Rozdział 24
Sam z uśmiechem spoglądała na swój nowy artykuł, będący, rzecz jasna, opublikowany na stronie internetowej Skylight. Mogła tak robić godzinami. Wiedziała, że ten widok nigdy jej się nie znudzi. Nie po tym co na początku spotkało ją w redakcji. Nie przyznałaby tego głośno, ale kolejny sukces zawdzięczała swojemu przyrodniemu bratu. To on przekazał jej informacje, a były one doprawdy interesujące.
Poprzedniego dnia udała się na spotkanie pełna obaw, pomimo zapewnień jakoby Cameron nie miał żadnego ukrytego interesu. Obydwoje byli tego razu wyjątkowo punktualni. Kiedy dziennikarka zerknęła na duży, rozpościerający się przed nią zbiornik wodny, mimowolnie przypomniała sobie zwłoki. Blade, nabrzmiałe i pozbawione rąk. Okropny widok, który w połączeniu z posiadanymi przez nią faktami, trochę nią wstrząsnął. Doprowadziło to do omdlenia. Na szczęście tym razem spoglądała na sytuację dużo chłodniej, z większym dystansem.
- Chyba nie zamierzasz mi tu znowu zemdleć?- rzucił Cameron zamiast powitania.
- Mówiłam, że to była jednorazowa sytuacja- odparła Fox, po czym obróciła się w kierunku rozmówcy.- Najlepiej od razu powiedz co wiesz.
- Raczej tyle, ile zamierzam ci przekazać- poprawił ją Cameron z czystej złośliwości. Sam w żaden widoczny sposób tego nie skomentowała, tylko spoglądała na niego ponaglająco. Była coraz lepsza w naśladowaniu McFarlena. Szkoda tylko, że nie potrafiła zachowywać się tak w jego obecności.- Niedawno zjawiła się na komisariacie kobieta, która twierdziła, że jest wspólną znajomą ofiary i podejrzanego.
- Wystawiliście już list gończy?- wtrąciła Sam, czym zasłużyła sobie na nienawistne spojrzenie. Oczywiście je zignorowała.
- Tak, ale nie przyniósł pożądanych skutków. Nie przerywaj mi. Najpierw mnie wysłuchasz, a potem będziesz mogła zadawać pytania. No więc, na komisariacie zjawiła się ta kobieta. Przedstawiła się jako niejaka Tina Monroe.
Dziennikarka zanotowała sobie to nazwisko w pamięci.
- Powiedziała, że przyjaźniła się z ofiarą. Opowiedziała o prześladowaniu ze strony Bartletta. Połączeniach z różnych numerów, wiadomościach, spamie na mediach społecznościowych, o czym już zresztą wiesz. Podejrzany nawet przychodził do niej do pracy i czekał przy wyjściu aż skończy. Przyznała też, że nie raz słyszała groźby karalne z jego strony, oczywiście skierowane do zamordowanej. Jednak nie widziała samego zdarzenia, a z ofiarą nie miała konktaktu od dwóch dni poprzedzających morderstwo. Pomimo tego zapewniała, że to Bartlett ją zabił. Teraz możesz zapytać o co tylko chcesz.
- Czyli twierdząc, że mordercą jest Bartlett, opierała się jedynie na własnych podejrzeniach? Nie miała żadnych dowodów?
- Dokładnie. To były czyste spekulacje.
- I macie tylko to?- zapytała, siląc się na zwykły, pozbawiony pretensji ton. Szczerze mówiąc, liczyła na coś więcej, ale nie zamierzała narzekać.
- Chyba nie chcesz zasugerować, że to mało?- spytał, a właściwie stwierdził Cameron. Sam pokręciła przecząco głową.
- Jasne, że nie. Na jeden tekst mi w zupełności wystarczy. Potrzebuję jedynie kopii lub przynajmniej zdjęcia raportu z przesłuchania. Nie żebym narzekała, ale twoje określenia typu "wiadomości, spam lub groźby" nie są zbyt precyzyjne. Wiesz, że najciekawsze są konkrety.
Jej przyrodni brat skrzywił się jakby zjadła cytrynę i wyciągnął teczkę z torby, którą miał przy sobie. Podał jej ją.
- Spodziewałem się, że to powiesz, więc się przygotowałem. Możesz zatrzymać ksero.
- Dzięki- mruknęła Sam, powstrzymując chęć, żeby od razu zajrzeć do środka. Wsadziła teczkę do torebki, licząc że tam będzie ją mniej kusiła. Wcale tak się nie stało.- Ale teraz powiedz szczerze. Dlaczego mi pomagasz?
- Mówiłem ci już. I tak musiałbym przekazać komuś z prasy te wiadomości, bo przełożony ma nadzieję, że to pomoże w znalezieniu podejrzanego.
Dziennikarka po raz kolejny mu nie uwierzyła. Mimo tego, postanowiła nie porzucić temat. Tymczasowo.
- Co się z nim stało?
- Gdybyśmy to wiedzieli, nie musielibyśmy wciągać w to prasy. Dobrze wiesz, że dla policji to ostateczność. Znajomi twierdzą, że wyjechał na spontaniczne wakacje. Sprawdziliśmy ośrodek wypoczynkowy, w którym rzekomi miał przebywać. Nikt o jego nazwisku nie figuruje na liście gości- odpowiedział Cameron.
Mniej więcej na tym skończyła się ich rozmowa. Pożegnali się krótko i każde poszło w swoją stronę. Sam wróciła do domu, żeby napisać artykuł. Od razu po skończeniu wysłała go mentorowi i teraz mogła podziwiać swoje dzieło, a nieskromnie mówiąc, miała co podziwiać. Bardzo jej się podobał tekst.
Kiedy przelotnie zerknęła na godzinę, uświadomiła sobie, że powinna się zbierać do pracy. Mimowolnie się skrzywiła na samą myśl o potencjalnym spotkaniu z McFarlenem. Na pewno będzie miał pretensje i jego słynne "ale". Pieprz to, pomyślała. Nie zamierzała unikać wieżowca Skylight ze względu na mentora i jego humorki. Zamierzała chociaż przez chwilę być w redakcji, żeby porozmawiać z Maddie. Później pewnie się wyrwie, aby spotkać się z Dannym. Mieli kilka spraw do przedyskutowania.
Przed wyjściem pogłaskała jeszcze szarego kocurka, który zareagował rozkosznym mruczeniem. Jego obecność tłumaczyła sobie tym, że zdążyła do niego przywyknąć. Póki co nie zamierzała bardziej roztrząsać tej kwestii. Miała seryjnego zabójcę do znalezienia i niestety nie posiadała żadnego pomysłu jak tego dokonać. Może jednak nie nadawała się na detektywa.
Po drodze tradycyjnie wstąpiła do kawiarni nieopodal redakcji. Jak zwykle zobaczyła tam znajomą twarz. W końcu to była najbliższa miejscówka koło wieżowca Skylight, więc nawet się nie zdziwiła. Od razu podeszła do Maddie, która czekała w niezbyt długiej kolejce.
- Cześć, Maddie. Trochę nie rozmawiałyśmy. Co słychać?- spytała Sam. Brunetka przywitała ją z uśmiechem. Wyglądała olśniewająco w niezbyt długiej, ale też nie za krótkiej błękitnej sukience z dekoltem w serek oraz czarnych botkach na obcasie.
- To prawda. U mnie nic ciekawego się nie dzieje. Tylko nuda i rutyna. Najgorsze jest to, że ostatnio trafiłam na same beznadziejne tematy- mruknęła siostrzenica Snydera.- Ale widziałem, że u ciebie jest dużo lepiej. Czy ty w ogóle ostatnio bywasz w redakcji?
- Trochę- odparła dziennikarka. Na przykład, żeby wysłuchać kolejnych pretensji ze strony mentora, dodała w myślach. Jednak nie powiedziała tego głośno.- Ale faktycznie niewiele w porównaniu z tym jak było wcześniej. Praca w terenie jest absolutnie genialna.
- Cieszę się, że w końcu jesteś w swoim żywiole. Miałaś pecha praktycznie od samego początku pracy w Skylight.
Sam przytaknęła. Całkowicie się z nią zgadzała. Gdyby tylko istniało coś takiego jak limit pecha, miałaby spokój na co najmniej kilka lat. Niestety czasami odnosiła wrażenie, że świat był gotowy uprzykrzyć jej życie w każdy możliwy sposób. Ale ona nie należała do osób, które można łatwo złamać.
Fox zrobiła krótką przerwę w rozmowie, żeby złożyć zamówienie. Dopiero, gdy odebrała swoją kawę, wznowiła temat.
- Niestety dalej go mam. Ciągle tkwię w programie mentorskim i nie zapowiada się, żebym szybko go ukończyła. McFarlen się na mnie uwziął. Ostatnio wprost przyznał, że współpraca ze mną jest trudna i dlatego nie podpisał jakiegoś cholernego pisemnego zezwolenia na zakończenie tej farsy. Mówił to tak jakby chciał zrzucić na mnie winę. Uwierzysz?- prychnęła Sam.
- Powiem ci coś, ale nie gniewaj się na mnie. Okej?- spytała kontrolnie ciemnowłosa. Fox przytaknęła.- Współpraca z tobą faktycznie czasami może być trudna.
Dziennikarka poczuła się oburzona, ale powściąnęła emocje, bo dosłownie przed momentem to obiecała.
- Co takiego? Ty też jesteś przeciwko mnie?
- Nie. Nie dałaś mi skończyć. Po prostu zawsze angażujesz się na sto albo nawet dwieście procent. Jeśli pomagasz komuś, kto chce tego samego, jesteś bardzo przydatna. Starasz się, angażujesz, tak jak podczas naszej pracy nad wspólnym artykułem. Było świetnie. Ale jeśli ta druga osoba ma... Odmienny cel potrafisz być... Bezwzględna i okazujesz tą niechęć w każdy możliwy sposób. Wiesz co mam na myśli?
Gniew Sam momentalnie ostygł, wręcz wyparował. To co powiedziała było zaskakująco prawdziwe. Naprawdę tak się zachowywała, a Maddie nie chciała jej urazić. Po prostu obiektywnie spojrzała na sytuację. Wtedy właśnie pojawiła jej się w głowie pewna myśl kompletnie niezwiązane z rozmówczynią. Fox już patrzyła na własne śledztwo obiektywnie, robiła to praktycznie od początku, ale doprowadzało ją to tylko do pewnego momentu. Teraz powinna zająć się tym bardziej subiektywnie. Już wiedziała co zrobić. Ogarnęła ją radość, choć starała się tego nie pokazywać. W końcu nie mogła powiedzieć Maddie, dlaczego nagle stała się taka szczęśliwa.
- Chyba masz rację- oznajmiła Sam, co Maddie przyjęła z wyraźną ulgą.- Dzięki za szczerość. Naprawdę to doceniam. Powinnam podejść do programu i McFarlena w inny sposób.
- Polecam się na przyszłość. W każdym razie dobrze kombinujesz. Jeśli jednak się mylę i mentor faktycznie utrudnia ci pracę, powiedz mi o tym, dobrze? Jak będzie trzeba, pójdę z tym do Jima.
- Będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie- zapewniła Fox. Dobrze wiedzieć, że ma się kogoś, na kim można polegać. W tym momencie doszły do windy.- A jak wam się układa z Jackiem?
Maddie uśmiechnęła się mimowolnie, może nawet nie do końca świadomie, co dziennikarka zarejestrowała z zadowoleniem. Kibicowała im.
- Wyjątkowo dobrze. Nie powiem ci nic więcej, bo wolę nie zapeszać.
- W porządku.
Wysiadając z windy, obie skierowały się do boksu Sam. Zrobiły to automatycznie, bez zastanowienia i chociażby sugestywnych spojrzeń.
- Wysyłacie sobie liściki?- zapytała zdziwiona Maddie, biorąc do ręki małą, samoprzylepną karteczkę.- "MF" jak McFarlen?
Fox pokręciła przecząco głową.
- Owszem, to od niego, ale nie wysyłamy sobie liścików. Zaczęło się od tego, że nie odpisywałam mu na maile, całkowicie przypadkowo, więc zostawił mi karteczkę. Później chyba uznał, że to działa i dalej tak robi.
- Nie chcę być wścibska, ale to nawet nie jest pytanie- zauważyła Maddie, wskazując karteczkę. Sam wzięła ją, żeby przeczytać, czego tym razem od niej chciał. Treść w żaden sposób jej nie zaskoczyła. Nie różniła się znacząco od wcześniejszych wiadomości.
Musimy porozmawiać. Przyjdź do mojego biura.
- On nigdy nie zadaje pytań. Ewentualnie po skończonym wywodzie spyta, czy wszystko zrozumiałam.
Sam oczywiście pominęła te nieliczne pytania o jej samopoczucie, które słyszała stosunkowo często. Była zaskoczona tym wnioskiem. Przypomniała sobie słowa Camerona, kiedy mówił, że McFarlen wyglądał jakby się o nią martwił, gdy zemdlała. Próbowała odtworzyć w pamięci tamtą chwilę po odzyskaniu przytomności, ale nie potrafiła. Była zbyt zaaferowana sytuacją, a jej stan też nie był najlepszy, skoro zemdlała.
- Już rozumiem, czemu tak bardzo się nie dogadujecie. Nie lubisz, kiedy ktoś ci rozkazuje- stwierdziła ciemnowłosa.
Fox w odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami. Jej zdaniem za bardzo się różnili. Mieli zupełnie różne charaktery, które zupełnie nie potrafiły dojść do porozumienia.
- Chyba powinnam iść z nim porozmawiać.
- Mentor może poczekać. Nie odpowiedziałaś mi jeszcze żadnych zakulisowych informacji z ostatniego morderstwa.
Sam przewróciła oczami z uśmiechem, po czym chętnie spełniła jej prośbę. Opowiedziała tyle, ile mogła. Mniej więcej tyle samo co Jackowi.
- Masz dobre pomysły. Ja, szczerze mówiąc, spieprzyłam sprawę Josephine- powiedziała w pewnym momencie Maddie.
- Wcale nie- zaprzeczyła gwałtownie Sam.- Zrobiłaś to co mogłaś. Nie twoja wina, że nie zdobyłaś wcześniej nagrania. Policja raczej niechętnie dzieli się informacjami.
- I ty to mówisz? Ta która współpracowała z policją, bo inaczej tego nazwać nie można?
- Nie zgadzam się. Po prostu... Mam dziwną rodzinę. Który normalny brat przeprasza w ten sposób?
- Taki który wie, ile znaczy dla ciebie dziennikarstwo?- zasugerowała siostrzenica Snydera jakby to było coś dobrego. Cameron wcale nie był taki szlachetny. Po prostu nie miał innego pomysłu, a akurat nadarzyła się okazja, czyli znaleziono zwłoki pływające na powierzchni rezerwuaru.
- Raczej taki, który jest policjantem i ma tak wybujałe ego, że nie może sobie pozwolić na głupie "przepraszam".
- Jesteś strasznie uparta. Niech ci będzie, znasz go znacznie lepiej. To teraz możesz iść do McFarlena w celu zawarcia pokoju.
Sam westchnęła teatralnie i posłała rozmówczyni błagalne spojrzenie.
- Zostań jeszcze chwilę. Nie każ mi tam iść. Proszę- mruknęła Fox.
Maddie skomentowała to śmiechem.
- Jeszcze przed chwilą to ja cię powstrzymałam przed wyjściem.
- Obydwie wiemy, że to wcale nie było takie trudne. Uwielbiam opowiadać o swoich tekstach.
- To fakt. A teraz życzę ci powodzenia, ponieważ wychodzę. Później się zobaczymy.
Sam spoglądała tęsknym wzrokiem za ciemnowłosą, która rzeczywiście wyszła z jej boksu. Krzyknęła za nią, ale ta nawet się nie obróciła. Dziennikarka skierowała się do windy. Wiedziała, że nie mogła wiecznie unikać swojego mentora. I tak jak powiedziała Maddie, zamierzała zmienić podejście na trochę mniej wrogie. Potrafiła być nieznośna, kiedy tylko ktoś działał przeciwko niej. Może to, co ciągle mówił McFarlen, miało sens? Może nie chciał działać przeciwko niej, ale to ona nie dawała mu innego wyjścia? Postanowiła być z nim szczera. Potem niech się dzieje, co chce.
Tym razem dla odmiany zapukała. Weszła dopiero, kiedy usłyszała stłumione przez drzwi i ściany "proszę". Mentor wydawał się zaskoczony, gdy w końcu ją zobaczył, podnosząc wzrok znad laptopa. Nie spodziewał się, że zapuka. Sam uznała to drobne zwycięstwo za dobry początek. To było dopiero pierwsze zaskoczenie, a z pewnością będzie ich więcej.
- Jednak przyszłaś- odezwał się Anthony, kiedy usiadła na krześle. Pod wpływem jego intensywnego spojrzenia straciła nieco pewność siebie. Ogarnij się Fox, nakazała sobie w myślach.- Szczerze mówiąc, myślałem, że będziesz mnie unikać przynajmniej do jutra.
W myślach przyznała mu rację. Gdyby ktoś poprzedniego dnia powiedział jej, że przyjdzie dobrowolnie do biura mentora, wyśmiałaby go.
- Nie powinnam była wczoraj uciekać w trakcie rozmowy. Wiem o tym i przepraszam.
Ostatnie słowo z trudem przeszło jej przez usta, ale udało jej się i to było najważniejsze. Zrobiła to, czego jej przyrodni brat nie był w stanie. Przeprosiła McFarlena.
- Cieszę się, że przyznałaś to głośno i doceniam przeprosiny. Obydwoje chcemy tego samego, więc lepiej, jeśli będziemy działać wspólnie. Zgadzasz się ze mną?
- Tak, dlatego będę z tobą szczera. Czasami zachowuję się okropnie, ale sytuacja nie jest dla mnie taka łatwa. Przyjeżdżając do Nowego Jorku, myślałam, że od razu stanę się niezależną dziennikarką. Spotkało mnie rozczarowanie i uważałam, że ty jako mój mentor jesteś poniekąd za to odpowiedzialny. Oberwało ci się... niesłusznie.
Sam uśmiechnęła się lekko, z zakłopotaniem. Miała nadzieję, że nie zostanie wyśmiana. Mówiła szczerze, prosto z serca, więc to chyba naturalne, że obawiała się jego reakcji. Uzewnętrznianie się nigdy nie było jej mocną stroną.
- Skoro ty jesteś szczera, ja też będę. Domyślałem się tego, przynajmniej w pewnym stopniu, ponieważ wspominałaś o pracy w terenie, której ci bardzo brakuje. Rozumiem to i nie chowam urazy. Sam zaczynałem tak samo jak ty, Samantho. Po prostu postaraj się trochę bardziej słuchać, w porządku?- spytał McFarlen wyjątkowo przyjaznym tonem. Dziennikarka była mocno zaskoczona.
- Jasne. Długo już pracujesz w Skylight?- spytała Sam z czystej ciekawości.
- Sześć lat.
Dziennikarka wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia. To całkiem niezły wynik jak na stanowisko mentora. Wręcz zdumiewający. Musiał szybko wspiąć się w hierarchii redakcji.
- Szybko awansowałeś. W końcu masz takie biuro z tak niesamowitym widokiem- mruknął dziennikarka, mimowolnie kierując wzrok ku rozciągającej się za oknem pamoramie.- Masz jakieś specjalne znajomości?
Zadając to pytanie, zastanawiała się czy McFarlen się zdenerwuje. Nie mówiła tego z zazdrością czy złością, zwyczajnie stwierdziła fakt. Częściowo chciała też sprawdzić jak zareaguje na taką insynuację. Jednak mentor pozostał neutralny i nie skomentował tego w żaden widoczny sposób.
- Nie. Pewnie mi nie uwierzysz, ale ciężko pracowałem. Podobnie jak ty w ostatnich dniach.
Sam przyglądała mu się podejrzliwie, próbując odczytać coś z twarzy rozmówcy. Nie udało jej się. Właściwie mu wierzyła, chociaż nie miała pojęcia czemu.
- Czyli mam utrzymywać tempo? To dla mnie żaden problem.
- Świetnie. Zaskakuje mnie twój entuzjazm i chęć do działania- przyznał Anthony, na co Sam nieznacznie uniosła jedną brew.
- Nowicjusze chyba tak mają. Przynajmniej ci którzy lubią swoją pracę, prawda?
- Niekoniecznie. W redakcji przewinęło się mnóstwo nowych dziennikarzy, a jeśli chodzi o tych, których miałem okazję poznać, nikt nie był tak zmotywowany jak ty- odparł niemal obojętnie mentor.
Sam była co najmniej zaskoczona. Aż nie wiedziała jak zareagować. Podziękować czy może powiedzieć, że to oczywiste, bo jest absolutnie unikalna? W stosunku do Maddie, Jacka czy Danny'ego pewnie zdecydowałaby się na to drugie, ale z nimi utrzymywała przyjacielskie stosunki. Z mentorem było inaczej. Przeklęła w myślach. Kiedy ostatnio zastanawiała się co odpowiedzieć? W liceum, odpowiedziała sobie.
- Uwielbiam dziennikarstwo. To moja wymarzona praca i prawdopodobnie jedyna, do której się nadaję. A ty? Lubisz pracę w redakcji czy może miałeś inne plany na przyszłość?
- Lubię dziennikarstwo, ale jako nastolatek planowałem iść z zupełnie innym kierunku. Miałem zostać prawnikiem- odpowiedział McFarlen. Sam spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Prawnikiem? To tak bardzo... Różne od pracy w redakcji. Czemu zmieniłeś zdanie?
- Idąc na studia, myślałem, że to dobry wybór. Dopiero w trakcie zrozumiałem, że mnie to wcale nie interesuje. To moi rodzice chcieli, żebym poszedł na prawo i miał dobrze płatny zawód, a ja do pewnego czasu nie zamierzałem im się sprzeciwić.
- Wiesz, że nie musisz mi tego mówić?- przerwała mu Sam, zdziwiona tym przejawem szczerości. Bardzo nieprofesjonalnym, nawiasem mówiąc.- Rodzina to prywatny temat, więc jeśli nie masz na to ochoty...
- Skoro ty jesteś szczera, ja też będę. To sprawiedliwy układ.
- Ale też nieprofesjonalny- zwróciła uwagę Fox, patrząc prosto w jego niemal czarne oczy. McFarlen skinął głową z namysłem, po czym otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć. Jego dłoń ledwie zdążyła musnąć jej palce, bo w tym samym momencie drzwi biura otworzyły się na oścież. W progu stał Bryce z szerokim uśmiechem i kawami w tekturowej podpórce.
- Mam nadzieję, że wam nie przeszkodziłem. Przyniosłem dla was kawę- oznajmił blondyn jakby to było coś spektakularnego.
McFarlen od razu zaprzeczył. Dziennikarka zdążyła jedynie zarejestrować, że cofnął dłoń. Nie mogła zapomnieć jego dotyku. Choć był tak delikatny i krótki, poczuła jakby przez jej ciało przeszedł prąd. Nie wiedziała co myśleć. Miała w głowie mętlik.
- Kupioną przez Carrie? Znowu?- zapytała Sam, starając się zachowywać całkowicie normalnie, jakby sytuacja sprzed chwili nie zrobiła na niej najmniejszego wrażenia.
*****
Vanessa wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że czekająca ją rozmowa nie będzie należeć do prostych i przyjemnych. Jej chłopak potrafił być naprawdę uparty, do tego stopnia, że zmiana zdania, graniczyła z cudem. Jednak nie miała innego wyboru. Ich życie nie mogło tak wyglądać, nie na dłuższą metę. Ciemnowłosa usiadła koło Kevina, splatając z nim palce dłoni. Zrobiła to delikatnie, czule, bo na serio była w nim zakochana. Chciała go wspierać.
- Nie mam ochoty- mruknął oschle Kevin, puszczając jej dłoń. Vanessa posmutniała. Czuła wręcz fizyczne cierpienie, gdy widziała go w takim stanie. Rozbiegane spojrzenie, ostrożność granicząca z paranoją i nieustanne zdecydowanie, a do tego pewien rodzaj smutku, który za wszelką cenę starał się ukryć.
- A ja nie mam ochoty oglądać cię w takim stanie. Musisz to w końcu zrobić- powiedziała z całą mocą ciemnowłosa, odsuwając się od niego. Szatyn rzucił jej pełne niedowierzania spojrzenie.
- Masz mnie dość?! Jeśli chcesz mnie wyrzucić, to...
- Nie, na litość boską!- tym razem krzyknęła. Kevin tak bardzo ją denerwował i ranił. Jak mógł uznać, że chce się go pozbyć? Kochała go. Ta sytuacja dla niej też nie była łatwa.- Porozmawiajmy na spokojnie. Proszę.
Kevin ukrył twarz w dłoniach. Gdy podniósł wzrok, na jego twarzy zobaczyła smutek i żal, a nawet strach.
- Przepraszam. Unikałem tematu Jane jak tylko się dało, ale masz rację. Powinnaś wiedzieć. Zwłaszcza w takiej sytuacji.
Vanessa pokiwała głową z nikłym uśmiechem, błąkającym się na ustach. Z jednej strony cieszyła się, że w końcu pozna prawdę. Z drugiej strony Kevin był tak bardzo poważny. Zżerała ją ciekawość. Obawiała się tego co usłyszy. W mediach pisano tylko o tym, że... Zabił ją, tę dziewczynę z Central Parku. A wszystko zapoczątkowało cholerne Manhattan's Skylight.
- Byliśmy parą. To fakt, kochałem ją- odezwał się Kevin, a Vanessa poczuła bolesne ukłucie. W głębi duszy liczyła, że to ją kocha, ale z czasem na pewno zapomni o zmarłej i zakocha się w niej. Na pewno.- Ale teraz zależy mi tylko na tobie. Nie martw się.
- W gazetach piszą, że ją prześladowałeś. To prawda?- spytała miękko ciemnowłosa. Bartlett niechętnie skinął głową.
- Ale... To nie jest tak jak myślisz. Zrywając ze mną, bardzo mnie zraniła, a ja zareagowałem... Dość niezdrowo. Wypisywałem do niej, dzwoniłem, a nawet czasami groziłem. Przesadziłem, teraz to wiem. Byłem z tym u terapeuty i dopiero po kilku wizytach to zauważyłem. Gość przepisał mi leki i wysłuchał mnie. Okazało się, że mam jakieś zaburzenie lub chorobę... Nie pamiętam dokładnie, ale ciągle się leczę. Jest dobrze.
Vanessa milczała. W jej głowie przebiegało tysiąc myśli jednocześnie. Nie potrafiła uwierzyć, że facet, którego uznawała za ideał mógłby prześladować swoją eks. Tylko czy ją zabił? Nie potrafiła zdobyć się na to pytanie.
- Czemu wcześniej mi tego nie powiedziałeś?
- Bałem się, że uciekniesz. Zresztą dalej się boję, ale nie pójdę na policję. Nie licz na to.
Vanessa wzięła głęboki wdech. Musiała go przycisnąć lub sprowokować. Po prostu musiała znać prawdę i wiedzieć czy rozmawiała z mordercą.
- Mówisz jakbyś miał coś na sumieniu. Mam rację?
Ciemnowłosa przygryzła wargę w bolesnym oczekiwaniu. Wiedziała, że jeśli usłyszy twierdzącą odpowiedź, to będzie koniec. Ku jej wielkiej uldze, Kevin pokręcił przecząco głową.
- Oczywiście, że nie. Nie wierzysz mi? Najchętniej sama odprowadziłabyś mnie na komisariat, co?- spytał zdenerwowany mężczyzna.
- Musiałam o to zapytać. Przepraszam. Powinnam była wiedzieć, że nie byłbyś do tego zdolny. Po prostu... Uciekasz przed policją. Nie powinieneś tego robić, skoro jesteś niewinny.
- Gdyby tylko sytuacja była tak... Prosta. Nie rozumiesz? Policja mi nie uwierzy. Jestem ich jedynym podejrzanym i miałem motyw.
- Ale tego nie zrobiłeś- zaprotestowała Vanessa już dużo spokojniej. W duchu cieszyła się, że jej chłopak okazał się niewinny. Bardzo.
Bartlett rzucił jej przestraszone spojrzenie.
- Nie pójdę do paki. Nie z własnej woli, a jestem pewien, że nikt nawet mnie nie wysłucha. Dla wszystkich jestem tylko wariatem, który po zerwaniu kompletnie oszalał. Nie mogę tego zrobić. Po prostu nie mogę.
Vanessa pokiwała głową ze zrozumieniem. Uznała, że nie będzie go więcej namawiać. Skoro tego nie chciał, nie będzie nalegać. Wierzyła mu bezgranicznie.
- W takim razie zostań tutaj. Pójdę na zakupy, a potem wrócę, dobrze?
- Ale mi wierzysz i nadal chcesz ze mną być, pomimo tego co się dowiedziałaś?- zapytał z błagalnym, rozczulającym wyrazem twarzy, który sprawiał, że nawet gdyby miała ochotę powiedzieć tak, przytaknęłaby. Kucnęła, delikatnie głaszcząc go po policzku.
- Jasne. Zależy mi na tobie. Tylko zachowuj się cicho. Sąsiedzi nie mogą dowiedzieć się, że nie mieszkam sama.
- Będzie tak jak chcesz, skarbie. Kocham cię, wiesz?
Vanessie zrobiło się cieplej na sercu, ale i tak zdecydowała się iść na zakupy. Potrzebowali chociażby podstawowych produktów spożywczych. Ich lodówka świeciła pustkami.
Tuż po wyjściu skierowała się do osiedlowego spożywczaka. Był to mały sklepik o bardzo ograniczonej gamie produktów, ale nie miała ochoty iść nigdzie dalej. Chciała jak najszybciej wrócić. Czuła się jak na haju, była tak bardzo szczęśliwa. Miała ochotę skakać ze szczęścia. Kevin ją kochał! Na poważnie! Nie wierzyła, że powie jej to tak szybko. Spodziewała się to usłyszeć, o ile w ogóle, to dopiero za kilka miesięcy. Przez całą drogę myślała tylko o tych dwóch słowach i wspólnej przyszłości. Nie ważne, że obecnie był oskarżony o morderstwo. Miała to gdzieś. To tylko tymczasowe. Niebawem policja znajdzie prawdziwego sprawcę i Kevin będzie mógł bez obaw spacerować po Nowym Jorku, a konkretnie Manhattanie. Razem uznali, że najciemniej będzie pod latarnią, więc tutaj nie będą go szukać. Póki co ta metoda się sprawdzała.
Ciemnowłosa zrobiła zakupy jak w amoku. Niespecjalnie zwróciła uwagę na kupowane produkty. Po wyjściu, na granicy z Central Parkiem ujrzała rozrzucone zakupy. Zmarszczyła brwi. Czy kogoś napadnięto? A może ktoś nagle dostał zawału? W pierwszej sytuacji mogła narazić się na niebezpieczeństwo, a w drugiej... Uratuje komuś życie. Wahała się dosłownie przez ułamek sekundy. Potem puściła się szybkim krokiem do przodu. Jednak ujrzała jedynie rozrzucone owoce. Właściciela zakupów nigdzie nie mogła dostrzec. Alejka była pusta, a poza tym zapadł już zmrok. Wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że lepiej zawrócić. Jednak do jej uszu dobiegł chrzęst gęstej roślinności. Obróciła się w kierunku źródła hałasu, pełna obaw. Odetchnęła z ulgą na widok, wychodzącego z krzaków starszego mężczyzny, który próbował złapać równowagę, podtrzymując się na lasce.
- Co się panu stało?- spytała Vanessa, posyłając mu pokrzepiający uśmiech.
Schyliła się, żeby mu pomóc, ale wtedy poczuła zakleszczające się na jej ramionach dłonie. Mężczyzna niezwykle sprawnie zerwał się z ziemi i przyłożył jej do ust nasiąkniętą jakąś chemiczną substancją szmatkę. Vanessa nagle poczuła senność, a z jej głowy uciekły wszelkie myśli. Po chwili jej głowa bezwładnie przechyliła się do przodu, a ciało zwiotczało. Straciła przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top