Rozdział 27 "Artystyczne dusze"
(Odd)
Po powrocie z Lyoko zapanował spokój. Żadnych podejrzanych zebrań. Żadnych konspiracyjnych zachowań. Wydawać by się mogło, iż wreszcie mogę odetchnąć z ulgą i z czystym sumieniem rozpocząć ważną pracę. Niestety, nie miałem siły wziąć się za szkic rysunku z nadmiaru kłębiących się we mnie różnorodnych emocji. Choć powstał zarys pomysłu, zabrakło czasu na wstęp. Po powrocie z Lyoko poszedłem od razu spać, ponieważ następnego dnia musiałem wstać wcześniej i to nie z powodu lekcji, na których zaczęło mi nagle zależeć. Nikt nie musiał wiedzieć, że nie zjawię się na jutrzejszych zajęciach. Z drugiej strony nie miałem ochoty wysłuchiwać niekończących się opowieści o czymś, czego nazwa brzmiała „świnko-kot". Ani mnie nie interesowało, ani nie było prawdziwe, więc nie widziałem sensu w odbieraniu sobie przyjemnych godzin odpoczynku.
Przez cały dzień nie wiedziałem, co się działo, ponieważ byłem wyłączony z życia szkolnego na rzecz randki. Nie dzwoniłem do przyjaciół ani oni do mnie. Nie informowałem ich o tym, dlaczego postanowiłem urządzić sobie jednodniowe wagary. Po pierwsze nie chciałem, aby mnie wydali, a po drugie umówiłem się z Sam i chciałem poświęcić jej maksymalną ilość uwagi, ponieważ dawno nie spędzaliśmy razem czasu. Musiałem udowodnić, że naprawdę się zmieniłem i że mi zależy. Sam miała wątpliwości odnośnie moich priorytetów, dlatego też starałem się cztery razy bardziej. Od tego zależał dalszy los mojej relacji z Sammy, która w końcu zaczęła przybierać jasną, klarowną i zrozumiałą dla wszystkich, formę. W tej chwili liczyło się to dla mnie o wiele bardziej niż brak komunikacji z przyjaciółmi. Poświęcili się jakimś dziwnym zajęciom, praktykami rodem z jakiejś sekty.
* * *
Powrót miałem zaplanowany na późny wieczór. O zajęciu się Kiwim nie musiałem mówić Ulrichowi, bo to było mu już bardzo dobrze znane. Liczyłem na to, iż nawet jeśli mieliśmy ostatnio napięte więzi przyjacielskie, to i tak nie zawiedzie mnie. Nie zwaliłem na niego swoich obowiązków, bo miałem gorsze dni. Po prostu potrzebowałem przygotować się porządnie do wyjścia i nie mogło być mowy o żadnych opóźnieniach. Wiedziałem, że Ulrich również jest zajęty własnymi sprawami, jednak nie oznaczało to, iż powinien zignorować naszą niepisaną umowę przyjaźni. Kłóciliśmy się, owszem, ale wcześniej uzgodniliśmy, że nie będzie w to zamieszany mój piesek, więc miałem nadzieję, że i tym razem Ulrich mnie nie zawiedzie. Szczególnie, iż obecnie nie miał żadnych poważniejszych obowiązków takich jak ja. Liczyłem na to, że w imię naszej przyjaźni Aelita i Jeremy nie narobią mi więcej kłopotów, a wręcz odwrotnie – pomogą wymyślić przykrywkę. Tego samego życzyłem sobie również od Ulricha.
Kiedy przybyłem do pokoju grubo po dziewiątej wieczorem, Kiwi siedział bezpiecznie w wysuwanej półce, gnieżdżąc się zapewne gdzieś między warstwą nieuporządkowanych i nieupranych t-shirtów a walającymi się jak popadnie, skarpetkami nie do pary, równie mocno nieuporządkowanego życiowo i uczuciowo ich właściciela. Nie zauważyłem nigdzie żadnych śladów świadczących o niedotrzymaniu słowa przez Ulricha. Żadnych odbitych na meblach czy gumowym linoleum brudnych łapek psa, żadnych porozsypywanych piór z poduszki, którą przegryzłby Kiwi. Żadnych podrapanych mebli czy nieprzyjemnej niespodzianki na pościeli.
Nie interesowało mnie, że Kiwi męczy się wśród ubrań, które na sam ich widok prowadzą do mdłości. Najważniejsze to to, że potrzeby kundelka zostały zaspokojone w pełnym znaczeniu tego słowa. Okazało się, że moje obawy były bezpodstawne, a co więcej mój mały, kochany pieseczek był odświeżony i miał miękką sierść - niezbity dowód na to, iż Ulrich się wykazał. Inaczej mielibyśmy niezłą akcję z Jimem, który już niejednokrotnie był o krok od odkrycia mojej tajemnicy. Kiwi nie narobił kłopotów, Ulrich spełnił swoje zadanie, a nawet więcej, więc mogłem odetchnąć... jednak nie. Pozostał jeszcze jeden mały, lecz upierdliwy drobiazg.
Skoro o wilku mowa, to właśnie usłyszałem ciężkie kroki na korytarzu, w tym samym czasie rozległo się pukanie do okna. Myślałem o tym, jak mógłbym się odwdzięczyć Ulrichowi, jednak ostatnio nasza przyjaźń przeszła w stan zamrożenia, przez co przebywanie z najlepszym przyjacielem w tym samym pomieszczeniu lub tej samej przestrzeni, stało się niezręczne. Musiałem działać szybko. Nie zależało mi na otrzymaniu jakiegoś szlabanu, który byłby skierowany przeciwko mojej osobie i przy okazji wycelowany w Ulricha. Nie wiele myśląc pomogłem mu przeleźć przez okno. „Panu Mądremu" uderzyła woda sodowa do głowy, żeby łazić po oknach, lecz dzięki niemu Kiwi nie zdewastował naszego wspólnego pokoju. Kiedy drzwi otworzył niezawodny Jimbo, obaj leżeliśmy już na naszych posłaniach, przykryci cienkimi, szkolnymi kołdrami. Jim odchrząknął, skrobnął coś w swoim wielkim notesie, po czym odszedł.
-Ej, psst, Ulrich? – zwróciłem się cicho do kumpla. Chyba nie sądził, że tak po prostu będzie mógł sobie teraz spać, bez opowiedzenia mi, co mnie ominęło?
Początkowo obyło się bez odpowiedzi z jego strony, więc sięgnąłem po kapcia i rzuciłem w jego stronę.
-Co jest? – odpowiedział i zakrył sobie poduszką głowę, więc kapeć opadł na podłogę, robiąc tylko troszkę hałasu, który był o wiele mniej słyszalny, niż gdyby chlasnął mojego kumpla w czoło.
-No wiesz, ja...dzięki. Za zajęcie się Kiwim. A tak w ogóle, to co robiłeś za oknem? – zapytałem mocno zdziwiony. Obawiałem się, że kumpel nabył niepokojących nawyków i teraz wdraża je powoli, lecz drastycznie i z determinacją maniaka, do swojego już i tak mocno zwariowanego stylu życia. Czyżby naoglądał się za dużo Spider-Mana i teraz zaczął myśleć, iż poruszanie się po kondygnacjach wolnostojących budynków takich instytucji jak nasza szkoła Kadic, jest całkowicie normalne?
-Poszedłem na dach sobie posiedzieć – odparł zmęczonym tonem głosu, a jednocześnie tak, jakby to było coś zwyczajnego.
-Byłeś na dachu?! Ale co tam robiłeś? Czy... za mało ci było Lyoko w ostatnim czasie? – dopytywałem się ostrożnie dobierając słowa, gdyż Lyoko było strasznie delikatnym tematem. – Opowiedz mi wszystko od początku – poprosiłem.
-Spotkanie się udało? – zmienił szybko temat, a ja domyśliłem się, że coś jest nie tak. Nie był chętny do rozmowy, ale nie zamierzałem odpuszczać. Musiałem jedynie opracować szybko taktykę, która pomoże mi zawrzeć umowne porozumienie ze współlokatorem, kumplem, przyjacielem i jednocześnie sprzymierzeńcem. Wstałem, podszedłem do szafki i jak gdyby nigdy nic wyjąłem sok w plastikowym opakowaniu. Trzymałem zapas słodyczy i soków - sprytna sztuczka, której niedawno nauczyłem się właśnie od Ulricha. Swoją drogą dzięki temu sporo zaoszczędziłem i nie musiałem już prosić JEGO o drobne przyjacielskie pożyczki.
Usiadłem na brzegu łóżka kumpla i wtedy zauważyłem, że za jego poduszką znajduje się średnich wymiarów damski zestaw. Nie zauważyłbym, gdyby światło księżyca nie odbiło się w tej chwili przez okno.
-Prezent dla Yumi? W końcu się odważyłeś? – zapytałem i sięgnąłem ręką po rzecz, jednak zostałem powstrzymany. Odciągnął mnie od schowka, co już dawno mu się nie zdarzyło. Poczułem obecność zapalającej się żarówki nad moją głową.
-Ostrożnie, bo pochlapiesz. I nie, to nie dla Yumi – odparł i przesunął przedmioty bardziej za podgłówek lóżka, o ile było to w ogóle możliwe.
-Wygląda jak nowe – kontynuowałem. Wyduszenie z niego prawdy to tylko kwestia czasu, znałem słabości Ulricha, był w stanie ulec moim namówić, nawet w stanie trwającej między nami „zimnej wojny".
-Właśnie, trzeba będzie oddać w oryginalnym stanie – potwierdził Ulrich.
-Naprawdę nie wiem, jak ci się to udało, ale zainteresowałeś mnie, więc teraz nie masz opcji. Musisz. Mi. Powiedzieć. – oświadczyłem kumplowi, ostatnie zdanie dzieląc na trzy pojedyncze słowa, które wyjątkowo zaakcentowałem.
-No nie wiem, a co ja będę z tego miał?
Nie byłem na to gotowy, więc chwilowo nie mogłem udzielić mu odpowiedzi, zawiesiłem się. Dodatkowo sprawę utrudniało głupie przeczucie, że jednak wiem, do czego to wszystko zmierza – on mi powie, jak znalazł się na dachu i inne historie z tym związane, a w zamian miałem mu powiedzieć, czy moje obrażanie się i ignorowanie pewnej osoby już minęło. Oczywiście były to tylko myśli, nie byłem pewny, dlaczego pomyślałem, że może mu akurat o to chodzić. Jednak posiadałem takie przeczucie, że właśnie o to Ulrich chciałby się dopytać. Chociaż naprawdę nie wiem, dlaczego tak się na mnie uwziął. Czy mogłem mieć coś wspólnego z tym dziwnym stworzeniem?
-Niech będzie, zgadzam się – przyznałem. Istnieje również taka możliwość, iż zapomniał lub uda mi się zmienić temat rozmowy na inny. Zawsze istnieje szansa, aby ominąć te nieprzyjemne tematy.
* * *
(Ulrich)
Nie miałem pojęcia, co się porobiło z Oddem. Z jednej strony cieszyłem się, że jego dawne „ja" znowu wróciło, jednocześnie pojawiły się obawy związane z jego (nowym) zachowaniem. Jednak skoro zgodziłem się opowiedzieć, jak spędziłem dzisiejszy dzień, musiałem dotrzymać słowa.
-Przez całe dwie lekcje matematyki, które mieliśmy z samego rana pod rząd, pisaliśmy jakiś test z kuratorium oświaty, tak więc normalne zajęcia przepadły. Ostatnio, jak wiesz, nasza szkoła zajęła się promocją i z tej przyczyny te wszystkie projekty, testy kontrolne i uczennica ze Stanów. Następnie na angielskim pani Meyer pytała całą klasę, z czego tylko paru osobom udało się uzyskać pozytywne oceny. To była rzeźnia, więc w sumie masz szczęście, że sobie odpuściłeś. Na sam koniec było wychowanie fizyczne, więc również Jim postanowił nas nie oszczędzać. Możesz sobie wyobrazić, że to był dzień pełen wysiłku dla każdego. Nawet Jeremiemu nie udało się tym razem wymigać, a ponieważ Jim i tak był nie w humorze, kazał nam przebiec aż dziewiętnaście okrążeń. Do tego zrobił nam, teraz go zacytuję: „niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju Maraton Kadic". To niby na polepszenie wyników szkoły i zwiększenie szans na pozytywną opinię osób z zewnątrz. Dosłownie wszyscy ustawili się w kolejce do gabinetu pielęgniarki, ponieważ nabawili się jakiś kontuzji czy odcisków. Niestety pielęgniarka była nieobecna.
-Wow – naprawdę? Po tej opowieści to wszystko, na co stać Odda? Jak na niego, to jest to dość kiepska i słaba reakcja. - To nadal nie tłumaczy, jakim cudem przyszło ci do głowy, żeby poleźć na dach! – upomniał się o kontynuację. – Oraz dlaczego użyłeś okna, a nie tego specjalnego wejścia, o którym Jim myśli, że uczniowie nie mają pojęcia?
-Myślisz, że miałem ochotę korzystać z okrężnej drogi? Odd, wysil mózg – mruknąłem i zepchnąłem go stopą z łóżka, przez co odczułem, jak chrupnęły mi kości. Moja wytrzymałość również ma granice, dlatego przy czternastym okrążeniu już nie dałem rady i przemaszerowałem, czego Jim oczywiście nie omieszkał mi wypomnieć. Również i ja dzisiaj ucierpiałem, a teraz odczuwam efekty złażenia z dachu. Wiem jedno: na pewno dostarczyłem sobie nowych otarć.
-Ej, ej! – zamachał w proteście rękoma. – Naprawdę nie wiem!
-Wszedłem po schodach, tym przejściem, o którym wspomniałeś, ale później zostało zamknięte. Nie było innej drogi powrotnej, więc musiałem dostać się do naszego pokoju w inny sposób, to chyba logiczne.
-Mówisz serio? Tak bez niczego zszedłeś z dachu do naszego okna?! Tobie chyba rzeczywiście brakuje Lyoko. A jakbyś spadł?! Połamałbyś się i tyle byśmy cię widzieli. – Odd zaczął się do mnie kleić niczym ośmiornica. Ewidentnie przesadzał, ale cóż poradzę na jego nagły atak przyjacielskich czułości? Zrobiła się z niego kulka puchu, której jednak nie zamierzałem odrzucać, bo w pewnym sensie stęskniłem się za normalnie odzywającym się Oddem.
-Odd, nie dramatyzuj, nie było tak źle jak myślisz – pocieszyłem go i pstryknąłem go palcem w czoło. Następnie odsunąłem go od siebie, a kiedy się podnosił, poklepałem go po ramieniu, żeby go zapewnić, że wszystko ze mną w porządku.
-Ale jak...
-Trenowałem, zapomniałeś?
-Trenowałeś... „co"?
-No wiesz, wtedy – nie chciałem wywoływać w nim negatywnych odruchów, więc urwałem swą wypowiedź w kluczowym momencie. Odd przyglądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy, było to coś pomiędzy zmieszaniem a zniesmaczeniem, ale nieważne. Chciał usłyszeć, to już teraz zna przyczynę.
-Ale po co w ogóle poszedłeś na ten dach? – zaczął jęczeć i potrząsać mną jak plastrem świeżo zastygniętej galaretki.
-Odd, przestań. To nie było nic, o co powinieneś się najbardziej martwić. Przypadkowo trafiłem na te dwa przedmioty, były przywiązane do dachu jakimś mocnym drutem i grubą liną. Ktoś się wysilił, żeby usunąć konkurencję – dodałem, ale Odd tak jakby zignorował to, bo zaraz usłyszałem jego pisk.
-Czyli to jakiś skarb!
Chwilę się namyślił, zanim kontynuował. Czy on sądził, że wymyśliłem mu na poczekaniu jakąś dziecięcą opowieść?!
-Tylko... zaczekaj, kumplu. Zazwyczaj jest on w jakichś ukrytych pomieszczeniach. Nie znam żadnej legendy mówiącej o tym, że skarb leży na wierzchu – naburmuszył się Odd i wysiorbał do końca swój sok z plastikowej torebki, którym, a propos, wcześniej zdążył ochlapać kawałek prześcieradła.
-Odd, nie wymyślaj takich dziwnych teorii. Powiedziałem ci, że ktoś zrobił to z premedytacją. Te rzeczy, które zauważyłeś, to zestaw pisaków i kredek malarskich, a ten gruby notes to szkicownik.
Usta Odda uformowały się w kształt literki 'o', a następnie Odd starał się (ponownie) dostać do rzeczy, które przed nim schowałem.
-Chcę zobaczyć~! – zawołał. – Proszę, mogę? Mogę? MOGĘ?!
-Nie i koniec. Nie proś mnie więcej. Jutro jak tylko wstanę, pójdę i zaniosę tej osobie, do której to wszystko należy – oznajmiłem. – A tobie proponuję pójść już spać.
-Nie mogę, Ulrich. Nie wiesz, że ja też miałem dzień pełen wrażeń? – Odd próbował mnie przekupić jakimiś dziwnymi minkami, ale nic na mnie nie działało. Byłem zmęczony, nie tylko fizycznie, ale psychicznie. – Naprawdę nie mogę nawet się dowiedzieć, do kogo należy twoje znalezisko? – zrobił minę w stylu kota ze „Shreka".
-Jeśli ci powiem, czy wtedy dasz mi odpocząć? – spytałem, głośno wzdychając.
-Powiedz. Co ci szkodzi – nadal się dąsał i próbował wymusić na mnie wyjaśnienia.
-To własność tej dziewczyny, co jest u nas od paru dni lub tygodni. W każdym razie, nie ruszaj, nie dotykaj, stój oddalony od niej i od jej rzeczy, najlepiej w odległości minimum kilkuset metrów.
-Żartujesz?! Masz na myśli Caroline Lewis?!– zrobił niezadowoloną minę i szturchnął mnie w ramię. - Stary...! Serio, ale jak ty to robisz?
-Mówię ci w grzeczny i cywilizowany sposób, abyś przynajmniej zaczął próbować nie rzucać się na wszystko, co jest płci pięknej, ma ładny zapach i da się z tym flirtować. A teraz, skoro spełniłem twoją zachciankę, czy dasz mi się wyspać? – poprosiłem, ponieważ czułem, że jestem na dobrej drodze, żeby mu wszystko wygarnąć, włącznie z tym, że Kiwi zaczął dziurawić wszystkie możliwe pary moich skarpetek i bawić się sznurówkami od butów. Był przez długi czas rozpieszczany przez rodzinę Odda i jego samego. Później Kiwi miał dobrze przez pewną postać, ale ja na to nie mogłem sobie pozwolić. Rodzice do tej pory nie wiedzą, co się stało z moim telefonem, ale nie zamierzałem im mówić. Najważniejsze, że posiadałem inny i nie straciłem nic z cennych danych. Dogadzanie psu było jednak jedną z ostatnich rzeczy, które mógłbym chcieć zrobić.
-Grr, w porządku. Ale gotuj się na dzień, kiedy dopadnę cię i mi dokończysz – zapowiedział Odd.
-Nie ma czego dokańczać, wszystko, co się dzisiaj wydarzyło, już zostało ci przedstawione.
-Jutro jest sobota, pójdziemy z resztą na spacer? – dopytywał się uparcie Odd.
-ODD! Ucisz się, chciałbym już móc zasnąć. Nie wiem, co jutro będę robił, chcę odpocząć. Wypadałoby przyłożyć się do nauki, test semestralny z chemii za pasem. - uświadomiłem go, a potem szybko zakryłem się kołdrą od stóp do głów.
-Ej! Ulrich~ - zawołał znowu. – Co chcesz w zamian? No... bo wiesz, tak jakby wydusiłem w końcu z ciebie tę opowieść. Tylko mam niejasne przeczucia. Proszę powiedz, że się mylę, tak?
-Co znowu... - mruknąłem i odkryłem twarz spod kołdry.
-No... wiesz... Słyszałem, jak Aelita i Jeremy mówili, że tak ci zostało po znajomości z sam-wiesz-kim. Mam na myśli... z ich opowieści wynika, że świnko-kot nie jest wymyślony...
-Odd, weź ty już lepiej idź spać. Gadasz głupoty. Dlaczego miałbym przejmować zwyczaje kogoś obcego. A teraz serio Odd, dobranoc – zakończyłem naszą rozmowę i na nowo zakryłem się kołdrą. Próbowałem zasnąć, ale przez wścibstwo Odda nie udało mi się, a próby, by ograniczyć zastanawianie się, gdzie podziała się V., poszły się paść do lasu.
* * *
(Caro)
Byłam pewna, że notes został w którejś z klas, gdzie ostatnio odbywały się zajęcia. Próbowałam najpierw sama znaleźć swą zgubę ale w trakcie poszukiwań zostałam zatrzymana przez wuefistę, któremu moje zachowanie wydało się dziwne. Czy nigdy nie doświadczył tego, że uczniowie przypomnieli sobie, że coś zostawili i chcieli znaleźć tę rzecz za wszelką cenę? Nie obyło się od oskarżeń, że pewnie chciałam wykraść testy oraz klucz odpowiedzi, aby przesłać do każdego. Ciekawe ma pomysły, ale marnuje swój czas zajmując się osądzaniem i śledzeniem uczniów. Rozumiem, że dba się w ten sposób o przestrzeganie reguł i zasad panujących w szkole, ale czy chodzenie za każdym uczniem to nie lekka przesada? Jim w końcu dał się przekonać, że nie planuję niczego wbrew prawu, ale dla zachowania wszelkich zasad BHP, podążał za mną. Było to niekomfortowe, ale nie miałam dużego wyboru. Efekt poszukiwań zakończył się bezowocnie, nawet po dodatkowych przeszukiwaniach każdego zakątka szkoły w trakcie weekendu. Pogodziłam się już z tym, że mój specjalny zestaw przepadł, w końcu był to prezent od rodziców zanim wyjechałam do Francji.
Prawie całą niedzielę spędziłam na mieście. Zaszłam do galerii, ale nie udało mi się znaleźć niczego, co mogło mi zastąpić notes. Również nie miałam pomysłu, a nowe szkice w niczym nie przypominały oryginalnej pracy, którą miałam zamiar zgłosić do konkursu. Żaden świeży pomysł nie pojawił się.
Przede wszystkim fakt, że zaginęła mi rzecz, która zawierała moje szkice, był dla mnie życiową porażką. Może postąpiłam zbyt lekkomyślnie zostawiając notes oraz piórnik z cienkopisami byle gdzie, nawet jeśli wynikło to całkowicie przypadkiem. Zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście do tego doszło. Próbowałam przypomnieć sobie wydarzenia mające miejsce w piątek, lecz mój mózg nie zarejestrował sytuacji związanej z przyniesieniem przeze mnie tak ważnych przyborów artystycznych w nieodpowiednie miejsce. Odwiedziłam bibliotekę miejską, jednak nic mnie nie zainspirowało.
Droga powrotna zajęła mi niecałe dwadzieścia pięć minut.
Po godzinie osiemnastej zajęłam się powtórką materiału na biologię, gdyż następnego dnia miał odbyć się sprawdzian z trzech ostatnich działów.
* * *
Poniedziałek zaczął się tak, że w ogóle nie chciałam wstać. Przeleżałam w łóżku praktycznie do ostatniej możliwej minuty, dopóki nie uświadomiłam sobie, że właściwie to i tak jestem spóźniona. Wczorajsza powtórką na nic. Mimo to, leniwie bo leniwie, wstałam... z ogromną niechęcią, gdyż nie miałam najmniejszej ochoty na spotkanie z tymi zawistnymi i zapatrzonymi w siebie lalkami, jednak bezczynne wgapianie się w cukrowy wystrój pomieszczenia również nie był dobrym rozpoczęciem "ukochanego" pierwszego dnia tygodnia wszystkich tych, którzy musieli się jeszcze uczyć.
To był koszmar na jawie! Dziewczyny tutaj wykazywały zaawansowany narcyzm. Zachowywały się niczym stereotypowe amerykańskie nastolatki z filmów dla młodzieży lub dla dorosłych. Nie umiałam sobie z tym poradzić. Mimo iż jestem w Kadic od zaledwie kilkunastu dni, nie umiem wtopić się w grono lokalnych uczniów, gdyż nigdy wcześniej nie spotkała mnie taka nieprzyjemna atmosfera i nieprzychylne spojrzenia ze strony tak wielu osób. Wygląda na to, że skutecznym sposobem na zyskanie sympatii, jest porzucenie wszelkich zasad dobrych manier i zachowywanie się jak gbur.
Na początku myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, lecz o mojej pomyłce utwierdził mnie fakt, iż chłopcy, w przeciwieństwie do dziewcząt, zachowywali się przyzwoicie. Nawet szkolny rozrabiaka, który wcale nie był taki groźny, zajmował się rozwalaniem lekcji nauczycielom. Głównie zadawał niemądre pytania i próbował rozbawić klasę, jednak okazywał względem mnie prawdziwie rycerskie maniery. Nie rozmawialiśmy poza zajęciami. Jedyne co, to zdarzyło się, że on i jego kumpel przebiegli za mnie w weekend karne okrążenia, jakie zażyczył sobie Jim. Poinformowała mnie o tym Emily, tylko czy ona mnie śledzi? Nie mogła poczekać do poniedziałku?
Poza tym zauważyłam, że Odd jest w stanie zachowywać się przyzwoicie. Może dlatego, że jego kumple kontrolowali go, co było swego rodzaju ograniczeniem jego błaznowania? Gdyby nie to jego podpisywanie się, uznałabym Odda, czyli tego pozytywnie zakręconego dzieciaka, za całkowicie zwyczajnego. Był dziwny, ale nie tak bardzo jak Em. Zresztą, tu nie ma nawet co porównywać, bo różnica jest kolosalna.
Nie dziwiłoby mnie to naprawdę chamskie zachowanie dziewczyn, gdyby któraś z nich znała mnie wcześniej. Dzięki temu, co mnie tu spotkało przynajmniej wiem, że nie warto zaznajamiać się z tutejszymi dziewczynami. Nie mam ochoty pchać się tam, gdzie mnie nie chcą.
Nie miałam możliwości porozmawiać o tym jeszcze z Aelitą, ale nie sądzę, aby chciała mieć ze mną do czynienia. Aczkolwiek chyba jako jedyna nie dołączyła do grona osób, które obrały sobie za cel uprzykszenie moich dni w szkole. W ogóle w Kadic wszyscy byli podzieleni na grupki, nawet nauczyciele. To wszystko sprawiło, iż bardziej czułam się jak na jakimś obozie przetrwania niż w realnej szkole.
Sissi również żywiła do mnie urazę, tylko nie wiadomo, dlaczego. Na początku była dość miła, ale zmieniła swoje nastawienie względem mnie po zeszłotygodniowych zajęciach wychowania fizycznego. A może wydarzyło się to po ogłoszeniu konkursu rysunkowego?
Znała mnie wcześniej? Dlaczego zareagowała niczym typowa zazdrośnica? Mało prawdopodobne, lecz niewykluczone, tyle tylko, że sama nie wierzę w irracjonalność tej chorej sytuacji, która powstała wraz z moim pojawieniem się we Francji. Jeśli rzeczywiście jej zachowanie wyniknęło z mojej winy, to naprawdę jej współczuję, że marnuje sobie w ten sposób zdrowie. Zamiast przygotowywać plan zemsty, mogła podszlifować umiejętności i doszkolić się w jakiejkolwiek innej dziedzinie.
Chyba popełniłam jakieś straszne przestępstwo... Tylko... Czy trzeba było traktować mnie jak jakiegoś stwora z odległej planety? Na przykład taka Emily. O ile dobrze zrozumiałam, to zachowanie Sissi można usprawiedliwić. Z Em sprawa nie jest już taka prosta.
Od dawna zastanawiam się, co zrobiłam źle, że aż doprowadziłam Emi oraz większość uczniów do stanu maksymalnej wściekłości. Nieważne, jak bardzo starałam się rozwiązać ten problem. Wyglądało po prostu na to, że francuscy rówieśnicy myśleli o mnie, że "przyjechała z zagranicy, więc trzeba pomóc jej zaklimatyzować się". Było to dla mnie smutne doświadczenie; skończyłam jako królik eksperymentalny, nad którym bezkarnie można wieszać koty...
Słyszałam o tak zwanym 'koceniu', nawet o przymusowym, które miało służyć jako przykrywka do znęcania się, ale nie sądziłam, że kiedykolwiek przytrafi mi się coś takiego.
Dlaczego ja? Żadna krzywda nikomu się nie stała, chyba że ktoś jest zapatrzonym w siebie narcyzem.
Bardziej dziwi mnie fakt, iż chłopcy są bardziej spokojni od dziewczyn niż można się było spodziewać. Nawet ktoś, kto uchodził za naczelnego mistrza destrukcji i rozwalania nauczycielom ich lekcji, nie miał odwagi mnie zaczepiać. Oprócz Odda ten tytuł przypadł niejakiemu Thèo.
Nie mogę uwierzyć, że moja dawna szkoła, jak i koledzy z klasy, które zostawiłam w Georgii, tak bardzo różnią się od tego we Francji. Czy to aż tak duża przepaść kulturowa, czy może miały na to wpływ inne czynniki?
* * *
Nie wierzę! Notes odzyskany, leżał na ławce, przy której siedzę w klasie chemiczno-fizycznej. Szczęśliwym trafem nie miał śladów zniszczenia. Nie obawiałam się już, że nie zdążę.
* * *
Parę dni później ogłoszono wyniki konkursu. Nie wiedziałam, że Odd również ma zainteresowania w takiej dziedzinie kultury i sztuki jak rysowanie. Niestety jego praca przedstawiająca kosmiczny statek nie spodobała się oceniającym, lecz była o wiele lepsza od rysunku Sissi. Wygrał mój rysunek, a Sissi nie potrafiła się już powstrzymać i urządziła mi potworną scenę zazdrości, ale nawet tym nie przebiła tego, co usłyszałam od Emily. I po to czekałam dwa tygodnie na wyniki? Żeby te dwie mogły się na mnie wyładować?
-No dobrze. To pora na pracę w grupach. Odd, Ulrich... I Caroline. Może ona wam jakoś podniesie frekwencje w stopniach - uwielbiam panią Hertz. Dzięki niej tydzień nie jest całkowicie zmarnowany.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top