Latawiec
Łąka. Korony drzew kołysały się spokojnie w całkiem swawolnym rytmie porywistego świstu, a chmury malowały się na niebie biało-szarymi kleksami moro. Nareszcie było pięknie, bajecznie! Oczywiście sezon już minął. Taka pogoda zwiastowałaby przekładanie kolejnego konkursu i stres, jednak nie teraz. Teraz, kiedy można było odpocząć, oddać się w energiodawcze promienie słońca... na wielkiej łące, ciepłej i drżącej...
– Dmuchawce, latawce, wiatr – zanucił Paweł. – To życie mija, nie ja... czy jakoś tak.
– Co? To chyba tak nie było.
Chłopak odwrócił się w stronę leżącego na kocu uśmiechniętego przyjacielsko Andrzeja, po czym skrzywił się teatralnie. Oczywiście, że „daleko z betonu świat". Odległy i dziwny, wciąż pandemiczny świat, do którego gnał z jakiegoś powodu trzymany na smyczy latawiec. No, może w tym przypadku bardziej balon. Za parkiem otworzyli w tym tygodniu jakiś nowy sklep, a balon sam prosił się o przywiązanie do roweru. Czemu tak uparcie dążył przed siebie?
Paweł patrzył w górę, dorabiając do malowniczego widoku własną ideę.
To przecież przedskoczek szybuje w Zakopanem. Warunki nie sprzyjają tego dnia zawodnikom. Niedobrze to wygląda; daje ciągle w plecy i nie przestaje. Ojoj. Kibice przed telewizorami na pewno nie doczekają się pięknych lotów. Ale, proszę państwa, na belce pojawia się mimo wszystko Paweł Wąsek! Jak ten idiota ma sobie niby poradzić?! Za mało się stara! Polskie skoki nie mają przyszłości! Spójrzmy razem tysiącami par oczu na jego nogi. Och, jakby chwiały się wraz z wiatrem. Czyż to nie zabawne? Zupełnie beznadziejne! Huragan nieco zelżał, należy więc obserwować. Poleci. Nie, tylko spadnie. Znowu zajmie trzydzieste pierwsze miejsce. Albo trzydzieste drugie. Zobaczmy. Zaraz wyląduje. Niech nasze płuca wypełni wtenczas kolejny raz westchnienie zawodu. Niech tak zwykły przeciętniak oszczędzi nam cierpienia, niech przestanie. Porównania tego nielota do przebitego balona nie powstydziłby się nawet sam wieszcz...!
Koniec?
Na szczęście. Minęło. Pora zamknąć oczy, by przełknąć ślinę, a następnie odpiąć narty czy pomachać do kamery. By jak zawsze zerknąć z ciekawością na wynik.
Obliczenia wskazują jasno: Andrzej. On potrafił. Czerwony balon rwał się na uwięzi, usiłując nieskutecznie sięgnąć gwiazd. Lina nie jest niezniszczalna. Wystarczyłby jeden zwinny ruch nożyczkami. Czasem trzeba podeprzeć się nogą i przerwać sznurek w gołych palcach. Na dłoniach pozostają odciski, no dalej! Tyle siły na nic. Staram się. Nie umiem. Ktoś szturcha w bok. Andrzej. On potrafił.
Uskrzydlaj, inspiracjo. Pozwól otworzyć oczy i uwierzyć. Pokaż, jak obrać dobry kierunek, jak wiedzieć doskonale, że dopiero się rozpoczynam. Bo przecież to życie mija, nie ja...
– Wolę swoją wersję – odparł krótko Paweł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top