XLI. Manifestowanie beznadziei egzytencji
-EDGAR-
Ostatnie tygodnie były torturą, i robiło się tylko gorzej – właśnie Dante Gabriel Rossetti uznał go za potencjalnego znajomego.
Nie zrobił nic, żeby się na to narazić – po prostu siedział sobie w bibliotece i próbował się uczyć – ale zasięg rażenia Dantego za nic miał bariery budynków czy czegokolwiek innego. Gdy tylko Edgar zamyślił się na chwilę, patrząc w okno, prerafaelita, wychynąwszy nie wiadomo skąd, spostrzegł okazję i rzucił się na nią.
― Edgar, och, Edgar... czyżbyś rozmyślał o tym samym, co ja?
― Dopóki nie rozmyślasz o zadaniu domowym z teologii, to nie.
― Kochany, doskonale wiemy, obaj, że tak naprawdę myślisz o czymś innym... ― Dante przysunął się nieco, tylko rozogniając przerażenie Degasa. ― Zadanie domowe z teologii to tylko element tej samej myśli, którą dzielimy – tego, jak miałka i nijaka jest nasza rzeczywistość. Pozbawiona wartości, przesiąknięta resentymentem, wypełniona głupimi zadaniami do zrobienia. A przecież jest tyle cennych doświadczeń do, hm, doświadczenia! Tyle piękna do ujrzenia! Mimo że jesteśmy w Domu Barw, nie widzę tu żadnego koloru...
― Dante, zostaw mnie.
Próbował się odwrócić, przykrył dół twarzy golfem i nasunął ciemne okulary na oczy, ale Rossetti nie odpuszczał.
― Przecież dlatego nosisz czarne ubrania, prawda? Żeby zamanifestować tę beznadzieję egzystencji?
― Po prostu je lubię.
― Nikt nie lubi beznadziei egzystencji, kochany.
― Nie mów tak na mnie.
― Niech ci będzie, drogi kompanie. ― Edgar skrzywił się. ― Ty tak samo jak ja wiesz, co byłoby odtrutką na tę okropną rzeczywistość. Znasz to jedyne antidotum, ale nie sądziłeś do tej pory, że miałbyś możliwość sam to odtworzyć... bo nie miałeś... ale teraz jestem ja, który myśli to samo, i jestem tu po to, by ci pomóc, by uratować naszą rzeczywistość wraz z tobą, kompanie...
― Przepraszam, co? Co masz na myśli? ― Degas mimowolnie odwrócił się, zirytowany.
― Przecież wiesz. Jedyne, co może zbawić tę szkołę. Włączenie teatru do naszego programu i zorganizowanie ogromnej sztuki teatralnej. Szekspira. Konkretnie... ― Dante westchnął głęboko ― „Snu nocy letniej".
― Co?
― Ja i ty, Edgarze, jesteśmy tacy sami ― kontynuował niezrażony grymasem niechętnego rozmówcy Dante. ― Od dawna to podejrzewałem, a teraz już to wiem. Wiesz, co chowasz za tymi golfami, za tą złośliwością i pozą, udawaniem, że nienawidzisz nas wszystkich? Wrażliwą, poetyczną duszę. Moją bratnią duszę. Teraz już się nie musisz tego wstydzić, Edgarze... Jestem tu po to, by pomóc ci ją rozwinąć, pielęgnować...
― Dante, przestań, błagam cię.
― Zawsze podejrzewałem to nasze duchowe pokrewieństwo, ale teraz jestem tego pewien. Ten świat po prostu nie jest dla nas, prawda? Nie możemy się odnaleźć w tak sztywnych granicach. Malarstwo, rysunek, rzeźba... to za mało.
„Nie", pomyślał Edgar, „w tej chwili to dla mnie stanowczo za dużo".
Malarstwo – to słowo sprawiało, że przechodziły go nieprzyjemne ciarki. Już wcześniej te lekcje powodowały u niego szczególną niezręczność, w końcu uczył tam Ingres, a jemu wybitnie nie szło malowanie. A teraz...
Teraz było jeszcze gorzej.
Poszukiwacze uważali go za zdrajcę, i słusznie. Stracił swoją jedyną przyjaciółkę. Z kolei jego sytuacja uczuciowa też była, eufemizując, skomplikowana. Osoba, do której czuł najwięcej uczuć na świecie, odpowiadała za zamach na innego nauczyciela, prawdopodobnie też za kradzieże oraz porwanie i/lub morderstwo dyrektora.
Trudno znaleźć słowa, które mogłyby podsumować, jak czuł się Edgar z samym sobą, jak bardzo sobą gardził. I nie było rozwiązania, choć Dante Gabriel Rossetti wydawał się sądzić inaczej.
― ...po prostu potrzebujemy teatru, wiesz? Obaj. Potrzebujemy... katharsis. W tym jednym Arystoteles miał rację!
― Przepraszam, ale o czym ty do cholery mówisz?
― Posłuchaj, Edgarze... chcę, żebyś zagrał w mojej sztuce. Sztuka, która pomoże uświadomić ludzi o mojej kampanii, bo, nie wiem, czy wiesz, ale jestem kandydatem na przewodniczącego szkoły, to nic takiego... ― Z jego tonu wynikało, że to ewidentnie „coś takiego". ― No i przy okazji zbierzemy trochę funduszy. Co ty na to?
― Chcesz mnie po prostu wkręcić w swoją kampanię?
― Nie, chcę, żebyś wydobył swoje prawdziwe „ja"! Edgarze, jesteśmy bratnimi duszami! Teraz jestem tego pewien, po tym, jak odrzuciła nas ta sama kobieta!
Dante wskazał ręką na okno. Za szybą widać było sylwetkę Mary Cassatt w jej fioletowym płaszczu wiązanym w pasie, z książkami w ręku, z szyją otuloną białym szalikiem. Śmiała się, a obok niej szedł nikt inny niż pan Smutne Grafiki, pan Undergroundowe Koncert i Drogie Papierosy – w skrócie, Edvard Munch. On także się uśmiechał – rozmawiali, wydając się czymś naprawdę rozbawieni.
Spędzali teraz ze sobą naprawdę mnóstwo czasu, co, choć trudno było mu to przyznać, niesamowicie irytowało Edgara. Szybko znalazła sobie nowego najlepszego przyjaciela... chociaż patrzyła na niego inaczej niż kiedykolwiek na Degasa. On był chyba kimś innym, kimś więcej niż nowym najlepszym przyjacielem.
― Mary mnie nie odrzuciła ― oznajmił zimno, wstając i zbierając swoje książki z biurka.
― Edgarze, nie ma co zaprzeczać... Wszyscy to widzą... byliście nierozłączni, a potem nagle pojawia się Munch i co, już nawet nie rozmawiacie. Muszę to jednak przyznać... chociaż wolałbym, żeby Mary wybrała ciebie albo mnie, Munch jest bardzo blisko mojego ideału piękna.
No, był przystojny. Może nawet bardzo. I co? Nie miał sobą nic do zaoferowania, był smutny cały czas... dobra, przy niej chyba nie. Przy niej naprawdę trudno jest być smutnym. Ale jest kompletnie inny niż ona! Munch ciągle chodził na imprezy, olewał szkołę, miał wszystko gdzieś. Jej kompletne przeciwieństwo.
Dante lekko się zapatrzył na spacerujących Mary i Edvarda – trudno było powiedzieć, które z nich przykuło jego wzrok bardziej.
― W każdym razie, oboje przeżywamy złamanie serca przez tę samą kobietę. Czy to nie najlepsza sytuacja do nawiązania prawdziwej więzi? Dostąpienia komunii dusz?
― Ty w końcu lubisz Platona czy Arystotelesa? ― zapytał, zanim zdążył się ugryźć w język. ― Poza tym, nie, Mary nie złamała mi serca.
― Nie ma czego się wstydzić.
Wzrok Edgara instynktownie uciekł ku Improvium, ku pracowni Ingresa.
― Owszem, nie ma, bo nigdy nie byłem w niej zakochany. Dlatego nie mogła złamać mi serca. Kropka.
― Edgarze...
― Dante, nie podobają mi się dziewczyny, okej! ― wybuchł w końcu, przykuwając wzrok kilku przypadkowych osób uczących się na krańcach biblioteki. Okej, nie tak wyobrażał sobie swój coming out, ale skoro już się zaczęło, trzeba to skończyć. ― Podobają mi się mężczyźni. Tylko. Więc Mary nie złamała mi serca. Ktoś inny to zrobił.
― Czyli jesteś zazdrosny o Edvarda?
― Nie! Dante, ogarnij się! ― Znów parę osób podniosło ciekawsko głowy. ― Nie podsłuchujcie może, okej?!
― Edgarze, spokojnie...
― Owszem, jestem zazdrosny o Edvarda, ale tylko dlatego, że Mary była moją najlepszą przyjaciółką, a teraz on zajął moje miejsce. Wyłącznie w tym kontekście. To nie on złamał mi serce, dobrze? Właśnie to sam to sobie zrobiłem.
― Och, Edgarze, to takie szekspirowskie!
― Wiesz co, Dante? Zamknij się. I zostaw mnie w spokoju.
Prawie wybiegł z biblioteki, trzaskając drzwiami. Zdołał tylko usłyszeć z oddali krzyk Dantego „jeśli będziesz chciał przekuć ten gniew w aktorstwo, wiesz, gdzie mnie szukać!".
Wydłużył nieco drogę, by ominąć Mary i Edvarda. Nie miał pojęcia, co było między nimi, ale nie zamierzał się tego dowiadywać, zwłaszcza nie empirycznie.
Co tam się właściwie zadziało? Czy sięgnął już dna, czy to był najniższy szczebel drabiny towarzyskiej, że Dante chciał się z nim zaprzyjaźnić? Boże, to przerażające, jak nisko upadł. To znaczy, nie tak, żeby kiedykolwiek stał wysoko...
Dotarł do pokoju, rzucając płaszcz na podłogę i zatrzaskując drzwi. Na szczęście nikogo z jego współlokatorów nie było – no cóż, oni mają znajomych. W przeciwieństwie do Edgara, który nigdy w życiu nie był bardziej samotny. Do tej pory sądził, że kocha być sam, ale teraz już wiedział, że naprawdę tego nienawidzi.
Była na świecie tylko jedna rzecz, która nieco łagodziła ciszę, jaka go teraz nieustannie otaczała.
Gdy tylko zsunął buty ze stóp, usiadł na łóżku i zakrył kocem. Odpalając laptopa, szukał jakiś przekąsek – gdzieś w szafce nocnej powinien mieć jeszcze czipsy...
Problem z musicalami był taki, że wcale nie było ich tak dużo. Przez ostatni tydzień trzykrotnie obejrzał „Heathers" i naprawdę bał się o to, jaki impakt to wywrze na jego zdrowiu psychicznym. Wszystko, co miał pobrane na laptopa, obejrzał i przesłuchał już tak wiele razy... to znaczy, nie ma nic złego w oglądaniu musicali ponownie. Po prostu potrzebował historii, która go zaangażuje, a kiedy zna się każdą kwestię na pamięć, czasem trudno się zaangażować.
Został wystawiony na łaskę i niełaskę Internetu.
Przeglądał rozmaite propozycje, ale miał wrażenie, że wszystko już widział – każdy jeden musical. Czy to możliwe, żeby jedna osoba doświadczyła każdego musicalu na świecie, a jednocześnie wciąż czuła się tak samotnie?...
Pozostały mu tylko przeróbki i fragmenty na Youtube. Oglądał je bezmyślnie, niemal nie czerpiąc żadnej przyjemności z tego, zdając się na autoplay. I gdy już przymykał oczy, gdy już zasypiał, z jedną ręką w paczce czipsów, nagle spostrzegł, że coś się zmieniło.
To nie był musical.
Na laptopie wyświetlało się coś obcego i nieznanego, ale natychmiast go to fascynowało. Nikt nie śpiewał, ale w słuchawkach rozbrzmiewała głośna muzyka klasyczna. Zazwyczaj wydawała mu się ona nudna, lecz teraz miał wrażenie, że jest potężna, dostojna, inna. Przejmująca. Ludzie na scenie tańczyli w idealnej synchronizacji, w takich samych, wspaniałych strojach, całym ciałem poddając się muzyce.
To był balet.
Edgar nigdy nie widział niczego piękniejszego.
Może jednak, przemknęło mu przez myśl, Dante miał trochę racji. Może potrzebował sztuki wykraczającej poza mury tej szkoły.
Po raz pierwszy od dawna poczuł, że żyje, klikając na kolejne nagranie przedstawienia baletowego i całkowicie zatapiając się w kontemplacji.
Georges de la Tour, "Maria Magdalena Pokutująca", znana też jako "Edgar w bibliotece"
Dante Gabriel Rosetti, "Zwiastowanie", znane też jako "Dante proponujący Edgarowi teatr"
Edgar Degas, "The Dance Foyer at the Opera on the Rue le Peletier", znany też jako "Sens życia"
pomyślałam sobie, że mogłabym wam pod każdym rozdziałem wstawiać małe zapowiedzi następnych rozdziałów, trochę w stylu zapowiedzi kolejnych odcinków seriali? nie wiem, dajcie znać, czy to okej pomysł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top