XLVI. Nagminne naruszanie prywatności
-MARY-
― Edvard, pospiesz się!
Mary uśmiechnęła się niezręcznie do współlokatorów Edvarda, Alphonse'a Muchy i Gustava Moreau, którzy wychodzili z mieszkania, trzymając zestaw plakatów. Byli już całkiem przyzwyczajeni do jej obecności na tym progu.
― O, hej, Mary! Wy też wybieracie się na wiec?
Nie miała pojęcia, o jakim wiecu mowa.
― Eee, idziemy gdzieś indziej. Do biblioteki. ― W obecnych czasach terroru w Domu Barw lepiej było nie przyznawać się do jakichkolwiek rebelianckich aktów, a co dopiero do prowadzenia śledztwa.
― Wpadnijcie chociaż na chwilę, jeśli macie czas! ― namawiał ją Gustav. ― Będzie super, obiecuję.
Mary uśmiechnęła się bez przekonania. Po chwili, gdy pozostała dwójka już sobie poszła, z mieszkania wreszcie wynurzył się Edvard, jak zwykle w wielkim czarnym płaszczu.
― Twoi współlokatorzy próbowali zwerbować nas na wiec ― poinformowała go, gdy ruszyli korytarzem.
― Mhm, słyszałem. Mnie ciągle próbują zwerbować. Bardzo mocno popierają Klimta.
― To chyba tak naprawdę jedyna porządna kandydatura, co nie? Szkoda, że lansowana przez Anioła.
― Słyszałaś, że Courbet kandyduje? Papierosa? ― Munch już wyciągnął paczkę z kieszeni.
Mary uśmiechnęła się krzywo.
― Przecież doskonale wiesz, że nie palę. To pierwsza rzecz, jakiej się o mnie dowiedziałeś.
― Wiem, ale dobre maniery zawsze nakazują zapytać ― odpowiedział jej żartobliwie, sięgając do kieszeni po zapalniczkę. ― A ja jestem dobrze wychowany.
― Bez przesady.
Mary chyba umiała przyjaźnić się w tylko jeden sposób – spędzając z kimś nieustannie czas. To nie tak, że zastąpiła Edgara Munchiem, po prostu tak się złożyło, że oboje byli bardzo samotni, zarówno generalnie, jak i zwłaszcza w tym momencie, i dogadywali się naprawdę dobrze. Czasami jedli razem śniadanie, Mary popisywała się wtedy swoimi umiejętnościami kucharskimi, chodzili na spacery po zajęciach, zdarzyło im się już wymknąć ze szkoły na obiad – oboje uznawali, że im mniej czasu spędzają w przestrzeniach publicznych Domu Barw, tym lepiej – i gdy codziennie wieczorem wracała do swojego pokoju, by pójść spać, szybko łapała się na tym, że już czeka na następny poranek, na następny moment, gdy zobaczy Edvarda.
To nic takiego, myślała. Po prostu przyzwyczaiła się do jego obecności.
Przyzwyczaiła się do obecności wszystkich Poszukiwaczy, szczerze mówiąc. Choć nadal nieco onieśmielała ją Berthe, mimo faktu, że już ponad półtora roku mieszkały razem, dobrze było wreszcie mieć kumpele, a nie tylko kumpli – zaczęła czasem rozmawiać z Tamarą, wypiła herbatę czy dwie z Yayoi, a Frida zaoferowała kiedyś zrobić jej makijaż. Niewiele, wiedziała, ale cieszyło ją to, dobrze było być zaakceptowaną w gronie tych niesamowicie cool dziewczyn. Polubiła też chłopaków, zwłaszcza Camille'a, Willa i Vincenta; choć raczej nie wychodziła z inicjatywą, by poznać ich bliżej, lubiła być w ich towarzystwie, poznawać ich coraz lepiej. Czuła się coraz pewniej siebie na spotkaniach Poszukiwaczy, czasem, zaskakując nawet samą siebie, przyjmowała rolę liderki.
Polubiła wszystkich Poszukiwaczy, to prawda, nawet Sisleya i jego sarkastyczne komentarze, tyrady Pierre-Auguste'a, dziwactwa Salvadora, chłodną obecność Maneta. Jednak nie było nikogo, kogo polubiła tak, jak polubiła Edvarda Muncha.
Edvard... był po prostu inny. Inteligentny bez potrzeby afiszowania się tym. Trochę pretensjonalny, zwłaszcza jeśli chodzi o wybory książek, ale miał dystans do siebie. Łatwo się z nim żartowało, łatwo spędzało się z nim czas, lubiła nawet po prostu milczeć obok niego, gdy odrabiali lekcje lub czytali. Wpadł w jej życie tak nagle i tak płynnie, że nie mogła uwierzyć w to, że jeszcze niedawno go w nim nie było.
― Na kogo w sumie zamierzasz głosować w wyborach, Mary?
― Ja? Głosować? Nawet się nad tym nie zastanawiałam, Boże. Mamy chyba trochę inne sprawy na głowie. ― Machnęła ręką w stronę Improvium, do którego zmierzali.
― Jak to mielibyśmy nie głosować? Przecież to nasz święty obowiązek obywatelski ― przekomarzał się.
― Nie ma chyba na kogo głosować, co nie? Na pewno nie na Riverę, na pewno nie na Duchampa. Kandinsky mnie przeraża, Courbet jest niepoważny, a Klimt ma potencjał stać się marionetką Anioła.
― Jest jeszcze ktoś, co nie? Ten Rossetti?
Mary wzdrygnęła się na dźwięk tego nazwiska.
― Nigdy.
― Co ty dokładnie masz przeciwko Rossettiemu?
Westchnęła, nie chcąc wplątywać się w tę sprawę, ale unikała tematu już wystarczająco wiele razy w rozmowach z Edvardem.
― No więc... Rossetti jest we mnie zakochany. Od dawna.
Edvard parsknął śmiechem.
― To zbrodnia?
― Ha-ha. To znaczy, w sumie nie wiem, czy jest we mnie zakochany. Po prostu często lubi deklarować mi miłość i upokarzać mnie w ten sposób w miejscach publicznych. To trochę krępujące.
― No co, zakochanemu chłopakowi zakażesz...
― Po prostu jest z tym strasznie upierdliwy. I nigdy w pełni nie wiem, czy nie robi sobie ze mnie żartów.
― Czemu miałby?
― Edvard, on mówi na mnie „Ofelia XXI wieku". „Bogini". „Afrodyta". Wieloma rzeczami jestem, ale nie tym.
― Czemu?
Spojrzała na niego groźnie.
― Też sobie ze mnie żartujesz?
― Nie, nigdy.
― Mhm, jasne. Po prostu... nie mówię, że jest coś ze mną nie tak, ale mam wrażenie, że moje... uroki... o ile jakieś mam ― czuła, jak jej twarz czerwienieje ― są raczej z natury takich, no wiesz, cozy. Dziewczyna z przedmieścia. Ktoś, kto pracuje w biurze na stanowisku obok. Sąsiadka z dzieciństwa. Taki typ estetyki.
― Tyle że ty nie będziesz pracowała w biurze ― przypomniał jej. ― Bo jesteś wybitną artystką.
Mary szturchnęła go w bok.
― Nie przesadzaj.
― No nie wiem. ― Edvard teraz uporczywie wpatrywał się w jej twarz. ― Mógłbym uwierzyć, że ktoś widzi w tobie Ofelię. To przez te włosy, tak myślę. Ale jeśli mówisz, że Rossetti cię wkurwia, to wspieram tę opinię i od dzisiaj wkurwia też mnie.
― Dziękuję. Wreszcie mi wierzysz.
Dotarli do Improvium i luźna atmosfera przechadzki dwojga znajomych po terenie szkoły zmieniła się nagle w nieuniknione przeczucie niepokoju. Rozejrzeli się wokół siebie – wyglądało na to, że przy wejściu było raczej pusto. W samych podejściu do Improvium nie było nic podejrzanego, ale lepiej być zbyt ostrożnym, niż za mało ostrożnym, tak zawsze uważała Mary.
Skierowali się w stronę gabinetu Artemisii. Mary sama nie do końca wiedziała, co myśleć o wczorajszych wydarzeniach. Nie za bardzo wierzyła w winę Delacroix, tak samo nie sądziła, żeby Gentileschi maczała palce w tej sprawie, ale jedno byłe jasne: teraz opierali się głównie na przeczuciach. Podjęli duże ryzyko, wpuszczając nauczycielkę do swojego grona, zwłaszcza przy niepełnym składzie – miała tylko nadzieję, że im się to opłaci.
Z drugiej strony, byli naprawdę zdesperowani. Sprawa nabierała prędkości i stawało się jasne, że jeśli to rozwiążą, muszę to zrobić wkrótce.
Co pewnie oznaczało koniec wspólnych wieczorów ze spaghetti.
― Nie rozumiem, jak mogliście podjąć tak dużą decyzję beze mnie! ― Od progu dobiegł ich donośny głos Renoira. ― Zwłaszcza, że wiedzieliście, co myślę o sprawie i o tym, kto jest tu winny!
― Renoir, uspokój się. ― Teraz włączyła się Frida Kahlo.
― Jak mam się uspokoić, kiedy... kiedy... siedzimy w gabinecie potencjalnej porywaczki! Potencjalnej rozwalaczki głów! Ba, nawet potencjalnej morderczyni, owszem, nie zawaham się tak powiedzieć!
Gentileschi obserwowała Pierre'a takim wzrokiem, jakby to na nim miała dokonać rzeczonego morderstwa.
― Wam też dzień dobry ― mruknął Munch, gdy z Mary podeszli do okna, obok Camille'a, Moneta i Tamary. Reszty jeszcze nie było.
― Mamy jakieś newsy w sprawie pamiętnika? ― zapytała Cassatt.
― Chciałyśmy zacząć go czytać, ale Renoir przyszedł i zrobił aferę ― poinformowała Frida. ― Zobaczymy.
Twarz Pierre'a-Auguste'a była całkowicie czerwona.
― Właściwie, już zaczęłam przeglądać ten pamiętnik... ― przyznała Artemisia, machając grubym zeszytem.
― Niech pani to natychmiast oddaje! ― Renoir rzucił się w jej stronę. ― Już na pewno wyrwała pani wszystkie inkryminujące strony!
― Jezu, Pierre, przestań!
― Wiecie co ― odezwał się znienacka Monet ― Renault ma trochę racji. Naprawdę nie wiemy, czy Gentileschi jest winna czy nie, a jej partner w śledztwie jest na dobrej drodze na aresztu... Nie powinniśmy być pochopni z powierzaniem jej dowodów.
Pierre z wrażenia przestał się szarpać w ramionach Camille'a, który powstrzymywał go przed zaatakowaniem nauczycielki.
― Wow. Claude... to znaczy Cloud. Dzięki.
Monet wzruszył ramionami, jakby na co dzień zabierał głos podczas zebrań Poszukiwaczy, zwłaszcza w obronie Renoira.
― Okej. Renoir jest za blisko sprawy, pani Gentileschi też – poczekajmy na resztę i wtedy ustalimy, kto przeczyta pamiętnik.
Przez chwilę wszyscy stali w niezręcznej ciszy. Po paru minutach w sali zjawili się Salvador i Yayoi, potem także Berthe i Sisley.
― Co tam, już się pobili? ― spytał Sisley, wskazując głową Artemisię i Renoira.
― Jeszcze nie. Ale niewiele brakowało.
Artemisia jakby od niechcenia skierowała wzrok na jeden ze swoich obrazów przedstawiających Judytę i Holofernesa, a Sisley zaśmiał się złośliwie.
― Widzisz, co cię czeka, Renoir.
― Być może to spotkało Caravaggia.
― Nie waż mi się mówić o Caravaggiu, nie masz pojęcia, o czym gadasz.
― Mhm. Jasne.
― Renoir, poważnie, co mam zrobić, żebyś mi zaufał? Żebyś zrozumiał, że mam dobre intencje?
Pierre udał, że się zastanawia, ale było oczywiste, że ma przygotowaną odpowiedź.
― Mogłaby pani dać nam przeszukać swój gabinet.
― Dosłownie w nim jesteś. Śmiało. Smacznego.
― I pani mieszkanie.
Teraz to Gentileschi poczerwieniała.
― Skąd ja mam wiedzieć, że ty właściwie nie jesteś porywaczem, hm?
― Mam alibi.
Monet, Camille i Sisley mruknęli w potwierdzeniu,
― Tak, możemy za niego ręczyć.
Artemisia zmierzyła ich morderczym wzrokiem.
― Hm, a skąd mam wiedzieć, czy może WSZYSCY NIE JESTEŚCIE PORYWACZAMI?
― JUŻ MÓWIŁAM, JESTEŚMY NA TO WSZYSCY ZA GŁUPI ― wrzasnęła Frida.
Nauczycielka wzięła kilka głębokich oddechów, po czym odezwała się:
― No dobrze. Proszę bardzo. Możesz iść przeszukać moje mieszkanie. ― Wygrzebała z kieszeni klucze i wręczyła je Renoirowi. ― Pissarro, idziesz z nim. Ty jesteś normalny. Nie wierzę, że to robię, ale jeśli muszę poświęcić swoją prywatność na rzecz ocalenia tej durnej szkoły, niech wam będzie. Są dwa warunki: nie mówicie nikomu o żadnych osobistych rzeczach, które tam znajdziecie, i uznacie za śmieszne czy cokolwiek w tym stylu. I po tym zamykasz już pysk, Renoir.
Pierre nawet na nią nie spojrzał, tylko czym prędzej popędził ku drzwiom. Camille ledwo zdążył wybiec za nim.
― No cóż, to było potworne. ― Artemisia uśmiechnęła się sarkastycznie. ― To co, idziemy obnażać moje życie prywatne w inny sposób i czytać pamiętnik Eugene'a Delacroix?
Drzwi znów się otworzyły, i tym razem pojawili się w nich Vincent i Will.
― Przegapiliśmy coś?
― Wiele, ale ostatecznie nic ciekawego ― skomentowała cierpko Yayoi. ― Pierre-Auguste chyba wreszcie przechodzi dojrzewanie. A my zabieramy się do roboty.
― Proponuję, żeby to Mary czytała pamiętnik profesora Delacroix ― zaproponowała niespodziewanie Berthe. ― Chyba wszyscy możemy się zgodzić, że jest wiarygodna.
Mary spojrzała na swoją współlokatorkę z niemałym zdziwieniem. Zawsze trochę bała się Morisot, wydawała jej się bardzo onieśmielająca. Mimo że impresjoniści opisywali ją jako „ciepłą", „kochaną", „uroczą", Mary postrzegała ją bardziej jako chłodną i zdystansowaną – w ten sposób rzeczywiście pasowała do Maneta. Może budziła w Mary nieśmiałość swoim ogromnym talentem, i faktem, że właściwie miała samych przyjaciół, nie przyjaciółki. To znaczy... to nie tak, że sama Mary miała tony przyjaciółek. Postrzegała to jednak jakoś inaczej; Berthe z własnej woli wstąpiła do grupy pełnej mężczyzn, a Mary po prostu... hm... nie umiała nawiązywać relacji społecznych i tak się po prostu zdarzyło, że jej jedynym przyjacielem był chłopak.
Jednak pomimo swojego strachu przed Berthe, zawsze po cichu marzyła, że kiedyś będą bliżej, że impresjonistka ją doceni i zechce się z nią kumplować. Może dziś było pierwszym krokiem.
„Boże, Mary, przywiązujesz wagę do najmniejszych pierdół", zganiła się w myślach, tylko w minimalnym stopniu orientując się, że ta uwaga zabrzmiała w jej głowie głosem Edgara Degasa.
Nikt nie wydawał się nie zgodzić z Berthe, więc profesor Gentileschi wręczyła Mary pamiętnik.
Zaczęła wertować strony, szukając kluczowych dat – dnia ukradzenia obrazu, dzień zniknięcia da Vinciego, i dzień ataku na Caravaggia – i od razu czuła się winna tego, że narusza czyjąś prywatność w takim stopniu. Tym bardziej, że chodziło o nauczyciela, a mimo że Mary teraz nabierała szybko całkiem solidnego doświadczenia z łamaniem prawa, wciąż wpojone jej wartości przeszkadzały jej w podczytywaniu sekretów osoby, do której – oskarżonej czy nie – miała tyle szacunku.
Słowo „Ingres" pojawiało się niemal na każdej stronie, co od razu ją zaalarmowało – jednak przekonała się, że padało... w nieco innym kontekście niż mówiły jej najgorsze przeczucia (i Renoir). Ingres ewidentnie próbował dzisiaj naśladować mój styl, ubrał kamizelkę, mimo że wie, że to mój znak rozpoznawczy! Jak on śmie. Co prawda moje kamizelki są zwykle w bardziej intensywnych tonach (niebieski, zielony... ostatnio, kiedy ubrałem zieloną kamizelkę, Artemisia Gentileschi przez chwilę na mnie popatrzyła. Zapamiętać: kupić więcej zielonych kamizelek), a Ingres założył brązową, ale wciąż. To nieakceptowalne. Nie rozumiem, co tkwiło mu we łbie rano, gdy się ubierał, gdy popatrzył na swoją garderobę i uznał: „to dzień na kamizelkę!". Przecież ja pomyślałem tak samo, a jesteśmy, jak wiadomo, diametralnie inni. Może mnie szpiegował? Może podpatrzył, że wyprasowałem wczoraj przed spaniem kamizelkę? Kto wie. Nie ufam mu. Co więcej, mam jeszcze lepsze pytanie: co siedziało mu w głowie, kiedy kupił tę kamizelkę? To musiało być celowe. Musiał intencjonalnie pojechać do sklepu z zamiarem sprawienia mi przykrości. W końcu całe jego życie obraca się wokół denerwowania mnie. Nie zapomnę, kiedy w liceum raz nadepnął na mojego buta w korytarzu...
Mary spojrzała zszokowana na kolejne kartki. Opis tego incydentu trwał co najmniej kilka akapitów, potem Delacroix na chwilę wrócił do spraw związanych z kamizelkami, następnie szczegółowo przypomniał sytuację, w której podczas studiów Ingres wylał mi kawę na głowę (ponoć celowo), a dopiero w ostatnim zdaniu napomknął: A. W ogóle. Dziwna sprawa. Dzisiaj ukradziono „Szkołę Ateńską II". Ciekawe, kto to zrobił. Gdyby uderzyło to we mnie w jakiś bardzo osobisty sposób, podejrzewałbym Ingresa. Teraz... tak czy siak podejrzewam Ingresa. To czyste zło.
Hm. To nie wyglądało jak przyznanie się do winy lub zapiski przestępcy. Im więcej czytała, tym bardziej przekonywała się, że cały pamiętnik to strumienie świadomości Delacroix na zwykle trzy tematy: jak bardzo nienawidzi Ingresa, jak bardzo utalentowana, tajemnicza, fajna i hot jest Artemisia Gentileschi, i to, jak bardzo chciałby pojechać już na wakacje. Zapiski prowadził sumiennie, każdego dnia, i wpisy były zazwyczaj porażająco długie. W tym konkretnym notesie zapisał już kilkaset stron, a prowadził go dopiero od trzech miesięcy.
― I co? ― Yayoi nie wytrzymała wreszcie napięcia. Mary podniosłą wzrok znad pamiętnika i zorientowała się, że Poszukiwacze od kilkunastu minut obserwują ją w dziwnej ciszy.
― To znaczy... ― zawahała się. ― Oczywiście, to może być sfabrykowane. Mógł prowadzić ten pamiętnik po to, żeby mieć alibi, i wypisywać w nim bzdury. Generalnie dużo tu bzdur. Jednak zaczynam myśleć, że to robi się bardzo naciągane.
Wstała z krzesła i zaczęła krążyć po sali, wyliczając kolejne argumenty.
― Nie mamy żadnego solidnego motywu. To może być motyw pieniężny, lub jakiś ukryty motyw osobisty, ale tylko tu zgadujemy: nie wiemy nic konkretnego, i to, co wiemy, raczej wskazuje przeciwko winie Delacroix. Owszem, może pozorował lata rywalizacji z Ingresem, co wymagałoby planowania tego skoku praktycznie od dzieciństwa, albo fałszowanie dowodów ich konfliktu – to możliwe, ale, wciąż, mało prawdopodobne. No i być może stworzył ten pamiętnik dla ściemy, i tylko po to zapełnił go niesamowicie długimi wpisami o tym, jak bardzo nienawidzi Ingresa, jakie wakacje planuje, i o tym, że uznaje panią Gentileschi za praktycznie boginię, najzdolniejszą osobę, jaka kiedykolwiek podniosła pędzel, i najpiękniejszą istotę na Ziemi. Tak, mógł to wszystko udawać. Ale czy ktokolwiek w to naprawdę wierzy? Poza Renoirem?
Poszukiwacze przez chwilę szeptali między sobą, ale ich wyrazy twarzy mówiły za nich. Teoria Delacroix jako wspólnika Ingresa kruszyła się z każdą chwilą.
― W sensie, to, co mam na myśli, to fakt, że w ten sposób możemy podejrzewać każdego. Możemy założyć, że, nie wiem... obecny tu Camille był pomocnikiem Ingresa przez cały ten czas, specjalnie wstąpił w nasze szeregi i mieszał nam w głowach, bo ma jakiś dziwny, ukryty motyw do tego, żeby skomplikować nam życie, i cała jego osobowość jest kłamstwem... ― Camille zmarszczył brwi, nieco oburzony. ― No, możemy tak podejrzewać. Ale czy to ma sens?
W końcu Manet pokiwał energicznie głową.
― Masz rację, Mary. To nie ma sensu. To, że Anioł kogoś oskarżył, nie wskazuje na winę tej osoby – wręcz przeciwnie. Istnieje duża szansa, że Ingres miał na to wpływ. Myślę, że... nie powinniśmy uznać go automatycznie za niewinnego, ale po prostu skoncentrować się na innych podejrzanych.
Artemisia opuściła głowę w dół. Oczywiście, jej zdanie było teraz mniej istotne niż Poszukiwaczy – bo jeśli Delacroix był winny, istniała duża szansa, że ona też. Choć Mary widziała na jej twarzy ślady ulgi, widniało na niej przede wszystkim zmęczenie. Nie będzie miała stuprocentowej pewności, dopóki nie rozwiążą sprawy.
― Manet ma rację ― odezwał się Edvard. ― Musimy skupić się na tych osobach, które wydają się bardziej prawdopodobnymi wspólnikami Ingresa. Będziemy sprawdzać te tropy, a jeśli po drodze natkniemy się na cokolwiek związanego z Delacroix... no cóż.
Mary spojrzała na Muncha. Siedział przy oknie, poranne światło oplatały jego ciemne włosy jako aureola. Kości policzkowe rzucały delikatny cień na jego skórze, ale jego ciepłe oczy rozświetlały całą twarz. Było coś w ustawieniu jego rysów, w jego spojrzeniu, brwiach, zarysowaniu szczęki, co hipnotyzowało portrecistkę w Mary. Nie potrafiła oderwać od niego wzroku.
Wiedziała, że był uznawany za jednego z najbardziej przystojnych mężczyzn w Norwegii, i tak naprawdę też w Domu Barw, ale to słowo – „przystojny" – wydawało się tak niewystarczające. Był piękny, piękny w sposób, w jaki ludzie na obrazach w National Gallery i Luwrze byli piękni – ponadczasowy, onieśmielający, niewyobrażalny. Piękny w taki sposób, który zatrzymywał ludzi na ulicy. Piękny w taki sposób, żeby gdy rozmawiali, nie umiała utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego, bo nagle zapominała, jak oddychać, i nie mogła pogodzić wizji tej nieludzko pięknej istoty z jej przyjacielem, z którym ciągle się przekomarzała. Jak wszystkie osoby piękne w ten sposób, sam Edvard był tego zupełnie nieświadomy – nie miała wątpliwości, że nie zdawał sobie sprawy ze swojego piękna. Ona jednak zdawała sobie z niego sprawy aż za mocno.
Mimo że trochę bawiły jej wywody Delacroix na temat Artemisii, i wiedziała, że będzie się z tego później nabijać z Edvardem, teraz, patrząc na niego, trochę zrozumiała autora pamiętnika. Wiedziała – jakkolwiek żenujące to było – że ona też potrafiłaby wypełnić dziesiątki stron tym, co myśli o twarzy Edvarda Muncha.
Otrząsnęła się z transu, w który zawsze wpadała, gdy patrzyła na niego o chwilę za długo – to było jak patrzenie w słońce – i wróciła do dyskusji. Frida, Artemisia i Manet wyliczali potencjalnych podejrzanych, na których powinni się skoncentrować.
― Jest niby Bosch, ale mam wrażenie, że zawsze oskarżaliśmy go bardziej w ramach żartu niż czegokolwiek innego.
― Wiemy, że Rafael, Botticelli, Tycjan i Durer nie mogli ukraść „Szkoły Ateńskiej II". To tak naprawdę jedyne pewne informacje, które mamy.
― Problem polega na tym, że to nie oznacza, że nie są zamieszani. Na nagraniu z monitoringu są trzy osoby. Nie wszyscy musieli być obecni podczas każdej akcji.
― Sposobność mieli prawie wszyscy, musimy skupić się na motywie.
― Moment... nagrania ― przerwała nagle Tamara. ― Co z nagraniami z ataku na Caravaggia?
Artemisia nerwowo potarła twarz.
― Anioł mówił na spotkaniach nauczycielskich... kiedy jeszcze mnie tam wpuszczano... że nagrania nie nadają się do użytku, że kamery zazwyczaj nie działają, że nie ma czasu ani ludzi, żeby to naprawić.
― „Anioł mówił" niewiele gwarantuje ― podsumowała sucho Frida.
― No właśnie. Może udałoby mi się dostać do tych nagraniach, sprawdzić, czy rzeczywiście są takie bezużyteczne.
― To byłby już jakiś początek.
― Okej. Ale ja się tym zajmę dzieciaki, w porządku? Wy trzymajcie się teorii. Ja zajmę się praktyką.
Już mieli się zbierać, gdy do sali wpadł zdyszany Pierre-August Renoir, a parę minut później – jeszcze bardziej zdyszany Camille Pissarro.
― Pokój przeszukany ― zameldował Renoir.
― I jak? ― Artemisia spojrzała na niego z drwiącym oczekiwaniem. ― Znaleźliście coś?
― Znaleźliśmy w i e l e ― odpowiedział tonem sugerującym traumę ― ale nic, co mogłoby panią inkryminować. Dużo notatek na temat śledztwa, ale, niestety, wszystko się zgadza z tym, co pani nam powiedziała. Jeśli pani za tym stoi... to nie wiem, gdzie pani chowa dowody.
― „Niestety"? Czyli żałujesz, że nie jestem porywaczką i rozłupywaczką głów?
Renoir wzruszył ramionami.
― Nie lubię przyznawać się do błędu. Wciąż pani nie ufam.
Szybko streścili Pierre'owi ich ustalenia w sprawie pamiętnika i monitoringu, ale zaraz po tym Artemisia uznała, że czas już ich wygonić – mimo chaosu w szkole wciąż starała się prowadzić jakiekolwiek zajęcia, a czas jej lekcji się zbliżał. No i, oczywiście, lepiej było wydostać się z jej gabinetu szybciej niż prędzej, nikt nie chciał, żeby ktokolwiek zobaczył ich tłumek wychodzący z sali.
Wychodzili w odstępach, by wydawać się mniej podejrzani. Gdy Mary i Edvard wydostali się na zewnątrz, Munch spojrzał na nią z uznaniem.
― Mary, byłaś dzisiaj fantastyczna na spotkaniu! Zaczynasz robić się profesjonalną detektywką, poważnie!
Machnęła ręką i próbowała na niego nie patrzeć.
― To nic takiego, po prostu chcę pomóc.
― Dla mnie to coś, ja ciągle wstydzę się tam odzywać. W Poszukiwaczach jest tyle inteligentnych, ale też tyle wrednych ludzi... no nie wiem. Trzeba odwagi, żeby wysuwać się tam na pozycję lidera.
― Myślisz, że mogłabym być liderką? ― zapytała go niby żartem, ale tak naprawdę serio.
― Myślę, że już jesteś.
Ich rozmowę zagłuszyła kakofonia dźwięków z dziedzińca. Tym razem nie była to platforma Diega Rivery – nie, teraz były już trzy platformy, trzech uczniów z mikrofonami w rękach, i wszyscy wydawali się wciągnięci w zażartą kłótnię.
― Rossetti, zdajesz sobie sprawę, że w ogóle nie masz programu wyborczego, prawda?
― Duchamp, a ty masz program? Anarchia to nie program, tylko jego odrzucenie!
― Przedstawienia teatralne, picie wina i bieganie na boso po lesie to gorzej niż brak programu!
― Żaden z was nie ma faktycznych, realnych pomysłów na ulepszenie szkoły ― przerwał im Gustav Klimt. Mary wypatrzyła w tłumie jego fanów Muchę i Moreau. ― Tak naprawdę, tylko ja ze wszystkich kandydatów jakieś mam. I tylko pod moim przywództwem ta szkoła może znowu funkcjonować.
Zwolennicy Klimta wiwatowali.
― Proponuję wprowadzenie przestrzeganej, pilnowanej pory na sen, w której wszyscy muszą znajdować się w swoich pokojach dla naszego wspólnego bezpieczeństwa! ― perorował Gustav. ― Uregulowanie statusu uczniów zawieszonych w prawach, których liczba ciągle rośnie, a wciąż są na kampusie, potencjalnie zabierając miejsce innym osobom, które mogłyby się tu znaleźć! Ograniczenie liczby osób na roczniku i w ten sposób zagwarantowanie indywidualnej opieki każdemu uczniowi! Stworzenia sądu uczniowskiego!
Edvard i Mary przystanęli na chwilę, słuchając Klimta. Tłum zdawał się faktycznie go uwielbiać.
― To wszystko z pozoru wydaje się mieć sens ― zaczął powoli Edvard ― ale gdy tylko pomyślisz o tym choć minutę, ma całkiem groźne implikacje.
― Część Poszukiwaczy jest zawieszona w prawach ucznia za śledztwo ― przypomniała Mary. ― „Uregulowanie ich" tak naprawdę oznaczałoby wyrzucenie ich za to, że próbowali w czymś pomóc, kogoś uratować.
― Pora na sen to dosłownie godzina policyjna, i „pilnowanie jej" mogłoby skończyć się naprawdę źle. Nie mówiąc o sądzie uczniowskim.
― Boże, Munch, bardzo mi się to wszystko nie podoba ― powiedziała Mary, ruszając w stronę Chatki. ― Gdzie jest ta cudowna, magiczna szkoła, do której tu przyjechałam?
― Zbudował ją da Vinci. I to my musimy ją odzyskać.
Alphonse Mucha, "Cycles Perfecta", znany też jako "Głosujcie na Gustava Klimta!"
Dante Gabriel Rossetti, "Ofelia", znana też jako "Dziewczyna z sąsiedztwa"
Claude Monet, "Pierre-Auguste Renoir", znany też jako "Naruszanie prywatności"
Notatki Eugene'a Delacroix, znane też jako "Drogi pamiętniczku..."
Jean-Auguste-Dominique Ingres, "Autoportret w wieku 55 lat", znany też jako "Intencjonalnie złośliwe kamizelki"
____________________________
ok tea ten incydent z Ingresem wylewającym kawę na Delacroix akurat wydarzył się naprawdę
tak samo Munch naprawdę był uważany za najprzystojniejszego mężczyznę w Norwegii
zróbcie z tym info co chcecie
nowe rozdziały będą szybko bo mam taką motywację że o ja pierdole i wypluwam z siebie rozdział za rozdziałem xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top