~14~
Rano Edlin wzięła szybki prysznic i ruszyła na wczesne śniadanie, podczas którego nikt nie miał ochoty na rozmowy. Dziewczyna czuła smutek wypełniający jej wnętrze i oplatający się wokół serca. Nie chciała opuszczać tego miejsca. Spędziła tu tylko, jak się okazało, dwa tygodnie, z czego połowę pobytu przeleżała nieprzytomna. Starała się nie myśleć o widoku na zewnątrz, o krajobrazie i kładących się źdźbłach trawy targanych ciepłym, wilgotnym wiatrem. Nie chciała wychodzić na zewnątrz i moknąć, wolała siedzieć w przytulnym domu.
Westchnęła zrezygnowana i powoli ruszyła w stronę swojego pokoju, w którym zostawiła plecak. Zarzuciła go na ramię i rozejrzała się po pomieszczeniu, a następnie wyszła. Dorian stał obok drzwi i żegnał się z siwą kobietą sięgającą mu do ramion. Przytulił Cerdię, a ona odwzajemniła uścisk.
- Obiecaj, że będziecie uważać. - powiedziała staruszka z przejęciem. - Macie do mnie wrócić w jednym kawałku, rozumiesz?
- Nie martw się o nas. Wrócimy zanim zdążysz zauważyć, że nas nie było. - zapewnił i uśmiechnął się do niej.
Kobieta rozczochrała złote włosy Doriana i spojrzała na nadchodzącą Edlin. Ruszyła w stronę dziewczyny, lecz zamiast zacząć się żegnać, chwyciła ją za ramię i zaprowadziła zdezorientowaną w cień korytarza. Zaczęła szukać czegoś w kieszeniach spodni i w końcu wyjęła niewielki łańcuszek zakończony metalową kulką z kilkoma małymi pierścieniami. Wręczyła go zaskoczonej dziewczynie. Dopiero w momencie, w którym Edlin poczuła chłód stali na dłoni, zorientowała się, że do łańcuszka przyłączone jest coś jeszcze. Spojrzała na breloczek i zauważyła, że z jednego z pierścieni zwisało białe pióro. Pogładziła je odruchowo, nie rozumiejąc, co to ma oznaczać.
- Zivon mi je przyniósł. To twoje pióro. - powiedziała cicho Cerdia, patrząc dziewczynie w oczy. - Nie wiem za bardzo, o co chodzi, ale kiedyś, jak jeszcze pracowałam w tym ośrodku, podsłuchałam, jak Zahir rozmawiał z jakąś kobietą. Mówił coś o piórach, ale tego nie rozumiałam, w sumie dalej nie rozumiem. Nie byłam aż tak zaangażowana w te skomplikowane badania, żeby wiedzieć takie rzeczy. - mruknęła sfrustrowana, lecz natychmiast kontynuowała swój monolog. - Potem udało mi się ukraść ten breloczek, który trzymasz w dłoni. - nagle złapała Edlin za rękę, skupiając na sobie jej uwagę. - Słuchaj, wiem tyle, że musisz zbierać wszystkie pióra, które w jakiś dziwny sposób dostaniesz. Rozumiesz?
Dziewczyna skinęła głową, a Cerdia uśmiechnęła się z ulgą.
- Pamiętaj, że cokolwiek się stanie, zawsze będzie z tobą Dorian. - powiedziała staruszka, patrząc w jego stronę. - Znam go i wiem, że to porządny chłopak, więc możesz na niego liczyć.
Przytuliła mocno Edlin, która uśmiechnęła się słabo. Nie chciała odchodzić, lecz nic nie mogła z tym zrobić. Miała misję, na razie bezsensowną, ale musiała ją wykonać. Westchnęła głęboko i ruszyła w stronę drzwi. Dorian, który zaczął się nudzić, był zajęty swoimi paznokciami, lecz gdy Edlin do niego podeszła, podniósł wzrok i zmarszczył brwi.
- No nareszcie! Ileż można? - spytał zniecierpliwiony.
- Daj spokój, Ran. Ty się dłużej żegnałeś. - powiedziała Cerdia, a Dorian spojrzał na nią gniewnie - Oj, już się tak nie złość, bo będziesz miał zmarszczki na starość.
- I będziesz jeszcze brzydszy. - dodała Edlin, uśmiechając się perfidnie.
- Dobra, dobra, dzieciaki. - odezwała się Cerdia, zapobiegając dalszej wymianie zdań. - Pogadacie sobie, jak będziecie szli.
Edlin poczuła skurcz strachu na myśl, że muszą już iść. Chciała zostać u Cerdii w cieple kominka i z poczuciem bezwzględnego bezpieczeństwa i troski. Jednak po chwili ostre krople spadały na jej twarz, a dziewczyna mrużyła oczy, chcąc je ochronić. Ciepły wiatr szarpał ubrania i włosy, a źdźbła pożółkłej trawy falowały posłusznie wraz z jego podmuchami. Edlin odwróciła się i ujrzała w oddali niewielki domek. Wytężyła wzrok i dostrzegła postać Cerdii, która stała na progu, czekając, aż wędrowcy znikną jej z oczu. Poczuła ukucie smutku i dyskretnie pogładziła pióro Zivona, które trzymała w kieszeni bluzy.
~*~
Po jakimś czasie otaczały ich tylko równiny. Ocean traw targanych wiatrem. Żadnych punktów odniesienia, nic, co mogłoby jakoś pomóc lub posłużyć za drogowskaz. Edlin odwróciła się i nie zauważywszy już domu Cerdii, zdała sobie sprawę, że powoli traci orientację i podąża na oślep za Dorianem. Greè dreptała u jej boku z przymrużonymi oczami i łbem wyciągniętym do przodu. Intensywny deszcz sprawiał Pumie przyjemność i zwierzak uśmiechał się lekko. Zanim ruszyli spod domu Cerdii, Dorian przywołał Greè przeciągłym i głośnym gwizdem, a teraz ogromny kot łapał zapachy niesione wiatrem, poruszając przy tym dużym nosem.
Nagle Greè stanęła w miejscu. Zaczęła gorączkowo węszyć i po chwili wydała z siebie gardłowy pomruk. Dorian spojrzał na Pumę, a następnie na Edlin.
- Gayah. - syknął pod nosem.
Edlin poczuła zimny dreszcz przebiegający przez całe jej ciało, mimo przyjemnego, ciepłego wiatru. Przypomniała sobie chude stwory skradające się pośród traw i mimowolnie się rozejrzała. Dorian zauważył jej zaniepokojenie.
- Na razie jest bezpiecznie. - powiedział spokojnie. - Krążą. Zaatakują dopiero za kilka dni.
- Bardziej nocy.
- Nie pomagasz. - prychnął, odgarniając z czoła mokre włosy. - Chodź. Musimy dojść jak najdalej się da.
- Nie wiem, czy to taki dobry pomysł. Jeśli zaatakują, a ktoś z nas zostanie ranny, będziemy mieli dalej do Cerdii...
- Edi, nie rozumiesz, że i tak jest już za daleko do Cerdii?! - krzyknął. - Nie mamy z nimi szans. To zemsta.
- I mimo tego chciałeś iść dalej? - spytała, unosząc brwi. - Debil.
- Myślałem, że zapomną. Zgubią trop. - ukrył twarz w dłoniach. - Właśnie nas zabiłem.
- Nikogo nie zabiłeś. - powiedziała Edlin i położyła mu dłoń na ramieniu. - I tak musieliśmy kiedyś wyruszyć, więc przestań się użalać i chodź dalej, bo zapłakany na nic mi się nie przydasz.
Chłopak gwałtownie podniósł głowę i spojrzał jej twardo w oczy. Dziewczyna wiedziała, że wzmianka o płakaniu doprowadzi Doriana do ładu. Była pewna, że urazi tym jego męską dumę i tak się właśnie stało, przez co chłopak zaczął udawać silnego i pewnego siebie, mimo że w środku najpewniej czuł pustkę i smutek spowodowany opuszczeniem Cerdii. Edlin czuła to samo i doskonale go rozumiała, jednak wolała zachować to spostrzeżenie dla siebie. Niespodziewanie wpadła na pewien pomysł i uśmiechnęła się pod nosem.
- Dorian, skoro i tak spotkanie z Gayah jest nieuniknione, to może nauczyłbyś mnie walczyć?
- Tyle, że ja też nie umiem walczyć. - prychnął i wzruszył ramionami.
- Pomijając twoją niską samoocenę, to uważam, że i tak lepiej wychodzi to tobie niż mnie. To jak?
- Wiesz, że mamy mało czasu? - spytał, unosząc brew.
- To w takim razie ruszajmy, a nie stójmy na środku równin i nie urządzajmy sobie małej terapii w deszczu. - prychnęła, unosząc ręce.
Dorian parsknął i odwrócił się, a Edlin była pewna, że zaraz ruszy przed siebie. Jednak chłopak zaczął się rozglądać i po chwili ponownie się odwrócił, po czym spojrzał dziewczynie w oczy.
- Cóż. Chyba zabłądziliśmy. - powiedział cicho i wbił wzrok w ziemię.
- Co jest dzisiaj z tobą nie tak? - syknęła Edlin. - Myślałam, że się tu wychowałeś, że znasz każde źdźbło i każdy zakamarek, czy coś w tym stylu.
- No wiesz, nigdy nie zapuszczałem się tak daleko na południe. - wyznał niechętnie. -Zazwyczaj łaziłem po lesie.
- To w końcu wiesz, gdzie jesteśmy, czy nie?
- Szliśmy na południe, ale teraz kompletnie straciłem orientację. - powiedział, po czym spojrzał w zachmurzone niebo - Nie ma słońca i nie możemy się nim sugerować. Dlaczego musimy mieć takiego pecha!?
Edlin przypomniała sobie o pewnej małej, niepozornej rzeczy. Zamknęła oczy i mruknęła zirytowana, próbując opanować gniew. Jak mogła zapomnieć o kompasie? Jak mogła być tak głupia? Zdjęła plecak i zaczęła w nim grzebać. Starała się robić to jak najszybciej, żeby deszcz nie zamoczył ubrań i jedzenia. W końcu natrafiła na kompas i chwyciła go mocno, po czym pospiesznie zapięła zamek plecaka i zarzuciła go na ramiona.
- Dorian. - powiedziała, a chłopak, który do tej pory rozglądał się dookoła, próbując znaleźć właściwy kierunek, odwrócił się i spojrzał dziewczynie w oczy.
- Co znowu?
Edlin otworzyła pięść, ukazując niewielki kompas. Drobny, okrągły przedmiot leżał na jej dłoni i drżał lekko za każdym razem, gdy olbrzymie krople uderzały w jego ciemną powierzchnię. Dorian szerzej otworzył oczy i przeniósł wzrok na Edlin.
- Masz kompas i nic nie mówisz? - spytał z niedowierzaniem.
- Zapomniałam o nim. - powiedziała i rzuciła niewielki krążek chłopakowi, który zwinnie go złapał.
Chwilę przyglądał się kompasowi, lecz w końcu odwrócił się we właściwym kierunku i ruszył na południe.
- Jeśli się pospieszymy, to dotrzemy do tych głazów przed nocą. - powiedział, bardziej sam do siebie, niż do Edlin.
- To w końcu tu byłeś, czy nie!?
- Cóż, mapy też ważna rzecz, nie Edi? - odpowiedział i uśmiechnął się. - Jak byłem młodszy, to miałem mnóstwo map, bo jako mały chłopiec marzyłem o podróżach i znam je wszystkie na pamięć. Na wschód stąd są ogromne głazy i wiele z nich może posłużyć nam za kryjówkę na noc.
Edlin wzruszyła ramionami. W sumie co im szkodziło nadłożyć trochę drogi, żeby wyspać się w jakimś suchym miejscu. Tak nawet będzie lepiej, bo, jeśli się uda, odzyskają siły przed atakiem Gayah.
~*~
Spędzili w podróży kilkanaście dni, a Edlin powoli traciła rachubę. W miarę możliwości liczyła wszystkie ważniejsze noclegi, jednak nie zapamiętała wszystkich, a i tak pomiędzy nimi było po kilka nocy spania pod gołym niebem. Od dłuższego czasu nie natknęli się też na żaden ślad Gayah i ich czujność nieco przygasła.
Zaczynało zmierzchać, gdy dotarli do rozległych łąk, gdzie trawa była bardziej zielona niż w innych częściach równin, lecz i tak pozostawała żółta.. Znajdował się tu spory głaz, który wystawał z ziemi, tworząc wysoką półkę skalną. Było pod nią sucho i cicho, ponieważ wiatr wiał z drugiej strony i z impetem rozbijał się o skałę, głośno przy tym świszcząc. Edlin rozpaliła ogień z suchych gałązek, które wzięli od Cerdii oraz tego, czego udało im się uzbierać po drodze. Odwinęła swój zapas z licznych warstw materiału, który miał na celu ochronę drewna przed deszczem, gdyby ten zmoczył cały plecak. Wkrótce płomienne języki powoli pożerały trzeszczące patyki i Edlin mogła przygotować jakąś ubogą kolację.
Rozpalali ogień tylko w suchych miejscach. Resztę nocy spędzali pod gołym niebem, kryjąc się pod większymi głazami lub drzewami. Edlin nienawidziła tych nocy. Nie potrafiła zasnąć, a gdy już jej się udawało, budziła się przemoczona i zmarznięta. Śpiwory, w miarę możliwości, suszyli przy ogniu, póki ten nie zgasł. Z posiłkami było podobnie, Edlin przyrządzała jakiś niezbyt smaczny kawałek mięsa, który jedli aż do następnego ogniska.
Edlin czekała zniecierpliwiona na Greè, która miała coś upolować. Płomienie powoli pożerały drewno, a dziewczyna nie mogła sobie pozwolić na dorzucenie gałązek do ognia, ponieważ ich zapasy opału drastycznie się kurczyły. Jeśli będą oszczędzać, to rozpalą jeszcze maksymalnie trzy ogniska. Jak Puma za chwilę się nie zjawi, to nie będą mieli co jeść. Niespodziewanie w krąg światła weszła Greè. Dorian zauważył ją pierwszy, ponieważ Edlin zajęta była wpatrywaniem się w ogień.
- Greè! - krzyknął przerażony.
Edlin podniosła wzrok tylko po to, żeby zobaczyć Pumę osuwającą się na wilgotną ziemię. Przerażona dziewczyna ujrzała liczne rany na ciele zwierzęcia i natychmiast poznała długie zadrapania Gayah. Poczuła chwilowy skurcz strachu, lecz natychmiast ustąpił on wściekłości. Dali się złapać w pułapkę. Stwory uśpiły ich czujność, a teraz zaatakowały.
Nagle wokół skały zaczęły zapalać się pomarańczowe ślepia. Blask ognia odbijał się od oczu Gayah, gdy te podchodziły. Jedna para po drugiej, zaczęły tworzyć szeroki krąg dookoła. Dorian odciągnął ranną Greè bliżej ogniska, a sam sięgnął po swoją włócznię. Edlin poszła w jego ślady i stanęła po drugiej stronie kręgu ognistego światła z nożem, którym uczyła się walczyć przez ostatnie dni.
- Edi. - odezwał się Dorian, a dziewczyna drgnęła na dźwięk głosu, jednak nie odwróciła się i czujnie spoglądała Gayah w oczy. - wiesz, że tego nie przeżyjemy, prawda?
- Jestem tego w pełni świadoma.
- Ich tam jest około setki, wiesz o tym?
- Tak Dorian, wiem. Przestań zadawać pytania, na które znasz odpowiedź.
Usłyszała jego nerwowy śmiech. Bała się. Nie chciała, nie mogła umrzeć. To nie miało się tak skończyć. Dlaczego stracili czujność? Przez nieuwagę Greè została poważnie ranna, a oni zginą. Dziewczyna ukradkiem spojrzała w stronę ciężko dyszącej Pumy. I ten moment nieuwagi wystarczył. Gayah równocześnie skoczyły do ataku i z dzikim wrzaskiem wbiegały w światło, a ich mokre grzbiety najeżone były długimi kolcami, wyrastającymi z twardego ciała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top