XXXI. Samotność to jedyne logiczne rozwiązanie
-EDGAR-
Czarny golf uwierał go w szyję.
Siedząc w zaciemnionym pokoju, czuł, jakby się dusił. Nie potrafił się na niczym skupić – musicale go irytowały, litery w książkach skakały i zamieniały się miejscami, pędzla nie potrafił wziąć do ręki. Gdy tylko mrugał, przed oczami migała mu twarz Caravaggia.
Jak do tego wszystkiego doszło?
Zaczęło się, jak zawsze, od paru obrazów. I od uczucia... jak zawsze.
Miał wrażenie, że nigdy nie opuści tej spirali.
Nigdy nie lubił Caravaggia i szczerze miał nadzieję, że dyrektor wywali go ze szkoły prosto na jego czerwony z przepicia nos. Teraz jednak nie mógł powstrzymać spirali przerażenia, która ogarnęła całą szkołę.
Na szczęście to nie on go znalazł. Przypadło to w udziale impresjonistom – trudno mu było sobie wyobrazić ich szok. Podobno jeszcze zdołał coś powiedzieć... Edgar nie wiedział co.
Renoir zawołał pomoc, i, co rzadkie w Domu Barw, wszystko udało się szybko zorganizować. Chwile z poprzedniego dnia błyskały mu przed oczami jak migawki – ludzie zbierający się coraz tłumniej, Durer szybko organizujący pierwszą pomoc z nieruchomą, niewyrażającą emocji twarzą, Artemisia Gentileschi krzycząca coś do Eugene'a Delacroix, Dante Gabriel Rossetti nieco teatralnie mdlejący po zobaczeniu zakrwawionego Caravaggia, i on, Edgar, schowany gdzieś w cieniu.
Ciemność była jedynym miejscem, gdzie czuł się dobrze.
Nie chciał widzieć twarzy Caravaggia – i tak już teraz go prześladowała.
Coś się zmieniło. Zmieniało się coraz bardziej, jakby zło, które zalęgło się w Domu Barw, na początku objawiało się w niewielkim stopniu, było bardziej uciążliwością, niewygodą niż czymkolwiek innym. Ginące obrazy. Przymykali na to oczy, śmiali się. Potem jednak zrobiło się łapczywe i sięgało po coraz więcej – po „Szkołę Ateńską", po da Vinciego. Za każdym razem coś nieodwracalnie się zmieniało. Lecz teraz, teraz... nie mogli już ignorować niczego z tego. Teraz to zło, nieważne, czym było, pojawiło się tuż przed nimi, na ich oczach zabierając Caravaggia.
Uczniowie i nauczyciele czuli się mniej przerażeni, gdy byli razem. Anioł wydał komunikat zezwalający na nocowanie w więcej niż trzy osoby w pokoju, a nawet gdyby tego nie zrobił, i tak wszyscy chcieliby być razem. Cisnąć się razem na małej przestrzeni, przeganiali lęk.
Edgar wolał być sam.
I tak dawno był odizolowany od wszystkich i wszystkiego, coraz bardziej.
Drzwi do jego pokoju otworzyły się, a on zmrużył oczy, zirytowany napływem światła.
― Edgar! Wszędzie cię szukałam! Gdzie byłeś od wczoraj? Ostatni raz widziałam cię, kiedy... no wiesz.
Mary nie pasowała do ciemności, którą tu sobie wytworzył. W ogóle nie pasowała do niego – ona i jej estetyczne notatki, pastelowe swetry, oczy osoby, która nigdy nie życzyła nikomu źle. Jednak, w jakiś sposób, tylko ją umiał znieść na dłuższą metę. Tylko ją... lubił? Na jej własną niekorzyść.
Wiedział, że ona nigdy by go nie skrzywdziła, nie umyślnie. I choć on też chciałby ją ochronić przed całym złem, prędzej czy później musiał złamać jej serce. Ten dzień zapewne nastąpi dzisiaj.
― Pisałam do ciebie na messengerze, na whatsappie, SMSy... Czemu nie odpowiadałeś? Dostałeś moją wiadomość, że jest dzisiaj alarmowe spotkanie Poszukiwaczy?...
― Mary ― odezwał się wreszcie ― nie wiem, czy dalej chcę się w to bawić.
Zamilkła na chwilę.
― Wiem, że jest trudno... ale kiedy będziesz siedział sam w ciemnym pokoju, będzie trudniej. Musisz czasem z niego wyjść, dla swojego własnego dobra. Zobaczysz, będzie lepiej. Mogę kupić ci kawę, jeśli chcesz...
Golf zaczął go uwierać jakby bardziej.
― Mary, dlaczego jesteś dla mnie taka dobra?
― Bo jesteś moim przyjacielem ― odpowiedziała z prostotą, a on musiał wreszcie się z tym skonfrontować – to nie golf go uwierał, po prostu chciało mu się płakać.
Musiała to zauważyć, bo podeszła do niego i przytuliła go delikatnie. Choć nigdy wcześniej się nie przytulali – to po prostu nie był ten rodzaj przyjaźni – wtulił się w ten jej głupi pastelowoniebieski sweter, nie mogąc przestać myśleć o tym, jak złamie jej serce.
Nie mógł dłużej okłamywać. Nie jej, nie Mary Cassatt.
― To co? ― zapytała łagodnie. ― Idziemy?
To nie Poszukiwacze, paradoksalnie, ogłosili spotkanie Poszukiwaczy, tylko postać z zewnątrz – profesor Artemisia Gentileschi. Powiedziała, że musi z nimi pilnie pomówić – natychmiast. Nie chciał zgadywać, o co chodzi, ale gdzieś głęboko, pod tymi wszystkimi czarnymi golfami, czuł, o co chodzi.
Czuł. Po prostu.
Spotkali się w jej pracowni, całkiem niedaleko pracowni Caravaggia – wzdrygnął się mimowolnie, gdy tamtędy przechodzili. Nie dało się tam wejść, pomieszczenie zostało odgrodzone taśmą. Odwrócił wzrok, zbyt trudno na to patrzeć.
Weszli chyba jako ostatni, pozostali Poszukiwacze już tam byli. Wszyscy.
Camille Pissarro, blady i wyraźnie zmartwiony. Pierre-Auguste Renoir z pewnością nie przespał nocy. Edouard Manet wbił wzrok w podłogę, a Berthe Morisot w ścianę. Claude Monet, nieco nadąsany, próbował udawać, że go to nie rusza. Vincent van Gogh ewidentnie był przerażony, William Turner szeptał coś do niego uspokajająco, ale jego twarz też była ściągnięta z nerwów. Edvard Munch, którego Edgar z niejasnych powodów nie lubił, obracał w rękach paczkę papierosów, bardzo próbując ich nie zapalić. Frida Kahlo i Tamara Łempicka trzymały się za ręce, milcząc. Yayoi Kusama wpatrywała się obsesyjnie w jakieś dziwne karty. Salvador Dali wyglądał jakby wyszedł z własnego obrazu – długi, patykowaty, rozpływający się na granicy świadomości, ledwo dający radę istnieć w tym wymiarze.
Żadne z nich nie chciało tu być, ale z drugiej strony lgnęli do ludzi, żeby się nie bać, i chcieli jakichkolwiek wyjaśnień. Po raz pierwszy Edgar zrozumiał emocje Poszukiwaczy, po raz pierwszy poczuł z nimi jedność.
I pewnie po raz ostatni.
Choć myślał już, że w jego serce jest wbite tak dużo szpilek, że nie da się więcej, jak na tych poduszeczkach krawcowych, ale ta myśl wbiła się nazbyt boleśnie.
Nikt się nie odezwał, co go zdziwiło. Po prostu stali w pracowni Gentileschi, nawet już nie udając, że są czymś zajęci – nikt nie miał ochoty na rozmowę. I nikt nie zamierzał nikogo zmuszać.
Co zauważył Edgar – nie stali już w grupach znajomych, nie byli podzieleni na impresjonistów, dziewczyny, dziwaków z pierwszej klasy... W jakiś sposób, po raz pierwszy, zdawali się przemieszani.
― Mary... ― odezwał się cicho, nie będąc pewny, jak chce odpowiedzieć.
― Spokojnie, Edgar. Wszystko będzie dobrze.
Drzwi do pracowni otworzyły się zamaszyście, a do środka weszła profesor Gentileschi. Oczywiście, zaraz za nią zmierzał Eugene Delacroix. Ona jak zwykle zdawała się nieustraszona, ale wprawne oko malarza mogło zauważyć ślady łez na jej twarzy; on nie próbował ukrywać strachu.
― Jak się nazwaliście? ― zapytała, bez formalnego powitania.
― Poszukiwacze ― odparł cicho Will. ― Chyba o to chodzi.
― Tak więc, Poszukiwacze, wiecie, co się wczoraj stało. Wczoraj... część z was znalazła profesora Merisi, znanego jako Caravaggio, po tym, jak został napadnięty. Obecnie profesor Merisi... jest w szpitalu i nie wiemy, co się z nim stanie. Szanse na przeżycie... nie są za wysokie, podobno, ale to Caravaggio. Nigdy nic nie wiadomo.
Jej żelazny głos brzmiał nieco sztucznie.
― Nie wezwałam was po to, by prowadzić wspólne śledztwo ani nic w tym rodzaju. Jak mówiłam, macie trzymać się od tego z daleka, ale widać, że chyba tego nie robicie. Chodzi tylko o to, żeby rozstrzygnąć jedną rzeczą, bo o tym możecie wiedzieć więcej niż ja.
Była zmęczona, widział to. Bardzo zmęczona. Gdyby nie była zdesperowana, nie pytałaby ich o pomoc.
― Po pierwsze, panno Morisot, panie Pissarro, panie Manet... powtórzcie, proszę, co powiedział Caravaggio, zanim stracił przytomność.
Manet się odezwał.
― „Agamemnon, Luwr". Tylko tyle.
― Jesteś pewien?
― Tak.
― Możemy ― zaproponował niepewnie Munch ― przejrzeć zdjęcia Luwru i sprawdzić, czy natrafimy na ślad Agamemnona. To może być zaszyfrowane w obrazie albo coś...
― To nie jest zły pomysł.
Na lekcjach historii sztuki uczyli się wiele o Luwrze – mieli do dyspozycji prezentację multimedialną ze zdjęciami wszystkich sal w Luwrze, co znacznie ułatwiało zadanie. Munch zabrał się do roboty – podpiął swojego laptopa do projektora w sali Gentileschi i zaczął powoli przewijać zdjęcia.
― To wiąże sprawę Agamemnona, przemytnika powiązanego ze szkołą, z napaścią na Caravaggia, i, jak wierzę, z porwaniem dyrektora. Sądzę, że to wszystko jest powiązane...
― Wszystko jest powiązane ― przytaknął Salvador Dali.
― Badając sprawę Agamemnona, wiele razy oglądałam nagrania z monitoringu szkolnego. ― Edgar poczuł, jakby ktoś kopnął go w brzuch. ― I dzień po ukradzeniu „Szkoły Ateńskiej", jedna z kamer zarejestrowała zarys osoby zanoszącej coś do furgonetki Medicich, tej, która prawdopodobnie transportowała skradzione obrazy do magazynu, w którym... spotkałam część z was. Ta osoba nie wydaje się ani nauczycielem, ani nikim z zewnątrz. Myślę, że to uczeń i chciałam was zapytać, czy wiecie może, kto mógłby to być. Na paru innych nagraniach, na których widzimy feralną ciężarówkę, też można zauważyć podobną osobę... to może być kluczowe dla całego śledztwa.
Poszukiwacze stłoczyli się wokół Artemisii, a ona włączyła na telefonie bardzo niewyraźne nagranie. Choć Edgar stał na palcach, nie udało mu się go zobaczyć – dopiero w kolejnej turze, gdy Poszukiwacze dokonali czegoś w rodzaju rotacji, ujrzał nagranie.
Rzeczywiście, niewiele na nim widać. Postać – chyba na pewno męska, a raczej nastolatka płci męskiej – była ubrana na czarno. Niosła obraz zapakowany w karton, na oko takiej wielkości, że mogła być tam „Szkoła Ateńska".
Tyle. Nic więcej nie był w stanie zauważyć na nagraniu. To mógł być każdy.
― To mógł być każdy ― zauważyła na głos Tamara Łempicka w tym samym momencie. ― Skąd mamy wiedzieć, kto?
― Wśród uczniów zawsze chodzą plotki... jeśli ktoś miałby jakiekolwiek powiązania z takim światkiem, pewnie byście wiedzieli. I, ponadto, wy węszycie w tej sprawie już od jakiegoś czasu. Po prostu uznałam, że... możecie coś wiedzieć.
Była zdesperowana.
Kolejne obrazy z Luwru przewijały się na projektorze, a Edgar obserwował je nerwowo.
― Wygląda mi na Claude'a Moneta.
― Wygląda mi na Pierre-Auguste'a Renoira.
― Bez żartów, zamknijcie się obaj. Ale co to ma oznaczać? Że to uczeń miałby być Agamemnonem? To nie ma sensu.
― Może by mu tylko pomagał?
― Ale czemu?
― Kasa? Szantaż? Coś innego?
Kakofonia podejrzeń rozbrzmiewała wokół niego, a on miał ochotę zakryć uszy i uciec.
― Myślę, że to mógłby być Duchamp albo Pollock. To miałoby sens, że potem prowokowali zamieszki... chcieli odwrócić od siebie uwagę.
― Może Diego?
― Nie, nie Diego. Zauważyłabym.
― Nie wspominajmy o Diegu, okej?
― Kandinsky?
― Rossetti?
― Malewicz?
― Blake?
Nazwiska nabrzmiewały, a Edgar wiedział, że jemu kończy się czas. Spojrzał na Mary, ale jej wzrok był utkwiony gdzie indziej.
― Myślę, że to mógł być Courbet.
― A Klimt?
― Co ty, to porządny gość. Stawiałbym na Warhola. Zawsze był dla mnie... podejrzany?
― Ej, ludzie, a Picasso?
― Bez sensu.
― Czemu nikt do tej pory nie podał Lautreca?
― Bo może jest, hm, nieco niższy niż osoba na nagraniu?
― Fakt.
― Wróćmy do hipotezy o Duchampie. Ma sporo sensu...
Nagromadzenie dźwięków i skaczące zdjęcia sal Luwru nakładały się na siebie, tworząc niemożliwy do wytrzymania nacisk bodźców. Edgar zamknął oczy, ale myśli pędzące w jego głowie nie pomagały.
Musiał to zrobić.
Wystąpił krok naprzód, nie był pewien po co.
― To byłem ja. To ja jestem na nagraniu.
Wszyscy zamilkli.
― I wiem, kto jest Agamemnonem.
― Edgar... ― odezwała się Mary w niedowierzaniu.
― Kto? Kto? ― dopytywał zaciekawiony Eugene Delacroix.
Degas podszedł do Muncha i jego laptopa. Znał rozkład Luwru, w końcu Paryż był mu tak bliski. Wystarczyło przewinąć parę zdjęć...
Na projektorze ukazał się ogromny, monumentalny obraz o tytule „Ambasadorowie Agamemnona w namiocie Achillesa".
Nie musieli czytać podpisu, styl był tak znajomy, ale i tak spojrzenie wszystkich powędrowało na tę tabliczkę.
„Jean-Auguste-Dominique Ingres".
― Wiedziałem, że to musi być on! ― wrzasnął w niespodziewanej euforii Eugene Delacroix. ― Wiedziałem! Wiedziałem! Ten okropny, obrzydliwy akademik, ta żmija, ta flądra ze swoimi portrecikami i gładkimi fakturkami... to mógł być tylko on! Tylko zły człowiek mógłby skrytykować moją „Masakrę na Chios", tylko podły zdrajca mógł nie docenić „Śmierci Sardanapala"!
― ...Eugene, na Boga, uspokój się ― odparła Artemisia Gentileschi, w lekkim szoku. Wszyscy wiedzieli o niechęci między Delacroix a Ingresem, ale żeby aż tak...
― Nie jest okropny ― stanął w jego obronie Edgar. ― Nie jest obrzydliwy...
Zorientował się, że nie ma sensu go bronić. Nie ma sensu tego mówić. Tylko sam się pogrążał.
― Edgar...
Słowa, tak długo wstrzymywane, zaczęły się z niego wylewać.
― Poprosił mnie kiedyś, żebym został po lekcjach. Mówił, że chociaż muszę jeszcze sporo pracować, żeby być lepszy w malarstwie, mogę mu pomóc z paroma rzeczami, czasem... Tylko zanieść parę kartonów do ciężarówki. Nie pomyślałem, że to mogło być cokolwiek dziwnego, podejrzanego... Nie znałem procedur... Po prostu, nie umiałem powiedzieć „nie", w końcu to nauczyciel... Nie prosił mnie o to często, parę razy na miesiąc. Po raz pierwszy zorientowałem się, że coś może być nie tak, kiedy dzień po zaginięciu „Szkoły" kazał mi zanieść ten karton, identycznego rozmiaru co obraz. Nie od razu zacząłem coś podejrzewać, właściwie dopiero gdy wróciłem do pokoju i zacząłem o tym myśleć. I nie mogłem być pewien... ale im bardziej rozwijało się śledztwo, tym bardziej się upewniałem.
― Przez cały ten czas... wiedziałeś? ― zapytała cicho Tamara Łempicka.
― Tak. Cały ten czas.
― Dlaczego... dlaczego nam nigdy nie powiedziałeś? Dlaczego mi nigdy nie powiedziałeś? ― wyjąkała Mary.
Nienawidził tego momentu z całej siły. Chyba dopiero widok jej rozczarowania, jej smutku i szoku podziałał na niego w ten sposób – musiał wyrzucić z siebie całą prawdę.
― Bo jestem od dawna zakochany w Jeanie-Auguście-Dominique'u Ingresie! ― wykrzyczał. Głucha cisza w charakterze odpowiedzi dała mu do zrozumienia tylko jedno – musi natychmiast wybiec z sali i nigdy więcej nie wracać.
Caspar David Friedrich, "Wędrowiec nad morzem mgły", znany też jako "Stan mentalny Edgara"
Rembrandt van Rijn, "Lekcja anatomii doktora Tulpa", znana też jako "Flashback z poprzedniego rozdziału"
Luwr, znany też jako "Ostatnie słowa"
Jean-Auguste-Dominique Ingres, "Ambasadorowie Agamemnona w namiocie Achillesa", znany też jako "E x p o s e d"
no witam, jak wrażenia z exposing Agamemnona?
ktoś to czyta?......................
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top