Dzień
– Dajesz, dziewczyno, nie bój się!
– Mam tak po prostu krzyknąć? Nie widzę tego...
– No weź! Chociaż po niemiecku...!
*
Pewnego dnia wiatr jak gdyby zawieje po raz ostatni, a jakaś część świata zakończy się zupełnie niespodziewanie, mimo naturalnego biegu wydarzeń trwającego od dawna. W jakąś sobotę albo niedzielę po konkursie drużynowym emocje będą targać wciąż człowiekiem, przez kolejne godziny, dni... może nawet przez tygodnie. Dla wyjaśnienia: skoków narciarskich nie dopadnie kres. Nigdy. Tylko ktoś stanie zwyczajnie na drugim stopniu podium, by zszokować publikę. By ogłosić odwlekaną okrutnie prawdę, pokrywając niezliczone oczy szklistą powłoką. I najpewniej odbędzie się to pod Wielką Krokwią.
– Chcielibyśmy... – Kuba Wolny zasłoni usta wierzchem dłoni w oczekiwaniu. To będzie cios.
Zamrze, a wraz z nim wszyscy inni zgromadzeni wokół. Rozejrzy się i nie odszuka nikogo zachowywującego choćby krztynę ogniącego się parę minut wcześniej entuzjazmu. Zrobi się poważnie, tak cicho i nieznośnie... Słowa padną bezlitosnym echem. Wydarzy się. Olek Zniszczoł poklepie może po plecach, lecz to nie pomoże nikomu. Nawet Olkowi.
Bo historia pisze się bez względu na pragnienia. Na każdego przychodzi czas. Był już Adam, będzie Piotrek, potem Kamil i Dawid... Kolejni mistrzowie, obaj nadal niesamowici oraz niezastąpieni od lat. Przemówią do swych przyjaciół i następców, w tym do Kuby, zmieniając gwałtem czyjeś życie. Wspólnie, najpiękniej, jak wymarzyć da się podobną chwilę w rozkosznych snach. W Zakopanem. Nareszcie otrzymają huczne brawa, po czym padną sobie w objęcia, nie wiedząc, czy to właśnie nie ostatni raz w tym miejscu.
Kuba wysili się na wąski uśmiech, próbując oddalić się niezauważenie.
To ich dzień, będzie powtarzał w duchu.
To ich dzień...
– Ich liebe dich, Kubuś! – wrzaśnie ktoś jedyny zza barierki, zapewne jakaś młoda Niemka, dodając skoczkowi tempa do przerażonych, pospiesznych kroków.
Nikt więcej nie zwróci uwagi.
Tym bardziej ochota na rozdawanie autografów wyda się paskudnie mglista, a także wyjątkowo zbędna. Pogna gdzieś bezsensownie, starając się usadzić swoją ofiarę na jakiejś ławce.
Młoda Niemka wyrwie się na ścieżkę.
– Przepraszam, zaczekaj! – zawoła podejrzanie znakomicie po polsku, prawie cudem znajdując się tak blisko.
Pełne wzruszenia mokre policzki będą musiały zostać otarte.
Wtedy coś uczyni to zamiast ich właściciela i dorzuci w promocji falę ciepła; nagle fanowskie objęcia. Zdziwienie? Raczej niewielkie. Niezwykłość momentu będzie unosiła się stale w powietrzu, a przytulonemu nie zrobi różnicy tożsamość pocieszającej osoby. Przylgnie mocniej do dziewczęcego ciała, które zadrga ze szczęścia.
Serca zabiją równocześnie w rytm tej samej pieśni.
To nasz dzień, przemknie jednak przez myśl.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top