IX. Uparte mącenie ciszy
MARY
[polecam tę piosenkę wyżej]
― Mary ― odezwał się nagle Edgar Degas, gdy oboje siedzieli w bibliotece Domu Barw, mieszczącej się w osobnym, niewielkim budynku, ślęcząc nad pracami domowymi. ― Co sądzisz o tym, że nikt nie widział da Vinciego od dwóch dni?
Mary Cassatt wzruszyła ramionami. Właśnie kończyła esej na mitologię, przedmiot, z którego była dość dobra, ale wymagało to sporo nauki, zwłaszcza, że właśnie przerabiali genealogię bogów greckich. Nie była to jej ulubiona dziedzina – wolała przedmioty praktyczne, takie jak rysunek – ale nie była aż taka zła.
― A co mam myśleć? Pewnie do kogoś pojechał.
― To czemu nam o tym wcześniej nie powiedział? ― zapytał Edgar, a Mary wyczuła w jego głosie rosnącą nerwowość. Oho, zaczyna się, jej przyjaciel znowu wpadał w swoje drobne i mniej drobne obsesje. ― Zawsze mówił nam, gdy kogoś odwiedzał, że trochę go nie będzie.
― Pewnie zapomniał. Może się spieszył...
Ręka jej nieco zadrżała, więc drugie „t" w „tytanomachii" wyszło niezgrabnie. Skrzywiła się.
― Może tak ― przyznał Degas, ale potem znów zapytał tym nerwowym głosem: ― To dlaczego Buonarotti jest taki zdenerwowany?
― Buonarotti jest zawsze zdenerwowany.
― Teraz jest w inny sposób ― upierał się chłopak. ― W taki zagubiono-zdenerwowany sposób zdenerwowania. Nie rozumiesz.
― Nie rozumiem ― przyznała. ― Nie wiem, Edgar. Wiesz, jaką mam propozycję? Poczekajmy jeszcze dwa dni i jeśli to się nie wyjaśni do tego czasu, zaczniemy się martwić, okej?
Przyjaciel Mary zawahał się, ale w końcu pokiwał głową.
― Niech będzie.
Cassatt uśmiechnęła się z ulgą pod nosem. Uspokajanie drażliwego Degasa nie było najprostsze, ale przez ostatni rok opanowała to dość dobrze.
Postawiła kropkę po ostatnim zdaniu i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Lubiła to – lubiła się uczyć, lubiła swoje ładne pismo i estetyczne notatki, podkreślacze, pióra wieczne i piątki z testów. Oczywiście, malować lubiła jeszcze bardziej, ale, jakby to ujął Edgar, to był zupełnie inny rodzaj lubienia. Nauka dawała jej poczcie kontroli, pozwalała myśleć, że rozumie swoje życie, że jest poukładane i przyjemne, dokładnie takie, jakie powinno być. Za to sztuka dawała efekt odwrotny – niczym nurzanie się w chaosie, nurkowanie w burzliwym oceanie w poszukiwaniu odpowiednich elementów.
I tak jej obrazy były raczej grzeczne i poukładane, przypomniała sobie. Ciekawe, co musi czuć na przykład taki Will Turner, lubujący się w wizerunkach katastrof naturalnych. Jeśli ona zanurzała głowę w bałaganie sztuki, on schodził na samo dno tego jeziora, zbierając z niego niesamowite efekty.
Wiedziała, że jej sztuka może być uznawana za nudną – ona sama może być uznawana za nudną – ale jej to nie przeszkadzało. Wyznawała zasadę, że lepiej być nudną i mieć kontrolę, niż być ciekawą, lecz zagubioną.
Cóż, przynajmniej na razie.
Podpisała esej, spięła kartki w linie jasnoniebieskim spinaczem i uśmiechnęła się szeroko. Teraz zostały tylko mniejsze zadania – parę ćwiczeń z architektury gotyckiej na historię sztuki, powtórzenie przed kartkówką z anatomii, kilka zdań do napisania na grafikę warsztatową... a potem będzie mogła popędzić do pracowni rysunku, by zająć się swoim nowym portretem, który chciała wysłać mamie na urodziny. Postanowiła też wypróbować nowe pędzle, które wysłała jej siostra, obecnie przebywająca w Anglii, więc zaskakująco blisko. Mary nie mówiła o tym nikomu, nie zwierzała się raczej Edgarowi i trudno byłoby jej się przed kimkolwiek otworzyć, ale naprawdę tęskniła za rodziną. Była z nimi ogromnie zżyta; nawet po ponad roku, choć już się przyzwyczaiła, trudno jej było ze świadomością, iż zobaczy swoich krewnych dopiero podczas następnej przerwy świątecznej lub ferii. Nie jeździła w długie weekendy do domu – to nie miało sensu, zważywszy, ile trwała podróż do Stanów Zjednoczonych. Edgar chyba nawet raz mruknął coś w rodzaju zaproszenia, by pojechała z nim do Paryża, do familii Degasów, ale Mary uprzejmie podziękowała za mruknięcie i oświadczyła, że woli zostać w Domu. Mimo tęsknoty, nieco się przyzwyczaiła do zostawania w pustej, cichej szkole – dobrze jej się wtedy uczyło i czytało. Zresztą, słyszała opowieści o niesympatycznym ojcu Edgara i, prawdę mówiąc, bała się jego rodziny.
Sięgnęła po zeszyt z historii sztuki, obłożony ładnym papierem pakowym. Kątem oka dostrzegła, że jej przyjaciel podniósł się ze swego stanowiska pracy.
― Idę po herbatę do Chatki, wrócę za dziesięć minut. Chcesz?
― Bardzo chętnie.
― Taka jak zwykle, z miodem?
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Edgar naciągnął swoją błękitną bluzę i skierował się w stronę wyjścia z biblioteki.
Zdecydowana większość ich kolegów ze szkoły uczyła się i odrabiała zadania we własnych pokojach, ale para dziwnych przyjaciół wolała bibliotekę. Ich współlokatorzy należeli do zwolenników głośnej, wspólnej nauki, co przeszkadzało im obojgu; zresztą, bardzo lubili niewielki budynek niedaleko Chatki. Był zbudowany na planie koła, przypominał pod względem projektu nieco baptysterium z niewielkim przedsionkiem – w architekturze sakralnej nazywałoby się to „narteks" albo „kruchta", przypomniała sobie, znajdując odpowiednią stronę w zeszycie, a tutaj pełniło funkcję szatni. Zostawiali tam płaszcze, gdy bywało zimniej, po czym kierowali się do części właściwej, gdzie regały pięło się po sufit, a stanowiska do pracy kusiły miękkimi fotelami, w których Edgarowi zdarzało się zasypiać po wyjątkowo wyczerpującej sesji nauki. Doskonale wiedzieli, kiedy w bibliotece jest najmniej uczniów i właśnie w tych godzinach tam przesiadywali, zazwyczaj się ucząc, ale czasami rozmawiając lub grając w karty.
Tak, cenili samotność, a przebywanie z Edgarem czasami bardzo przypominało samotność, zarówno w dobrych, i w złych aspektach – no, nie licząc tego, że samotność nie była aż tak marudna. Lubiła go mimo to. Paradoksalnie, czuła się bezpiecznie w towarzystwie tego francuskiego dziwaka. Był kolejną częścią jej świata, który lubiła wyobrażać sobie jako uporządkowany, mimo że sam nie był uporządkowany, częścią codzienności, stałym elementem, choć czasami nieco zbyt narzekającym. Jednak to narzekanie było znajome i doceniała je w jakimś stopniu – stanowiło nieodłączną część kogoś, o kim tak miło było mówić „przyjaciel".
Naostrzyła swoje ołówki w pastelowych kolorach i już zabierała się do obiecanych ćwiczeń z architektury, gdy usłyszała czyjeś kroki w przedsionku.
― Edgar, tak szybko wróciłeś? ― zapytała zdezorientowana. Nie minęło dziesięć minut, na pewno... No, w przypadku jej przyjaciela wszystko było możliwe. Może spotkał profesora Ingresa i cofnął się z wrażenia, by poinformować przyjaciółkę, jak piękny jest jego crush.
Nikt nie odpowiadał, a kroki wciąż się zbliżały. Mary, tknięta przeczuciem, chwyciła najostrzej zatemperowany ołówek i wystawiła go bojowo w stronę potencjalnego napastnika.
Potencjalny napastnik wyłonił się po pełnej dramatycznego oczekiwania chwili z korytarza, by paść na kolana przed Mary i wyciągnąć w jej stronę bukiet przywiędłych kwiatków.
― O, bosko istoto! O, Ofelio XXI wieku, nimfa grecko, księżniczko rozświetlająca najciemniejsze lata średniowiecza swą boską urodą i przenikliwością umysłu!
― Dante...
Mary nie wiedziała, czy na jakiejś dziewczynie taka spontaniczna tyrada zrobiłaby wrażenie, ale na niej z pewnością nie – zwłaszcza, iż słyszała ją jakiś trzeci raz w tygodniu.
Dante Gabriel Rossetti uniósł wzrok w nadziei na dźwięk swego imienia.
― Tak, o boska?
― Co ty tu robisz?
― Przeszukałem cały teren naszej szkoły w poszukiwaniu twego pięknego lica, gdyż muszę ci coś powiedzieć.
Mary wzniosła oczy do sufitu, modląc się o cierpliwość. Wciąż nie opuściła bojowo naostrzonego ołówka.
― Dziś rano, gdy tylko wstałem, poczułem, że muszę ci to powiedzieć. ― Dante odchrząknął. ― Mary Cassatt, Ofelio XXI wieku, niewiasto o oczach barwy najpiękniejszych kwiatów i włosach jak aksamit, mam zaszczyt kierować do ciebie me słowa i chciałbym niniejszym powiedzieć ci, iż... kocham cię.
Mary czasem miewała wyrzuty sumienia po tym, jak spławiała Dantego – zwłaszcza na początku jego gorącego uczucia do niej. Nie do końca wiedziała wtedy, jak się zachować, ponieważ, mimo afektacji Rossettiego i jego sztucznemu egzaltowaniu, zauroczenie w niej wydawało się autentyczne. Jednak po kilku spontanicznych wyznaniach miłości w miejscach publicznych oraz paru przykładach przerażającego stalkingu ze strony Dantego Mary już wiedziała, jak postępować, a wyrzuty sumienia odeszły na dobre.
― To miłe. A teraz byłabym wdzięczna, gdybyś przestał robić ten cyrk i pozwolił mi się uczyć w spokoju.
Rossetti spojrzał na nią wzrokiem zbitego prerafaelity, ale dziewczyna była na to odporna.
― Mary, łamiesz moje serce. Druzgoczesz je, jak, jak...
― Jak ty ciszę w bibliotece? ― zasugerowała znużona. ― Słuchaj, Dante. Jeśli chcesz się tutaj uczyć, nie mogę ci tego zabronić, ale wtedy siadaj i bądź cicho. Jeśli nie, to, bardzo proszę, wynoś się stąd szybciutko.
Rossetti uśmiechnął się do niej promiennie, wyciągnął z regału absolutnie przypadkową książkę, po czym opadł na fotel nieopodal Mary. Westchnęła ostentacyjnie i zabrała się do ćwiczeń z architektury.
Nie zdążyła skończyć nawet szkicu pierwszego elementu zdobniczego z gotyku, gdy drzwi znów się otworzyły, lecz tym razem do biblioteki wszedł Edgar, który zmarszczył nos na widok Dantego.
― Co ten głupi prerafaelita tu robi?
Mary podniosła na niego udręczony wzrok zatytułowany „domyśl się".
― Prerafaelito ― Degas zwrócił się do adoratora dziewczyny ― co robią inni prerafaelici przed wejściem do biblioteki?
Dante wzruszył ramionami.
― Millais i Hunt? Skąd ja mam to wiedzieć?
Cassatt zacisnęła zęby, niestrudzenie rysując archiwoltę nad portalem.
― Może dlatego, że prawdopodobnie na ciebie czekają, aż już powyznajesz wszystkie swoje poetyckie uczucia tej oto Mary i pójdziesz gdzieś z nimi?
Dante znów wzruszył ramionami, lecz jego obojętności zaprzeczyły kolejne kroki w przedsionku.
― Rossetti, pospiesz się z tą miłością, z łaski swojej!
― Uczę się! ― odkrzyknął śpiewnie.
― Jasne, jasne. Ty tu się uczysz co najwyżej jak dostawać kosza do kraszi. Trzeci raz w tym tygodniu.
― Słuchaj, Dante ― zaczęła wreszcie Mary, czując, jak jej cierpliwość się kończy. ― Myślę, że to dobry moment na ustalenie tego raz na zawsze. Miło mi, że się we mnie... hm, zauroczyłeś, ale najwyższy czas na skończenie tej komedii z wyznawaniem mi miłości codziennie w absolutnie przypadkowych miejscach. Naprawdę utrudniasz mi życie, wiesz? To się zmienia w niebezpieczny stalking.
Rossetti zwiesił głowę, zrezygnowany.
― Skoro tak mówisz...
― Tak. Tak mówię.
― Ej, ludzie ― odezwał się któryś z kumpli Dantego, Hunt albo Millais, Mary nigdy ich nie rozróżniała ― co wy myślicie o tym zniknięciu da Vinciego?
― Jakim zniknięciu? ― parsknął Edgar, zaskakując przyjaciółkę. ― Pewnie pojechał do któregoś ze swoich znajomych artystów do Paryża albo do Florencji, tyle. Wróci lada dzień, nie ma sensu robić z tego jakiejś afery.
― Przecież ty... ― zaczęła mówić Mary, ale umilkła w porę. Przypatrywała się Degasowi ze zdziwieniem. Jeszcze chwilę temu sam ją o to pytał z widocznym podenerwowaniem i sam upierał się, że to nie może być zwykły wyjazd, a teraz stanowczym, zdystansowanym, wręcz kpiącym głosem wyśmiewał prerafaelitę. Co się stało?
Edgar zawsze zachowywał się nieco, hm, dziwnie, ale teraz to był, parafrazując, zupełnie inny rodzaj dziwności. Mary doszła do wniosku, że jej przyjaciel tak naprawdę stresuje się brakiem dyrektora w szkole – w końcu był czymś w rodzaju Dumbledore'a tego miejsca, wszechmądrą, ciepłą istotą dbającą o nich wszystkich. Edgara wprawiały w stany nerwowe różne rzeczy – a jeśli to był powód, była go w stanie nawet zrozumieć. Zostali sami z profesorem Buonarottim, który wyjątkowo nie znosił Degasa.
Być może dlatego, że profesor Buonarotti wyjątkowo nie znosił całej ludzkości.
― Ale serio ― odezwał się ten drugi, być może Hunt. ― To jest podejrzane.
Edgar przewrócił oczami.
― To wasze ideologie artystyczne są co najmniej podejrzane, moim zdaniem. Kompletnie bezsensowne...
― Jedyną osobą bez sensu jest Rafael Santi i jego wielka maniera, która zniszczyła sztukę! ― odpalił się Millais.
― Cóż, Degas, przynajmniej, w przeciwieństwie do ciebie, mamy j a k ą ś ideologię...
― Lepiej nie mieć ideologii niż być prerafaelitą.
Hunt parsknął.
― Jasne, i co jeszcze, głupi emo-manierysto?
Edgar poczerwieniał zupełnie jak profesor Buonarotti.
― Wolałbym ― wycedził ― robić głupie instalacje jak Marcel Duchamp, niż malować dziwne, brzydkie dziewczyny w średniowiecznych zamkach.
― One nie są brzydkie! ― wydarł się Dante.
Mary poczuła, że ma dość. Uderzyła o blat biurka książką do mitologii i spojrzała na prerafaelitów złym wzrokiem.
― Macie w tej chwili się stąd wynieść, żebym mogła się wreszcie pouczyć. Natychmiast.
Spłoszony Rossetti popatrzył na swą rzekomą wybrankę serca z mieszaniną przerażenia i zaskoczenia tym, jak bardzo się zirytowała. Odłożył książkę na miejsce, kierując się w stronę wyjścia, a Millais oraz Hunt posłusznie poszli za nim. Jednakże zanim wyszli z biblioteki, zostawiając Mary jej ukochany święty spokój, jeden z nich, ten być-może-Hunt odwrócił głowę w stronę dwojga przyjaciół i wyszeptał, wciąż nieco wystraszony gniewem dziewczyny:
― Zapamiętajcie moje słowa. To jest bardzo, bardzo podejrzane.
________________________________________________
Mary Cassatt, "Czytająca", znana też jako "Pilna uczennica"
Dante Gabriel Rossetti, "Lady Lilith", znana też jako "Moja ty Ofelio"
Edgar Degas, "Melancholia", znana też jako "Głupi emo manierysta"
William Hunt, "Amaryllis", znana też jako "Podejrzane, podejrzane"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top