List (3/3)

Marta zadzwoniła, lecz nie miała dobrych wieści. Nikt nie potrafił pomóc jej w określeniu adresu, z którego parę tygodni wcześniej zostały wysłane ostatnie słowa Karoliny, a zużytych kopert nie składowano, więc ta jedna, jak cała reszta, wylądowała dawno w śmietniku. Dodatkowo Dawida przygnębiał fakt, że wcześniej wyraźnie całkiem aktywna na Instagramie dziewczyna wciąż się nie odezwała.

Chociaż minęły kolejne doby, w rozmowach stale przeplatał się motyw Karoliny i jej przepełnionego wściekłością ojca.

Jak zareagował, gdy córka nagle zaginęła? Zabrał jej bilet na sobotni konkurs w Zakopanem, ten zdobyty w którymś konkursie i schowany głęboko. Na piętnastego. Facet został dość szczegółowo opisany w liście, a nastolatka spodziewała się, że wydarzy się dokładnie to, co się stało, więc podała także współrzędne miejsca na trybunach niezbędne do ustalenia lokalizacji ojca. To idiotyczne, że jednak brakowało pieprzonych danych osobowych, konkretów... czegokolwiek. A obecnie nieobliczalny mężczyzna mógł być gdziekolwiek.

Mimo że Dawid starał się ukrywać obawy, a także unikać wśród znajomych drażliwego tematu, czuł się obserwowany. Gorzej ze stresem radziła sobie jego żona, która i czuła się obserwowana, i nie ukrywała obaw. Trudno się jej dziwić. Nadal dowodów na potwierdzenie prawdziwości zeznania Karoliny nie przybywało, zaś dostępne w internecie bardziej wyraźne fotografie z piętnastego tylko dodawały przekonania o tożsamości delikwenta. Czerwona kurtka, łysina, charakterystycznie wygolona broda... Każdy element opisu się zgadzał. Czy możliwy byłby aż taki zbieg okoliczności...?

Kamil uważał, że nie. On także zaczął się przejmować i nie sprzyjało to przyjemnej atmosferze w kadrze, która szykowała się już do wyjazdu na następne konkursy. Co więcej, trener rozważał opcję zastąpienia Kubackiego na najbliższą drużynówkę kimś innym. Aktualne zmartwienie zawodnika musiało wpływać na spadek formy, przez co było łatwe do zauważenia z zewnątrz.

Dlatego z kolejnego treningu Dawid wracał, delikatnie mówiąc, zły. Spakował swoje podręczne manatki, zacisnął zęby i bez odzywania się do kogokolwiek planował znaleźć się u boku Marty jak najprędzej. Właściwie pomyślał nawet, że wyłącznie tak będzie z niego jakiś pożytek przez przyszłe tygodnie. Zwykle nie miał problemów ze skoncentrowaniem się, ale teraz? Ta umiejętność jak gdyby wyparowała na rzecz durnej troski, która jeszcze mogła okazać się zupełnie nieuzasadniona. Wszystko przez jeden zwykły list... Szkoda gadać.

– Przepraszam? – jakiś głos zakłócił rozważania, zatrzymując Dawida. – Przepraszam, która godzina?

Skoczek ze zirytowaniem zmusił się do spojrzenia za siebie i nagle ogarnęła go panika. 

Stał. Stał jak wryty dokładnie naprzeciwko ostatniej osoby, z którą w tamtym momencie wymarzyłby sobie zmierzyć się twarzą w twarz. 

A naokoło była pustka.

– Wpół do szóstej – rzucił, po czym ruszył znowu żwawszym krokiem. W innych okolicznościach przeteleportowałby się od razu.

– Czekaj no – nie ustępował natręt – co z zegarkiem? Nie spojrzysz na zegarek?

Obca dłoń na ramieniu momentalnie wywołała dreszcze, serce zaś podskoczyło w niekontrolowanym tańcu. Każdy niewłaściwy gest zdawał się zgubny, a na podjęcie decyzji nie zostawało wiele czasu. Około dwie sekundy maksymalnie.

Dawid ostrożnie wsunął rękę do kieszeni po telefon, jednak po omacku nie dałby rady włączyć nagrywania czy dyktafonu. Nabrał głęboko całą pulę powietrza na szczęście oraz żeby dodać ruchom odwagi. Wygiął nadgarstek, palce. Nic.

Czas minął.

Reakcja mężczyzny na zwłokę potrzebowała raptem ułamka chwili; była ostrym pociągnięciem niewinnego przechodnia w swoją stronę.

– Zabiłeś mi dziecko – wysyczał Kubackiemu prosto w ucho, na co ten szarpnął się ze zdecydowanym zamachnięciem łokcia.

Odblokowany liniami papilarnymi właściciela telefon wypadł z kieszeni, a wtedy już wszystko stało się niemal jednocześnie.

Cztery nogi zaplątały się ze sobą, podcinając nawzajem i nieudolnie, obcas zmiażdżył szybkę leżącego na chodniku urządzenia, paznokcie zacisnęły się na szyi od tyłu w pragnieniu zemsty. Dwie czarne sylwetki miotały się sztywno w towarzystwie stęków oraz głośnego dyszenia, aż nie upadły. Naraz niewygodny uchwyt zelżał, pozwalając na odkaszlnięcie i wyduszenie paru słów:

– Przysięgam, że nie miałem na to... wpływu. – Tyle.

Mimo niższego wzrostu i mniejszej siły, ponownie napastnik zyskał przewagę. Siadając na ofierze okrakiem, drugi raz użył dłoni do odebrania atakowanemu dopływu tlenu. Krew posączyła się po karku ciurkiem pod kurtkę i zapewne dokonano by odwetu, gdyby nie zwinność Dawida. Wystarczyło zadać cios wewnętrzną częścią stopy, by zdezorientować oponenta. Cios w skroń. Odpowiednio wyważony, umożliwił wydarcie się spod oprawcy, a z takiej pozycji poskromienie zagrożenia wydało się o niebo prostsze. Gdy mężczyzna postanowił ślepo powalić triumfującego przeciwnika, zdołał tylko musnąć go w nos, a sam został unieszkodliwiony precyzyjną obroną.

Opadł bez przytomności.

Przerażony incydentem Dawid przyklęknął przy ojcu Karoliny i przetarł usta, mieszając krew ze łzami.

Rozległy się wibracje. Na rozbitym ekranie numer Marty, a wizja przywrócenia życiu naturalnego biegu pod czerwono-niebieskim niebem tuż tuż.

Dawidowi pozostało dziękować Bogu.

Wygrali.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top