~10~
Obudziła się w środku nocy przez swój własny wrzask. Wciąż miała przed oczami obrazy ze snu, który towarzyszył jej od jakiegoś czasu. Mimo że to był tylko wymysł jej wyobraźni, plecy rozdzierał ból. Nie potrafiła rozróżnić fikcji od rzeczywistości i rozglądała się zdezorientowana. Nie był to pierwszy taki przypadek, jednak dalej się do tego nie przyzwyczaiła i wątpiła, czy kiedykolwiek się to zmieni. Ten sen był nadzwyczaj wyraźny i realny. Oddychała szybko i nierówno, czując, jak serce podejmuje próbę rozdarcia jej klatki piersiowej na kawałki. Starała się opanować drżenie rąk, jednak nie potrafiła tego dokonać.
Nagle drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem i do pokoju wpadł przerażony Dorian. Spostrzegł przerażenie w jej fioletowych oczach i, nieco spokojniejszy, podszedł do jej łóżka, po czym ostrożnie usiadł na brzegu.
- Znowu miałam...
- Ten sen. - dokończył za nią, a Edlin skinęła głową.
Zanim tu dotarli, często ją budził, gdy śniła. Nie chciała opowiedzieć, co dokładnie widzi podczas snu, bojąc się jego reakcji. Obawiała się, że Dorian ją wyśmieje, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Nie miała podstaw, żeby tak myśleć, lecz coś nie pozwalało jej zdradzić tego, co dzieje się w koszmarze.
Tym razem to, co zobaczyła, było tak przerażające, że Edlin nie potrafiła się pozbierać. Cała się trzęsła, a po jej bladych policzkach spływały ogromne łzy, które dodatkowo ją dołowały. Nienawidziła płakać. Czuła się wtedy słaba i śmieszna, jakby wystawiała się na ciosy od życia.
Nagle Dorian nachylił się w jej stronę i przytulił ją delikatnie. Edlin poczuła, że jest spięty, jakby spodziewał się uderzenia, wyzwiska lub czegoś w tym rodzaju. Dziewczyna odetchnęła i wtuliła się w jego ramiona, chcąc upewnić się, że ma wsparcie. Nie chciała zostawać sama w takiej przerażającej sytuacji, mimo że nie była realna. Rozluźniła mięśnie i powoli przestawała się trząść, a jej oddech stał się spokojniejszy. Pociągnęła nosem, a jej łzy spływały na koszulkę Doriana. W końcu się uspokoiła, po czym uwolniła się z jego uścisku.
- Idź już. - powiedziała zachrypniętym głosem.
- Na pewno?
- Tak. Poradzę sobie.
Dorian wstał i ruszył do drzwi, a następnie złapał za klamkę i odwrócił się.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem w pokoju obok. - mruknął niepewnie, a gdy Edlin nie skomentowała jego słów, westchnął ciężko. - Dobranoc.
- Dobranoc. - odpowiedziała w końcu, uśmiechając się słabo, lecz w głębi duszy wiedziała, że nie zaśnie.
Po chwili została sama. Ułożyła się wygodnie, w miarę możliwości, lecz nie zamykała oczu, bojąc się, że gdy to zrobi, znów ujrzy obraz, który mroził krew w żyłach. Nie chciała patrzeć na Doriana i Greè, rozszarpanych na strzępy przez złote ptaki.
~*~
Przez resztę nocy wpatrywała się w sufit. Kilka razy zerknęła ukradkiem w stronę okna, lecz za każdym razem odnosiła wrażenie, że coś czai się za szybą. Czuła czyjąś obecność, jednak wmawiała sobie, że to przez ten koszmar. Z nudów zaczęła liczyć książki ustawione na niewielkim regale stojącym w pobliżu drzwi i obserwować cienie poruszające się powoli po pokoju w miarę wędrówki księżyca. Przyglądała się zgięciom na pościeli i doszukiwała się w nich rozmaitych kształtów utworzonych przez cieniste linie i plamy. Co jakiś czas zmieniała swoją pozycję, by materiał inaczej się ułożył, a wtedy mogła zacząć zabawę na nowo.
Zauważyła, że kilka niewielkich plamek nie zniknęło, mimo tego że padło na nie wątłe, księżycowe światło. Powoli dotknęła ciemnych miejsc i gwałtownie odsunęła palce, gdy te spotkały się z mokrym materiałem. Zaskoczona roztarła lepką maź między kciukiem i palcem wskazującym. Do jej nozdrzy dotarł lekki, metaliczny zapach. Z mocno bijącym sercem odsunęła pościel i wstrzymała oddech, gdy zobaczyła ciemną krew, którą nasączony był niemal cały bandaż.
Przerażona wpatrywała się w czarną plamę, rosnącą na jej boku i prześcieradle, na którym leżała. Nie był to obfity krwotok, jednak czuła rosnącą panikę. Nie wiedziała co robić i gorączkowo rozglądała się po pokoju. Była świadoma, że powinna zawołać Cerdię jak najszybciej, jednak nie potrafiła zebrać się na odwagę. Było wcześnie, a Edlin nie chciała nikogo obudzić, a poza tym nawet nie wiedziała, gdzie znajduje się pokój staruszki. Kobieta mogłaby jej nie usłyszeć. Spróbowała wstać, lecz gdy tylko przekręciła się na bok, jej ciało rozdarł niewyobrażalny ból. Pozostało jej tylko czekanie, aż kobieta sama tu przyjdzie.
Leżała, czując strach i niepewność. Odnosiła wrażenie, że postępuje źle, nie informując nikogo o swoim stanie. Z wyczekiwaniem obserwowała niebo jaśniejące za oknem. Nieliczne drzewa stawały się coraz wyraźniejsze i powoli odcinały się od wszechobecnej, do tej pory, czerni. Ostatnie gwiazdy opuszczały nieboskłon, jednak wciąż było ciemno. W końcu zaczęło świtać, a Edlin odetchnęła z ulgą. Za kilkanaście minut powinno być jasno, a wtedy Cerdia przyjdzie zobaczyć, jak dziewczyna się czuje. Niecierpliwie spoglądała w stronę okna.
Poranne promienie słońca powoli wyglądały zza horyzontu, przedzierając się przez nieliczne zarośla. Edlin przyglądała się wschodowi z fascynacją zmieszaną z gniewem, spowodowanym tym, że wszystko dzieje się tak wolno. Nie mogła już czekać. Nie zniosłaby dłużej faktu, że z jej rany sączy się krew. Już i tak sporo wytrzymała. W końcu drzwi uchyliły się z cichym zgrzytem, a do pokoju weszła starsza kobieta. Jej luźne spodnie falowały przy każdym ruchu, a ciemne buty z płaską podeszwą cicho szurały o podłogę. Kilka kosmyków siwych włosów odstawało od reszty, upiętej w wysokiego koka i lekko opadało na gładką, zieloną bluzkę. Cerdia uśmiechała się, jednak szybko spoważniała, gdy zauważyła czarną krew na pościeli. Pospiesznie podeszła do łóżka Edlin i zaniepokojona odrzuciła materiał. Syknęła, a następnie spojrzała dziewczynie w oczy.
- Boli cię?
- Teraz nie.
Kobieta dotknęła boku dziewczyny z niezwykłą delikatnością, a Edlin syknęła z bólu.
- Tak, jak myślałam. - mruknęła w zamyśleniu. - Nie jest dobrze.
- Cerdia, o co chodzi? - spytała Edlin, czując, że ogarnia ją panika.
Staruszka nie odpowiedziała. Pospiesznie wyszła z pokoju, mamrocząc coś pod nosem. Nie domknęła drzwi i Edlin usłyszała, jak rozmawia z Dorianem.
- Idź do niej i czekaj na mnie. - rozkazała. - Za moment wrócę.
Drzwi prowadzące na dwór zaskrzypiały cicho, gdy Cerdia wychodziła na dwór, a następnie zamknęły się z trzaskiem, po czym do pokoju wszedł Dorian.
- O co chodzi?! - spytała z nadzieją, że chłopak zna odpowiedź.
- Myślisz, że wiem? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Cerdia kazała mi tu przyjść, a sama wyszła na dwór.
Edlin wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy. Czuła jak serce mocno bije w jej piersi. Tak bardzo się bała. Spojrzała na Doriana. On też był równie przerażony jak ona. Nagle do pokoju weszła Cerdia, która trzymała w ręce kilka liści i słoiczków. Bez słowa podeszła do łóżka i skinieniem głowy nakazała, żeby chłopak zrobił to samo.
- Słuchaj Edi. - powiedziała poważnie, patrząc dziewczynie w oczy. - Twoja rana, cóż, nie goi się tak jak powinna, dlatego muszę przeprowadzić pewien zabieg. Ostrzegam, będzie bolało jak diabli.
Edlin powoli skinęła głową, czując coraz większe przerażenie. Pulsujący ból zaatakował jej skroń, a stres wiercił dziurę w żołądku. Nie wiedziała, czego się spodziewać, ale była pewna, że nie będzie to delikatny zabieg. Do tego jej rana nie goiła się prawidłowo, a Edlin nie była pewna, co to dokładnie znaczy. Nie miała pojęcia, czy chodzi o zakażenie, czy o coś innego, czego wolała sobie nie wyobrażać. Wzięła głęboki oddech, przygotowując się na ból. Uspokoiła się nieco i opanowała drżenie rąk, po czym ruchem głowy wskazała na Doriana.
- A on tu po co? - spytała, próbując oderwać myśli od tego, co za chwilę się wydarzy.
- Żeby cię trzymać. - odparła Cerdia, szukając czegoś w drewnianej skrzyneczce, którą przyniosła, a Edlin z niedowierzaniem spojrzała na chłopaka i prychnęła.
- Cóż, poradzę sobie. Możesz stąd wyjść.
- Obawiam się, że nie bardzo. - wtrąciła się staruszka. - Chodziło mi o to, żeby cię trzymał, jak się będziesz rzucać i szarpać z bólu. - powiedziała, posyłając jej przy tym uroczy uśmiech. - To co, zaczynamy?
Edlin nie zdążyła zareagować, bo staruszka błyskawicznie rozcięła bandaż na jej boku niewielkim nożykiem. Dziewczyna poczuła okropny ból. Gdy Cerdia rozchyliła brzegi opatrunku, krew odeszła jej z twarzy.
- Jest gorzej niż myślałam.
Kobieta sięgnęła po skalpel, ignorując przerażone spojrzenie Edlin. Szybkim i precyzyjnym ruchem rozcięła strup na boku dziewczyny, która wrzeszczała z bólu. Cerdia uniosła wzrok znad oblepionego czarną krwią ciała Edlin i spojrzała na Doriana.
- Co tak stoisz!? - krzyknęła. - Złap ją i trzymaj!
Przerażony chłopak posłuchał jej polecenia z ociąganiem. Zacisnął dłonie na nadgarstkach Edlin i napiął mięśnie. Dziewczyna spojrzała na niego, a jej fioletowe tęczówki błyszczały od łez. Chciała, żeby to się skończyło, lecz wiedziała, że po prostu musi to przetrwać. Nagle Dorian oderwał wzrok od jej przepełnionych bólem oczu i ukradkiem spojrzał na jej ranę. Od razu pożałował tej decyzji i z trudem powstrzymał mdłości. Czarna krew wypływała z rozszarpanego ciała. Szara tkanka opadała i podnosiła się przy każdym płytkim oddechu Edlin.
- Jak chcesz, to możesz iść. - odezwała się Cerdia, nie odrywając wzroku od rany. - Poradzę sobie sama.
- Zostanę.
- Twój wybór. - kobieta wzruszyła ramionami i wysypała z niewielkiego słoiczka różowy proszek, który roztarła na dłoni. - Teraz mocno trzymaj.
Chłopak napiął mięśnie, a staruszka nachyliła się nad raną dziewczyny i silnym dmuchnięciem posłała pył w sam środek szarej tkanki. Proszek zaczął się intensywnie pienić w połączeniu z czarną krwią, a Edlin wrzeszczała i wyginała się z bólu. Wkrótce krew została wypalona, a rana oczyszczona. Różowa substancja zatamowała krwotok i Cerdia mogła przystąpić do zabiegu. Chropowatym nożykiem pozbyła się reszty strupa, a następnie innym ostrzem wycięła martwe krawędzie rany.
- Tylko mi tu nie wymiotuj. - rzuciła do Doriana, nie zwracając większej uwagi na chłopaka, który chrząknął zniesmaczony.
Wyjęła strzykawkę z błękitnym płynem i precyzyjnie wbiła igłę w ciało Edlin, która znów zaczęła wrzeszczeć. Wprowadziła lek w ranę, która pod jego wpływem nabierała białego koloru. Kobieta zaczęła otwierać słoiczki, z których wysypywała sobie na dłoń rozmaite proszki.
- Zivon! - krzyknęła nagle, a spory kruk wleciał do pokoju i wylądował na szafce stojącej obok łóżka.
Cerdia wyrwała mu czarne pióro, które natychmiast zostało zastąpione białym. Rozerwała je na małe części i dodała do kolorowej mieszanki, po czym energicznie wymieszała składniki kciukiem i spojrzała na Doriana. Chłopak zaskoczony wpatrywał się w kruka.
- Przecież on...
- Ran! - warknęła. - Nie ma czasu na pogaduchy! Wszystko ci wyjaśnię, a teraz trzymaj ją mocno, bo to, co teraz zrobię, boli bardziej od dotychczasowych zabiegów!
Chłopak skinął głową i mocniej zacisnął palce na nadgarstkach dziewczyny. Cerdia znów nachyliła się nad zdrowiej wyglądającą raną. Nabrała tchu i posłała proszek w stronę białej tkanki. Niewielkie drobiny wgryzały się w ciało Edlin, a ta wiła się z bólu. Trwało to niewyobrażalnie długo, lecz w końcu dziewczyna opadła z sił i przestała się rzucać. Cerdia dokładnie zszyła ranę, która przybrała czerwony odcień zdrowych mięśni. Po skończonej pracy wytarła ręce w pościel, która już do niczego się nie nadawała, brudna od czarnej krwi.
- Chodź. Teraz musi odpocząć. - powiedziała i położyła dłoń na ramieniu Doriana.
Chłopak skinął głową i razem wyszli z pokoju. Zivon usiadł na szczycie regału z książkami i wpatrywał się w śpiącą Edlin. Po jakimś czasie zaczął pielęgnować białe pióro, które wyrosło w zamian tego, które pomogło uratować życie dziewczyny i zostało wyrwane z klatki piersiowej ptaka w okolicach jego serca. Następnie podfrunął bezszelestnie do łóżka i zasnął na poduszce obok Edlin.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top