~26~

Zamarli, rozglądając się niepewnie. Nagle jakiś mały chłopiec przebiegł przed nimi z szerokim uśmiechem, a po chwili cofnął się i podskoczył kilkakrotnie w miejscu. Jego brązowe oczy lśniły od podniecenia.

- Nareszcie! - krzyknął uradowany. - Nareszcie! Tatuś pozwolił mi patrzeć!

Dorian spojrzał niepewnie na Edlin, a następnie kucnął przed dzieckiem.

- Na co patrzeć? - spytał, a chłopiec zrobił tak urażoną minę, jakby powiedział coś bardzo złego, po czym skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył gniewnie brwi.

- No, na wykonywanie zamówień! - mruknął obrażony.

Edlin rozejrzała się, a to co zobaczyła, sprawiło, że z trudem zachowała zawartość żołądka. Pięć koni stało uwiązanych do jakiegoś nędznego słupka. Metalowe płytki na ich zmasakrowanych ciałach tworzyły wymyślne wzroki, a wolne miejsce wypełniały krwawe, lśniące fragmenty mięsa. Zwierzęta całe drżały, trzymając łby nisko, a gdy oddychały, wydawały z siebie nieprzyjemne, chrapliwe odgłosy. Nie miały na nic siły, widać było, że straciły sporo krwi.

Edlin kopnęła Doriana, który wciąż dyskutował z chłopcem, a ten spojrzał na nią, a następne przeniósł wzrok na konie, które wskazała mu Edlin.

- O nie... - szepnął, po czym wstał powoli, nie odrywając oczu od zmasakrowanych zwierząt, a chłopiec uśmiechnął się promiennie i podskoczył w miejscu.

- Prawda, że wspaniałe!? Nie martwcie się! Tam im wyrośnie sierść i będą naprawdę ładne!

Spojrzeli zszokowani na chłopczyka, który uśmiechnął się i odbiegł w stronę niewielkiego budynku, stojącego na uboczu. Zza zamkniętych drzwi dochodziło drastyczne rżenie. Edlin dostrzegła znajome srebrne zwierzę, które stało przed wejściem, smętnie wpatrzone w połyskującą w słońcu klamkę i szturchnęła Doriana, a ten spojrzał niepewnie w stronę konia.

- Poznajesz? - spytała.

Zmarszczył brwi, lecz po chwili otworzył szeroko oczy. Spojrzał przerażony na Edlin, ale dziewczyna już ruszyła w stronę zwierzęcia. Klacz uniosła łeb i parsknęła ożywiona pojawieniem się kogoś znajomego. Edlin dopadła do sznura, który uniemożliwiał zwierzęciu ucieczkę i gorączkowo próbowała rozwiązać supeł. Klacz szturchnęła ją chrapami w ramię i zastrzygła uszami.

- Co ty robisz!? - rozległ się nagle wściekły głos.

Edlin zamarła i odwróciła się powoli. Za nią stał wysoki mężczyzna, a jego fartuch przesiąknięty był krwią. Zmarszczył gniewnie brwi i skrzyżował ręce na piersi.

- Chyba nie próbujesz jej uwolnić, co? - spytał groźnie.

- Nie, nie! Ja... - Edlin zawahała się, nie wiedząc, jak wybrnąć z tej sytuacji. - Ja po prostu sprawdzałam, czy... czy jest mocno przywiązana.

- Szkoda by było, żeby taki okaz uciekł, nie? - powiedział Dorian, który właśnie przyszedł i poklepał klacz po karku.

Edlin odetchnęła z ulgą, bo chłopak zawsze miał jakiś pomysł. Mężczyzna uśmiechnął się krzywo i spojrzał na konia.

- Prawda, prawda. Ale mamy jeszcze lepszego. - powiedział z fascynacją, a w jego ciemnych oczach zabłyszczała duma.

- Tak? A... Co właściwie tu robicie? - spytał Dorian, drapiąc się po głowie, a mężczyzna wypiął dumnie pierś i uśmiechnął się.

- Zajmujemy się zmienianiem takich oto paskud - poklepał klacz po grzbiecie. - w piękne, zdobione konie.

- Zdobione!? - zachwycił się Dorian, a Edlin wyczuła nutę fałszu w jego głosie.

- Wyrywamy im ten metal i tworzymy wymyślne wzory z tych płytek, które zostały.

- Wspaniale! - powiedział chłopak i klasnął, lecz jego twarz wyrażała przerażenie.

Rozległ się stłumiony stukot końskich kopyt. Mężczyzna odwrócił się z uśmiechem i wskazał na ciemnego konia. Konia, na którym jeździł Dorian.

- To nasz najlepszy. - oznajmił z dumą. - Sam wymyśliłem dla niego projekt. Och, ten jaszczurzy wzór... Jaki on będzie piękny! Pozwolicie, że ustalę szczegóły z rzeźbiarzem?

Odwrócił się i odszedł w stronę mężczyzny, który prowadził konia w ich kierunku. Zaczął z nim rozmawiać, wymachując energicznie rękami. Dorian przysunął się do Edlin.

- Jak go tu przyprowadzą, to czekaj. - powiedział cicho. - Dopiero jak otworzą się drzwi, to odetniesz linę i odjedziesz, dobra? Mną się nie martw, poradzę sobie. - dodał pospiesznie, widząc jej minę.

- Gdzie mam jechać? - spytała zdezorientowana.

- Yhym... - zamknął oczy. - Myślę, że możesz skręcić w lewo... Tak. To najbliższa brama. Nie czekaj, dogonię cię.

Następnie, jak gdyby nigdy nic, zaczął głaskać klacz, udając, że dokładnie jej się przygląda. Edlin wbiła wzrok w ciemne, końskie oko, drapiąc zwierzę za uchem. Czekała. Przyszedł ten mężczyzna i przywiązał niespokojnego konia do słupka obok. Rozmawiał z Dorianem o przebiegu zabiegu, który rzekomo miał na celu upiększanie zwierząt. Chłopak dzielnie udawał zainteresowanie, lecz Edlin wiedziała, że jest przerażony tą całą chorą wizją odrywania płytek od końskich ciał.

Dziewczyna zaczęła się niepokoić. Trzęsły jej się ręce, trudno jej się oddychało. Nie miała zrobić czegoś niemożliwego. Musiała tylko odciąć sznur i odjechać. Nie wiedziała, dlaczego tak się tym stresuje.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, ukazując jakąś wychudłą kobietę, prowadzącą prawie nieprzytomnego konia. Edlin wzięła głęboki oddech i sięgnęła po nóż. Jednym ciosem przecięła linę i bez namysłu wskoczyła na koński grzbiet. Klacz, zaskoczona całą sytuacją, natychmiast wyrwała do przodu, o mało nie wpadając na ledwie żywego krewniaka, który człapał słabo za kobietą, a ta krzyknęła i puściła linkę, na której prowadziła zwierzę.

Edlin nie wiedziała, co się dzieje. Po prostu gnała do przodu, w ostatnim momencie skręcając w lewo. Widziała otwartą bramę. Była daleko. Ludzie odskakiwali na boki, unikając stratowania, a Edlin była im za to wdzięczna. Lecz ktoś zareagował, wywracając przed nią stół, z którego pospadał cały targowy towar. Dziewczyna nie miała czasu na myślenie, ponieważ klacz zdecydowała za nią. Odbiła się i zwinnie przeskoczyła przeszkodę.

Edlin krzyknęła, zamykając oczy. Była w szoku. Jakim cudem udało jej się utrzymać na grzbiecie? Wbiła palce w jasną grzywę. Brama była coraz bliżej, lecz i tak daleko. Coś świsnęło niebezpiecznie blisko twarzy dziewczyny, a Edlin zacisnęła powieki, powierzając swoje życie przerażonej klaczy. Niezbyt mądrze, lecz nie miała innego pomysłu.

Nawet nie zauważyła, kiedy hałas Osady ucichł, zastąpiony przez szum morza i czyjeś wołanie. Edlin otworzyła oczy i spojrzała przez ramię. Dorian gnał w jej kierunku, krzycząc, żeby się zatrzymała. Z trudem zmusiła klacz, aby stanęła w miejscu.

- Udało się! - powiedział i uśmiechnął się promiennie. - Zastanawiam się tylko, czy Ksen specjalnie nie zostawił tam naszych koni, żeby się tak nimi zajęli...

- Ledwie uciekliśmy, a ty już snujesz teorie spiskowe. - mruknęła Edlin, krzyżując ręce na piersi.

Chłopak prychnął i zsiadł z konia. Ruszył w kierunku pobliskich drzew, a Edlin za nim. Gdy znalazł odpowiednie miejsce, usiadł, lecz nie przywiązał konia.

- Co robisz? - spytała Edlin, siadając obok.

- Czekam...

- Na co?

- Na zmierzch. - odparł i uniósł rękę, powstrzymując Edlin od zadawania pytań. - Muszę tam wrócić. Siodła i jedzenie. Sama rozumiesz, że nie możemy jechać na oklep. A przy okazji poszukam Greè za murami. Przecież nie obeszła Osady dookoła.

- A ja? - oburzyła się, a Dorian spojrzał jej w oczy.

- A ty zostaniesz i się prześpisz. - powiedział spokojnie. - Nikt cię tu nie znajdzie, dopóki nie rozpalisz ognia.

- Ej! Też chcę iść!

- Nie.

Edlin prychnęła, lecz nic nie powiedziała. W sumie pasowało jej to, że ma zostać. Położyła się na plecach i westchnęła. Rzadko rosnąca trawa była intensywnie zielona i pachniała przyjemnie, a drzewa rzucały postrzępione cienie. Drobne płytki srebra pięły się od ziemi po ich pniach, stopniowo ustępując miejsca zwykłej, białej korze.

Edlin uśmiechnęła się słabo, po czym odetchnęła głęboko i zamknęła oczy.

~*~

Obudziła się, gdy było ciemno. Cienie rzucane przez drzewa skąpane w lekkim świetle księżyca wydłużyły się agresywnie w jej stronę. Wszystko zastygło w mroku, a każdy dźwięk wydawał się tajemniczy i nieznany.

Edlin usiadła i przetarła twarz dłońmi. Mruknęła pod nosem, po czym rozejrzała się powoli, lecz nie dostrzegła nic podejrzanego. Otaczała ją noc, nic poza tym. Przeciągnęła się i spojrzała na konie skubiące trawę, które raz na jakiś czas potrząsały łbami lub robiły krok w przód w poszukiwaniu nowych roślinek. Wydawało się bezpiecznie, więc Edlin oparła się o pień najbliższego drzewa i zamknęła oczy, chociaż nie była senna. Wsłuchiwała się w odgłosy nocy, czując się jakoś dziwnie. Była zupełnie sama. Niepokój zagnieździł się w jej mózgu, mimo że było spokojnie.

Czekała na powrót Doriana, myśląc o wszystkich dotychczasowych wydarzeniach, lecz jedno pytanie nie dawało jej spokoju. Dlaczego Ksen chciał ją zabić? Nie wiedziała, czy dowiedział się prawdy o wujku, czy może miał zupełnie inny powód.

Nagle uświadomiła sobie, jak bardzo jest głodna. Przełknęła ślinę, starając się zignorować nieprzyjemne ssanie w żołądku. Ponownie się rozejrzała i tak jak poprzednio, nic nie zwróciło jej uwagi. Zaczęła bawić się nitką, która wystawała ze szwu plecaka, leżącego obok. Leniwie owijała ją sobie wokół palca, nie myśląc o niczym konkretnym, a po chwili spojrzała w gwiazdy, które świeciły jasno w przerwach między gałęziami. Westchnęła głośno, a nuda coraz bardziej dawała jej się we znaki.

Niespodziewanie coś uderzyło w pień nad jej głową. Krzyknęła i odskoczyła na bok, a niewielki kamień poturlał się po trawie. Sznureczek owinięty wokół jej palca wbił się w ciało, a następnie oderwał się od plecaka. Edlin spojrzała przed siebie i ujrzała Doriana, który uśmiechał się perfidnie.

- Chory jesteś!? - syknęła. - Rozcięłam sobie przez ciebie palec!

- Oj, biedna Edi. - mruknął i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Rzucił na ziemię sporą torbę, a następnie zrzucił z ramienia dwa siodła. Odetchnął i usiadł na zimnej trawie.

- Ile to waży! - jęknął.

- Nie lepiej było wziąć konia, geniuszu?

- Nie. Stukot kopyt...

- Tak, wiem, wiem. Za bardzo byś hałasował.

- Ty to jednak mądra jesteś!

- No raczej. Łowy się udały, jak widzę. - stwierdziła Edlin, rzucając okiem na łupy przyniesione przez chłopaka.

Dorian uśmiechnął się szeroko, dumny z siebie. Schylił się po jabłko, a następnie je ugryzł. Zamknął na chwilę oczy i mruknął usatysfakcjonowany smakiem. Gdy zjadł, wyrzucił ogryzek w krzaki i spojrzał na Edlin.

- I co tam mi powiesz? - spytał, unosząc brew.

- Nic. - prychnęła Edlin i pochyliła się nad swoją dłonią, oglądając zraniony palec. - Po prostu staram się nie wykrwawić na śmierć.

- Wyczuwam sarkazm?

- Niee... skądże znowu.

Nagle chłopak usiadł prosto i zaczął się niespokojnie rozglądać.

- Słyszałaś?

- Coś znowu wymy...

- Ciii! - przystawił palec do ust i nasłuchiwał.

Edlin poczuła strach. Skoro Dorian tak zareagował, to na pewno coś musi tu być. Dziewczyna wyobraziła sobie jakieś dzikie zwierzęta, bądź co gorsza, rozwścieczonych mieszkańców Osady, próbujących ją zabić.

Wtedy coś syknęło i uderzyło ją w plecy, a Edlin krzyknęła przerażona i w ostatniej chwili przeturlała się w bok, uciekając przed napastnikiem. Nagle została przygnieciona przez coś ciężkiego i znajomego. Zobaczyła swoje odbicie w błękitnych oczach Greè, która uśmiechała się w swój zwierzęcy sposób.

- No cześć. - powiedziała z uśmiechem, a Puma polizała ją po twarzy. - Tęskniłaś, hm?

Greè zapiszczała z radości i usiadła obok Edlin, ruszając wąsami. Dziewczyna podrapała zwierzaka za uchem, a Puma przymknęła oczy. Następnie ułożyła się obok Edlin, domagając się pieszczot. Dziewczyna oparła się o drzewo i pogładziła miękkie futerko na jej grzbiecie.

Nagle zdała sobie sprawę, że Dorian nic nie mówi od dłuższego czasu, a to dziwne w jego przypadku. Spojrzała na chłopaka siedzącego naprzeciwko. Spał oparty o pień. Edlin prychnęła i przetarła oczy, czując niespodziewane zmęczenie. Nie miała siły na powrót do wspomnień z Osady, które wciąż sprawiały jej ból. Nie było nic ciekawego, o czym mogłaby myśleć, więc wbiła wzrok w liczne gwiazdy.

Siedziała nieruchomo, wpatrując się bezmyślnie w migoczące punkciki, aż metalowe płytki obrastające drzewo zaczęły wbijać jej się w plecy. Zmieniła nieco pozycję, jednak niewiele to dało. Mruknęła i wstała powoli, po czym podeszła do śpiącego Doriana, a następnie usiadła obok niego, kładąc głowę na jego ramieniu. Chłopak drgnął niespokojnie i zamrugał.

- Co ty robisz? - spytał sennym głosem.

- Idę spać.

- Aha. - mruknął, zamykając oczy. - Czy ty mnie czasem nie wykorzystujesz?

- Nie moja wina, że jesteś wygodny.

Coś jeszcze mówił, lecz Edlin nie słuchała. Uśmiechnęła się lekko, gdy Dorian objął ją ramieniem i natychmiast pogrążyła się we śnie oraz przyjemnym bezpieczeństwie, które czuła, gdy chłopak był blisko.

~*~

Odrzuciła w bok gęsto rosnące gałęzie i krzyknęła. Nieruchome ciało leżało pomiędzy kamieniami, a krew tworzyła coraz większą kałużę. Rzuciła się w kierunku nieprzytomnej postaci i z trudem powstrzymała wymioty, gdy ujrzała jasne włosy. Zakryła usta dłonią i upadła na kolana, a fala łez przesłoniła jej Doriana.

- Edi?

Momentalnie dopadła do chłopaka i złapała go z rękę.

- Tak?

- Musisz uciekać... idą tu. - powiedział, po czym zaczął kaszleć, wypluwając sporą ilość krwi. - Idą tu!

- Nigdzie się nie wybieram.

- Idź! Już!

- Nie! - czuła narastający gniew. - To twoja wina, rozumiesz!? Twoja! - krzyknęła, nie kontrolując własnego ciała. - Nienawidzę cię!

Nie wiedziała, co się dzieje. Chciała przestać krzyczeć, chciała coś zrobić, lecz nie potrafiła. Jakby jakaś niewidzialna istota przejęła nad nią panowanie. Płakała niszczona od wewnątrz przez sprzeczne emocje. Czuła nienawiść do Doriana, chociaż nie wiedziała dlaczego, ale z drugiej strony chciała mu pomóc, nie dopuścić do jego śmierci.

- Edlin...

- Zamknij się! - wrzasnęła wściekła, lecz wewnątrz czuła zupełnie co innego.

Nie zarejestrowała, kiedy wyjęła nóż zza pasa. Kontrolowana przez jakąś niezrozumiałą moc wzniosła rękę w górę, biorąc zamach, a następnie wbiła ostrze w serce chłopaka, a jego ciepła krew spłynęła pomiędzy jej palcami.

~*~

Obudziła się z wrzaskiem i odruchowo spojrzała na swoje dłonie. Były czyste. Odetchnęła głęboko, lecz dalej była przerażona i zdezorientowana.

- Edlin? - spytał sennie Dorian. - Wszystko dobrze?

Spojrzała w miodowe oczy i bez zastanowienia rzuciła mu się na szyję. Przytuliła go mocno, starając się powstrzymać łzy.

- Co się stało?

- Ja cię zabiłam! - powiedziała przez łzy. - Zabiłam! Ja... - sięgnęła z obrzydzeniem po nóż, który zawsze miała przy sobie i rzuciła nim na oślep. - Weź to ode mnie! Proszę!

- Edlin! To tylko sen! Uspokój się!

Dziewczyna odetchnęła głęboko, gdy dotarło do niej, co naprawdę się stało. Sen. Przerażająco realny koszmar. Wydawało jej się, że wciąż czuje ciepło krwi na swoich dłoniach. Po jej plecach przebiegł dreszcz, więc mocniej wtuliła się w ramię Doriana.

- Już dobrze... - szepnął. - Ciii...

Uspokajający szept Doriana pomógł jej pozbierać myśli. Po dłuższej chwili wyrwała się z jego uścisku i usiadła zgarbiona, wpatrując się w jaśniejące niebo.

- Opowiesz mi? - spytał ostrożnie, a Edlin kiwnęła głową i odetchnęła.

Opowiedziała mu wszystko dokładnie, starając się nie popłakać. Gdy powtórzyła to na głos, nowa myśl uderzyła w jej obolałą czaszkę.

- A jeśli to była przyszłość? Jeśli ty...

- Nikt nie ma takiej mocy, żeby zobaczyć przyszłość, uwierz mi. - przerwał jej i spojrzał smutno w jej zaczerwienione oczy. - Nie myśl o tym, dobrze?

Skinęła głową. Dorian uśmiechnął się i przeciągnął. W tym momencie krótki bełt z kolorowymi lotkami przyszpilił jego dłoń do drzewa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top