XLIX. Sublokatorzy i współlokatorzy
-SALVADOR-
Salvador miał okropne sny.
Nie przepadał za spaniem, jako czynnością i jako ideą, co najmniej w ostatnim czasie. Od kiedy pamiętał, zdarzały mu się prorocze sny – śnił o tym, że kolegę z klasy spotka coś złego, i parę dni później okazywało się, że umarł mu chomik – ale teraz stały się znacznie intensywniejsze. Przez lata nauczył się, że jego dar, choć enigmatyczny, był na tyle niezawodny, że jeśli śnił mu się ktoś, kogo znał, był to raczej proroczy sen.
Problem leżał w tym, że wiedział – mniej więcej – co tej osobie się przydarzy, ale nie to, jak temu zapobiec. Zazwyczaj się nie dało.
A jeszcze większy problem polegał na tym, że Salvador miał tylko złe sny.
Dzisiaj śnił mu się wypadek. Śniło mu się zderzenie, pewnie dwóch pojazdów, ale nie wiedział jakich – w jednym, tym, na którym skupiał się sen, było dużo ludzi. Drugi pojazd uderzył jak pocisk, moc, z którym doszło do kolizji, powaliła ludzi na ziemię, wydusiła im oddech z płuc. Część z nich uszła bez żadnych obrażeń, tylko z lekkimi otarciami; jedna z tych osób szybko otrząsnęła się z szoku i od razu zaczęła szukać kogoś innego. Rozglądała się panicznie po pobojowisku, krzycząc jakieś imię. Salvador starał się je zrozumieć.
Kiedy do niego dotarło, co krzyczy osoba z jego snu, poczuł, że chce się już obudzić.
Ktoś przedzierał się przez zniszczony autobus – tak, to był chyba autobus – szukając Fridy Kahlo.
Nawet przez sen Salvador poczuł mdłości. Boże, czemu ten sen musi być akurat o Fridzie, o dziewczynie, która wydawała się dla niego tak dobra, która chciała się z nim kumplować, która się o niego troszczyła? To nie tak, że życzyłby tego losu komukolwiek innego, ale wciąż poczuł, jak zabolało go serce, gdy osoba ze snu wreszcie znalazła Fridę.
Leżała na ulicy, w długiej sukience zlepionej krwią. Wydawała się nieco starsza niż Frida, którą znał Salvador, ale niewiele – miała tu może osiemnaście, dziewiętnaście lat. Za mało, żeby wyglądać aż tak martwo. Jej noga była zmiażdżona, podobnie jak jej ramię, a sposób, w jaki leżała, od razu sugerował, że ma złamany kręgosłup. Najgorsze jednak okazało się dopiero wtedy, gdy osoba ze snu w panice zaczęła odsuwać gruz z ciała Fridy, i chciała przełożyć metalowy pręt na jej brzuchu – wtedy okazało się, że pręt nie leżał na brzuchu Fridy. Był wbity w brzuch Fridy, przebił ją na wylot.
Sen już się kończył, ale Salvador wiedział – bo wiele rzeczy po prostu wiedział, bez wyjaśnienia, bez źródła – że wbrew pozorom te przerażające obrażenia nie zabiją Fridy. Przeżyje, ale spędzi całe życie w bólu, i to nie tak długie życie, bo nie dożyje starości.
Budził się z ogromnym ciężarem na klatce piersiowej – bo jak inaczej masz się czuć, kiedy dowiadujesz się, że twoja przyjaciółka przeżyje coś potwornego i dożyje może pięćdziesiątki, ale nie dłużej, i wszystkie te lata spędzi w cierpieniu? Salvador nienawidził swoich snów. Nienawidził widzieć tych rzeczy i jeszcze bardziej nienawidził wiedzieć, głęboko w sobie, że wszystko to się prędzej czy później wydarzy.
To był pierwszy tak wyraźny sen, który miał o kimkolwiek z Poszukiwaczy – chociaż ostatnio śnił o nich często. Na razie wiedział o nich jedynie często bardzo ogólne rzeczy, często wyrwane z kontekstu, nie rozumiał większości swoich snów. Wiedział, że Yayoi Kusama spędzi większość swojego życia w jednym budynku. Wiedział, że Claude Monet będzie miał ogromny ogród. Wiedział, że Mary Cassatt nigdy nie wyjdzie za mąż i nigdy nie będzie miała dzieci.
Wiedział jednak też – od niedawna – że Berthe Morisot, podobnie jak Frida Kahlo, nie dożyje starości.
Wiedział, że Manet pozostanie w jej życiu do końca, ale nie mógł rozgryźć, w jakiej dokładnie roli; ten sen był bardzo skomplikowany.
Salvador nie mówił przyjaciołom, co o nich wie, obiecał to sobie dawno temu. Nie dało się tego opowiedzieć. Nawet jeśli uwierzyliby w jego sny, raczej nie uwierzyliby w tę dziwną, głęboką pewność, którą czuł całym sobą.
Dylemat, który dla większość ludzi czysto abstrakcyjnym pytaniem – czy gdybyś mógł poznać swoją przyszłość, zrobiłbyś to? – stawał się dla Salvadora coraz bardziej codziennością. Tyle że musiał podjąć tę decyzję za swoich przyjaciół.
Starał się nie myśleć o tych rzeczach na co dzień.
Obudziwszy się z prawdopodobnie swojego najgorszego snu do tej pory, przeciągnął się, przetarł oczy, i otworzył drzwi potężnej szafy, w której spał. Szafy pełnej różowych ubrań.
Apartament da Vinciego zalewało słońce, gdy Salvador poszedł szykować się na zajęcia. Zapowiadał się prawie dobry dzień.
_______________________________________
Zajęcia były okej – Salvador chodził na nie semi-regularnie, nie każdego dnia mu się chciało, a wbrew temu, jak bardzo Anioł starał się udawać, że szkoła funkcjonuje tak jak dawniej, sprawdzanie obecności należało już do reliktów dawnych czasów. Czasem, zamiast iść na zajęcia, wolał spotkać się z Yayoi i zrobić jakąś fajną instalację artystyczną, albo zamawiać głupoty online. Salvador uwielbiał kupowanie rzeczy online – lubił mieć nowe rzeczy, zwłaszcza takie zupełnie niepotrzebne, a dzięki internetowi nie musiał wtedy mieć żadnych interakcji międzyludzkich.
Salvador kochał internet. I nie przepadał za ludźmi.
Jednak nawet on musiał przyznać, że zaczął powoli przywiązywać się do Poszukiwaczy, nawet do tych mniej przyjaznych. Ciągle myślał o tym, jak załamana wydawała się Artemisia Gentileschi – choć większość z nich raczej nie wierzyła w to, żeby Delacroix był winny, nie mieli jak tego wykluczyć. Salvador znał takie osoby jak Artemisia. Ludzi, którzy odpychali innych od siebie, którzy zawsze udawali twardych, którzy zachowywali się, jakby nic ich nie obchodziło. Teraz jednak oczywistym było, jak bardzo Eugene Delacroix obchodził Artemisię.
Po zajęciach nie za bardzo miał się gdzie podziać – jak zwykle – i rozmyślając o całej sytuacji, jakoś znalazł się pod gabinetem profesor Gentileschi.
Drzwi były uchylone, i Salvador zerknął do środka. Artemisia siedziała sama przy swoim stanowisku pracy, z głową schowaną w dłoniach. Wokół niej leżało mnóstwo pogniecionych kartek, nieudanych szkiców, jak domyślał się Dali.
Nauczycielka wydawała się strasznie zmęczona, znacznie bardziej niż wtedy, gdy widział ją wczoraj. Siedziała zgarbiona, wzdychając tylko ciężko co jakiś czas, a gdy wreszcie podniosła głowę, na jej twarzy malowało się skrajne wyczerpanie.
Salvador domyślał się, jak ciężko musi jej być. Widział, że Eugene Delacroix stał się dla niej ważny, i nawet nie wyobrażał sobie, jak trudna musiała być dla Artemisii sytuacja, w której pierwsza osoba, której zaufała od dawna, zostaje oskarżona o zdradę ich wszystkich. Coś musiało przydarzyć się Artemisii Gentileschi, że nie ufała ludziom – nie wiedział co, ale był pewien, że coś bardzo trudno. Na co dzień nie pozwalała sobie na okazywanie słabości, ale teraz, gdy siedziała sama w swoim gabinecie, widać było po niej, że to osoba ciężko doświadczona losem.
― Salvador? Co ty tu robisz?
Ups.
― Eee, mam nowy pomysł na kolejny trop w śledztwie. ― Dobra, czas na improwizację. ― Myślałem, że może, jeśli ma pani czas, chciałaby pani to sprawdzić...
Dobrze będzie ją czymś zająć. Artemisia Gentileschi wydawała się osobą, która nienawidzi bezsilności i tkwienia w pustce.
― Tak? O co chodzi?
Artemisia wyszła z gabinetu na korytarz, pochylając się konspiracyjnie.
No dobra, nie ma odwrotu, lecimy z tym.
― Wie pani, że mieszkanie dyrektora właściwie jest otwarte?
Gentileschi spojrzała na niego z szokiem.
― To znaczy... czasem bywało otwarte. I dorobiłem sobie klucz. Na wszelki wypadek. Żeby móc je przeszukać. Chce pani iść ze mną?
Artemisia miała wiele pytań, ale ruszyli w stronę Chatki z Improvium. Po drodze Salvador streścił jej historię licznych włamań do mieszkania da Vinciego, włącznie z tym, że prawdopodobnie widzieli tam pomocnika Ingresa, pomijając oczywiście fakt, że ostatnio tam squatował. O tym wiedziała tylko Yayoi. Będzie musiał to jakoś ukryć. Co może być trudne, biorąc pod uwagę fakt, że szli przecież przeszukać to mieszkanie. No cóż, nie do końca to przemyślał, ale teraz już było za późno, więc Salvador musiał zrobić to, co robił najlepiej – zamknąć oczy, udawać, że problem nie istnieje, i liczyć, że jakoś to będzie.
Kiedy dotarli na koniec skrzydła nauczycielskiego, rozejrzeli się dyskretnie dookoła, ale wyglądało na to, że teren był czysty. Salvador otworzył mieszkanie, modląc się, że na wejściu nie będzie żadnych śladów jego bytności.
To znaczy, on właściwie tu nie mieszkał. Po prostu czasem nocował. W szafie. Z szacunku do da Vinciego, oczywiście, przecież nie spałby na tym łóżku, bez przesady. Niczego nie podbierał, niczego nie podjadał. Czasami chodził spać do impresjonistów, czasami nawet do Willa, Vincenta i Henriego, a czasami tutaj. Tak już było. Trzeba było sobie jakoś radzić, co nie?
Artemisia od razu zabrała się do pracy i Salvador musiał przyznać, że była znacznie lepszą detektywką niż ktokolwiek z Poszukiwaczy. Kiedy oni sprawdzali jakiś teren, zazwyczaj rozwalali wszystko dookoła, w panice szukając czegoś, co natychmiast rozwiąże zagadkę, i, jak pokazywała historia, dość często byli przyłapywani. Tymczasem Artemisia oglądała wszystko powoli, ostrożnie, starając się nie naruszyć porządku, uważnie przyglądała się każdemu przedmiotowi. I kazała Salvadorowi stać na warcie. Wow, może to były całkiem dobre metody.
― Salvador, zobacz, to jest całkiem ciekawe. ― Artemisia klęczała przy dużej szafie, która do tej pory w ogóle nie wydawała mu się ciekawa.
― Nic tu nie ma.
― No właśnie. A ewidentnie było. ― Gentileschi przyłożyła lupę do wewnętrznej ścianki, pokazując ślady kilku różnych farb.
― Czemu ma pani przy sobie lupę?
― Jak to czemu? Podstawowe narzędzie historyka sztuki. Jezu, czego oni was uczą w tej szkole?
Salvador postanowił zignorować to pytanie.
― Widzisz? Tu jest farba, i tu, a tu są jakieś włoski, moim zdaniem od pędzli. Myślę, że tu da Vinci przechowywał swoje narzędzia – przynajmniej częściowo, bo resztę miał pewnie w gabinecie... Przeszukiwaliście gabinet?
― Nie.
― Ja miałam szansę zajrzeć tam tylko na chwilę ― przyznała. ― I zszokowało mnie to, że wydawał się bardzo pusty. Ewidentnie brakowało narzędzi... i tutaj też nic nie ma. Może to jakiś przypadek, ale wydaje mi się to interesujące jako potencjalna poszlaka...
Artemisia gwałtownie obróciła się w jego stronę, myśląc na głos:
― Dlaczego ktoś miałby ukraść przybory artystyczne da Vinciego? To nie ma żadnego sensu, nie są bardziej wartościowe niż jakiekolwiek narzędzia w Domu Barw.
― Może nikt ich nie ukradł.
― Masz na myśli... da Vinci zabrał je ze sobą? Czyli uciekł, a nie został porwany? Tylko czemu miałby...
Salvador otworzył szeroko oczy.
― Może to da Vinci ukradł „Szkołę". Może zabrał swoje przybory, żeby... ją odtworzyć?
Przez chwilę stali w ciszy, ale Gentileschi ostatecznie pokręciła głową.
― To ciekawy koncept, ale trochę nie trzyma się kupy.
― Prawda.
― Myślę, że brak przyborów to dobry trop, ale nie wiem, do czego miałby prowadzić... pomyślę nad tym.
Przeszukali resztę mieszkania – kolejną rzeczą, którą zauważyła Artemisia, był brak pamiętników czy notatników da Vinciego, tyle że istniało znacznie więcej powodów, dla których ktoś mógłby ukraść akurat to. W końcu, zrezygnowani, usiedli na dywanie w sypialni dyrektora, nieco zbyt blisko szafy Salvadora.
― Ciągle chodzi mi po głowie, że zapomnieliśmy nieco o obrazie w tym wszystkim ― przyznała nauczycielka. ― Niby coś wiemy, ale nie do końca... czegoś tu brakuje. ― Zaczęła wyliczać na palcach. ― Wiemy, że Ingres i ktoś jeszcze kradli obrazy uczniów, a potem ukradli „Szkołę". Ciekawe. Wiemy, że te obrazy są sprzedawane bogatym ludziom na czarnym rynku. „Szkołę" prawdopodobnie też sprzedano. Czyli robią to dla kasy. W takim razie można teoretyzować, że da Vinci się o tym dowiedział i znalazł coś inkryminującego Ingresa czy też jego wspólnika... więc musieli się go pozbyć.
― Myśli pani, że go...
― Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Mam nadzieję, żę go po prostu porwali. ― Artemisia przez chwilę wpatrywała się w okno. ― Wiesz, co myślę, Salvador? Że jeśli znajdziemy coś więcej o samej „Szkole", dowiemy się, gdzie jest da Vinci. Może dowiemy się, co on wiedział, a to da nam informacje, gdzie jest teraz... Naprawdę myślę, że ten brak przyborów tu coś oznacza. I myślę, że da Vinci może być gdziekolwiek, w jakiejś piwnicy, w jakimś lochu, obojętnie... Trudno będzie go znaleźć. Łatwiej będzie znaleźć obraz ukradziony dla zysku. Musi być ktoś, kto go kupił, ktoś, kto go przewiózł, ludzie, którzy wiedzą o tej transakcji, jakaś komunikacja między Ingresem a kupującym. Na tym musimy się skupić.
Artemisia w zamyśleniu otwierała kolejne szuflady da Vinciego, aż dotarła do...
― O mój Boże, w tej szafie ktoś mieszka.
Nie dało się zaprzeczyć. Ewidentnie było widać legowiska Salvadora, a nawet parę jego rzeczy, w tym figurkę słonia naprędce zlepioną na plotkach z Yayoi przedwczoraj.
― Eeee... to ja.
Gentileschi spojrzała na niego jak na obłąkanego – Salvador doskonale znał ten wzrok.
― No... mieszkałem wcześniej z Duchampem i Pollockiem, z oczywistych powodów nie mogę już tam być. Impresjoniści wzięli mnie do siebie, ale widzę, że ich denerwuję, więc czasami nocowałem u Fridy, Tamary i Yayoi, ale teraz, z Fridą i Tamarą, to wszystko jest bardziej skomplikowane... no i skończyło się tutaj. To znaczy, nie codziennie, ale...
Artemisia, co dziwne, nie wyglądała na wściekłą.
― Salvador, masz świadomość, że to strasznie niebezpieczne? Ingres mógłby tu rozwalić ci głowę każdej nocy. Nawet za dnia nie przyszłabym tu nieuzbrojona, wiedząc, że on tu bywa.
― Jest pani uzbrojona?
Nauczycielka wyciągnęła drobny, ostry sztylet zza skórzanego paska.
― Zawsze.
Salvador musiał to szanować.
― Wracając... Salvador, nie możesz tu spać. Mam kanapę w salonie w moim mieszkaniu, zabieraj swoje torby, od dzisiaj tam mieszkasz. Nie ma dyskusji.
Postanowił nie kłócić się z uzbrojoną Artemisią Gentileschi.
― Dobra, powinniśmy się stąd pewnie zbierać... ― Rozejrzała się niepewnie po mieszkaniu da Vinciego. ― Ciągle dręczy mnie jedna myśl.
― O co chodzi?
― Ktoś musi coś wiedzieć o tym obrazie. To niemożliwe, żeby tak duża rzecz jak „Szkoła" przeszła przez czarny rynek bez znacznego echa.
― Możemy... skontaktować się z kimś?
― Problem tkwi w tym, że mój główny kontakt z czarnym rynkiem leży teraz nieprzytomny w szpitalu z dziurą w głowie ― mruknęła Artemisia. ― Chociaż... jest ktoś inny. Tyle że wolałabym z nim nie rozmawiać.
― Mamy jakieś inne opcje?
Wyglądała, jakby dużo ją to kosztowało, ale pokręciła głową.
― Naszą jedyną opcją jest człowiek, z którym przysięgłam nie wymienić ani jednego słowa do końca mojego życia. Drugi najgorszy człowiek w moim życiu.
― Czy on w ogóle... powiedziałby pani, gdyby wiedział cokolwiek o sprawie?
― O, tak. To, że ja nie chcę z nim rozmawiać, nie oznacza, że on nie chce – wręcz przeciwnie. Nie w tym tkwi problem. ― Artystka ukryła twarz w dłoniach, przyjmując tą samą zmęczoną pozę, w której Salvador widział ją wcześniej tego dnia. ― Jak wybaczyć komuś coś niewybaczalnego? Jak wpuścić do swojego życia osobę, która zrobiła coś tak strasznego, która cię zdradziła, która udawała twojego sojusznika tylko po to, żeby obrać stronę twojego oprawcy, gdy tylko było to bardziej zyskowne? Jak wybaczyć komuś, kto miał cię chronić, a zrobił dokładnie odwrotnie, kto wpuścił do twojego życia przemoc, a potem zabrakło mu siły, by ją potępić?
Salvador nie wiedział, o co chodzi, i nie znał odpowiedzi na te pytania. Wiedział tylko jedno: Artemisia Gentileschi nosiła w sobie bardzo dużo bólu, i to takiego bólu, który nigdy nie przemija. Czasem tylko blaknie, jak źle zakonserwowany obraz.
― Ale czy musi mu pani wybaczać?
― On przyjmie odezwanie się do niego za wybaczenie.
― To niech sobie przyjmie. Dostanie pani odpowiedzi, jakich potrzebujemy, a potem może pani zerwać kontakt z tą osobą znowu. Potrzebujemy tylko jednej rozmowy.
Artemisia zacisnęła zęby.
― Jedna rozmowa.
― Ostatnia rozmowa.
― Jedna, ostatnia rozmowa, a potem zawsze już spokój ― powiedziała powoli, rozważając każde słowo. ― Wiesz co, Salvador? Masz rację. To przez tą osobę tak długo zamykałam się na jakiekolwiek kontakty międzyludzkie, a kiedy wreszcie znalazłam... przyjaciela... został aresztowany. I jeśli jedyną szansą na uratowanie go ma być zamienienie paru słów z tamtym człowiekiem, niech będzie. Nie może mnie pozbawić wszystkich dobrych rzeczy w życiu.
Artemisia wstała, uśmiechnęła się lekko i poklepała go po ramieniu.
― Chodźmy, Salvador, zrobię ci kolację i pokażę ci twoją kanapę. Naprawdę mi dzisiaj pomogłeś.
Poczuł się naprawdę miło, chociaż nie za bardzo wiedział, jak pomógł. Przez 90% swojego życia po prostu mówił losowe słowa.
Jak widać, ta strategia się opłacała.
____________________________________________
Frida Kahlo, "Retablo", znane też jako "Prorocze sny"
Hugo Ball, "Kolaż", znany też jako "Losowe słowa"
Salvador Dali, "Sofa Usta Mae West", znana też jako "Kanapa u Artemisii"
no i z powrotem
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top