XXXIX. Znajome twarze

no wiem, długo mnie nie było, ale jestem teraz czy coś. przepraszam za obsuwę. dużo się działo + ten rozdział był dość trudny do napisania. nie jest za lekki, ale ważny w fabule, więc no

-ARTEMISIA-

― Pospiesz się! ― syknęła, dopinając płaszcz.

Było jeszcze ciemno, ale musieli wyjechać nad ranem. Tylko w ten sposób nikt by ich nie zauważył. Musieli wyrobić się w 3,5 godziny, by zdążyć na swoje zajęcia – jeśli się uda, ich mała eskapada pozostanie niezauważona.

― Już idę ― wysapał Eugene, biegnąc za nią z szalikiem w ręku.

Spodziewała się, że tak to się skończy. Śledzenie tropów w szkole, jednocześnie nie narażając się na podejrzliwe spojrzenia Anioła, nie wchodząc w drogę Ingresowi i prowadząc zajęcia było zbyt trudne – wręcz awykonalne. Ale Artemisia Gentileschi się nie poddaje. Dlatego postanowiła zrobić tego, czego naprawdę się bała – pojechać do Caravaggia, do szpitala, gdzie leżał w śpiączce. I spróbować się czegoś dowiedzieć tam.

Kluczowe dla dalszego rozwoju śledztwa było udowodnienie połączenia Caravaggia ze sprawą obrazu. Fakty wyglądały następująco: został uwięziony przez Ingresa we własnym apartamencie, a gdy się z niego wydostał, ktoś rozbił mu głowę. Oczywiście, optymistycznie zakładając, że jego ostatnie słowa nie były bredniami wytworzonymi przez zdezorientowany, przeżarty narkotykami mózg, i faktycznie wskazywały na Ingresa. To wszystko trzymało się w miarę kupy, zwłaszcza przy zeznaniu Degasa o obrazie. Rzecz jasna, sam chłopak po pierwsze nie był w stu procentach wiarygodny, a po drugie, nie miał dowodów na to, że został wykorzystany do przemytu właśnie „Szkoły Ateńskiej" – tylko się tego domyślał. Ale, optymistycznie zakładając, to wszystko się łączyło. Artemisię najbardziej interesowało to, czego Caravaggio się dowiedział – przed uwięzieniem i w trakcie. Najprawdopodobniej był w posiadaniu największej ilości informacji, jednak trudno było ocenić, czy jakiekolwiek z tych informacji przyswoił. W końcu Ingres serwował mu bogate koktajle z używek. Zapewne normalnego człowieka by to zabiło, ale Caravaggio... był zahartowany.

Wsiedli do samochodu. Ich oddechy parowały – było lodowato. Nawet gdy silnik ożył z lekkim kaszlnięciem wcale nie zrobiło się cieplej.

― Denerwujesz się ― powiedział Eugene delikatnie.

Nie odpowiedziała, ale zagryzła wargę boleśnie.

Położył dłoń na jej kolanie, a ona z irytacją go odtrąciła.

― Eugene, ogarnij się.

― O co ci chodzi?

― To, że mieliśmy... jeden epizod, kiedy naprawdę byłam smutna i zdezorientowana nie oznacza, że będziemy mieli teraz jakiś epicki romans, rozumiesz? Jesteśmy współpracownikami, wspólnikami w śledztwie, i nie próbuj robić z tego nic więcej, jasne?

Delacroix skinął głową ponuro.

Oczywiście, musiało się to tak skończyć. Nawet podczas tego feralnego wieczora wiedziała, że będzie miało to tragiczne konsekwencje, ale, cóż, była tylko człowiekiem.

― Wiesz co ― odezwał się z nieco wymuszonym uśmiechem ― zanim cię poznałem, myślałem, że jestem charyzmatyczny.

Parsknęła śmiechem.

― Pewnie już to parę razy słyszałaś.

― Nie zaprzeczam.

― Fajnie tak jest? Budzić przerażenie wśród ludzi? ― lekko zadrwił.

Wzruszyła ramionami.

― Nigdy w to nie celowałam. To raczej... skutek uboczny. Ale dość korzystny, mniej ludzi zawraca ci głowę.

― A w co celowałaś?

Zacisnęła usta. Był potwornie wścibski.

― W ucieczkę z roli ofiary.

To skutecznie zatkało Eugene'a. Zamilkł, zapewne trawiąc ten kolejny skrawek informacji, który o niej miał, a ona skupiła się na drodze.

Starała się nie myśleć o Delacroix, więc myślała o śledztwie. Zyskali odpowiedź na jedno bardzo ważne pytanie – kto za tym stoi – ale pozostało znacznie więcej pytań. Na przykład – czy tylko Ingres jest w to zamieszany? Kto jeszcze wiedział? Dlaczego? I, przede wszystkim, najważniejsze pytanie – gdzie jest da Vinci? Nie liczyła na to, że Caravaggio nagle wybudzi się ze śpiączki na dźwięk jej głosu i udzieli jej wszelkich odpowiedzi, ale trzymała się nieco absurdalnej nadziei, że coś w szpitalu naprowadzi ją na trop. Ciągle zastanawiała się, co miał ze sobą podczas zamachu, i gdzie trafiły jego rzeczy osobiste. Jego apartament, oczywiście, był zamknięty.

Resztę drogi pokonali niemal w całkowitym milczeniu. Eugene próbował ją zagadywać, a ona zbijała jego pytania, marząc o tym, by już nigdy ją o nim nie pytał. Wydawał się niepocieszony, a ona gdzieś, w głębi duszy, miała wyrzuty sumienia, że tak go traktuje, ale nie mogła nic na to poradzić. Nikt nie nauczył ją bycia miłą, a nie było to coś, czego można było nauczyć się samemu. Sama nauczyła się czytać, pisać, liczyć i mówić po angielsku, ale nie potrafiła pojąć konceptu nieustannej życzliwości.

I nie mogła pojąć, czemu Eugene jest ciągle dla niej mmiły.

Zatrzymali się na szpitalnym parkingu, gdy już świtało. Wyjęła kluczyki ze stacyjki i wzięła głęboki oddech.

Eugene chyba chciał coś powiedzieć.

― Dam sobie radę ― rzuciła, siląc się na uprzejmość. Jak zwykle wyszło oschle.

― Czemu miałbym sądzić, że nie dasz? ― zdziwił się. ― To znaczy, jeśli stresujesz się tym, to też to rozumie, to naturalne, w końcu Caravaggio był... jest dla ciebie...

― Kim? ― przerwała ostro.

― Kimś ważnym?...

Musiała się z tym zgodzić. Niestety – prawdopodobnie niestety – Caravaggio stanowił postać, do której czuła jakiś sentyment. I odegrał w jej życiu rolę, może raczej drugoplanową, ale jakże barwną.

Eugene chyba uznał, że zagłębianie się w temat relacji Artemisii z Caravaggiem ją zrelaksuje.

Bardzo głupi pomysł.

― Muszę o to zapytać. Czy to on uczył cię malarstwa? W końcu znał cię w dzieciństwie, i twój styl jest dość podobny do jego... no, nie ma co ukrywać, jesteś caravaggionistką.

― Nie uczył mnie. ― Dziwiła się, że powiedziała to w miarę ludzkim głosem – podejrzewała, że z jej ust wydobędzie się jakieś wściekłe warknięcie. ― Ktoś inny mnie uczył. A jestem caravaggionistką, bo, po pierwsze, zostałam wychowana i nauczona caravaggionizmu niemal od urodzenia, i to dla instynktowne, i po drugie, co by o nim nie mówić, Caravaggio jest geniuszem. I podziwiam go za jego pracę.

Wysiedli z samochodu. Zabrała ze sobą aktówkę, na wszelki wypadek.

― Ile on ma w końcu lat? Zawsze myślałem, że jest tylko kilkanaście lat starszy od nas, ale skoro przyjaźnił się z twoim ojcem...

― Jest kilkanaście lat starszy ode mnie ― podkreśliła zjadliwie. Była parę lat młodsza od Eugene'a, on już przekroczył trzydziestkę. ― Po prostu mój ojciec miał... młodych znajomych.

Całe szczęście, że nie był aż tak znany jak jego przyjaciel. Wtedy Eugene mógłby się już dawno wszystkiego domyślić – zresztą, wszyscy by się domyślali. Mogła zmienić nazwisko, oczywiście, ale wtedy miałaby problem ze starymi pracami, podpisanymi jako „Gentileschi", a mimo wszystko była z nich dumna.

― Ale nie chcę o nim rozmawiać, okej? Nie będę ci się zwierzała z mojego życia.

― No dobrze. ― Przechylił głowę. Stali przed szpitalem, wiało. ―W takim razie nie dowiesz się nic o moim pasjonującym żywocie.

Parsknęła, naciskając klamkę.

Trochę im zajęło, żeby znaleźć, gdzie leży Caravaggio, a jeszcze więcej – by przekonać personel szpitala, że mogą tu być i nie zrobią mu krzywdy. Po długiej, dość wyczerpującej debacie, gdzie na przemian Artemisia dawał upust swojej frustracji lub Eugene próbował łagodzić sytuację. Zrezygnowana pani pielęgniarka oznajmiła jedynie, żeby się pospieszyli, bo niedługo do Caravaggia przyjdzie jego brat.

― Brat? ― zdziwił się Eugene, gdy już szli korytarzami. Pachniały lekami i zmęczeniem. ― Myślałem, że on nie ma rodziny.

― Ja też ― mruknęła Artemisia. ― Zawsze mówił, że jego rodzice zmarli oboje, gdy był dzieckiem czy coś.

― Dziwne ― uznał, a ona nie mogła się nie zgodzić.

Dotarli w końcu do sali Caravaggia. Jakkolwiek długo Artemisia nie przygotowywałaby siebie na ten widok, i tak nią wstrząsnął – co prawda wyglądał nieco lepiej niż wtedy, gdy chciał z nią rozmawiać, ale jednak wyglądał jak zwierzę w pułapce, jak mucha w pajęczej sieci, zaplątany w rurki wpięte w jego ciało, podłączony do urządzeń, z dużym opatrunkiem na głowie.

Zastanawiała się nieco nad tym, co by było, gdyby umarł - próbowała skonfrontować się z tą myślą. Mimo wszystko... straciłaby kogoś, straciłaby jakiś łącznik z przeszłością, który nie był straszny, który kojarzył jej się dobrze, którego obecność była pocieszająca.

Usiadła przy jego łóżku i wzięła jego rękę do własnej – jakoś czuła się zobowiązana do tego oklepanego gestu. Jak każda ręka artysty, była szorstka. Przejechała opuszkami po jego gęstych bliznach, nachodzących jedna na drugą, choć zapewne większość z nich powstała podczas bijatyk, a nie na przykład przycinania płótna.

Eugene stał na progu, ewidentnie czując się nie na miejscu.

Artemisia w zamyśleniu odłożyła rękę Caravaggia na łóżko. To niesamowite, że leżał tam, bez świadomości – niby on, a jednocześnie jakaś groteskowa parodia jego samego, przedmiot, którego część można wziąć, obejrzeć i odłożyć.

― Czyli nie miał żadnego wyjaśnienia spisanego na kartce wciśniętego w rękę? ― rzucił Delacroix.

― Co?

― Harry Potter. Przepraszam, kiedy się denerwuję, zawsze rzucam kiepskim żartem związanym z tym uniwersum.

Spojrzała na niego krzywo, ale nie skomentowała tego. Niech każdy bawi się w swoje mechanizmy kopiujące.

― Musimy sprawdzić, czy cokolwiek tutaj da nam jakąś wiedzę o tym, co się stało.

Pokój generalnie wydawał się opustoszały. Artemisia rzadko bywała w szpitalach, więc nie wiedziała, czy to normalne, czy jednak coś nie gra. Rzeczy Caravaggia, jak powiedziała im wcześniej pielęgniarka, zostały skonfiskowane – w czasie ataku miał ze sobą piersiówkę i dwa pędzle, więc uznali, że nie będzie mu to bardzo potrzebne, jeśli się obudzi. Jednak pokój nie był... zupełnie pusty. Krzesło było ustawione obok łóżka, nie obok ściany, jakby ktoś tutaj przychodził. Może. A może Artemisia szuka w tym głębszego znaczenia.

Przy stoliku nocnym stały kwiatki, co nieco ją rozśmieszyło.

― Chyba personel szpitala mu je zagwarantował, żeby nie wyglądało to głupie. Kto przysłałby Caravaggiowi kwiaty?

― Moment. ― Eugene zbliżył się do wazonika, przyglądając mu się uważnie.

― Jeju, Delacroix, spokojnie. Nie żyjemy w kryminalne, niedoszły morderca nie wysłałby mu zatrutych kwiatów.

Gdy jednak sama przyjrzała się bliżej szafce nocnej, okazało się, że nie jest ona pusta. W drugiej szufladzie znalazła książkę, nieco sczytaną, raczej nie należącą do Caravaggia.

― Co to?

― „Uczta" ― odparła w zamyśleniu, przyglądając się jakby znajomej okładce. ― Platon, oczywiście.

― Skąd się tu wzięła? Czy ktoś mu ją czyta?

― Jeśli tak, to rozumiem wybór tematu ― mruknęła. ― Tyle gadania o alkoholu i generalnie opis imprezy to słownictwo z pewnością działające na mózg Caravaggia.

Przerzucała kartki książki, z całego serca licząc na jakąś zaszyfrowaną wiadomość, na coś, co ich zdziwi, co będą musieli zbadać, co wyrwie ich z tego marazmu, ale nie znalazła nic.

I właśnie wtedy, gdy oboje zerkali na „Ucztę", ona wertując książkę, on patrząc jej przez ramię, drzwi do pokoju Caravaggia się otworzyły.

Na początku nie rozumiała, co się dzieje. Jednak po chwili oszołomienia wszystko złożyło się w całość.

No tak, kto odwiedzałby Caravaggia? Kto czytałby mu „Ucztę" ze znanego jej egzemplarza? Kogo pielęgniarka mogłaby pomylić z jego bratem... choć musiałby być to znacznie starszy brat?

Posiwiał. To była jej pierwsza konstatacja. Posiwiał, na jego twarzy przybyło zmarszczek, garbił się. Ale nadal był podobny do siebie – i do niej.

Patrzyła na swojego ojca.

― Artemisio ― powiedział, także oszołomiony, ale raczej radośnie. ― Tak dobrze cię widzieć!

Ruszył do niej, najwyraźniej z zamiarem przytulenia się. Cofnęła się gwałtownie.

― Co tu robisz? I kto to jest? ― zapytał, niezrażony jej chłodem.

― Odwiedzam Caravaggia, a to jest kolega z pracy ― odparła lodowato, próbując znaleźć możliwie najszybsze wyjście z tej sytuacji.

― Tak miło mi poznać!

Jego radość przyprawiała ją o mdłości. I bezgraniczny szok. Czy on naprawdę myślał, że wszystko jest w porządku? Po tym, jak przez ostatnie lata unikała kontaktu z nim za wszelką cenę? Po tym, jak ostatni raz widział ją we Florencji, zaraz po procesie, gdy odjeżdżała, łykając łzy i patrząc na miejsce, które przestało być dla niej domem?

Eugene ewidentnie nie wiedział, czy się przedstawić.

Chciała uciekać, ale – przypomniało jej się – mieli misję. Z najwyższym trudem wymamrotała:

― Czy Caravaggio kontaktował się z tobą w zeszłym miesiącu?

Może mu się zwierzył czy coś.

― Nie, niestety nie. W ogóle nie wiem, co się dzieje. Tragiczna sprawa! Co też się dzieje w tej waszej szkole...

Nie mogła, nie mogła tego wytrzymać. Tego potoku słów, wywołującego ogłuszający natłok emocji, żalu, cierpienia, przede wszystkim wspomnień. I gniewu. Paraliżującego.

― My musimy już iść ― oznajmiła, najwyraźniej jak mogła ze ściśniętym gardłem.

― Nie chcesz porozmawiać? Artemisio, nie widzieliśmy się latami!

Dotarła jakoś do drzwi, a Eugene powlókł się grzecznie za nią. Tyle razy wyobrażała sobie, co może powiedzieć w takiej sytuacji, układała sobie w głowie zimne, druzgoczące wyrzuty uformowane w krótkich ripostach, ale teraz ledwo mogła mówić. W jej gardle tkwiła gula, a jej oczy błyskały łzami. Oddychała szybko i płytko.

Nie tak to sobie wyobrażała.

Mogła rzucić tylko jedno:

― Nie chcę cię widzieć. Nie chcę z tobą rozmawiać.

Zatrzasnęła drzwi, gdy tylko ona i Eugene wyszli z sali. Nie chciała spędzać tam ani minuty dłużej, więc puściła się biegiem, nie zwracając uwagi na oburzenie pielęgniarek. On też nie tracił czasu na przepraszanie ich za nią – po prostu szedł jak najszybszym krokiem.

Przemknęło jej przez myśl, że to niesamowite, jak jej ufał. Robił dosłownie wszystko, co kazała mu robić, szedł za nią w ciemno.

Dobiegła do parkingu i usiadła za kierownicą. Gdy drzwi trzasnęły, ukryła twarz w dłoniach. Do oczu napłynęły jej niespodziewane łzy, ale czuła się, jakby to była nieodpowiednia reakcja. Nie wiedziała, jak powinno się reagować w takich momentach.

Eugene usiadł obok. Nic nie powiedział.

Chciała ukrywać dawną sobą przed nim z całej siły, ale teraz właśnie ją oglądał.

Chyba była mu coś winna...

― To był mój ojciec, tam w szpitalu.

Popatrzyła na niego. Szedł za nią wszędzie, ufał jej. Owszem, był trochę irytujący, i myślał, że ich relacja jest czymś więcej niż naprawdę, ale był dla niej naprawdę dobry... I była mu coś winna.

― Nigdy nie chodziłam do szkoły, uczyłam się w domu ― zaczęła, połykając łzy. ― Mój ojciec szybko odkrył mój talent i uczyłam się właściwie tylko malarstwa, niczego innego. Kiedy miałam trzynaście lat, nie umiałam jeszcze czytać ani pisać, wszystkiego musiałam się uczyć sama. Kiedy miałam szesnaście lat ― wzięła szybki oddech ― mój ojciec uznał, że nauczył mnie wszystkiego, co umie. I zatrudnił mi nauczyciela, swojego znajomego.

Myślała, że trudno się będzie o tym opowiadało, ale gdy zaczęła, słowa leciały z niej jak z przebitej tamy. I opowiedziała mu, szybko, krótko, przerywanym głosem o tym, jak jej nauczyciel najpierw wysuwał nieodpowiednie propozycje, potem ją molestował, a potem ją zgwałcił. I o tym, jak nie wiedziała, co z tym zrobić, aż w końcu powiedziała ojcu, a kiedy ten próbował skonfrontować się z Tassim, bo tak się nazywał jej nauczyciel, ukradł jej obraz, „Zuzannę wśród starców", i zniknął. I opowiedziała o procesie, i o tym, jak z ojcem robili wszystko, żeby nie stał się medialny, ale oczywiście zrobił się lokalnym skandalem, i o tym, jak cudem udało się go wygrać. I o tym, że myślała, że już wszystko będzie w porządku, i jak wróciła do domu i próbowała z powrotem poczuć się jak w domu.

I o tym, jak życie zawaliło się jej po raz kolejny. Jak spadły na nią wieści – odwołał się, jednak nie pójdzie do więzienia. I potem, jak zobaczyła go po raz pierwszy od procesu – jak rozmawiał z jej ojcem, jak gdyby nigdy nic.

Jej ojciec miał bardzo krótką pamięć. Gdy Tassi zwrócił obraz, wszystko było po staremu. Cała ta walka... nie była o nią. Tylko o obraz.

Całe życie wypełniały jej walki o obrazy.

Chciała opowiedzieć ciąg dalszy, o tym, jak uciekła z Rzymu, jak zamieszkała we Florencji, potem plątała się po świecie, aż zadzwonił do niej Caravaggio i powiedział, że szukają kogoś w Domu Barw, o tym, jak próbowała wymyślić siebie na nowo... ale nie potrafiła. Głos uwiązł jej w gardle i jedyne, co umiała zrobić, to wtulić zapłakaną twarz w tę jego idiotyczną zieloną kamizelkę.

Caravaggio, "Jan Chrzciciel", znany też jako "Taki obraz jego"

Michał Anioł, "Stworzenie Adama", fragment, znany też jako "Mizianie ręki Caravaggia"

Orazio Gentileschi, "Psyche i Kupid", znany też jako "Orazio czytający Ucztę"

Artemisia Gentileschi, "Zuzanna i starcy", znana też "Główny bohater dramatu"

świąteczne buziaki dla Was

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top