4 - Norwid

– Co ci Polacy zrobili, Kowidzie?

– „Coś ty Atenom zrobił, Skoratesie...?" – przedrzeźnił Wiatra Kowid, skutecznie zamykając mu usta na jakieś dziesięć sekund i zaraz potem gryząc się w język. 

Uciszony cofnął się powoli na swój fotel na kółkach, po czym klapnął na niego ociężale. Odchrząknął, uśmiechnął się zagadkowo, a jego ręka powędrowała w górę, by pogładzić podbródek gestem najprawdziwszego greckiego filozofa. Towarzysz przyglądał się całej tej nietypowej procedurze w skupieniu, póki myśl nie została kontynuowana z, rzecz jasna, przeraźliwą dramaturgią w głosie:

– „...że ci ze złota statuę lud niesie, otruwszy pierwej?" – Po tych słowach Wiatr parsknął, prawdopodobnie nieziemsko dumny z siebie, że udało mu się wprawić Kowida w zakłopotanie. – Norwid. To było łatwe.

– Nie miałem pojęcia, że znasz się na poezji – przyznał niechętnie rozmówca, który jeszcze minutę wcześniej mógłby ze stuprocentową pewnością przysiąc na swoją prawą nogę, że partner nie załapie tego wyszukanego żartu. I by teraz nie miał nogi.

– Przecież ja jestem romantykiem – żachnął się Wiatr z dłonią na piersi. – Daleko mi do nieznania wielkich dzieł. A swoją drogą vice versa. Jakiś ty oczytany.

Kowid uśmiechnął się w duchu. Od pewnego czasu pozwalał sobie z przyjacielem na więcej swobody w rozmowach. Zdawało się, że „ta mała irytująca istota", jak pieszczotliwie był nazywany Wiatr w rozważaniach wirusa, wyzbyła się całkowicie strachu przed ewentualną reakcją na swoje zaczepki. Może też z powodu zmniejszenia stężenia złości w organizmie Kowida, który z tygodnia na tydzień lepiej radził sobie z akceptowaniem charakteru nieokiełznanego Wiatra, a wręcz zaczęła go jego osoba fascynować. Największym i najbardziej widocznym tego plusem był fakt, że ta dwójka poznawała się coraz dogłębniej. 

Na razie wciąż owiany większą tajemnicą okazywał się ten, który zwykle znikał po weekendzie bez śladu, nie opowiadając później kompletnie o swojej pracy ani o swoim szefie, lecz najwyraźniej Wiatrowi ta wiedza nie była do niczego potrzebna.

Również nie wymagał żadnej odpowiedzi na swoją wcześniejszą wypowiedź, więc podjął temat na nowo:

– No co ci zrobili ci biedni Polacy, jeszcze tak na Obersdorf? Ładnie skaczą. Andrzejek taki milutki w tym Pucharze Świata...

– Nic im nie zrobiłem – odparł krótko Kowid. – To ludzie nie potrafią wykonywać testów.

– W takim razie Klemensik...

– Niewinny. Nie dotykałem go, naprawdę. – W tym momencie to dłoń wirusa wylądowała na piersi.

– Dobra, wierzę ci. Czyli masz tylko tego niemieckiego fizjoterapeutę na koncie, jak rozumiem?

– Zgadza się – potwierdził. – Cyrki są interesujące do obserwowania, lecz ludzkości doskonale wychodzi wszczynanie ich także bez mojej ingerencji. Patrząc na los wybitnych jednostek, o których pisał Norwid w swoim wierszu...

– Lepiej bym tego nie ujął.

Wiatr spojrzał z niejasnym rozmarzeniem w oczach w stronę okna. Nawet on już nie wiedział, co przyniesie kolejny dzień zawodów.



(28.12.2020r.)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top