4
Nie pytała o nic, gdy delikatnymi ruchami oczyszczała rany i wcierała maści. Po prostu przy nim tkwiła, pozwalając, by wypłakiwał się w jej ramię.
Ale w końcu to on odezwał się pierwszy.
— Po cóż ci, kochanie, wiedzieć, gdzie idę?
Milczała.
— Zawsze będę wracał. Może dniem, a może nocą, ale zawsze. Astorio, spójrz na mnie.
Podniosła głowę i wzrok zielonych oczu pełnych łez spoczął na Draconie. Tylko na chwilę, ale ta chwila wystarczała, aby ujrzał jej ból, gorycz i żal. Kolejności nieprzespanej nocy.
— Skąd wiesz, że zawsze? — wyszeptała zachrypniętym od szlochu głosem i zakrywając twarz dłońmi, odeszła od niego na kilka kroków.
— Astorio...
Uklęknął przed nią i chwycił za bladą dłoń.
— Jeśli bym nie wrócił... — przerwał, zamykając oczy i biorąc głęboki wdech. — Wyjdź rankiem do ogrodu.
— Dlaczego, Draco? Dlaczego?
— Będę tam. Będę w twych najukochańszych roślinach, w słodkim powietrzu i łagodnym wietrze. Nie będę mógł jednak przyjść, ale ty przyjdziesz do mnie. Przysięgnij, że mnie odwiedzisz.
— Przysięgam — odparła drżącym głosem i również uklęknęła, chyląc się do ziemi jak pozbawiony życia kwiat.
Ucałował jej dłonie i pogładził włosy, przytulając do piersi.
I klęczeli tak, pogrążeni w szlochu i dźwięku kropli wody spadających do umywalki, dopóki powieki Dracona nie opadły, uwalniając ostatnie łzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top