Rozdział specjalny 1 (Van x Ulrich)
Rozdział gotowy od środy, ale nie było internetu, nie miałam jak dodać, bo brak internetu do godziny 13 w czwartek, a potem zapomniałam.
Rozdział w całości dedykowany dla likierxd (Vanrlich na życzenie także Icia13).
Gdyby komuś spodobał się rozdział specjalny, to proszę dać o tym znać w komentarzu, może powstanie część druga :)
- - - - - -
(Aelita)
Po przerwie świątecznej mnie oraz Jeremiego czekało poprawianie testów, które zawaliliśmy. Cóż, coś za coś. Oby tylko jeszcze ten uparciuch zmienił swoje nastawienie, bo nie uwierzę, że wolała płakać do poduszki niż komuś z naszej grupy powiedzieć co nieco o swoim dotychczasowym życiu. Nic na siłę rzecz jasna, ale chyba zaczynam rozumieć, czemu Jeremiemu zależało na informacjach o Vanilce. Do niej trzeba było mieć odpowiednie podejście i przede wszystkim nie wystraszyć jej. Jeremy rzeczywiście ufał Ulrichowi, inaczej nie dałby mu tak trudnego zadania. Coraz bardziej przekonuję się, że Ulrich od początku nie dbał o to, że Van przyda nam się tylko do Lyoko, a wręcz przeciwnie. Wiadomo, że początki zawsze bywają trudne, więc Ulrich sam musiał wymyślić, co zrobić, by oswoić Van z pomysłem zaprzyjaźnienia się. on również nim znalazł dobry sposób na „poskromienie złośnicy", męczył Tajkę, a nawet nieświadomie gnębił. Nadszedł w końcu długo wyczekiwany moment- Van zaufała nam, a przynajmniej w połowie. Pełnym sukcesem nie można tego nazwać, ale widzę, że Van przechodzi zmianę na lepsze, a byłoby idealnie, gdyby zaakceptowałaby nasze starania, chociaż teraz to i tak wróciliśmy do punktu wyjścia: nie dość, że William i Yumi uwzięli się na Van, to od niedawna jeszcze Odd. Przez niego Van nabawiła się takiego nawrotu traumy, że aż boję się o Ulricha. Niby obiecała, że nie zrobi już nic głupiego, ale nigdy nic nie wiadomo. Akurat wtedy, gdy chciałam o coś ważnego spytać, warunki musiały się pogorszyć. Nie wiedziałam, że aż tak mocno można być do kogoś uprzedzoną- nawet Sissi przestała nam dokuczać. Yumi natomiast przeszła samą siebie. Teoretycznie mogłabym spierać się o to, dlaczego to Ulrich, a nie ja czy Jeremy, ale akurat tego byłam pewna. To, że Van i Ulrich od początku dosyć dobrze dogadywali się świadczyło tylko o tym, że jedynie Ulrich ma pełne prawo, aby ją uświadomić. Kwestia tego, jakie relacje międzyludzkie występowały między nimi, nie miała najmniejszego znaczenia- chodziło tu bardziej o podejście i sposób prowadzenia rozmów.
Odnosiłam wrażenie, że czego bym nie zrobiła czy nie powiedziała, Van będzie bała się mnie i moich szczerych intencji. Ulrich w ogóle nie miał podejścia, a jednak dawał sobie radę z panną świnko-kot.
Pamiętam, że też tak miałam i otwierałam się tylko przed Jeremiem.
„No nic. Dosyć tych rozmyślań, Aelito. Materiał do opanowania na poprawę czeka"- do głosu doszedł rozsądek, więc zajęłam się czytaniem notatek, przy czym starałam się zapamiętać jak najwięcej.
* * *
(Vanillé)
W którym momencie zgodziłam się na objaśnienie wszystkiego od razu? Sądziłam, iż odkrywanie tajemnic małymi partiami będzie wystarczające, jednak nie. Jeremy był niecierpliwy, a na dodatek przekazał mi informację, która powalała swoją absurdalnością. Ktoś był naprawdę kreatywny wymyślając tę plotkę.
Aelita czekała na zewnątrz fabryki, a William dawno poszedł, gdyż stwierdził, iż ma ciekawsze zajęcia niż uczestniczenie w 'sadystycznym przesłuchaniu' tego chłopaka Belpois. Pod pretekstem złego samopoczucia, opuściłam fabrykę, nie miałam zamiaru dłużej wysłuchiwać tych oskarżeń, które nie wiadomo skąd się wzięły. Rozejrzałam się w celu wykrycia pewnej osoby, ale nie było takiej szansy.
Obiecałam mu, że gdy dojdę ze sobą do ładu i składu, natychmiast dam Ulrichowi znać. Nie mogłam go jednak nigdzie dojrzeć. Nawet po to, by oznajmić, że nic z tego nie będzie i musi poczekać na moje wyjaśnienia dłużej.
-Och, w końcu skończył?- spytała mnie Aelita.
-Wybacz, Aelita, ale nie umiem działać pod presją. Możesz przekazać Jeremiemu, że jeszcze jeden raz tak mnie podejdzie, a z naszą umową koniec. On ewidentnie potrzebuje przerwy, bo za bardzo się nakręcił- zgłosiłam swego rodzaju niedogodność.
-Już któryś dzień mu to powtarzam.
-Może dotrze, gdy załapie czwartą ocenę mierną- westchnęłam z rezygnacją. Złośliwość sama się ze mnie wylewała.
-Ostatnio wszyscy bardziej żyliśmy Lyoko i straciliśmy kontakt z rzeczywistością- usprawiedliwiała go i przy okazji siebie, Aelita.
-Cudownie, że ty to wiesz. Czy dacie mi w końcu spokój i przestaniecie wydzierać ze mnie informacje, które tak naprawdę nie są wam potrzebne? Zdecydowałam, że wam pomogę, ale czy nie możecie poczekać?- powtórzyłam jej, ale czy cokolwiek z tego zrozumiała...?
-Też powinnaś zająć się sobą, Van. Lyoko poczeka.
-Mówisz serio?- możliwe, iż zabrzmiałam sarkastycznie, ale trudno.
-Przepraszam za Jeremiego. Nie wiem, co mogę jeszcze powiedzieć.
-Mogę już iść?- poprosiłam, gdyż naprawdę czułam się źle.
-Van... jeszcze jedno.
-Co takiego?
-Dziękuję, że zgodziłaś się pomóc.
Przewróciłam oczami. Niekończącej się mowie dziękczynnej pewnie nie byłoby końca. Zrozumiałam za pierwszym razem, ale Aelita zbyt się wczuła w rolę Miłosiernej Matki Narodu, więc jej biadolenia i roztrząsywanie mojej paskudnej sytuacji wymagało ode mnie ogromnej samodyscypliny. Hopperówna robiła mi żenujące szopki, aż można było pożygać się od zbytniej uprzejmości i łaskawości. Czy do niej nie dochodziła informacja, że nie jestem na nich zła. Ciągle truła mi cztery litery martwiąc się o mój nieistniejący crush do Odda, ale jakoś sama wyleczyłam się z tego marnego 'lubienia' mnie. Dla Odda crushowanie jest jedynie zabawą, niech się bawi skoro chce.
-On poszedł do parku- zatrzymała mnie Aelita, a ja bez trudu domyśliłam się, że tym razem ma na myśli Ulricha.
-Wiesz co, Aelita? Nie dam rady dzisiaj. Nie tylko ty i Jeremie potrzebujecie odpoczynku. Poza tym, skąd wiesz, czy drzewa nie mają uszu- ochota na spotkanie z Ulrichem tak szybko jak się pojawiła, tak też zniknęła.
-O co ci chodzi?
-Krążą o uczniach z Kadic różne opowieści- dałam jej trop.
-Mówisz o naszej trójce? Van...! To nie my- domyśliła się, jak uroczo.
-Nie zmieniłam zdania, po prostu muszę opanować nerwy. Myślałam, że dam radę, jednak po tym, czego dowiedziałam się od Belpois, straciłam ochotę.
-No dobra, przekażę mu- odparła, ewidentnie zasmucona. Jeremy ma przechlapane.
-Dziękuję- skłoniłam się przed Aelitą, po czym ruszyłam w swoją stronę nim zatrzymała mnie dłużej na ploteczki.
✶✶✶✶
Nawet jeśli nie widywałam się z lyokową ekipą nie oznaczało to końca problemów. Potencjalni klienci pojawiali się, ale sporadycznie. Słyszałam, że ktoś się zatruł, ale okazało się to być jedną wielką ściemą. Pozostałe pracowniczki w ogóle ze mną nie rozmawiały, a klienci nie chcieli, bym ich obsługiwała.
Dziewięć dni później zostałam poproszona na dół, na rozmowę do pokoju kierowniczki. W pomieszczeniu znajdowała się kobieta, w której rozpoznałam partnerkę biznesmena, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Gestem wskazała mi, abym spoczęła na fotelu naprzeciw jej stolika. Gdy to uczyniłam, bez słowa przesunęła papierową kartę w moim kierunku- okazała się być wizytówką firmy jej męża- ważnego ekonomisty. Z początku nie rozumiałam powodu, dlaczego zażądała, by mnie widzieć, a później wszystko stało się jasne, choć miałam problemy ze zrozumieniem jej koszmarnego francuskiego.
Wszystko zaczęło się od tego, że po szkole zaczęła krążyć plotka o tym, iż Ulrich Stern zaczął podejrzanie się zachowywać. Ponoć wpadł w kłopoty utrzymując dziwne relacje. Chodziło o to, że wiele razy przyłapano mnie i jego poza terenem Kadic nawet w weekendy, co niekoniecznie było zgodne z konstytucją szkoły. Sądzono, iż należę do jakiejś sekty.
Nie byłam szczególnie zaskoczona, ponieważ Jeremie coś mi o tym raczył wspomnieć. Czyżby to również była zasługa tej słynnej pani detektyw, którą chwalił się Dunbar?
Próbowałam tej pani kulturalnie wyjaśnić, iż większość tych informacji to bzdury, ale nie do końca chciała mi wierzyć. Z jednej strony nie dziwiłam się jej. Jak każda przykładna matka, troszczyła się jedynie o dobro i bezpieczeństwo swojego jedynego syna, a informacja, że zadaje się z jakąś Azjatką z niefajnym życiorysem, musiała ją tylko niepotrzebnie zdenerwować.
Zmuszona byłam wysłuchać, czego ona chce i żąda, ale nie chciała przyjąć do wiadomości, że nie potrzebuję zgłaszać się po czek z wieloma zerami. Dziwiło mnie podejście ludzi mieszkających w Europie. Czy dla nich każdy Azjata ma głupie fetysze, a azjatyckie dziewczyny kupi się za i na pieniądze?
Nie jestem pewna, czy udało mi się przekonać panią Stern, ale jedno było pewne: jako matka sprawdzała się na medal. Niektórzy mogą sobie pomarzyć.
Wieczorem wyszłam na spacer, ale był to tylko pretekst. Kafejka wciąż była otwarta, by klienci mogli bez obaw przychodzić. Tego, czy to także sprawka 'W', nie miałam ochoty analizować, a przynajmniej nie w tym momencie. Pragnęłam sporej dawki odpoczynku, a skoro zwykłe metody nie przynosiły efektu, musiałam próbować czegoś innego.
Znajdowałam się na jakiejś polanie w lesie i nie jestem w stanie przypomnieć sobie, w jaki sposób zawędrowałam tutaj. Nie spanikowałam, tylko kontynuowałam przechadzanie się po nieznanym mi terenie. Słyszałam głosy ludzi, więc oznaczało to, że wcale tak daleko nie odeszłam.
Wróciłam do tymczasowego „miejsca zamieszkania" o trzeciej nad ranem, ale nie byłam jedyną, która nie spała. Jedna z pracownic paliła nikotynę, w ogóle nie przejęła się, że ją zauważyłam. Najważniejsze, że pozwoliła mi wejść do środka, więc nie musiałam przebywać dłużej na chłodnym dworze.
Zasnęłam, sama nawet nie wiem, kiedy oraz jak, bo nie byłam zbytnio zmęczona. Poza tym chciałam przejrzeć te jakże cudowne zapiski 'W', ale zorientowałam się, że tego tutaj nie ma. No nie. Co się stało z notatnikiem? Ktoś go wziął czy ci od Lyoko go przejęli? Sprawdzę rano, a teraz pora na małą, krótką drzemkę, bo o szóstej trzeba wstać.
* * *
Po czterdziestu dziewięciu dniach przypadkowo wpadłam na Ulricha w bibliotece miejskiej. Każda inna osoba nie pamiętałaby swojego rozmówcy już po jednym dniu, ale z tymi od Lyoko było inaczej. Może dlatego, że utrzymywałam kontakt z Aelitą, bo parę razy spotkałyśmy się w sklepie. Już dawno rozliczyłam się z nią i oddałam jej ubrania, które od niej pożyczyłam, nie było powodu, dla którego miałaby nasyłać na mnie swoich przyjaciół. Tymczasowo moja strefa komfortu została naruszona, choć bardzo liczyłam na to, że w bibliotece będzie bezpiecznie. Zaczęłam się rozglądać, czy przypadkiem nie przybyli z nim pozostali.
-Przyszedłem bez nich- wyjaśnił chłopak, chociaż nie odezwałam się ani słowem.- Możemy porozmawiać?
„Pewnie, gdyby nic nie stało na przeszkodzie" - pomyślałam. Ugryzłam koniuszek języka, by nie powiedzieć tych słów na głos.
-Jesteś zajęty? Masz na pewno jakieś zajęcia- stwierdziłam.
-Po prostu chciałem odpocząć gdzieś z daleka od wrzasków i pisków Kiwiego, a Odd nie chce go odesłać do rodziny. Wolę pouczyć się tutaj, ale to nie tak, że wyleciało mi z głowy spotkać się i pogadać. To jak, pasuje ci?
-Wiesz, że sam pchasz się w kłopoty?- wytłumaczyłam delikatnie aluzję Ulrichowi.
-Tak, Vanillé, to mój wybór. Wiem, że sama nie robisz żadnych głupot, nie takich, o jakich mówią...
-Nie wiem, co masz na myśli, ale w bibliotece raczej nie pogadamy.
-To pójdziemy do Starbucks Coffee*, tylko wezmę kilka książek. Możemy spotkać się przy wyjściu?
Czy ja właśnie się zgodziłam?! Głupie przywiązanie...
-Jasne, nie śpiesz się, też przyszłam tu dla książek. Powodzenia w znalezieniu tego, co chcesz.
-Dzięki i nawzajem.
* * *
W normalnych warunkach nie zgodziłabym się na Starbucks, ale na ten moment było to jedyne miejsce, gdzie mogliśmy spokojnie i przede wszystkim bezpiecznie porozmawiać.
-Wiem, dlaczego nie chciałaś przychodzić i widywałaś się tylko z Aelita- zagadał do mnie, by przerwać ciszę, jaka panowała między nami. Byłam mu za to wdzięczna, bo ja nie potrafiłabym zacząć teraz rozmowy jako pierwsza. Nigdy nie dałabym rady sama powiedzieć pierwszych słów.- Szczerze mówiąc, to nie wiedziałem, jak po tym wszystkim będę mógł spojrzeć ci w twarz i swobodnie o wszystkim i o niczym pogadać.
To zabrzmiało dziwnie i tak strasznie nienaturalnie, a jednak dzięki tym słowom mój mózg wariował. Czy byłam aż taką życiową nieudaczniczką, jak wielokrotnie słyszałam? Byłam niebezpieczna? Dlaczego odnoszę wrażenie, iż jest to kolejne urojenie?
-Van, znów nie słuchasz.
-Po prostu wal prosto z mostu, bez żadnych wstępów monologopodobnych- wypaliłam bez przemyślenia swojej wypowiedzi, gdyż było to zbyt oczywiste, by się nad tym namyślać. Nie obchodziło mnie, czy moje nastawienie go urazi- to on miał zmartwienie, nie ja. Jemu zależało na rozmowie, a mi nie bardzo.
-Tak bez żadnych wstępów, to kiedy zmienił ci się kolor włosów?- och? Co jemu się porobiło? Skąd to dziwne pytanie.
-Zdjęłam te kolorowe, doczepiane pasemka, może stąd ta zmiana.
-Styl ci się też zmienił. Ty chyba chodziłaś w spódnicach do kolan.
O czym on bredził? Pierwszy raz słyszę, by jakikolwiek chłopak zauważył to, w jakich ubraniach gustuję. Nie, wróć. Skąd wzięło go na mówienie takich głupot? Jak ostatnia idiotka wymyśliłam sobie i zaczęłam wierzyć, że chociaż Ulrich będzie miał o mnie porządne zdanie i nie zniży się do tego poziomu co 'W' czy Odd. Jak widać posiadałam złe wyobrażenie.
-No dobra, to było słabe. Nie mam wprawy w mówieniu komplementów, ale serio miałem ochotę coś takiego powiedzieć.
Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Ulrich Stern otwiera się przede mną!
-Nie mówi się miłych rzeczy komuś, kto przysporzył ci kłopotów- poprawiłam go.
-To było... paskudne i perfidne. Głupia plotka nie liczy się w żadnej formie. Z drugiej strony zupełnie obcy ludzie także w to uwierzyli i naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
-W porządku. Do rzeczy- ponagliłam go, gdyż słuchanie bezsensownego monologu prowadziło donikąd. Nie musi się zmużdżać i wymyślać jakiegoś planu typu „Jak pocieszyć Van". Nie ma takiej opcji, aby znowu udało mu się mnie przekonać i żeby potem 'W' z lekką ręką niszczył osobiste rzeczy, a ja musiałabym odpowiadać.
-Co jest między tobą a Yumi, że nie dogadujecie się ze sobą? To samo, co było między mną a Dunbarem?
-Po prostu Yumi broni tego, co należy do niej. Taka już jej rola, nawet przez chwilę nie pomyślałam, by z nią walczyć, ale nie mam ochoty tracić na nią więcej czasu i tłumaczyć jej oczywistych rzeczy.
-Czasem pewne rzeczy nie są oczywiste.
-Właśnie, są wyjątki, dlatego z całym szacunkiem, ale nie mam ochoty wdawać się z nikim w żadne relacje.
-Kurczę, Van... jesteś niemożliwa. Każdy człowiek bez wyjątku, ma do czegoś prawo i druga osoba nie będzie mówić, co ma robić ta pierwsza.
-Powiedziałam ci już, żebyś przestał być miły.
-Och, czyli teraz ty zaczniesz się na mnie wyżywać?
-Co?
-No wiesz, oboje musicie się przyznać, skoro się wydało.
-Nie wiem, co masz na myśli, przerażasz mnie Ulrich.
-Włosy na żelu, blondyn...
-Umm, tak... co u Kiwiego? Dalej taki nadpobudliwy?
-Jak zawsze...ej. Nie zmieniaj tematu.
-Ech, co chcesz wiedzieć?
Ta ingerencja w moje marne życie uczuciowe, jeżeli takie w ogóle posiadam, nie podobała mi się. Nie mam ochoty dzielić się wszystkimi możliwymi do zdobycia, wiadomościami na mój temat.
-Raczej, czego ty nie wiesz, a ja owszem- to „wyznanie" z lekka mnie zainteresowało. O nie, co się teraz dzieje na mojej twarzy? Skąd ten rumieniec?!
* * *
(Ulrich)
Jeszcze takiego czegoś u nikogo nie zaobserwowałem, ale jak to mówią „kiedyś zawsze przychodzi ten pierwszy raz".
-Nie dam rady, od lunchu nic nie jadłem i zaraz zemdleję z głosu- poinformowałem ją.
-Kto nie je całymi dniami, a wychodzi na miasto z obcymi.
-Znam taką jedną- odgryzłem się skośnookiej.
-Och, świetnie. Więc oboje jesteście do siebie podobni i uparci.
-Acha. Siedzisz naprzeciw mnie, miej trochę szacunku do siebie, dziewczynko.
-Ej~! Odwołuję, co powiedziałam.
-To było głębokie- wybuchnąłem śmiechem, a Vanillé otworzyła usta ze zdziwienia. Brawo, w końcu udało mi się sprawić, że Van nie miała argumentów.- Ziemia do Van- pomachałem jej ręką przed oczami.
-Żeby mi to było ostatni raz- zagroziła.
-Jak sobie życzysz, ale nie zjem bez ciebie.
-Nie mówisz poważnie? Czy ja wyglądam na Anię z „Zielonego Wzgórza"? Chudą i niedożywioną?
-Tak szczerze to tak- dodałbym coś jeszcze, ale nie chciałem psuć tego, o co tak długo starałem się.
-Acha, a od kiedy stałeś się specjalistą w „tych" sprawach?
-„Tych", czyli jakich?- zapytałem, bo to mogło się odnosić do wielu rzeczy.- A, nie. Do Odda jeszcze dojdziemy, spokojnie- nie byłem ekspertem, ale jeśli się otworzy, to mogę spróbować. W końcu jakieś doświadczenie posiadam.
-Nie jestem głodna- zaprzeczyła.- I wcale nie mam zamiaru rozmawiać o mojej i Odda relacji, bo takiej nie było.
-No dobra, wybiorę ci coś sam. Miałaś wybór, jakby co.
-Ej, nie!
-Pilnuj mi rzeczy, będę za chwilę.
Po dwudziestu minutach stania w kolejce, oraz po kolejnych dziesięciu czekania na zamówienie, wróciłem z tacą pełną aż po brzegi.
-E...ej-! Van, my tego jeszcze nie przerabialiśmy- odebrałem jej mój zeszyt z zadaniami, który Van wypełniła aż do 82 strony. Głupi, trzeba było nie zostawiać torby, tylko ją zabrać!
-No dzięki, znalazłam sobie zajęcie, a ty mi je zabierasz.
-Van, ale to moje zadanie- próbowałem ją uświadomić.
-Okej, i tak już skończyłam wszystkie przykłady.
-Jak można lubić matematykę?-spytałem, zastanawiając się, od czego zacząć z nią rozmowę.
-Matematyka jest w porządku.
-Ja teraz jem- przypomniałem jej i wybrałem sobie okrągłego kanapko-burgera z topionym serem, bekonem i czymś jeszcze.
-Pożyczyłbyś jakąś kartkę i coś do pisania?
-A czy to jest coś, co mogłabyś przekazać słowami?
-Tak, tylko chciałam przedstawić to w schemacie, żeby było prościej zrozumieć. Mogę... coś sobie wybrać?- zmieniła zdanie co do jedzenia.
-Za dużego wyboru nie ma, ale tak.
-Ej, żeby nie było, że mam nadprzyrodzone zdolności i nie muszę się żywić. Po prostu mam małe kości i ogólnie nie jestem zbytnio przyzwyczajona, by jeść normalnie jak inni, ale wystarczy tych informacji- oznajmiła i wybrała sobie coś w rodzaju kanapki jednowarstwowej, tzw. wrap sandwich, z warzywno- serowym nadzieniem.
-Smakuje ci?- zapytałem, chociaż znałem odpowiedź.- Następnym razem ty stawiasz, zgoda?- zaproponowałem, dostrzegając, że Van skrzętnie skrywa uśmiech.
Dobrała się do mojego zeszytu, gdy go jej podałem i zaczęła coś pisać. Próbowałem dojrzeć, co tam wyczyniała na kartkach, ale przysunęła zeszyt bliżej siebie, więc nic nie udało mi się zauważyć.
-Jesteś samobójcą?- odezwała się po chwili, a mnie zatkało.
-Co to ma znaczyć? ?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
-Jesteś ciekawski, ale wiesz, twój układ pokarmowy może zrobić ci psikusa w najmniej spodziewanym momencie. Zjedz na spokojnie, odczekaj trochę i nie śpiesz się tak.
-Aa, o to ci chodzi. Nic mi nie będzie, chociaż...
-Tak, a więc?
-Chyba się kwalifikuję- przyznałem, od tej pory skupiając się jedynie na swoim posiłku.
-A, to dobra. Będziesz musiał wytrzymać jakiś czas bez tych rewelacji. Nie mam zamiaru tłumaczyć się przed twoją grupą, gdybyś nagle zaczął zwijać się w spazmatycznych bólach. Ile ci trzeba czasu? Do północy?
-Haha, bardzo śmieszne. Dawaj od razu, nie ma potrzeby tego odwlekać.
Bądź co bądź była mi winna wyjaśnienia, choć w minimalnym stopniu, dlatego dokończyłem swoją późną obiado-kolację, a ona w tym czasie skończyła graficzną część.
-Jesteś pewny?
-Van, nie traktuj mnie jak przedszkolaka. Nie muszę się im tłumaczyć z każdej decyzji. Dzięki za troskę, ale naprawdę nie musisz... no wiesz, martwić się.
-Na twoją odpowiedzialność.
-Wiem, do rzeczy.
-Chwila jeszcze. Zaraz będę- poinformowała i wstała. Wrzuciła zeszyt do swojej torby i poszła z portfelem do kolejki. Zniknęła na pół godziny, a ponieważ przypadkiem odkryłem kilka rzeczy, zaczęła mnie pożerać ciekawość. Gdy wróciła, przesunęła w moją stronę gliniany, ozdobny firmowy kubek ze specjalną herbatą parzoną tylko w Starbucksie, oraz kruche ciastko jabłkowo-cynamonowe na wzór tego z McDonalda.
-Trzeba zachować pozory, tak? Już taka jedna pytała się, czemu tak długo tu siedzimy i czy przypadkiem nie mamy spotkania- randki. Zgasiłam ją i jej uśmieszek, ale naprawdę musimy wyglądać tak jak... prawdziwi znajomi przygotowujący projekt. Wścibstwo niektórych ludzi nie zna granic, chociaż ona chyba uciekła sprzed ołtarza, bo cały czas nuciła „Marsz Mendelsona". Widać, że ma jakieś zaburzenia psychiczne. Jeszcze idiotka próbowała mi wciskać na siłę couple set, ugh... No, w każdym razie podniosła mi ciśnienie i niech to będzie ostatnie takie spotkanie, bo psychicznie nie wyrabiam.
Patrzyłem na nią w osłupieniu i nieco otępiałym spojrzeniem, bo mówiła tak szybko, że nie byłem w stanie wszystkiego zrozumieć.
-Mogę już usłyszeć tą wielką, skomplikowaną tajemnicę? Niech mam to już za sobą- poprosiłem Van dla dobra naszej dwójki.
-„Tajemnicę"? Którą? Tą, że jedna z kelnerek pożera cię wzrokiem od półtora godziny i czeka, aż zwrócisz na nią uwagę?
-Van, jesteś niemożliwa...- westchnąłem.
-Co się tak speszyłeś? Uu~
-Ty to robisz specjalnie czy jak? Ogarnij się, tajskie dziecko- próbowałem ją uspokoić, ale tak naprawdę dusiłem w sobie śmiech.
-O, racja. Widzisz, chyba jednak zostajemy w relacjach ściśle związanych z Lyoko. Nie nadaję się do przebywania z ludźmi, bo mówię jakieś głupoty.
-O rany, ale ty jesteś marudna. Spróbowałaś, tak? To teraz będzie tylko lepiej. Myślisz, że Aelita wszystko od razu wiedziała, po 10 latach spędzonych poza światem rzeczywistym?- zaczęła panikować, więc musiałem wyjaśnić jej to i owo, żeby nie robiła scen.
-Nie porównuj mnie do niej.
-Jeżeli myślisz, że tylko ty musisz sprzątać syf, to jesteś w błędzie. Zdziwiłabyś się, ale niestety wielu dorosłym zdarza się namieszać i traktują swoje dzieci jak gorszych od siebie. Przestań tak się nad sobą użalać, pomożemy ci, a ty nam i jakoś będzie.
-Zmienisz zdanie.
-Ech, co ty możesz wiedzieć...
-Okej, to... tu jest diagram w postaci płatka śniegu. Wiesz, wizualizacja ma znaczenie- dodała.- Poza tym to na kształt tego, którego używam w Lyoko.
Po jednej stronie płatka były zapisane nasze inicjały, a na zewnątrz płatka- nazwy postaci. Połączono je strzałkami z imieniem Van, a właściwie Lamai Petcharat.
Obok wersji tajskiej, była też wersja zromanizowana. Przy imieniu Aelity i Van widniały daty.
-Jestem młodsza od Aelity o 2,5 roku- wyjaśniła Van, ale dla mnie i tak nie miało to znaczenia. Van przesunęła palcem na pierwszą postać, jaką my znaliśmy pod nazwą 'panna Maew'. Na schemacie widniało imię 'Somchai Maew'.- To jej pełne imię- dodała Van, nie zadając sobie najmniejszego trudu, by wypowiedzieć słowo, które każde dziecko zna od chwili narodzin.- Jego nie znam i nigdy nie widziałam- odpowiedziała na moje niewypowiedziane pytanie odnośnie jej ojca. Nie była nawet w połowie wyjaśnień, a mnie już dopadał lekki stres na widok imion rodziców Aelity.
Przesunęła palec na pole obok, gdzie widniało imię lub pseudonim 'Tyron'; zrobiła coś w rodzaju szczypiec łącząc ze sobą imiona postaci.
-Tyron, Maew, Hopper i Horvejkul znali się ze zlotów badawczo-naukowych.
Do tego momentu rozumiałem, zresztą pamiętałem z naszej poprzedniej 'sesji'. Czułem, że dopiero teraz zacznie się jazda. Już sam fakt, że Van była w pewien sposób związana z nimi wszystkimi był bardzo skomplikowanie złożonym problemem. Myślę, że nawet Jeremiemu zabrakłoby odpowiednich słów.
-Dlaczego... matka Aelity i panna Maew są połączone?- spytałem.
-Trochę żałosne i skomplikowane- Van zagryzła dolną wargę.- Tyron przyjaźnił się z Hopperami, a Maew za nim latała jak mysz za serem. Później się pokłócili i ich drogi się rozeszły, bo Tyron współpracował z Hopperem, a Maew myślała, że ją zdradza z matką Aelity.
-Byli razem?!
-Maew i Tyron owszem. Później pokłócili się o Concordię, no i sypnął im się związek. Maew się wściekła, bo Tyron wybrał Hopperów zamiast niej. Prościej mówiąc Maew winiła matkę Aelity, że rozwaliła jej związek z Tyronem.
-A... ty? Byłaś wtedy?
-Z tego, co wiem, to tak jakby. W każdym razie Maew i Horvejkul zajmowali się Concordią, zanim Tyron i Hopper Lyoko. Tyron miał inne plany niż Hopper i groził mu, że ma wybrać: albo Lyoko, albo żona.
I to był właśnie ten krytyczny moment, w którym przestałem cokolwiek rozumieć.
-Jeszcze raz. Skąd ty się nagle wzięłaś?- gdzieś się zgubiłem i potrzebowałem ponownego wyjaśnienia.
-Maew i Tyron znali się jeszcze, zanim zaczęli pracować razem. Potem ona poznała tego innego mężczyznę, ale coś im nie szło. Maew i Tyron mieli romans, a potem wyszło na to, że wpadła. Rzuciła go, bo zaczęło jej się układać z Tyronem, ale on dowiedział się od matki Aelity i chyba wtedy się rozeszli, a Maew nie mogła mu tego wybaczyć. One też się nieźle pożarły.
Pięknie, czyli tak naprawdę nie wiadomo, kto jest biologicznym ojcem Van?!
-Ech, dorośli. I tak dalej nic nie rozumiem, ale przejdź do dalszych tłumaczeń.
Wziąłem do rąk ciepły kubek i upiłem łyk dobrej herbaty.
-W każdej chwili mogę przestać, wiesz że nie zależy mi na tym, byś dostał niestrawności czy czegoś.
-Kontynuuj. Powiem ci, jak mój mózg będzie miał dość- przerwałem jej niekończące się biadolenie.
-No to lecimy dalej. Pojawiłam się, a panna Maew potrzebowała pieniędzy na dalsze projekty i ulepszenie Concordii. Chciała, by Concordia przewyższała Lyoko. Po pół roku Horvejkul nie byli jedynymi, którzy pracowali nad Concordią. Oprócz tego, że byli współpracownikami, to Horvejkul uznał, że Concordia jest jego własnością. Hagen również chciał dostępu do Concordii, ale tylko Maew miała możliwość. W tamtym czasie Maew zaczynała go denerwować, znaczy Horvejkula i Hagena, więc ten sypnął jej kasą, żeby później mógł spokojnie przejąć Concordię. Ale znudziło mu się czekanie i przestał wspierać ją finansowo. Horvejkul i Hagen połączyli siły przeciwko Maew.
Cudownie! Zdaje się, że to jakaś głębsza afera, a Vanillé ma na to totalnie wykichane.
-Hagen? Kto to?- ciągle tyle o nim słyszę, to może w końcu się dowiem.
-Przyrodni brat 'W'. Później ich rodzice i tak się rozeszli, jak po 14 latach odkryli, że Hagen mnie kupił od Maew. On w ten sposób chciał zmusić wszystkich do docenienia jego geniuszu. Wymyślił sobie, że jak 'W' i ja dorośniemy, to mu pomożemy odebrać Concordię pannie Maew, a potem Lyoko Hopperowi. On rościł sobie prawa, bo stworzył Hexagon. Znaczy... wtedy, kiedy Hagen był pomocnikiem Horvejkula, czyli po odejściu Horvejkula ze składu ekipy panny Maew.
-Ile on miał wtedy lat?
-Hagen?
-Obaj z tym 'W'.
-Hagen siedemnaście albo osiemnaście, 'W' dziewięć. Jestem z nich najmłodsza, to znaczy od 'W' o półtora roku. W sumie nieduża różnica. W każdym razie nikt nie wiedział, że z nimi mieszkam, także każde miało inne nazwisko. Miałam robić to co obaj mi każą, chociaż 'W' na początku traktował to jako zabawę. Później Hagen zaczął się wściekać, jak zaczęły przychodzić listy ze skargami na 'W', to wyżywał się na mnie i zabronił mi zbliżać się do swojego brata. Wiesz, było między nimi prawdziwe braterstwo, chociaż mieli różne matki, a jedynie ojca tego samego. Niby oboje wiedzieliśmy, że nie jesteśmy blisko, tylko ze sobą mieszkamy, ale w pewnym momencie ja i 'W' przekroczyliśmy tę zakazaną barierkę. 'W' rzeczywiście stawał w mojej obronie... do pewnego czasu.
-W jakim sensie?
-No tak... trochę to zagmatwane, wiedziałam.
-Nie pytałem o twoją opinię, tylko o fakty- stuknąłem ją palcem w czoło.- Byliście razem czy nie?- wypaliłem, nawet nie zastanawiając się, czy w ten sposób nie pogorszę stanu psychicznego Tajki.
-Byliśmy tylko przyjaciółmi, ale ktoś rozpuścił plotkę, a ja do niego nawet nie crushowałam. Tylko że Hagen znowu się wściekł, bo wciąż obiecywał pannie Maew pieniądze...
-Co za psychopaci. Co oni ci zrobili?
-Hmm, mam mówić dalej?
-No wiesz, muszę wiedzieć, żeby znowu nie zrobić czegoś głupiego tak jak do tej pory- przyznałem.
-„Głupiego"? Zaufałam ci jak nikomu innemu. Nie wiem, jak to zabrzmi, bo..., bo po prostu jestem infantylna, niewychowana i przypadkowa. Przynoszę nieszczęście. Mimo iż w ogóle cię nie znam, to czuję się bardziej związana z tobą, a nawet Aelitą. Mimo że teoretycznie jestem spokrewniona z tamtymi ludźmi, to wcale nic nie czuję, a dla mnie jesteś jak brat. Tak więc pozwolisz, że w tym miejscu nastąpi przerwa, bo nie jestem sadystką i nie będę dalej cię op-
-Co ty powiedziałaś?!- wciąłem jej się w zdanie, bo chyba nie do końca dotarło do mnie to, co właśnie powiedziała Van.
Czy zaczynałem mieć poważne problemy ze słuchem, czy ona rzeczywiście powiedziała, że jesteśmy dla niej ważni jak członkowie rodziny, której nigdy nie miała?
* * *
(Vanillé)
Prędzej czy później musiało do tego dojść, że w końcu się uzewnętrznię. Przyzwyczaiłam się, czułam się w pewnym stopniu chroniona. Mogłam udawać, że nic mnie nie cieszy, ale jednak serce wariowało i nie przestawało radośnie pikać za każdym razem, gdy coś miłego się zadziało.
-Ej, mogę prosić o powtórzenie?- poczułam, jak ostry paznokieć jednego z jego palców wbija się w mój lewy policzek.
„Auć, wariacie. Przestań mnie okaleczać. Co ty masz za dziwne odruchy, ciągle mnie dźgasz palcami" - do głosu doszło moje wewnętrzne 'ja', ale szybko pozbyłam się tej myśli. nawet jeśli próbował przykuć moją uwagę w naprawdę niezdarny sposób, doceniałam to. Byłam jakąś masochistką, że czekałam, aż po raz kolejny ktoś zechce zadać mi ból, raniąc od razu za jednym zamachem, a nie partiami.
-Jesteś dla mnie tym, kim chciałam, żeby 'W' zawsze był. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że są to odczucia jednostronne, więc nie musisz udawać czy coś, chyba że bardzo cię drażnię i chciałbyś pokazać, gdzie moje miejsce, więc... droga wolna. Nie obrażę się za coś, co jest moją winą- zgodnie z życzeniem powtórzyłam mu. Czy da mi teraz spokój, a może wręcz odwrotnie...
* * *
(Ulrich)
To było miłe, że ktoś myśli o mnie w ten sposób..., tylko dlaczego założyła, że posiada jednostronne uczucia? Czyżby wciąż nie ufała mi wystarczająco, aby tak po prostu opowiedzieć mi, a nie czaić się jak bocian na żabę?
Osobiście nie widziałem w tym nic złego i nie powinna wypowiadać się o sobie jak o przedmiocie.
-Van?
-Mhm?
-Ludzie mają czasami trudności z identyfikacją własnych uczuć. Ja też mam z tym problem, ale co do ciebie nie mam najmniejszych wątpliwości. W ogóle nie miałem, od kiedy tylko poznaliśmy się- przyznałem, co by nie myślała, że wymusiła coś teraz na mnie.
-To znaczy?
-Nie wiem, co sobie pomyślą inni, ale jakoś mnie to nie martwi. Możliwe, iż nie mam kwalifikacji, ale bardzo bym się ucieszył, będąc powiązanym z tobą, w taką relację, o jakiej powiedziałaś. Na nic innego nie... to znaczy, to może ewaluować, ale tylko na takim poziomie znajomości- ostrzegłem od razu, żeby nie było potem rozczarowania.
-Co?!- to jej 'co' zabrzmiało jak najprawdziwszy, irytujący, kobiecy pisk. Czyżby to było dla Van aż takie zdziwienie?
-Zgadzam się, ale od razu mówię, że nie mam doświadczenia. Nie jestem odpowiedzialny oraz mam wiele negatywnych cech.
-Ty... tak serio?
-Tak, serio Van. Mówiłem ci, że nie chcę, by łączyło nas tylko Lyoko. Tylko mam wiele negatywnych cech, tak jak wspomniałem i mogą ci się one nie spodobać.
-Owszem, ale...
-Jakie „ale". Nikt nie będzie cię rozliczał, a na pewno ja na to nie pozwolę.
-No tak, mimo wszystko... ty tak od siebie teraz się zadeklarowałeś?
-Od siebie. Zamierzałem ci o tym powiedzieć, tylko nie bardzo wiedziałem, jak się do tego zabrać... Chodźmy już stąd, bo czuję się tu niekomfortowo.- poprosiłem, gdyż namolne spojrzenie kelnerki było nie do zniesienia. Przyszedłem tu porozmawiać z Van, nie miałem ochoty wykorzystywać swojej „szkolnej popularności", by przykuwać uwagę przypadkowych przedstawicielek płci przeciwnej.
-Iść...?
-Tylko zmienimy miejsce, bo ta kobieta nie daje mi spokoju- posłałem jej wymowne spojrzenie, gdyż miałem nadzieję, iż Van zrozumie.
-Jak to „zmienimy"? Nie mam pomysłu, gdzie indziej moglibyśmy pogadać o tej porze.
-A ta kafejka, gdzie przebywasz?
-Już. Sprawdzę tylko, czy zostało na bilety.
-Musisz wyrobić sobie albo kartę przejazdową, albo wykupić bilet miesięczny, nie zawsze będziesz mogła dostać się wszędzie na piechotę, kocie.
-Może nie będę musiała. Myślałam, żeby skończyć to wszystko, wyjechać...
-Najpierw dokończysz mi tłumaczenia, wyjaśnisz sprawę z Yumi i Oddem. Potem może ustalimy, co z tobą zrobimy.
-A czemu ty mówisz tak, jakby to od ciebie zależało? Twoja rola nie obejmuje podejmowania decyzji za mnie, nie jestem małą dziewczynką...
-Z czasem tak może właśnie być, więc zacznij się przyzwyczajać, a teraz chodź już stąd.
-Jak ty zamierzasz wrócić do szkoły? Masz jutro zajęcia od za piętnaście siódma.
-Poradzę sobie, a ty nie powinnaś zaglądać do moich rzeczy- zmierzwiłem jej włosy, więc trochę popsułem jej staranną fryzurę, ale nie należała do takich dziewczyn, która awanturowałaby się o to. Wręcz przeciwnie- Van zdawała się być uszczęśliwiona faktem, że ktoś z nią żartuje i że żart jest nim rzeczywiście, a nie jakąś głupią formą dyskryminowania czy znęcania się.
* * *
(Vanillé)
Całą drogę wmawiałam sobie, iż jest to tylko miły, a zarazem drażniący sen, jednak kiedy wpadłam na słup, uświadomiłam sobie jedno- ból jest niestety realny, a mój nos zaczyna piec. Dlaczego stałam się tak niezdarna? Czy to z powodu słów Ulricha?
Jakoś dotarłam do pokoju, bez innych przygód, chyba że liczyć Ulricha, który najwyraźniej uznał, iż spędzenie czasu ze mną nie zaszkodzi mu tak jak głoszą „opowieści dziwnej treści"- zwane inaczej pogłoskami. Na wszelki wypadek sprawdziłam swój grafik- miałam wolne aż do czwartku do godziny 11:30, co oznaczało, iż mogę poświęcić symboliczną chwilkę na lyokowe nowinki. Przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce to nie wiem, czy cokolwiek wyjdzie z tego dobrego.
Szybko odnalazłam swój schemat, bo bez tego byłoby o wiele trudniej w połapaniu się, kto jest kim lub kim był.
-Na czym skończyliśmy?- poprosiłam o przypomnienie.
-Twoja relacja z 'W' oraz co dokładnie się wydarzyło między tobą i nim a Hagenem.
Czy on naprawdę musiał o to pytać? Nie zauważył, że mnie to nie zrani ani nic?
-'W' to oczywiście nie jest imię tylko coś w rodzaju nicku. Jego pełne imię to Wachinwit, a nazwisko nie jest istotne. W każdym razie, tak jak wspomniałam byliśmy przyjaciółmi, ale to nie było nic pasjonującego.
-A ten Hagen? Kim dla niego...
-...byłam? Cóż, zabrzmi to drastycznie, ale traktował mnie jak przedmiot i nic poza tym.
-To znaczy?
-To nie jest aż takie ważne.
-Owszem, jest. Nadal gdzieś przebywa i zapewne świetnie się bawi, a ty musisz ukrywać się jak mysz po kątach.
-Teraz jestem myszą?
-To porównanie...
-Okej, wiem, co to porównanie. Pamiętaj, że ja się nie gniewam. W sumie trafne te twoje określenia.
-Ej, nie żartuj.
-Nie, naprawdę. To niesamowite, że tak dobrze udaje ci się zgadywać.
-To się nazywa empatia.
Chwyciłam poduszkę w rękę i rzuciłam nią w chłopaka.
-Ej no. Za co to?- zaczął się oburzać.
-Nie rób tego, co robisz, bo moje policzki wybuchną i nie wytrzymają następnej takiej sesji.
* * *
(Ulrich)
Pewne gesty cieszą, a inne złoszczą. Gdybym znał Van tyle co Yumi, to podejrzewam, iż również po pewnym czasie miałaby mnie dość. Aelita też często nie może ze mną wytrzymać, więc z Van będzie tak samo.
-Co się dokładnie stało, że 'W' przestał traktować cię w przyjacielski sposób?
-Uciekłam Hagenowi parę razy z domu, a 'W'... chyba winił mnie za to, że jego przyrodni brat wyżył się na nim. Tak to przynajmniej odebrałam, kiedy wrócił niedawno.
-W jaki sposób?
-Z jednej strony Hagen chciał się mnie pozbyć, a z drugiej nie, więc był tak pomiędzy. Zabraniał mi ścinać włosy, więc tak po siedemnastu latach, to sporo tych kłaków miałam na łbie. Któregoś dnia wziął mnie do tej swojej „pracowni" i osobiście pozbawił mnie 'futerka' na głowie. Oprócz tego był artystą, tylko że nie takim jak reszta.
Byłem gotowy na wysłuchanie nie Europejki, lecz nie spodziewałem się tak wielkiej brutalności. Czy ona nie powiedziała o tym komukolwiek choć raz?!
-Może dokończę kiedy indziej?- zasugerowała, dostrzegając zapewne moje zmieszanie na twarzy.
-Przeszkadzam ci?- zapytałem bez ogródek.
-Nie, wcale...
-To jeżeli można, to opowiedz do końca. Jak widzisz jeszcze daję radę.
-Tak, okej...? Tym razem... Czy mogę cię prosić, byś zachował szczegóły dla siebie? Skoro tak bardzo chciałeś wiedzieć...
-Jasne, bez obaw. Nie wygadam nikomu- obiecałem jej.
-Hagen... to nie jest prawdziwe imię tego chłopaka. Tak naprawdę nazywa się tak- oznajmiła Van i wskazała palcem jego imię na kartce. Znowu jakieś trudne nazwisko, ech. I ona spodziewa się, że ja zapamiętam?!
-Ren Wainataporn**- wypowiedziała pełne imię i nazwisko Hagena, ale dalej nic mi to nie rozjaśniało.
-Jeżeli pytasz o to, czy był taki od zawsze, to odpowiedź brzmi nie wiem. Chociaż niemal całe życie mieszkałam w jego i 'W' domu.
-Taa, coś o tym wiem- przytaknąłem na jej słowa, gdyż ta kwestia nie była mi obca.
-Chyba spadł mi cukier. Zaraz wrócę.
Nim zdążyłem zareagować, wzięła kilka monet i wyszła. Tak po prostu. Czy to ma w ogóle sens, skoro to ona prosi o przerwy między kolejnymi tłumaczeniami? To by chyba jednak oznaczało, że mimo wszystko, choć nieświadomie, to jest to dla niej trudne. Albo to ja za bardzo przejmuję się Van?
-Hej, już jestem z powrotem- poinformowała mnie.
-Szybko.
-Wzięłam tylko cytryny z kuchni i kupiłam dwa wafelki.
-Co ty tak jesz tylko te cytryny?
-To w sumie też tak jakby wiąże się ze mną i moim funkcjonowaniem. Potrzebuję ich i w sumie nie ma dnia, żebym nie zjadła chociaż jednej. Limonetki i limonki właściwie również. Czasem pomarańcze i grapefruity.
-Niedobór witaminy C?
-Między innymi.
-Ale czy w takim razie nie powinnaś lubić truskawek czy jagód? Te owoce zawierają chyba najwięcej tego, czego ci brakuje z witamin i związków mineralnych?
-Lubię truskawki i jagody, a jednocześnie nienawidzę. Na truskawki, podobnie jak na sierść, mam alergię, która gdy nie zażyję leku, trwa od 3 dni do dwóch tygodni, ale to już wiesz...
-O czym jeszcze mi nie powiedziałaś?
-Ej, nie muszę ci mówić o wszystkim?
-Jasne, że nie, ale chyba możesz dokończyć o swoich chorobach?
-Wcale nie mogę, bo tego nawet sama nie wiem.
-Chcesz mi powiedzieć, że nigdy nie byłaś u lekarza?!
-Wielokrotnie. Nie jestem niczym zarażona, spokojnie. Jeszcze jakieś pytania?
-Nie, zjedz sobie. Wyjdę, bo nie chcę przeszkadzać.
Nim dotarłem do drzwi, spotkało mnie coś dziwnego. Coś, na co definitywnie nie byłem gotów i dlatego miałem mieszane uczucia.
Mam przeczucie, iż obecne zachowanie Vanillé wynika nie z jej osobistych kaprysów, ale ze zwykłych braków w relacjach międzyludzkich. Tylko, że ja nie byłem doświadczony, ale Van nie chciała przyjąć moich braków do swojej wiadomości.
Rozumiem, że nie miała jak z wszystkim się zapoznać, ale czy to nie przesada?
-Nie musisz się zgadzać, ale byłoby... lepiej, gdybyś nie wychodził. Nie lubię zostawać sama, bo wtedy nie czuję potrzeby zaspokajania głodu czy pragnienia codziennie.
-To już jest coś niepokojącego i powinnaś zasięgnąć rady od lekarza-psychiatry, nie ode mnie.
* * *
(Vanillé)
I to by było na tyle. Jakoś mnie to już nie dziwi, że znowu to samo usłyszałam. Nie jestem w ogóle rozczarowana, ani odrobinę...
-A właśnie, zanim zapomnę. Nie udało mi się znaleźć takiego samego. Tak w ogóle to przepraszam, choć ja za tego wariata nie odpowiadam ani za wszystkie szkody, które wyrządził.
Po tym jak to powiedziałam, podałam Ulrichowi ciemne pudełko z czarną wstążką.
-Zaraz. O czym ty-
-Nie wiem, jak do tego doszło, ale 'W' wykończył twój telefon. Może Jeremy będzie umiał ci go naprawić. Ja się nie znam ani nic- podałam mu inne pudełko, w przeciwnym kolorze do poprzedniego. – Jak coś to masz paragon z zakupu, więc jak nie będziesz zadowolony, to możesz złożyć reklamację, a paragon to forma reklamacji, do której masz pełne prawo.
* * *
(Ulrich)
Moje uszy chyba odmówiły posłuszeństwa całkowicie i usłyszałem coś, czego Van tak naprawdę... nie powiedziała? Niestety jedynym dowodem jej prawdomówności zdawała się być zawartość obu pudełek. Przystąpiłem do sprawdzenia i... odebrało mi mowę. W tym pierwszy, była moja Nokia 3310***, a w innym opakowaniu krył się LG VX-3200.**** Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie posiadanie telefonu nie było takie złe, można się było przyzwyczaić... dopóki nie spotkałem swojej paczki, a oni dziwili się, że jestem pozbawiony kontaktu ze światem.
Podobnie było ostatnio z rodzicami, którzy przestali w jakikolwiek sposób inwestować we mnie. Ojciec stwierdził, że sprawiam mu tylko zawód, i to nic, że poprawiłem się w nauce znacznie, bo jednak znalazłem się w pierwszej dwudziestce dobrze uczących się uczniów w Kadic.
Nawet nie chcę myśleć o tym, jaką wielką awanturę urządziłby, gdyby dowiedział się, że popsuł mi się telefon. O kupnie nowego mogłem sobie jedynie pomarzyć, bo nie otrzymywałem kieszonkowego już wcale.
-Vanillé, co to ma znaczyć?- odezwałem się w końcu po chwili zawieszenia.
-Już ci powiedziałam, że to z winy 'W' straciłeś oryginalny telefon. Przepraszam, mogłam powiedzieć ci wcześniej, ale lepiej późno niż wcale, prawda?
-Chciałbym wiedzieć, jak.
-Za pieniądze, przecież nie ukradłam. Zarobiłam i wydałam. O, patrz. Zegarek na wyświetlaczu pokazuje już późny wieczór. Jak pobiegniesz zdążysz na ostatni autobus do miasta.
-Miałaś mi dokończyć.
-Och, czyżby?
Zamrugałem oczami, nie dowierzając temu, co właśnie usłyszałem. Czy to był subtelnie ukryty sarkazm?
-Vani, posłuchaj... Źle zrozumiałaś- usiadłem obok niej.- Nie zawadzasz mi ani nic. Miałem na myśli... twoją kondycję fizyczną. Nie wyglądasz jak typowy oka zdrowia, nawet jak na azjatyckie standardy. Nie chciałem cię obrazić czy oszukać, naprawdę.
-Nie wiem, Ulrich. To były dość mocne słowa. Zwykłe 'przepraszam' nie załatwi sprawy, mam nadzieję, że jesteś tego świadom.
-Może nie do końca wiedziałem, na co się piszę i dalej nie wiem, w co ja się wplątałem, w jaki rodzaj znajomości, ale mam świadomość, że zgadzając się na relację z tobą nie mogę popełnić tych samych błędów co z Yumi czy 'W' lub Odd z tobą.
-Błee, nie mów o tym?
-Nie odbierz tego teraz też źle, ale chciałbym cię przytulić.
-Och?
-Pozwolisz?
-Twoja wola. Amen- złożyła płasko ręce przy czole i ukłoniła się chyba według tajskich zwyczajów. Czyżby to był jej pierwszy raz, gdy ktoś zaproponował, że ją przytuli?
- - - - - - - - - - - - - - -
*Starbucks Cofee- ponieważ Starbucks jest nazwą zastrzeżoną, w każdym kraju kafejki sieci Starbucks nazywają się inaczej. We Francji jest to wymienione Starbucks Cofee
** większość tajlandzkich nazwisk ma taką końcówkę
*** bohaterowie z kreskówki najprawdopodoobniej mieli taki model telefonu, czyli Nokię 3310, opróćz Aelity
**** lg VX3200- tz. "telefon z klapką" pierwszy telefon typu smartfon, wg informacji, które znalazłam miał swą premierę w grudniu 2003
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top