Kolejny cholerny dzień

Otwieram powoli oczy. Już wiem, że to będzie okropny dzień. Mimo że przespałem całe dziewięć godzin i wziąłem leki, jakie zapisał mi mój lekarz, jestem wykończony. Patrzę na budzik, który stoi przy łóżku. Jest 6:39. Przeklinam w myślach na wszystko, na to, że po raz kolejny się obudziłem, czyli tak, jak robię to prawie codziennie.

Mógłbym pospać sobie z jeszcze jakieś pół godziny, ale wiem, że już nie zasnę. Zawsze tak jest. Dlatego po prostu leżę nieruchomo, gapiąc się w sufit. Czuję, że moje ręce i nogi są zbyt ciężki, żebym mógł nimi wykonać choćby najmniejszy ruch. Nie mam siły. Na nic.

O godzinie 7:00 po pokoju roznosi się nieprzyjemny dźwięk. Ach tak, nie wyłączyłem budzika. Teraz czuję, jak moje puste wnętrze zalewa gniew na ten cholerny dźwięk. Kolejny przeklęty dzień. W tym przeklętym świecie. Z tymi przeklętymi ludźmi. Zrywam się z łóżka, mimo obolałego ciała i strącam budzik z szafki nocnej, z taką siłą, że słyszę, jak pęka w nim przednia szybka. Nieruchomieję. Gniew wyparowuje tak jak zawsze i zastępują go wyrzuty sumienia. Sprawiają mi okropny ból.

Słyszę w głowie: "Coś ty zrobił, śmieciu? Znowu wszystko niszczysz! Twoja matka ciężko na to pracuje całymi dniami! Niewdzięcznik!", padam na kolana przy budziku. Biorę go w ręce i tak jak się spodziewałem, jest zniszczony. Wskazówki zatrzymały się w bezruchu na 7:01. Myślę tak, jak zalecał mi mój terapeuta. "To przedmiot. Nie ma uczuć. Nie przejmuj się czymś tak mało istotnym". Nie działa. Mam ochotę płakać, dlatego zaciskam powieki i liczę do 10. Biorę głębokie oddechy. Jest trochę lepiej.

Chowam budzik do szafki nocnej, żebym nie musiał na niego patrzeć i wyglądam przez okno. Znowu leje deszcz. Znając życie, gdy pójdę chodnikiem, przejeżdżający samochód ochlapie mnie wodą z kałuż, które już się zdążyły porobić i zapewne mają głębokość małych sadzawek.

Wychodzę z pokoju. Okropne zimno kłuje mnie w bose stopy. Gdzie zostawiłem te cholerne kapcie!? Mimo to zatrzymuję się na chwilę i nasłuchuję. Cisza. Jak dobrze. Matka poszła już do pracy. Rozluźniam się i powoli człapię do łazienki.

Jednak gdy tylko patrzę w lustro cały spokój, który wlał się we mnie zaledwie minutę szybciej, wyparował. Pewnie miał zbyt mało czasu, żeby się we mnie zakorzenić. Jaka szkoda.

Szkło odbija moje koszmarne oblicze. Widzę ciemne ślady pod oczami po okropnej nocy. Usta są popękane do krwi, a każdy z zielonych włosów stoi w zupełnie innym kierunku. Co Kacchan we mnie widzi?!

"Obrzydliwy. Paskudny. Nie pokazuj się nikomu. Kacchan znajdzie sobie kogoś lepszego. Jest z tobą tylko z litości — słyszę orszak w mojej głowie. Ponownie zalewa mnie fala gniewu, co jest zupełnie normalne gdy mam te złe dni, wychodzę szybko z łazienki, trzaskając drzwiami tak mocno, iż myślę, że wypadły z zawiasów. Odwracam się i ostrożnie sprawdzam, czy wszystko z nimi w porządku, czy ich nie zepsułem.

W końcu dochodzę do wniosku, że wszystko jest z nimi okay i prawie odczuwam ulgę, ale przed tym kłuje mnie serce, bo zrzuciłbym mojej mamie kolejne wydatki na głowę i tak ma przeze mnie już dużo problemów.

Idę do kuchni. Od razu rzuca mi się w oczy różowa karteczka na lodówce z napisem: "Weź leki :) Miłego dnia!". Matka zostawia mi takie codziennie, ale dla nie to tylko marnowanie papieru. W końcu dzień i tak będzie okropny. Nie jestem głodny, ale nie mogę zjeść tabletek na pusty żołądek, więc wsypuję płatki do misji i zalewam mlekiem.

a) Nie mam siły na nic bardziej skomplikowanego;

B) suche jedzenie nie przeszłoby mi przez gardło.

Nabieram porcję na łyżkę, wkładam do buzi i przeżuwam. Powtarzam czynność z jakieś pięć razy, zanim zaczynie mi się robić niedobrze. Reszty nie zjem. Wstaję od stołu i idę odnieść misję z resztkami do zlewu, ale wtedy pech daje się we znaki i miska wypada mi z rąk. Szkło rozbija się, a mleko rozlewa po kuchni.

— Cholerne życie! — krzyczę, wlepiając pełen złości wzrok w bałagan, jaki narobiłem. Zaciskam pięści ze złości, a po chwili je rozluźniam. Nie obchodzi mnie to. To wszystko i tak jest bez sensu. Kopię jeden z większych odłamków szkła, żeby bardziej rozmazać mleko po podłodze i zerkam na przygotowane leki, które mam zażyć. Okay. Wkładam do buzi. Pierwszą tabletkę. Potem drugą. Trzecią. Czwartą i piątą. Wszystkie, które przygotowała mi matka, każda w innym kolorze. Uśmiecham się półgębkiem, bo wiem, że nic nie dadzą.

Idę z powrotem do swojego pokoju, gdzie opadam na łóżko. Kręci mi się w głowie i słyszę szum krwi w skroniach. Moje kończyny są zbyt ciężkie. Nie mam sił. Znowu. Zamykam na chwilę oczy i pozwalam, by moje ciało wtopiło się w materac. Leżę tak przez 10 może 15 minut, aż moja anergia, którą zużyłem na zrobienie bałaganu w kuchni, się trochę odnowi. Jestem jak telefon, który nie może zostać naładowany do końca. Cały czas mam 15% energii i muszę się co chwila doładowywać.

W końcu podnoszę się do siadu i biorę mój telefon. Ten prawdziwy. Patrzę na wyświetlacz i widzę 8:24. Parskam wymuszonym śmiechem, bo to chyba jakichś żart! Spóźniony i to bardzo. Po raz kolejny zaciskam pięści tym razem tak mocno, że wbijam paznokcie w dłoń.

Nigdzie do cholery dzisiaj już nie pójdę! Zdenerwowany – chociaż pod tym gniewem kryje się smutek, rozczarowanie, wyrzuty sumienia – idę do szafy, skąd wyciągam najszerszą, najbardziej spraną i najbrzydszą bluzę, jaką mam i jakieś dresy. Przebieram się w łazience, ale nie mam siły na żaden prysznic. Jednak, żeby zachować jakieś pozory higieny osobistej, opłukuję twarz wodą tak samo jak usta. No i to by było na tyle.

Wracam do pokoju, który przeszedł radykalną zmianę po śmierci All Mighta. Kacchan pomógł mi usunąć wszystkie rzeczy, które przypominały mi o moim idolu, do czasu, aż nie będzie ze mną lepiej. Tylko nie jest lepiej i mam wrażenie, że nigdy nie będzie. Siadam na łóżku w siadzie skrzyżnym i rozglądam się po pomieszczeniu.

Nie mam ochoty na naukę, czytanie moich ulubionych komiksów, zapełnianie kartek w zeszycie o bohaterach ani nawet na oglądanie jakiegoś filmu bądź serialu na laptopie. Nie mam ochoty, ani siły, na nic włącznie ze spaniem. Dlatego siedzę zgarbiony, wlepiając wzrok w ścianę naprzeciwko mnie i odłączając się ze świata. Nie myślę o niczym.

Moja bateria biologiczna znowu się wyczerpuje, dlatego kładę się do łóżka i przykrywam kocem. Jednak nie zasypiam. To tylko jeszcze bardziej mnie wyczerpuje.

Teraz analizuję w głowie koszmar senny z ostatniej nocy. Odcięte dłonie, powyrywane mięśnie, rozciągnięte żyły przyklejone do gołych kości, morze krwi, stosy ciał. Wciąż jestem pod wrażeniem co ta moja wyobraźnia, potrafi wymyślić podczas snu.

Słyszę, że dzwoni mój telefon. Odruchowo spinam wszystkie mięśnie i niepewnie po niego sięgam. Na wyświetlaczu widnieje: "Kacchan <3", czuję, jak ściska mi się żołądek, ale nie jestem w stanie odebrać. Dlatego się rozłączam. Wchodzę w SMS i moim oczom ukazuje się spam nieodczytanych wiadomości. Kiedy to się stało?

Kacchan <3 

8:03

Będziesz dzisiaj?

Uraraka

8:10

Spóźnisz się, tak?

Kacchan <3

8:30

Hej, wszystko w porządku?

Iida

8:46

Rozchorowałeś się?

Kacchan <3

9:13

Stało się coś, Deku? Odpisz

Uraraka

9:15

Jeśli będziesz chciał to przyniosę Ci dzisiaj notatki <3

Kacchan <3

9:24

Okropnie się martwię. Nie rób żadnych głupot! Pamiętaj, że Cię kocham

I teraz właśnie czuję potworny ucisk w klatce piersiowej. Martwią się. O mnie. O takiego śmiecia. Wiem, że to głupie, ale i tak wyrzuty sumienia osiągają apogeum i czuję, jak przyspiesza mi oddech. Po raz kolejny mam w oczach łzy.

"Cienias! Słabeusz! Problem! Zmartwienie dla innych!" — żywe myśli próbują zniszczyć mnie od środka. Złamać. Udaje im się.

Słone krople słyną po moje twarzy strumieniem. Jestem beznadziejny. Wszystko jest beznadziejne. Nie zasługuję na takich cudownych ludzi wokół mnie. Jestem dla nich tylko utrapieniem. Byłoby im dużo lepiej beze mnie.

I tak właśnie przełamuje się coś we mnie. Zaczynam płakać jak małe dziecko. Wiem, że to głupie, bo niby nie stało się nic strasznego, ale w tej chwili nie jestem w stanie tego pojąć, dla mnie to dosłowny koniec świata.

Mój umysł podsuwa mi dobrze znane rozwiązanie. Mówi, że to najlepsze co mogę zrobić, ale ja wiem, że to nieprawda. Mimo to nie mogę zapomnieć tego wspaniałego uczucia, gdy kamień spada mi z serca, a wszystko staje się banalnie proste.

Idę do łazienki i tam po raz kolejny patrzę na swoje odbicie w lustrze. Tym razem dużo żałośniejsze, bo wciąż płaczę.

Tak bardzo chciałbym zobaczyć czerwień wypływającą ze świeżej rany. Dlaczego do cholery świat uznał to za coś złego?! To był mój sposób radzenia sobie z rzeczywistością. Upadam na kolana. Doskonale wiem, czym mogłoby się dla mnie skończyć poddanie się pokusie skaleczenia własnego ciała i wiem również, że to jest złe.

To nie rozwiązanie — powtarzam sobie w myślach. Zaczynam płakać jeszcze mocniej. Ulga jest tak blisko, a jednocześnie nie mogę jej dosięgnąć. Oblewają mnie zimne poty i nie mogę zapanować nad drżeniem szczęki. Zęby grzechoczą o siebie, a ja słyszę ten dźwięk jakby w głośniku nastawionym na pełną moc. Przyciskam ramiona do klatki piersiowej i zaczynam kołysać się w przód i w tył.

— 218, 215, 212, 209 — liczę na głos, chociaż słowa również drżą, a ja zatrzymuję się co chwilę, żeby zaczerpnąć głębszy oddech. — 206, 203, 200, 197 — nie poddaję się i wciąż trzymam się techniki, która polecili mi terapeuci, gdy nadchodzą takie chwile.

Dlatego odliczam w dół co trzy, aż dochodzę do 1. Teraz jestem już spokojny. Wszystkie emocje wyparowały i znowu nie czuję nic. Jestem pusty. Stoję za grubą, kuloodporną szybą patrząc na swoje okropne życie z boku. Tak jakby był to jakiś niezwykle nudny film.

Przysuwam się bliżej ściany i opieram o nią głowę. Kryzys zażegnany. Nie posunąłem się do mojego dawnego "rozwiązania" trudności dnai codziennego. Rozwiązanie, które jak już wiem, nie daje mi niczego prócz kolejnych problemów.

Wracam do mojego pokoju i zakopuję się w łóżku pod kocem. Chłód zdaje się być teraz boleśnie dotkliwy. Mam ochotę na czekoladę, ale nie mam siły, żeby pójść do kuchni, dlatego leżę bez ruchu. Przez jakiś okres czasu, który zapewne jest bardzo długi. Nie wiem, ile dokładnie mija, nie obchodzi mnie to. Nie mam siły iść spać, dlatego po prostu leżę bez ruchu, opatulony szczelnie ze wzrokiem utkwionym w ścianie. Moje myśli znowu odpływają daleko na nieznane lądy. Zostawiają mnie. W końcu mają do tego prawo, kto byłby w stanie wytrzymać ze mną 24 godziny na dobę?

W końcu z tego letargu wyrywa mnie dźwięk... Dzwonek do drzwi? Podnoszę się szybko do siadu, kto to może być?

Wmawiam sobie, że to listonosz albo inna nie ważna dla mnie osoba, dlatego nie zamierzam otwierać. Jednak mijają kolejne sekundy, minuty, a ten ktoś nie odchodzi. Mało tego mój telefon zaczyna dzwonić. Na wyświetlaczu znowu widnieje: "Kacchan <3". Biję się z myślami czy odebrać. Nie mam siły, żeby z kimś rozmawiać, ale nie chcę być jeszcze większym dupkiem i sprawić, żeby martwił się do końca dnia, dlatego zwlekam się z łóżka i idę do drzwi.

Otwieram je powoli i od razu wkładam maskę. Uśmiecham się szeroko do mojego chłopaka.

— Matko, Deku, martwiłem się okropnie — mówi Bakugou, po czym od razu wchodzi do środka.

— Przepraszam, miałem wyciszony telefon — mówię, drapiąc się przy tym nerwowo po głowie i posyłam mu zmieszany uśmiech. Gram najlepiej jak potrafię, nie chcę, żeby widział mnie w kolejnej rozsypce.

W końcu ile można wytrzymać z kimś takim jak ja?

Bakugou łapie mnie w talii i przyciąga do siebie, a ja mu na to pozwalam i wychylam się, żeby go pocałować, jednak on zauważa tę niewielką rysę w mojej masce, to czego ja nie potrafię znaleźć, ale i tak zamierzam brnąć w tę grę.

Katsuki bierze moją twarz w swoje ciepłe dłonie.

— Wszystko w porządku? — pyta.

— Jak najbardziej — odpowiadam i złączam nasze wargi razem. Dłonie Kacchana zjeżdżają przez moje ramiona do moich dłoni, a następnie nie przerywając pocałunku, chłopak delikatnie kieruje je z powrotem ku górze, jednak tym razem wjeżdżając nimi ostrożnie pod materiał wyciągniętych rękawów bluzy. Doskonale wiem, czego szuka, dlatego momentalnie odsuwam się od niego. Znowu dając ponieść się gniewowi.

— Co robisz?! — krzyczę.

— Przepraszam, ja... — zaczyna Kacchan, ale nie daję mu skończyć.

— Nie ufasz mi?! Będziesz mnie teraz sprawdzać na każdym kroku!?

— Oczywiście, że nie, ja tylko...

— Może mam się tutaj rozebrać, co!? Wtedy będzie mógł dokładnie sprawdzić, czy aby na pewno nie zrobiłem sobie krzywdy! — wrzeszczę. Mam ochotę go uderzyć, ale zamiast tego rzucam telefonem – który ściskałem do tej pory w kieszeni – o ścianę z dużo za dużą siłą. Głośny trzask.

Osuwam się na kolana i zaczynam płakać po raz kolejny tego dnia, chociaż myślałem, że wylałem już wszystkie łzy.

Bakugou szybko klęka przy mnie i nachyla się, aby objąć moje ciało, ale go odpycham. Jednak on nie odchodzi tylko stoi trochę dalej niż poprzednio.

— Idź sobie! — krzyczę i już żałuję tych słów, ale nie wycofam się, będę brnąć w to dalej.

— Nie — odpowiada stanowczo.

— IDŹ! — wrzeszczę przez łzy. Głośny szloch wyrywa się z mojego gardła, a ja kulę się na podłodze. Boli mnie serce, pęka, ale Kacchan dalej nie odchodzi. — Nie chcę, żebyś się dłużej ze mną męczył! Proszę — dodaję i spazm płaczu wstrząsa moim ciałem.

Katsuki jednak znowu kuca przy mnie, po czym przyciąga mnie, wciąż zalewającego się łzami, do siebie. Już nie protestuję.

— Ciii — szepcze, mocno mnie przytulając. Zaczyna się delikatnie kołysać na boki, głaszcząc moje plecy. — Wszystko w porządku, Izuku. Spokojnie. Powiedz mi o 5 rzeczach, które widzisz.

— K-krzeszło, parasolka, p-p-plecak, klucze od drzwi, k-kaktus na szawce — wymieniam przedmioty, które znajdują się w zasięgu mojego wzroku, wciąż popłakując.

— Teraz cztery rzeczy, które możesz dotknąć — szepcze Kacchan, wciąż gładząc moje plecy.

— D-dywan, panele, guziki twojej koszuli, kieszeń m-mundurka — mówię, przejeżdżając opuszkami palca, po wymienionych przedmiotach.

— Świetnie. Trzy dźwięki, jakie słyszysz — kontynuuje, opanowanym tonem i obaj na chwilę milkniemy.

— S-samochody na zewnątrz, deszcz i szczekanie.

— Doskonale. Teraz dwa zapachy — kontynuuje Bakugou.

— Twoje perfumy — mówię, przytulając się do niego — i wilgoć — dopowiadam, gdy wdycham z bliska zapach jego mundurka.

— A smak jaki czujesz? — pyta. Zastanawiam się przez dłuższą chwilę, analizując czy mam w ustach jakiś smak, ale nic nie przychodzi mi do głowy, dlatego sięgam po wyjście awaryjne.

— Chciałbym posmakować ciebie — szepczę i odchylam głowę, żeby go pocałować, co on odwzajemnia. — Guma balonowa? — zgaduję, gdy rozłączamy nasze usta.

Katsuki uśmiecha się delikatnie i kiwa twierdząco głową.

— Jest lepiej? — pyta troskliwie, ujmując moją twarz w swoje dłonie. Patrzy na mnie z niezwykłą czułością osoby, która patrzy na swojego ukochanego, jednak ja widzę w tym niepokój i zamartwianie się. Zamartwianie się o mnie, ale i zmęczenie.

— Nie masz dość tej rosyjskiej ruletki, jaką ci funduję? — pytam i widzę, jak marszczy brwi.

— Co?

— Nie chciałbyś mieć normalnego chłopaka? Nigdy nie wiesz, w jakim stanie mnie zastaniesz — mówię, ale nawet bez odpowiedzi i tak wiem, że jest zmęczony tą ciągłą niepewnością. Musi być. Wszyscy są.

— Jesteś normalnym chłopakiem. Najwspanialszym jakiego mógłbym sobie wyarzyć. Nie ważne czy masz zły dzień, czy dobry, to dalej jesteś ty. Mój ukochany nerd. Nie chcę nikogo innego — mówi, przytulając się do mnie.

— Nie uważasz, że jestem okropny? — pytam cichutko, ale on i tak to słyszy.

— Absolutnie nie — odpowiada i obaj milkniemy, dlatego się ode mnie trochę odsuwa, żeby móc ponownie patrzeć mi prosto w oczy. — Zapamiętaj to, co ci teraz powiem. Jesteś cudowny, w każdym tego słowa znaczeniu. Twoja choroba nie ma tutaj nic do rzeczy, bo dalej jesteś osobą, którą kocham najmocniej na świecie i z którą chciałbym w przyszłości związać swoje życie, z którą chcę spędzać każdą chwilę. Nie ma znaczenia dla mnie, na jaki dzień trafię. Będę kochać Cię tak samo w dobrych dniach jak i tych złych. Chcę cieszyć się razem z tobą, pomagać kiedy jest ci ciężko. Wiem, że dzisiaj jest ten zły dzień, ale to niedługo minie. Jestem z ciebie naprawdę dumny, bo nie poddałeś się i walczysz dalej, a wiemy obaj jakie to dla ciebie ciężkie. A jednak dajesz radę. Jestem dumny, bo nie dałeś zwieść się tym okropnym pokusom. Jestem dumny, bo walczysz. I choćby nie wiem, co się działo. Choćby nawet całe UA stanęło na głowie, zapamiętaj, że nie jesteś sam, że masz mnie i zawsze możesz się do mnie zwrócić, bo cię kocham, Izuku, i jesteś dla mnie najważniejszy. W każdy dzień. Nawet jeśli byłoby najgorzej na świecie, to pamiętaj, że masz mnie i przez wszystko przejdziemy razem, we dwoje.

Właśnie wyznał mi coś najpiękniejszego na świecie. Znowu zebrały mi się łzy w oczach. Wzruszyłem się.

— Kocham cię, Kacchan — mówię, tuląc się do niego tak mocno, jakby ktoś miał mi go zaraz wyrwać z rąk, a on całuje mnie w czubek głowy, a potem opiera na niej swój policzek. Siedzimy tak jakiś czas na podłodze w kompletnej ciszy. Czuję tylko miarowy oddech Kacchana, który działa na mnie kojąco. Już jest lepiej.

— Może zrobię nam coś do jedzenia? — proponuje Katsuki, a gdy się zgodziłem, pomógł mi wstać w podłogi. — Na co miałbyś ochotę? — pyta, głaszcząc mnie czuło po policzku. Uśmiecham się do niego, a on to od razu odwzajemnia.

— Wszystko, co zrobisz będzie pyszne — mówię, a on tylko parska krótko śmiechem

— A jak inaczej? W końcu jestem świetnym kucharzem — odpowiada, prostując się dumnie, po czym łapie mnie za rękę i prowadzi do kuchni. Przypomina mi się, że nie posprzątałem tam od rana, kulę się trochę, bo wiem, że jak Kacchan zobaczy rozbitą miskę, znowu posmutnieje. Będzie się martwił.

Jednak, gdy w zasięgu naszego wzroku znajdują się pozostałości po porannym wypadku, chłopak wydaje się być niewzruszony, a przynajmniej nie okazuje żadnych negatywnych emocji. Razem sprzątamy, a potem Kacchan każe mi usiąść przy ladzie i sam zajmuje się przygotowaniem jedzenia. Opowiada mi w międzyczasie o tym co działo się w szkole, starannie wybierając tematy, które porusza, żeby mnie przypadkiem czymś nie zdołować. Mówi o tym jak Denki wysadził prąd w całej szkole podczas treningu i tym jak Kirishima próbował poderwać Todorokiego.

W całym pomieszczeniu rozlega się przyjemny zapach przygotowanej przez Kacchana potrawy. Chłopak podaje do stołu i siada koło mnie. Nie można zaprzeczyć, że Katsuki jest wybitnym kucharzem. Mimo że nie jestem za specjalnie głodny, nie mogę się oprzeć posiłkowi. Jest przepyszny!

Jemy w ciszy przerywanej tylko pojedynczymi pytaniami Kacchana. Czuję, jak chłopak zerka na mnie co jakiś czas, ale nie przeszkadza mi to.

W końcu wkładam sobie do ust ostatnią łyżkę obiadokolacji, po czym uśmiecham się wesoło do blondyna, który już zjadł i teraz patrzył na mnie z troską. Widząc moją zadowoloną minę, pochyla się nade mną i całuje w czubek nosa.

— Przepyszne, dziękuję — mówię.

— Nie masz za co. Gotowanie dla ciebie to sama przyjemność — odpowiada czuło, a następnie wstaje i zabiera się za sprzątanie po kolacji. Próbuję ochłonąć, gdyż na policzki wstąpiły mi rumieńce, jednak bezskutecznie. Wstaję i pomagam Kacchanowi w zmywaniu.

— Jak tam twoja mama? — pyta w końcu Katsuki.

— Dobrze chyba. Na pewno jest jej ciężko. Rano musiała iść pozałatwiać jakieś sprawy na mieście, a poza tym ma dzisiaj na drugą zmianę w pracy. Będzie bardzo późno — odpowiadam i od razu pochmurnieję. — Będzie bardzo zmartwiona, że nie poszedłem dzisiaj do szkoły. Wszystko jej komplikuję. Pewnie będzie chciała zostać jutro w domu, że mieć na mnie oko.

— O której twoja mama kończy pracę?

— Chyba po północy — mówię, wycierając ostatnią miseczkę. — Zanim dotrze do domu, to pewnie jej trochę zejdzie. Wykończy się, a jeśli nie pójdzie jutro do pracy, to zapewne będzie chciała wziąć nadgodziny w przyszłym tygodniu przeze mnie — mamroczę, odkładając ściereczkę na krzesło.

— Czyli masz dzisiaj wolny dom — stwierdza Kacchan.

— W pewnym sensie — przytakuję, po czym zerkam na zegar wiszący na ścianie. — Jest już późno, twoja mama będzie zła, że tak długo u mnie przesiadujesz. W końcu jutro szkoła.

— Nie martw się o nią. Mam świetny pomysł. Skoro jesteś dzisiaj sam, to może zostałbym u ciebie na noc, hm? — pyta, łapiąc mnie w talii i przyciągając bliżej siebie.

— Nie musisz...

— Ale chcę. Dawno u ciebie nie nocowałem, a teraz jest idealna okazja. Poza tym nie chcę, żebyś był dzisiaj sam, nie daj się prosić — dokańcza, patrząc prosto w moje oczy.

— W porządku, ja też nie chcę być dzisiaj sam — odpowiadam i w sumie to nawet prawda.

***

Dochodzi godzina 22. Właśnie wychodzę spod prysznica. Jeszcze mokre włosy opadają mi na twarz. Kacchan zajął łazienkę przede mną, więc teraz przegląda coś na telefonie. Nogawki moich dresów są dla niego za krótkie, ale przynajmniej podkoszulek nie opina się za bardzo na jego umięśnionej klatce piersiowej. Gdy tylko słyszy dźwięk otwieranych drzwi, unosi wzrok znad komórki i uśmiecha się ode mnie uroczo. Rozglądam się po pomieszczeniu. Widzę, że ogarnął mój pokój i przygotował łóżko do spania.

— Dziękuję, że tu posprzątałeś — mówię, wdrapując się na materac obok niego. Kacchan przybliża się do mnie, wtulając swoją twarz w moją szyję. Czuję powiew ciepłego powietrza na skórze.

— Drobiazg — mruczy, a następnie cmoka mnie w żuchwę. — A teraz tabletki i do spania.

Wzdycham, po czym posłusznie sięgam do szafki nocnej, gdzie na talerzyku leżą dwie tabletki, które Katsuki wcześniej dla mnie przygotował. Sam nie mam dostępu do takich leków, ale on to co innego. Zażywam pigułki, po czym niepewnie układam się na dwuosobowym łóżku.

— Zgaszę światło — mówi Kacchan i chwilę później pokój spowijają straszliwe ciemności. Czuję, jak materac obok mnie ugina się, gdy Katsuki ponownie wchodzi do łóżka i układa się.

— Kacchan? — szepczę, przylegając całym ciałem do niego. Chwilę później chłopak okrywa nas kołdrą i oplata mnie swoimi silnymi ramionami.

— No?

— Czy mógłbyś nie mówić mamie o dzisiaj? Będzie się martwić i narobię jej tylko jeszcze większych kłopotów, i... — Blondyn nie daje mi skończyć.

— Nie powiem jej, nie martw się, ale następnym razem, gdy będziesz mieć gorszy dzień, po prostu do mnie napisz, okay? Strasznie się martwię, kiedy mnie ignorujesz — prosi chłopak.

— Przepraszam — odpowiadam ze skruchą, mocniej przylegając do niego, tak jakby miał mnie zaraz odepchnąć od siebie i po prostu wyjść.

— Już, już, nie musisz przepraszać. Rozumiem. Po prostu bardzo mi na tobie zależy, dlatego się troszczę — odpowiada półszeptem, głaszcząc w tym samym czasie moje plecy, przez materiał kołdry.

— Miałem cholernie podły dzień. Zachowałem się jak dupek, nie odpisując tobie.

— I tak kocham cię najmocniej na świecie. Nie obwiniaj się — mówi, po czym całuje mnie w czubek głowy. — Słyszysz? Kocham cię, Izuku. Zawsze możesz na mnie liczyć.

— Wiem, Kacchan. Ja ciebie też kocham. Nie zostawiaj mnie — proszę, wtulając swoją twarz w jego umięśnioną i ciepłą klatkę piersiową.

— Nigdy cię nie zostawię. Nie ma takiej opcji. Zobaczysz, oświadczę ci się w przepięknym miejscu, weźmiemy ślub, a na podróż poślubną zabiorę cię, gdzie tylko będziesz chcieć. Potem adoptujemy gromadkę dzieci i będziemy mieć dwa psy — odpowiada i wiem, że mówi to szczerze.

— Marzenia.

— Najpiękniejsze marzenia, jakie kiedykolwiek miałem. Zobaczysz, spełnią się — mówi, a ja uśmiecham się lekko, przyjemne ciepło rozlewa się po moim serduszku. Poza tym moje powieki są coraz cięższe, leki zaczęły działać. Są naprawdę silne, więc nie potrzeba dużo czasu, aby zobaczyć ich efekty. — A teraz śpij, słońce. Musisz odpocząć. Dobranoc.

— Dobranoc, Kacchan — odpowiadam, a chwilę później zasypiam z uśmiechem na twarzy. Wiem, że kolejny dzień przyniesie coś dobrego i już nie mogę się go doczekać. 
_________________________________________

Wow, to był długi one shot, a w dodatku pisałam go jakoś od marca.

Nie miał być wesoły i teraz jak go czytam to chyba się udało.

Sposoby na ataki paniki, które zastosował Izuku, przedstawię poniżej. Nie gwarantuję, że będą działać u wszystkich, ale u mnie się spisują, więc chętnie się nimi podzielę, jeśli ich nie znacie, to wypróbujcie. Śmiało można je również wykorzystać, kiedy po prostu chcemy się uspokoić, wyciszyć. Można je powtarzać kilka razy pod rząd, przytłaczające myśli, uczucia ustąpią.

1 sposób:
Liczenie w dół np. co 3 od jakiejś większej liczby np. 218 (można pomagać sobie palcami). Jeśli 3 to dla Was za mało, możecie wziąć inną liczbę np. 7, ważne, żeby była nieparzysta.

2 sposób:
Metoda 5-4-3-2-1
- Najpierw rozglądacie się i nazywacie 5 rzeczy, które w zasięgu wzroku (najlepiej wybrać rzeczy, których na codzień się nie zauważa).
- Potem wymieniacie 4 rzeczy, których możecie dotknąć.
- Nastepnie nazywacie 3 rzeczy, które słyszycie.
- 2 rzeczy których zapach czujecie.
- I na koniec 1 rzecz, której smak czujecie w ustach. Jeśli nie macie nic do jedzenia pod ręką, możecie nazwać jeden smak, który chcielibyście poczuć.

I to by było na tyle. Mam nadzieję, że coś wynieśliście z tego ona shota. Jeśli tak, to koniecznie napiszcie mi to w komentarzu albo zostawcie gwiazdkę. Po więcej opowiadań zapraszam na mój profil.

Do usłyszenia <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top