~16~
Usiadła na zimnym i twardym dywanie. Wpatrywała się w jakiś nieistniejący punkt, starając się nie myśleć o tym, co ma się wydarzyć. Chciała pozbyć się bolesnych myśli, które przepełniały jej umysł i powodowały nieznośny ból głowy. Skupiła się na piekących nadgarstkach i ciepłej krwi spływającej po przedramionach, wsłuchując się w ciche trzeszczenie ogniska, wdychała drażniący dym, jednak nic nie pomagało. Wciąż czuła nadmiar problemów, które rozsadzały jej czaszkę.
Niespodziewanie usłyszała podniesiony głos. Nic nie rozumiała, jednak im bliżej byli ludzie, tym wyraźniejsze były ich słowa. Po chwili zrozumiała, że mówi tylko jedna osoba, a gdy rozpoznała właściciela głosu, zerwała się na równe nogi. Nagle poły namiotu rozchyliły się i do środka wepchnięto Doriana, który krzyczał coś w kierunku odchodzących mieszkańców, jednak po chwili odwrócił się i zauważył Edlin. Jego twarz złagodniała, lecz wystarczyło jedno spojrzenie na nadgarstki dziewczyny i znów powróciła wściekłość.
- Co oni ci zrobili?! - krzyknął.
- Nic. - odparła cicho Edlin i wbiła wzrok w podłogę.
Dorian szybko do niej podszedł i chwycił jej przedramiona, po czym obejrzał dokładnie rany i syknął gniewnie.
- Nie kłam. Mów, co się stało.
- Sznury otarły mi nadgarstki. Nic takiego.
- A to? - wskazał na głębsze rany zadane przez Togaję.
- Cóż, można uznać, że tymi szaleńcami rządzi jeszcze większy szaleniec. - powiedziała z rezygnacją.
- Chcesz mi przez to powiedzieć, że... - urwał - Zabiję ją.
- Nikogo nie zabijesz! Nic się nie stało.
Spojrzał w jej fioletowe oczy i uspokoił się. Odetchnął głęboko, przeczesał włosy i odszedł kilka kroków, po czym usiadł obok ogniska.
- Nic nie możemy zrobić. - westchnęła Edlin. - Jutro wszystko się skończy.
- Nie mów tak! - szepnął nerwowo. - Nic się nie skończy. Uciekniemy.
- Niby jak?
- Dzisiaj w nocy wymkniemy się z namiotu i ukradniemy konie.
- A Greè? - spytała, unosząc brew.
- Widziałem, jak im ucieka. Jest już zdrowa, znajdzie nas.
- Czyli mamy plan. - powiedziała, po czym usiadła obok ogniska i przetarła oczy.
- Odpocznij.
- Nie jestem zmęczona. - zaprotestowała, lecz cała wiarygodność została zaprzepaszczona przez długie ziewnięcie.
Dorian uniósł brew.
- Jesteś wyczerpana.
- I tak nie zasnę. - westchnęła, patrząc na płomienie, lecz po chwili zamknęła oczy i odpłynęła w sen.
~*~
Znów nawiedził ją koszmar. Za każdym razem był nieco zmieniony. Zawsze różnił się od poprzedniego jakimś znaczącym szczegółem lub wydarzeniem. Tym razem mgliste demony przemykały pośród kolumn i posągów na granicy wzroku, a Edlin rozglądała się zdezorientowana, nie mogąc dostrzec konkretnego zagrożenia. W momencie, w którym zjawa w kształcie konia w pełnym cwale ruszyła na Edlin, dziewczyna poczuła zimny dotyk na ramionach. Zerwała się z miejsca i usiadła z krzykiem. Rozglądała się gorączkowo, aż napotkała miodowe oczy Doriana. Odetchnęła, starając się uspokoić, jednak wciąż się trzęsła.
- Wszystko dobrze? - spytał chłopak, a Edlin skinęła głową, po czym zamrugała kilkakrotnie i westchnęła.
Rozejrzała się po wnętrzu namiotu i przetarła twarz dłonią, chcąc pozbyć się resztek koszmaru.
- Masz, napij się. - powiedział nagle Dorian i dał jej coś okrągłego.
- Co to? - spytała, patrząc na przedmiot, który trzymała w rękach.
- Woda. Aż dziwne, że nam ją dali.
Edlin otworzyła bukłak i ostrożnie napiła się wody, która okazała się niesmaczna i zimna. Spojrzała na Doriana, który skinął głową.
- Już czas. - powiedział poważnie. - Jesteś gotowa?
- Yhym. - mruknęła pod nosem.
- Za kilka minut ktoś tu zajrzy, a jak pójdzie, to uciekniemy. - wyjaśnił zmęczonym głosem, a Edlin dopiero teraz dostrzegła, że jest wycieńczony.
- Ty w ogóle spałeś? - spytała z przejęciem.
Pokiwał przecząco głową, a Edlin zdała sobie sprawę, że chłopak ostatni raz odpoczywał przed atakiem Gayah.
- Dlaczego?
- Musiałem wszystkiego dopilnować. - odpowiedział.
Edlin już chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie do namiotu wszedł mężczyzna i omiótł wnętrze obojętnym wzrokiem, zatrzymując się na dłużej na dwójce więźniów, a gdy nie zauważył nic niepokojącego, wyszedł. Zaczekali jeszcze dla pewności i wymknęli się z namiotu, a Edlin spojrzała na pogrążoną w ciemności osadę.
Gdzieniegdzie, pomiędzy błotem i kałużami dało się dojrzeć metalowe fragmenty, pamiętające czasy sprzed Powodzi. Mokre namioty były ustawione wzdłuż naznaczonej odciskami kopyt drogi tonącej w licznych kałużach, a każdy z nich był podświetlony ogniskiem, które znajdowało się wewnątrz. Wszędzie poustawiane były drewniane stelaże i stoły, służące mieszkańcom wioski do przeróżnych rzeczy. Edlin spojrzała przed siebie i dostrzegła ogrodzenie ginące w mroku. Jedynym budynkiem, który nie został zbudowany ze skóry była stajnia. Olbrzymia i drewniana. Pomieściłaby co najmniej setkę koni, jak nie więcej. Nagle z zamyślenia wyrwał ją Dorian, kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Musimy iść. - szepnął, jakby bał się, że ktoś go usłyszy.
Ruszyli w stronę ogrodzenia, starając się trzymać w jak najgęstszym mroku. Przeskoczyli przez płot i powoli szli w stronę niespokojnych koni. Zwierzęta parskały i uderzały silnymi kopytami o wydeptaną trawę, jednak stały w miejscu. Edlin coś nie pasowało. Gdy podeszli jeszcze bliżej, wydało jej się, że słyszy czyjś szept i w tym momencie zrozumiała, że to pułapka, lecz było za późno. Zza niespokojnych koni wyskoczyli mężczyźni i kobiety, momentalnie otaczając uciekinierów.
Nagle za ich plecami rozległo się powolne klaskanie. Odwrócili się gwałtownie, a Edlin poczuła skurcz w żołądku, gdy Togaja podeszła do nich z podłym uśmiechem na ustach.
- Sprytnie, nie powiem. - powiedziała i spojrzała na Doriana. - Myślałeś, że kradzież koni będzie genialnym i nieprzewidywalnym planem, co chłopcze? - pokręciła głową i zaśmiała się pod nosem. - Obydwoje musicie się wiele nauczyć. Szkoda tylko, że nie będziecie mieli czasu.
Jej twarz spoważniała, a w oku pojawił się drapieżny błysk. Skinęła głową i obojętnie obserwowała, jak jej ludzie ogłuszają Doriana i Edlin.
~*~
Edlin obudziła się gwałtownie, gdy fala lodowatej wody uderzyła w jej twarz. Cała głowa pulsowała niewyobrażalnym bólem, a za uchem czuła zaschniętą krew. Wciągnęła powietrze i uniosła wzrok. Natychmiast napotkała brutalne spojrzenie Togai i zaczęła się szarpać, lecz ktoś mocno zacisnął palce na jej ramionach. Panika zalewała jej ciało, paraliżując zimnym strachem wszystkie mięśnie. Mimo tego dziewczyna histerycznie walczyła o wolność, próbując wydostać się ze stalowego chwytu nieznajomego.
- Nie szarp się tak, skarbie. - poleciła Togaja przesłodzonym głosem, a Edlin uspokoiła się na chwilę. - Waleczna do końca. Szkoda, że musisz umrzeć, przydałabyś się nam.
Odsunęła się i odeszła, a oczom Edlin ukazał się straszny obraz. Dopiero teraz zorientowała się, że jest w głównym namiocie i, tym razem, wszyscy mieszkańcy znajdowali się wewnątrz, chcąc podziwiać egzekucję, lecz nie to przeraziło ją najbardziej. Togaja podeszła do paleniska, a biały ogień rzucał niepokojący, dziki blask na jej twarz. Dorian stał niebezpiecznie blisko płomieni, trzymany przez dwóch rosłych mieszkańców wioski i spoglądał błagalnie w fioletowe oczy Edlin, a ta niemal czuła jego przerażenie, ale nic nie mogła zrobić.
Togaja skinęła w stronę Edlin i jedna z osób, które ją trzymały, ruszyła w stronę ognia. Dziewczyna rozpoznała kobietę, która uratowała ich przed Gayah i poczuła, że zbiera jej się na wymioty. Zaraz zabiją Doriana, a ona mogła jedynie stać i patrzeć, a potem również umrze. Kobieta stanęła obok paleniska i sięgnęła po metalową miskę znajdującą się w płomieniach. Mimo że nienaturalnie białe języki oplatały jej dłonie i przedramiona, ta nie zwróciła na nie większej uwagi i jak gdyby nigdy nic, wyjęła rozgrzane naczynie, po czym podeszła do niespokojnego Doriana, który czujnie obserwował każdy jej ruch. Kobieta zanurzyła kciuk w czarnej, bulgoczącej mazi i następnie przycisnęła palec do miękkiej skóry za uchem chłopaka.
Edlin zamknęła oczy, jednak niezbyt to pomogło, a wrzask Doriana potęgował mdłości i ból głowy. Odetchnęła głęboko, starając się uspokoić, jednak jej serce było coraz bliżej połamania żeber dziewczyny. Powoli uniosła powieki, bojąc się tego, co ujrzy. Togaja uniosła ręce i spoglądając na zebrany tłum, wymawiała jakieś niezrozumiałe dla Edlin słowa. Co chwila z setek gardeł wyrywał się krzyk pełen satysfakcji i zwierzęcej chęci mordu. Z każdym okrzykiem po plecach dziewczyny przebiegał dreszcz przerażenia. Spojrzała na Doriana. Miał zamknięte oczy i oddychał szybko, lecz głęboko, walcząc z niewyobrażalnym bólem.
Nagle Togaja urwała przemowę, odwróciła się i sięgnęła po zakrzywiony, lśniący nóż. Zaczęła zbliżać się do chłopaka, a setki uradowanych głosów powtarzały jeden niezrozumiały wyraz. Uniosła ostrze nad głowę, przygotowując się do zadania morderczego ciosu, a Edlin dostrzegła kątem oka, że kobieta, która wcześniej zraniła Doriana wrzącą, czarną mazią, podchodzi coraz bliżej Togai, wykorzystując fakt, że wszyscy skupili się na egzekucji. Każdy jej krok był niby przypadkowy, lecz poruszała się niesamowicie szybko i już po chwili znalazła się za plecami przywódczyni. Coś błysnęło w jej dłoni i kobieta zamachnęła się. Wbiła nóż pomiędzy żebra Togai na wysokości serca, a przywódczyni westchnęła zaskoczona. Opuściła rękę z ostrzem, chcąc się odwrócić, lecz zatoczyła się i wpadła twarzą w białe płomienie, które momentalnie zaczęły pożerać jej ciało, zmieniając kolor na krwistoczerwony.
Nagle Edlin poczuła, że uścisk na jej ramionach zniknął. Kobieta, która ją trzymała, pobiegła w stronę płonącej przywódczyni, pozostawiając dziewczynę bez nadzoru. Mężczyźni pilnujący Doriana zrobili to samo i nie myśląc o więźniu, ruszyli na ratunek Togai. Wszyscy obecni wstrzymywali oddech, a Edlin stała sparaliżowana zaskoczeniem. Nie rozumiała, co właśnie się stało i po prostu wpatrywała się w spaloną twarz kobiety, która sprawiła im tyle bólu w tak krótkim czasie.
Niewiele pozostało z brutalnej kobiety. Czarna, zniekształcona masa, niegdyś będąca jej twarzą, w niczym nie przypominała Togai. Błękitne oczy pozostawiły po sobie białą maź wypływającą z oczodołów, a znad spalonego ciała unosił się duszący dym. Edlin poczuła, że znów zbiera jej się na wymioty i pospiesznie odwróciła wzrok. W porę ujrzała biegnącą w jej stronę kobietę, która zamordowała Togaję. Już chciała przygotowywać się do i tak przegranej walki, lecz zauważyła Doriana podążającego za nieznajomą. Chłopak złapał Edlin za rękę i pociągnął w stronę kobiety, która rozcięła skórzaną ścianę namiotu niewielkim nożem, a następnie wszyscy trzej wybiegli w deszcz, wykorzystując nieuwagę mieszkańców skupionych na śmierci przywódczyni.
Krople uderzały o ich skórę, a ziemia eksplodowała błotem, z każdym krokiem. Szum deszczu powoli wgryzał się w umysł Edlin, potęgując ból głowy. Dziewczyna wciąż nie potrafiła dopuścić do siebie faktu, że Togaja nie żyje. Szok uniemożliwiał odczucie radości, więc po prostu biegła do przodu, aż w końcu zatrzymali się przy stajni. Dwa smukłe konie przebierały nerwowo nogami, a ich mokre grzywy przylgnęły do silnych, metalowych szyi. Kobieta zatrzymała się przy zwierzętach i odetchnęła głęboko.
- Mamy mało czas, więc musicie uciekać i to szybko. - powiedziała płynnie. - Tak, oszukałam was. Oszukałam całą wioskę. - wyznała, patrząc im w szeroko otwarte, zszokowane oczy, po czym odwróciła się i zaczęła poprawiać popręg jednego z koni. - Jak już mówiłam, nie mamy czasu. Zaraz cała osada zacznie was szukać.
- A co z tobą? - spytał nerwowo Dorian.
- Teraz ja tu rządzę. Zabiłam Togaję dzięki tobie. - odparła, patrząc mu w oczy. - Powinnam znów cię uwięzić i potem zabić, Przeklęty. - ostrzegła. - Lecz moja przepowiednia mówi o tym, że tylko dzięki tobie zapanuję w plemieniu, więc uszanuję to i pozwolę ci żyć. Tylko tyle mogę wam teraz powiedzieć. Jeśli chcecie wiedzieć więcej, to macie pecha. Nie ma na to czasu. No, wskakujcie. - skinęła głową w stronę koni, a Edlin zamarła.
- Ale ja nigdy... - zaczęła przerażona.
- Wolisz umrzeć? - przerwała jej kobieta, a dziewczyna pokręciła głową.
Ruszyła w stronę jednego z koni i z trudem wspięła się na siodło. Dorian bez problemu dosiadł drugiego wierzchowca i spojrzał z góry na nieznajomą.
- Dziękujemy. - powiedział, a kobieta skinęła głową i odeszła w stronę głównego namiotu.
Dorian ruszył galopem, a Edlin z przerażeniem obserwowała, jak się oddala. Po kilku próbach udało jej się zmusić zwierzę do posłuszeństwa i w końcu smukły koń pognał w mrok niekontrolowanym cwałem. Po chwili z trudem dogoniła chłopaka, który perfekcyjnie radził sobie w siodle.
- Dlaczego nie zaczekałeś!? - niemal krzyknęła, starając się nie spaść z końskiego grzbietu.
- Wiedziałem, że sobie poradzisz, więc czemu miałbym czekać? - odpowiedział pytaniem na pytanie i mimo wszystkiego, co się wydarzyło, zmusił się do uśmiechu. - Myślę, że możemy nieco zwolnić. - powiedział, po czym odwrócił się i spojrzał w ciemność. - Gdyby nas gonili, to już dawno siedzielibyśmy w ciepłym namiocie.
Edlin z ulgą przeszła w kłus, dziwiąc się, że przyszło jej to z taką łatwością, jednak dalej miała trudności z utrzymaniem się w siodle. Podskakiwała bezwładnie, czując twardy grzbiet konia. Wiedziała, że nie obejdzie się bez kilku obić. Spojrzała na Doriana, który idealnie zgrał się ze zwierzęciem, podnosząc się i opadając w rytm jego kroków.
- Jak ty to robisz? - spytała, unosząc brwi.
- Jeździło się tu i tam. - odparł i wzruszył ramionami. - Mogę cię nauczyć, jak chcesz.
Edlin nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ do jej uszu dobiegły odgłosy pościgu. Krew ścięła jej się w żyłach, a strach sparaliżował całe ciało. Wizja powrotu do niezbyt normalnej osady napawała ją panicznym lękiem. Niewiele myśląc uderzyła konia piętami, a ten jakby wyczulony na najsłabszy dotyk, zerwał się, ryjąc stalowymi kopytami mokrą trawę i ziemię. Ruszył pełnym cwałem, a Edlin kurczowo wczepiła się w jego białą grzywę.
Po chwili dogonił ją zdezorientowany Dorian. Mimo że jego koń biegł równie szybko jak rumak Edlin, chłopak zachowywał się w siodle swobodnie, niemal nie skupiał się na poprawnej jeździe. On po prostu jechał, a jego postawa i ruchy były idealnie wyćwiczone, wręcz odruchowe. Podjechał bliżej Edlin, a następnie nachylił się w jej stronę i złapał ją za ramię, ściągając tym na siebie jej uwagę. Spojrzała na niego przerażona.
- Zatrzymaj się. - powiedział.
- Nie ma mowy! - krzyknęła. - Nie wracam tam!
- Edlin. Zatrzymaj się. - rozkazał i po chwili wahania, dziewczyna z niemałym trudem zatrzymała konia.
Chłopak podjechał jeszcze bliżej i poklepał zmęczone zwierzę po karku, a następnie przeniósł wzrok na niespokojną Edlin.
- Posłuchaj chwilę. - polecił. - Oddalają się. Ona prowadzi ich w innym kierunku, rozumiesz? Nie ma się czego bać.
Odetchnęła głęboko, wyraźnie uspokojona. Spojrzała na konia i pogłaskała go po silnej szyi. Zimny metal stanowił przyjemy kontrast z ciepłym, deszczowym wiatrem, który nieustannie poruszał żółtymi trawami. Zwierzę było piękne. Szare srebro poprzeplatane było miedzianymi żyłkami, tworzącymi skomplikowane wzory. Krawędzie płytek o nieregularnych kształtach idealnie do siebie pasowały, pozwalając koniowi na swobodne ruchy, a biała grzywa oraz ogon lśniły w słabym świetle gwiazd, które spoglądały na świat z przerw w gęstych chmurach.
Nagle pomiędzy trawami coś zasyczało, ale Edlin dobrze znała ten dźwięk. Greè wyskoczyła z pożółkłych roślin i zapiszczała z radości, a konie zarżały przerażone i zaczęły przebierać nerwowo nogami. Puma wyglądała dużo lepiej, a rany na jej ciele zupełnie zniknęły. Błękitne oczy wpatrywały się w nich z wyczekiwaniem.
- Chodź mała, zaraz coś zjemy. - powiedział Dorian, a Greè pisnęła z radości.
Chłopak wyjął z plecaka kawałek mięsa, które najpewniej dostali od nieznajomej i rzucił go Pumie. Po chwili ruszyli stępem, a szczęśliwa Greè biegała dookoła koni, które przyzwyczaiły się nieco do jej natrętnego towarzystwa, lecz nadal spoglądały nieufnie na drapieżnika. Edlin czuła, że jej powieki stają się coraz cięższe, lecz starała się nie zasnąć. Skupiła się na jeździe i co chwila patrzyła na Doriana z lekkim ukłuciem zazdrości, chcąc mniej więcej wiedzieć, jak utrzymać się w siodle. Zauważyła, że chłopak trzyma wodze w specjalny sposób. Gruby pasek skóry połączony z ogłowiem przechodził nad małym palcem i kciukiem, a reszta była zamknięta w pięści. Plecy Doriana były wyprostowane, a pięty skierowane w dół. Edlin w miarę możliwości naśladowała jego postawę, jednak niezbyt jej to szło, więc po chwili mruknęła sfrustrowana i zaklęła z myślach.
- Dobrze ci idzie. - odezwał się nagle Dorian, patrząc na nią.
- Niby co? - spytała, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Od pół godziny próbujesz jechać tak jak ja. Myślisz, że nie zauważyłem?
Nie odpowiedziała, tylko prychnęła zniesmaczona poziomem swoich umiejętności. Przestała skupiać się na jeździe i po chwili jej oczy zamknęły się na moment, lecz szybko potrząsnęła głową, starając się rozbudzić. Nie minęło dużo czasu, a dziewczyna znów przysnęła. Czuła wszechobecne wyczerpanie, a każdy jej mięsień błagał o odpoczynek.
W końcu poddała się zmęczeniu i zasnęła. Nie spała długo, bo po chwili uderzyła o błotnistą ziemię. Gdy była przytomna, miała problemy z utrzymaniem się w siodle, a co dopiero śpiąc. Straciła równowagę i spadła z konia, lecz przynajmniej się dobudziła. Zwierzę zatrzymało się, zaskoczone nagłym zniknięciem jeźdźca, a Edlin usiadła z gniewnym jękiem i przyłożyła dłoń do obolałej głowy, po czym wytarła błoto z twarzy. Po chwili zjawił się zaniepokojony Dorian i kucnął obok niej.
- Co ty zrobiłaś? - spytał.
- Chyba zasnęłam. - odpowiedziała i wzruszyła ramionami.
- Trzeba było mówić, że chcesz odpocząć. Mogło ci się coś stać.
- Ale żyję, prawda? - warknęła, wścieła na siebie i swoje umiejętności.
Dorian chciał pomóc jej wstać, lecz dziewczyna poradziła sobie sama. Chłopak wzruszył ramionami i podszedł do konia Edlin , po czym wskoczył na jego grzbiet.
- Chyba ci się konie pomyliły. - prychnęła, odgarniając włosy z twarzy.
- Nie. - powiedział, po czym przesunął się w siodle, robiąc miejsce dla Edlin. - Wsiadaj.
- Co!?
- Jeszcze sporo jazdy przed nami. Nie dasz rady.
- Nie możemy rozbić obozu? To chyba lepszy pomysł.
- Edlin, słuchaj. Za kilka godzin dotrzemy na skraj równin, a tam nie pada. Nie masz już dość tego deszczu? - spojrzał jej w oczy. - Im szybciej tam dojedziemy, tym lepiej.
- A co nam niby da to, że będziemy jechać na jednym koniu? - spytała, unosząc brew.
- Będziesz spać bez rozbijania obozu i nie spadniesz. Proste.
- A może ja nie chcę? Zejdź z tego konia, głupku.
- Jak chcesz. - prychnął i wzruszył ramionami. - Zobaczysz, zaśniesz szybciej niż ci się wydaje.
Przewróciła oczami i skrzyżowała ręce na piersi. Dorian zsiadł z konia, po czym ruszył do drugiego zwierzęcia, a Edlin usiadła w siodle i chwyciła wodze, a następnie ruszyła szybkim stępem. Wytrwale rozglądała się na boki i robiła wiele innych rzeczy, byle tylko udowodnić chłopakowi, że nie jest zmęczona, lecz po niecałej godzinie jazdy znów zaczęła zasypiać. Co chwila budziła się z kilkusekundowego snu i starała się udawać, że nic się nie stało. Za którymś razem obudziła się gwałtownie, czując, że spada. Przygotowała się na kolejne spotkanie z twardą ziemią, lecz poczuła jedynie dłoń Doriana na przedramieniu, niepozwalającą jej spaść. Po chwili chłopak usiadł za nią i delikatnie wziął od niej wodze.
- Mówiłem, że zaśniesz?
- Zamknij się. - warknęła i oparła się o chłopaka, nie mając siły na dalsze dyskusje.
Po chwili zasnęła, a krople bombardujące jej twarz zdawały się być mniejsze. Tak jakby deszcz powoli przestawał padać. Edlin uśmiechnęła się lekko na myśl o celu podróży przez równiny. O miejscu, gdzie nie pada.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top