XXXIII. Smak władzy doprawiany zwątpieniem [i brandy]
-MICHAŁ ANIOŁ-
Czuł się jak Napoleon.
I to w tym dobrym sensie.
Kto by pomyślał, że wystarczy tylko parę gróźb głodówek, by uspokoić ten chaos? No, i może atak na jednego nauczyciela... wciąż nie wiedzieli, kto to zrobił, ale łatwo było to wytłumaczyć – pewnie ktoś z pijackich kumpli Caravaggia, może był im winien pieniądze...
Wszystko szło idealnie.
Idealnie.
Spacerował po korytarzach Improvium, rozkoszując się tą sytuacją. Żadnych zamieszek. Żadnych buntów. Żadnych ucieczek.
Wreszcie jego marzenie naprawdę się spełniło, wreszcie mógł prowadzić szkołę tak jak chciał, bez rozpraszających czynników. Wreszcie wprowadził żelazną dyscyplinę, której brakowało tu od zawsze. Tak, da Vinci nie umiał... nie umiał trzymać tej hołoty twardą ręką. Był za miękki, zbyt sentymentalny, zbyt dziwaczny. Jak to możliwe, że jeszcze niedawno Michał Anioł wątpił w siebie i sądził że dyrektor, to znaczy, dawny dyrektor miał jakieś nadludzkie umiejętności? Podejrzewał samego siebie o nieudolność? Po prostu trzeba się odważyć na ostrzejsze środki! Tak proste, tak genialne.
Obserwował Improvium, zastanawiając się, co tu zmieni. Mógł wszystko i dopiero teraz, tak długi czas po tym, jak przejął władzę, docierało to do niego. Mógł przemienić tę parodię szkoły w swoje artystyczne imperium, w którym będzie jedynym cesarzem.
O tak, już nikt nie będzie się śmiał z jego wzrostu. Nikt nie będzie śmiał się z jego nosa. Nikt już nie będzie śmiał się z Kaplicy Sykstyńskiej.
Po raz pierwszy od wielu dni, a być może od swoich narodzin, Michał Anioł Buonarotti pomyślał – „Życie jest jednak wspaniałe".
Wiadomo, że atak na Caravaggia to straszna tragedia... Tak, okropna sytuacja, no i biedne sprzątaczki, tyle krwi musiały zeskrobać z posadzki... ale w głębi serca miał ochotę pojechać do jego szpitala, stanąć nad nieprzytomnym ciałem nauczyciela malarstwa i zapytać go: „I co, kto się teraz śmieje? Nazwiesz mnie teraz Sfinksem, co?".
Może i nie miał nosa w idealnym kształcie, ale przynajmniej miał czaszkę w całości, ha.
Czuł, że to on śmieje się ostatni. Triumf wiózł go na swoich skrzydłach i wiedział, że już nic, nic nie może go zatrzymać, nic na całym...
Podczas swojego triumfalnego marszu tyle razy pomyślał już, że zaraz, zaraz się coś zdarzy, Duchamp wyskoczy i obleje go farbą, Dante Gabriel Rossetti spontanicznie mu się oświadczy, Rubens zaproponuje mu drożdżówkę, nigdy nie wiadomo. I nie znał piękniejszego uczucia niż to, którego doświadczał, gdy wracał do gabinetu i nic takiego się nie wydarzyło.
Przeciągając się na fotelu, rozkoszował się obecną sytuacją. Tak, dyscyplina. Dyscyplina to klucz, i nigdy nie mogło być inaczej. Jak pięknie działa ta szkoła, gdy tylko dosypiesz do niej szczyptę terroru! Wszystko jak w zegarku.
Czas na większe reformy, wiedział to. W natchnieniu pochwycił długopis i zaczął spisywać swoje pomysły. Przede wszystkim – przemalowanie gabinetu na jakiś normalny kolor, a nie róż. Przez krótką chwilę rozważał fototapetę z Kaplicy Sykstyńskiej, ale zrezygnował – gdyby fototapeta byłaby źle wykonana, nie mógłby tego znieść. Nie potrafiłby. Wobec tego pozostawał zawsze błękit, nie tak źle. Co dalej? Myślał, by nieco zawęzić nauczycieli. Właściwie, po co tej szkole Jacques-Louis David? Albo Annibale Carracci? Albo Artemisia Gentileschi czy też Rafael Santi? Nie potrafił znaleźć powodów. Rembrandt też nie wydawał się użyteczny... Co do zawężenia składu uczniów, nie ma nawet co mówić, bo najchętniej wywaliłby wszystkich.
Tyle do zmiany. Poczuł dreszcz ekscytacji.
Niestety, to na tyle ze wzniosłych planów, gdyż zbliżał się koniec dnia pracy, a Michał Anioł wprowadził nową tradycję, a mianowicie zebranie wszystkich nauczycieli na koniec dnia i zdawanie raportów z dzisiejszej produktywności czy też nieproduktywności.
Pokój nauczycielski też by można zmienić. Zmniejszyć, na pewno... I powiększyć gabinet dyrektora. Błyskotliwe idee spływały na niego strumieniem niczym deszcz ze złota, w który przeobraził się Zeus. No, nie licząc tego, że zrobił to, by uwieźć młodą dziewczynę – poza tym metafora była idealna.
Patrzył na twarze swoich podwładnych z głęboką pogardą, gdy stali w szeregu jak uczniaki i raportowali swoje postępy.
― No więc ― zaczął Botticelli, przeżuwając jak zwykle czipsy. I to jeszcze paprykowe, zbrodnia. ― Dzisiaj miałem zajęcia z mitologii z trzecim rocznikiem, skończyliśmy już dział o półbogach i klasa prawie w ogóle nie przeszkadzała. No, może poza Williamem Huntem, który wyznał, że sam jest półbogiem, Salvadorem Dalim, który go wyśmiał i powiedział, że jedynym półbogiem w tej szkole jest Andy Warhol, co usprawiedliwił swoją zdolnością przewidywania przyszłości i z czym zgodził się Andy Warhol, no i wtedy Marcel Duchamp nazwał ich wszystkim kretynami. Poza tym perfekcyjna cisza.
Buonarotti zlustrował go spojrzeniem.
― Rady dla ciebie, Sandro. Po pierwsze, jeśli jeszcze raz będziesz do mnie mówił, przeżuwając czipsy, nie zawaham wykręcić ci szyi tak, żeby wyglądała równie nienaturalnie co twojej Wenus. Po drugie, jeśli następnym razem zaczną się nakręcać, wlepiasz po uwadze i do widzenia. Dobrze wiedzą, że siedem uwag skutkuje w obniżeniu oceny, co zbliża ich do głodówki. Po trzecie, schudnij. Następny.
― Ale dlaczego powinienem schudnąć? ― zapytał go Botticelli zgnębionym głosem. ― Myślałem, że w tej szkole działamy zgodnie z myślą #bodypositivity. I chyba jako dyrektor nie może mi pan kazać schudnąć.
― Słuchaj, Sandro, ja tu wszystko mogę ― wysyczał efektownie. Co prawda to, że nieco go opluł, lekko zepsuło dramatyzm, ale to nic. ― I nie obchodzą mnie twoje hasztagi na Instagramie. Schudnij. To samo do ciebie, Rubens.
― Ja nic nie zrobiłem! To dyskryminacja nauczycieli mitologii! Nie martw się, Sandro, jesteś piękny dokładnie taki jaki jesteś ― szepnął do kolegi.
― Słodziaki z was ― poinformował ich Rafael Santi.
― Proszę się zamknąć ― zakomenderował Michał Anioł. ― I schudnąć.
― No, Anioł, to nie tak, że ja, gdybym był dyrektorem, kazałbym ci urosnąć ― rzucił żartobliwie Rubens.
― Właśnie wprowadzam nową zasadę ― warknął Buonarotti. ― Jeśli ktokolwiek zakpi z mojego wzrostu, obniżam mu pensję.
― Czyli, można rzecz, staje się wprost proporcjonalna do pańskiego wzrostu? ― parsknął Eugene Delacroix.
― Delacroix, jedno słowo i tracisz twoje fundusze na ładne garniturki.
Eugene wycofał się, ewidentnie przerażony groźbą.
― Nie może pan tego robić ― oponował Diego Velazquez. ― Nie może pan utrzymywać porządku w szkole, uczniom grożąc brakiem jedzenia, a nam brakiem pieniędzy?
― Nie mogę? Watch me.
― Panie dyrektorze ― odezwała się Artemisia Gentileschi, a on miał migrenę już na samo brzmienie jej głosu. Jedyna kobieta w tym gronie – i to jak irytująca? Czy da Vinci naprawdę musiał być tym usilnym feministą?
Michałku, to nawet nie jest feminizm. Ty nic o tym nie wiesz... Nie doceniasz wspaniałej nauki, jaką są gender studies. Myślę, że mógłbyś się z tego wiele nauczyć... o samym sobie.
Nie! Ten upierdliwy głos dawnego – tak już zaczął myśleć – dyrektora znowu się pojawił. Tłumił go jak mógł, ale jednak zawsze udawało mu się wypłynąć na powierzchnię.
Prawie tak, jakby nigdy nie zaginął. Jakby zawsze tu był, zawsze w jego głowie.
― ...skoro pan zmusza nas do zdawania raportów w postępach w swojej pracy, może sam pan by powiedział, jak idzie panu poszukiwanie dyrektora da Vinciego? Myślę, że wszystkich to bardzo interesuje.
Przez pokój przebiegł cichy pomruk aprobaty.
― Słuchaj, Gentileschi. Podzieliłby się tym z wami, bardzo chętnie, ale obawiam się, że śledztwo prowadzone przeze mnie i profesora Durera jest tak skomplikowane i wielowątkowe, że wasze proste umysły by tego zwyczajnie nie wytrzymały. Przykro mi.
― Proszę nas wypróbować.
― Spokojnie, Artemisio ― rozległ się aksamity, pochlebny głos. Nareszcie ktoś z rozumem. ― Musimy doceniać swoje niedoskonałości, prawda?
Ingres uśmiechnął się pojednawczo, a Eugene Delacroix na jego widok cały poczerwieniał z wściekłości. Uwadze Anioła nie umknęło, że Artemisia delikatnie położyła rękę na ramieniu Delacroix w uspokajającym geście.
― Oczywiście, jeśli pan dyrektor nam na to pozwoli, każde z nas chętnie pomoże, na miarę naszych możliwości, prawda?
Buonarotti zazwyczaj czuł wstręt do lizusów takich jak Ingres, ale teraz potrzebował każdej możliwej aprobaty.
― Oczywiście. Na razie jednak najbardziej przydacie się, wychodząc z tego pokoju. Ja i profesor Durer mamy do omówienia pilne śledcze sprawy, bardzo związane ze śledztwem, które zdecydowanie i intensywnie prowadzimy, więc proszę wyjść. Koniec zebrania.
Durer przez dłuższy czas się nie odzywał, jedynie patrząc na niego w bezruchu. Trwał tak, dopóki wszyscy pozostali nauczyciele nie wydostali się z pokoju, fukając poirytowani.
― Nie możemy ich okłamywać w nieskończoność ― oznajmił wreszcie Niemiec.
― Jakie kłamstwa? ― zapytał Anioł, wyjmując brandy ze swojej szafki w pokoju nauczycielskim i nalewając sobie do kubka, którego zwykle używał na wodę do malowania. ― Może lekko koloryzuję, to tyle.
― Od wielu dni nie mamy żadnych, nawet miniaturowych postępów ― przypomniał brutalnie Durer. ― Od pańskiej wyprawy do Neapolu właściwie się pan poddał.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a Michał Anioł z trudem powstrzymywał gniew. Miał być jego zwolennikiem, jego psem gończym, jego CSI – jak mógł mu się w ogóle sprzeciwiać? Jak?
― Policja się tym zajmuje.
― Jeszcze niedawno nie ufał pan policji.
― Cóż, przekonałem się, że nie mogę jednocześnie zastępować policji i być dyrektorem, więc wybrałem to, co należy do moich powinności. Zresztą, jak widać, nie idzie mi najlepiej w roli śledczego.
Durer zacisnął zęby.
― Mam parę propozycji w kwestii zarządzania szkołą.
― Ja też. Omówmy najpierw twoje.
Przełknął łyk brandy. Nie była dobra.
― Na razie terror w miarę działa – wszyscy i tak przerażeni atakiem na Caravaggia, więc się nie buntują, i, o dziwo, nie dochodzi do jakiejś zbiorowej paniki, ale uważam, że to wiele zbiegów okoliczności i lada chwila porządek w szkole może znowu zmienić się absolutny chaos.
― Więc...
― Więc musimy im dać, po pierwsze, trochę wolności, po drugie, trochę czegoś, czym będą mogli się zająć.
― Więc...
― Myślałem... ― spojrzał na niego z pewną niepewnością ― żeby wznowić instytucję przewodniczącego samorządu szkolnego. I zorganizować wybory.
Michał Anioł pociągnął kolejny łyk brandy. I kolejny.
Oczywiście, pomysł od razu mu się nie spodobał, bo zakładał podział władzy. Ale być może... być może też dlatego był dobry. Mógłby zrzucić na kogoś same nieprzyjemne obowiązki, a on mógłby się zająć tymi, które sprawiały, że czuł się jak Napoleon. Jak Jupiter. Jak prawdziwy dyrektor.
Nie masz pojęcia, jak czuje się prawdziwy dyrektor, Michałku.
― Właśnie, że mam! A żebyś wiedział!
― Yy, przepraszam?
A niech to, powiedział to na głos.
― Nic, nic ― mruknął, przyjmując odcienie purpury na twarzy, bynajmniej nie królewskiej. ― Po prostu mówiłem do siebie.
― Może jednak... nie służy panu to brandy?
Powstrzymał opryskliwą odpowiedź, w zamian zadowalając się milczeniem.
Na razie wspaniale było być tyranem, Kaligulą, ale doskonale wiedział, jak kończą tyrani. Dopóki nie dadzą chleba i igrzysk...
Chleba akurat skąpił, więc czas na igrzyska.
― Dobrze, zgodzę się. Po jednym warunkiem.
― Tak?
― Jeśli wybiorą kogoś niedorzecznego, na przykład Duchampa czy Riverę, sfałszujemy wybory.
Durer nie wyglądał na zachwyconego, ale wiedział, że więcej nie przelicytuje, więc skinął powoli głową.
Buonarotti sięgnął po swoją listę, by pokazać mu pomysły na zmiany. Niemiec czytał ją, z początku z niedowierzaniem kręcąc głową, a pod koniec jedynie otwierał szerzej oczy.
― To wygląda...
― Jak?
― Jakby pan już nie sądził, że dyrektor da Vinci wróci do szkoły.
― A czy mamy poszlaki mówiące, że wróci? ― odparł powoli.
― Dyrektorze...
― Właśnie tak, ja jestem teraz dyrektorem. Więc chyba mam te uprawnienia.
― Ustaliliśmy, żeby nie robić niczego, czego dyrektor da Vinci by nie zrobił...
― Wtedy nic byśmy nie zrobili. On nic nie robił! Ta szkoła zawsze powinna być moja i dobrze, że tak jest.
Łatwo było wypowiedzieć te słowa – naprawdę łatwo. Jednak w miarę mówienia zaczął czuć, że coś jest głęboko nie tak. Jakby obca osoba rozmawiała z Durerem – on tylko słuchał. Ten obcy był arogancki, opętany władzą, niekompetentny, okrutny, zdolny do trzymania władzy tylko za pomocą strachu...
Lepiej robić nic niż robić coś krzywdzącego. Nie umiesz zarządzać tą szkołą sam. Potrzebujesz mnie – zawsze mnie potrzebowałeś. Tylko my razem, we dwoje, umiemy sprawić, żeby działała. Osobno jesteśmy nikim.
Chwycił się za głowę z całej siły.
― ZAMKNIJ SIĘ! ZAMKNIJ SIĘ!
Da Vinci nigdy by tego nie zrobił... nigdy by nie uznał, że już, koniec sprawy, Michał Anioł już nie wróci i możemy udawać, że nigdy go tu nie było. Doskonale wiedział, że Leonardo szukałby go do utraty sił, narażając swoje życie.
Leonardo...
Nie lubił mówić do niego po imieniu. A może lubił za bardzo i dlatego tego nie robił.
Durer patrzył przerażony na dyrektora. Buonarotti nie wiedział, co robił przed chwilą, i nie chciał tego wiedzieć.
― Radzę panu chociaż chwilę poczekać ― powiedział cicho po dłuższym momencie. ― Jeszcze parę tygodni. Proszę nie uśmiercać pańskiego przyjaciela za wcześnie.
― On nigdy nie był moim przyjacielem.
O nie, byłem czymś więcej. Byłem osobą, z którą spędziłeś więcej czasu niż ze swoją rodziną. Byłem twoim największym rywalem, twoją inspirację i twoim wrogiem. To do mnie zawsze cię porównywano, i to porównanie nam obu przyniosło sławę. To na twoim tle wypadałem najlepiej, a ty na moim. Idealnie się równoważymy i tylko ze mną umiesz prowadzić tę szkołę...
Durer opuścił bezszelestnie salę, a Anioł nie wiedział już, które myśli są jego własne. To niemożliwe, żeby miał da Vinciego w głowie. Czym więc był ten głos? Czy odruchowo kreował jego wypowiedzi, znając go lepiej niż siebie samego? Czy tym głosem był on sam z czasów zanim odurzył się władzą?
Durer już dawno poszedł do swojego mieszkania, a Anioł został na długie godziny w pokoju nauczycielskim, kłócąc się na głos z głosem w swojej głowie, usiłując przekonać ich obu, że to, co robił, było najwłaściwsze. Że powinien zająć się szkołą, a nie durnowatym śledztwem...
Nigdy nie spisałbym cię na straty tak szybko.
Że to wcale nie dlatego, że odnalezienie da Vinciego oznaczałoby dla niego ogromne kłopoty.
Sandro Botticelli znalazł go następnego ranka, z głową na biurku i pustą butelką brandy obok. Obudził go swoim chrupaniem czipsów, które na widok dyrektora pospiesznie schował.
― Niech pan się nie martwi, panie Buonarotti ― powiedział dobrotliwie, jak typowy wujek na weselu, komentujący stan pijanego bratanka. ― Mnie też się parę razy zdarzyło tu przenocować. Podłogi są całkiem wygodne... no i zaginął pana crush, więc wiadomo, że to ciężki czas, jest pan usprawiedliwiony...
― LEONARDO. DA. VINCI. NIE. JEST. MOIM. CRUSHEM ― wycedził, wychodząc z pokoju nauczycielskiego i trzaskając drzwiami.
Sfinks, znany też jako "Koniec kpin"
Orazio Gentileschi, "Danae", znana też jako "Kaskada pomysłów"
Sandro Botticelli, "Autoportret", znany też jako "Przeżuwając czipsy"
Sandro Botticelli, "Narodziny Wenus", fragment, znane też jako "Groźba"
Francisco Goya, "Gdy rozum śpi, budzą się kaprysy", znany też jako "Gdy Michał Anioł śpi, budzi się Leonardo"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top