~17~

Znów śniła, lecz co dziwne, były to normalne sny. Zwykłe obrazy, nic specjalnego. Konie biegnące po równiach rżały wesoło w jej umyśle, a przyjemne słońce oświetlało ich piękne ciała. Edlin stała pośród traw, a rozpędzone stado gnało w jej kierunku, lecz dziewczyna nie czuła strachu, bo wiedziała, że zwierzęta nic jej nie zrobią. Konie ominęły ją i zaczęły okrążać w lekkim kłusie, zataczając coraz mniejszy krąg. Była szczęśliwa z powodu ich towarzystwa i bawiła się z nimi, a zwierzęta parskały wesoło.

Nagle coś przesłoniło słońce, a Edlin odwróciła się mimowolnie i nogi się pod nią ugięły. Ogromny złoty ptak pikował w jej stronę, rzucając groźny cień na wszystko dookoła. Przerażone konie zerwały się do ucieczki, lecz ich ciała zaczęły się topić i rozlewać w metalowe plamy na ziemi. Powietrze drżało od ich agonalnych krzyków i rżenia przepełnionego cierpieniem. Edlin chciała biec, lecz nie mogła się ruszyć. Gigantyczny ptak był coraz bliżej, aż w końcu porwał ją w szpony i wzleciał między chmury. Dziewczyna nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku, nawet gdy bestia rozchyliła pazury, a Edlin zaczęła spadać. Widziała równiny, które z każdą chwilą stawały się coraz większe i bliższe. Wkrótce spostrzegła rozlane ciała koni, a łzy napłynęły jej do oczu.

Obudziła się z wrzaskiem, w momencie, w którym uderzyła o ziemię, a jej kości popękały z głuchym trzaskiem.

Usiadła zdezorientowana, a po chwili, gdy jej serce przestało bezsensownie miotać i odbijać się od żeber i zaczęło normalnie bić, dziewczyna poczuła, że coś wbija się jej w policzek. Przetarła delikatnie twarz, a kilka niewielkich, białych oraz czerwonych kamyków spadło na ziemię. Rozejrzała się, a widok, który zobaczyła, zaparł jej dech w piersi.

Znajdowała się pomiędzy czerwonymi głazami o nieregularnych kształtach. Krawędzie skał były ostre i poszarpane, a powierzchnia naznaczona licznymi dziurami musiała być schronieniem dla wielu małych istotek. Gdzieniegdzie rosły karłowate roślinki ze spiczastymi liśćmi i poskręcanymi gałązkami. Niektóre z nich posiadały kilka owoców, które w większości nie przekraczały rozmiarów licznych kamyków, zalegających na nierównej ziemi, lecz nie to zrobiło na Edlin takie wrażenie.

Nieco w dole rozciągał się ocean szarożółtych traw, falujących pod wpływem ciepłego wiatru. Ciemne chmury nakładały się na siebie, jakby walczyły o najodpowiedniejsze miejsce na zalanie równin swoim ostrym deszczem. Edlin jakimś cudem dojrzała czarne punkty sunące pomiędzy trawami. Dzikie konie. Nagle odwróciła się i odetchnęła głęboko na widok smukłych rumaków skubiących poskręcane krzaczki. Czyli to nie był jeden ze snów, które pojawiły się w jej umyśle przed koszmarem. One tu były. Prawdziwe i piękne. Dziewczyna niezgrabnie wydostała się ze śpiwora i powoli podeszła do spokojnych zwierząt. Kamyki zachrzęściły pod jej stopami, a konie podniosły łby i nastawiły uszu. Gdy spostrzegły, że Edlin nie stanowi zagrożenia, najzwyczajniej wróciły do przerwanej czynności.

Jedno ze zwierząt było osiodłane, a Edlin rozpoznała swojego konia i zdziwiła się, czemu Dorian się nim nie zajął. Odwróciła się, chcąc go o to zapytać, lecz zauważyła jedynie niedbale ułożony śpiwór, porzucony pod jednym z głazów otaczających prowizoryczny obóz. Spojrzała na swojego konia i poczuła silną potrzebę ponownego znalezienia się na jego grzbiecie. W sumie, dlaczego nie? Był osiodłany, wystarczyło tylko wspiąć się na siodło.

Niewiele myśląc, podeszła do spokojnego zwierzęcia i ostrożnie dotknęła jego zimnej szyi. Koń podniósł łeb i spojrzał na nią zaciekawiony, po czym parsknął, strzygąc uszami, jakby czekał na dalsze poczynania Edlin. Dziewczyna powoli przeczesała jego białą grzywę, która przesypywała się pomiędzy jej palcami. Koń cierpliwie czekał, aż pieszczota się skończy, a on znów będzie mógł skubać śmieszne rośliny.

- Chciałbyś ze mną pojeździć? - spytała, a koń mrugnął i zastrzygł uszami, więc uznała, że się zgodził.

Edlin delikatnie złapała za ogłowie i po chwili poprowadziła go w, jak jej się wydawało, najodpowiedniejsze miejsce. Nie było tu tyle głazów, a teren był w miarę równy. Ostrożnie włożyła stopę w strzemię, bojąc się reakcji konia, jednak ten tylko stał i spoglądał na nią jednym okiem. Złapała się siodła i już po chwili siedziała niepewnie na końskim grzbiecie. Złapała wodze, po czym delikatnie uderzyła zwierzę w boki. Zrobiła kilka wolnych kółek dookoła wyznaczonego przez siebie terenu i po jakimś czasie poczuła się na tyle pewnie, by nieco przyspieszyć. Czuła dumę, jednak niewystarczającą. Gdzieś w głębi jej umysłu kłębiła się myśl, że powinna spróbować kłusem.

Przecież to nie było trudne. Wystarczyło podskakiwać w siodle. Co to dla niej, dla Edlin, mistrzyni jeździectwa? Czuła się niezwyciężona i niezniszczalna, najlepsza na świecie, a to tylko przez kilka w miarę udanych okrążeń stępem. Bez zastanowienia uderzyła konia w boki, a ten powoli przyspieszał kroku, coraz szybciej ruszając łbem, aż w końcu ledwie wyczuwalnie podskoczył i płynnie przeszedł w kłus. Edlin zaczęła bezwładnie podskakiwać w siodle, tak, jak za pierwszym razem. Nie kontrolowała swoich mięśni, a jej stopy uderzały o końskie boki. Zwierzę odebrało to jako sygnał i zaczęło galopować. Edlin wzięła kilka głębokich wdechów, lecz czuła, że z każdą chwilą uchodzi z niej pewność siebie oraz uczucie zwycięstwa. Postanowiła, mimo wszystko, spróbować utrzymać się w siodle, lecz po chwili jej jazda zakończyła się bolesnym upadkiem na kamienie.

Koń zatrzymał się i spojrzał na dziewczynę, po czym parsknął radośnie, a do uszu Edlin dotarł śmiech. Odwróciła się i zauważyła Doriana opartego o jeden z poszarpanych kamieni.

- Wiedziałem, że nie wytrzymasz i będziesz próbowała sama. - powiedział rozbawiony.

- I co z tego!? Przyszedłeś się pośmiać!? - niemal wrzasnęła.

- Wyżyj się, wyżyj. - mruknął pod nosem, lecz niezbyt cicho.

Edlin spojrzała na niego wzrokiem mordercy, a chłopak uniósł dłonie w obronnym geście.

- Odezwał się. Idź i pokaż, jaki to jesteś super!

Dorian nic nie powiedział, jedynie schylił się i wziął pełną garść okrągłych kamieni, po czym podszedł do Edlin i wyciągnął do niej dłoń.

- Masz. Porzucaj sobie.

Dziewczyna spojrzała na niego jak na wariata, lecz wzięła kamienie. Po chwili wahania cisnęła całą garść pod nogi, sycząc z frustracji. Zaczęła kopać, rozsyłając wokoło dwukolorowe kamienie. Krzyczała w myślach, przeklinając swoją głupotę i brak umiejętności, lecz gdy wyładowała swój gniew, odetchnęła i spojrzała na Doriana.

- Jeżdżę tak źle, że nawet on się ze mnie śmieje. - powiedziała ze smutkiem i wskazała na konia potrząsającego łbem.

- Ona.

- Och. - westchnęła, po czym spojrzała na klacz. - Wybacz.

Koń parsknął, jakby przebaczając dziewczynie pomyłkę, po czym zaczął skubać karłowate rośliny.

- Muszę ci się do czegoś przyznać. - powiedział nagle Dorian, odwracając uwagę Edlin od klaczy. - Dzisiaj rano, krótko znim wstałaś, specjalnie ją osiodłałem, bo chciałem zobaczyć, czy dasz radę się powstrzymać od samodzielnej jazdy.

Edlin nie była specjalnie zaskoczona. Prychnęła i skrzyżowała ręce na piersi.

- I co? - spytała, unosząc brew.

- Nie jesteś wściekła?

- Niby czemu? Bo jesteś głupi i nie myślisz? - machnęła ręką. - Przyzwyczaiłam się.

Dorian zaśmiał się sztucznie i spojrzał na klacz.

- Próbujesz jeszcze raz? - zapytał, a Edlin mimowolnie potarła obolałe po upadku pośladki i pokręciła głową.

- Na razie dam sobie spokój. Muszę odpocząć.

- Najwyżej do jutra. - powiedział, po czym napotkał jej gniewne spojrzenie. - I co się złościsz? Musimy jechać dalej, a ty, cóż, nie radzisz sobie w siodle.

- Dzięki, że we mnie wierzysz.

- Jesteś słaba. Co tu kryć? - prychnął, a Edlin uderzyła go z całej siły w ramię. - To miało boleć?

Edlin warknęła sfrustrowana, po czym ruszyła w stronę zaciekawionej klaczy i bez wahania wskoczyła na jej grzbiet. Kątem oka dostrzegła, jak Dorian ukradkiem rozciera ramię, w które przed chwilą go walnęła i uśmiechnęła się wrednie pod nosem.

- Ha! Wiedziałem, że to podziała.

- Zamknij się i mów, co mam robić. - syknęła, a Dorian jedynie wzruszył ramionami.

- Jeszcze nigdy nikogo nie uczyłem, ale cóż, można spróbować. - przyznał, patrząc na Edlin. - W sumie, to postawę masz dobrą. Myślę, że...

- Możesz przejść do rzeczy? - przerwała mu. - Nudzi mi się tak siedzieć i słuchać twoich mądrości.

- A chcesz się czegoś nauczyć? No właśnie. To rusz powoli i przejdź w kłus.

Robiło się coraz później, a Edlin posłusznie wykonywała jego polecenia. Prostowała plecy, inaczej siedziała, delikatnie sterowała zwierzęciem. Najpierw nauczyła się utrzymywać równowagę w kłusie, a gdy całkiem dobrze sobie radziła, Dorian podjął decyzję.

- Teraz zacznij anglezować. - powiedział.

- Co? Co to jest?

- To... - zamyślił się, nie wiedząc, jak to opisać. - Podskakuj w siodle w rytm końskich kroków.

Edlin odetchnęła głęboko, po czym podparła się o koński grzbiet. Chcąc się podnieść, niechcący pociągnęła za wodze, a koń nie wiedział, co się dzieje. Zatrzymał się gwałtownie, nie rozumiejąc poleceń dziewczyny, a Edlin straciła równowagę, po czym spadła. Znowu.

~*~

Wyczerpana usiadła obok ogniska i mruknęła z satysfakcją, po czym sięgnęła po kawałek mięsa piekący się nad ogniem. Wszystko ją bolało. Wielogodzinna jazda, poprzeplatana licznymi upadkami pozbawiła mięśnie resztek sił. Płomienie ogrzewały jej ciało, a gorące kęsy dawały dziewczynie nieco energii. Greè podeszła leniwie i położyła ogromny łeb na kolanach Edlin. Jej towarzystwo sprawiało, że dziewczyna czuła się lepiej. Czuła się potrzebna. Pomijając fakt, że Puma wykorzystywała ją, swoim urokiem zmuszając dziewczynę do głaskania po grzbiecie.

Gdy Edlin zjadła, zaczęła wpatrywać się w ogień, nie myśląc o niczym konkretnym. Po chwili otrząsnęła się i kątem oka spojrzała na swoje dłonie. Brud zalegał pod paznokciami, a skóra była sucha i zniszczona. Wzdrygnęła się na myśl o tym, jak wygląda jej całe ciało. Musiała być okropnie brudna. Westchnęła zrozpaczona. Potrzebowała kąpieli. Równinny deszcz nie dawał takiego efektu, jak ciepła woda i mydło, a poza tym już nie znajdowali się na równinach. Spojrzała w przejrzyste niebo, chcąc oderwać myśli od brudu, który zalegał pod jej paznokciami. Zero chmur, tylko gwiazdy, dosłownie miliardy rozświetlonych punkcików. Księżyc stanowił jedynie wąski łuk, a jasne światełka wokół niego tworzyły skomplikowane wzory. Było tak spokojnie.

- O czym myślisz? - spytał nagle Dorian, wyrywając Edlin z zamyślenia.

Podniosła wzrok i rozejrzała się zdezorientowana. Tak skupiła się na wspomnieniu prysznica u Cerdii, że zapomniała, gdzie się znajduje i co aktualnie robi. Spojrzała na Doriana siedzącego po drugiej stronie ogniska.

- Powiedz mi, brakuje ci czasem porządnej kąpieli? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, a chłopak prychnął i uniósł brew, po czym przeczesał włosy, które opadły mu na czoło.

- Częściej niż ci się wydaje. Nienawidzę śmierdzieć.

Edlin spojrzała na cicho chrapiącą Greè, której futro było czyste i zadbane.

- Zazdroszczę jej. - mruknęła, gładząc duże ucho Pumy. - Może się myć, kiedy chce.

- Skończ. Nic nie zmienisz. Nie myśl o tym.

Już miała zaprotestować, jednak przerwał jej długi, pełen cierpienia i agresji skowyt. Greè podniosła łeb i nastawiła uszu. Krótkie futro na jej karku zjeżyło się, a z gardła wydobyło się głuche warknięcie. Krzyk dochodził z daleka, lecz był dziwnie głośny i wyraźny. Po ciele Edlin przebiegł lodowaty dreszcz i z pytaniem w oczach spojrzała na Doriana, lecz on pokręcił głową. Dał jasny sygnał, że nie ma pojęcia, co może wydawać takie dźwięki i to przeraziło ją jeszcze bardziej.

Przełknęła ślinę i zamrugała kilkakrotnie z mocno bijącym sercem. Gdy otworzyła oczy, wydawało jej się, że dostrzegła coś biegnącego po oddalonym wzgórzu. Mniej więcej za plecami Doriana, jakiś ogromny stwór biegł na czterech łapach. Edlin dostrzegła jedynie zarys na tle gwiazd i błagała, by był to tylko wymysł jej wyczerpanego umysłu. Znów zapragnęła, żeby jej jedynym zmartwieniem był brud pod paznokciami i tłuste włosy.

Po niecałej godzinie napiętego siedzenia przy ognisku, postanowiła położyć się spać, choć wiedziała, że i tak nie zaśnie. Upiorny skowyt nie rozbrzmiał ponownie i nie zakłócił nocnej ciszy, mimo to Edlin cały czas czuła się obserwowana i bała się odwrócić w którąkolwiek stronę plecami. Kręciła się w śpiworze coraz bardziej sfrustrowana i zaniepokojona, aż w końcu Dorian nie wytrzymał.

- Przestań. Chcę spać. - warknął.

- I tak nie dasz rady - szepnęła, obawiając się sprowokowania stwora do ataku, a chłopak westchnął zrezygnowany. - Boję się, Dorian. - powiedziała, odwracając się do niego.

- Nie! Nie wierzę! Ty się czegoś boisz! - prychnął, niby zdziwiony.

- A ty niby nie? - syknęła. – Wiesz, co to jest? Ta bestia?

- Nie mam pojęcia, Edi.

- Bardzo budująca odpowiedź.

- Zawsze możesz na mnie liczyć. - uśmiechnął się szeroko.

- Super. - parsknęła i odwróciła się do niego tyłem.

Pomimo usilnych prób nie potrafiła zasnąć. Każdy najcichszy dźwięk doprowadzał ją niemal do histerii i za każdym razem, gdy usłyszała cokolwiek, czy to były kamyki poruszone przez jakiegoś ptaka, czy gałązka obijająca się o skałę, kuliła się w swoim śpiworze. Łudziła się, że kawałek materiału da jej ochronę przed całym światem. Czuła się nieco bezpieczniejsza, jednak uczucie, że ktoś ją obserwuje, nie dawało jej spokoju. Była wykończona psychicznie i fizycznie. Miała dosyć ataków Gayah, spadania z konia i wszystkiego innego. Po prostu chciała odpocząć, pomyśleć o czymkolwiek, byle nie było to rozmyślanie o tym, czy dożyje następnego dnia.

Nagle coś za nią syknęło gniewnie, a dziewczyna zamarła. Krew momentalnie odeszła z jej policzków, pozostawiając po sobie jedynie chłód, a serce stanęło w miejscu. Odruchowo zwinęła się w kłębek, a wszystkie mięśnie zastygły, sparaliżowane strachem. Po chwili zrezygnowane mruknięcie uzmysłowiło jej, co wydało z siebie ten dźwięk.

- Coś ty zrobił? - spytała, odwracając się do Doriana

- Chciałem wstać i dorzucić do ognia, skoro i tak nie śpimy. Tyle, że zapomniałem o tym przewspaniałym głazie, pod którym się położyłem. - powiedział i na uwiarygodnienie swoich słów pomasował się po głowie.

- Głupek.

- To ty jesteś przewrażliwiona. Myślałaś, że nie widziałem, jak się skuliłaś? - prychnął -Cokolwiek to było, odeszło. Jest bezpiecznie.

- No, no.

Dorian wstał i dorzucił kilka suchych gałęzi do dogasającego ognia. Niespodziewanie płomienie rozbłysły pod wpływem nowego pożywienia, oświetlając spory obszar naokoło. Przy okazji rzuciły pomarańczowe, migoczące światło na białą, podłużną czaszkę, z której spoglądały dwa czarne ślepia. Bestia warknęła głucho i po chwili zostało po niej jedynie przerażające wspomnienie. Chłopak cofnął się kilka kroków, cały czas spoglądając w mrok, w którym zniknął potwór. Potknął się o leżące na ziemi gałęzie, lądując boleśnie na małych, okrągłych kamieniach, jednak nie oderwał wzroku od ciemności. Po chwili ciszy przeniósł wzrok na Edlin, która usiadła pod wpływem strasznego obrazu, który przed chwilą ujrzała.

- Dobra, przyznaję. To było co najmniej bardzo, ale to bardzo niepokojące. Miałaś rację, Edi. Nie jest bezpiecznie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top