~12~

Obudziła się w swoim łóżku. Potrząsnęła głową i ziewnęła, po czym spojrzała na okno. Ledwie świtało. Przeciągnęła się z uśmiechem. Spała wyjątkowo dobrze i bez koszmarów, jak się tego spodziewała. Odrzuciła pościel i dotknęła zimnej podłogi czubkami palców. Wstała, czując przyjemny chłód na podeszwach stóp i ruszyła w stronę drzwi, które jak zwykle zaskrzypiały cicho. Dziewczyna skierowała się do kuchni, czując nieprzyjemne ssanie w żołądku. Przetarła oczy i wkroczyła do pomieszczenia. Zatrzymała się zaskoczona, gdy zauważyła Doriana. Chłopak siedział na szerokim parapecie, ubrany w gruby sweter. W jednej dłoni trzymał książkę, a w drugiej kubek z parującym napojem, z którego upijał co jakiś czas kilka łyków, nie odrywając wzroku od liter umieszczonych na pożółkłych kartkach. Jasne światło poranka padało na jego twarz, podkreślając jego miodowe oczy, śledzące linijki słów i zdań.

Odchrząknęła cicho, a Dorian podniósł wzrok znad książki i zaskoczony spojrzał na Edlin. Wyprostował się i oparł plecami o ścianę.

- Nie zauważyłem cię. - powiedział poważnie.

- Nie zauważyłbyś nawet stada Gayah przebiegającego przez kuchnię.

- Oj, bez przesady. Trochę się zaczytałem.

- Trochę? - Edlin uniosła brwi, rozbawiona.

- Dobra, dobra. - prychnął i uśmiechnął się lekko. - Co tak wcześnie wstałaś?

- Wyspałam się już. Poza tym jestem głodna.

- Nie trzeba było mdleć. - odparł. - Wiesz jaki Cerdia zrobiła dobry obiad?

Rozległo się głośne burczenie brzucha, a Dorian uśmiechnął się chytrze.

- Taki dobry. Słony sos i soczyste mięso. A ten zapach. - powiedział, po czym zamknął oczy i oblizał usta.

- Skończ. - warknęła i spojrzała na niego surowo. - Gdzie jedzenie?

Ruchem głowy wskazał na blat. Edlin odwróciła się i zauważyła sporą, białą miskę. Sięgnęła po talerz i widelec, suszące się obok zlewu. Powoli uniosła materiał przykrywający naczynie z, jak się okazało, kawałkami mięsa zanurzonego w gęstym sosie. Nałożyła sobie porcję i ruszyła w stronę chłopaka, który znów czytał. Przysunęła sobie krzesło do parapetu, usiadła i zaczęła wpatrywać się w Doriana, ciekawa, kiedy zauważy jej obecność.

- Co czytasz? - spytała z pełnymi ustami, a chłopak drgnął lekko na dźwięk jej głosu, rozlewając nieco chłodnej herbaty na jasne spodnie, po czym spojrzał na Edlin zdezorientowany. - Naprawdę? Zapomniałeś, że tu jestem?

- No, może. - odparł z niewinnym uśmiechem. - O co pytałaś?

- Co czytasz?

- Hm, takie opowiadanie. - powiedział, a następnie zamknął książkę i machnął nią lekko.

- Takie? - spytała z niedowierzaniem, unosząc brwi - Wydaje mi się, że gdyby było zwyczajne, to byś nie zapominał o wszystkim dookoła, jak czytasz.

- Moja siostra często mi je czytała. - wyznał. Zagapił się na okładkę. - Na początku niezbyt mi się podobało, ale ona miała je od zawsze i jakoś tak... Czytała mi to tak często, że chyba to polubiłem.

- Ile razy?

- Cóż, przeczytałem to już... - zamyślił się na chwilę. - No nie wiem, jakieś osiem razy.

- Jak miała na imię? - spytała cicho, wiedząc, że to delikatny temat, ale wolała go drążyć, póki był w miarę świeży.

Dorian gwałtownie wciągnął powietrze nosem i odstawił herbatę na parapet. Spojrzał w fioletowe oczy dziewczyny i milczał przez chwilę.

- Edlin... - wyszeptał ledwie słyszalnie.

Dziewczyna niemal udławiła się kawałkiem mięsa, który właśnie przełykała i z niedowierzaniem spojrzała na Doriana.

- Ale...

- Bardzo mi ją przypominasz. - powiedział i uśmiechnął się słabo. - Też była taka wredna.

- Nie jestem wredna! - warknęła z udawanym oburzeniem.

- Niee, wcale. – prychnął, za co Edlin uderzyła go w ramię.

- Co to było? - zaśmiał się.

- Przemoc.

Dorian parsknął i zszedł z parapetu. Edlin obawiała się jakiegoś odwetu, jednak chłopak podszedł do drzwi, po czym sięgnął po kurtkę i odwrócił się w stronę dziewczyny.

- Idziesz na spacer? - spytał, unosząc brwi.

- Nie mam kurtki. - odparła, a chłopak wyciągnął w jej stronę rękę, w której trzymał szary materiał.

- Teraz masz. No chodź!

Edlin wstała, odkładając talerz z resztkami na stół. Sięgnęła po ubranie i przymierzyła je. Gdy uznała, że pasuje, zapięła zamek aż po szyję i zarzuciła na głowę kaptur wyszyty czarnym futrem.

- A buty? - spytała, ruszając palcami u stóp.

Chłopak dał jej buty, te same, w których tu przyszła. Włożyła je na nogi z lekkim ociąganiem i po chwili poczuła na twarzy lodowaty wiatr. Spojrzała w kierunku drzwi. Dorian stał na zewnątrz i witał się z Greè, o której Edlin kompletnie zapomniała. Z uśmiechem na ustach wyszła z domu i zamknęła za sobą drzwi. Ogromny kot zauważył dziewczynę i pospiesznie ruszył w jej kierunku. Greè oparła się na jej ramionach i polizała ją po twarzy, a Edlin pogłaskała ją za uchem. Puma zamruczała uradowana, a następnie opadła na ziemię i pospiesznie odbiegła w kierunku niewielkiego lasu.

- Gdzie ona się wybiera? - spytała, unosząc brwi.

- Przyszła się tylko przywitać. - odparł spokojnie Dorian, który wzruszył ramionami. - Pewnie pobiegła załatwiać swoje sprawy.

- Jakie sprawy?

- Ona tam mieszka. Pewnie sprząta legowisko. Nie było nas tu kilka lat. - powiedział, po czym zmarszczył brwi i spojrzał za siebie. - Chodź, bo się spóźnimy.

- Na co!? - spytała zaskoczona, nie potrafiąc ukryć ciekawości.

Chłopak nie odpowiedział, jedynie odwrócił się i ruszył w tym samym kierunku, co Greè. Edlin dopiero w tym momencie poczuła wszechobecny mróz i wzdrygnęła się z zimna. Mimo grubej kurtki do jej ciała dotarł chłód powodując gęsią skórkę. Dziewczyna spróbowała szczelniej okryć się ciepłym materiałem, lecz niewiele to dało. Zrezygnowana ruszyła za Dorianem i już po chwili zrównała się z chłopakiem, czując, jak krew szybciej krąży w jej żyłach. Rozgrzała się nieco dzięki pospiesznemu tempu, które narzucił chłopak. Oddychał szybko, wypuszczając obłok pary przy każdym wydechu i wpatrywał się w punkt przed sobą.

Przed nimi rozciągał się piękny widok. Wąska, żwirowa dróżka wiła się delikatnie, prowadząc w stronę niewielkiego i niskiego lasu. Wokoło pokładały się wysokie trawy, targane silnym, lodowatym wiatrem. Niebo było szare, a gęste i ciężkie chmury zwisały nieruchomo nad równinami. Edlin odwróciła się, chcąc zobaczyć dom Cerdii. Budynek był mały, ale nawet zgrabny. Zbudowane w całości z drewna ściany kończyły się szarym dachem, ułożonym z cienkich, kamiennych dachówek. Przejrzyste szyby lśniły lekko w słabym świetle dnia, lichy płotek otaczał średniej wielkości ogródek, w którym z zmarzniętej ziemi wyrastały nieliczne rośliny.

- Dużo wczoraj myślałem, po tym, jak zemdlałaś. - powiedział Dorian, wyrywając ją z zamyślenia. - Skąd wiedziałaś, z kim pracowała Cerdia?

Edlin poczuła serce odbijające się od żeber. Zamknęła oczy i westchnęła. Dlaczego Dorian drążył ten temat? Nie chciała, żeby do tego powracał, ale uznała, że jest mu winna odpowiedź, po tym, jak spytała o jego siostrę.

- Wiesz, że mnie złapali, ale nie wiesz, kto to dokładnie był, prawda?

Chłopak skinął głową, a gdy zrozumiał, co dziewczyna ma na myśli, spiorunował Edlin wzrokiem.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że ten śmieć ci to zrobił?! - niemal krzyknął, lecz nie brzmiał jak ktoś wściekły. Jego zdenerwowany ton głosu nie wydawał się zbyt wiarygodny.

- A co by ci to dało?! - spytała, równie gwałtownie, za bardzo zirytowana, żeby zauważyć jego dziwne zachowanie. - Zabiłbyś go? Nie. No właśnie. - powiedziała i spojrzała na Doriana, który powoli się uspokajał. - Nie było potrzeby, żebyś wiedział.

- Ja po prostu... Ja myślę, że to on zabił moją matkę. - szepnął i odwrócił wzrok, zaciskając pięści.

Edlin zrozumiała po chwili, co to znaczy. Możliwe, że ten potwór był odpowiedzialny za cierpienie Doriana i jego rodziny. Była pewna, że Dowódca, jak go nazywała, zniszczył wiele osób. Zabijał bez poczucia winy, pozbawiał ludzi ich wspomnień i dawnego życia. Zabierał dzieciom ich matki. Zacisnęła pięści, coraz bardziej wściekła.

- Jesteś pewny? - spytała ostrożnie, a Dorian gwałtownie odwrócił głowę i spojrzał Edlin w oczy.

- Znaczy się, pewny nie jestem, ale możliwe, że to był on. - powiedział, biorąc głęboki oddech. - Z tamtej nocy dwa szczegóły wyryły mi się w pamięci. Pierwszym był ten mężczyzna. Wysoki brunet z lodowatymi oczami, pozbawionymi uczuć. Jego głos był tak charakterystyczny, że pamiętam go do dzisiaj. - wzdrygnął się, a Edlin nie była do końca pewna, czy było to spowodowane lodowatym wiatrem. - Drugą rzeczą były oczy tego ważnego faceta, którego rozszarpały Gayah. Jako pięciolatek, myślałem, że tylko mi się przewidziało, ale jak nieco podrosłem, byłem pewien, że widziałem w nich fioletowy błysk.

Edlin poczuła, jak robi jej się słabo. Zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać chłodnym powietrzem. Dorian musiał to dostrzec, bo po chwili usłyszała jego zmartwiony głos.

- Wszystko w porządku, Edi? - spytał z troską.

- Tak, tak. Zaraz mi przejdzie.

- Nie mdlej znowu, dobra?

- Jasne. - zapewniła i posłała mu słaby uśmiech. - Mów dalej.

- Po twojej historii byłem pewien, że to on.

- Cóż, czyli czeka nas brutalna zemsta. - uśmiechnęła się na tę myśl.

- Edlin! Od razu byś wszystkich mordowała.

- A ty nie? Przyznaj, sam chętnie wbiłbyś mu nóż w oko.

- Dobra, masz mnie. - prychnął.

Edlin nawet nie zauważyła, kiedy weszli pomiędzy drzewa. Rozejrzała się zdezorientowana. W lesie było cieplej, nie wiał tutaj ten wiatr. Lekka mgła unosiła się gdzieniegdzie, lecz zazwyczaj zostawała rozwiana przez jakiś zagubiony podmuch. Dalej szli ścieżką, jednak ta była dziksza od tej obok domu. Wkrótce weszli na niewielką polanę, która z jednej strony kończyła się sporym kamieniem zwisającym nad niewielkim klifem.

Dorian ruszył w tamtym kierunku, a Edlin podążyła za nim. Chłopak usiadł na zimnej skale i gestem nakazał dziewczynie, żeby zrobiła to samo. Wzruszyła ramionami i usadowiła się na kamieniu obok chłopaka. Poczuła chłód, który wgryzał się w jej uda, pomimo spodni. Wkrótce cała się trzęsła, a lodowaty wiatr wiejący w tym miejscu z niewyobrażalną prędkością, zdecydowanie nie pomagał jej się ogrzać. Zagapiła się w jakiś punkt pod nogami, które zwisały nad niewielkim urwiskiem. Nagle poczuła, jak Dorian łapie ją za podbródek i podnosi jej głowę. Była zmuszona spojrzeć przed siebie.

- Teraz patrz. - powiedział podekscytowany.

Otworzyła usta, gdy zobaczyła pomarańczowe chmury intensywnie mieszające się z szarymi. Widok ten rozciągał się po obu stronach równin, aż po horyzont. Niespodziewanie uderzyła w nich fala gorącego powietrza, a zaraz po niej zaatakowały tysiące ostrych kropel. Zachmurzone niebo zostało rozdarte przez oślepiający błysk. Ogromny piorun zaczął się rozgałęziać, a jego świetliste macki pełzły w rozmaitych kierunkach. Następnie rozległ się ogłuszający huk, a Edlin skuliła się nieco, po czym spojrzała na Doriana. Chłopak siedział bokiem, jedną ręką oplatając kolana, a drugą podpierając się o kamień. Zdjął kurtkę i gdzieś ją rzucił. Miał na sobie jedynie czarny sweter i jasne spodnie. Podwinął rękawy i promiennie uśmiechnął się do dziewczyny. Jego blond włosy były targane przez ciepły, porywisty wiatr.

- Rozluźnij się i zdejmij tę kurtkę! - krzyknął, ledwie pokonując huk nawałnicy.

Edlin rozpięła zamek, lecz nie zdjęła ciepłego okrycia i zafascynowana wpatrywała się w coraz szybciej wirujące chmury. Oślepiające błyskawice, co chwila rozdzierały niebo, a powietrze aż drgało od głośnych grzmotów. Nagle ciemne obłoki zaczęły przeobrażać się w szybko kręcący się stożek, który niebezpiecznie zbliżał się do ziemi. Zahipnotyzowana, obserwowała silną trąbę powietrzną, jednak z transu wyrwały ją ręce chłopaka, który chciał zmusić ją, żeby wstała.

- Wołam cię, a ty nie reagujesz! - krzyczał do jej ucha. - Musimy uciekać i to szybko!

Natychmiast oprzytomniała i ruszyła sprintem za Dorianem, który już wbiegał do lasu. Kluczył pomiędzy drzewami, chcąc jak najszybciej dotrzeć do domu. Gdy wybiegli na otwartą przestrzeń w ich skórę zaczęły się wbijać miliony ostrych kropel, do których dołączyły grudki gradu. Edlin odwróciła się i przerażona spostrzegła, że trąba powietrzna zbliża się w ich stronę. W tym momencie nieuwagi potknęła się, po czym upadła z krzykiem na żwir. Dorian natychmiast odwrócił się, gdy tylko zauważył, że dziewczyna nie biegnie obok. Błyskawicznie znalazł się przy Edlin i pomógł jej wstać. Przerażona dziewczya zauważyła ukradkiem, że tornado jest coraz bliżej. Nie zdążą uciec do domu na czas, a nawet jeśli, to nie była do końca pewien, czy i tam będzie bezpiecznie. Stali w miejscu, sparaliżowani strachem, a porywisty wiatr targał ich ubrania i powoli przyciągał ludzi do wirującego stożka tornada. Edlin zamknęła oczy i czekała na koniec.

Niespodziewanie trąba powietrzna zaczęła się unosić. Przeleciała nad pojedynczymi drzewami, które rosły na skraju lasu, rozrywając ich najwyższe gałęzie i czubki na drobne kawałeczki. Dorian oprzytomniał i zaczął biec w stronę budynku, ciągnąc za sobą Edlin. Tornado zaczęło powoli opadać. Przyspieszyli i wkrótce wpadli do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Wietrzny wir przeleciał nad dachem, zrywając z niego sporą ilość dachówek, po czym poleciał dalej, siejąc spustoszenie na bezludnych równinach.

Stali zdyszani na progu, opierając dłonie na kolanach. Dorian spojrzał na Edlin, po czym oboje wybuchnęli głośnym śmiechem. Drobne krople skapywały z ich włosów i ubrań na ciemną podłogę. Cerdia wbiegła do kuchni, szurając kapciami.

- Gdzie wyście byli!? - wrzasnęła. - Dorian, zabrałeś ją na spacer akurat w pierwszy dzień Deszczy?! Ty jesteś normalny?!

- Oj, Cerdia, nic nam się nie stało. - prychnął i uśmiechnął się zadziornie.

- Mogliście zginąć, kretynie! Widziałam to tornado, a was nie było. Nie pomyślałeś, jak mogłam się czuć? - załamała się, a po jej policzkach spłynęło kilka łez.

- Ej, nie płacz! - powiedział przejęty i podszedł do staruszki, po czym przytulił ją mocno. - Żyjemy, widzisz?

- Nigdy więcej tak nie róbcie.

- Dobrze. - obiecał i ucałował ją w czoło, a następnie odsunął się od starszej kobiety.

Jej ubrania były mokre po tym uścisku, ponieważ Dorian był cały przemoczony, podobnie jak Edlin, więc także Cerdia nie mogła być wyjątkiem. Dziewczyna zdjęła swoją kurtkę, chcąc odwiesić ją na wieszak, lecz od razu obok niej pojawiła się staruszka i wzięła mokre ubranie z rąk Edlin.

- Daj, wysuszę ją. - powiedziała, po czym zmarszczyła brwi i odwróciła się do Doriana. - A gdzie twoja?

Chłopak gwałtownie wciągnął powietrze i uderzył się dłonią w czoło.

- Została w lesie.

- No brawo, Ran. Powodzenia życzę, jak jej jutro będziesz szukać, geniuszu.

- Dziękuję. - prychnął i uśmiechnął się zadziornie, a kobieta spojrzała na Edlin.

- Idź się umyć, trochę się rozgrzejesz. - zasugerowała. - Naszykowałam ci świeże ciuchy dzisiaj rano, bo myślałam, że będziesz w domu.

Dziewczyna posłusznie ruszyła w stronę łazienki, po tym, jak zdjęła mokre obuwie i równo ułożyła je obok drzwi.

- O! Widzisz? Edi potrafi zdjąć buty, a ty? - rozległ się głos Cerdii. - Stoisz mi na środku kuchni i robisz kałużę! Zdejmuj je i idź się przebrać, bo się rozchorujesz. Ile razy...?

Edlin uśmiechnęła się i zamknęła drzwi do łazienki, ucinając tym samym wykład staruszki. Zaczynała odczuwać zimno spowodowane przemoczonymi ubraniami, które lepiły się do jej skóry. Zdjęła je pospiesznie i weszła pod prysznic, a gorąca woda chwilowo poparzyła jej ciało, przez co odsunęła się z sykiem, lecz szybko się przyzwyczaiła. Rozkoszowała się czasem spędzonym pod prysznicem, niespiesznie zmywając z siebie brud. Gdy w końcu wyszła z kabiny, sięgnęła po świeże ubrania i bieliznę. Poczuła nieuzasadnione bezpieczeństwo, gdy ciepły sweter dotknął jej czystej skóry. Założyła luźne spodnie i wyszła z łazienki, nawet nie zerkając w lustro.

Od razu skierowała się do kuchni, gdzie na stole czekał na nią kubek gorącej herbaty. Sięgnęła po naczynie i usiadła na krześle. W tym samym czasie Cerdia krzątała się szybko po pomieszczeniu, przygotowując coś do jedzenia.

- Po co tam poszliście, co? - spytała kobieta, próbując brzmieć groźnie.

- Skąd miałam wiedzieć, co się stanie? - odparła Edlin, wzruszając ramionami. - Nie spodziewałam się tornada.

- Rozumiem, rozumiem. - powiedziała Cerdia, a jej głos złagodniał i zabrzmiał naturalnie. - A podobało ci się chociaż?

- Cóż, to było co najmniej niesamowite.

- To jest właśnie pierwszy dzień Deszczy. Teraz będzie tylko lało. - burknęła niezadowolona z faktu opadów. - No! Ale przynajmniej burza była ładna!

Edlin skinęła głową i wyobraziła sobie jasne błyskawice rozdzierające niebo oraz potężne tornado, rozrywające wszystko na swojej drodze na małe kawałki. Uśmiechnęła się mimowolnie na wspomnienie huraganu. Z rozmyślań wyrwała ją Cerdia, która postawiła na stole półmisek ze smakowicie pachnącymi grzankami, a głodnej dziewczynie aż pociekła ślinka.

- Zaraz dam wam zupę. Idź po Doriana. - poleciła, a Edlin spojrzała na nią zagubionym wzrokiem. - Korytarzem w prawo obok twojego pokoju.

Dziewczyna ponownie skinęła głową i wstała z krzesła. Wraz ze wskazówkami Cerdii dotarła do białych drzwi i zapukała niepewnie, po czym weszła do pokoju. Tak jak się spodziewała, chłopak siedział na parapecie i czytał. Nie zarejestrował nawet faktu, że Edlin pukała. Dziewczyna podeszła do Doriana i dotknęła jego ramienia, a ten podskoczył zaskoczony i wbił w nią zszokowane spojrzenie.

- Co ty tu robisz? - spytał podejrzliwie.

- Cerdia mnie przysłała. Zrobiła zupę.

Chłopak odłożył zamkniętą książkę i przeciągnął się, po czym zszedł z parapetu. W trakcie oczekiwania na to, aż będzie gotowy, Edlin mało subtelnie rozglądała się po pokoju.

- Ładnie tu masz. - powiedziała nagle.

- Dzięki.

Pokój był niewielki, ale przestronny i dobrze oświetlony. Łóżko stało pod ścianą, naprzeciwko drzwi z rozkopaną i odrzuconą w bok pościelą. Kolorowy, wyblakły dywan znajdował się nieopodal starej szafy, obok której leżała sterta ubrań. Książki były niestarannie poukładane na regale stojącym przy oknie, a na parapecie znajdowała się mała kolekcja pustych kubków po herbacie.

- No, ale mógłbyś czasem posprzątać. - dodała po chwili.

- Nie czepiaj się! - prychnął, niby urażony.

Wyszli z pokoju i skierowali się do kuchni, z której niósł się kuszący zapach zupy. Usiedli przy stole i od razu zaczęli jeść.

- Edlin, wybacz, że znów do tego wracam. - zaczęła nagle Cerdia, patrząc jej w oczy. - Ale chciałabym opowiedzieć ci więcej o Zahirze.

- Zahirze? - spytała, mimo że wiedziała, o kogo chodzi.

- Dobrze wiesz, o kim mówię.

Edlin skinęła głową. Bała się tego, co usłyszy od starszej kobiety.

- Cóż, kiedyś, gdy byłam młodsza, mieszkałam w Osadzie położonej w lesie deszczowym. Nieopodal znajdowała się placówka badawcza, w której wszyscy chcieli pracować, ale prowadzili surową rekrutację. Mnie się udało i tak zaczęłam współpracować z bardzo młodym mężczyzną. Cały wolny czas poświęcał na planowanie i konstruowanie, jednak na tym się nie skończyło. Zaczął łapać Wodnoskórych, eksperymentować na nich, ale to zawsze kończyło się ich śmiercią. Kiedyś wpadł na pomysł, żeby zmieniać ich w ludzi. Zazwyczaj, po prostu bezmyślnie ich mordował, ale udało mu się. Przemienieni Wodoskórzy mieli fioletowe oczy, przez co łatwo można było odróżnić ich od reszty, a on zaczął wykorzystywać ich jako niewolników. Przykro mi to mówić, ale pierwsi przemienieni Wodoskórzy nie byli zbyt inteligentni, przez co łatwi do zmanipulowania i wykorzystania. Jednak jemu to nie wystarczyło. To, że osiągnął prawie światowy sukces, nie dawało mu dumy, on chciał więcej. Pewnego dnia natknął się na pewną legendę i postanowił, że rozgryzie starożytne zagadki, ale wszystkie jego projekty się nie powodziły. W końcu zrozumiał, że może dokonać tego tylko Wodoskóry, więc zaczął przeprowadzać coraz to brutalniejsze eksperymenty i zabiegi. Stworzył program, który pozwalał na przekazanie im wiedzy na temat suchego świata, tym samym tworząc rozumnych i niezależnych ludzi. - spojrzała na Edlin znacząco. - Nie popierałam tego, co się tam działo i od pierwszego dnia chciałam stamtąd uciec, gdy tylko zrozumiałam, czym się zajmują. Udało mi się dopiero, gdy Zahir zaczął tworzyć swój program. Wiedziałam, że mu się uda i oto jesteś, moja droga. Wiem, że wiele przeżyłaś i jest to dla ciebie trudny temat, ale chciałam, żebyś wiedziała o tym wszystkim.

Dorian nie jadł od dłuższego czasu, podobnie jak Edlin. Zupa ostygła, ale nikomu to nie przeszkadzało, ponieważ już nikt nie miał apetytu. Dziewczyna odsunęła się od stołu i bez słowa uciekła do pokoju. Rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać. Nie obchodziło jej to, jak to wygląda. Chciała być słaba. Chciała pozbyć się wszystkich uczuć razem ze łzami.

Nie była pierwsza. Tyle osób zginęło przed nią. On ich zamordował z zimną krwią jedynie do celów badawczych. Zrobiło jej się niedobrze. Poczuła się źle z tym, że jej się udało, że to ona żyła, a reszta nie. Usłyszała, że drzwi otwierają się z cichym zgrzytem. Nie miała siły podnieść wzroku, żeby zobaczyć kto przyszedł, zresztą nie musiała tego robić, ponieważ wiedziała, że to Dorian. Usiadł obok i pogłaskał ją po głowie.

- Zabiję ich wszystkich. - wyszeptała cicho.

Od tego momentu Edlin miała nowy cel i obiecała sobie, że go osiągnie. Musiała pomścić wszystkie istoty, którym ta bestia odebrała życie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top