XXXVI. Trzymaj wrogów blisko, a szachistów jeszcze bliżej

-DIEGO-

Starał się wyglądać oficjalnie. Profesjonalnie.

― Chłopaki, jak wyglądam?

Picasso zerknął leniwie w jego stronę, nawet nie próbując udawać, że go to obchodzi.

― Grubo?

― Przezabawne. Paul?

― Jest okej. ― Gauguin podniósł wzrok znad książki. ― Akceptowalnie.

W ich pokoju wciąż panował niemiłosierny syf, więc znalezienie czystej marynarki, i to w dodatku takiej, która pasowałaby na Diega, było wyczynem godnym orderu. Chciał jednak wyglądać... oficjalnie. Okazja tego wymagała.

Kto by się spodziewał, ledwie kilka tygodni temu, że taki dzień nastąpi.

Jednak po wczorajszych wydarzeniach Diego wiedział, że musi to zrobić.

Wczoraj Michał Anioł – bez zbędnego bawienia się w jakieś apele czy coś takiego – ogłosił przez interkom, że za dwa tygodnie odbędą się wybory na przewodniczącego samorządu szkolnego. Owe stanowisko nie tylko zostało przywrócone, ale wręcz nobilitowane – przewodniczący zostanie częścią rady szkolnej, a więc będzie ściśle współpracował z dyrektorem i Tycjanem, który nieoficjalnie przejął funkcje wicedyrektora. Durer bardziej udawał służby specjalne. Nie żeby Diegowi zależało na współpracy z tymi starymi dziadami – bardziej na realnym wpływie, realnej władzy. O to w tym wszystkim chodziło.

O politykę.

A skoro wracał do polityki, czas uporać się z trupami w szafie, pogrzebać stare afery. Choć w tym przypadku... bardziej wyciągał trupy z łazienki niż z szafy.

Powtarzał sobie w głowie najważniejsze kwestie do omówienia, jednocześnie po raz ostatni przeglądając się w lustrze.

Wyglądał dostojnie. Wyglądał majestatycznie. Wyglądał też jak osoba, która od ponad trzech lat – trzech lat mieszkania w szkole z internatem – nie dotknęła żelazka, ale to nieistotne. Zupełnie nie wyglądał jak psychopata głodujący ludzi we własnej łazience.

Uśmiechnął się do swojego odbicia.

Nie, w ogóle tak nie wyglądał, prawda?

Szkoda, że jego rozmówca znał go właśnie z takiej strony.

Nic nie frustrowało Diega Rivery tak bardzo, jak jego obecna bezsilność. Od kiedy stracił władzę w szkole, stał się zwykłym obywatelem, i nie mógł już wywoływać strachu i terroru swoją milicją, nie mógł huknąć na denerwujące pierwszaki, nie mógł pierwszy dostawać obiadu na stołówce. Jak w ogóle można tak żyć? Nie wyobrażał sobie takiego życia. Z tym większą pogardą patrzył na szarych uczniów, którzy nigdy nie zakosztowali innego życia.

Jednak czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, a Diego rozsmakował się w przywilejach i luksusach. A miał apetyt.

Dlatego nie zamierzał sobie odmawiać dalszego ciągu.

Nawet jeśli wymagało to porzucenia godności. Ponieważ tym zamierzał zajmować się tego popołudnia.

Marcel Duchamp nalegał, by spotkali się w bibliotece, przy stole do szach. Nie wiedział czemu, i średnio mu się to podobało – wyglądało trochę jak jakiś podstęp – ale nie miał za dobrej pozycji w tych negocjacjach. W końcu, jakby nie patrzeć, próbował go zagłodzić w swojej łazience, więc chyba musiał nieco ustąpić.

Biblioteka, na szczęście, była pusta – nie licząc Duchampa. Siedział w tym swoim płaszczyku z wysoko postawionym kołnierzem, nastroszonymi włosami i nawiedzonym spojrzeniem. Już samo jego widok wywoływał złe wspomnienia, ale trudno, Diego musiał przez to przebrnąć.

― Witaj.

Duchamp skinął głową w powitalnym geście. Bawił się figurkami szachowymi, obracając je między palcami.

― Partyjkę?

Diego nie był najlepszym szachistą, ale nie chciał się do tego przyznawać.

― Niech ci będzie.

Marcel rozstawił pionki, nie patrząc w ogóle Riverze w oczy. Milczał, co jego rozmówca uznał za sygnał do rozpoczęcia przemowy.

― Wiem, że nasza przeszłość nie należy do najlepszych ― zaczął wyważonym tonem ― najważniejszy jednak jest fakt, że to przeszłość. Dużo się zmieniło od tego czasu, i głównie mam na myśli sytuację w szkole, która nabrała powagi. Rozumiesz, kiedy doszło do tego incydentu z łazienką...

Marcel wzdrygnął się nieznacznie.

― ...nie zdawałem sobie sprawy, że robię coś tak poważnego. To wszystko ciągle istniało w konwencji rozgrywek szkolnych ― wiedział, że to brzmiało żałośnie, ale nie znalazł lepszego sformułowania ― takich, hm, przepychanek. A późniejsze wydarzenia uświadomiły mi, że nie powinno się podchodzić do takich rzeczy beztrosko. I że było to głęboko niewłaściwe.

Duchamp, wysłuchując go bez słowa, wykonał pierwszy ruch pionkiem. Diego wiedział, że powinien przegrać – zresztą, będzie mu trudno wygrać – więc z westchnieniem odpowiedział na zagrywkę przeciwnika.

― Rozumiem ― odpowiedział wreszcie Marcel.

Podniósł wzrok znad szachów i spojrzał Diegowi w oczy. Coś mu mówiło, że dadaista przejrzał z dużą łatwością pozorność jego wypowiedzi, że naturalnie odczytał jej prawdziwe znaczenie. „Nie będę już próbował cię głodzić. Byliśmy przeciwnikami, ale żadnemu z nas się to już nie opłaca, bo czas na prawdziwą rywalizację".

Diego przesunął kolejny pionek niedbale. W ogóle nie obchodziła go gra, a Marcel zdawał się poświęcać jej całą swoją uwagę, ledwo słuchając słów Rivery.

― Jak pewnie wiesz, zbliżają się wybory na przewodniczącego samorządu. Jeśli wygram, a jestem tego dość pewien, nie będę... praktykował poprzednich metod.

Spojrzał znacząco na Marcela, upewniając się, że ten zrozumiał właściwy przekaz – „nie będę twoim przeciwnikiem".

Duchamp przesunął pionka, zamyślił się, aż w końcu otworzył usta.

― Widzisz, Diego, tu jest problem. Bo ja też kandyduję.

Tego się nie spodziewał.

― Co?

― Kandyduję na przewodniczącego.

― Nie słyszałem o tym. Hm, gratuluję. Wiesz może, kto jeszcze kandyduje?

― To kolejny problem, widzisz. Ten lizus Klimt.

― Gustav Klimt? Z mojego rocznika?

― Ten sam. Podobno nauczyciele bardzo forsują jego kandydaturę i chcą z niego zrobić potem marionetkę.

Cholera, cholera, cholera. Diego był tak zaaferowany własną kampanią i przekonaniem o własnym zwycięstwie, że nawet nie rozważył traktowania opozycji poważnie. Klimt nie był pozbawiony kręgosłupa moralnego, ale akurat on mógł dostosować się do nauczycieli. Raczej na pewno by to zrobił. Po prostu był porządnym człowiekiem, porządnym w sensie... był osobą, która miała najlepszą średnią na roczniku bez większego wysiłku, wszyscy nauczyciele go kochali, miał talent i wspaniałe perspektywy na przyszłość. Był do tego dość charyzmatyczny, więc to już stanowiło problem – jego popularność stanowiła potężną broń w kampanii wyborczej. No i miał też coś, czym ani Diego, ani Marcel nie mogli się pochwalić – nieskazitelną reputację.

Jeśli Klimt naprawdę kandyduje, już bez wsparcia nauczycieli byłby sporym zagrożeniem. A jeśli ciało pedagogiczne chce go na tym stanowisku...

Spojrzał znów na Duchampa - chyba myślał o tym samym, co on.

― Klimt nie powinien zostawać przewodniczącym.

― Przewodniczący powinien być niezależny od nauczycieli.

― I gotowy na radykalne działania.

Z Klimtem w grze szanse ich obu drastycznie malały. Duchamp nie był dla Diega takim zagrożeniem... ale gdyby zawiązali sojusz przeciwko Gustavowi, wizerunek ich obu by się poprawił. A i tak to Rivera wygra. Myślał gorączkowo, podczas gdy Marcel kontynuował grę w szachy.

― Powinniśmy uświadomić szkołę, że Klimt nie jest dobrym kandydatem.

― Że my jesteśmy lepszymi kandydatami.

Po raz pierwszy, od kiedy Diego wszedł do biblioteki, usta Duchampa wykrzywił uśmiech.

― Czyżbyś proponował... sojusz?

― Na pewno nie koalicję, bo to niemożliwe w wyborach na tylko jedno stanowisko. Bardziej nazwałbym to... publicznym zakopaniem topora wojennego.

― Słucham.

Marcel znów przesunął pionek, zbijając wieżę Diega, a on od niechcenia odpowiedział na ten atak.

― Pokażmy ludziom, że, ee, sprawy łazienkowe są dawno za nami. I że teraz startujemy osobno, ale w porozumieniu. Możemy, hm...

― Hm?

― Namalować obraz razem ― wypalił.

― Pff, malowanie obrazów. Mam nadzieję, że tego nie robicie.

― Ty sam to robisz?...

Duchamp wzruszył ramionami.

― Zdarza się. Okazjonalnie. Ale wolałbym instalację artystyczną.

Diego powstrzymał się od przewrócenia oczami.

― Dobrze, niech będzie instalacja artystyczna.

― Pomyślę, jak to ma wyglądać ― oznajmił Duchamp ― i się odezwę.

Oczywiście, to on dyktował warunki. Rivera wyklinał siebie w myślach, że powstawił się w tak niezręcznej decyzji.

Przez chwilę w milczeniu grali w szachy, aż Marcel przerwał ciszę.

― A ta twoja była nam nie przeszkodzi w tym wszystkim?

― Była?

― No, Kahlo.

― A, tak. ― Diego poczuł się zmieszany. Nie określał jej tak po prostu – dziwnie było określać ją przez relację z nim, jako czyjegoś kogoś, zwłaszcza teraz, gdy w żadnym kontekście do niego nie należała. Nie żeby kiedykolwiek należała, była zawsze swoja własna, jak kot dachowiec.

I jak kot dachowiec odeszła. Tak sobie to tłumaczył. Też coś, lepiej mu bez niej.

― Nie wiem, czemu miałaby nam przeszkodzić.

― Hm, może zdradzałeś ją przez cały wasz związek i pewnie cię nienawidzi? No i razem z tymi dzieciakami i z tą swoją dziewczyną coś kombinują w związku ze szkołą. Kto wie, czy też nie chcę władzy.

― Dziewczyną?

― Tamarą Łempicką. A co, nie słyszałeś, że są razem?

― Nie. ― Słyszał, oczywiście. Może raczej domyślał się, niż słyszał, ale zdawał sobie z tego sprawę. ― Tak myślałem, że Tamara ma do niej słabość.

Duchamp znów wzruszył ramionami.

― Najwyraźniej. Myślisz, że cię z nią zdradzała? W końcu mieszkają razem w pokoju, nie?

Diego znów się zawahał. Frida zdradzająca jego, nie na odwrót – ta myśl wydała się tak abstrakcyjna, że nigdy nie przeszła mu przez głowę.

To zapewne mówi wiele o tym, jak złym był człowiekiem, ale od lat miał to gdzieś.

― Nie sądzę. Nie była... nie jest typem takiej osoby.

― A ty jesteś ― oznajmił Duchamp niespodziewanie. Dziwnie zaangażował się w tę małą pogawędkę o życiu miłosnym swojego rywala. ― Jak Eva? Ona ma na imię Eva, tak?

― Och, Eva. Świetnie. Wspaniale nam się układa, fantastycznie.

Kolejne kłamstwo. Prawdę mówiąc, skandal ze zdjęciem rozesłanym po całej szkole zaszkodził Diegowi bardziej, niż można się spodziewać. Nie tylko stracił Fridę, której jednak nigdy nie chciał stracić, nieważne, co sobie wmawiał, to zawsze ona była przystanią, do której wracał, ale jeszcze utknął z Evą.

Eva była... dość typowa. Bardzo elegancka i nieco marudna. Czytała dużo poezji i całkiem nieźle malowała, lubiła spacery i muzykę klasyczną. Trudno mówić, że istniał jeden standardowy typ dziewczyny z Domu Barw, różnorodność była zbyt wielka, by wydobyć jakąkolwiek uniwersalną cechę, ale Eva niczym go nie zaskakiwała. Okazała się dokładnie taka, jaka się wydawała na pierwszy rzut oka – dość powściągliwa, raczej poważna i lubująca się w drogich restauracjach, przez które portfel Diega umierał.

Nie zamierzał z nią być, nigdy tego nie planował. Traktował ją najpierw jako jednorazową sytuację na imprezie – sam zdziwił się tym, że w ogóle chciała kontaktu z nim, nie pasowało to do niej w ogóle i to chyba była największa niespodzianka z jej strony, z jaką kiedykolwiek miał styczność – a potem jako nieco przedłużający się romansik. Nie łączyło ich wielkie uczucie ani dopasowanie charakterów, tak naprawdę niewiele ich łączyło w ogóle. Całkiem dobrze czuł się jednak w jej towarzystwie i była naprawdę piękna. Klasycznie piękna, ze swoimi długimi czarnymi włosami spływającymi kaskadą na plecy, gładką, mlecznobiałą skórą oraz różowymi, miękkimi ustami. Pachniała jak potpourri, jej lekko zakręcone loki nigdy się nie plątały i używała naprawdę mało makijażu, codziennie jednak malując czarne kreski wzdłuż linii rzęs.

Zupełnie inna niż ona.

W każdym razie, Eva nie była typem dziewczyny, z którą Diego związałby się w normalnych okolicznościach, a teraz utknął w tym nieco niezręcznym związku, z którego chętnie by się wymknął. Wymykał się, oczywiście, cały czas, ale wracanie do niej było bardziej obowiązkiem niż odruchem. Istniała tylko jedna dziewczyna w typie dziewczyny, z którą Diego by się związał, i najpewniej w tej chwili trzymała się za ręce z Tamarą Łempicką.

― Wszystko układa się cudownie ― podsumował na głos swoje myśli.

Duchamp zerknął na niego spode łba.

― Myślisz, że Kahlo nie wpierdzieli się w nasze plany?

― Nie, chce mieć ze mną jak najmniej wspólnego. ― To pewnie prawda. ― Nie wiem, o co jej chodzi, ale władzy nie chce. Boi się odpowiedzialności, znam ją.

Znał ją lepiej niż ktokolwiek inny. Ciekawe, czy zdawała sobie z tego sprawę – że nieważne, jak bardzo uwielbiałaby spędzać czas z Tamarą, jej przyjaciółka, która awansowała na jej dziewczynę, nigdy nie pozna jej tak dobrze? Nigdy nie będzie pamiętała tylu jej sekretów, pamiętanych przez człowieka, z którym teraz nawet nie witała się na korytarzu?

― To co w takim razie robią?

― Nie wiem, jakieś niby-śledztwo. Żałosna sprawa, bawią się w detektywów jak dzieciaki, którymi zresztą są. Najbardziej żenuje mnie Munch, który bawi się w to razem z nimi, a kiedyś spoko był z niego ziomek.

― A on przypadkiem nie był z Evą?

― Ta, dawno temu. Wtedy nie z nią zdradzałem Fridę, więc chill. Nic mu nie zrobiłem, a gość się obraził. Ale zawsze był dziwny.

― Cała ta grupa to kolekcja wariatów.

Diego przyjrzał się Duchampowi, mając ochotę rzucić „i kto to mówi", ale powstrzymał się.

― Prawda. Dali, Kusama, Monet, van Gogh, Turner... nie mam pojęcia, po co im tyle świrów.

― Im więcej, tym raźniej, jak sądzę. Czyli mówisz, żeby się nie przejmować nimi?

― Absolutnie.

― Więc chyba wszystko uzgodnione. ― Duchamp zerknął na niego, szukając potwierdzenia. ― My przeciwko Klimtowi, tak?

― Owszem. Trzeba się będzie naradzić znowu, kiedy ogłoszą wszystkich kandydatów.

― Oczywiście.

Marcel zamilkł na chwilę, wpatrując się w szachy.

Ten człowiek zmieniał się w ciągu ostatnich tygodni jak kalejdoskop. Po okresie manii, wywołanej chyba nieskrępowaną wolnością i buntem wobec rzeczywistości, nieco przygasł. Snuł się ciągle z Pollockiem po korytarzach, omawiając coś po cichy i ignorując wrogie mu spojrzenia.

Nie, nie zagrażał Diegowi. Kto by na niego zagłosował?

Duchamp wykonał nieznaczny ruch ręką, i zanim Diego zdążył się zorientować, co jego dawny wróg robi, ogłosił rzeczowo:

― Szach i mat. Wygrałem.

Przez chwilę zastanawiał się, o co mu chodzi – przestał w ogóle zwracać uwagę na szachy, przesuwał nimi niemal bezmyślnie – ale zanim zdążył się odezwać, Marcel wstał i wyszedł z biblioteki, powłócząc swoim długim, ciemnym płaszczem.

Może jednak powinien potraktować go poważniej.

Hans Holbein Młodszy, "Henryk VIII", znany też jako "Jak wyglądam?"

Marcel Duchamp, znany też jako "Szachista"

Egon Schiele, "Gustav Klimt", znany też jako "Porządny człowiek"

Eva Gonzalez, "Popołudniowa herbatka", znana też jako "Drogie randki"

wybory u nas się skończyły, ale zaczynają się w Domu Barw, co Wy na to? kampania tam na pewno nie będzie spokojna, tyle łatwo się domyślić


co u Was?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top