XIII. Zawsze zaczyna się od złych wieści

-BERTHE-

― Otwieram zakłady ― oznajmił teatralnie Sisley, gdy wraz z pozostałymi impresjonistami wciskał się do auli w Improvium, nieco za małej jak na ponad dwustu uczniów.

― Lepiej zamknij otwór gębowy zamiast otwierania zakładów ― mruknął Monet, ale Alfred puścił to mimo uszu.

― Dlaczego Anioł robi apel? Opcja jeden, znalazł da Vinciego, opcja dwa, nie znalazł da Vinciego i panikuje, opcja trzy, to wszystko jeden wielki żarcik kosmonaucik. I, opcja cztery, znowu coś lub ktoś zginęło.

― Dwa ołówki Faber-Castell na opcję dwa ― zadeklarował się Edouard Manet, pojawiając się znikąd – Betty dałaby sobie rękę uciąć, że przed chwilą go jeszcze nie było.

― Średnia tubka niebieskiej farby na opcję jeden ― sprzeciwił się Renoir. ― Bądźmy poważni. Nie mówię, że rzeczywiście go znalazł, ale, bądźmy poważni, da Vinci musiał wreszcie wrócić ze swojej małej eskapady.

― Stawiam jeden jogurt na to, że coś jeszcze zginęło.

― Ryzykownie, Pissarro, nie powiem. Ktoś jeszcze? Claude? Betty?

― Wstrzymuję się od głosu.

― Daj jedną temperówkę na opcję dwa ― rzuciła wreszcie. Rynek bukmacherski był skrytą namiętnością impresjonistów – Berthe z początku tego nie lubiła, ale z czasem nauczyła się, że jeśli zaufa swojej własnej ocenie faktów, intuicji, a także temu, na co stawia Manet, zwykle wygra parę fantów.

― Ej, moi drodzy, nie chcę was martwić, ale ludzie wyglądają trochę niewesoło ― zauważył Pissarro, gdy już znaleźli jakieś miejsca z tyłu. ― Jakby wiedzieli, o co chodzi.

― Może mają więcej niż dwie szare komórki i połączyli już fakty ― zasugerował Manet.

― Albo coś się działo, kiedy byliśmy w plenerze.

― Why not both?

― Czyli sądzisz, że Leonarda dalej nie ma, Eddie?

Manet westchnął zniecierpliwiony.

― Nie mów tak na mnie, ile razy mam powtarzać? Tak. Sądzę, że dalej go nie ma. I to niewykluczone, że ludzie mają więcej informacji niż my.

― Słyszeliście o tym, co mówią te dziewczyny z pierwszej klasy, w sensie Kahlo i reszta? ― zapytała Berthe. ― Mary Cassatt coś wspominała, nie wiem, skąd ona wie, ale podobno są prawie pewne, że da Vinciego ktoś porwał i chcą robić śledztwo na własną rękę.

Sisley prychnął.

― Ta, jasne. Porwał. Już to widzę. Pewnie miał najzwyczajniej w świecie dość tej przeklętej szkoły, jak każdy zresztą, i zwiał na wakacje.

― One tak na poważnie? ― zainteresował się Pierre-August.

― Nie wiem. ― Wzruszyła ramionami. ― Możliwe, że tak. Co o tym myślisz?

― Bzdura ― wciął się Alfred.

― Nie ciebie pytałam.

Z upływem czasu nauczyła się paru trików, które pozwalają na życie wśród impresjonistów z zachowaniem zdrowia psychicznego, a czasem nawet ogarnięcie ich w krytycznych momentach. Przede wszystkim należało sobie uświadomić, że to po prostu przerośnięte dzieci z paletą w ręku i beretem na głowie. Trzeba było do nich jak do dzieci – stanowczo, wyraźnie, jednoznacznie.

Zawsze docinali jej, że pełni funkcję mamy albo starszej siostry w ich grupce, ale jej to nie przeszkadzało.

To znaczy, przeszkadzało w tylko jednym wypadku, ale to nieważne.

― Kahlo i reszta nie są głupie ― powiedział powoli Renoir. ― Ale wątpię, żeby udało im się coś zrobić tak we trzy, jeśli rzeczywiście byłoby coś, o czym mogłyby robić dochodzenie.

― Proszę być cicho ― syknął jakiś dystyngowany głos osoby siedzącej przed nimi. Betty wychyliła się, by ujrzeć oblicze jednego z prerafaelitów, bodajże Hunta. ― To biedne chucherko ledwo mówi z rozpaczy, a jak będziecie dalej ględzić, to nic nie dotrze do moich uszu.

― Jak to z rozpaczy? ― zainteresował się Monet. ― Coś już wiadomo?

― Poszła plotka, że odkryli coś... niesympatycznego. W związku z czym tym bardziej proponuję się zamknąć.

Sisley przewrócił oczami, ale nie odezwał się.

― CISZA! PROSZĘ O CISZĘ! SCHOWAJCIE TE WSZYSTKIE POTENCJALNIE NIEBEZPIECZNE NARZĘDZIA, TAK, RIVERA I PICASSO, DO WAS MÓWIĘ!

― Biedne stworzonko ― mruknął Renoir. ― Tak się stresuje brakiem da Vinciego, biedaczek.

Kiedy szmer na sali choć nieco przycichł, Michał Anioł stanął na małym, drewnianym taborecie, który przytargał nie wiadomo skąd, poprawił swoje kręcone włosy tak, by nie zasłaniały ani kawałka wyjątkowo szpetnej twarzy, warknął na Caravaggia mamroczącego coś za nim, po czym przemówił do ludu, niczym parodia artystycznej wersji Napoleona.

― Młodzieży. Większość z was domyśla się, dlaczego tu jesteśmy. Jesteście w końcu inteligentni, a przynajmniej podobno jesteście. Trudno powiedzieć. ― Odchrząknął. ― Chodzi o profesora da Vinciego.

― Znaleźliście go? ― wypalił Gustave Courbet z czwartej klasy.

― Grzeczniej, panie Courbet. Odpowiadając na twoje pytanie... cóż, zwołałem dzisiejszy apel, by powiedzieć wam, iż nie. Niestety nie. ― Znów przerwał, zerkając na Durera stojącego wraz z resztą nauczycieli w tle. ― Dyrektor da Vinci zaginął w nocy z 17 na 18 stycznia. Udało nam się ustalić, że opuścił swoje apartamenty między północą a piątą rano, spakował ledwie parę ubrań, jakby wybierał się na weekendowy wyjazd, a także sporą ilość sprzętu malarskiego. Nie wiadomo, jak i kiedy dokładnie przekroczył szkolną bramę, ani czy ktokolwiek mu w tym towarzyszył. Jednakże w związku z przedłużającą się nieobecnością dyrektora, brakiem kontaktu z jego strony oraz paroma innymi poszlakami, możemy przypuszczać... możemy przypuszczać, iż dyrektor został porwany.

Ktoś krzyknął, ktoś westchnął, ale większość milczała. Betty nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek słyszała tak grobową ciszę, znajdując się w otoczeniu dwustu młodych artystów.

Porwany.

Ale że... jak? Jak w filmie? Przecież to nierealne. Czemu ktoś miałby go porywać? Po co? Przed oczami stanęło jej wizja nieznanego złoczyńcy kneblującego sympatycznego Włocha, który próbuje się uwolnić, podczas gdy więzy wpijają się w rękawy jego różowego garnituru. Mimo że obraz wydawał się raczej absurdalny i komiczny, poczuła powiew zimna. Miała wrażenie, jakby ktoś wbijał jej drobne szpilki w kark.

― Skończyła się zabawa ― mruknął Manet.

― Cholera jasna ― westchnął Renoir. ― Naprawdę miałem ochotę na twoje Faber-Castelle.

― Nie wierzę, że ktoś porwał tego świętego Mikołaja homoseksualistów ― wyznał Sisley. ― Ja pierdolę. Co tu się...

― Dziś mija tydzień, od kiedy ktokolwiek widział profesora da Vinciego ― kontynuował Michał Anioł. ― Oficjalnie zarządzam dochodzenie w sprawie jego zaginięcia. O sprawie wie już policja, niewykluczone, że prędzej czy później pojawią się na kampusie. Nie jest moją intencją siać w was panikę, ale nie sądzimy, żeby policja mogła zdziałać tu zbyt wiele, ponieważ... z odkrytych przez nas, to znaczy przeze mnie i profesora Durera... dowodów... wygląda na to, że jeśli w sprawę jest zamieszana osoba trzecia, a tak najprawdopodobniej jest... owa osoba trzecia jest ściśle związana z Domem Barw.

― HIERONIM BOSCH! ― wydarł się ktoś siedzący z przodu. Dopiero po chwili Betty rozpoznała Maxa Ernsta z maturalnej. ― TO BYŁ HIERONIM BOSCH!

― CARAVAGGIO!

― MICHAŁ ANIOŁ!

― PROSZĘ SIĘ ZAMKNĄĆ! ― odkrzyknął wszystkim purpurowy na twarzy Buonarotti. ― Jeśli ktokolwiek ma tutaj wysuwać oskarżenia, jestem to ja oraz grupa profesorów, z którymi będziemy starali się badać sprawę. Od tej chwili oficjalnie to ja sprawuję tutaj funkcje dyrektora, co oznacza, że zarządzam tą szkołą i wszyscy macie się mnie słuchać.

Monet parsknął przeciągłym śmiechem.

― Wkopał się. Daję całą moją paletę, że sam za tym stoi.

― Przyjęte ― wymamrotał Sisley.

― W najbliższych godzinach powołam specjalną grupę nauczycieli, którzy będą pomagali mi namierzyć obecną lokalizację Leonarda da Vinciego i rozwiązać całą tę sprawę. Jedynym waszym zadaniem, jako uczniów, będzie po prostu bycie uczniami. Nierobienie żadnych afer, niewywoływanie zamieszek. Macie zachować spokój, normalnie chodzić na lekcje, malować i zajmować się wszystkim, czym zajmujecie się na co dzień. Nie mogę zabronić wam... martwić się... o waszego ukochanego dyrektora, ponadto niewykluczone, że będę potrzebował... formalnie przesłuchać parę z was, jeśli okaże się, że coś o tym wiecie... ale poza tym macie być po prostu uczniami. Jasne?

Impresjoniści spojrzeli po sobie. Liczenie na to, żeby uczniowie Domu Barw zachowywali się normalnie... czy na to przypadkiem nie istniał konkretny termin? Utopia? Głupota?

― Dlaczego ktoś miałby nas przesłuchiwać? ― odezwała się poważnie Georgia O'Keeffe.

― Cóż, panno O'Keeffe, jak już wspomniałem, może coś o tym wiecie. Być może widzieliście coś, co tamtego dnia wydało wam się dziwne, ale zbyt mało dziwne, żeby to zgłosić?

― Widzę coś dziwnego za każdym razem, gdy patrzę w lustro ― przyznał Claude cicho. ― I na czyjekolwiek oblicze w tej szkole.

― Czy ktoś znowu będzie przeszukiwał nam pokoje? ― zapytała jakaś dziewczyna, tym razem Betty jej nie rozpoznała.

Michał Anioł wziął głęboki oddech, wyglądając, jakby odliczał w głowie do dziesięciu, by się uspokoić.

― Zobaczymy, jak potoczy się śledztwo. Kontynuując, napomknę po raz kolejny - jeśli ktokolwiek z was chciałby nam coś powiedzieć, coś związanego z zaginięciem dyrektora, skontaktujcie się z profesorem Tycjanem. Ostrzegam, że każdy śmieszek dostaje dłutem w oko.

― Co ze „Szkołą Ateńską"?...

To chyba był Edward Hopper. Berthe zerknęła na niego – jako jeden z nielicznych w tłumie wydawał się spokojny, zupełnie spokojny. Nie stanowiło to nowości, Hopper po prostu taki był, spokojny i powściągliwy. I dziwny, ale nie ponad przeciętną.

― Panie Hopper, musi pan przyznać, że w sytuacjach kryzysu trzeba wybrać pewne priorytety. Odnalezienie profesora da Vinci jest teraz najważniejsze – zajmiemy się poszukiwaniem obrazu w momencie, gdy będzie tu już z nami siedział, cały i zdrowy.

Poczuła, że ktoś nachyla się w jej stronę.

― Zobacz, jak mu się ręce trzęsą ― szepnął jej do ucha Manet.

― Rzeczywiście, strasznie. Właściwie, dziwisz mu się? Naprawdę nie ma co zazdrościć mu położenia w tej sytuacji, szczerze mówiąc.

Buonarotti, znany ze swojej gwałtowności, chęci przejęcia władzy nad szkołą i wiecznych konfliktów z Leonardem, nagle musiał przejąć te wszystkie obowiązki, których było znacznie więcej niż podejrzewał, w dodatku w dobie kryzysu, a do tego jeszcze musiał odnaleźć dyrektora, który zapadł się pod ziemię... sam będąc głównym podejrzanym.

Jeśli to nie on, Betty szczerze mu współczuła. I, prawdę mówiąc, nie potrafiłaby uwierzyć, że to Michał Anioł stał za zniknięciem da Vinciego – choćby dlatego, że jest zbyt inteligentny na takie zagranie. A zresztą... zawsze miała wrażenie, że za wściekłą, agresywną fasadą kryje się ktoś wcale nie aż tak zły, jak go malują, choć zapewne nie aż tak dobry, jak maluje.

― Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, proszę kierować je do innych nauczycieli, a najlepiej do profesora Botticellego lub profesora Tycjana! ― oznajmił Michał Anioł, przekrzykując narastający szum. ― Nie śmieszkujcie! Nie róbcie zamieszek! Ogarnijcie się i idźcie do Chatki! Uczcie się i nie róbcie nic głupiego!

Wszyscy zaczęli wstawać i stało się to, czego Berthe tak nie znosiła – z auli zaczął wylewać się ludzki potok, dusząc, przyciskając do ścian słabszych osobników. Mimo niewątpliwego talentu, pewnego rodzaju charyzmy oraz siły przebicia, Morisot nie zaliczała się do tych najbardziej odpornych fizycznie, toteż nierzadko jej stopy – i nie tylko – ulegały zmiażdżeniu w takich sytuacjach. Camille, dość wysokiej postury, wielokrotnie proponował, że może przenieść ją na ramionach, ale czuła się zbyt... dystyngowana, niezależna, by się na to zgodzić, choć doceniała troskę przyjaciela. Prawdę mówiąc, ze wszystkich impresjonistów chyba to właśnie Pissarra rozumiała najbardziej. Starała się iść dokładnie za nim, nie stracić go z oczu w tłumie.

Kiedy wydostali się na zewnątrz auli, a potem również wyszli z Improvium, pierwszym, który się odezwał, był, rzecz jasna, Monet.

― To jakaś kpina. Albo koszmar senny.

― Aż tak?

― Wiecie, co się teraz stanie? Widzieliście to? Michał Anioł nie ma najmniejszego pojęcia, co robi. Nie wie nic o prowadzeniu śledztwa i kompletnie nie wie, jak zabrać się do szukania da Vinciego. Moim zdaniem nie ma siły, żeby go znalazł. Z kolei myśli na tyle, żeby wiedzieć, że są w tej szkole osobniki, które nie tylko mają głęboko gdzieś zaginięcie Leonarda, ale wręcz to wykorzystają. Jak sądzicie, ile creepów i dziwnych ludzi, których mamy tu wręcz w każdej szparze w podłodze, powstrzymają słowa „nie róbcie zamieszek"? ― Głos Claude'a z każdym słowem coraz bardziej nabrzmiewał zdenerwowaniem. ― Wiecie, co się stanie? Piekło się stanie, kurde.

― I jedynym sposobem, żeby to się nie stało ― powiedziała powoli Berthe ― jest znalezienie da Vinciego. Mimo że wydaje się sympatycznym, niegroźnym ... orędownikiem mniejszości seksualnych, to on trzyma tę szkołę w ryzach. Tylko on wie, jak być dyrektorem, Anioł zwyczajnie się do tego nie nadaje. Bez da Vinciego wszystko się rozpadnie.

Impresjoniści zamilkli, pozwalając tym słowom głęboko zanurzyć się w ich myślach. Betty spojrzała na to, co ich otaczało – ich mały świat, heksagonalny budynek Improvium, firanki w oknach ogromnego gmachu Chatki, szklarnię i miejsce, gdzie profesor Durer trzymał zwierzęta, małą bibliotekę, ścieżki, ławki, rzeczkę i drzewa, ich mały, ale kompletny świat. I nade na wszystko na ludzi – na tych dziwaków, czasem tak trudnych w codziennym życiu, ale jednak zupełnie wyjątkowych, potrzebnych. Nikt nie potrafiłby tworzyć jak oni, urodzili się do tego. Poza ogrodzeniem Domu Barw nie istnieli ludzie, którzy by ich zrozumieli, nie istniało miejsce, które byłoby ich faktycznym D o m e m, miejscem stworzonym dla nich, azylem dla ludzi niekompatybilnych z rzeczywistością.

Nie potrafiła sobie wyobrazić – i nie chciała – jak nagle wkrada się tu chaos, jak strach oraz niepokój, które już się pojawiły, narastają z godziny na godzinę, dopóki nie wyleją się z młodych artystów jak wodospad lawy. Zgromadzenie tylu nietypowych ludzi na takiej powierzchni stanowiło też niezwykle ryzykowny akt. Byli jak ładunki wybuchowe, niewłaściwy krok i z barwnego środowiska artystów staliby się frontem wojennym, pełnym ludzi połamanych jak zbyt kruche szkło. Da Vinci musiał to wymierzyć, wyważyć, starannie umieszczać każdy element jak w domku z ręcznie malowanych kart – a teraz, gdy zabrakło jego samego, podstawy, pierwszej karty, zabrakło tego najważniejszego elementu utrzymującego harmonię. Nie trzeba być geniuszem – choć i tych tu nie brakło – by przewidzieć, co się dzieje z domkiem z kart, gdy ktoś nagle wyjmie najważniejszą podstawę.

― Ktoś musi go znaleźć ― odezwał się Renoir.

― My musimy go znaleźć ― poprawił Claude.

― Myślicie, że to możliwe? Dalibyśmy razem?

― Obiektywnie sądząc, mamy szansę ― odezwał się Manet, jak zawsze poważny, z solidnymi, błyskotliwymi argumentami. Betty tak strasznie chciałaby być choć w połowie tak mądra jak on. ― Jeśli byśmy się naprawdę spięli i zorganizowali, tak. Naprawdę dobrze znamy tę szkołę, jesteśmy dociekliwi i spostrzegawczy. I bardzo różni od siebie, a w takich sprawach im więcej punktów widzenia, tym lepiej.

― Kahlo ― powiedział nagle Pissarro. ― Kahlo i jej przyjaciółki, ich śledztwo. Im więcej punktów widzenia...

Pozostali impresjoniści spojrzeli na niego, w mrugnięciu oka rozumiejąc, co ma na myśli.

― Możemy co najmniej podejść i zapytać się ich, czy robią to śledztwo na poważnie ― zadecydował Monet. ― Zobaczymy. Może rzeczywiście, gdyby tak zebrać ogarniętych ludzi, dałoby się zapobiec większym tragediom, albo nawet...

― ...znaleźć da Vinciego ― dokończył Alfred ponurym tonem. Betty zauważyła, że od apelu był dziwnie milczący.

― Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem ― oznajmił Claude ― ale ruszajmy do pokoju meksykańskiej komunistki.

_______________________________________________

― O mój Boże! ― zawołała Frida Kahlo, gdy przestąpili próg jej pokoju. ― Co to za okazja, że ta ekskluzywna grupa impresjonistów raczyła tu przybyć?

Właśnie wieszała coś na ścianie nad swoim łóżkiem, jakieś zdjęcia, wspinając się na palce i balansując na jednej nodze, by dosięgnąć jak najwyżej, a jej współlokatorki – Kusama z Łempicką – grały w coś, co wyglądało jak nieślubne dziecko pokera i onse-madonse.

Wszyscy spojrzeli na Claude'a, który, o dziwo, wyglądał na dość onieśmielonego widokiem młodszej koleżanki.

Cóż, zazwyczaj trudno nie być onieśmielonym widokiem Fridy Kahlo. Choć niziutka, chuda jak patyk, nie aż tak dziwna jak Yayoi ani tak atrakcyjna jak Tamara, potrafiła robić wrażenie na ludziach. Berthe nie była pewna, co o niej sądzi. Podobnie jak reszta impresjonistów, zlustrowała wzrokiem jej wielobarwną, opinającą się dość nisko na biodrach i sięgającą do kostek spódnicę, czarną bluzkę z nazwą zespołu, o którym żadne z nich nie słyszało, a także dziwnie ułożone włosy. Nie wyglądała jak inne dziewczyny, nawet te z Domu Barw. One też ubierały się oryginalnie, wiadomo, ale nie były Fridą. Nie miały tego spojrzenia, sięgającego do samego wnętrza Ziemi, rażącego i zatrzymującego w miejscu. Betty pomyślała, że Kahlo nie można uznać za ładną – ze swoimi gęstymi brwiami, wręcz zaczątkami monobrwi, jedną nogą znacznie chudszą, trochę dziwną, krzywą posturą, niekonwencjonalnym rysom twarzy, ale jest niezaprzeczalnie piękna. W sposób, w który nawet ona – malarka kobiet – nie mogła zrozumieć.

― Słyszeliśmy, że planowałyście... coś w rodzaju... śledztwa odnośnie da Vinciego. Gdyby coś poszło źle.

― I chyba właśnie poszło ― zauważył Alfred. ― Tak mi się wydaje.

Frida spojrzała ciężko na swoje przyjaciółki.

― To były tylko takie żarty ― odezwała się wreszcie ― przynajmniej tak myślałam. Nie ma to zbytnio sensu, co, kiedy okazuje się to takie poważne? Trzy pierwszoklasistki węszące tutaj zrobiłyby więcej złego niż dobrego.

― Nie byłbym tego taki pewien ― nagle powiedział Edouard. ― Powiedzmy sobie to szczerze – czy ktokolwiek może to zepsuć bardziej niż Michał Anioł?

― Nie ma człowieka zdolnego to bardziej spieprzyć, zgadzam się ― przyznała Frida.

― A ktoś musi znaleźć da Vinciego, inaczej to wszystko legnie w gruzach, wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że ostatnie klasy nie będą siedzieć spokojnie. Ktoś musi coś zrobić i nie widzę powodu, żeby to nie mogły być trzy pierwszoklasistki, paru impresjonistów z drugiej klasy i jeden z trzeciej. Obawiam się, że jeśli nie my, nikt tego nie zrobi, bo każdy będzie myślał, że to bez sensu.

Manet rzadko mówił tak dużo naraz, więc jego słowa zabrzmiały tym wyraźniej. Betty najpierw spuściła głowę, a potem spojrzała na nich wszystkich – na Tamarę oraz Yayoi oderwane od kart, patrzące na nich z uwagą, na intensywnie rozmyślającego Camille'a, Renoira splatającego i rozplatającego nerwowo palce, Claude'a patrzącego z uznaniem na Maneta, Alfreda z wzrokiem wbitym w ziemię. Manet stał wyprostowany, jak zawsze w lekkim półcieniu reszty grupy, ale jego oczy były jasne.

― Musimy spróbować.

Z zaskoczeniem usłyszała swój własny głos. Jeszcze bardziej zdziwiły ją słowa Fridy Kahlo, które po nim nastąpiły.

― Dobra, dobra. Od dzisiaj jesteśmy Poszukiwaczami. Czas oficjalnie zacząć proces znajdowania Leonarda da Vinciego.

______________________

Gustave Courbet, "Człowiek zdesperowany", znany tez jako "Grzeczniej, panie Courbet"

Michał Anioł, "Pieta ze św. Nikodemem", znane tez jako "To się nie uda"

Frida Kahlo, znana też jako "Pani detektyw"

_____________________

sorki że dawno nie pisałam, ale dużo się dzieje u mnie + zbieram się psychicznie przed kończeniem LHC. 


buziaczki dla Was

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top