Rozdział 32: „Mała prawda i niewinna fikcja"
(Caroliné)
Wiedziałam, że nie powinnam się chować do szafy. Raz, że była stara i groził ten czyn przewróceniem mebla, a dwa, że to było zwyczajnie niemądre. Działałam w pośpiechu i nie chciałam zostać przyłapana. Konsekwencją mojego pomysłu było przyłapanie mnie przez jednego z właścicieli pokoju, a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki drzwi szafy nie zostały siłą otworzone.
- Lewis, mało miejsca masz u siebie? – przywitał mnie nieprzyjemny ton głosu pana Jima. – Złamałaś co najmniej cztery punkty z regulaminu szkolnego, słyszysz? To, że tu jesteś w pokoju Della Robbii i Sterna, to jedno, a drugie, to gdzie, u dziaska, oni się podziewają?
- Nie mam pojęcia – odpowiedziałam i wygramoliłam się z szafy.
- Zarobić szlaban tuż przed rozpoczęciem roku, no no, całkiem nieźle...
- To... może uda pan, że mnie nie widział? To chyba żadna zbrodnia zwrócić zagubioną rzecz? – próbowałam negocjować z Jimem, lecz było to z góry skazane na porażkę. Raz, że lubił gnębić uczniów, którzy nie byli dobrzy na wuefie, a dwa – pan Jim nie miał humoru.
- Nonsens, nonsens. Nie nabiorę się na to. – zaanonsował Jim, a ja straciłam dla siebie jakąkolwiek nadzieję.
- O, Jim. Jaki ranny ptaszek z ciebie, ale jakby ci to powiedzieć, chyba żeś drogi pomylił, bo sala gimnastyczna to nie u nas w akademiku.
Nigdy nie sądziłam, iż Odd kiedykolwiek wyciągnie mnie z tarapatów, bo do tej pory to ja musiałam mu pomagać... Wróć! Niby jak Odd zamierza się wytłumaczyć?! Poza tym nagły powrót pana Moralésa akurat w tej chwili nie był mi na rękę, bo wolałabym tłumaczyć się Oddowi niż nauczycielowi wf-u... Z tego, co zdążyłam zaobserwować były z nim same ciężkie przeprawy.
- Z tobą i Sternem pogadam później... - oznajmił Jim dla Włocha.
- Tak nie można no, on dopiero co wrócił z obozu językowego. – zainicjował nową wymówkę Della Robbia.
- To kiepsko, dziś źle trafiliście. O, Lewis, widzisz? Della Robbia dotrzyma ci towarzystwa.
- Sam dopiero co wróciłeś i już chcesz nas ganić? Oj, Jim, Jim... nieładnie. Może zapomniałeś, ale nowy rok zaczyna się dopiero we wtorek, więc bądź tak dobry i nie dawaj nikomu uwag, dobrze?
Po dłuższych namowach Jim w końcu odpuścił i wyszedł. Łomoczące ze strachu serduszko powoli zaczęło wracać do swojego normalnego rytmu. Nie wierzę... Odd Della Robbia właśnie mnie uratował?!
- O, hej Cari. Ale akcja była fajna, co nie? – chłopak, jak gdyby nigdy nic, zaczął się cieszyć, naprawdę głośno się przy tym śmiejąc.
Skinęłam mu głową w ramach podziękowań, gdyż w tej chwili nie stać mnie było na nic więcej. Ponadto stresowałam się karą od Jima, co nie było szczytem moich marzeń. Czy moja „kariera" w Kadic będzie długim pasmem nieszczęść?
- Ojej, ale czemu tutaj jesteś? – Odd nie dał mi przejść, a ponadto zamknął drzwi. Czego on mógł jeszcze ode mnie chcieć? Czy pomoc nie była bezinteresowna?
- Miałam coś do oddania. Myślałam, że będziesz ty albo twój współlokator, bo drzwi były niedomknięte. – wyjaśniłam, bo nie miałam powodu, aby ukrywać prawdę. Nawet, jeśli Odd tylko na mnie „żerował" i próbował zaimponować.
- Oj, peszek. Dzidzia przestraszyła się „tupotu Wielkich Stóp" i dlatego włamała się do szafy? – wytrzymaj Caro, wytrzymaj... Nie wytrzymam!
Bardzo nie podobał mi się ton oraz tekst użyty przez Odda, jednak obecnie to ja byłam na straconej pozycji. Odd zaś mógł robić i mówić, co mu się żywnie spodobało. Przynajmniej tak pomyślałam, gdyż moja sytuacja nie przedstawiała się zbyt kolorowo.
- Tak jak mówiłam: miałam coś do oddania. Nim zdążyłam wyjść, zjawił się Jim. Znalazł mnie, bo kichnęłam, co było... jest zwykłą reakcją na kurz wymieszany z innymi zapachami. Sam kurz raczej nie wywołuje u mnie kichania. – wytłumaczyłam chłopakowi, pomijając parę zbędnych szczegółów. Właściwie, to nie musiałam mu się do niczego przyznawać, ale byłam kulturalna, a kultura do czegoś zobowiązywała.
Choć Odd wydawał się być dociekliwy i miał nieciekawą opinię, ten jeden raz mu odpuściłam.
- „Oddać"? Co takiego? – dopytywał Odd, co było nieco złośliwe.
- Rozważałam, czy nie za ostro cię potraktowałam, ale zmieniłam zdanie. Miałeś wszystko gotowe... a ja zdecydowanie nie popieram pozbywania się ciężkiej pracy. Jeśli nie skłamałbyś, że o niczym nie wiesz, pomogłabym ci nanieść poprawki, ale moim zdaniem nie trzeba. Cóż, ale to ty jesteś autorem, artystą i już nie...
Odd patrzył na mnie wielkimi oczami, a usta otworzyły się zapewne ze zdziwienia. No tak, upominania go nie było w programie; biedne dziecko, teraz będzie miało uraz do mojej osoby aż do ostatniego dnia trzeciej klasy gimnazjum, możliwe, że nawet dłużej, jeśli jest pamiętliwy.
-...Nie okłamałem cię, Cari. Naprawdę zależało mi na informacjach. Pewnie zapytałbym przyjaciół, ale ich to nie kręci. Czekaj...! Co „to" tu robi, przecież sam zaniosłem „to" na makulaturę do kotłowni... - Odd wskazał na olbrzymi zeszyt, który uczciwie przyniosłam. „Szybka" reakcja...
- Nie słyszałeś o recyklingu? Albo „drugim życiu" rzeczy? Wystarczy magia... takie D.I.Y. – niby mądrze coś mu powiedziałam, jednak Odd chyba naprawdę zmienił punkt widzenia. Czy stał się pasożytem, gdy przegrał w konkursie rysunkowym? – A swoją drogą, Odd – podjęłam próbę nowego tematu do rozmowy – wyobraźnia na wysokim poziomie, ale czy nie uważasz, że prościej byłoby po prostu przyznać się? Wtedy ludzie respektowaliby twoje prawa autorskie. Z wymyślania nieprawdziwych historii długo się nie utrzymasz, a i też możesz stracić w oczach fanów.
- Jak tak ci zależy, to proszę. Może „to" sama przerobisz, ale sukcesu raczej nie osiągniesz. Chyba, że zależy ci na tytule „Królowej tandety", to wtedy to już inna historia. – Odd zupełnie źle odebrał moje dobre intencje! Zeszyt z „historią o Cytrynowym duchu" wylądował na moich rękach będąc złożony na nie przez Jaśnie-Pana-Obrażalskiego. – Zrób „z tym", co chcesz i przestań mnie pouczać, jak mam dalej żyć! Pomocy nie poszukuję.
- Chciałam dodać, że znalazłam twój zeszyt na ławce w stołówce, więc nie wiem, czy po prostu nie zapomniałeś... - mimo wszystko pozostałam dla niego miła.
- Na pewno się tego pozbyłem! Pewnie ktoś znowu szukał sensacji i zgubił po wykradnięciu. Specjalnie zostałem na kilka dni, żeby w końcu zrobić porządki. Ulrich mnie namówił, więc i „tego" w końcu się pozbyłem. To prawda, a te słowniki na stoliku były świadkami. Kurczę, bo dostałem przez ciebie gęsiej skórki.
- Czyli co, zeszyt sam sobie uciekł do jadalni? Ech, Odd... - niewiele brakowało, a przywaliłabym mu w twarz, bo byłam strasznie rozdrażniona.
- W szkole jest wiele... dziwnych osób, które zrobią wszystko dla paru chwil sławy. Może ktoś znalazł i zostawił? Albo Sissi, bo ona zawsze szuka sposobu na zemstę.
- Było zapakowane i w nienaruszonym stanie.
- Nie wiem, nie obchodzi mnie. Chcesz, to bierz. Mi na tym naprawdę nie zależy.
- Okej... ale! Gdybyś jednak zmienił zdanie, to...
- Obejdzie się. I tak nie mam szans ani czasu na wymyślanie dziecinnych scenariuszy. A odpowiadając na twoje niewypowiedziane pytanie: to długa historia.
- Uch, kiedy to było naprawdę dobre! Aż mam ochotę zapytać o sequel. To znaczy, miałam ochotę, ale „pan artysta" nie bierze roboty na poważnie! Nie wiesz, że nie można się znęcać nad czytelnikami? Bo inaczej, to w jaki inny sposób zdobędziesz sławę i uznanie? – próbowałam do niego dotrzeć w inny sposób, jednak najwyraźniej Odd nie uznawał i nie uzna moich przydatnych rad.
- Caroliné~! Nie chcesz mnie drażnić, prawda? Jesteś na dobrej drodze, więc pozwól, że uczciwie cię ostrzegę: nie chcesz wiedzieć, jaki jestem, gdy się złoszczę.
- Idę już, idę! Miłego dnia czy coś. – pożegnałam go i wyszłam.
Można powiedzieć, iż moje spotkanie z Oddem nie należało do najgorszych, bywały jednak lepiej przeprowadzone konwersacje. Choć przyszłam zwrócić wiadomą rzecz, Odd niemal siłą wcisnął mi swoją „pracę", a co najbardziej mnie zdziwiło, to to, iż Szanowny-Pan-Artysta" cieszył się, że może wepchnąć komuś swoje „śmieci", choć sytuacja, jaka nastąpiła, była Oddowi nieznana. W pewnym sensie dał mi powód do dumy; może dzięki tej rozmowie ze mną zmieni swoje postępowanie i nabierze szacunku do swoich projektów.
„Dziecko uzależnione od żelu" wspomniało, iż to Ulrich Stern namówił go do porządków, jaki „dobry" z niego kumpel, uch naprawdę..., jeśli „wymusza" na Oddzie pozbywanie się takich „perełek", to czy coś z nim nie tak? To nie miało najmniejszego sensu. Obiecałam sobie, że odpuszczę i nie będę prowadzić żadnych inwestygacji, jednak coś mi tu nadal nie pasowało: jeśli ten tzw. „Cytrynowy duch" był wymysłem... to skąd zdjęcie z autentyczną postacią? Z jakiejś drukarki? Tylko co to za jedna? Jakaś modelka czy to wszystko przerobione w jakimś trudno dostępnym programie graficznym? Zastanawiały mnie również daty, jednak szansa na dowiedzenie się czegokolwiek od samego „artysty" przepadła, jako iż najzwyczajniej w świecie odmówił dzielenia się wszelkimi informacjami. Dał mi do zrozumienia, iż poruszanie tematu historii powstania pomysłu na „legendę" o niejakiej 'V', może skończyć się dla mnie tylko w negatywny sposób.
Nie mając co robić, powróciłam do pokoju i zajęłam się czytaniem „Five nights at Freddy's". Nie trwało to długo, może około trzydziestu minut, gdy do drzwi rozległo się niespodziewane stukanie. Nie spodziewałam się żadnych gości, toteż byłam podwójnie zdziwiona. Może to Jim? Słyszałam, że potrafił być naprawdę uparty, a zarazem „kreatywny" z wprowadzaniem kar różnego typu dla swoich „kochanych" uczniów. Mam jednak nadzieję, iż to nie ekscentryczny pan wuefista.
Osoby, która znajdowała się za drzwiami w ogóle się nie spodziewałam. Nasza interakcja nie wypadła zbyt dobrze. I bynajmniej nie chodziło o to, iż byłam pamiętliwa – bo nie byłam. Po tym, jak dowiedziałam się, że „Cytrynowy duch" był znaną w Kadic, historią, jedyne co mnie dziwiło, to dziwny rodzaj odnoszenia się o wymyślonej postaci, przy założeniu wyjściowym, iż nie istniała. Tymczasem niejaka Yumi Ishiyama (z pochodzenia Japonka) sprawiła, iż poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy nie ma problemów umysłowych. Pierwszy raz w ciągu czternastu lat życia zdarzyło mi się być podejrzewaną o bycie inną osobą, a do tego jakąś „wymyśloną". Chociaż i Sissi i Emily „straszyły" mnie „Cytrynowym duchem". Czyżby jednak istniał naprawdę?! Niech mi ktoś powie, bo powoli zaczynam się gubić. Mam przez to niesamowity mętlik w głowie...! Teoretycznie mogłabym zapytać i mieć z głowy, ale nie chciałam wyjść na taką, która wściubia nosek w nie swoje sprawy, a poza tym obawiam się, iż Yumi nie będzie skłonna do jakichkolwiek opowieści o „denerwującej bohaterce". Swoją drogą jestem zainteresowana, jak Odd tego dokonał i w jakim celu „wymyślił" (lub też nie) postać, która ma negatywną opinię wśród płci żeńskiej. Według mnie to było ciekawe i z chęcią bym się dowiedziała, jak to było z „Cytrynowym duchem" – naprawdę czy na niby? I dlaczego nawet ta Japonka podejrzanie się zachowuje?
- To twój telefon, prawda? – odezwała się do mnie pierwsza i wystawiła rękę z telefonem, który przed chwilą wyjęła z kieszeni.
- Mój. – potwierdziłam.
- Staraj się nie gubić swoich rzeczy, bo mogą trafić w niepowołane ręce.
- Akurat zostawiłam urządzenie podpięte do ładowarki, w tym oto „moim" pokoju, ale dzięki za radę oraz za zwrot.
- Masz może chwilkę? – zapytała niespodziewanie.
- Może... to zależy. – odpowiedziałam ostrożnie.
- No, bo chciałabym cię przeprosić. Ostatnio po szkole kręci się wielu naciągaczy i stalkerów. Ludzie są naprawdę głupi, a moi przyjaciele zrobili się zbyt ufni, mam nadzieję, że załapałaś aluzję?
- A, okej. Rozumiem. – kiwnęłam potakująco głową. Czyli ta cała Yumi stała „na straży", na wypadek oszustwa pieniężnego? Hmm... może to było jakieś wyjaśnienie, ale nadal nie widziałam powiązania z zamęczaniem mnie na sali ćwiczeń. I dlaczego mnie „sprawdzała"? To nawet nie było logiczne z wizualnego punktu widzenia. Dziwna dziewczyna...
- No..., bo wiesz... to się nie tyczy majątku, bardziej relacji międzyludzkich. A patologii wszędzie pełno i „to" sprytne jak plaga, dlatego trzeba być ostrożnym i odpornym, a nie dawać się wpuszczać w maliny. – wyjaśniła mi tak, jakbym była jakąś ułomną i opóźnioną w rozwoju osobą.
- Szczerze? Nie, nie rozumiem. – zaprzeczyłam. – Ale niech będzie, choć nie wiem, czemu uciekłaś się do takich metod. Nie musiałaś kraść.
- Ej, nie ukradłam. Znalazłam na trawniku, na szkolnym boisku. Może wywiało przez okno?
- Tutaj ktoś się włamał i wyglądało tak, jakby właśnie przeszedł tajfun. – wyjaśniłam jej i założyłam ręce na klatce.
- No to może Sissi albo Emily. Na pewno nie ja, bo ja spoza akademika.
Zachowanie, jakie pokazała , różniło się minimalnie od Sissi czy Emily. I pomyśleć, że do niedawna uważałam je za miłe. A Yumi... Yumi prawdopodobnie nie miała złych intencji, tylko sposób wykonania był nieco kulawy. Nie miałam jednak na Japonkę żadnych dowodów: ani na to, iż to tylko jednorazowe, ani na to, że coś przede mną zataiła i nie do końca przybyła w pokoju.
- Cóż, sprawa zamknięta? – spytałam i wyciągnęłam do niej swą prawą dłoń.
- Tak, tak. Jasne, bez obaw. Już wszystko okej. – przytaknęła energicznie i uścisnęła mi dłoń, a jednak poczułam, jak delikatnie ściska moje palce. Co ona czyniła? Czy w dalszym ciągu uważała mnie za jakąś reinkarnację „Cytrynowego ducha"? Obawiała się czegoś... albo raczej kogoś? Raczej wątpię, aby chodziło o mnie, bo wyglądam jednak przyzwoicie.
- Chcesz pogadać?- zaproponowałam ze zwykłej uprzejmości. W normalnych okolicznościach można było teraz uznać spotkanie za zakończone, jednak Japonka „przypadkiem" pokazała mi, iż wciąż żywi wątpliwości. Za punkt honoru uznałam wyprowadzić ją z błędu. No bo nie może być tak, że ktoś będzie się na mnie wyżywał, a ja wiem jedynie troszkę, tj. z wersji jednej (lub też dwóch) osób. Może jednak trzeba będzie zdobyć się na bezczelność i zacząć narzucać się Sternowi, aż wyśpiewa o „Cytrynowym duchu"?
O Boże, ta sytuacja podsuwa mi jakieś same, nienormalne pomysły! Nawet, jeśli Odd i Ulrich są kumplami i dzielą pokój, to to nie uprawnia mnie, aby namawiać jednego czy drugiego do złych rzeczy. Jeremy albo ta „różowa landrynka" (zapomniałam jej imienia) powiedzą?
Nie! To wszystko jest niefajne i nieeleganckie!
- I tak na kogoś czekam, więc jeśli ci nie będę przeszkadzać, to z chęcią skorzystam. – odparła Japonka, po czym weszła do mojego pokoju, a zaraz potem zdjęła buty. Na stopach miała cienkie, kolorowe skarpetki we wzór w pianki marshmallow, ale na puchatym dywanie raczej nie powinna odczuwać zimna i chłodu.
* * *
(Aelita)
Ponoć William miał jakiś pomysł, ale to był tylko nieprzemyślanie rzucony tekst pod adresem Ulricha. „Cwaniak-z-nie-wiadomo-skąd" rzeczywiście działał na nas wszystkich drażniąco, ale że zagadał akurat do Ulricha, to tylko dlatego, że kilka miesięcy temu ten niejaki 'W' narobił niemałego zamieszania. To mógł być każdy z nas, ale tak się akurat złożyło, że Van przebywała w towarzystwie U., więc musiało dojść do jakiegoś starcia. Zresztą nie ma co się dziwić: 'W' to psychopata, więc nasz Will nie ma czego Ulrichowi zazdrościć. A przynajmniej nie tupetu czy temperamentu, gdy w końcu osiągnął swój cel i zaczął umawiać się z Yumi. Tak naprawdę, to winę ponosi Jeremy: to on kazał Ulrichowi „uczepić się" V, niby w celu dowiedzenia się o niej czegoś więcej. A może to dlatego ten dziwny chłopak wyszukał Van? Bo wyczuł, że Ulrich „przystawiał się" do niej? Czyżby obecność innego osobnika płci przeciwnej przy V, ułatwiła „panu psychopacie" szybsze wytropienie tej biednej Tajki? Tylko, że gdyby głupia teoria Williama okazała się prawdziwa, to tego gościa by tu teraz nie było, bo Van podziewała się nie wiadomo gdzie. William czasami potrafi mówić i działać w mądry sposób, ale jednak częściej jest tak, iż jak już zarzuci jakąś teorią, to to jest banał i taka durnota, że jego odzywanie się, to zwykłe marnotrawienie tlenu. Najpierw Yumi, potem Odd, a teraz gadanie głupot udzieliło się również Williamowi.
Całą noc spędziliśmy w fabryce „obsługując" tajemniczego gościa. Choć zastaliśmy go w fabryce, to żadne z nas nie odważyło się zostawić go znów samego. Po bezsennej nocy, nastał nowy dzień i na szczęście to był wciąż dzień wolny od szkoły. Niestety nie można było zostawić obcego w sercu naszego „centrum dowodzenia". Wbrew naszej woli zażądał, abyśmy nie próbowali szukać V. po Lyoko czy Concordii, bo to bezcelowe. Powiedział, iż szukaniem tylko jej zaszkodzimy. To, jakich określeń użył sprawiło, iż zaczęłam mieć podejrzenia. Nie chciałam mu ufać, ale w pewien sposób był osobą bliską V, więc „zaufałam" mu ze względu na nią, a do tego tylko tymczasowo. Z drugiej strony – przynajmniej uraczył nas skromną informacją o tym, iż V „nie wącha kwiatków od spodu". Jednak na tym pochwały dla obcego skończyły się. Był raczej antypatyczny. Miał mnóstwo bzdurnych i nieadekwatnych do sytuacji, żądań. Durny idiota! Myślał, że ma do czynienia z jakąś mało rozgarniętą „dzieciarnią", jak to on nas „ładnie" określił. Ratowała nas wiedza z pamiętnika Hagena oraz opowieść V, którą Ulrich nas zaskoczył. Trochę za wcześnie się z tym ujawnił, bo on, to znaczy ten dziwny „gość" nam teraz nie odpuści, choć z drugiej strony byłam z niego dumna. Ulrich myślał o V, jak o kimś w rodzaju młodszej siostry, choć tak rocznikowo V, była starsza o parę dobrych lat – jak ja, z tą tylko różnicą, iż w momencie „zamieszkania" w Lyoko mój wiek na dziesięć lat przeszedł w stan zamrożenia. Może Concordia podziałała na V tak samo? Natomiast bez względu na „podróże", V nadal pozostawała starsza, choć w pewien sposób jej wiek cofnął się, więc można powiedzieć, że znowu była nastolatką. Mimo wszystko nie działało to tak jak ze mną (chyba, że o czymś nie wiem), więc dobrze, że Jeremy zainteresował się naszą panną „świnko-kotem". Dlaczego miałaby wrócić do swojej rzeczywistości, to chyba lepiej, że nastąpiła wtedy ta „pomyłka"... Było jej z nami lepiej! Uch, a z drugiej strony w Yumi wybudziły się paskudne uczucia i to do takiego stopnia, że jej nie poznaję. Zachowanie Yumi naprawdę spędzało mi sen z powiek. Nie potrafiłam zrozumieć jej zagrażającego zdrowiu, pasywnego nastawienia w stosunku do Van.
Co takiego się zadziało, że Yumi wchodziła w „tryb obronny"? To, że Ulrich był jej pierwszym przyjacielem, a potem crushem, to nic to między nimi nie zmienia. A jednak dla Yumi to był i nadal jest problem, jak Ulrich rozmawia z inną dziewczyną; dziwnym trafem jakoś nigdy mi się za to nie oberwało. Teraz jeszcze ON, a co to niby ma być? Van jest jakąś zabawką, której można wydawać polecenia? Jest tylko dla niego? Z tego, co słyszałam, to V. właśnie wolała się już nie widywać z tym swoim „przyjacielem", więc niby czemu miałaby z nim znowu mieszkać? ON ją wydał i to przez niego panna Maew ją złapała w Concordii... dobrze jednak, że zdecydowała się od nich wszystkich uciec i że się nie poddała... a może to robota Jeremiego? Nie wiem również, czy ten szaleniec znowu jej czymś nie zbajerował. V. jednak wykazywała ostatnio masochistyczne chęci... Pomimo zapewnień danych Ulrichowi, coś lub ktoś musiało jej znowu namieszać w głowie oraz nakłonić do ucieczki od nas... Mimo wszystko to nie do pomyślenia, by ją tak „przechwycać" w Lyoko bez naszej wyraźnej zgody.
Właściwie postawa Williama wobec niekulturalnego przybysza i sposób „chronienia" V., był dosyć niespodziewany, lecz jak najbardziej akceptowalny. Żeby tak jeszcze Ulrich był w stanie wyjaśnić Yumi, że nie ma powodów do zazdrości... jednak nie. Ona się uparła i uskuteczniała protesty popierające usunięcie V. z naszego życia; głównie chodziło o Ulricha, ale Yumi to Yumi – łatwo nie odpuszcza. Po tym, co znowu odwaliła, zaczynam mieć jej dosyć. Wypadałoby wyjaśnić Caroliné co nieco, ale z drugiej strony nie chciałam odbierać szansy zrehabilitowania się Ulrichowi, bo Odd... to było nie do pomyślenia, co zrobił! Samantha tak go sobie „ustawiła", że pozbył się naprawdę ważnej rzeczy. Może nie dla niego samego, lecz dla nas. Jak się zaczął ogarniać z ocenami, to na początku nie docierało do mnie, a na koniec tak zakręcił, że to V. wyszła na wariatkę. Może się nią rozczarował, ale to mógł uczciwie z nią załatwić sprawę, a nie robić z nią to samo, co w cyrku pracownicy ze zwierzętami. Mało tego, jeszcze próbował zrzucić winę na Ulricha... tylko, że gdyby nie odpowiednie podejście U. do V., to Odd nie dowiedziałby się że nie każda osoba płci przeciwnej pcha się mu sama w ramiona. Przecież sama byłam świadkiem, jak Odd nie dawał jej spokoju, a to właśnie U. zapewnił V., że Odd nie jest stalkerem, tylko po prostu jest „zbyt przyjacielski, a na widok ładnych i bezbronnych dziewczynek reaguje jak miś". Tylko, że Oddowi umknął jeden szczegół – niekoniecznie jest tak samo odbierany przez inne dziewczyny.
Samantha i Odd byli takimi typami osób, które nie były sobą znudzone, a po każdym „rozstaniu", zaraz znowu się „schodzili"- i tak ciągle w kółko od kilku ładnych lat. Może gdyby myślał trochę więcej o uczuciach innych, nie musiałabym się za niego wstydzić. Wszyscy byliśmy jeszcze młodzi... ale zachowanie Odda było beznadziejne i głupie. Ale dla Odda liczyły się (niestety) tylko jego dobro i poziom satysfakcji. Może przydałoby się zrobić mały eksperyment... choć z drugiej strony nie wiem, jakby się to skończyło. A zresztą! Nie było z kim, bo nie chciałam oddawać Jeremiego na „testy", a z kolei Ulrich był w tak niekomfortowej sytuacji, że robienie z niego „królika doświadczalnego" mogłoby się skończyć bardzo niefajnie, chociaż strasznie bym chciała coś takiego zobaczyć. No ale V. też mogłaby nie być chętna – choćby przez deklarowaną „Saharę uczuciową" względem Ulricha. Zresztą, co ja wiem? Nic, i właśnie dlatego „nie będę szukać miłości tam, gdzie jej nie ma". A jeszcze biorąc pod uwagę nastawienie społeczne V., szczerze wątpię, by czuła chęć zemsty – nawet jeśli to Odd pokazał jej takie „światełko w tunelu", a potem bezczelnie je ugasił.
Jak ludzie mogą się tak różnić?
- Aelita, musisz iść do Lyoko. X.A.N.A. znowu aktywował wieżę. – z zamyślenia wyrwał mnie Jeremy. To mi przypomniało, że chłopaki poszli sprawdzić wiarygodność informacji, którą poczęstował nas 'W'.
- Ale William i Ulrich jeszcze nie wrócili z...
Nie dokończyłam, gdyż drzwi windy właśnie się rozwarły, ukazując dwójkę kumpli, wraz z tym trzecim i wyszczerzonym, jakby go jakiś wirus szczęścia zainfekował.
- Znaleźliśmy pętlę przejścia, ale jest zablokowana, a „ten tutaj" nie przekaże dostępu, dopóki nie oddamy paru rzeczy. – wyjaśnił William, a przybysz uśmiechnął się zwycięsko.
- Tylko, że sam nam przyniósł „te" rzeczy. – przypomniałam.
- Tak, bo myślałem, że V. będzie bezpieczna, ale jak się dowiedziałem, nie była, więc zabieram, co moje i wracam do domu.- wyjaśnił „ten obcy".
- Tylko, że to nie my ją latami więziliśmy i krzywdziliśmy, a jak każdy człowiek, który myśli, że chce coś zmienić, to też ma prawo, więc to raczej nie powinno was dziwić, jeśli dowiedzieliście się, że nie chce z wami mieszkać. – dodał Ulrich, a gość serio się wkurzył. Rany, co za nienormalny typ. Nic do niego nie dociera? Jak bardzo trzeba być odklejonym, żeby nie wiedzieć, że jego czyny były złe?
- Jak zdecyduje „siła wyższa", bo akurat Lamai do gadania nic nie ma. A z tego, co mi wiadomo, „siła wyższa" wciąż nie zmieniła zdania, tak więc takie gadanie wiele nie zadziała. – odpyskował „pan psychopata", przez co drażnił coraz bardziej.
- Po pierwsze: nie mamy żadnej gwarancji, że nawet gdy już przekażemy Klucze do Lyoko, to nie będzie kontynuowane wyżywanie się na Van w ramach zemsty na pannie Maew i Tyronie. Po drugie... - Jeremy próbował jeszcze raz wytłumaczyć, że oferta 'W' jest nieopłacalna, ale nieznajomy Taj był naprawdę... trudnym negocjatorem i najpodlejszym draniem, bo z czystą satysfakcją zwodził Van ( i nas przy okazji też), doskonale bawiąc się z naigrywania się z jej realnych, choć dawnych już uczuć do swojej osoby. Próbował tego drugi raz, bo „posyłają" ją tutaj nie przewidział, że ktoś na poważnie będzie chciał się o nią martwić. Jak była z nami, to ta Maew straciła jej trop, a Tyron gdzieś się czaił, ale nie chciał przegrać, więc dał spokój... z drugiej strony 'W' wkurzało to, że nie miał dostępu do Concordii jak Hagen, ani tym bardziej do Lyoko, więc żeby móc śledzić V. z premedytacją posłał ją tutaj... Co za nieogarnięty chłopak! Drań, łajza, menda... a do tego totalny po*eb! Co on sobie myślał, że V. znowu się nabierze i będzie mu się odpłacać, dopóki jej psychika i wytrzymałość nie powiedzą „stop"? Jak można być tak żałosnym i okropnym?!
Nie podobało mi się, że doszło do takich komplikacji i konfliktu między Concordią i Lyoko. Tak czy inaczej, potrzebna nam wszystkim była V. – wyniszczona teraz bardziej przez sadystów. 'W' czy Hagen, a nawet Odd wcale nie byli lepsi od tej pie*rzonej Maew, a jeśli ktoś uważał, że V. zasłużyła sobie na to wszystko, to był dziwnym stworem w ludzkiej skórze. Co do Yumi... mam nadzieję, że wkrótce jej to zachowanie minie, bo nikt się od niej nie odsunął, a ona powinna o tym doskonale wiedzieć! Liczę na to, że przyjaciółka jest już na tyle doświadczona, że nie będzie zachowywała się tak jak ci nawiedzeni ludzie z Tajlandii.
- Już wam tłumaczyłem, że nie jesteśmy od tortur! Ona już taka zawsze była i po prostu... nie można tego złego się pozbyć, trzeba więc stopniowo, partiami. Trzeba krótko trzymać, bo inaczej będzie zachowywała się tak jak teraz.
- No nieźle, nieźle jesteście po*ierdo*eni. Żeby herezję stosować w dwudziestym pierwszym wieku?! Nie, nie potrafię zrozumieć! – krzyknął zdenerwowany William, a gość jedynie wzruszył ramionami.
- Jak chcecie. Nie przekażecie Kluczy do Lyoko, to będziecie sobie sami mogli pluć w brodę, jak panna Maew dobierze się do tej naszej „biednej" Van. Jak grzecznie będziecie współpracować, to kto wie, czy nie pozwoli nam się z nią spotkać. Och, mam na myśli siebie i Hagena, może Tyrona, bo na więcej osób, że Horvejkul czy panna Maew się zgodzą, bym nie liczył. Nie będę już wspominał o sobie, bo znacie moje zdanie, a niekoniecznie lubię się powtarzać. „My ją skrzywdziliśmy"? A, to szkoda, że tak o nas myśli i że tak wam przekazała. Właśnie daliście sobie sami pstryczka w nos. Tak, bo mogliście mieć szansę poznać, jak „opiekowała" się V. panna Maew... No ale cóż ja poradzę, że wy jesteście jeszcze małymi głuptaskami i nic nie ogarniacie?
Ten wyrachowany i psychodeliczny ton sprawił, iż przez moje ciało przeszło zimno, choć był dopiero lipiec, na zewnątrz... coś około trzydziestu ośmiu stopni. Niestety taki czub może sprawić, że nawet najgorętsze lato mogło zmienić się w prawdziwą, mroźną zamieć – rodem z najgorszej zimy stulecia. Po sposobie, w jaki wypowiadał się o Van, tak się właśnie czułam.
Nawet jeśli nie kłamał, bałam się ryzykować. Nie chciałam podjąć złej decyzji, dlatego liczyłam na mądre rozwiązanie trójki obecnych tu ze mną „panów", włącznie z Williamem. I choć obawiałam się, że nawet Jeremy jest teraz bezsilny, gdyż jego „geniusz" został poddany niechcianej próbie, to żywiłam nadzieję też do Ulricha i Williama. 'W' tak nami zakręcił w trakcie nocnej dyskusji, że Jeremy zaczął się poważnie obwiniać, że może powinien porzucić skany Lyoko w celu poszukiwań Van, bo przez to „pomógł" pannie Maew. Co do Ulricha, to mogę jedynie domyślać się, że tolerowanie i znoszenie słów tego wariata przychodziło mu z wielkim trudem. Nie spodziewałam się natomiast nowej strony Williama, którą nam zaprezentował. Coś w niego wstąpiło i chyba tylko w przypływie wysokiej adrenaliny tolerował twarz gościa. Z drugiej strony równie dobrze mogła to być pułapka i V. tak naprawdę nie była pannie Maew do niczego potrzebna – nie licząc możliwości eksperymentowania i sprawdzania wyników z niezliczonej ilości wszelkich badań i analiz, które na niej prowadziła. A dla Williama była to tylko zabawa.
Chociaż... jedno w spotkaniu z 'W' było plusem: znaliśmy wersję obu ze stron, bo po zmasakrowaniu mu twarzy przez Williama, obwieścił kluczową historię. Ale to nic nie zmieniało. Uwierzę, jak zobaczę, a po „relacji", jaką na krótko zyskała Van z Oddem, miałam doskonały obraz tego, co V. czuła do 'W'. Dlatego za to, co powiedział, ode mnie też otrzymał serię ciosów. Może Odd jej tak nie gnębił, ale też odpychał, a był milusi jak owieczka, gdy czegoś potrzebował! Czy to była dla niego odskocznia od „prawdziwego związku", w jaki wpakował się z Samanthą? Jeśli to go przerosło, to nie musiał „trenować" na Tajce... Zapomniał, że nawet, jeśli przeszła mu ochota „traktowania jej jak człowieka", to i zwierzęta mają uczucia? Jeśli mu przeszkadzała, to mógł być z nią szczery, ale nie był. Podobnie jak ten dziwak 'W'. Chyba tylko Ulrich nie był ograniczony. Choć Odd był z nią „bliżej", nie uważam, by cokolwiek jej pomógł, choć ponoć. Cóż, za to przynajmniej szanowny kumpel Stern nieco bardziej się wykazał i gdybym nie była lojalnie z Jeremiem, to pewnie w kontekście V. by mnie to zachowanie przekupiło. I jeśli miałabym wskazać, kto najbardziej się zmienił, ale tak bardzo, że bardzo, to bez wahania powiedziałabym, że właśnie Ulrich. Może ten „progres" nastąpił w wyniku poznania Van, a może to była tylko kwestia czasu, gdy się ogarnie po Yumi? Nieważne, co było przyczyną, ważne, że teraz, jak Jeremy nawali, to będzie jeszcze jakaś iskierka nadziei w tym oto panu. Już od dawna widziałam tą ogromną zmianę u Ulricha!
- Ech, skoro mi nie wierzycie, że to dla dobra Van, to otrzymujecie jeszcze w gratisie, powiedzmy że dodatkowe trzy dni. – gość przypomniał o swojej obecności, a ja z trudem opanowałam napad złości i śmiechu jednocześnie. Skąd on się urwał?!
Przed chwilą William i ja pokazaliśmy mu, co o nim myślimy. Czy on myślał, że każdy tutaj obecny traktuje Van jak jakąś nieistniejącą i nieważną w świecie rzecz? Lub też gorzej, co sprawiało, iż nawet nie chcę o tym myśleć, gdyż wzbiera się we mnie fala złości.
- Nie potrzebujemy trzech dni, żeby dać odpowiedź. W ogóle nie potrzebujemy się zastanawiać! Dla mnie to oczywiste, że sprzedawanie bliskich, to brak człowieczeństwa. Co cię skłoniło do myślenia, że może zdarzyć się inaczej?
William mnie dziś zadziwiał. Co go skłoniło do takich słów? Przecież sam się zachowywał jak prymityw względem Van.
- Och, w takim razie w porządku, nie ma czego już z wami omawiać, choć liczyłem na większą lojalność z waszej strony. Okazuje się, że to tylko była mowa na pokaz.
- Wielki czyn, naprawdę... a mnie się zdaje, że to całkiem normalne nie ufać podejrzanym typom, nie wiadomo skąd, rozkazującym dookoła tak, jakby byli u siebie w dodatku kradnącym i niszczącym nie swoje rzeczy. No ale, przede wszystkim zbiera się na frustrację i uzasadnioną złość, jak już okazują się stalkerami i sadystami z dewianckimi pobudkami. Ty się lepiej zacznij leczyć, bo „lepiej późno, niż wcale".
Zastanawiałam się, czy Ulrich w ogóle się odezwie, a jeśli już to zrobi, to co by powiedział. Oczywiście nie robił „wycieczki słowami dookoła tematu" jak Jeremy, tylko konkretnie nazwał te wszystkie rzeczy po imieniu – na szczęście bez wymieniania ich wszystkich ani bez szczegółowych opisów. Gość chyba rzeczywiście miał o sobie zbyt wielkie mniemanie, skoro uważał się za lepszego – nie tylko od Van, ale też i od nas. Czy naprawdę nie było i nie ma żadnego sposobu na tego psychopatę? Naprawdę źle się czuję wiedząc, że stoi tuż obok...
W końcu sobie poszedł i mogliśmy w spokoju porozmawiać, choć nie jestem pewna, czy chciałam koniecznie o nim. Dreszcze w dalszym ciągu mi nie przeszły, a na oczy ledwo już widziałam. I adrenalina nadal krążyła, ale nie żałowałam, że go tak potraktowałam. Było już dawno po południu, a konkretniej trzynasta dwadzieścia.
- No, tego to się chyba nikt nie spodziewał – jako pierwszy odezwał się William, a spojrzawszy na telefon, konkretnie zbladł. – Ja już jestem bardzo spóźniony, to obgadajcie beze mnie, a potem ktoś mi powtórzy. Ciao! – dodał i pobiegł do windy, szybko wciskając przycisk na górę, bo gdzie indziej?
- Tak wyglądało spotkanie? – Jeremy odezwał się do Ulricha.
- Bardzo „przyjemnie" się z nim gada, prawda? – odpowiedział mu sarkastycznie, na co Jeremy już nie umiał znaleźć riposty.
- On jest kosmicznie niemożliwy! Chyba potrzeba jakiegoś cudu, żeby się go pozbyć. – westchnął nasz „Einstein" po jakimś czasie.
– A ze zdobytych danych nici; najwyraźniej łącze padło, bądź też to problem „komunikacji" z Lyoko i Concordią. A może to ten psychopata wykradł informacje, których poszukiwania zajęły nam kilka tygodni? Zacznijmy od tego, że samo „włamanie" się do systemu ochronnego wirtualnego królestwa tej całej panny Maew było największym ryzykiem, na jakie wspólnie z Jeremiem się zdecydowaliśmy. Biorąc pod uwagę fakt, że mogliśmy złamać kod, ale nie dzięki naszym umiejętnościom, to napawały mnie te myśli wstrętem. Jak to się stało, że nieświadomie skorzystaliśmy z „pomocy" Hagena? Specjalnie nas oszukał, pozwalając myśleć, że osiągnęliśmy sukces, dzięki ciężkim poszukiwaniom, a 'W' miał również w tym swój udział? Udało im się zaciągnąć nas w pułapkę, więc „negocjacje" o Van były raczej z góry skazane na przegraną? Zwłaszcza, jeśli 'W' na każdym kroku wskazywał, co to mu się nie należy. On nawet sam poszedł na dół do skanerów!
- Aelita? To do nas czy głośno myślisz? – przerwał mi rozważania Ulrich.
- 'W' najpierw drażnił opowieściami, że „ładnie wykorzystaliśmy tanią siłę roboczą", a potem był sygnał, że X.A.N.A. zaatakował, to „polazł do Lyoko, by się rozerwać".
- Mów dalej, nie przerywaj sobie. – westchnął Ulrich.
- William i Ulrich pilnowali, by nie narobił szkód w Lyoko, a ten wariat „faszerował" ich historiami na temat Van i jakie to niesprawiedliwe, i w ogóle, ponieważ on jako „rodzina" ma takie samo, a nawet podwójne uprawnienia. Na jego gadaniu się nie skończyło, a ponadto zainfekował dwa sektory przechodnie z Lyoko tak, żeby V., gdyby zechciała znowu od niego uciec, nie mogła być bezpieczna w lyokowych sektorach. Tak bezczelnie się tym chwalił... Okropność! On nią i nami emocjonalnie manipulował. To było chore i wcale jej tym nie pomógł, a my daliśmy się podejść! Ale to, że „wiemy lepiej" już mu się nie spodobało. Tak czy siak nie zamierzał zostawić V. i dał nam do zrozumienia, że mając dwa wybory, to niestety, ale już zbyt wyraźnie pokazał, że możemy zapomnieć o V. Cóż, nie wie jednak, że nie ma takiej opcji. Problem leży w wykonaniu, bo jeden zły ruch i może tak się niestety stać, że z naszej winy V. będzie miała jeszcze gorzej niż do tej pory. Nie mieliśmy i nie mamy wprawy w zwalczaniu realnych przestępców czy psychicznych idiotów. Taka Sissi na przykład była nawet niegroźna, jeśliby ją porównać do tych wszystkich innych wariatów, toczących spór o Concordię czy nasze Lyoko.
- Wow, Aelita! Czy ty właśnie zrobiłaś analizę psychologiczna 'W' oraz osób powiązanych z Concordią? Bo... oni nie wiedzą, że my wiemy, jak odszukać Van... tak? – wtrącił Jeremy, na co kiwnęłam potakująco głową.
- Naszym zmartwieniem był X.A.N.A. Choć zdarzały się przypadki przejmowania kontroli, to jednak porównując zagrywki złego wirusa z własnymi „instynktami" tych od Concordii i jak się to miało do zagrożeń typu groźby od prawdziwych kryminalistów, to stwierdzam, że X.A.N.A. nie wydaje się już tak groźny. Na dodatek ich wszystkich łączyły podejrzane cele, zawierające wszystkie nienormalności i dewiacje, jakie są nam znane z literatury science-fiction. Najlepiej byłoby zgłosić ich na policję, ale z drugiej strony: kto by nam uwierzył? Nie istniał żaden dowód na to, że nie wymyśliliśmy sobie V. i że rzeczywiście kiedykolwiek żyła. Tak jest, to było najgorsze, że nawet nie istniał taki dokument, jak akt urodzenia Vanillé...
- „Pan Dziwny" był bardzo zajmujący, to fakt. – przyznał Ulrich. Dopiero teraz zauważył? X.A.N.A. załatwił nam aż osiem aktywnych wież, więc trzeba je było zdezaktywować. Czyżby Jeremy i Ulrich momentalnie się „wyłączyli"?
Pociągnęłam niecierpliwie Ulricha za ramię.
- Co jest, Aelita? – spytał zdziwiony.
- Wieże. Trzeba iść do Lyoko? – przypomniałam i pociągnęłam go znowu. – Wiem, że fajnie mnie słuchać, ale 'W' właśnie o to chodzi, żebyśmy bali się przystąpić do działania.
- We dwoje? To chociaż zadzwońmy po wsparcie. – zasugerował Jeremy.
- Dobra, chodź. Mam pomysł. – zgodził się Ulrich, a ja z tej radości wskoczyłam mu na plecy, ale drań mnie nie doniósł nawet do windy. Zrobiłam niezadowoloną minę. – Co ci się zebrało na wygłupy? Chcesz, by Jeremy też się nam wykruszył?
- Ojej, przepraszam, że się cieszę na twoje towarzystwo i mądre powiedzonka, gdy wokół panuje pogrzebowa atmosfera. – odgryzłam mu się i chyba to poskutkowało. – Ej, chyba nie wziąłeś sobie do serca tego, co mówił ten przerażający typ? No bo... właściwie to ty nam wprowadziłeś Vanillé do paczki i...
- Aha, zapomniałaś już o skutkach ubocznych?
- Yumi już od dawna miała się ku Williamowi, jeśli o nią ci chodzi. Potrzebowała tylko pretekstu, żeby zrobić z ciebie „pana nieodpowiedniego".
- Tak, jakbym nie wiedział.
- Ojć, miałam ci nie mówić, sorka. Przywaliłam temu 'W' też za ciebie.
- Spoko, ale nie musiałaś. Jakbym chciał, to sam bym mu przywalił.
- Czekaj, to o kogo ci chodziło? – zaczęłam skubać rękaw od jego koszuli, żeby zwrócił na mnie uwagę, ale w takim znaczeniu, żeby się wygadał.
- Odd Della Robbia, brzmi znajomo? – zdążył powiedzieć tylko tyle, bo tuż po wyjściu z windy, wlazł do kopuły (lub potocznie skanera), przenoszącej do świata Lyoko.
* * *
Jeremy wysłał nas na lodowiec. Było normalnie, poza tym, że brakowało spokojności. Góry lodowcowe pękały, a woda będąca częścią Cyfrowego Morza wrzała jak zupa w kotle. Co ten 'W' narobił?
- No, niezłą robotę ten „ktoś" wykonał – westchnął Ulrich i znalazł nietknięty kawałek. – Musi tyle wystarczyć. – dodał.
... Nie wiem, w jaki sposób przyszedł mu do głowy pomysł, który właśnie wprowadził w życie, jednak póki co okazał się skuteczny. Dziwny, ale bardzo trafiony. Dodatkowo, lodowiec wrócił do pierwotnego stanu... Wow!
- Niesamowite, pozostałe sektory również wróciły do swojego normalnego wyglądu – poinformował nas Jeremy. – Jak tego dokonałeś, Ulrich?
- Świetnie, ale wieże dalej się świecą na czerwono – zauważyłam, sądząc po jednej, widocznej z niewielkiej odległości, w której się od niej znajdowaliśmy.
- Um... teraz do świata przejściowego Shadow Hill albo... - zauważył Jeremy, ale nagle przerwał swą wypowiedź.
- Co? Nie każ nam bawić się z tymi kretami! Sorry, ale nie zgadzam się. – odmówiłam.
- I co ja poradzę na fakt, że ktoś takie stworki wymyślił? Chodź, Aelita, tak będzie szybciej – Ulrich próbował mnie namówić, ale ja tego nie lubię i nie polubię! W tym momencie nie miałam za dużego wyboru, więc jeśli Jeremy i Ulrich mieli jakiś plan, choć nieznanej jakości i treści, to pozostało mi tym dwóm, kochanym chłopakom zaufać.
* * *
(Caroliné)
To była długa ( i to naprawdę!) rozmowa z Yumi. Myślałam, że jakoś szybciej mi pójdzie, ale się pomyliłam. Było niezręcznie i niekomfortowo. Yumi zaczęła mi się najpierw żalić na niejakiego Ulricha, a ja już miałam jej dość. Brudy rodzinne to niech sobie pierze w gronie przyjaciół, ja nie muszę wysłuchiwać, że ma jakieś „wąty" do crusha czy kim on tam dla niej był. Ani mnie to nie obchodziło, ani mnie przy tym nie było. A tak w ogóle: to po co nastawia mnie negatywnie do Ulricha; i tak nic mnie z nim nie łączy. Bo póki co, to do projektów byłam dołączana „na doczepkę". Jeżeli pieprzone szkolne projekty jej przeszkadzają, to może niech zmieni szkołę, choćby na taką jednopłciową, a nie koedukacyjną?!
Nie chciałam wchodzić z kolejną osobą na ścieżkę wojenną, jednak odnoszę wrażenie, że z Yumi to ja się nie polubię – musiałaby zmienić swoje pasywne zachowanie oraz tą manię, że „mam chłopaka, ale Ulricha to sobie odpuść, bo jest mój". Jakoś było mi z tego powodu głupio i pierwszy raz w życiu wyszłam też na taką, co szuka „jednorazowych przygód". Cóż, jej wybór, że oceniła mnie zanim dobrze poznała.
Od towarzystwa Japonki „uwolnił" mnie niejaki William Dunbar – odebrał ją spod mojego pokoju, ale chyba bał się, że pokój jest nawiedzony, bo zostawił opakowanie cytrynowych wafelków. Czy wszyscy w tej szkole mają nierówno pod sufitem uważając, że skoro mieszkam tam, gdzie tzw. „Cytrynowy duch", to jest ze mną źle? Przecież to nienormalne być „opętanym" przez nieistniejącą osobę... prawda? Dyrektor nie przydzielałby mi chyba pokoju związanego z legendą o „Cytrynowym duchu", gdyby to rzeczywiście było coś, czego nie można naukowo wytłumaczyć?
Gdy Yumi już sobie poszła, sprawdziłam swój biedny telefonik. Na pierwszy rzut oka wydawało, że wszystko z nim dobrze, dopóki nie postanowiłam przejrzeć skrzynki odbiorczej. Z nieznanego numeru, ktoś przesłał mi dziwne, kilkusekundowe nagranie, które od razu usunęłam. Cóż, jeśli ktoś chce mnie wystraszyć i zmusić do powrotu do siebie, to niech się uzbroi w cierpliwość, bo nieukończenia gimnazjum Kadic nie było w regulaminie programu „Bright Future". Według informacji dołączonych do dokumentów zostały mi jeszcze trzy miesiące. A jeśli chodzi o mnie – muszę być dzielna i dać radę. Wytrzymam jakoś te parę tygodni w tym „wariatkowie". A duchów się nie bałam i nie boję, więc gdyby okazało się, że istnieje naprawdę, to z chęcią bym się zapoznała z tym „Cytrynowym duchem".
~ ~ ~ ~
Po apelu rozpoczynającym nowy rok szkolny, jak reszta uczniów poszłam pod odpowiedni gabinet – na spotkanie z naszą wychowawczynią, panią Hertz. Po czterdziestu pięciu minutach jak pozostali podeszłam do jej biurka, aby wpisać się na listę obecności, a po wykonaniu owej czynności opuściłam gabinet, aby na spokojnie przyswoić sobie plan zajęć. Miałam również ambitny plan odnośnie zgłoszenia do konkursu tanecznego. Eliminacje szkolne za równy miesiąc, ale trzeba będzie pogadać z Jimem, bo to było jego widzimisię, żeby zapisać mnie na zawody z biegów na osiemdziesiąt metrów... Coś tam czasem ćwiczyłam, żeby geny nie przejęły kontroli nad ciałem, ale do sportów mnie nie ciągnęło. Co innego, gdyby posłał mnie na żużel, jako osobę od cateringu. Ewentualnie widownię. Kibicowałabym w dobrej jakości HD – tak na żywo. Na pewno sprawdziłabym się również w roli sportowego komentatora i to tak całkiem poważnie. Bez żadnego sarkazmu..., ale gdzie tam. O posłaniu mnie na jeden z większych stadionów we Francji mogłam pomarzyć.
Ta kwestia była jeszcze do ustalenia, przy założeniu, że Jim nie przedłuży mi kary, którą zdążyłam u niego załapać. Z racji tego, że nie dał mi jasnych instrukcji, wybrałam drogę powrotną do akademika.
- Czekaj, czekaj. – zawołał za mną ktoś, kto ostatnio często mnie męczył. – Wymyśliłaś już scenariusz? – zapytał Odd jak gdyby nigdy nic.
- Och, nie mówiłam ci, że nie mogę ci pomóc? – zdziwiłam się.
- A, jasne. Podział obowiązków też ci nie pasuje?
- Skoro tak ci zależy, to po prostu zrezygnuję. – westchnęłam. Byłam już naprawdę zmęczona jego marudzeniem oraz zmianą zdania.
- Ej, nie musisz taka być, przecież miejsca starczy dla wszystkich. To jak, łączymy siły? – zaproponował, przez co miałam ogromny mętlik w głowie.
- Wybacz, to za szybko. – odmówiłam, po czym poszłam na koniec korytarza, mając nadzieję, że to go jakoś zniechęci.
- No, ale czekaj, bo musimy omówić projekt, co miał być na wakacje? – nie wierzę! Odd dalej próbował wziąć mnie na litość.
- A to już nie moje zmartwienie. Trzeba było w wakacje przysiąść, a nie szukać „jednorazowych przygód" lub udoskonalać bajkę o „Cytrynowym duchu". Myślę, że powinieneś odstawić to, co bierzesz, bo sama wyobraźnia nie uratuje cię przed zaliczeniem testów końcowych. – to mogło już być bezczelne z mojej strony, ale stało się tak dlatego, iż moja cierpliwość względem Odda osiągnęła wynik poza dopuszczalną skalą...
Niekoniecznie chciałam nawiązywać do wiadomej „opowiastki", ale na tego lenia działa już chyba tylko i wyłącznie jego własna broń. Nie zamierzałam się z niego naśmiewać, jednak przypadkiem nabyłam chęci na drobną „akcję ofensywną", bo miałam dość traktowania mnie niczym belfrowskiego wskaźnika. Może nigdy nie został na mnie użyty przez żadnego nauczyciela, ale już same opowieści szkolne potrafiły mnie oduczyć nieposłuszeństwa. Czy to było trudne i skomplikowane, aby zrozumieć, iż nie szukam wrogów?
Odd patrzył na mnie ze złością i zacisnął agresywnie dłonie w pięści, ale na szczęście nie użył na mnie agresji. Przynajmniej nie w formie fizycznej.
- Ja tu do ciebie w pokoju, a ty do mnie z wiadrem tęczowego slime'u... Ech, nieważne. Ale wiedz, że to nie koniec, bo jakoś musisz zrozumieć, jak ważna jest sztuka – zapowiedział Odd. – I prosiłbym jednak o odrobinkę szacunku, tak więc nie wspominaj o moim największym failu, okej? To tylko drobna usterka. Pójdę do liceum plastycznego i nikt się nie dowie o legendzie Kadic.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to ze mną jest coś nie tak, czy może z ludźmi z tej szkoły? Gdyby „Cytrynowy duch" był jedynie wymysłem Odda, to szkoła nie wzywałaby szamana.
- Po prostu daj mi już spokój. – poprosiłam i zamknęłam drzwi do pokoju tuż przed jego nosem. Cholera, akurat przylazła Emily, a jutro pewnie rozpuści jakąś głupią plotkę, świetnie!
* * *
(Aelita)
Omawiałam z Ulrichem jego „misję", którą nadał mu Jeremy, bo do tej pory nie miałam okazji go wysłuchać. Wypadł kilkudniowy wyjazd do rodziców Jeremiego, a po powrocie od razu siedliśmy do rozszyfrowywania dostępu do Concordii. Postępowały problemy z Oddem, brak kontaktu z Yumi... a dwa dni temu wizyta tego „sławnego przyjaciela Van" wyprała mnie z jakiejkolwiek energii. Z wyglądu prezentował się schludnie i na pewno nie jak ktoś z obsesją na punkcie wybujałych dewiacji; na swoją obronę wspominał o dobru Van, ale chyba nie trzeba być super inteligentnym, by odróżnić zdrowych ludzi od tych mentalnie niedyspozycyjnych? Mam na myśli... Zdradził go sposób wypowiadania się o Van, przez co do teraz mam ciarki.
Pomaganie przybyszowi zamiast Van byłoby porażką. Nie mam na myśli roli, jaką odgrywa w tym wszystkim Ulrich, ale z Vanillé najlepiej się dogadywali... Głównie dlatego, że Ulrich miał miękkie serce dla takich konkretnych, życiowych sierotek. Zakumplował się z Oddem, Jeremiem... a na końcu z Yumi. W międzyczasie ze mną, choć nasze początkowe relacje były... nienajlepsze, jednak jakoś tak się stało, że się dogadujemy. Czy tylko ja widziałam w kumplowaniu się z Van coś, co Ulrich już przecież przerabiał z nami? Czy to naprawdę... dziwne, że teraz relacja z Van jest u niego na najwyższym szczeblu, jeśli chodzi o komunikację międzyludzką? Jasne, czasem bywał już irytujący z tą swoją „skłonnością do dogadzania zwierzątkom z pazurkami, gdy się na niego „rzucały". Oczywiście nie tak na poważnie, tylko w przenośni. Z drugiej strony jego nowe „uczuciowe" skłonności co do Vanillé nie powinny nikogo dziwić. Yumi prezentowała „Saharę uczuciową" na długo przed pojawieniem się Van, także przyjaźń z nią od kilkunastu miesięcy wyglądała źle.
Pomimo częstych gaf i pomyłek, Ulrichowi nie można odmówić manier, bo on je ma, tylko nie wszyscy są chętni, aby je zauważyć, a co dopiero nawet „poczuć". No i nie zawsze chce mu się pokazywać tę „jego lepszą stronę", ale tak każdy przecież ma.
Najpierw musiałam poradzić sobie z narastającą złością do jednego i drugiego „baranka"; Jeremy nic nie wspominał o próbie odszukania ojca V., zaś Ulrich nie musiałby nas oszukiwać jakimś obozem językowym... Z drugiej strony dogadali się, by pozostało to tajemnicą, żeby uchronić „wydarzenie" przed ujawnieniem. Istniało ryzyko, że pewność akcji w mig mogła obrócić się w proch, znając moją tęsknotę do Yumi czy rozprzestrzeniająca się głupotę Odda, ale nie tylko. Pewność sama w sobie mogła okazać się zdradziecka, gdyż życie niekoniecznie lubiło nam robić prezenty i zsyłać słodycze czy tęczę szczęścia...
Za wiele się nie dowiedziałam, a to dlatego, że „misja" nie do końca się udała. To znaczy udała – w takim sensie, że Ulrich szybko wszystko pozałatwiał, jednak jego wyprawa zakończyła się „bezsensowną wycieczką" w kierunku Północnej Italii, ponieważ poszukiwana osoba nie była zainteresowana losami Vanillé. Nawet „lepiej" – poszukiwana osoba wyraziła dezaprobatę na wspomnienie o „najgorszym etapie życia". Poza tym nie czuł się w obowiązku interesować losem V., gdyż nie wierzył, że „to" jego. Wyprawa ta nie miała na celu nic innego, jak tylko zapewnić nas, co do prawdomówności V., bo ponoć sama nie była pewna, kim jej ojciec był. I to była kolejna niespodzianka, przynajmniej dla mnie. Otóż Jeremy jakimś cudem znalazł odpowiednie pliki w sektorach pośrednich, a raczej to my je „wyzbieraliśmy", żeby było nad czym rozkminiać. Zanim pokończyliśmy zajęcia w szkole i wyjechaliśmy na krótkie wakacje w rodzinne strony Jeremiego, regularnie odwiedzaliśmy wszystkie miejsca w Lyoko i blisko Concordii. Nie wiem, jak „Jerry" na to wpadł, ale to było naprawdę pomysłowe. Choć dziwne, bo do tej pory nie udało mu się złamać kodów dostępu do Concordii. Jakoś jednak dostał odpowiednie dane... choć nie wiem, czy to nie przypadkiem zasługa 'W'. tylko z drugiej strony, dlaczego chciał nam tak bardzo pomóc...?
Drzwi do pokoju Jeremy'ego otworzyły się i wpadł Odd.
- Sorki. Pukałem, ale chyba nie słyszeliście. – oznajmił. – A wiedziałem, że jesteście już po misji, bo William powiedział. Czemu nie dzwoniliście, że były problemy z Sami-Wiecie-Kim?
- To nie była misja. – poprawiłam go. – A poza tym, sam na pewno bawiłeś się o niebo lepiej z Nie-Musze-Mówić-Kim. – odbiłam pałeczkę, dając mu do zrozumienia, że nawalił.
- To woleliście wziąć Williama, mhm. – nachmurzył się. – No, to jak jeszcze nie wiecie, to mamy zostać jutro po zajęciach z Jimem.
- Niby jak i dlaczego? – spytał zdziwiony Ulrich. – Przecież dopiero jutro pierwszy dzień z lekcjami i w ogóle...
- No... nie wiem, czemu, ale jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności ciągle włamują się nam do pokoju... a właściwie to jedna osoba, którą Jim wczoraj rano nakrył. Nie wiem tylko, czemu dał nam karę, ale to musimy z nim załatwić.
- Gadasz od rzeczy. Co to za nowa fantazja? – zaśmiałam się z Odda.
- Ech, to trochę moja wina, okej? Ale miałem dobre intencje – usprawiedliwiał się nasz przyjaciel. Nie wiem jak chłopaki, ale ja byłam rozczarowana tym, że Odd wiecznie robi jakieś niekwestionowanie głupie akcje. Kiedy on się wreszcie nauczy? Ile on ma lat, dziesięć czy piętnaście?!
- Co tym razem zrobiłeś? – zabrał głos Ulrich.
- Wiesz, że drzwi się popsuły, prawda? No i przy okazji wyjścia z Sam, poszliśmy do galerii. I tam były takie fajne magnesy, ale akurat nie było jak ich kupić, bo przecież to własność szkoły, a Jim miał się zajmować usterkami. Poza tym kasy u mnie brak. Nie wiem, może orientujesz się, dlaczego ciągle mi znika? No, ale nieważne. Wracając do naszego Jima, to on niby wyjechał na nie wiadomo jak długo, lecz wrócił. No, i jak szedłem korytarzem, to zauważyłem, że drzwi były otwarte. A w pokoju kto? Jim złapał nowy, szkolny nabytek. Caroliné Lewis, pewnie kojarzycie? No i ja sprawę z Jimem załatwiłem i próbuję też z Cari, a ta do mnie z jadem. Aż mnie zmroziło, bo to przecież taka mała i raczkująca kruszynka, a odpaliła najcięższą artylerię słowną.
- ODD! Ogarnij się, naprawdę! Wybrałeś Samanthę, to nie łaź do innych dziewczyn, bo... - Ulrich próbował mu coś wytłumaczyć, lecz Odd mu przerwał.
- No i niby tłumaczyła, po co się zjawiła. Otóż to biedne dziecko z Ameryki myślało, że zgubiłem zwój „Zeszyt życiowych faili", no i mi go przyniosła, ale że jej się bardzo spodobała „historia o Cytrynowym duchu", to pomyślałem sobie, że dam jej artystyczny donate i może ją zainspiruję bardziej. Bo ona jest już przygotowana, że wygra ten konkurs ze scenariuszem i w ogóle.
- Dzięki za dodatkową robotę, Odd! Teraz trzeba po tobie posprzątać... - westchnął Ulrich, zaś Odd wcale nie wyglądał na przygnębionego konsekwencjami swojego czynu. Dlaczego on jest taki niedomyślny?
- Ale jak to „posprzątać"? Po prostu jej opowiesz, że w Kadic jest naprawdę miła i przyjemna atmosfera... no i na pewno wszystkim wyjdzie to na dobre. Na przykład dla Yumi, to przestanie sprawdzać Cari, czy nie jest tym duchem.
Nie wiedziałam, co się zadziało z Oddem. Crushowanie do Samanthy, którą znał od wczesnych klas szkoły podstawowej, miało na niego bardzo negatywny wpływ. Ostatnio coraz bardziej. Jeśli było mu z nią aż tak dobrze, to dlaczego dobijał się do tylu innych dziewczyn? Mało tego, pomimo oficjalnego zakazu, uczepił się Caroliné... Przypominała mu „świnko-kota"? Hmm, to podejrzane. A Yumi przecież duchów się nie bała.... Dlaczego uczepili się teraz do Caroliné? Sami sobie byli winni; to oni podpuszczali biedną dziewczynę.
- No, ładnie mi dziękujecie. – oburzył się Odd.
- Żartujesz, prawda?! Mało dziewczyn już oszukałeś?
- Czemu taki jesteś, Ulrich, przecież ja nic Caro nie... A zresztą! Chciałem po prostu pogadać. Posłuchaj mnie!
- Nie mamy o czym rozmawiać.
- Oj, tam. Tego jednego nie możecie wybaczyć? Caroliné jest niegroźna, a co jest złego w oddaniu jej przysługi? Załapie więcej inspiracji, co w tym złego?
- Sam sobie odpowiedziałeś na własne pytanie, więc nie widzę sensu w kontynuowaniu rozmowy odnośnie Caroliné. Mam nadzieję, że niedługo dasz spokój: jej oraz nam! – zakończył temat Ulrich, a Odd oczywiście uznał, że go skrzywdziliśmy, więc wyszedł bardzo oburzony, trzaskając przy tym drzwiami.
- Jakieś sugestie? – zapytałam. Jeremy zapatrzył się na coś w laptopie, więc za rozmówcę służył mi kolega Stern.
- W jakim sensie? – odpowiedział pytaniem.
- Czy powinniśmy wyedukować tą dziewczynę z wymiany? W końcu nie wiadomo, co jednemu czy drugiemu wariatowi przyjdzie do głowy. Mam na myśli 'W' i...
- Wolałbym nie, ale prawdopodobieństwo, że sama zacznie się interesować może się zwiększyć, zwłaszcza, że już teraz Odd i Yumi robią jakieś dziwne podchody. Choć nikt nie lubi być świnką morską do eksperymentów.
Ulrich przyglądał mi się przez dłuższą chwilę uważnie. Milczał, a potem powiedział dramatycznym tonem:
- Caroliné nie wierzy, że V. to tylko „Cytrynowy duch", zacznie węszyć. Już zaczęła, dlatego Odd tak się spina jak plandeka.
- Dlatego... zrobisz „to", Ulrich. „To" nie podlega dyskusji. – weszłam mu w zdanie.
- Powiedz mi, dlaczego? Tak bardzo lubisz, jak się męczę?
- A nie wiesz?
- Nie pytałbym... „To", czyli chcesz, bym specjalnie podpuszczał Caroliné, żeby pomogła znaleźć Van? To szantaż.
- Hmm... Dlaczego kazałeś Oddowi pozbyć się tych rzeczy? – zmieniłam temat.
- Nie mówiłem, że ma wyrzucić, tylko ogólnie wykonać porządki, a o to, że zrozumiał po swojemu, nie powinnaś mnie winić. A jeśli chodzi o podchody do Van, to i tak potraktował moje rady jak powietrze. Teraz nagle moja wina, tak właśnie mi ufasz, Aelita?
- To znaczy, że nie zrobiłeś tego dostatecznie i wyczerpująco długo.
- Możecie się nie kłócić? Akurat ty nie robiłaś absolutnie nic, tylko ja i Ulrich, więc nie wmawiaj sobie, że ci zależy bardziej niż nam. – odezwał się niespodziewanie Jeremy. – A może zapomniałaś już, że sama ją testowałaś, zanim wpadli na to Odd czy Yumi?
Takich zarzutów i to w dodatku od Jeremiego to się nie spodziewałam.
- Może nie byłam wybitnie rozmowna, lecz nie patrzyłam na nią z góry, jakby się wam mogło wydawać. Prosiłabym o nie wrzucanie mnie do tego samego worka co resztę antyfanów Vanillé. Jedyne, co jej zrobiłam, to pożyczyłam szampon albo coś takiego, ale tylko dlatego, że nie wiedziałam, że należy do niej. W kabinie była para. Jak miałam zauważyć? Zresztą ja to sobie już dawno wyjaśniłam z „panną świnko-kotem". Bardziej interesowałoby mnie, gdyby któryś z was przypomniał, dlaczego w pewnym momencie gość z Tajlandii nazwał ją „Lamai"?
- To jej oryginalne imię, Van to jej pseudonim i przezwisko, i nie ma nic wspólnego z tym, że lubi wanilię czy coś. – wyjaśnił mi Jeremy.
- A jak w ogóle wpadliście na to, że ojciec Van będzie osiągalny? Macie obsesję, czy nie tak?
- Przypadek. Nie szukałem typa specjalnie, przecież Van sama mi mówiła, że nie chce... - przypomniał Ulrich. – Tak wyszło, że podsłuchałem rozmowę telefoniczną ojca z klientem.
- Więc dlaczego posłuchałeś Jeremiego?! – drążyłam temat do granic możliwości. – To się nazywa hipokryzja. A obóz językowy by ci się przydał bardziej.
- Mówiłem, że pomysł nie wypali, więc się uparł, że mimo wszystko powinienem czegoś się dowiedzieć, bo uwierzył w fałszywą informację, która ktoś mu przesłał. Facet nie wiedział nawet, że miał córkę, a o pannie Maew nie chciał słyszeć.
- Aha, dzięki! Mogłeś mi powiedzieć, coś wiem o byciu sierotą.
- Powtórzę ci po raz trzeci: należało zachować wszelkie środki ostrożności! Nie tylko przed Yumi. – wtrącił się Jeremy. – Skoro William doniósł na V. jakiejś kobiecie, która jest detektywem, to myślisz, że nie wypróbowałby tego ponownie? Przecież te plotki o likwidacji Vanillé musiały brzmieć wiarygodnie. Zauważcie, że ta „pani detektyw" sporo wiedziała. Istnieje prawdopodobieństwo, że to szpieg panny Maew.
- Ale Yumi taka nie jest, a Will się zmienił na lepsze. A poza tym... niby w jaki sposób ja miałabym jej zaszkodzić? Nie widzę ani powiązania, ani sensu.
- William sam by na to nie wpadł, a Yumi... cóż, chyba jednak została w niej odrobina zaborczości względem tego kogoś tutaj. – oznajmił Jeremy, a Ulrich prawie go zmiótł swoim morderczym wzrokiem.
- Jesteście beznadziejni. Obaj. – westchnęłam.
- Po prostu chciałem się upewnić, że chociaż on jej nie skrzywdzi bardziej. Wystarczy, że wychowywała się bez ojca, ale pod terrorem matki.
- Bez sensu, po co miałby ją... - przerwałam Jeremiemu.
- Jakieś wspólne zainteresowania musieli mieć, skoro tak łatwo przyszła im do głowy decyzja o zniszczeniu tej dziewczynie dzieciństwa. Biorąc pod uwagę niechęć oraz inne czynniki, to ta teoria jest możliwa. – usprawiedliwiał się „Einstein".
- Brzmi sensownie, zgoda, punkt dla was obu, jednak nadal uważam, że zachowaliście się nie fair wobec mnie nie mówiąc mi o waszym pomyśle. A co do Yumi... nie wierzę, że upadła aż do poziomu Sissi. Caro... tez jest winna, bo powinna dać jej szansę, aby zrozumieć, ale nie uczyniła tak ani razu, prawda? Wy też się.. ach, szkoda gadać. Zajęliście się, nie wiadomo czym tak naprawdę. W czym to niby miało pomóc?...
- Serio myślisz w ten sposób? Że nie próbowaliśmy czegoś w słusznym celu? – przerwał mi Ulrich.
- A nie było tak? Pomogłeś Van okej, zgoda, ale z Yumi sprawę totalnie olałeś.
- Dobra, zanim się pokłócicie na dobre, to proponuję zakończyć spotkanie. Trzeba się przygotować na zajęcia, gdybyście zapomnieli, jutro trzeba oddać plany projektów, nad którymi mieliśmy pomyśleć w trakcie wakacji. – przypomniał Jeremy.
- Mam rysunek w pokoju, a poza tym brakuje mi jeszcze paru szczegółów. Co do tego scenariusza, to nie zapisywałam się, a o tej obowiązkowej części... nie ma szans, że do jutra skończę. Nawet nie zaczynałam. – wyjaśniłam.
- O, nie masz zadania domowego? – zdziwił się Ulrich. – Niemożliwe.
- Tak wyszło. Czy to jakieś przestępstwo, biorąc pod uwagę, iż nie wszyscy musieli.
- Wcale, po prostu... wow.
- Uch, jakieś pomysły? Serio pytam. – zaczęłam „ten" temat ponownie.
- Jeju, ale jesteś...! Podejrzewam, że Odd jeszcze bardziej namieszał, tylko nie powiedział. I tak trzeba posprzątać po tych sierotach, więc oczywiście jak zawsze ja do brudnej roboty. – nadąsał się Ulrich.
No i więcej niczego konkretnego nie dowiedziałam się, ponieważ moi kumple zaprezentowali mi swoje brzydkie i nieetyczne podejście. W takim razie również mogłam zagrać wobec nic nie fair, prawda?
* * *
(Jeremy)
Aelita niepotrzebnie dała się ponieść emocjom, a Ulrich nadal miał problem z akceptacją krytyki swojej osoby. Przynajmniej w minimalnym stopniu. To też trochę nie tak, że jego obóz językowy był pretekstem. On rzeczywiście wyjechał na wakacje jak większość część szkoły i to też nie tak, że spędził nie wiadomo ile czasu we Włoszech, tylko i wyłącznie po to, by znaleźć ojca Lamai, ale Aelita poczuła się wykluczona. Cała „akcja" wyniknęła spontanicznie. Jak niby Aelita wyobrażała to sobie? Że niby kiedy mieliśmy jej powiedzieć. To było pod wpływem chwili, a zarazem dobra okazja, aby przekonać się o wiarygodności wersji V. Ona rzeczywiście powiedziała Ulrichowi. To wydarzyło się naprawdę przypadkowo – spotkał tego człowieka na swoim obozie i skonsultował to ze mną. Rozmowa z nim była inicjatywą Ulricha. Nie chciałem ryzykować, że coś przegapimy, a gonił nas czas... Może to nie było najmądrzejsze, ale przynajmniej zyskaliśmy potwierdzenie historii, którą kiedyś mi przekazał, gdy usłyszał od niej.
Wykluczenie Aelity było niestety konieczne, ale nie do końca dobre dla naszego związku. Przynajmniej nie miało to na celu ją urazić czy sprowadzić na właściwe miejsce", tak jak zadziało się to, gdy ostatnim razem została zaangażowana. Niestety Aelita zrozumiała takie działanie, jako skierowane przeciwko sobie, co było totalnie nieprawdziwe! Nie tylko Ulrichowi się oberwało, ale również mi i teraz oprócz ogarniania Odda, dołączyła do tego grona Aelita. Była zła i wściekła. Nie wiadomo, jak się zachowa, ale mam nadzieję, że nie zrobi takiej głupoty jak William, Yumi czy ten bałwan Odd. Czyli ona też myślała, żeby od początku kupić zaufanie Caro...? Z drugiej jednak strony mieliśmy to zadanie utrudnione przez Odda czy 'W', który drażnił nie tylko Caroliné, ale również mnie, Aelitę czy Ulricha. Głupio przyznać, ale nawet miło było, jak próbował „wkupić się" w łaski Van. Cóż, dla Odda najwyraźniej nie istniało już nic innego, bo cały świat przysłaniała Samantha. Dawniej... była nawet sympatyczną dziewczyną, ale kilka razy widziałem, jak siedziała w parku z podejrzaną bandą i coś sobie wzajemnie wstrzykiwali. Z drugiej jednak strony nie przepadałem za angażowaniem przypadkowych osób w lyokowe sprawy, a o Caro myślałem tylko dlatego, że wykazywała charyzmę i umiała o siebie zadbać, pomimo iż parę osób już się naraziło, w tym i ja. Proszenie ją o pomoc odnośnie Van... było nie na miejscu. Cóż, teraz Aelita dowiedziała się o wszystkim i z jednej strony rzeczywiście mogłem jej powiedzieć, ale z drugiej nie dowiedziała się wcześniej tylko i wyłącznie dla własnego dobra. Musiałem się nasłuchać, że to snobistyczne i egoistyczne myślenie, ale było warto. W gruncie rzeczy nie chciałem powtórzyć tego samego błędu. Jak to bywa, pojawiły się sytuacje oraz losowe postaci, które stały się swego rodzaju zakłóceniami, ale przynajmniej coś ktoś w końcu robił i starał się, żeby poskładać w całość tą naprawdę zakręconą historię.
- - - -
Miłego czytania dla wszystkich, którzy czekali lub którzy tu przypadkiem zbłądzili.
21. 09. 22 [21:24]
= SongJiji =
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top