Rozdział 34 „Powrót do gry"

(Yumi)

    Postawa Williama była irytująca i momentami miałam go dość. Obiecałam, że pomogę mu wrócić do Lyoko i nawet opracowaliśmy wspólnie plan, który miała najpierw poznać Aelita. Niestety pomysł ten zszedł na dalszy plan, ponieważ przez nieuwagę Jeremiego skanery nie działały przez kilka tygodni. No i jeszcze ta Tajka, którą wszyscy się zachwycali... Im bardziej się nią interesowano, tym bardziej sprawy się komplikowały. Niestety przyjaciele przestali trzeźwo myśleć, także tak jak zapowiedziałam, od ostatniej wspólnej wyprawy, moja noga więcej nie postała w Lyoko czy tym innym świecie – Concordii. Oczywiście William musiał dać popis swojego ego i pomimo swoich odpałów, to posłusznie spełniał wolę swoich rodziców, a oni w niego inwestowali. Plus był taki, że nie był typem rozpieszczonego jedynaka i nie przechwalał się, z drugiej strony, gdy już pokazywał swoją „inną twarz", odnosiło się wrażenie, że to smutne, jaki jest naprawdę – bogaty, ale zakłamany. I tak naprawdę uległy, skoro korzystał z pomocy finansowej rodziców, choć tak bardzo się przechwalał swoją niezależnością. Oczywiście ucieczka z domu wcale nie jest łatwą sprawą – coś o tym wiedziałam. Różnica była taka, że co by nie zrobił, to pieniądze rodziców zawsze załatwiały sprawę – nie stać go było jednak na inne poświęcenia, gdzie dla mnie to było podjęcie ryzykownych decyzji. Dla Williama liczył się „powrót do gry", ale już np. to, że nie tolerowałam Vanillé i że miałam co do niej tylko częściowo słuszne obawy – to już była abstrakcja. Albo moja „obsesja" na punkcie mojego ex-crusha. William traktował obecną sytuację jako źródło dobrej rozrywki. Uważałam i nadal uważam, że tego można było uniknąć; ja wcale nie chciałam doprowadzić do utraty kontaktu z przyjaciółmi, a zwłaszcza nie zależało mi na pogorszeniu mojej i Ulricha znajomości. Nie przeszkadzało mi, że Odd się do niej „przykleił', ale po jaką ch*lerę Ulrich się do nich wtrącał? Jeżeli był zazdrosny, to też mógł sobie kogoś znaleźć „na chwilę". Nie musiał psuć Oddowi opinii. Nie chodziło o to, że nie mógł się zmienić – on po prostu nie traktował mnie serio. Nawet Odd miał swoje zasady, pomimo że zgarnął tytuł „Casanovy z Kadic". Ostatecznie zaczęłam spotykać się z Williamem, który pomimo robienia wielu głupot czy wykorzystywania swojego statusu społecznego, nie był niestabilny emocjonalnie i jednak wiedział, czego chciał. Ulrich zaś popadł w jeszcze większe problemy natury psychicznej. Czy on nie miał żadnych ambicji i chciał wybierać najprostsze lub najgorsze opcje? Stał się nudny, przewidywalny... w pewnym momencie crushowanie do niego się skończyło. Bo już mnie zmęczyło czekanie na to, aż dojrzeje i zmieni coś w swoim zachowaniu. To była też wina Jima, który wymyślił, że można się starać o wprowadzenie nowej formy zajęć, dodać tego czy owego do nowego programu wychowania fizycznego obowiązującego w Kadic. Rzeczywiście zaczął coś nowego trenować zanim przybyła ta V., lecz mimo wszystko było to dziwne. A może mówił, a mi wyleciało z głowy? W każdym razie nie było okej i nikt nie zauważył. Nie było go na lekcjach, bo Aelita i Jeremy zorganizowali wypad do Lyoko, ale okazało się, że ten wypad jednak nie doszedł do skutku przez wyciągnięcie na wierzch spraw najmniej ważnych. Jeju, jaki Ulrich zrobił się wolno myślący! Ja dalej się o niego martwiłam, a on twierdzi, że wszyscy zrobili mu krzywdę? Cały mózg ma już wyżarty, czy jak? Chyba uratowanie Lyoko było ważniejsze, a nie to, że Jeremy wykorzystał jego znajomość z podejrzaną Tajką, czy że nie chciał na mnie kablować, jak dowiedział się, że to ja wykurzyłam Vanillé ze szkoły? Najgorsze w tym wszystkim było to, że nikt – ani Jeremy, ani Aelita, nie powstrzymali Williama i Ulricha przed wzajemnym tłuczeniem się.

     William nie był w stanie sam dotrzeć do akademika, więc pod pretekstem spotkania się z dziewczynami z klasy, żeby powtarzać materiał, wyszłam z domu, choć było już po szesnastej.

Znalazłam Williama w parku i rzeczywiście wyglądał niezbyt pociągająco. Uzębienia oraz włosów nie stracił, a to najważniejsze. Niestety cały nos oraz prawą stronę twarzy miał spuchniętą i posiniaczoną. Podejrzewam, że to nie jedyne części ciała, które doznały urazu, ponieważ lewa strona jego bluzki była klejąca i zabarwiona karmazynowym kolorem – prawdopodobnie krwią.

-Hej. Dzięki za przyjście. Skąd wiedziałaś, gdzie jestem? – zagadał do mnie Wiliam tak, jak gdyby nigdy nic.

- Jeremy mi przekazał, że miałeś ciekawsze rzeczy do roboty niż misja w Lyoko. Czasem mógłbyś się jednak nie udzielać.

- Ja właśnie się nie udzielałem, to Jeremy i Aelita zachowali się jak grupa czubków z jakiegoś zoo. Nie mówiąc już o tym skretyniałym bezguściu...

- William, proszę cię, panuj nad doborem słów – przerwałam mu, bo wiedziałam, o kim się w taki sposób wyraża. – Zaprowadzę cię do kliniki medycznej, powinna być jeszcze czynna.

- Aż tak źle? – zaśmiał się nerwowo. – Nie no. Myślę, że to nic poważnego... uch- w chwili, gdy wypowiadał te słowa, próbował samodzielnie wstać, lecz syknął z bólu w wyniku delikatnego poruszenia lewym ramieniem.

- I Jeremy, i Aelita tak po prostu ciebie tu zostawili? – dopytywałam.

- Nie wiem, gdzie są i nie wiem, co robią. Chciałem znać prawdę, to się dowiedziałem. A raczej osobiście postarałem się o potwierdzenie.

- Jaką prawdę?

- Stern to mięczak i jest tylko mocny w słowach. Inaczej: to niestabilna emocjonalnie klucha, która myśli, że wszystko wie i potrafi, a tak naprawdę ma zerową wiedzę i podejście. Pomogłem z Sama-Wiesz-Kim, to nie podobało się, że wiem za dużo. Pomogłem w trzymaniu się na dystans, to wymyślił, że to my nasłaliśmy na „świnko-kota" tego 'W'. To przecież on się ciebie uczepił! Wielka mi rzecz „oszukać Scyfozoę". Przecież znalazłem Jeremiemu pliki, o które prosił, by podziałało.

- Umm, chwila. Nie rozumiem, pogubiłam się... ale opowiesz potem. Teraz może jednak pójdę z tobą do kliniki? Trzeba coś z tobą zrobić...Nie możesz tak pokazać się w szkole na lekcjach.

    Pomimo iż William stanowczo opierał się mojemu pomysłowi, to ostatecznie udało mi się nakłonić go do uwierzenia w wiarygodność mojego pomysłu zabrania go do kliniki.

~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~

    Poza niezagrażającym życiu i zdrowiu obrażeń twarzy oraz lewego ramienia, William miał się dobrze. Ja jednak miałam mieszane uczucia, czy niesłusznie oberwał. Tyle, o ile od jakiegoś czasu nie byłam w dobrych stosunkach z Aelitą, Oddem i Ulrichem, tak miałam wątpliwości, czy przypadkiem William czegoś nie powiedział. No chyba, że Ulrich upadł już całkowicie na głowę myśląc, że takimi akcjami będzie mógł mnie odzyskać. Właśnie przez te jego niepohamowane napady agresji zaczęłam wycofywać się z naszej pseudo-relacji. I ta jego chora zazdrość...! To nie mogło ciągnąć się w nieskończoność, ale jeśli oburzał się na moje postepowanie i przez to cierpieli nasi kumple – musiałam to zakończyć raz na zawsze.

     Odstawiłam Williama do Kadic. Bardzo chciał, żebym została, ale dwie godziny, które były maksimum odnośnie przebywania poza domem, szybko minęły. Nie rozumiałam tego limitu czasowego, ale nie mogłam z tym nic zrobić, więc najlepiej było się po prostu dostosować. Nie byłam również pewna, czy koniecznie chcę wysłuchiwać relacji ze strony Willa. Mógł nieco podkoloryzować, a Aelita pewnie stanęłaby w obronie Ulricha, chociaż to on pierwszy zaatakował Williama. Pozostawał więc tylko Jeremie, który pewnie miał swoje powody do nie wtrącania się w bójkę między U. a W. I w jego przypadku również nie mogłam mieć pewności. Co za katastrofa!

~ ~ ~ ~

     Do domu wróciłam punktualnie, więc zaoszczędziłam sobie wysłuchiwania rozmowy na temat obowiązkowości i tak dalej. Mimo wszystko wiadomość od Jeremiego nie tylko mnie zaniepokoiła, lecz również zasmuciła, a zachowaniem Ulricha mocno się rozczarowałam. W szkole było tyle dziewczyn, a on zawsze wybierał te oczywiste, o których opowieści nie schodziły z ust szkoły. Jednego nie rozumiałam i właśnie to było tak wkurzające, a mianowicie fakt, iż on i Odd przyjaźnili się. To nie pierwszy raz, kiedy Odd zaczepiał jakąś dziewczynę. On nie miał zahamowań ani nikogo nie dyskryminował. Niestety odwalał jakieś cyrki przed Tajką... i to przykuło uwagę Ulricha? Okej, miała trochę odstające uszy i nos jak u świnki bądź młodego kotka, stąd ta nazwa „świnko-kot", ale poza tym nie wyróżniała się niczym od innych dziewczyn. To nieprawda, że dyskryminowałam inne Azjatki; nie posiadałam uprzedzeń nawet do Sissi, która po prostu była wredna z natury. Odnośnie Vanillé... ja jej się po prostu zaczęłam obawiać, bo nikt nie dał mi powodów do tego, aby dać jej szansę. Odkąd się zjawiła, zapanował totalny chaos. Niby jak mogłabym to tak po prostu zaakceptować? Wiadomo, że najlepsza obroną jest atak.

Podjęłam radykalne kroki, jeśli chodzi o jej postać. Tyle, o ile podchodziłam neutralnie do jej postaci na początku, tak z czasem zaczęłam się jej poważnie bać. Także, miałam usprawiedliwienie, jeśli chodzi o moje podejście do Vanillé, ponieważ odkrycie tego, że jest prawdopodobnie córką założycielki jakiejś tajskiej sekty, nie jest czymś zwykłym. Nie chciałam się w to zagłębiać, ale William zapoznał mnie ze szczegółami informacji, które udało mu się uzyskać od tej pani detektyw, więc chcąc nie chcąc poznałam historię V. Natomiast kwestia tego, że ta stuknięta Maew opracowała plany Concordii i w ogóle, że jest twórczynią tego innego, wirtualnego świata i że znała się z rodzicami Aelity, wzbudzało to wszystko we mnie wątpliwości. Tłumaczyłoby to wiedzę V. w kwestiach ścisłych, typu matematyka czy informatyka, ale że była dobra także w sporcie?

    Pewnie opcja z tym, że była człowiekiem istniała, więc pojawiła się na świecie przez to, że jakaś para była ze sobą bardzo blisko... ale mimo wszystko V. nie mogła być do końca normalna, bo te uszy i nos nie są zbyt naturalne. Nie byłam zwolenniczką tej opcji, ale nie przekreślałam tej możliwości, bo wiedziałam, że wtedy byłabym totalną idiotką i hipokrytką, za którą i tak mnie w sumie wszyscy uważają, ale mam to jednak gdzieś, co wszyscy o mnie myślą. Ja wiem, jaka jestem naprawdę.

* * *

(Odd)

    Telefon Ulricha albo był wyłączony, albo mu padł, a Aelita i Jeremy nie wiedzieli, gdzie mógł się podziewać.

- Myślałam, że wrócił do szkoły, ale jak widać, niestety nie. Trudno, może jeszcze wróci przed nocnym patrolem Jima – zasugerowała różowowłosa.

- Jesteś pewny, że nic nie wiesz, „Einsteinie"? – zagadałem do Jeremiego.

- Wyszliśmy z fabryki we czwórkę, ale nic nie mówił, że nie wraca – odparł Jerry.- Trochę się zagadaliśmy.

- We czwórkę? A William? – dopytywałem. – Widziałem, że wrócił wcześniej niż wy.

- Tak, ale to nie znaczy, że niańczyliśmy Ulricha. Nie wiemy, gdzie jest. Chyba wyłączył telefon, bo ma sygnału. Próbowałem się do niego dodzwonić, lecz bez skutku. Może wróci zanim Jim zacznie swój patrol, z podkreśleniem na „może" – wyjaśnił Jeremy.

- A można wiedzieć, co dziś omawialiście tak długo? Znowu coś o Lyoko?

- I tak, i nie – przytaknął Jeremy. – William dopiął swego i był dziś w centrum uwagi.

- Och, wow. To akurat żadna nowość. Powiedział coś wartego zapamiętania?

- Próbowaliśmy zmienić temat, ale William i tak doprowadził do sytuacji, kiedy Ulrichowi puściły nerwy. W sumie tylko ja próbowałam, Jeremy nie za bardzo, ale mniejsza, o co poszło, bo to William był głównym prowokatorem – zabrała głos Aelita.

- William sprowokował Ulricha? Jak?

- Tak jak to ma w zwyczaju. Wyskoczył jeszcze jak filip z konopi z gadką o tym, że powinniśmy wykorzystać Ulricha jako przynętę na Szczypawicę.

- „Szczypawica"... w sensie, że Scyfozoa? – upewniłem się.

- Tak.

- „Szczypawica"? A od kiedy to ośmiornica ma szczypce? Dziwne, zawsze wydawało mi się, że to macki – zamyśliłem się.

- Czepiasz się szczegółów, Odd. Tak, Scyfozoa to taka lyokowa ośmiornica, a nie ważka czy modliszka, i ma macki, a nie szczypce. Zadowolony? – poprawiła się Aelita. – W każdym razie, ten wredny stwór nie waży się tknąć Ulricha, to po pierwsze. Po drugie sama miałam ochotę przywalić Williamowi, a po trecie dziś miał być lodowiec, ale nie wyszło. Jeremy zaczął wypytywać Ulricha o trik, który zastosował i...

- William? Zazdrosny o Ulricha? Wow, co za informacja, niesamowite no.

- Może nie zazdrosny, ale po prostu odczuwał potrzebę bycia w centrum uwagi? A to, jak Ulrich zachowywał się ostatnio stało się problemem godnym poświęcenia czasu, niż zajęcie się sprawami bardziej przyziemnymi – wtrącił się Jeremy.

- Ma to sens, to prawda. Ulrich rzeczywiście przesadził w ostatnim czasie – przytaknąłem. Byłem z tego powodu smutny, bo on nadal był moim przyjacielem. Nie chciałem go zostawiać tylko z takiego powodu, jak jego niepokojąca zmiana w osobowości. – Ja o tym myślałem w sumie już od dawna. Podpytywałem też trochę mojej Sammie i wspomniała, że są teraz popularne czaty.

- Może zostawmy Ulricha i jego problemy uczuciowe, a skupmy się na kwestiach, które dotyczą nas? – wtrąciła Aelita, ewidentnie niezadowolona z mojego pomysłu.

- No, skoro tak już o tym wspomniałaś, to ominęło was kilka lekcji, a Hertz zapowiedziała, że jutro zrobi kartkówkę na wejście z tego, co dziś było na matmie – napomknąłem nieśpiesznie i zacząłem wyjmować zeszyty z torby. – Po lekcjach poszedłem do miejskiej po parę książek – wyjaśniłem.

- Odd stał się pilnym uczniem w ciągu tego samego dnia? – zażartowała Aelita i zajrzała do środka. – „Frankenstein" Mary Shelley, „ Pachnidło"* i „Rosalina**"?

- Klasyka wśród literatury popularnej – wyjaśniłem. – Pani Meyer kazała mi też napisać rozprawkę na temat „Beowulfa", ale tego poematu. Złapała mnie po lekcjach i poprosiła na rozmowę. No i tego... powiedziała, że wie, że w głębi serca nie jestem, że cytuję: „leniwą bułką", i że jeśli wezmę się do roboty, to może mnie nie zagrozi.

- Brawo... chyba. A jaki jest haczyk? – nie ustępowała Aelita.

- Pomóżcie coś z rozprawką? Resztę jakoś ogarnę. Słowo – położyłem prawą rękę na sercu, a lewą uniosłem ku górze.

- Dobra, dobra. Nie bajeruj nas. Pewnie nie masz notatek z dzisiaj? – spytał Jeremy.

- Funkcje i wzory trygonometryczne dziś były, ale jakichś super szczegółowych notatek to rzeczywiście nie mam... ale mam zapisane numery zadań i strony z książki.

- To już coś. Dasz spisać regułki i numery zadań? – poprosiła Aelita.

- No jasne! Proszę – wsunąłem rękę do torby i przekazałem kumpelce zeszyt.

- Przepiszę i ci odniosę – zapewniła.

- Nie ma sprawy. Wracam do pokoju, muszę jeszcze ogarnąć Kiwiego, ale nie było mnie tylko dwie godziny, a wcześniej po lekcjach zaprowadziłem go w krzaki.

- Odd...! Okej, bez szczegółów. Pa – pomachała mi Aelita, a po tym jak jej odmachałem, wyszedłem z pokoju Jeremiego.

    Miałem nadzieję, że w międzyczasie Ulrich powrócił, jednak nasz wspólny pokój świecił pustkami, zaś Kiwi grzecznie już sobie spał w swoim małym kojcu.

* * *

(Caroliné)

    Początkowo kolega Stern udawał, że nie słyszy, jak go wołam, ale nie poddałam się. Zauważyłam, że wszedł do pokoju, a potem wyszedł i zniknął za drzwiami łazienki. Nabazgroliłam na szybko na jakimś skrawku kartki, że może sobie odpisać notatki, gdyby miał ochotę, ale tak naprawdę nie spodziewałam się, że skorzysta. Wiedziałam, że opuścił dziś cztery ostatnie lekcje, ale jednorazowe wagary mogły zdarzyć się każdemu. Nawet Aelity i Jeremiego nie było, choć są bardzo obowiązkowi, natomiast Odd nie opuścił lekcji, choćby na „misję do łazienki". Czy oni się dziś zgadali, żeby jakieś cyrki odstawiać? A ta akcja z Sissi? Co oni się jej tak uczepili? Nikt nie odważył się przerwać Sissi, bo pewnie klasa uznała prezentację córki dyrektora za ciekawą. Jedynie Aelita i Jeremy zachowywali się jak nie oni i zadawali prowokujące pytania. Z drugiej strony dzięki nim doszła mi kolejna rozkmina: jeśli „Cytrynowy duch" istniał naprawdę, to czy był on z Tajlandii i czy Yumi mówiła prawdę twierdząc, iż Ulrich był z tą postacią w bardziej zażyłej relacji niż zwykła klasowa znajomość? Właściwie... tylko Ulrich nie zabierał głosu, ale może dlatego, że chciał okazać Sissi choć małe wsparcie? Albo nie robił tyle zamieszania, bo historia, którą usłyszałam od Yumi, była prawdziwa?

- Dzięki. Już wszystko przepisałem – oznajmił po upływie dwóch godzin. - Super czas. Jeszcze dwadzieścia minut do patrolu naszego Jima.

- Och? To już tak szybko minęło? – wyrwałam się z zamyślenia i spojrzałam na zegarek, który stał na szafce. – Umm... Wiem, że to nie moja sprawa, ale kto cię tak urządził? Nie wyglądają te rany za dobrze.

- Jakie rany? Ach, daj spokój. To nic takiego – zaprzeczył. – Idę już, bo od rana nic nie jadłem, a trochę spóźniłem się na stołówkę, więc pójdę po coś do automatu zanim odłączą.

- Odłączają automaty na noc? – zdziwiłam się.

- Tak, codziennie rano przed ósmą napełniają i podłączają znowu. To norma, przyzwyczaisz się.

    Nim zdążyłam odpowiedzieć, drzwi od mojego pokoju zamknęły się. W trakcie pobytu Ulricha w moim pokoju nie odważyłam się do niego odezwać, a z drugiej strony zajęłam się moim szkicem projektowym, w co się w sumie tak wciągnęłam, iż nie odczułam, że upłynęły te dwie godziny. Miałam nadzieję, że spotkanie go jutro na lekcjach będzie możliwe i że jednak nie okaże się typem notorycznego wagarowicza.

* * *

(Odd)

    Liczyłem na powrót współlokatora i już straciłem nadzieję, ponieważ do patrolu Jima pozostało pięć minut, a Ulricha nadal nie było. Nasłuchiwałem dźwięku otwieranych drzwi. Po chwili do mych uszu dobiegł upragniony dźwięk uginającej się łóżkowej sprężyny po drugiej stronie pomieszczenia. Po kwadransie drzwi uchyliły się.

- Della Robbia i Stern... okej. Są – Jim oświetlił latarką nasz pokój, skrobnął w notesie znaczek krzaczka, domknął drzwi i zapewne kontynuował swoje zadanie.

- Hej, Ulrich, śpisz już? – zagadałem do niego, ale nie odezwał się. Szkoda, bo miałem ochotę wypytać go, m.in. o to, gdzie się podziewał i czemu nie wrócił z Jeremiem i Aelitą. Był mi winny wyjaśnienia, ale z drugiej strony, może znowu się na mnie fochnął, a ja jak zwykle nie wiedziałem, dlaczego. Mógłby przestać być dla mnie taki złośliwy, bo ja właściwie nic mu nie zrobiłem, ale to on zachowuje się tak, jakby nie wiadomo co się wydarzyło! Jeżeli dostał ochrzan od rodziców za (znowu) obniżone stopnie, to nie było to moją ani niczyją winą, tylko jego samego.

    Cicho i na paluszkach podszedłem do jego szafki nocnej i chwyciłem jego telefon w celu znalezienia dowodów podłego nastroju Ulricha. Niestety urządzenie miało blokadę w postaci wzoru, więc odgadnięcie było ryzykowną próbą, której się jednak nie podjąłem. Było to nowe i dziwne uczucie.

~ ~ ~

   Nazajutrz na lekcji matematyki pani Hertz dopełniła swojej obietnicy, każąc nam wyciągnąć karteczki. Wszyscy dostali trzy zadania, które psorka rozrysowała wcześniej na tablicy, a gdy skończyliśmy wzięła do tablicy Ulricha, Aelę i Jerry'ego i zadawała im na zmianę pytania. Po odpytywaniu w klasie rozległy się brawa, ponieważ pani Hertz postawiła ich trójce plusa. Byłem zaskoczony. Nawet Ulrich wiedział, choć nieco kulał z matematyki, a poza tym zachowywał się niezbyt przytomnie. Powinni dostać ocenę, no kurczę!

- Gdzie byłeś? – spytałem go, gdy lekcja dobiegła końca.

- Jak to „gdzie"? W naszym pokoju – odpowiedział.

- Ledwo wróciłeś przed kontrolą Jima – uświadomiłem go.

- E, tam. Nic wielkiego – odparł zupełnie niewzruszenie.

- Nie powiesz mi, co robiłeś? Aelita i Jeremy wspomnieli mi o twoim starciu z Williamem i że nie wróciliście we czwórkę.

- Nie opowiem, bo nie mam ochoty. Na samą myśl zwiększa mi się poziom złości.

- Och, to aż tak źle było? – ciągnąłem przepytywanie kumpla w najlepsze mimo, iż sporo ryzykowałem.

- „Źle"? To za mało . Wczoraj byłem wściekły i na Williama, i na Jeremiego, ale bardziej na Williama, bo mnie specjalnie sprowokował. Dziś nie lepiej.

- To co aż tak złego zrobił nasz „Einstein", że się na niego wściekłeś? – zapytałem go zdziwiony.

- Nieważne. Udało mi się z matematyczką, to i może u gościa od historii nie będę miał pod górkę.

- Historia? Dlaczego miałoby ci nie pójść, przecież jesteś dobry – próbowałem go przekonać, jednak nie kontynuował ze mną dialogu.

     Po zajęciach historii, na których Ulrich dostał czwórkę z plusem przyszła pora na obiad. Spodziewałem się, że spędzimy czas wspólnie, lecz do pomieszczenia wtargnął Jim. Niepokojące było to, iż w lewej ręce trzymał mały, przenośny megafon.

- William Dunbar! Ulrich Stern! Powstańcie i ruszcie się, bo dla was obiad kończy się w tym momencie! – głos Jima zabrzmiał donioślej za sprawą użycia tej magicznej tuby. Dziwiłem się, jakim cudem Ulrich mógł coś przeskrobać, ponieważ wczoraj praktycznie nie był w szkole. Jim wywołał obu- Williama i Ulricha, więc jasnym stało się, iż w jakiś sposób dowiedział się o pozaszkolnej bijatyce. Czyżby Yumi na nich nakablowała? Z drugiej strony zbliżały się międzyszkolne zawody sportowe, a Ulrich ani razu nie wziął udziału w pozalekcyjnym treningu. A przynajmniej ja nic o tym nie słyszałem, bo się na mnie wypiął... ale że William? Sam już nie wiem, brak mi pomysłów, dlaczego Jim tak nagle wszedł i zrobił aferę. On to chyba lubił się psychicznie znęcać na uczniach. Czy w tym kraju nie istniał komitet rady rodziców albo samorząd czy reprezentant młodzieży? Czy to tylko u nas w Kadic takie „cuda-wianki". Że uczniom nie przysługuje program ochronny?

- ...Mogę zapytać, to w końcu nic nie kosztuje – usłyszałem głos Aelity. – Odd? Chcesz pójść z nami po lekcjach do parku?

- Wspólną naukę z tobą i Jeremiem proponujesz? – spytałem.

- Nie do końca chodzi o naukę, ale na pewno spotkanie okaże się rozwijające – sprostował mnie Jeremy.

- A co by to niby miało być? – dopytywałem.

- Bo testujemy z Aelitą prototyp gry w świecie 3D. Właśnie pracujemy nad florą i fauną obszarów obecnie dodanych i przetestowanych mamy kilka gatunków.

- Roślin czy zwierząt? – usłyszeli ode mnie nowe pytanie.

- I jedno, i drugie. To jak będzie, Odd? Wchodzisz?

- A powiedz mi jeszcze, Jeremy, jak wy to zrobiliście z Ulrichem? Co to za magia? – zmieniłem temat, bo jednak sprawa Ulricha wydawała mi się ciekawsza. – W sensie to dzisiaj na matmie?

- Uczył się z dobrych notatek najwyraźniej – odpowiedziała Aelita, gdyż Jeremy akurat miał w buzi kawałek kotleta, którego ciężko mu się gryzło przez wchodzące co chwilę w zęby, włókna z upieczonego mięska.

- No, w sumie... może mógłbym przejść się z wami. Super, że coś takiego wymyśliliście. I w to mogę sobie przedpremierowo pograć?

- Jasne, że możesz. Nie widzę przeciwskazań – dodał Jeremy, gdy pozbył się uciążliwego kęsa mięska.

- To po lekcjach przed szkołą, tak? – upewniłem się, a Aelita potakująco kiwnęła głową. – Super! Ciekaw jestem, co wymyśliliście. To gra przygodowa?

- Logiczna z łamigłówkami. Pew, pew – wykonała gest Aelita, co miało oznaczać strategiczną strzelankę. Właściwie wszystko to brzmiało ciekawie, więc jeden dzień bez Sam mogłem sobie podarować. Chciałbym jednak wiedzieć, co zmalowali Ulrich i William.

* * *

(Caroliné)

    Przez zamieszanie z Oddem, Yumi i Williamem, kompletnie zapomniałam o zapowiedzianych przez Jima kółkach, na które mnie zapisał. Nie było go przez jakiś czas, więc miałam nadzieję, że zapomniał. Zwłaszcza, że zajmował się szkolnymi łobuzami. Ja chciałam rozwijać się w kierunku humanistyczno- artystycznym, a nie sportowym. Jeżeli tak bardzo zależało mu na wygraniu zawodów, mógł przygotować grupę składającą się z lokalnych uczniów, którzy nie musieli uczyć się podstaw. Albo mógł postarać się o szkolne zawody żużlowe.

    Choć wiedziałam, że nie były takie czyny dozwolone, to udało mi się wślizgnąć do pustej szatni, gdy Jim w tym czasie kończył wuef z grupą jakichś szóstoklasistów. Gdy weszłam na salę, to na szczęście była pusta. Zaczęłam trening związany z ćwiczeniem choreografii, a mając słuchawki w uszach nie przyszło mi do głowy, aby skupić się na miejscu, gdzie obecnie przebywałam. Myślami zabłądziłam do przestrzeni z teledysku piosenki, której akurat słuchałam, a był to jakiś podziemny garaż, może ukryty pokój jakiegoś baru.***

- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Dunbar i Stern sprowadzili na złą drogę również ciebie, Lewis?

    Gdy do mych uszu dotarł donośny głos nauczyciela wf-u, automatycznie przestałam tańczyć. Zastopowałam również odsłuchiwany utwór. Zauważyłam, że William, jak i Ulrich nie są w najlepszej kondycji wizualnej, a świadczył o tym widok ran i stłuczeń u jednego i drugiego .Nie śmiałam komentować. Ulricha już wczoraj widziałam w takim stanie, więc pomimo przepełniającej mnie ciekawości, nie dopytywałam go więcej. Wczoraj kompletnie olał moją troskę, więc nie widziałam sensu w męczeniu go pytaniami, a poza tym nie byliśmy jakimiś dobrymi znajomymi. Po prostu ludźmi z tej samej szkoły i klasy.

- No, ale ciekawie się przygotowujesz do biegów – odezwał się zaczepnie William i zaczął wymachiwać nogami i rękami imitując ruchy kogoś, kto przesadził z alkoholem.

- Zawody za pasem, a żadnego z was nie widziałem na treningach – przypomniał Jim. – Może to wyjaśnicie, cwaniaki?

- Mam za dużo zajęć, Yumi zresztą też – usprawiedliwiał się William. - Yumi jest na profilu biologicznym, więc tym bardziej nie ma jak. Poza tym tworząc w zeszłym roku skład, drużyna miała się dogadać, a dziewczyny tylko skakały sobie do gardeł. Nie jestem pewien, czy brak aktualizacji zespołu, a dodatkowo dołączanie tej agresywnej dziewczyny było konieczne, Jim.

- Co ty znowu wymyślasz, Dunbar? Caroliné Lewis jest przecież nowa. Ty coś bierzesz? – zasugerował Jim. – Kiedy Lewis była agresywna?

- No, ten tutaj może potwierdzić, bo rozwalone cztery nowe worki treningowe, to akurat jego i tego agresywnego dzieciaka z Tajlandii wina.

- A, to. Wiem. I jakoś wcale mnie nie dziwi, jednak nie wiem, kogo masz na myśli. Jaki „tajski dzieciak"? – zastanawiał się do siebie Jim. – Stern miewa takie momenty, że przechodzi sam siebie.

- „Ten tutaj" zaraz pośle cię tam, gdzie nie dotarły małe, wredne i zakompleksione pluskwy – odpowiedział Williamowi na zaczepkę Ulrich i ustawił się w pozycji bojowej.

- Ojej, bo się boję! Polecam udać się do okulisty, bo widzę, że nie tylko słuch, ale i wzrok ci zaczął nawalać. Niby kto tu jest mały i zakompleksiony, co?

- Dunbar i Stern! Jeśli w tej chwili się nie uspokoicie, to zarobicie dwutygodniowy szlaban! – ostrzegł ich Jim.

- Bardzo dobrze, może być nawet miesiąc czy dwa. Wszystko, byle z dala od niego.

- Stern, doigrałeś się! Trzy tygodnie szlabanu i nawet nie myśl, że cię puszczę na zawody międzypowiatowe drużyn w piłce nożnej!

- Wyśmienicie! Serdecznie nie dziękuję. Dlaczego ja, a nie on? Przecież to William mnie sprowokował, a doskonale wiemy, jak było naprawdę i kto mnie sabotował. Czy ty nie słuchałeś, Jim?

- A co mnie obchodzą wasze waśnie o dziewczyny? Tutaj jest szkoła, nie opuszczona rudera, w której produkują metę.****

    Starałam się nie wtrącać, lecz nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Niezły kabaret. Pan Jim jednak nie nadawał na tych samych falach, a szkoda, bo wydawał się wyrozumiały. Liczyłam na to, że po jakimś czasie przekona się do mnie, lecz najwyraźniej miał swoich „pupili" , którym często pobłażał. .Mo i miał w sobie coś z błazna i dlatego uczniowie, w tym i ja, cisnęli sobie z niego bekę. Z pewnego powodu było mi żal Ulricha. To było dziwne, że William obwinił Ulricha za wybór Jima.

- A ciebie co tak bawi, Lewis, co? Gdzie ty się niby podziewałaś? Zajęć artystycznych się zachciało, bo wygrałaś u nas raptem dwa konkursy? – odezwał się mnie William w sposób, którego miłym nazwać nie można.

- A właściwie chłopaki, to o co poszło? Albo o kogo? O Caroliné Lewis, co też opuściła treningi? – inwestygował w najlepsze Jim. – O Yumi, która nie że nie mogła, ale sama zrezygnowała?

- Nie zrezygnowała z własnej woli, ale przez „Cytrynowego ducha". W ogóle to wszystkim odbiło, skoro nie pamiętają, a przecież kilka miesięcy temu sam sprowadziłeś do szkoły szamana – przypomniał Jimowi William, a ja upewniłam się, że „Cytrynowy duch", to nie tylko wymysł Odda, ale wszystkich. To wszystko było dziwne. Dlaczego William prowokuje Jima? Dlaczego mówi coś w jednym zdaniu, a czemu zaprzecza w następnym? Tylko czy skoro „Cytrynowy duch" stanowił pewnego rodzaju „legendę Kadic", szkoła powinna używać pieniędzy ze składek, aby sprowadzać sobie jakiegoś szamana? Według mnie było to zwykłe kłamstwo. Dlaczego niby Kadic jako zespół szkół, musiał posuwać się do aktu desperacji? Jeżeli placówka znalazła się w kiepskiej sytuacji finansowej, można było to jakoś inaczej rozwiązać. Jakąś zbiórkę czy zrzutką internetową. Po co te tajemnice?

- Dosyć już tego! Dunbar oraz Stern! A ty Lewis... cóż, rozczarowałaś mnie. Lepiej nie popsujcie sytuacji bardziej niż jest. Zrobimy tak: jak teraz zaczniecie ładną rozgrzewkę, to może anuluję wam karę... oczywiście nie dotyczy to zawodów żużlowych, na które panna Lewis mus poczekać do osiągnięcia pełnoletności.

- Że co? O nie! Mowy nie ma. Nie będę i nie mam zamiaru błaźnić się biegając z tym... tutaj – oburzył się William. – To on sprowadził na tą budę nieszczęście, a ja temu zapobiegłem. Dlaczego mam brać udział w bieganiu? Przecież na pewno są inne dzieciaki, które z chęcią dałyby się przekupić, byleby móc pobiec w drużynie tego pajaca Sterna!

- „Inne dzieciaki"? Jakoś nie sądzę, abyś miał w tej kwestii cokolwiek do gadania. Sam do mnie przychodziłeś, pomimo, jak ty to nazwałeś? Ach, tak „napiętego grafiku".

     Osobiście nie znałam Williama, jednak po tym, czego się nasłuchałam na jego temat oraz gdy usłyszałam, w jaki sposób wypowiadana się o innych doszłam do wniosku, że nie bez powodu paczka Aelity niezbyt za nim przepada. Poza tym, niejednokrotnie dał mi się we znaki. Jeżeli ktoś tu robił z nas pajaców, to był to William. Teraz nawet Jim się wkurzył. Jaki on niby lepszy? Pierwsza klasa liceum, a leci z jęzorem do każdej dziewczyny, gdy Yumi nie widzi. No, chyba, że wie, ale nic z tym nie robi. Wiedziałam, że Odd prowadzi taki tryb, to znaczy żył w wolnym związku, ale że i William? Cóż, w sumie nie moja sprawa, lecz od początku nie sprawiał wrażenia wiarygodnego człowieka. Był raczej typem osoby, co dużo mówiła, lecz w rzeczywistości niekoniecznie przekładało się to na pozytywne cechy.

~ ~ ~

    Z racji tego, iż pan Jim nie był w humorze, zafundował naszej trójce czterogodzinną sesję pod kątem zbliżających się zawodów. W jednym musiałam się zgodzić z Williamem: nie mógł nikogo zmusić do wzięcia udziału w zawodach ani tym bardziej obniżyć oceny za brak udziału. Nikt nie był niezastąpiony, a wyżywanie się na lepszych uczniach, żeby zrekompensować brak „Cytrynowego ducha" jak dla mnie równało się symptomom występującym u osób, które popadły w szaleństwo. Jim do szaleńców wpisywał się wprost idealnie, a wydawać by się mogło, że skoro nauczyciel, to powinien dawać przykład.

- Jedyny przykład, jaki Jim daje to to, że ubrania trzeba zmieniać częściej niż jemu się to wydaje – z zamyślenia wyrwał mnie czyjś wredny, lecz trafny komentarz. Na salę wparował Odd. – Naprawdę zabrał wam telefony i kazał ćwiczyć przez cztery godziny? A jego gdzie wcięło?

- Gdzie ty się podziewałeś? Dlaczego dopiero teraz do nas przychodzisz? – podejrzewałam, iż Odd przybył do Ulricha, a nie do Williama, lecz nie wtrącałam się.

- Ach, czyli jednak ten słynny trening przygotowawczy się odbywa? Jim zrobił takie zamieszanie w jadalni, że nie dało rady na niczym się skupić. Szczególnie na grze „ o kwiatkach i drzewkach" – chyba byłam serio przemęczona, bo zaczęło mi się wydawać, że Odd mówił specjalnym kodem. – Bo Aelita i Jeremy zrobili ze mną deal: miałem najpierw skończyć zaległe zadania z lekcji, do których się nie przygotowałem i jakbym miał wszystkie zadania poprawnie, to wtedy pokażą mi ich grę. No, ale tak głupio mi samemu, więc od razu jak skończyłem, to zacząłem was szukać, bo dodzwonić się nie dało.

- Della Robbia, a ty co? Z treningów sobie uciekasz? – na salę wparował wuefista. Kto jak kto, ale to akurat Odd był od wkręcania innych, a teraz nagle pan Jim próbuje wszystkim wmówić, że Odd też miał brać udział w zawodach?! Co tu się działo?!

- Hej, Jim. Jaki trening? To ja miałem być na jakimś treningu? Nie znalazłeś sobie przypadkiem idealnego zawodnika? Tylko głupia sprawa, bo chyba nikt poza tobą go nie widzi – zażartował Odd.

    Poza Williamem nikt nie odważył się zaśmiać. Okej, Jim bywał irytujący, lecz z drugiej strony to nadal nauczyciel, więc chociaż to minimum szacunku mu się należało. Jeżeli chodziło o jego kłopoty z pamięcią, to sprawę na pewno można było w jakiś logiczny sposób wytłumaczyć.

- Jutro o tej samej porze. A niech któreś odważy się nie przyjść – ostrzegł Jim, po czym odłożył telefony na ławce, co oznaczało, że ma zamiar przyjrzeć się ostatniej serii ćwiczeń, które nam na dziś zaserwował.

    Gdy w końcu poczuł się ukontentowany widokiem swoich wykończonych treningiem „wybrańców", każdy jak najszybciej odebrał telefon i wybiegł z sali. Na szczęście nie było więcej zajęć, więc po treningu od razu wybiegłam do budynku z pokojami. Plan był taki, aby wziąć czyste ubrania i wziąć normalny prysznic w łazience. Nie chciałam ryzykować byciem zamkniętą w sali gimnastycznej przez woźnego, gdyż raz czy dwa już się zdarzyło. Może nie w Kadic, jednak mimo wszystko to coś, czego nie chciałabym ponownie doświadczyć.

   Po zachowaniu Odda zdałam sobie sprawę, iż lubi być w centrum zainteresowania, a uważał się za lepszego od tego Williama, czy jak ten starszy chłopak miał na imię. Niepokoiło mnie jednak jego zachowanie.

- Hejka – usłyszałam, gdy przekroczyłam próg pokoju. Zupełnie nie miałam pomysłu, czego Odd mógł jeszcze ode mnie chcieć i dlaczego uznał, że zamiast poczekać przed drzwiami, wbije mi do pokoju. – Przyszedłem po swój notes. Właściwie to dobrze, że go znalazłaś, ale jest mi znów potrzebny.

- Jaki notes? Aaa – tuż po zadaniu mu pytania przypomniałam sobie o rzeczy, którą tak bardzo chciał odzyskać. – Jak się tu dostałeś bez klucza?

- Ta-daam – pomachał mi przed oczami złamaną, różową wsuwką, która z pewnością nie należała do niego, a tym bardziej do mnie.

- A co tutaj jest takiego fascynującego, że musiałeś się włamywać?

- Za dużo pytań, a ja nie bardzo mam czas, więc jakbyś zechciała oddać mi już mój notes, to byłbym wdzięczny. I... nie wiesz przy okazji, czy da się odratować tę spinkę?

- Jest wygięta jak uszy jakiegoś kosmity, więc niezbyt można temu pomóc... słaby pomysł na podryw jakiejś koleżanki, jeśli mam być szczera – podzieliłam się z nim uwagą, ale nie po to, żeby być wredną wobec niego, tylko żeby nie myślał, że popieram jego bezmyślne zachowanie. – Notes, notes... o, tutaj – wygrzebałam go z półki spod sterty sportowych bluz, a następnie przekazałam dla Odda, choć nie do końca uważałam, aby jego zachowanie było w porządku. Liczyłam na to, iż jak zmienię swoje nastawienie, to da mi już spokój.

- No dzięki. I co ja teraz zrobię z tą wygiętą wsuwką? – dopytywał się Odd, a ja miałam ochotę przybić sobie mentalnego facepalma.

- Jak to „co zrobisz"? Pójdziesz do sklepu i kupisz nową – podpowiedziałam koledze, żeby wspomóc jego myślenie, lecz to nic nie pomogło, bo nadal wyglądał na niezadowolonego, pomimo iż otrzymał swój notes.

- Nie znam się i nie wiem, w którym sklepie konkretnie taką samą wsuwkę dostanę. Może mogłabyś... no nie wiem, porozmawiać z Aelitą?

- Aha, czyli to o to chodzi? Coś popsułeś i chcesz wciągnąć mnie do twojego planu? Sorki, ale nie – odmówiłam mu.

- Opowiem ci o tej grze, nad którą pracują Jeremy i Aelita. Jest prosta, ale wciągająca... i czasem poziom trudności sam się zmienia.

- Nie, nie dam się przekupić za żadną grę. Sam popsułeś, to sam ponoś odpowiedzialność za swoje czyny.

- Ale to też twoja wina, no! Niech to do ciebie dotrze, że nakręcił się na Lyoko przez ciebie!

* * * * *

    Aelita wydawała się dziwnie nieprzytomna następnego dna, lecz równie dobrze mogło mi się wydawać. Pewnie to drugie. Za dużo myślę. Odd chciał wzbudzić we mnie poczucie winy za to, że odmówiłam mu pomocy w wybraniu wsuwki dla Aelity, a to przecież nie była moja wina, że ją popsuł. Kto mu w ogóle kazał majstrować przy zamku od drzwi do mojego pokoju? Jeżeli chciał pogadać, to mógł to po prostu uczynić, a nie zachowywać się jak młodociany przestępca. Byłam jedną z nielicznych osób, które zamykały pokój na klucz i chociaż nic do ukrycia, czynność była całkowicie normalna. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego Odd obarczył mnie winą z powodu kiepskich kontaktów ze współlokatorem. Co ja poradzę, że Ulrich wolał spędzać czas w nie wiadomo jakim miejscu, np. grając w jakąś grę? Może Jim się skapnął i jakimś cudem zmusił do wzięcia udziału w nadchodzącym maratonie? William zdaje się, że czerpał satysfakcję z możliwości rywalizacji z Ulrichem.

   Gdy wpół do czwartej rozbrzmiał ostatni dzwonek, wszyscy rzucili się w stronę drzwi niczym stado spłoszonych dzików w trakcie polowania. Dwie godziny zajęć z wychowawcą klasy nie należały do najciekawszych zwłaszcza, że były poruszane nieprzyjemne tematy dotyczące klasowego „trójkąta bermudzkiego", do którego dziwnym trafem dołączyłam. Codzienne przetrwanie gimnazjalisty ponoć jest proste, ale każdy kto poznałby Sissi natychmiast zmieniłby zdanie. Sam Zespół Szkół Kadic nie wzbudzał negatywnych uczuć, ale zachowanie co niektórych uczniów już tak.

    Zgodnie z zapowiedzią, Jim czekał na sali. Oprócz niego znajdował się tutaj również William.

- Della Robbia i Stern z tobą nie przyszli? – powitał mnie ekscentryczny wuefista.

- Nie, a powinni? – udałam zdziwioną.

- Ech, za moich czasów zawodnicy z drużyn trzymali się razem.

Na tą wspominkę wzruszyłam ramionami. Nie grzało mnie ani ziębiło.

- Tak jak mówiłem, Lewis. Z zawodów żużlowych nici, ale jak się postarasz, to może pomyślę o podwyższeniu ci oceny z zachowania na lekcjach wuefu. No, a teraz idź się przebrać w strój, ale migusiem. Zrobimy dziś intensywny trening i bez żadnego oszukiwania ani taryf ulgowych.

    Ten człowiek to jakiś idealista z pamięcią słonia. Czy nie mógłby choć raz odpuścić? Z drugiej strony nie znam go na tyle, aby go zacząć jednogłośnie osądzać. Czy zawsze był taki nawiedzony na punkcie zawodów z biegów, czy uaktywniły się w nim niespełnione młodzieńcze ambicje, gdy na horyzoncie pojawiała się potencjalna ofiara? Może za zniknięciem „Cytrynowego ducha" też jest odpowiedzialny? Czy dyrektor aż tak bardzo był zadowolony z metod stosowanych przez tego konkretnego pedagoga? Przecież to, co wyrabiał i nadal wyrabia pan Jim to jakaś porażka. Moim skromnym zdaniem marnuje energię, którą mógłby spożytkować na inne, znacznie ważniejsze czynności. No ale nic to. Pomęczę się trochę w towarzystwie Wiliama i jakoś to będzie.

* * *

(Jeremy)

    Nie było sposobu na Ulricha, a raczej na Odda, który koniecznie uparł się, żeby posłać ich do Lyoko we dwóch. Od kiedy niby obchodziły go moje i Aelity oceny? Nie, na pewno chodziło o coś innego... lub też kogoś. To, że Ulrich poprawił oceny nie było permanentne. Wystarczyła chwila nieuwagi, żeby przestał się koncentrować, a Odd, który non-stop rozsiewał opowieści o „Cytrynowym duchu" wcale mu nie pomagał. Tak, jakbyśmy mieli niewystarczająco dużo kłopotów na głowie.

- W takim tempie zaraz wylecisz z Lyoko, Odd – ostrzegłem niesfornego kumpla, który w przeciągu pół godziny stracił pięćdziesiąt punktów witalnych ze swojej karty postaci.

- Ziemia do Jeremiego: w Lyoko są jadalne jagody i takie tam – przypomniał niepotrzebnie Ulrich.

- Owszem, ale tylko w dwóch sektorach: górzystym oraz leśnym, więc jak zaraz ten pajac nie przestanie drażnić szerszeni oraz tarantul, to sam go sprowadzę.

- Pff, no już, już. Idziemy do tej wieży pośredniej. Bez odbioru.

    Nie po to zawaliłem wieczór z Aelitą, żeby Odd znowu rozwalił atmosferę. Usłyszał o „dodatku do gry" i specjalnie prowokował stwory X.A.N.Y. Nie było powodu wysyłania ich do sektorów z jedzeniem. Williama woleliśmy nie angażować, choć traciliśmy przez to możliwość dowiedzenia się, jak poradzić sobie z obszarami w Concordii. Z drugiej strony, jeśli misja miałaby wyglądać tak jak ostatnio, to trzeba było jednak najpierw zadbać o komfort obu „podróżnych". Niestety Odd nie chciał się zgodzić co do jednej rzeczy, a mianowicie odpuścić Caroliné. Musiałem się więc też i sam kontrolować, żeby czegoś głupio nie palnąć. Oboje z Aelitą mieliśmy nadzieję, że skoro Odd i Ulrich spędzają ze sobą czas w Lyoko, to przynajmniej nikt dodatkowo nie ucierpi. Tylko, że Oddowi nie wystarczyło i oczywiście musiał uczepić się do tej nowej. Nie wiedziałem, jak miałbym z nią rozmawiać, a poza tym Aelicie był potrzebny odpoczynek. Inną kwestią był też powód mojej nieobecności. Dobrze, że chociaż ona nie jest problematyczna. Już się zdarzyło kilku naszym przyjaciołom gwiazdorzyć.

- Jest problem, Einsteinie. Pośrednia wieża nie chce nas wpuścić. Ostatnim razem weszliśmy bez problemu, a teraz nie możemy – usłyszałem po niedługiej chwili komunikat od Ulricha.

- Jaki kolor ma wieża?

- Biała... taka z dziwnymi spiralami na niej. Takie śnieżynki.

- X.A.N.A. ją przejął?

- Nie, nie jest czerwona właśnie. Jest normalnie biała...prawie.

- Może wystarczy powiedzieć „sezamie otwórz się"?

- Gdybyście pobiegli wieżą przejścia na lodowiec i stamtąd spróbowali dostać się do Concordii? – zaproponowałem.

- Chodzi o to, Jeremy, że.... Każda wieża, która mijaliśmy tu w regionie pustynnym, wygląda tak, jak ci opisałem. Trudno tak naprawdę stwierdzić, która jest która.

- I dopiero teraz o tym mówisz? To po co ja się zajmowałem naszymi gośćmi?!

- Ej, chłopaki! Spokój. Jak będą kłótnie, to wracacie – ostrzegłem ich, nieco już zdenerwowany tą sytuacją. Skąd ten nagły brak dostępu do Concordii w regionie pustynnym? Może wbrew temu, co obiecał 'W', to nie miał zamiaru nam pomóc? Oczywiście byliśmy wszyscy świadomi, że zaufanie mu to jak w lotto, jednak jakąś decyzję trzeba było podjąć, bo jakby nie patrzeć, miał informacje dotyczące Concordii. Dziwna sprawa z tymi wieżami, ja widzę dobrze.

- A może to przez ten atak Scyfozoi? To znaczy... no, jak sprawiła, że straciliśmy dostęp do Concordii? – zasugerował Ulrich.

- Nie potwierdzam, że zrozumiałem. Za bardzo cię Jim wymęczył i gadasz od rzeczy?

    Brakowało jeszcze, żeby się Odd z Ulrichem pokłócili. Jakbyśmy nie mieli dosyć użerania się z Williamem czy tym tajskim chłopakiem. Właściwie nie mam gwarancji, że jak się tu niedawno włamał, to niczego nie popsuł. I chociaż przeprowadziłem z Aelitą dokładne oględziny wszystkich trzech pięter, to nie znaleźliśmy innych zniszczeń. A przecież byliśmy tak blisko...!

- Zapomniałeś, że ostatnim razem Lyoko wymagało podratowania? – ni stad, ni zowąd przypomniał Ulrich. – Ech, a myślałem, że to ja mam kłopoty z pamięcią.

- I co? Jak to naprawiliśmy?

- No... normalnie. Tak jak zawsze. Pokonaliśmy komitet powitalny, potem hop do wieży, Aelita wpisała kod... Naprawdę nie pamiętasz, Einsteinie? Wow. Chyba długo nie spałeś.

- Zarwałem tylko jedną noc, to nie taki duży wyczyn – poprawiłem Ulricha. Z drugiej strony to było dziwne, że nie pamiętałem o zniszczeniach dokonanych przez 'W' w Lyoko.

- Spróbujemy się jakoś dostać teleporterem do Kartaginy może? – usłyszałem propozycję Odda.

- A czego chcesz tam szukać?

- Może znajdziemy odpowiedź w interfejsie , jak obejść blokadę wież – wyjaśnił.

- Do interfejsu? Tylko Aelita ma dostęp.

- A, sorka. Zapomniało mi się.

- To wcale nie taki głupi pomysł – poparł go Ulrich. Powoli zaczęło do mnie docierać, co zamierza.

* * *

(Odd)

    Pomyślałem, że Sektor V to odpowiednie miejsce, aby poszukać odpowiedzi, więc podzieliłem się moim pomysłem, który poparli obaj, co zdarzało się doprawdy zbyt rzadko. Co prawda Jeremie miał raczej sceptyczne nastawienie, lecz Ulrich zgodził się bez większych problemów. Jak już dostaliśmy się do Sektora V, to oczywiście czekał na nas rząd stworów do pokonania, który składał się z dwóch tarantul, czterech bloków oraz czterech pełzaczy. W pomieszczeniu z interfejsem stoczyliśmy prawdziwy „atak klonów", a to wszystko z powodu co i ruch „wykluwających" się mant zza cyfrowych ścian. Myślę, że naliczyłem ich z siedem, przynajmniej do momentu aż nie nadarzyła się okazja, aby Ulrich mógł wydobyć dane.

Gdy wbiegliśmy do korytarza, w ostatnim momencie złapaliśmy kulę-taxi, która „wypluła" nas na lodowcu. Ja to mam łeb nie od parady! Mega się cieszyłem, że mój pomysł okazał się wybitny i genialny... do tego stopnia, że przypadkiem uaktywniliśmy wieżę przejścia i wysłała nas do regionu Shadow Hill w wirtualnym świecie o nazwie Concordia. Ale to raczej zasługa tego przeklętego notatnika, a nie mojej super mocnej niczym taśma izolacyjna, pamięci.

- To tutaj są te ćmy, co paraliżują i od razu można wylądować w skanerze? – upewniłem się. – Uu, Jeremy? 007, zgłoś się? – zacząłem nawoływać kumpla, który siedział po drugiej stronie czarnego ekranu, lecz nie uzyskałem odpowiedzi.

- I co dalej, „geniuszu"? Rozumiem, że udało ci się zgadnąć, że trzeba włożyć śnieżynkę ze śniegu do wieży, żeby ta nas wpuściła i że musiałem użyć tajnego kodu, który zna tylko Aelita... Pytanie tylko, skąd wiedziałeś? – zatrzymał mnie Ulrich, kiedy ja sam do końca tego nie rozumiałem. Ja tutaj nigdy wcześniej nie byłem!

- Cicho, cicho. Myślę, jak przejść przez Shadow Hill bez konieczności rozwalenia tutejszego bossa – gigantycznej ćmy.

- Nie ma opcji „pomiń, by przejść dalej"? – zażartował mój towarzysz, ale to był raczej kiepski żart.

- Nie da się zrobić tego numeru ze śnieżynką? – zaproponowałem. – Zdaje się, że to skuteczny sposób.

- To działa tylko na lodowcu. A w ogóle Odd, to od kiedy ty jesteś takim specjalistą od Lyoko i od kiedy interesujesz się Concordią?

- Wkręciłem się od dnia, gdy Aelita i Jeremy opowiedzieli i zaprosili do przetestowania, lecz nie wspominali nic o jakimś innym świecie – wytłumaczyłem kumplowi, aby rozwiać jego wątpliwości. W tym momencie praktycznie znikąd pojawił się boss regionu Shadow Hill – gigantyczna ćma.

- Ech, no i po przygodzie – westchnął zniesmaczony nasz Einstein – Sorki, chłopaki. Zawsze są jakieś problemy z łącznością, a potem pojawia się na nowo. Muszę nad tym dłużej posiedzieć.

- Interesujące, że akurat w Concordii tak się dzieje. Może to jakiś znak?

Chwila nieuwagi i oberwałbym od tej nieprzyjaznej ćmy, od której moje strzałki odbijały się niczym od jakiejś powierzchni uniemożliwiającej zniszczenie.

- Ech? Bez sensu. Z czego to coś jest? – westchnąłem i wbiegłem za Ulrichem do wąskiej szczeliny, lecz na tyle szerokiej, abyśmy mogli tam się skryć.

- Odd ma dziesięć punktów, a Ulrich dwanaście – poinformował nas Jeremy. – To i tak bez znaczenia, bo jeśli oberwiecie, to...

- Ćmy lecą do światła, ale tutaj jest coś, co sprawiło, że się uodporniły. Na nie trzeba by było chyba jakąś siatkę czy coś? Na motyle działa w świecie realnym – podzieliłem się myślą z Ulrichem i Jeremiem, bo nic innego mi nie pozostało.

- Zapraszam do zaprogramowania jakiejś super pułapki, tylko gdybyś zapomniał, to zaprogramowanie rzeczy przeciw czemuś, o czym nie ma się pojęcia jest niewykonalne. Nawet nie wiemy, jak funkcjonują te ćmy-giganty.

    Nie lubiłem słuchać, gdy Jeremy się wymądrzał, ale w tej sytuacji musiałem mu przyznać rację. Nasza aktualna broń w starciu z ćmami-gigantami była bezużyteczna, bo to wielkie coś nie doznawało nawet minimalnych obrażeń. W sumie nie byłoby zabawy, gdybyśmy otrzymali rozwiązanie na złotej tacy. Najważniejsze to to, że istniała pozytywna strona w tej niekomfortowej potyczce.

Nagle poczułem, że oberwałem pikselowym jadem czy co to tam było, co ćmy używają. Chwilę potem znalazłem się w skanerze. Poczekałem trochę na Ulricha, bo nie wierzyłem, że wytrzymał oblężenie, ale nie pojawił się po dwóch ani po trzech, czterech, a nawet po pięciu minutach. Skierowałem się do windy i wcisnąłem przycisk z numerem piętra. Winda zabrała mnie do pomieszczenia z Superkompem.

- Hej, szefie. Coś nowego? – powitałem swojego kumpla-okularnika.

- Nie wiem, chyba jakiś wirus znowu – wyjaśnił, a ja próbowałem zajrzeć na ekran przez jego ramię.

-- Cholera, to z Sektora V? – spytałem.

- Najwyraźniej Ulrich wyciągnął jakieś wadliwe pliki i teraz takie okno się pojawia.

- Te esy floresy to niby wirus? A ja myślałem, że ogarnąłeś, jak ustawić wygaszacz ekranu na Superkomputerze.

- Nie wiem, co z tym zrobić, nie ogarniam tego wcale.

- A Superkomp nie przetłumaczy automatycznie?

- Superkomp to stara technologia, a translator firmy Google dopiero raczkuje. Możliwe, że ktoś przy nim coś grzebał.

- Albo ktoś się wkurzył, że wleźliśmy do Concordii i chce nas za to ukarać – zasugerowałem, choć sam nie wiem, czemu to powiedziałem.

     Jakieś pół godziny po moim powrocie pojawił się Ulrich. Nie wierzę! Wytrzymał w Lyoko o całe trzydzieści minut dłużej niż ja!

- Lyoko i Concordia to dwa różne światy – przypomniał mi Ulrich. – W Concordii są dwa jawne regiony i jeden niejawny.

- Super, a co to znaczy?

- To znaczy, że nie jest to część Lyoko i nie byłoby tylu nawiedzonych, tajskich zagadek.

- Czyli, że niby można wejść do Lyoko od nas z Francji i wyjść gdzieś na tajskie ulice?

- Dla nas dostęp jest zablokowany, ale osoby od Concordii bez problemu mogą... Jeremy? Kojarzysz 'Wi'...?

- 'W' czy 'Vee'? – Einstein zareagował od razu, co zawdzięczał fonetycznie wyczulonym narządom słuchu.

- 'W', tego Taja, który narobił zamieszania i poniszczył nam zdobyte dowody.

- Co z nim?

- Już raz zablokował Superkomp, więc wcale bym się nie zdziwił, gdyby znowu to uczynił.

- Nie może być... Uwziął się na nas czy co? – myślał na głos Jeremy.

- Ee, hello? Jaki Taj? Kto się na nas znowu uwziął? – poprosiłem o wyjaśnienie.

- Nikt ważny – odpowiedział Ulrich, który chyba nie do końca mówił mi prawdę. – Musimy ustalić kilka reguł, Odd. I lepiej, żebyś się do nich stosował. Chyba, że chcesz kolejną dramę.

- Oj, jak groźnie. A mogę poznać więcej szczegółów?

- Wszyscy wiedzą, że jesteś „Casanovą z Kadic", ale mózg chyba masz sprawny i jesteś w stanie zrozumieć frazę „trzymać się z daleka i nie prowokować"?

- Oj, rany. Ulrich, kumplu mój no... płyta ci się nieco zacięła i zaczynasz zrzędzić. Może William słusznie się zbuntował?

- Dziewczyny są jak koty: jak je będziesz drażnił, to mogą oddać. Werbalnie lub niewerbalnie – kontynuował Ulrich.

- To niby do mnie?

- A do kogo innego? Oczywiście, że do ciebie.

- To co? Mam zostawić i patrzeć, jak inni się naśmiewają?

- Przede wszystkim przestań ją obarczać winą za swoją ślamazarność. Po drugie przestań drażnić w tak prymitywny sposób jak nieuzasadnionymi naukowo bredniami o tym, że przeprowadziłeś „Cytrynowego ducha" przez pułapki Kadic.

- Czytałeś mój notes?! – oburzyłem się.

- Dorośnij, Odd. Nie musiałem czytać twojego notatnika, bo mam sprawne oczy i uszy.

- Nie no...Jak?!

- Ale że niby co?

- Na podstawie czego te oskarżenia? Przecież to nie...

- Skleroza w tak młodym wieku? No przecież ci powiedziałem: mam sprawne oczy i uszy. Poza tym, Odd, nie jestem pewny, czy chciałbyś, abym ci przypomniał rozpiskę rzeczy, za które jesteś mi winny zwrot pieniędzy.

- Na przykład na co?

- Na przykład ten absurdalny pomysł, żeby zamówić na adres szkoły te kilogramy cytryn. I z czego rachunek opłaciłeś, jak nie za część mojego kieszonkowego? A kto próbował wabić na cukrowe cytryny?

- Wow, pamiętasz taki hit? Cóż, chyba jako jeden z niewielu w Kadic – podsumowałem go krótko, gdyż nie wywarło to na mnie żadnego wrażenia. Jeżeli chodziło o pranki, to dotąd nikt mnie nie przebił.

- Pozwól, że w czymś uświadomię. W Kadic wszyscy wiedzą o „Cytrynowym duchu". Inaczej nie byłoby załatwiania szamana. Można byłoby rozważyć opcję , że Jim wszystko wymyślił... bo był taki czas, że to wszystko ucichło.

- No i? – nadal nie rozumiałem, co miał na myśli.

- No i to, że chyba rzeczywiście istnieje to zjawisko, o którym mi opowiedziano.

- Wiesz co? Ja myślę, że za mało śpisz, bo Aela i Jerry wciągnęli cię w tą ich grę. Może nie wyglądam na takiego, ale martwię się o ciebie. Mam nadzieję, że nasi państwo Einsteinowie nie będą mieli nic przeciwko, żebyś zrobił sobie przerwę. Coś ci się stało i gadasz brednie. I tak szczerze robi się to męczące, więc daruj sobie rozwinięcie, bo nie jestem zainteresowany. Arivederci!

* * *

(Ulrich)

    Choć bardzo się starałem, to za nic nie potrafiłem zrozumieć Odda, który był po prostu okropnie uparty. Czy on nie mógł dać sobie na wstrzymanie choć raz? Niektórym zależało na ukończeniu gimnazjum, żeby móc kontynuować naukę w dobrym liceum lub innym rodzaju szkoły średniej. Pomijając to, że zachowywał się tak, jakby cierpiał na rozdwojenie jaźni, to jeszcze doprowadzał do konfliktów w grupie oraz w klasie. Uganianie się za dziewczynami, które były poza jego zasięgiem już całkiem rzuciło mu się na mózg i stracił nad sobą kontrolę. Jeśli myślał, że będę nadstawiał karku za każdym razem, gdy coś namiesza, to się myli. I tak nadwyrężył moją cierpliwość dostatecznie długo. Cała przyjemność z łażenia do Lyoko i dostawania się do Concordii automatycznie wyparowała po dzisiejszej eskapadzie. Może pora pomyśleć o tych biegach na poważnie, bo Lyoko nie ucieknie, a szansa na zdobycie porządnych ocen do końca roku coraz bardziej się oddala. Z drugiej strony nie po to się staram, żeby Odd czy nawet Jeremy robili ze mnie wariata. Może w mniemaniu przyjaciół nie byłem odważny, aby dać się wciągnąć w psychologiczne zabawy ze Scyfozoą, ale osobiście uważałem, że w tym wypadku idiom „próbować aż do skutku" nie zdziałałby cudów. Skutki spotkania ze Scyfozoą były widoczne w prawdziwym świecie, a tak poza tym, to nie podobała mi się rola świnki doświadczalnej. Byłem człowiekiem, lecz w ostatnim czasie nabrałem wątpliwości do tego, czy ja sobie spotkania z Vanillé nie wymyśliłem. Ale że cała szkoła jest z tą postacią powiązana? To nie było normalne.

Chyba tylko Aelita jako jedyna z naszej paczki jakkolwiek mnie jeszcze wspierała i dlatego tylko jej powiedziałem, że nie oddałem walki z lyokową ośmiornicą walkowerem. To byłoby samobójstwo, a ja już trochę poznałem smak przejechania się na bliskich i szczególnych osobach.

~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~

    Nie spodziewałem się, że trening będzie w toku, w końcu minęła godzina, dwie, a może nawet i trzy. Byłem optymistą. Jim zaczął mnie rozliczać z tych nieszczęsnych dwóch godzin, ale z racji tego, że Williama w ogóle nie było, otrzymałem karę w postaci zostawania po treningach i czyszczenia sali. Przynajmniej do czasu zawodów, które zbliżały się krokami wielkości stóp Yeti. Nie znałem nikogo, kto oczekiwałby z ogromną radością na karę od Jima. Uczniowie z reguły w ogóle się nie cieszyli, ponieważ nasz wuefista często stosował surowe i niesprawiedliwe metody wymierzania sprawiedliwości. Mając wybór między wysłuchiwaniem kolejnych absurdów Odda a odpracowaniem swoich nieobecności, perspektywa tego, że przez parę tygodni czekała na mnie przygoda z mopem do podłóg, w obecnej sytuacji wydawała się najmniej inwazyjna. Liczyłem na to, że jak będę myślał o zawodach, to prędzej czy później rozczarowanie Oddem i Jeremiem minie.

    Jako iż dziś sporo się spóźniłem, a Jim preferował ochrzanić mnie, tak więc jedyne, co wykonałem, to przejechanie mopem podłogi na mokro i na sucho. Nie lubiłem tego zajęcia, ale dla świętego spokoju warto było się poświęcić. Jim zapowiedział, że jutro trening przeniesie w teren, żeby mógł ocenić realne szanse na to, jak każdy w i tak nielicznej grupie zawodników reprezentujących Kadic sobie poradzi.

    Po dotarciu do pokoju, rzuciłem się do półki, żeby znaleźć ręcznik oraz piżamę. Musiałem te rzeczy przełożyć z dolnych przegród na górne, gdyż pies Odda wszędzie się pchał. Nieraz już tak było, że śpiąc wśród czystych ubrań bądź elementów pościeli łazienkowej, zabrudzał rzeczy wiecznie wypadającą sierścią. Wkurzałem się, że ciuchy z pralni szkolnej musiał mi potem zabrudzić Kiwi swą sierścią i musiałem szczotkować ubrania specjalnym grzebieniem. Nie zawsze, ale na tyle często, iż odczuwałem dyskomfort. Momentami odnosiłem wrażenie, iż Odd pozwalał sobie na zbyt wiele, bo wiedział, że i tak na niego nie doniosę. Chyba miałem za dobre serce. Jakbym nie miał wystarczająco problemów, to Jim postawił sobie za cel na siłę wcisnąć mnie na listę uczestników nadchodzącego maratonu dla młodzieży, który mimo iż odbywał się na terenie miasta, to i tak wzbudzał skrajne emocje. Rozumiałem, że szkoła nie miała obowiązku spełniać zachcianek każdego ucznia z wymiany, lecz Jim traktował wszystkich tak samo niesprawiedliwie. Czy on się na mnie uwziął jeszcze bardziej, bo skład maratończyków mu się wykruszył? Problem tkwił w postawie Jima, bo to, że szkoła była świadoma konsekwencji i kontrowersyjnego sposobu pozbycia się „nielegalnej" uczennicy, to już niektórzy pracownicy pokazywali. Z tego, co opowiadała Aelita, zaczęło się to stopniowo i ona też tego najpierw nie odczuwała i uważała, że to ze mną coś nie tak. a potem było całkowicie na odwrót. Tylko może rzeczywiście to tak miało wyglądać i ta Tajka to w rzeczywistości jakaś sprytniejsza forma sztucznej inteligencji? Nie byłem jednak pewny na sto procent ani nawet nie w połowie, co do kłopotliwej manii Jima. Nie miałem żadnych dowodów, żeby zmienić zdanie na temat „Cytrynowego ducha", ale wolałem się z tym nie afiszować.

~ ~ ~ ~ ~

    Przez ostatnie cztery dni nie miałem problemów u nauczycieli, bo udało mi się nie opuścić ani jednej godziny, choć najbardziej wynudziłem się na biologii, bo nauczycielka tłumaczyła ten sam temat drugi raz, a konkretnie proces rośnięcia gąbek morskich oraz ich chemiczno-fizyczne zastosowania. Przecież uczyliśmy się tego w piątej albo szóstej klasie... W pierwszej klasie gimnazjum również omawialiśmy ten temat. Kompletnie tego nie rozumiałem. Nie, żebym się znał lepiej w tej kwestii, ale zwyczajnie nie widziałem sensu powielania treści, które nic nie wnosiły do naszego życia. Kilka razy w ciągu roku szkolnego i się uczniowie łatwiej denerwują, czego nasi belfrzy najwyraźniej jeszcze nie ogarnęli. Lub też ułożone przez nich programy nauczania nie przewidywały miejsca na kilka tematów z życia wziętych. Nie umniejszając roli takich gąbek na przykład, bo były ważne, ale realnie, jak wiedza o tym, że jakieś morskie beztkankowe, prymitywne „zwierzęta" miałyby mnie niby zainteresować? Podstawy materiału to jeszcze okej, ale ile tak można ględzić o czymś, co każdy wie. Po co więcej materiału o jakichś gąbkach?

     Z Oddem widziałem się na zajęciach i może jeden lub dwa razy na treningu przygotowującym do maratonu, natomiast William przestał przychodzić, żeby ćwiczyć z nami, bo nagadał Jimowi głupot, że to przeze mnie tak wygląda, natomiast Jim nie poczynił większych kroków, aby zbadać sprawę poza dołożeniem bezsensownych kar. Czy istnieje gdzieś jakaś szkoła, gdzie wuefiści nie wykorzystują swojego autorytetu i nie zmuszają uczniów do brania udziału w zawodach sportowych? Czy to było w ogóle zgodne ze statutem jakiejkolwiek placówki, czy tylko cecha wspólna dla wszystkich nauczycieli wuefu? Pozostało mi jedynie mieć nadzieję, że jak uda mi się w miarę dobrze pobiec, to Jim w końcu się odczepi. W sumie to trochę sam jest sobie winien, że trzymał swój notes w widocznym miejscu. Nadmierna fascynacja była wizytówką naszego szkolnego wuefisty, któremu trochę nawet współczułem, bo wiedziałem, co to znaczy tak z dnia na dzień stracić stałego partnera do treningów, którego nie tylko znałem ze szkoły, lecz który był również przyjacielem. Czy niepanowanie nad emocjami było jednak groźne i zaraźliwe? Groźne to na pewno, ale gdy otrzyma się pomoc odpowiednio szybko, to istnieje szansa, że niepanowanie nad emocjami da się zatrzymać.

   Nie chciałem, żeby moja i Yumi przyjaźń skończyła się z tak błahego powodu, ale póki co żadne z nas nie było gotowe na wyciągnięcie ręki. Ja po prostu byłem zdeterminowany, żeby pomóc tej nieznanej osobie, ale z pewnego względu przyjaciele poczuli się odrzuceni. Dobrze chociaż, że mogłem liczyć na wsparcie ze strony Aelity, która co prawda nie do końca mnie popierała, ale też nie krytykowała i nie przymuszała do robienia dobrej miny do złej gry. Niestety nie umiała mi pomóc, gdyż sama nie rozumiała, dlaczego Odd tak się zachowuje.

    Minęło kilka dni i w końcu nadszedł tak wyczekiwany przez Jima dzień zawodów sportowych, a konkretnie międzyszkolny maraton, na który Jim przygotowywał nas od tygodni. Z pewnych uczestników tylko Yumi nie wzięła udziału, choć Jim miał nadzieję, że jednak zmieni zdanie. W przypadku Williama to on zjawił się, żeby poprawić frekwencję, gdyby któryś z uczniów, którego wybrał Jim, doznał kontuzji czy czegoś w tym stylu. Trudno mi było zapanować nad sobą po ostatniej uwadze Wiliama. Myślałem, że po przygodzie, gdzie dał X.A.N.I.E. sobą zawładnąć, wyciągnął jakieś wnioski, ale trwało to zbyt krótko. Mógłbym to puścić w niepamięć, ale gdy zaczął proponować coraz głupsze pomysły, a przy okazji zaraził nimi Jeremiego, to nie mogłem tego tak po prostu tolerować. Przede wszystkim czułem się jak jakiś głupek, bo nawet moja wiedza na temat potencjalnego chaosu wywołanego przez niewinne działanie nie miała szans oraz racji bytu. A przecież wszyscy byli i nadal są świadomi, że Lyoko zostało czymś zainfekowane przez ludzi od Concordii i to byłoby zwykłe samobójstwo podawać się Scyfozoi na złotym półmisku.

    Zawody miały trwać przez cztery dni. W programie znajdował się również tak zwany „skok w dal" czy mało lubiane przez uczniów skoki o tyczce lub gra w zbijaka, a nawet biegi przełajowe lub bieg na orientację. Nie brakowało też innych konkurencji jak „banana baseball" czy rozgrywki, gdzie trzeba kręcić hula-hop jak najdłużej, albo tradycyjnego biegu w worku po ziemniakach. Dwiema Poza „banana baseball", dwiema nowymi pozycjami były także zawody sumo oraz zawody survivalowe składające się z zadań, które każdy uczestnik ma do wykonania, najlepiej w jak najkrótszym czasie.

    Właściwie to sam nie wiedziałem, czego się spodziewać, bo dość dawno były tak różnorodne zawody... albo to przez zjawisko, o którym wspomniała Vanillé, tylko że nie byłby to pierwszy raz, gdy takie coś ma miejsce. Różnica była taka, że Aelita utkwiła w Lyoko na dziesięć lat i nic nie pamiętała, dopóki Jeremy jej nie pomógł odzyskać wspomnień. Teraz byliśmy świadomi efektu déjà vu. Nadal jednak nie dowiedziałem się, co dokładnie się wydarzyło. A może to wcale nie była wina Jeremiego i V. rzeczywiście coś wymyśliła? Lub też to osoby z wiedza o Concordii coś namieszały? Tylko z drugiej strony, po co miałaby wprowadzać zamęt do naszego życia, jeśli nas nie znała? X.A.N.A był w Lyoko, a że mieliśmy styczność z Aelitą, to na różne sposoby próbował nam zapewnić „zabawę". Coś z pewnością było nie tak, lecz lamenty Odda wcale nie ułatwiały sytuacji. Rozumiem, że odczuwał olbrzymią potrzebę, żeby latać za wszystkim, co jest rodzaju żeńskiego, ale najbardziej przesadził z tym, że obarczył winą Caroliné o zainteresowanie się, jak to on nazwał V., „Cytrynowym duchem". Zainteresowałby się każdy, bo nawet Jim opowiadał historię o tym, że pobiegła lepiej od Odda i ode mnie razem wziętych.

    Problemu nie byłoby, gdyby dyrektor nie podjął najgłupszej decyzji w swojej karierze. Tylko czy to był wystarczający powód, żeby przyczepić się do Caroliné? Przecież to nie było normalne, żeby kogoś tak zaczepiać. Przede wszystkim, gdyby Odd miał świadomość tego, że posiadał więcej szczęścia niż rozumu nie sądzę, że by tak chojraczył. Na szczęście ja nie miałem z tym problemu, bo wiedziałem, że w razie czego, to Aelita mogłaby potwierdzić wszystko to, co miało miejsce i że sam nic nie wymyśliłem.

    Za godzinę zawody sportowe miały się oficjalnie rozpocząć, więc po ostatnich radach od Jima, drużyna z Kadic mogła spokojnie podejść do pierwszej konkurencji, jaką było przebiegnięcie ośmiu okrążeni w rekordowym czasie.

- Połamania kolan, ale nie martwcie się o kiepski wynik, nadrobię za was - rzucił William.

- Przecież ty sam powiedziałeś Jimowi, żeby nei liczył na twój udział. Skąd ta nagła zmiana zdania? – zainteresował się Odd.

- Ja jako rezerwowy, nie bój truskawy – odparł William. – „Truskawy". Ha, ha, ha. Dlaczego ja tak powiedziałem? – zaśmiał się ze swojej głupiej uwagi, ale mnie czy Odda jakoś to nie rozbawiło. Poszedłem w inne miejsce, żeby wykonać ostatnie ćwiczenia rozciągające przed pierwszą konkurencją, a pięć minut przed rozpoczęciem przemieściłem się na linię startu, na którą zaczynali się schodzić również inni zawodnicy; niektórzy już tam się znajdowali. Odd oczywiście adorował Caroliné.

   W trakcie biegu starałem się mniej więcej śledzić postęp osób z mojej szkoły, tych wybranych przez Jima, czyli oprócz mnie byli to Odd oraz Caroliné. William zgodnie z zapowiedzią nie dołączył, ale jakoś mnie to nie zmartwiło. Nasza szkoła wystawiła minimalną liczbę uczestników. Czy ktoś prócz Williama i Yumi odmówił Jimowi? Nie mogłem sobie przypomnieć, najważniejsze było to, żeby Williamowi nie dać okazji do znieważenia mnie. Gdy Jim wspominał jakiś czas temu o maratonie w głowie powstał mi obraz tego, że będzie tak jak zawsze i nie było żadnych informacji, tylko plan na te kilka dni poznałem dopiero dziś. Chyba, że tak mnie Lyoko wciągnęło, że straciłem kontakt z rzeczywistością? Jednak Odd również wydawał się zdziwiony. I gdyby Jim coś mówił, to by mi chyba przekazał, chociaż Odd też nie był ostatnio rzetelnym źródłem informacji, gdyż całą energię i uwagę poświęcał Sam. Pozostawała jeszcze Caroliné, lecz gdyby coś wiedziała, to właśnie od niej bym wiedział.

Niekoniecznie cieszyła mnie informacja o tym, że jako jedna z najmniej licznych drużyn, mieliśmy brać udział we wszystkich konkurencjach. Każdego dnia miało się odbywać oficjalne przyznawanie punktów, a ostatniego dnia zawodów miały być ogłoszone ostateczne wyniki. Wiadomo, że liczyły się również umiejętności i technika, ale jak trzyosobowa drużyna z Kadic miała wypaść na tle innych pięciu szkół, gdzie mieli tam minimum pięciu zawodników i trzech rezerwowych?

Dobrze, że chociaż Odd się ogarnął, choć naprawdę nie wiem, jak to będzie w ogóle możliwe, gdyż nie brał udziału w ani jednym treningu.

- Nie rób takiej pochmurnej miny, Ulrich. Jakoś to będzie. Damy czadu, tak jak zawsze. W końcu jesteśmy Drużyną Lyokolandu.

W obecnej sytuacji nie brzmiało to zbyt przekonywująco, ale może dobrze powiedział i „jakoś to będzie"?

* * * *

(Caroliné)

    Patrząc na drużyny z innych szkół, szanse Kadic coraz bardziej zmniejszały się. Po pierwsze ze względu na ilość reprezentantów, po drugie ze względu na brak drużynowych barw, a po trzecie ze względu na brak jakichkolwiek wcześniejszych informacji odnośnie konkurencji.

    Dla kogoś, kto nie lubił biegać, już dwa czy trzy kółka były sporym wyczynem, a tu trzeba było wykonać osiem okrążeni i to w rekordowym czasie. Jedynym pocieszeniem okazała się informacja o dyskwalifikacji, gdyby ktoś nie grał fair. Niestety to obowiązywało wszystkich, więc w sumie Jim się nie popisał „sprzedając" nam tę informację.

    W pierwszej rundzie jednak nikt nie odpadł, jedynie jakiś uczeń z równoległej szkoły dostał zadyszki, gdy wykonywał szóste okrążenie wokół boiska. O dziwo, nie wypadliśmy tak źle, lecz jakoś super też nie. Następną rozgrywką była gra w zbijaka. Teoretycznie w tej sesji powinna brać udział drużyna zeszłoroczna, jednak ludzie wybrali inne licea, a z dawnego składu pozostały tylko dwie osoby. Tak się składało, że te dwie osoby odmówiły Jimowi udziału.

- Jak u ciebie z orientacją? Dobrze widzisz? – zagadał do mnie William, który przyszedł w przerwie.

- Odczep się. Nikt ci nie bronił kontynuować treningu – odparłam.

- I tu się mylisz. Cóż, ale każda rana jest warta ogromnej dawki adrenaliny.

    Dziwiłam się, że w ogóle został dopuszczony warunkowo do zawodów jako rezerwowy, ponieważ obniżał morale drużyny. Czy Jim naprawdę tego nie widział? William narzucał się i ogólnie rzecz biorąc, przeszkadzał. Trudno było się skupić, jeśli ktoś cały czas psuł nastroje w drużynie wybranej przez Jima, ale jednak – drużynie. Czy William nie umiał okazać szacunku tylko zazdrość przysłoniła mu oczy? To było smutne i wkurzające!

    Jak mieliśmy grać w tak zwanego „zbijaka", jeśli było nas tylko troje, a William nie zamierzał dołączyć? Chociaż chyba to nawet lepiej, bo przyniósłby wstyd – i nam, i Jimowi. Jak to się stało, że nas dopuszczono, jeśli Kadic nie spełnił wymogów odnośnie minimalnej ilości uczniów do drużyn na tę konkretną konkurencję? Trzeba byłoby dostać się jakoś do listy, którą Jim przekazał dyrektorowi.

    W jednej chwili dotarło do mnie, że Jim mógł dopuścić się oszustwa lub też celowo dopisał nazwiska uczniów, żeby móc łatwo i logicznie wyjaśnić ich nieobecność.

- Ziemia do Caro. Zaraz zaczyna się kolejna konkurencja. Robiłaś rozgrzewkę? – zagadał do mnie Odd.

- Jak to „zaraz"? – spytałam zdziwiona.

- No, dziesięć minut jeszcze – poprawił się Odd.

- Odpoczywałam sobie po biegach – wyjaśniłam.

- Do kitu takie zasady. Jak nas tylko trójka, a z innych szkół mają po dwie drużyny nawet.

Wzruszyłam ramionami, bo mnie osobiście średnio interesował inny sport niż żużel, ale może rzeczywiście powinnam trochę się ogarnąć? Chyba żużel nei jest tutaj zbyt popularny.

- Odd? No co ty znowu próbujesz? Przecież rozmawialiśmy na temat twojego nachalnego zachowania. Do ciebie cokolwiek dociera?

- Nic, nic. Tylko sobie rozmawiam z koleżanką z drużyny. Gdzie zniknąłeś? Tęskniłem.

- Przecież ci mówiłem, ż muszę się przejść. Tobie też proponowałem, ale byłeś zajęty smsowaniem z Sam. Nawet nie przyszła ci kibicować.

- Bo wypadł jej zabieg dentystyczny, to przecież nie przyjdzie z boląca szczęką – usprawiedliwiał się Odd.

- Ech, jakiś ty naiwny.

- Tak... za to ty znasz się na każdym możliwym kryzysie w relacjach damsko-męskich i właśnie dlatego William ciśnie z ciebie bekę! Umówmy się co do jednego: jesteś moim kumplem, ale jesteś szajbnięty tak jak Jim na punkcie wyimaginowanej postaci!

Męczyło mnie wysłuchiwanie na temat jednej i tej samej osoby. Też byłam ciekawa, jak to w końcu było, ale teraz nie było na to ani pory, ani miejsca, a Odd właśnie naruszał te zasady. Ulrich zresztą też, ale Odd bardziej, bo swoim zachowaniem i opowieściami mącił mi w myślach. Lubiłam tajemnice, legendy, a nawet historie z dozą horroru, lecz umiałam się pohamować. Chyba coraz bardziej rozumiałam, dlaczego Ulrich Stern tak szybko daje wyprowadzić się z równowagi. Schemat „ataku" był podobny do tego, który stosowali bullies i tyle, o ile William robił to świadomie, tak Odd chyba się nieco zapominał atakując przyjaciela. Może on był „towarzyskim misiem", ale bardzo nachalnym. A może też tak traktował tego owianego ogromną tajemnicą „Cytrynowego ducha"? To zachowanie chyba kwalifikuje się już pod nękanie czy naruszanie przestrzeni osobistej?

* * *

(Odd)

   Choć jako drużyna daliśmy z siebie najwięcej, to i tak nie dostaliśmy wysokich not. Finezja, której nabyliśmy w Lyoko niestety nie pomogła ani mi, ani Ulrichowi, choć reagowaliśmy natychmiastowo, ale sierotka Lewis cały czas obrywała piłką. Na wszystkie sześć sesji, wszystkie przegraliśmy. Ulrich też oberwał ze dwa razy, a ja byłem jedynym, który na wszystkie sesje nie oberwał. Zbiłem kilka razy, ale to nie wystarczyło. Czyżby Ulrich nie odzyskał jeszcze w pełni sił po tym, jak obydwaj z Williamem się tłukli? Przecież minęło kilka dni... to aż tak mocno?

   Zwieńczeniem dzisiejszego dnia miały być biegi przełajowe. Trasa obejmowała teren parku i potem z powrotem aż do szkoły. Miałem nadzieję, że jakimś cudem nie będziemy mijać tajemnego przejścia lub Pustelni. Drużynowo trzeba było pokonać trasę, która wcześniej została wytyczona przez osoby odpowiedzialne za zawody. Jeżeli wśród organizatorów był Jim, to można się było po nim spodziewać dosłownie wszystkiego. Nie żywiłem wielkich nadziei odnośnie tych biegów. Miałem tylko nadzieję, że Jim nie wyskoczy z czymś trudnym specjalnie po to, aby mieć powód do świętowania i że ma rację co do naszej hardej wytrzymałości.

~ ~ ~

   Współczułem innej drużynie, która tak jak my miała pokonać leśną drogę przez męki, a mianowicie tę część lasu, gdzie roiło się od wysokich traw, dużych żab czy czepiających się do ubrań i butów takich kulek****** drapiących i których ogólnie trudno się pozbyć, bo to kłuje niesamowicie. Wiadomo, że najlepiej przebyć trasę w jak najkrótszym czasie, ale szczerze wątpię, czy dotrzemy przed osiemnastą. Jak Caroliné zamiast hopsać na nóżkach, to siada na pniach albo przykuca, żeby obserwować łażące żyjątka? Może w Ameryce nie ma takich atrakcji co u nas w lasach francuskich?

- Psst, Ulrich – delikatnie trąciłem przyjaciela, gdy upewniłem się, że Caro nie usłyszy. – Dasz radę przebiec ze mną dłuższy kawałek, żeby było bliżej do szkoły?

- Może... ale i tak nie nadrobimy punktów za dzisiaj.

- Tylko, żeby pobiec i nie siedzieć w tym lesie do zmroku. Co niby jest takiego fascynującego w obserwowaniu wędrujących mrówek albo dreptającego sobie tego robaka leśnego, co ma taki niebieski pancerz?

- A co? Romeo śpieszy się na wieczorną randkę? – usłyszałem sarkastyczną odpowiedź Ulricha.

- To też... ale no, myślałem że troszkę bardziej się postara.

- To Jim ma obsesję. On by chciał, by wszyscy uczniowie biegali jak ty czy ja.

- Jest jeszcze William, Yumi... ale wiadomo, o kogo się rozchodzi – przypomniałem, a Ulrich posłał mi elektryzujące spojrzenie, którym gdyby miał moc, to by mnie chyba poraził. – Tez mi nie pasuje, że nasz Jimbo nastawił się na strusia pędziwiatra. Będzie przypał, jak damy ciała w tej konkurencji.

- Ej, ja też jestem zmęczony – uzmysłowił mi tak, jakbym nie był tego świadomy.

- To teraz pobiegniemy obaj, a Caro za ręce złapiemy. A ty co myślałeś, że będę kazał ci biec z nią na plecach? Oj, mój kumplu. Co ja z tobą mam. Same głupiutkie pomysły się ciebie trzymają ostatnio...

- Odd, nie przeginaj. To nie jest odpowiednie miejsce ani pora na jakieś twoje fantazje.

- Kiedy to nie fantazje, tylko strategiczne rozpracowanie planu, który zapewni nam szybszy powrót – poprawiłem go.

- A nie pomyślałeś, że nie czuje się komfortowo w lesie?

- Przecież nie jest sama. Z nami jest. To chyba lepiej, prawda? Bo z tych robaczków, co mieszkają w ziemi, nie ma żadnego pożytku.

   Z pewnymi oporami, ale najważniejsze, iż mój plan w końcu został zaakceptowany. O dziwo, Caroliné nie widziała w tym pomyśle nic złego, tylko Ulrich był podejrzliwy. Dotarliśmy jednak dopiero po osiemnastej, gdyż z nie wiadomego powodu Ulrichowi zaczęło kręcić się w głowie, więc straciliśmy trochę czasu. Oczywiście najważniejsze to to, że Ulrichowi nic poważnego się nie stało i byłoby dobrze, gdyby udał się do szkolnej pielęgniarki, lecz skończyła dyżur o piętnastej. Trzeba jednak przyznać, że to był dzień pełen wrażeń.

- - - - - --

* autorstwa Patricka Süskinda (1985)

** autorstwa Rebecki Serle (2010)

*** BTS – Don't test my patience (Boy In Love), 2014

**** nawiązanie do serial pt. "Breaking Bad"

***** w oparciu o doświadczenia autentyczne

****** tzw. „dziady"; uczeptrójlistkowy (Bidens tripartitus)

                                         = Po długiej przerwie... kontynuacja. =

15.03.2024 

-SongJiji

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top