XXIII. Wszystkie złe wybory Mary Cassatt (i nie tylko jej)

-MARY-

― To co, robimy to?

Berthe Morisot nie wydawała się w pełni przekonana, ale Tamara Łempicka śmiało kiwnęła głową.

Szczerze mówiąc, sama Mary też nie była pewna, czy to dobry pomysł... Czy raczej – nie była pewna, czy się on sprawdzi. Wydawał jej się mocno nierealny, ale być ze względu na jej brak obeznania z osobą Leony Pratt. I specyfiki części social mediów.

To znaczy, to nie tak, że należała do tych skrajnie alternatywnych osób negującym wszelakie portale społecznościowe. Aż taką nonkonformistką nie była. Uwielbiała Instagrama, przesiadywała na nim długie godziny, wrzucając zdjęcia pięknych notatek czy estetycznych kompozycji kwiatowych, które lubiła układać. Edgar tego nie znosił – zawsze marudził, gdy widział przyjaciółkę grzebiącą w telefonie. Sam też nie był analogowy, ale wolał Tumblra i nieustannie podkreślał jego wyższość.

To znaczy, Edgar generalnie zawsze marudził.

Teraz pewnie też. Skoro Mary wyjątkowo nie ma przy nim, prawdopodobnie zadręcza współlokatorów. Sam brak przyjaciółki był potężną przyczyną do narzekania, a powód tego braku... wow, dzisiaj Degas naprawdę musi mieć festiwal rozmyślania nad tym, jak ten świat jest okropny i niesprawiedliwy.

Po odkryciu fragmentu obrazu Georgii na zdjęciu Leony Pratt grupka Poszukiwaczy nie przestawała szukać. Ta nazwa jakoś się przyjęła, pasowała do nich, choć Edgar mruknął kilkakrotnie, że „Poszukiwacze" sugerują konkretny cel i wskazówki, a oni raczej błądzą we mgle, więc sugeruje przemianowanie na „Lunatyków", ale nikt go nie słuchał. W każdym razie... odkryli ten obraz i szukali dalej. I udało się, choć po dłuższym czasie – poznajdowali ślady paru zaginionych obrazów u bogatych dzieciaków, albo u znanych biznesmenów, udających, że znają się na sztuce. Żadne z nich nie było jednak tak przystępne i sympatyczne jak Leona Pratt, przynajmniej tak im się wydawało – i na jej zdjęciu obraz widać było najlepiej, w pozostałych przypadkach mogli się mylić. Stąd powstał ten śmiały plan. Po kilku debatach, odbywających się głównie w kuluarach, zwłaszcza w pokoju Fridy, postanowili skontaktować się z Leoną i zapytać wprost o obraz. Jako że Pratt słynęła jako medialna osobowość, kontakt nie powinien stanowić problemu. I rzeczywiście tak nie było – wystarczyło, że Tamara napisała do niej wiadomość na Messengerze, bredząc coś o Domu Barw, powszechnie znanej szkole plastycznej, o tym, że niby jest jej fanką [intensywnie parskała przy tym z pogardą], że robi jakiś projekt... Mary nie była pewna, co dokładnie napisała Łempicka, ważne, że zadziałało, i Leona, która jako Bogata Znana Osoba nie zajmowała się zbyt wieloma rzeczami w swoim życiu, zgodziła się na wideorozmowę z nimi. Do przeprowadzenia jej wyznaczono trzyosobową delegację. Choć Alfred Sisley upierał się, że to dyskryminacja płci męskiej, uznano, że najlepszy będzie stuprocentowo damski skład – Pratt udzielała się jako aktywistka feministyczna, w dodatku, cytując Fridę, „dziewczyny są mniej skłonne do odwalenia jakiejś maniany". Jednakże Kahlo racjonalnie oceniła swoje własne skłonności do „odwalenia maniany" i zrezygnowała z uczestnictwa w rozmowie. Wybrano Betty i Mary, bo ponoć były „najbardziej zrównoważone z całych Poszukiwaczy" [czy to komplement? W Domu Barw raczej nie], a także Tamarę, bo to ona pisała wiadomość i miała dar przekonywania. Jednakże ona zdecydowanie nie należała do tych „zrównoważonych" dziewczyn, więc w razie czego Mary miała pilnować, by nie przesadziła w żadną stronę.

I choć już zaraz miała zacząć się rozmowa, Cassatt wciąż nie była przekonana. Podobnie zresztą jak wielu innych Poszukiwaczy – Manet uznał to za nierozsądne, William dał wyraz swojemu sceptyzmowi, o Degasie nie mówiąc. Oponował przeciwko tej koncepcji z całych sił, co najmniej jakby przeciw kolejnemu zastępstwu prowadzonemu przez Hieronima Boscha. Chyba zresztą obraził się na Mary za to, że zgodziła się brać w tym udział, ale trudno. Wiedziała, że mu przejdzie – musiał przeżywać swoje drobne fochy. Sam przyznawał, że inspirowało go to twórczo, choć w tej materii nadal nie widział żadnych sukcesów, na lekcjach malarstwa przeżywając kolejne załamania nerwowe z powodu krytyki Ingresa.

No cóż. Za późno, by zrezygnować. Odgarnęła włosy z twarzy, zakładając je za uszy. Wyglądała akceptowalnie. Nigdy nie uznawała się za jakąś piękność, ani za takową nie uznawała ją płeć przeciwna... no, oprócz tego wariata Rossettiego. Gdzie on się, swoją droga, podział? Nie dręczył ją dobre kilka dni. Cóż, najwyraźniej należał do dziesiątek uczniów silnie używających nowo zyskanej przez kryzys wolności.

Nic dziwnego. Może ona też powinna korzystać... ale nie, to nie w jej stylu. I nawet nie chodzi o dopasowywanie zachowań do wizerunku – Mary po prostu to nie kręciło. Nie kręciło jej łamanie reguł, imprezowanie, generalnie niepokój w życiu.

Większego kontrastu niż ten między nią a Tamarą Łempicką nie można było sobie wyobrazić.

Właśnie po to Mary brała udział w Poszukiwaniach – żeby wyeliminować niepokój. Łempicka robiła to, bo była nieodłącznym elementem wszelkiego niepokoju, wszelkich dram. Kąpała się w nich jak w luksusowej kąpieli.

A Berthe Morisot była zagadką.

W każdym razie, wszystkie trzy dziewczyny oczekiwały w pewnym napięciu, obserwując napis „łączenie" na ekranie laptopa, z którego dzwoniły do Leony Pratt. Po chwili połączenie między Domem Barw a Stanami Zjednoczonymi się ustabilizowało i przed ich oczami ukazała się Leona.

Miała naprawdę przyjazną twarz, to Mary musiała przyznać. Może nie taką do malowania Doniosłych Dzieł, również nie taką, jaką namalowałaby Łempicka, ale taką, jaką sama Cassatt mogłaby namalować. Przyjazną. I bardzo przyjazny głos.

― Hej! Całe szczęście, że udało nam się zgrać. Te połączenia międzykontynentalne nie zawsze wychodzą tak gładko... Możecie mi przypomnieć, jak się nazywacie?

― Tamara Łempicka ― przedstawiła się złotowłosa. ― Berthe Morisot, Mary Cassatt.

― Brzmi egzotycznie! ― zauważyła Leona. Jej entuzjazm i pogoda w zachowaniu wydawały się szczere. ― Zgaduję, że Berthe jest Francuzką, a ty... Rosjanką?

Tamara uśmiechnęła się krzywo.

― To trochę bardziej skomplikowane. ― Na chwilę zamilkła.

― Domyślam się, że nie masz pewnie za dużo czasu ― podjęła Berthe lekko nieśmiało. ― My, szczerze mówiąc, też nie, więc może od razu powiemy, co nas skłoniło do kontaktu.

― No pewnie. ― Leona rozsiadła się wygodnie na dizajnerskim fotelu. Mary próbowała dostrzec, czy znajduje się w swoim mieszkaniu, czy gdzieś widać obraz Georgii, ale postać dziewczyny przysłaniała większość kadru.

― Tak naprawdę, to okłamałyśmy cię. To znaczy ja. Nie robimy żadnego projektu ani niczego z takich rzeczy ― palnęła Łempicka.

― Tamara! ― syknęła Berthe.

― Taka prawda.

Leona wydawała się rozbawiona.

― To dlaczego w takim razie chciałyście ze mną porozmawiać?

Tamara i Berthe spojrzały wyczekująco na Mary. Zorientowała się, że tylko ona na razie się nie odezwała.

No nie, bez żartów. Nie ma opcji. Nie będzie tego tłumaczyć.

Chyba nie ma wyboru. Czuła się jak Horacjusz, któremu Łempicka i Morisot wręczają miecz, ale cóż, trzeba go przyjąć i ufać, że jest się tym jedynym, który przeżywa.

― To dość skomplikowana historia ― zaczęła. Najgorszy możliwy wstęp. ― Tamara chyba napisała w mailu, że chodzimy do szkoły z internatem we Włoszech, szkoły plastycznej, Domu Barw.

― Jasne. Jak można nie słyszeć o waszej szkole? To światowa legenda.

― Dzięki?... ― odpowiedziała niepewnie. ― Wracając do naszej sprawy, ostatnio dzieje się tu wiele złych rzeczy. Opowiemy ci o nich pokrótce, ale obiecaj, że nie przekażesz ich dalej, bo nie powinnyśmy... No, nie powinnyśmy ich rozpowszechniać.

― Mary to taka panna porządnicka ― wtrąciła się Tamara.

― Szacunek do reguł też jest ważny ― skontrowała Berthe.

Leona spojrzała na nie z zainteresowaniem.

― Na początku zaczęły znikać obrazy ― podjęła wątek Mary, nie czując się do końca w porządku. Miała wrażenie, że lada chwila do pomieszczenia wparuje Michał Anioł i przegryzie jej tętnicę szyjną. ― Nasze obrazy. Po prostu znikały, są, puf, kolejnego dnia ich nie ma. Znikały z magazynów. Potem zniknął najcenniejszy obraz w szkole, malowany przez nauczycieli. A teraz... teraz zniknął nasz dyrektor. Został porwany.

― To brzmi... ― Leona zastanowiła się ― bardzo ciekawie, ale też niepokojąco. Co ta fascynująca historia ma jednak wspólnego ze mną?

― Chodzi o to, że zebrała się pewna grupa uczniów, która chce rozwiązać tę zagadkę, zorientować się, o co chodzi. Same, oczywiście, do niej należymy. W związku z tym zaczęliśmy szukać właśnie od tych zaginionych obrazów... I tak się złożyło, że jeden z nich znaleźliśmy. Na twoim instagramie.

― Moim instagramie? ― Pratt wydawała się zupełnie wytrącona z równowagi.

― Tak. ― Tamara przejęła pałeczkę. ― Kojarzysz ten obraz w twoim apartamencie, taki widok nocnego miasta? Lekko syntetyczny, lekko kubistyczny...

― Georgia by cię zamordowała za ten kubizm ― spostrzegła Berthe, ale Łempicka ją zignorowała.

― Tak, oczywiście, że kojarzę.

― Wiesz, kto go namalował?

― Wstyd się przyznać, ale nie do końca. Dostałam go od ojca. Kolekcjonuje sztukę i też mnie tym zaraził... Nie sądzę, żeby powiedział mi, czyje to dzieło. Wiecie, nie znam się za dobrze na artystach...

― Chodzi o to ― weszła jej w słowo spokojnie Morisot ― że to obraz naszej koleżanki ze szkoły, Georgii. I właśnie on zniknął. Między innymi.

― Nie rozumiem.

Twarz nieco poirytowanej Tamary oznajmiała coś w stylu „ja też".

― Chodzi nam o to, że obraz Georgii został skradziony. Jak łatwo się domyślić w tej chwili, ktoś go sprzedał, a osoba, która dała ci go w prezencie...

― Mój ojciec.

― Tak, twój ojciec kupił go od tej osoby.

Z twarzy Leony zniknął nagle entuzjastyczny uśmiech.

― Okej, nic o tym nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, jak tata go kupił... I myślę, że on też nie wiedział. Na pewno można się dogadać...

― Tak, możemy się dogadać ― przyznała Morisot. ― Po prostu szukamy informacji. Potrzebujemy jej, naprawdę. I ty możesz ją mieć.

Pratt, mimo spokojnego tonu Berthe, wciąż nie wydawała się uspokojona.

― Okej, poszukam tego, cokolwiek chcecie, tylko proszę...

― Tak?

― Nie wnoście żadnego oskarżenia przeciwko mojemu ojcu.

Berthe, Tamara i Mary spojrzały na siebie nawzajem.

Nie zamierzały wnosić, nikt o tym nawet nie pomyślał. Teraz jednak wszystkie trzy zastanawiały się nad inną kwestią – a co z Georgią? Czy jej powiedzą? Jeśli Georgia by się dowiedziała, na pewno chciałaby odzyskać obraz, a to łączyłoby się pewnie z wniesieniem oskarżenia...

To nie tylko skrzywdziłoby Leonę. Mimo jej sympatycznego sposobu bycia, ona w tej chwili obchodziła je najmniej. To skrzywdziłoby też śledztwo.

Co było ważniejsze – szczerość względem koleżanki czy potencjalne odnalezienie prawdy?

― Nikt niczego nie wniesie ― odezwała się Mary, znów zaskakując sama siebie. ― A Georgia też się nie dowie. Pod warunkiem, że znajdziesz i podasz nam informację, od kogo twój ojciec kupił obraz.

________________________________________________

Poszukiwacze byli strasznie impulsywni. A może po prostu zdesperowani – każdy z nich wydawał się zmęczony wszystkim, w co zostali uwikłani.

Prawdopodobnie oba te czynniki zadecydowały o tym, że gdy Leona Pratt dostarczyła im upragnioną informację – co prawda nie nazwisko, ale adres – postanowili udać się tam już nazajutrz. Wszystko działo się szybko i chaotycznie - uznali, że pojadą cztery osoby, szybko załatwili transport [Mary ciągle nie była pewna, kto właściwie ma być tym transportem] i ustanowili względny plan. Mieli się tam rozejrzeć, tylko rozejrzeć, czymkolwiek będzie to miejsce, sprawdzić, czy są tam jakiekolwiek ślady pobytu kogokolwiek z Domu Barw. Transport miał rzekomo zaczekać. Mieli maksymalnie pół godziny na całą operację – wtedy raczej nikt nie powinien zauważyć ich zniknięcia.

I to wszystko było jeszcze zrozumiałe. Właściwe pytanie było nieco inne – dlaczego znowu Mary? Dlaczego znowu ją wybrano do uczestniczenia w tej przeklętej operacji? Czuła się jakimś kozłem ofiarnym. Co gorsza, Tamara ją „zarekomendowała", bo ponoć świetna poradziła sobie podczas rozmowy z Leoną.

Tu musiało być jakieś drugie dno, po prostu musiało...

Niezależnie od pobudek Łempickiej, nie zbuntowała się jednak przeciwko swojemu uczestnictwu na „misji" i tak oto sterczała pod bramą Domu Barw, za którą dostali się dzięki przejściu pokazanemu im przez Turnera i van Gogha, razem z trzema Poszukiwaczami – Alfredem Sisleyem, Salvadorem Dalim oraz Edvardem Munchiem.

Gdy patrzyła na nich, zaczęła rozumieć, czemu tu jest.

Ktoś musi ich niańczyć.

Edgar pewnie znowu będzie robił jej wyrzuty sumienia, gdy tylko wróci. Już sobie to wyobraża – kpiny, docinki związane z jej rzekomą pozycją w Poszukiwaczach, oskarżenia, że zaciągnęła go do tej organizacji, a on sam jest ostracyzmowany, zarzuty egocentryzmu, nakazy „zrobienia z tym czegoś"...

Tak, potrafiła to sobie wyobrazić.

Myśląc o tym, mimowolnie skierowała wzrok na chyba najbardziej normalnego uczestnika misji, Edvarda Muncha, właśnie zapalającego papierosa.

― Chcesz?

― Czego? ― odpowiedziała pytaniem na pytanie, wytrącona z myśli.

― No, papierosa. Mam zapas.

Roześmiała się.

― Nie, dzięki, nie palę.

― Co cię tak rozbawiło? ― wydawał się skonsternowany.

― Nie wiem, do tej pory nikt nigdy nie zapytał mnie, czy chcę papierosa. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że mogłabym palić.

― Czemu?

― Nie wiem, wszyscy mają mnie za nudną kujonkę. ― Poczuła się żałośnie, wypowiadając te słowa. ― I chyba nią jestem.

― Kujonki też mogą palić. ― Wzruszył ramionami.

Sisley czytał coś na telefonie, a Dali chyba medytował. Wobec tego Mary przesunęła się nieco bliżej Edvarda i próbowała kontynuować rozmowę.

― Wiesz, kto po nas przyjedzie?

Ledwo było go widać w półmroku. Co za pomysł, żeby wybierać się w podejrzane miejsca nocą, swoją drogą – ale uznali, że tak będzie lepiej. Munch, ubrany w czarny płaszcz, ze swoimi czarnymi włosami, wlewał się w cień, jedynie jego oczy wyróżniały się z wszechogarniającej, zapadającej nad nimi nocy.

― Tak. Kolega Fridy. To znaczy, bardziej Diega niż Fridy. ― Zaciągnął się papierosem. ― Mówiłem jej, że to trochę niebezpieczne, że Diego może nas wydać, ale ona jest pewna, że Lew nie wypaple Diegowi. Ponoć lubi ją bardziej niż jego.

― Lew?

― Tak, Lew Trocki.

― Dziwnie imię.

― Po prostu rosyjskie. ― Wypuścił dym z ust. ― Nie słyszałaś o nim?

― Nie. A ty go znasz?

― Spotkaliśmy się na paru imprezach. ― Kolejne wzruszenie ramionami. ― Bawi się w politykę. Właściwie, nie mam pojęcia, co on tutaj robi.

Słowa Muncha o Trockim przypomniały się Mary od razu, gdy w ich stronę nadjechał biały samochód, którego marki nie rozpoznała. Nie wyglądał jak samochód polityka – zdawał się raczej brudny, nieco obdarty – ale nie było na co narzekać. Co prawda, gdy tylko weszli do środka, uderzył ją silny zapach dymu papierosowego wypełniającego pojazd, ale zacisnęła zęby i nic o tym nie powiedziała.

Brunet siedzący za kierownicą odwrócił się do nich dopiero wtedy, gdy wszyscy byli już w samochodzie – Sisley z przodu, ona, Munch i Salvador ściśnięci z tyłu.

― Powinienem się chyba przedstawić. Lew Trocki. A wy jesteście?...

Rzeczywiście miał rosyjski accent.

― Alfred Sisley, Salvador Dali, Mary Cassatt, Edvard Munch ― odpowiedział cierpko Sisley.

― O, Edvard, nie wiedziałem, że tu będziesz! Dobrze cię widzieć.

Munch wymruczał coś w stylu „ciebie też".

Mary zawsze dziwiło, że znał tylu ludzi z imprez. Że w ogóle na nie uczęszczał. Nie wiedziała o nim zbyt dużo, ale wydawał się osobą, która nie przepada za takim spędzaniem czasu, ale jednak, cóż, pozory mylą... Chyba.

― I potrzebujecie dzisiaj podwózki, tak?

― Tak.

― Okej, nie będę wnikał. Zapnijcie pasy, towarzysze.

Salvador już otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Trocki dodał pospiesznie:

― Albo i nie. Jeszcze się tam zgubicie. Po prostu... nie umierajcie, okej?

― Trudno przewidzieć takie sytuacje ― zauważył filozoficznie Dali.

― Staram się je przewidywać ― odparł Lew, ruszając.

Sytuacja raczej nie sprzyjała podziwianiu widoków – dookoła było potwornie ciemno. Mary w ogóle nie znała okolicy, bardzo rzadko wychodziła poza teren Domu Barw. Jedyne, co mogła zobaczyć, to pył kurzący się na maskę samochodu Trockiego.

― I co tam u Fridy? ― zagadnął, uznając ich pewnie za jakiś jej przyjaciół.

― Źle ― odrzekł prosto z mostu Sisley. ― Ten debil znowu ją zdradził i zerwali.

― Zerwali? ― Przez chwilę wydawało się, że Trocki z zaskoczenia wjedzie w pobliskie drzewo. O dziwo, w jego głosie nie słychać było smutku.

― Tak.

― Hmm, to bardzo ciekawe, towarzyszu. Alfred, tak? Alfredzie, gdybyś był skłonny więcej mi o tym opowiedzieć...

Alfred, choć z pewną niechęcią, rozszerzył swoją wypowiedź, a Mary spojrzała w stronę okna. Siedziała na środku, więc mimowolnie zerknęła na Edvarda, z zaskoczeniem odkrywając, że na nią patrzy.

― Śmiesznie wyglądasz ― odezwał się ponury Norweg, nie uśmiechając się.

― Czemu?

― Widzę, jak próbujesz tłumić kaszel. I ty się zastanawiasz, czemu ludzie nie oferują ci papierosa?

― Nie zastanawiam się! To ty to kwestionowałeś.

― Tak? Hmm. Nie pamiętam. Jeśli tak, to już wiem czemu.

Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. Samochodem wciąż rzucało na lewo, przez co ona ustawicznie wpadała na Edvarda, co sprawiało, że czuła się bardzo niekomfortowo. On jednak nie posłał jej żadnego ze swoich potępiających spojrzeń.

― Boisz się? ― zapytała.

― Nie, czemu bym miał? A ty?

― Trochę tak ― przyznała. ― Nie wygląda to zbyt przyjaźnie. I myślę, że to wszystko jest trochę... zbyt chaotyczne, impulsywne, żebym czuła się bezpiecznie.

Edvard parsknął.

― Zazdroszczę ci, że jesteś przyzwyczajona do poukładanych rzeczy.

― Po prostu je lubię. Zazwyczaj sama je układam.

― Ja chyba nie. Chyba raczej jestem... bałaganiarzem. Ale nie do końca, w pracowni muszę mieć porządek. W życiu nie.

Miała ochotę pytać go dalej o jego życie i ten nieporządek, ale nie zdobyła się na odwagę.

― Też układasz pędzle wielkościami?

― Nie no, to już przesada. Mój porządek ogranicza się do tego, że nie leżą na podłodze.

― To już coś. Edgar co miesiąc wbija sobie jakiś pędzel w stopę.

― Edgar... Degas?

― Tak.

― Mogę o coś zapytać? Czemu właściwie się z nim przyjaźnisz? Bez obrazy, ale to straszny gbur.

― Sama nie jestem pewna. Jakoś dobrze się z nim dogaduję, zazwyczaj, mimo różnic... Jakoś tak wyszło. Czasem tak po prostu wychodzi, zaprzyjaźniasz się z kimś diametralnie różnym i sam nie do końca pamiętasz, dlaczego tak się stało.

― Dobrze to znam ― mruknął.

― Kogo masz na myśli?

― Nieważne.

Kontynuowali niezobowiązujące pogawędki, z nutą uszczypliwego humoru, ale bez zagłębiania się w żadne ważniejsze sprawy, przez resztę podróży, czyli kolejne pół godziny. Po upływie tego czasu pojawił się przed nimi zarys jakiegoś budynku – wyglądał jak hangar. Nie jak opuszczony, mroczny hangar z powieści detektywistycznej – po prostu hangar. W środku świeciło się światło.

― To jak was tutaj chyba zostawiam ― rzucił lekko Trocki. ― Odezwijcie się, kiedy będziecie wracać. Zaczekam na was... gdzieś.

Nie mieli wyjścia – wyszli z samochodu. Po chwili mogli jedynie obserwować samochód Lwa odjeżdżający w nieokreślonym kierunku.

― To był zły pomysł ― oznajmiła Mary wreszcie.

― Też zaczynam tak myśleć ― przyznał Edvard.

― Czeka na nas ogromne zagrożenie ― odezwał się Salvador. ― Nadchodzi. Znamy je, ale tutaj jest gorsze. Ale oprócz tego jest tu ktoś inny, inny znajomy...

― Pierdolicie ― uciął Sisley. ― Idziemy.

Ruszyli w stronę hangaru, ale zaciekawiona Mary podeszła do Dalego.

― Kto jeszcze tu jest, Salvador?

― Ktoś, kogo znamy. ― Zmarszczył brwi.

― Wróg?

― Nie, nie wróg. Ale nie wiem, czy przyjaciel.

― Wierzysz w to, co on mówi? ― mruknął Edvard.

― Nie mam pojęcia ― przyznała szczerze. ― Alfred, jaki jest plan?

― Podejdziemy tam, rozejrzymy się i uciekamy ― odrzekł. ― Proste.

Munch i Mary nie wydawali się tego tacy pewni.

― Nie pożegnałem się z Galą ― zauważył smutno Dali. ― Będzie jej przykro. Ale przynajmniej Manet się ucieszy.

― Czemu?

― Nie będę już spał na jego podłodze. Denerwuje się, kiedy się o mnie potyka w drodze do łazienki.

Wizja nadepnięcia surrealisty w środku nocy rzeczywiście wydawała się... surrealistyczna. I średnio przyjemna.

Zbliżyli się do hangaru, do miejsca, gdzie, jak ocenili, prawdopodobnie znajdowało się wejście. Przy nim stało kilka ciężarówek – jedna z nich, jak szybko zauważyli, miała na boku charakterystyczne logo.

― Medici Enterprises ― szepnęła Mary. ― Co oni tu robią?

Zakradli się do drzwi z wytartym napisem „tylko dla personelu". Kiedy Alfred dotknął nacisnął klamkę, drzwi uchyliły się bez większego oporu. W środku żarzyło się mdławe światło, a także dochodziło stamtąd kilka głosów.

Poszukiwacze przystanęli, nasłuchując.

Mary czuła każdą komórką ciała, jak bardzo jest wystawiona na niebezpieczeństwo. Edvard nie wydawał się już taki zblazowany, nawet Sisley dygotał z nerwów, z kolei Salvador, z niejasnych powodów, miał coś w rodzaju napadu drgawek elementu twarzy nad ustami, która pretendowała do miana „wąsów", a w rzeczywistości pokrywało ją pięć włosków na krzyż.

Głosy ze środka wydawały się Mary zupełnie obce – nie znała żadnego z nich.

― Kiedy przyjeżdża transport?

― Który?

― No wiesz, który. Od Agamemnona.

― Nie mam pojęcia. On nigdy nie dostarcza niczego regularnie, męka pańska z nim. Ostatnio w ogóle nic nie wysyła, nie mam pojęcia, czemu.

― Po ostatnim się nie dziwię.

― Czemu?

Salvador gwałtownie położył rękę na ramieniu Mary, a ona wręcz podskoczyła.

― Coś się stanie ― szepnął, ale Sisley zbył go ruchem dłoni.

Rozmowa ze środka brzmiała dalej, choć trudno było wyłapać słowa.

― Byłoby dobrze, gdyby jednak w końcu coś wysłał. Nie jest to dużo, ale się opłaca.

― Musimy się z nim wreszcie rozliczyć.

― Chce się nagle rozliczać? Dziwne.

― Od początku ci mówiłem, że interesy z tymi ludźmi to kulawy pomysł. Nigdy nie wyglądali na takich, co...

― Wiem, wiem, ale zysk to jakiś przyniosło.

― Mówię ci, że skończy się to tak, że wszystko nam tu rozwalą.

― Jak rozwalą?

― Nie wiem. Puszczą parę z gęby, zakablują, cokolwiek. Nie umieją tego robić.

― A ty niby umiesz?

Mary usłyszała ochrypły śmiech.

― W każdym razie, Agamemnon mówił, że może dostarczyć coś...

Nagle poczuła, jak zimna dłoń zakrywa jej usta i odciąga gwałtownie w tył.

Kilkaset myśli przebiegło jej przez głowę. Jak mogli zachować się tak idiotycznie? Przecież każdy mógł ich tu zobaczyć! Boże, co oni z nimi zrobią? Przecież to naprawdę wygląda jak element czarnego rynku sztuki! Nie, to był głupi pomysł, po co tu pojechała, po co w ogóle to zrobili, po co wstąpiła do Poszukiwaczy...

Właściciel lodowatej dłoni pchnął ją na trawę, po czym uczynił to samo z pozostałymi Poszukiwaczami – poza Salvadorem chyba nikt nie zauważył, co stało się z Mary. Postać zamknęła drzwi do hangaru, po czym stanęła nad nimi.

Nikt z nich się nie odezwał, ale wszyscy wiedzieli, że to już koniec.

― Wiedziałam. Wiedziałam, że coś kombinujecie. Widzisz, Eugene? Miałam rację.

Zza rogu hangaru wyłoniła się kolejna osoba.

― Jak, do jasnej cholery, mogliście być tak nieodpowiedzialni?! To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam, przysięgam! Skąd taki debilny pomysł?

― P-profes-sor Gentileschi?... ― wyjąkał Alfred Sisley.

― A kto inny, Wawrzyniec Wspaniały? Co wy tu robicie?

― Co pani tu robi? I to jeszcze z profesorem Delacroix?

Artemisia dała im znak, by wstali z trawy i odeszli na bok, oddalając się od hangaru.

― Słuchajcie, dzieciaki. Nie jesteście jedynymi osobami, które chcą coś zdziałać w sprawie da Vinciegio, obrazów, wszystkiego, co teraz się dzieje. Ale wiecie, jaka jest różnica? Wy jesteście dzieciakami. Smarkaczami. Ja i profesor Delacroix jesteśmy dorośli, umiemy wziąć za siebie odpowiedzialność i przynajmniej nie zachowujemy się tak kretyńsko. Nie wiem, skąd wzięliście to miejsce, jak się tu znaleźliście. Jeśli się jeszcze nie zorientowaliście, to punkt przemytu skradzionych dzieł sztuki, eksportowanych głównie do Stanów Zjednoczonych. Gdybym was nie znalazła wszędzie, zaraz ktoś wpakowałby wam kulę w te wasze puste głowy. ― Wzięła głęboki oddech. ― Myślałam, że jesteście mądrzejsi.

Mary ciągle nie do końca rozumiała, czy to dzieje się naprawdę. Trochę lewitowała, tak jej się wydawało, wszystko wydawało się tak nierzeczywiste... Co najmniej jak na obrazie Salvadora Dalego.

― Słuchajcie. Powiem wam coś szybko. Ja i Eugene... profesor Delacroix zajmiemy się tą sprawą. Wy wracacie do szkoły i zajmujecie się swoimi małymi, szkolnymi sprawkami, takimi jak zadania domowe i inne takie. Bo dlatego tu jesteście, nie po to, żeby tropić nielegalnych handlarzy sztuką. Może, może kiedyś będziecie mogli nam w czymś pomóc, ale nie spodziewajcie się za dużo, bo, jak widać, jesteście kompletnie nieodpowiedzialni. Macie jak wrócić do szkoły? ― Zmierzyła ich groźnym wzrokiem.

― Tak ― odpowiedział Edvard. Jego głos, o dziwo, wcale nie drżał. Wydawał się zaskakująco opanowany.

― To zmiatajcie z powrotem. Umowa jest taka – wracacie, nikomu nic nie mówicie, my nie mówimy nikomu, i z całą tą waszą grupką – nie, nie jestem głupia – trzymacie się od tego z daleka. Zrozumiano?

Pokiwali niepewnie głowami.

― To już. Zmiatać.

Profesor Delacroix popatrzył na nich nieco zaciekawionym spojrzeniem, ale się nie odezwał.

To było tak surrealistyczne – spotkać w takim miejscu swoich nauczycieli. I to w dodatku... w takim bojowym wcieleniu. Artemisia miała rację, wiedziała to, ale jej mózg wciąż nie przyswoił sobie tego wszystko, co się stało.

Być może dlatego uległa impulsowi, chwytając za ręce Salvadora i Edvarda, kiedy z całych sił biegli w zatopione w mroku pole, wypatrując białego samochodu.

Tamara Łempicka, "Telefon", znana też jako "Doświadczona szantażystka"

Salvador Dali, "Przeczucie wojny domowej", znane też jako "Coś się stanie"

Edvard Munch, "Autoportret z papierosem", znany też jako "Chcesz?"

Lew Trocki, znany też jako "Dziwny rosyjski szofer"

Artemisia Gentileschi, "Deborah", znana też jako "Niespodziewany nokaut"

__________________

jak zawsze sorki, że późno, ale długo się pisało

ja się dobrze bawiłam, nie wiem jak Wy

piszcie mi koniecznie komentarzyki, jestem jak durer i muszę wiedzieć wszystko - co wam się podoba, co nie, co szipujecie, a co nigdy w życiu, no i przede wszystkim czy ktoś to jeszcze czytaXDDD

buziakiii

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top