~21~

Z pozoru wydawałoby się, że to zwykły wierszyk, ale Edlin czuła podświadomie, że ten krótki, wyróżniony tekst skrywa jakąś mroczną tajemnicę. Odetchnęła głęboko i ponownie przeczytała przerażającą treść.

" Siedem kolorów na niebie rozbłyśnie, gdy deszcz krwi skałę splami umyślnie. Rozstąpią się chmury i zmienią w powietrze, a samotny grzmot niebo w pół rozedrze. Lecz wszystko w swej naturze wymaga ostrożności. Gdy barwy zbyt blisko znajdą się Jej Wysokości, Gwiazdy, która ślepiami blado świeci, tedy spłoną kolory niczym zwykłe śmieci. Lecz jedno jest miejsce, dla kolorów azyl, gdzie gorąc nie sięga i ciała nie parzy. Obok serca słonecznego, pod sklepieniem skrzydła, w promiennej łusce złotego straszydła."

Edlin zadrżała. W tym tekście było coś bardzo, ale to bardzo niepokojącego. Zdawało jej się, że rozumie przesłanie, lecz gdy tylko próbowała złapać sens i wyłowić go spośród rozbieganych myśli, zdawała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co jest takiego dziwnego w tym wierszu. Mimowolnie wbiła wzrok w litery i nie potrafiła się od nich oderwać. Gdy przeczytała przerażający fragment po raz piąty, zdołała podnieść wzrok.

- Człowieku, co ty czytasz!? - spytała, bojąc się odpowiedzi.

- Hm? - mruknął Dorian, ponownie reagując kilka sekund później niż zazwyczaj. - Chodzi ci o książkę?

- Nie, o chmurki płynące po niebie. - warknęła, a chłopak prychnął.

- Czyli o książkę.

- Geniusz.

- Och, nie trzeba było. - przeczesał włosy i uśmiechnął się. - Wiem, że jestem inteligentny, ale żeby od razu geniusz?

Edlin przewróciła oczami i uderzyła go w ramię. Chłopak zaśmiał się i obudził niechcący Tenriss, a sówka zamrugała kilkakrotnie i pisnęła. Dziewczyna momentalnie zdjęła ją z ramienia, chcąc uniknąć kolejnych nieprzyjemnych dźwięków obok ucha i posadziła sobie zwierzaka na kolanie.

- Głodna? - spytała, a Tenriss prawie podskoczyła i zatrzepotała małymi skrzydłami, po czym błyskawicznie pochłonęła swoją porcję i prosiła o więcej.

- Przecież ona nam wszystko zje! - prychnął Dorian i potrząsnął gniewnie głową.

Gwizdnął cicho, a Greè otworzyła oczy i ziewnęła. Podeszła leniwie do chłopaka, a ten podrapał ją za uchem. Następnie wydał Pumie jakieś ciche polecenie. Zwierzak spojrzał na niego i prychnął, po czym zniknął między skałami. Edlin sięgnęła po książkę, leżącą obok Doriana i bez trudu znalazła zaznaczoną zakładką stronę z dziwnym tekstem. Przeczytała go ponownie, a gdy skończyła, podniosła z zamyśleniem głowę i zaczęła wpatrywać się w jakiś nieistniejący punkt. Próbowała wszystko zrozumieć i rozgryźć sens tej zagadki. Spojrzała na Doriana, który obserwował jej każdy ruch, tak jakby bał się o cenne opowiadanie.

- Co to jest? - spytała Edlin, wskazując na wiersz.

- Jakiś chory opis pogody. - odparł i przejechał palcem po pierwszej linijce. - Widzisz? Chodzi o tęczę, a tu o burzę. - następnie skupił uwagę na końcówce. - A to jest o słońcu.

- Cóż, nie pomyślałam o tym w ten sposób. - skłamała Edlin.

- Sama nazwałaś mnie geniuszem. - uśmiechnął się, udając zawstydzenie.

Dziewczyna prychnęła i zatopiła się w myślach. Czuła, że nie o to chodzi. Pogoda była tylko przykrywką, skrywającą dużo mroczniejszą tajemnicę. Wiersz był napisany tak, żeby każdy, kto go czyta, najpierw pomyślał właśnie o tęczy albo słońcu. Na razie nie rozumiała zagadkowego przesłania, ale czuła, że ten wiersz nie pozwoli jej zasnąć przez wiele nocy.

Wtedy wróciła Greè, trzymając w pysku jakiegoś martwego zwierzaka. Dorian przygotował posiłek, po czym zjedli po kawałku mięsa niewielkiej zdobyczy, a resztę spakowali na drogę.

~*~

Zaczynało zmierzchać, więc odpoczęli, a rano wsiedli na konie i ruszyli. Po jakiejś godzinie jazdy i wspinania się pod niezbyt stromą górkę usypaną z milionów kamieni, ich oczom ukazał się niezwykły krajobraz. Rozbudowana Osada lśniła złotem i srebrem odbijając światło słoneczne od metalowych powierzchni. Niektóre budynki, wyższe od reszty, stały nielicznie w centrum, otoczone mniejszymi i zgrabniejszymi domkami. Lecz nie to było najpiękniejsze. Wschodnie przedmieścia praktycznie wchodziły do wzburzonego, lśniącego morza. Fale galopowały w stronę szerokiej plaży, by następnie rozbić się i rozpłynąć po jasnym piasku. Masy wody uderzały o najbliższe morzu i najmniejsze ze wszystkich budowli w Osadzie, które wyglądały tak, jakby ktoś rozrzucił je niedbale i skąpo po plaży.

Edlin westchnęła. Taka ilość wody powodowała złudzenia wspomnień z dawnego życia. Dziewczyna odnosiła wrażenie, że pamięta, lecz tak naprawdę miała pustkę w głowie. Nagle poczuła ukłucie zazdrości. Przecież Dorian kiedyś tu mieszkał. Mógł codziennie wychodzić naprzeciw falom, czuć morską bryzę. Spojrzała na chłopaka, który beznamiętnie wpatrywał się w Osadę.

- Tęskniłeś? - spytała cicho.

- Hm? - mruknął, jeszcze chwilę spoglądając na skrzące się domy, po czym skupił się na Edlin, która czekała na odpowiedź. - Za czym?

- Za morzem.

- Och, tak. - odparł. - Czasem brakowało mi tej wolności, możliwości biegania na boso po mokrym piasku. Ale zostaniemy tam kilka dni. Nadrobię zaległości z tych wszystkich lat.

- Chcesz mi powiedzieć, że będziesz biegać po plaży całymi dniami, żeby nadrobić siedemnaście lat nieobecności? - zapytała, unosząc brwi, a Dorian parsknął śmiechem.

Nagle Greè prychnęła gniewnie, a sierść na jej karku zjeżyła się. Coś zasyczało charakterystycznie za głazem, a Edlin poczuła zimny strach ściskający serce. Tak syczy tylko puma. Konie zaczęły niespokojnie przebierać nogami, gdy zwierzę wyszło powoli zza czerwonej skały, obnażając pożółkłe kły. Miedziane płytki zdobiły umięśnione ciało na łopatkach i karku, malejąc w stronę pyska. Piaskowa sierść była dziko zjeżona, a zielone oczy skrzyły się od furii. Ogon pumy poruszał się gwałtownie, gdy zwierzę okazywało swoje niezadowolenie, a z pyska co jakiś czas wydobywało się wściekłe prychnięcie lub spięty syk.

Greè zaatakowała pierwsza, wbijając kły w kark przeciwnika, lecz miedziane płytki odbiły cios z cichym brzękiem. Obca puma warknęła i rzuciła się na Greè, która wykorzystała chwilę i wgryzła się w nieosłonięty i bezbronny brzuch przeciwnika. Zwierzę pisnęło i upadło na ziemię, a Puma zakończyła jego żywot precyzyjnym ciosem pazurów zadanym w krwawiący bok. Następnie spojrzała na ludzi i oblizała pysk.

- Myślałam, że to potrwa nieco dłużej. - powiedziała zszokowana Edlin, nie odrywając wzroku od martwej pumy.

- Ja też. - odparł Dorian, przyglądając się wszystkiemu badawczo. - Greè, ty morderco.

Puma pisnęła radośnie i podskoczyła, jakby zrozumiała słowa chłopaka i wzięła je za komplement. Ruszyli dalej, a Edlin czuła resztki napięcia i stresu. Jeszcze kilka dni jazdy przed nimi, ale cel podróży był wart wysiłków i niewygody. Dziewczyna nie wiedziała dlaczego, ale nie mogła się doczekać spaceru po plaży. Może to z ciekawości albo chęci przypomnienia sobie czegoś z dawnego życia? Jedno było pewne. W Osadzie będzie obcym mutantem, nieważne, co mówił na ten temat Dorian.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top