Rozdział 24: „The worst thing ever-deceiving"
(William)
To nie do wiary, jak potraktowali mnie przyjaciele Yumi. Wiem, czego dowiedziałem się od płatnej zawodowej detektyw, ale oni chcieli potwierdzenia. To znaczy Jeremy pewnie chciał ją przepytać pod względem technicznym, ale reszcie była całkowicie zbędna. Tak jak Yumi nie chciałem, by kręciła się blisko nas, ale odsyłanie jej do Lyoko czy Concordii tak jak sugerowała moja Japonka to już inna sprawa. To ja miałem wrócić na misję wraz z innymi, więc nie powinni poświęcać na nią czasu, nie mogli mi tego zrobić. Nie można mnie było zastąpić jakimś tajskim słabym zamiennikiem, który nie wiadomo do końca, kim lub czym jest. Nie podobało mi się, że mając informacje ode mnie, wciąż chcieli wiedzieć więcej. Przez własną ciekawość, która uważam, że strasznie ich wyniszcza. No dobra, może notatnik tego wariata 'W' nie zawierał danych dotyczących jej egzystencji w Lyoko, co najwyraźniej ich interesowało. To były jedynie notatki z czasów jej wczesnego dzieciństwa. Oczywiście, o ile to prawda, bo jakoś wciąż nie chcę wierzyć w to, co im wcisnęła. Że niby jest od nas starsza? Chyba nie uwierzę nawet, jeśli sama Aelita to potwierdzi. Jedyne, o czym byłem przekonany to to, iż nie do nas należy analizowanie tych kwestii, ale to zdanie tak zwanego 'szefa' liczyło się najbardziej. To, jak Jeremy zadzierał nos do góry było nie do zniesienia i tak jak miałem wielką ochotę ponownie postawić swoją stopę w wirtualnym świecie, tak teraz wolałem usunąć się im z drogi, by nie mogli mnie w nic na siłę zaangażować tak jak do tej pory.
* * *
(Odd)
Ostatnie dni wyglądały beznadziejnie: Jeremy i Aelita próbowali znaleźć coś o nazwie Hexagon, ale nigdzie nie było o tym więcej napisane, a Yumi i William trzymali się razem. Ulrich natomiast nie chciał mi powiedzieć, czym kazał zająć mu się Jeremy. I jak niby mogłem zachować brak czujności, jak wszędzie dookoła jakieś tajemnice? Zdecydowanie coś się działo, a Aelita mi będzie mówiła, że to nic takiego i żebym wyluzował. Nie potrafiłem przestać myśleć o powadze sytuacji szczególnie po tym, kiedy odkryłem ewidentne dowody na to, że nie powiedzieli mi o wszystkim: na mojej karcie szkolnej wykorzystano przejazdy na szczególne okazje- specjalnie wykupiłem droższy bilet. Na ten miesiąc miałem zapas dwóch, ale w dziwny sposób zostały roztrwonione. Aelita próbowała mi wmówić, że nie pamiętam, bo jestem zapominalski, ale nie do końca jestem przekonany o tym, na ile jej słowa są prawdziwe. Niestety, ale tym razem nie czuję, abym mógł zaufać przyjaciółce z Lyoko. Miałem i nadal mam wrażenie, że przyjaciele coś przede mną ukrywają.
W tygodniu parę razy wypadła nam misja do Lyoko, a konkretnie to głównym celem stało się serce Lyoko- Kartagina. Nie zliczę, ile razy po podróżach stawałem się zmęczony. Oby było warto, bo minęły już dwa tygodnie, a Aelita i Jeremy dalej nic mi nie wytłumaczyli. Kiedy oboje zawalili dwa ważne testy na koniec semestru, zrozumiałem, że dzieje się coś poważnego i naprawdę zaniepokoiłem się nie na żarty.
-Ulrich, mógłbyś wyprowadzić Kiwiego? Muszę wyjść na spotkanie- poprosiłem kumpla. Nastąpiła chwila ciszy oraz kryzysowa chwila, bo szykowałem się na wyjście z Sam, a Kiwi zaczął piszczeć. Wszyscy doskonale wiedzieli, co to oznacza i nie myślałem, aby był sens w tłumaczeniu, dlaczego sam tego nie zrobiłem. Moje zapominalstwo było nieuleczalne.
-Który to już raz w tym miesiącu, co?! Skończ z wymówkami, Odd- warknął do mnie niezadowolony Ulrich.- Poza tym, czy ty nie wspominałeś, że ostatnio zacząłeś prosić Yumi o opiekę nad Kiwim, bo mnie masz dość?
-Pomóż mi ten ostatni raz, proszę- próbowałem go przekonać.
-Brak mi na ciebie słów, Odd. Zmieniłeś się.
-Szczerze mówiąc nie o taką odpowiedź mi chodziło, ale lepsza niż żadna. Nie sądziłem, że będziesz miał z tym tak duży problem- zdziwiłem się postawą Ulricha. Miałem swoje domysły, kto mógł za tym stać, ale nie chciałem wdawać się z Ulrichem w dyskusję.
-Ostatni raz.
Tak jest! Zgodził się, Ulrich się zgodził. Hura!
Zostawiłem mu smycz, na wypadek gdyby nie umiał, bądź nie chciał sam znaleźć, po czym wyszedłem, gdyż nie chciałem, by Sam za długo na mnie czekała. Przez Kiwiego zapomniałbym wziąć kieszonkowego, ale na szczęście wciąż mogłem liczyć na Ulricha, choć to nie oznacza, że jego dziwne nastawienie umknęło mojej uwadze.
* * *
(Aelita)
Po naszej wyprawie do piątego sektora dużo się zmieniło. Z początku nie wiedziałam, jak się do tego zabrać; zbieranie i segregowanie danych wyglądało na skomplikowaną czynność, ale okazało się, że w tym wypadku pamiętnik Hagena naprawdę jest ważną wskazówką. Był kompatybilny z serwerem w Kartaginie, więc Jeremy zarobił kolejnego plusa za pomysłowość. Zawaliliśmy ważne testy semestralne, ale było warto poświęcić te dwa tygodnie, by dowiedzieć się, że ostatnio szliśmy trochę w ciemno. W końcu znaleźliśmy dobry trop.
-Myślisz, że to nam się uda?- spytałam Jeremiego, gdy siedzieliśmy w fabryce, kończąc nasze rozpiski dla grupy odnośnie naszych nowych odkryć.
-Warto spróbować. Ta dziewczyna tak samo jak ty miała do czynienia z Lyoko i tak samo jak ty na początku, nie pamięta za dobrze wydarzeń z przeszłości i być może coś pomieszała. Myślę, że mały szok jej nie zaszkodzi.
-Po to szukaliśmy informacji? Żeby ją straszyć?- prawie na niego krzyknęłam.
-Nie, Aelita. To nie tak- zaczął się usprawiedliwiać.
-To niesprawiedliwe, Jeremy. Nie możesz wymyślić czegoś innego?- poprosiłam i odrzuciłam kabel, który miałam podpiąć do swojego laptopa.
-Nie, nie mogę. Zajmuję się Lyoko, mam już swoje zajęcia, gdybyś jeszcze tego nie wiedziała.
-Na jej miejscu byłabym na ciebie zła, gdybym dowiedziała się prawdy.
-Tak było na początku, rozumiesz Aelita? Ulrich zajmuje się nią teraz na własną rękę i to powinno pomóc.
-Dobra, Jeremy. Mów, co chcesz i rób, co chcesz. Ja umywam ręce. Lepiej daj mi popracować i zastanowić się, jak przełamać kod do Concordii, o którym było wspomniane w notatniku 'W'.
-Wciąż liczę na inny powód. Ty taka nie byłaś, jak cię znaleźliśmy- odparł i podparł rękoma podbródek. Van pewnie też miałaby inne nastawienie, gdyby jej tak nie męczono.
-Och, więc jesteś zdenerwowany?- zdziwiłam się, gdy w końcu ukazało się jego zmartwienie oraz czemu tak nagle jest zły na wszystko i wszystkich dookoła.
-Tak, bo gdyby nie namieszali, to teraz nie byłoby takiego problemu. Mówię o tych ludziach, którzy pracowali nad Concordią. Dlaczego oni w ogóle mieli tytuł profesorów, skoro nie umieli załatwić spraw osobistych?
-No wiesz, Jeremy... dla niektórych ludzi kariera jest i zawsze będzie na pierwszym miejscu, nieważne co- odpowiedziałam mu.- Jeremy, chyba powinieneś zrobić sobie przerwę i zająć się ze mną poprawą ocen- przypomniałam mu o jego realnych priorytetach, bo zdaje się, że Lyoko i Concordia całkowicie go pochłonęły. Uśmiechnęłam się, by trochę go pocieszyć i dać do zrozumienia, że to miłe, że się martwił.- Myślę, że ostatnio za dużo nad tym pracowałeś i nie dziwię się, dlaczego wściekasz się na każdego. Teraz czas na to, abyś pomyślał trochę o sobie.
Przekonanie Jeremiego, aby zrobił sobie zasłużony odpoczynek nie było łatwym zadaniem, ale dbanie o kondycję i stan jego umysłu zdecydowanie znajdowało się w zakresie moich obowiązków. Dołożyłam więc wszelkich starań, aby w końcu udało mi się oderwać uparciucha od dokopywania się do najbardziej mrocznych danych skrywanych przez Hagena. Znaleźliśmy sporo ważnych informacji, więc pora na powrót do szkolnych zadań i obowiązków.
***
(Vanilé)
W ciągu ostatnich tygodni 'W' odwiedził mnie kilka razy. Robił to po to, abym przypadkiem nie pomyślała o powiedzeniu czegoś więcej o Concordii niepożądanym osobom. Za pierwsze potknięcie łaskawie raczył mnie już ukarać. W jakiś sposób odkrył, że sama z siebie próbowałam pomóc tym od Lyoko poprzez podawanie im szczegółów. Zdaniem 'W' niepotrzebnie się wtrącałam, opowiadając „obcym" o Concordii. Wyglądało na to, że jednak nie wiedziałam, po co na początku chciał, bym znalazła się blisko nich. Albo byłam wyjątkowo tępa, choć on miał wielkie oczekiwania co do mnie, ale chyba niezbyt zrozumiałam 'W', bo o żadnym szukaniu wyjścia i uwolnienia się spod kontroli Hagena nigdy nie było mowy. Od czasu jego pierwszej wizyty zaczęło mnie zastanawiać, w jaki sposób udało mu się uciec z Hexagonu lub, ewentualnie, równie dobrze mógł zostać wysłany przez Hagena, ale nie wpadłam na żaden trop, nawet najmniejszy. Chyba rzeczywiście miał trochę racji oskarżając mnie o zbytnie spoufalanie się z dzieciakami od Lyoko, tylko co to go obchodziło. Najpierw mu przeszkadzam, a potem za mną tęskni? Bez sensu. Z drugiej strony chyba miał rację i może tak było lepiej. Przynajmniej spędzając czas z Aelitą czy innymi, nauczyłam się, że nie muszę wracać do Concordii na specjalne zawołanie Scyfozoi. Nie zamierzałam im nic mówić, tak jak myślał 'W'. Trochę mi zajęło przełamanie się, choć to dalej dla mnie są obcy ludzie. 'W' nie byłby sobą, więc oczywiście musiał mnie obarczyć winą, choć sami doszli do tego, że jestem spokrewniona z panną Maew. Wystarczyło raz nie trzymać języka za zębami- kto by pomyślał, że jak wygadałam się Ulrichowi, to on to wszystko zapamięta i im to powtórzy. Niestety uznali to za niezwykle ciekawą historię i chcieli wiedzieć więcej, to znaczy... Ulrich jakoś się ogarnął, Aelita jakoś nigdy specjalnie nie naciskała, za to młody Belpois z maniakalną fascynacją chwytał wszystko, co usłyszał, dlatego hamowałam się i nie odzywałam za wiele. To oczywiście kolidowało z planem 'W', choć przez ostatnie tygodnie nie miałam z nimi żadnej styczności, jednak powziął wszelkie środki ostrożności i skutecznie wybił mi z głowy pomysł większego i częstszego udzielania się 'wrogom'.
Wolny dzień postanowiłam wykorzystać poza kafejką, dlatego wybrałam się na zapoznawczy spacer. Po siedmiu czy ośmiu kilometrach dotarłam do miasta, a pierwszym miejscem, o którym pomyślałam, była miejska biblioteka. Poszłam na trzecie piętro na dział z nowościami i gdy znalazłam ciekawą książkę, nie poszłam szukać wolnego krzesła i stolika, tylko usiadłam na podłodze wyłożonej szaroniebieską wykładziną, gdyż byłam zbyt wciągnięta w czytanie. Kolejny głupi zwyczaj- znajdowanie „odpowiedniego" regału i siedzenie blisko półki, z której wzięłam książkę.
Przez jakiś czas było dobrze, dopóki na horyzoncie nie pojawił się William Dunbar. Czy śledzenie mnie i każdej mojej czynności ewaluowało i stało się jakimś chorym i niebezpiecznym hobby typu stalking?
Jak to możliwe, aż tak im przeszkadzałam? To działało na odległość? Chciałam tylko spędzić miłe i przyjemne popołudnie w bibliotece.
Odłożyłam książkę na ruchomy segment przeznaczony tylko w przypadku książek do czytania na miejscu. Zeszłam z piętra po schodach, i tak aż do końca na sam dół. Minęłam Yumi, ale chyba mnie nie poznała, bo nie zaczepiała ani nic. A przynajmniej tak przedstawiała się sprawa na początku, bo zaraz wyśledziła mnie wzrokiem. Wtopiłam się w tłum ludzi, dzięki czemu udało mi się ją zgubić. Czego ona ode mnie chciała?
Śledziła mnie wzrokiem dość długo, na szczęście udało mi się schylić i wleźć za dosyć sporych wymiarów pół okrągłą donicę z wielką, ozdobną palmą czy tam ananasem. Siedziałam za nią, dopóki Japonka nie przestała rozglądać się dookoła. Czemu ona była taka uparta? Nudziło jej się?
W następnej chwili poczułam dziwne odrętwienie w stopach, ale musiałam jakoś się stąd ewakuować, więc szybko wyszłam na zewnątrz, teraz pozostało jedynie zejść po schodach w dół, tak samo jak wcześniej dałam radę się tu wdrapać. Nie wiedziałam, że będzie to trudne; schodząc straciłam czucie w lewej nodze. Upadłam i bolało mnie lewe kolano, ale to i tak dobrze, że nic nie zostało stłuczone. Po tym jak minął szok, wstałam o własnych siłach, bo przechodzący obok ludzie nie zadali sobie trudu, aby zapytać, czy nic mi nie jest. Udałam się w dalszą drogę, czyli póki co, przed siebie. Miałam nadzieję, że na nikogo więcej już się nie natknę, ale niestety tak się nie stało.
-Odejdź, dobra? Nie chcę i nie będę się z tobą bawić- zwróciłam się do Kiwiego, który w pysku trzymał pluszową piłkę z jakimiś japońskimi znaczkami. Nie wiedzieć czemu, łaził sobie po mieście sam, a przynajmniej nie zauważyłam nikogo, kto by z nim przebywał. No chyba, żeby liczyć jakiegoś chłopca, który od czasu do czasu coś wołał. Dziecko było ubrane w firmowe ciuchy: cienką czapkę, biało – czerwoną bluzę oraz spodnie z modnymi łatkami na kolanie i białe buty sportowe z jasnozłotymi sznurówkami.
Chłopiec był zajęty graniem w Tamagotchi*, więc miałam prawo sądzić, iż Kiwi błąka się samotnie.
Uparty i strasznie namolny futrzak nie chciał mnie po dobroci posłuchać. Nie chciałam zaczepiać dziecka, bo z doświadczenia wiem, że zaraz ktoś starszy by się przyczepił, że próbuję porwać czy coś, tylko na co by mi był potrzebny małolat, mający maksymalnie jedenaście lat? Maluch nie wykazywał żadnego zainteresowania zwierzęciem, dlatego nawet nie próbowałam go zagadać i poprosić, by okazał zainteresowanie żywemu stworzeniu niż sztucznemu z gry. Skończyło się na tym, że Kiwi przyczepił się do nogawki moich spodni, więc go odczepiłam. Psiak zdążył jednak oderwać spory kawałek materiału.
-Jesteś beznadziejny, Kiwi- westchnęłam i zawiązałam nogawkę na supeł w miejscu, które odkrywało moją łydkę. Ten inteligentny inaczej skacząc cieszył się i ślinił ze szczęścia.
Poszłam do parku, a po drodze weszłam do kiosku z zabawkami dla zwierząt, on oczywiście polazł za mną. Dostał ode mnie gumową kaczkę-gryzak, ale wciąż najbardziej podobał mu się odgryziony kawałek dżinsu urwany z lewej nogawki.
-Ej, nie przesadzasz?- zwróciłam mu uwagę, gdy zaczął skubać pazurkami moje sznurówki w butach, a gdy to mu się znudziło stanął na tylnych łapkach, a przednimi oparł się o moje kolano i zaczął mnie lizać po ręce. Odsunęłam go od siebie, bo jednak nie chciałam dostać tego głupiego uczulenia, a on robił wszystko, by znaleźć się jak najbliżej mnie. Nie wiem, komu Odd dał go teraz do opieki, ale jeżeli rzeczywiście to ten dzieciak, to ta młoda osoba była, a raczej jest jeszcze strasznie nieodpowiedzialna, skoro nie zajęła się Kiwim jak należy.
Koniec końców Kiwi wyłudził moje buty i nimi również się bawił, choć pojęcia nie mam, co on w nich fascynującego widział. Wykorzystałam jego chwilę nieuwagi i wdrapałam się na drzewo, a następnie usiadłam na grubej gałęzi.
-Ugh, Kiwi. Znowu kogoś przestraszyłeś? Teraz to nie ma opcji, by Odd nie uwierzył, że potrafisz być nachalny.
Planowałam przeczekać, aż postać i zwierzak pójdą sobie. Nawet nie spostrzegłam, kiedy spróchniała gałąź ułamała się pode mną, a ja wraz z nią poleciałam w dół- ona na trawę, a ja w krzaki i to jeszcze na ostre gałęzie dzikiej róży.
-Stój, wariacie. Życie ci nie miłe?!- chłopak wrzasnął do psa w celu zatrzymania go przed narobieniem większych szkód.
Najwidoczniej Kiwi również nie słuchał osoby, która go znalazła, bo podbiegł do mnie i zaczął mnie ślinić jęzorem po całej twarzy. Błee...
* * *
(Ulrich)
Musiałem go odciągnąć siłą, a ponieważ 'zabiłem' jego szczenięcą radość znowu przejechał mi pazurami po ręce. Znalazłem jakiś kawałek drewna i rzuciłem psu, żeby pobiegł i się tym zajął. Specjalnie odrzuciłem bardzo daleko, by długo nie mógł znaleźć.
-To on cię tak urządził?- zapytałem Van, gdy pomogłem jej zejść z krzaka. Nie była chętna do rozmowy i nie działo się to pierwszy raz, więc moja cierpliwość względem niej zaczęła znikać.- Obiecałem, że nie będę ciebie zmuszał do opowiedzenia wszystkiego, włącznie z Concordią i Lyoko, od kiedy tam się zjawiłaś i w ogóle, ale czy wymagam od ciebie zbyt dużo? Chcę porozmawiać. To tylko zwykłe pytanie, na które z całą pewnością możesz odpowiedzieć.
-Naprawdę nie możesz odpuścić, co?- odparła agresywnie.
-Czekaj, co w ciebie znowu wstąpiło?- Czemu kipisz złością?
Wydawało mi się, że doszliśmy do porozumienia, ale na nowo zamknęła się w sobie i nie chciała udzielić odpowiedzi na całkowicie niegroźne pytania. Naszło mnie przeczucie, że 'W' po kryjomu odwiedził Van, a ona oczywiście nic nie powiedziała.
-Van, czekaj- zatrzymałem ją przed odejściem.- Czy on... znowu przyszedł?- przemogłem się i zadałem jej to niecierpiące zwłoki pytanie.
-Raczej nie powinieneś zajmować się bzdurami- stwierdziła, dając mi do zrozumienia, że rozmowa z nią na obecnym etapie to strata czasu.- A ty odczep się od moich butów, bo i tak niedługo trafią na śmietnik- wrócił Kiwi i nie mógł sobie odpuścić ponownego uczepienia się butów Van. I jedno, i drugie uparte, nie przetłumaczy się im niczego, nieważne jak bardzo bym się starał. Nie wiedziałem, co zrobić, bo Kiwi obślinił jej oba buty.
-Chodź ze mną. Przynajmniej porozmawiasz z Aelitą- poprosiłem.
-Z Aelitą? A po co? Zresztą to nie po drodze. Przyszłam tu tylko do biblioteki, ale Kiwi zafundował mi trzydniowe uczulenie- otrzymanie jakiejkolwiek odpowiedzi od Van naprawdę trwało długo.
-Wow, postępy. Przynajmniej wiem, z jakiego powodu jesteś w mieście. I jeśli mam być szczery, to odradzałbym ci dalsze chodzenie. Myślę, że nie byłoby problemu, gdybym zapytał Aelitę, czy nie mogłaby pożyczyć ci ubrań i butów- zaproponowałem Tajce, bo przez Kiwiego wyglądała jak jakiś włóczęga, nawet jeśli wytarła obuwie chusteczkami higienicznymi.
-Najpierw to zabierz tego nadpobudliwca. Nic nie poradzę, muszę unikać futrzastych stworzeń. I czuję, że teraz to uczulenie potrwa dłużej.
-Z zaakceptowaniem tej informacji Kiwi może mieć problemy, więc na twoim miejscu nie liczyłbym na zbyt wiele- wyjaśniłem jej i przypiąłem Kiwiemu smycz. Trzymałem go w bezpiecznej odległości, by już do niej nie skakał.
-Komu... on zwiał?- spytała niespodziewanie sama z siebie.
-Nieważne. I tak nie znasz.
-Może nie, ale wygląda na to, że właściciel Kiwiego również nie zna osoby, której pozwolił opiekować się Kiwim. Przyczepił się do mnie, czyli do zupełnie obcej mu postaci, domyślam się, że to nie zdarzyło się jednorazowo.
Poczekałem, aż skończy marudzić. W normalnych warunkach nie przejmowałbym się zbytnio, ale że doszło do niezbyt fajnej sytuacji, tym razem odpuściłem jej niekończące się fochy i skrywaną urazę. Niby mogłem jej powiedzieć, że to moja wina, ale z drugiej strony musiałbym jej wyjaśnić, że straciłem Kiwiego z oczu przez młodszego brata Yumi.
Aelita sama zaproponowała, że mogę przyprowadzić do niej Vanillé, ale na wszelki wypadek wysłałem jej smsa, a przy okazji pilnowałem, by ten głupi kundel już niczego nie uszkodził, chociaż próbował.
Zaprowadziłem ją do szkoły bez napotkania przeszkód w osobie Jima, jednak nie wspominałem nic o tym, że pójdę do Aelity z nią.
-Górne piętro, prawie koniec korytarza- wyjaśniłem Tajce, która wciąż stała i czekała w moim pokoju.
-Słuchaj, chyba coś źle zrozumiałeś. Przyszłam za tobą, żeby ten pies się ogarnął. Najwyraźniej coś do mnie ma. Nie ma takiej potrzeby, żebym szła do tej różowowłosej dziewczyny. Mówiłam coś na temat tracenia na mnie czasu- wyjaśniła i skierowała się ku drzwiom.
Gdy Kiwi wlazł do swojego miejsca w szafie, zasunąłem go, zostawiając półkę ledwo uchyloną. Wiedziałem, że będą problemy z Van, ale nie aż takie duże. Chciałem to załatwić w prosty i szybki sposób, a przede wszystkim delikatny, ale ten tajski dzieciak jest tak strasznie nieogarnięty, że nie idzie wytrzymać. Na szczęście mam jeszcze jednego asa w rękawie.
-Dzięki za chęci czy coś, ale jednak pójdę- przypomniała. Tak, jakby jeden raz nie wystarczył...
-Czekaj, właśnie sobie przypomniałem, że zgłosiłaś się, żeby mi w czymś pomóc- zagadałem do niej, przy czym uchroniłem ją przed opuszczeniem mojego pokoju. Korytarzem przechadzał się właśnie Jim, czego domyśliłem się po charakterystycznych dla niego ciężkich krokach oraz jakichś dziwnych przyśpiewkach.
-Co? Niby kiedy?- nie była jakaś głupia, by dać się nabrać, więc musiałem to dobrze rozegrać.
-Już jakiś czas temu, a teraz jest na to doskonała okazja.
-Masz dwie minuty i ani sekundy dłużej.
-Świetnie, tyle mi całkowicie wystarczy. Zamknij oczy.
Dziewczyna zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy, po czym niechętnie, ale posłusznie zamknęła je. Gdy tylko to uczyniła, szybko podstawiłem jej pod nos garść piankowych truskawek.
-Proszę cię ostatni raz po dobroci, współpracuj i bądź grzeczna. Nie zmuszaj mnie do bycia agresywnym- ostrzegłem ją.
-Zabierz te truskawki- odparła i zaczęła kaszleć, jednak nie chciała się poddać.
-Naprawdę jesteś uparta- westchnąłem, po czym rozpyliłem blisko niej damski kosmetyk, jakim była truskawkowa mgiełka do twarzy.
* * *
(Vanillé)
Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo dałam się nabrać na ten sam numer drugi raz. Z tą tylko różnicą, że intencje dwójki, która jakkolwiek inaczej by tego nie nazwać, dręczyła mnie, były różne. W najgorszym wypadku skończę na dwutygodniowej kuracji w wyniku truskawkowego uczulenia. Z drugiej strony mimo tego, do czego posunął się Ulrich, to nie mogłam go zaliczyć do tej samej kategorii co 'W', jednak poddanie się oznaczało uległość. Nie chciałabym ponownie przechodzić przez to, co w przeszłości i być od kogoś zależna. Nie lubiłam okazywać słabości w żadnej formie.
-Mówiłeś, że gdzie rezyduje ta dziewczyna?- odezwałam się do Ulricha jak gdyby nigdy nic, a gdy odpowiedział, podziękowałam mu kiwnięciem głowy i wyszłam z jego pokoju, a wręcz wybiegłam, by jak najszybciej znaleźć się daleko od niego.
Aelita zachowywała się zbyt entuzjastycznie, gdy mnie zobaczyła, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że oni wszyscy mają olbrzymią obsesję względem mojej osoby. Dziwił mnie jednak fakt, iż Aelita zdawała się być w posiadaniu dużej ilości informacji na mój temat podobnie jak Ulrich. Jakimś cudem pamiętała mnie na nowo. Uparła się, żebym skorzystała z jej szafy, a co gorsza nie chciała odpuścić. Dochodzę do wniosku, że przebywanie z Ulrichem wcale nie było takie złe.
-Wiesz co, Aelita? Nie chciałabyś posiedzieć z mózgiem waszej grupy? – zapytałam jej, gdy za bardzo przymilała się do mnie.
-Masz na myśli Jeremiego?- podpowiedziała z wielkim rumieńcem, przy okazji rozczesując mi pianką szybkoschnącą moje skołtunione włosy.
-O, właśnie on. Myślę, że sama dam sobie radę, nie zgubię się w twoim małym pokoju.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek nie będę chciała przebywać z Aelitą. To nie tak, że przeszkadzała mi czy coś. Była miła, ale teraz aż za bardzo, co mnie tak jakby przerażało. Przegięła strunę całkowicie, gdy odsunęła półkę ze swoją bielizną. Mdlący, intensywnie truskawkowy zapach saszetki do ubrań zwalił mnie z nóg, sprawiając że z trudem powstrzymywałam mdłości, a jeszcze bardziej widok opakowania mini płynu do płukania tkanin oraz zapachowego mydła poziomkowego w przezroczystym woreczku. Od zbyt dużej ilości cukierkowości również mnie mdliło. Moja głowa od razu zaczęła się buntować. Zawsze pojawiały się takie symptomy, gdy wokół mnie znajdowało się zbyt wiele owoców typu truskawka czy jagoda.
-Dobrze się czujesz, Van? Nie wyglądasz za dobrze- zauważyła Aelita i przyłożyła swoją rękę do mojego czoła. Cóż za refleks! Jaka Aelita spostrzegawcza.
-Doceniam, że chciałaś mi pomóc, ale to zbyt dużo. Może... poradzę sobie sama. Ubrania oddam ci później- obiecałam jej, na co nie do końca się zgodziła. Nie chciała zostawić mnie samej i siłą usadziła ponownie na krześle, i praktykowała na mnie przymiarki, upinając mi moje kłaki swoimi cukierkowymi spinkami albo opaskami. Może miała 14 czy 15 lat, ale zachowywała się jak niesforna pięciolatka, męcząca swoje ciocię i mamę zabawą w fryzjera, lecz jakoś nie miałam serca jej przerywać.
Po tym jak wypróbowywała na mnie swoje ozdoby, w tym również puder czy róż do policzków, zdecydowałam, że dla jej własnego dobra oraz bezpieczeństwa muszę się jej jakoś pozbyć, bo gotowa była mnie przemienić w pastelowego stworka z cukrowej krainy. Tak nie mogło być. Gdyby nie ten durny pamiętnik 'W', który znaleźli, zapewne traktowałaby mnie zupełnie inaczej, ale na nieszczęście padłam ofiarą jej wszechstronnie okazywanego współczucia.
-Czuj się swobodnie, Van, i przyjdź do mnie, gdy już skończysz wybierać ubrania. Przepraszam w imieniu Odda, Kiwi nigdy nie gryzł nikomu ubrań. Będę u Jeremiego.- oznajmiła.
-Tak, tak. Dobrze, dziękuję- pomachałam jej ręką, a Aelita natychmiast wyszła. W końcu będzie odrobina spokoju.
Osobiście nie widziałam sensu w przychodzeniu do miejsca, z którego niesłusznie mnie wyrzucono, ale że nie bardzo miałam możliwość natychmiastowego odejścia czy ukrycia się przed niektórymi, tak więc łaskawie zgodziłam się, aby przyjść. Nie chciałam, by moja sytuacja zmieniła się na jeszcze gorszą niż obecnie jest, lecz nie oznaczało to, iż tak po prostu zgodzę się na współpracę. To był mój problem, a dla nich powinno wystarczyć zajmowanie się Lyoko. Ingerowanie w moją egzystencję wydawało mi się być nie na miejscu, z drugiej strony nie umiałam nazwać tego uczucia, ale po tym robiło się tak jakoś dziwnie ciepło na sercu.
Przeglądanie zawartości szafy Aelity zajęło mi więcej czasu niż myślałam. Skompletowanie normalnych ubrań z dostępnej garderoby było nie lada wyzwaniem, ponieważ dziewięćdziesiąt procent bluzek, bluz, sukienek i spódnic znajdujących się w posiadaniu Aelity zamykało się głównie w dwóch kolorach: białym i różowym. Reszta była w przeróżnych odcieniach tych kolorów.
Znalazłam jakiś beżowy sweterek i legginsy imitujące dżinsy, ale nawet nie przymierzałam, bo nie chciałam rozciągać właścicielce jej ubranek niczym z kolekcji jak dla lalek. Przeszukałam już większą część szafy, wszystko, co mogłam, bo to i tak było miłe z jej strony, że mi pozwoliła.
W końcu wybrałam coś, co mogłam bez obaw na siebie włożyć, ale tęskniłam za spodniami. Nie miałam problemu ze spódnicami czy sukienkami, a przynajmniej do niedawna tak było. Ostatnio jednak zdecydowałam, że pora z tym skończyć, bo jak na razie, to ta dziwna róża rozgałęziła mi się na całym ciele. Nie chciałam ryzykować, bo ktoś mógłby pomyśleć, iż postanowiłam zafundować sobie oryginalny tatuaż albo że należę do jakiejś sekty. Wszystko było możliwe.
Na widok kokardek, wstążeczek czy pomponów robiło mi się niedobrze.
Aelita otaczała się takimi dodatkami na co dzień, a mnie one mocno drażniły. Mimo wszystko starałam się najbardziej jak mogłam, by okazać jej wdzięczność, bo pomogła mi, choć wcale nie musiała.
Do różowego sweterka z delikatnym podszyciem i ciemnych, grubych legginsów założyłam krótkie kozaczki w pasującym do stroju odcieniu różowego.
Domyśliłam się, że mieli dziś jakiś wolny od edukacji dzień, gdyż inaczej nie chodziliby poza murami szkoły tak swobodnie. Nie zmieniało to faktu, iż czułam się przez nich osaczona, a ponieważ miałam problem z koncentracją, trudno było mi podjąć decyzję, która usatysfakcjonowałaby obie strony. Wolałabym nie kręcić się po szkole Kadic z tego względu, iż jestem tu nielegalnie, a gdyby ktoś pokroju Emily zauważyłby mnie, natychmiast podjęto by najbardziej zaawansowane środki ostrożności. Konsekwencje ponieślibyśmy wspólnie, więc dopóki dzieciaki nie znalazły się w swoich pokojach w akademiku, zostałam w pokoju Aelity.
Nie wiedziałam, że usnęłam. Zorientowałam się, gdy poczułam, że ktoś rzucił we mnie sporych rozmiarów kulką z papieru. Ten ktoś zaczął się śmiać, bo w środku było małe, truskawkowe ciastko, a teraz rozbiło się o moje czoło. Pięknie i celnie. Nie ma to jak dostać ciastkiem jak z procy. Za nic... Uczulenie zapewnione na sto procent.
-Włamałaś się do pokoju Aelity?- niby nie powinnam się przejmować, ale te słowa zabolały. W blondynie rozpoznałam Odda.- Nie męcz Kiwiego, bo przez ciebie dziwnie się zachowuje- oznajmił takim tonem, jakby był obecny i widział, co Kiwi zrobił z moimi spodniami czy butami.- A teraz z łaski swojej opuść pokój Aelity. Nie chciałbym tłumaczyć się przed Jimem przez naiwność Aelity. Nie wiem, co ona sobie myślała, ale poradzimy sobie bez ciebie w pobliżu.
Rzeczywiście nie powinnam zasypiać w pokoju Hopperówny, ale co mogłam poradzić na to, że cierpiałam na wieczny brak odpowiedniej ilości snu. Bardzo chciałam przedstawić swoje kontrargumenty, ale tak jak w przypadku 'W', nie potrafiłam. Coś mnie silnie wewnętrznie blokowało. Postanowiłam jednak wyjść dla świętego spokoju. Jakby nie patrzeć, blondyn miał rację: nie powinnam przebywać w pokoju Aelity, a jak będzie chciała czegoś się dowiedzieć, to na pewno znajdzie potrzebne dane w interfejsie w piątym sektorze. Innym powodem jego nagłego napływu złości mógł być fakt, iż zauważył na swojej karcie uczniowskiej wykorzystane przejazdy i jak dla mnie, to zareagował naprawdę spokojnie. Nie powiedział wprost, ale od czegoś mam mózg, więc nie trudno było mi się domyślić, że to w tym tkwił problem, czyli w używaniu jego karty. Pretensje należałoby mieć do jego współlokatora z pokoju, ja się o nic nie prosiłam. Oryginalnie miałam zamiar wskazać prawdziwego winowajcę, ale z obecnym nastawieniem Odda wątpiłam, by mi uwierzył. Z doświadczenia wiem, iż komuś, kto jest kompletnie pochłonięty swoim życiem uczuciowym, nie powinno się przeszkadzać. Niech już będzie tak, że to ja cały czas zaczepiałam Kiwiego i dlatego stał się tak bardzo agresywny. Tak samo, jak moją winą były obecne zagrywki 'W'.
Przespałam chyba dobry moment na wyjście, bo na korytarzu zrobił się ruch i gwar- zapewne sprawiony przez osoby, które wybierały się na ferie zimowe do swoich domów. W końcu po paru długich minutach nastąpił spokój, a korytarz stał się jedyną możliwą drogą ewakuacyjną. Skakać po stromych parapetach nie miałam zamiaru, tylko dlatego, iż komuś przeszkadzała moja obecność.
Nagle w całym budynku wywaliły korki, więc warunki były idealne na opuszczenie szkoły. A raczej byłyby, ponieważ Jim kroczył korytarzem i zajmował się eskortowaniem nadpobudliwego tłumu osobiście, żeby jak to on określił „nikt nie ważył się samotnie tułać po ciemku".
Prowadząc uczniów do wyjścia, oświetlał drogę używając wielkiego reflektora. Pięknie, po prostu cudownie. Chyba nie pozostało mi nic innego, jak czekać na cud albo na powolną agonię, gdyż do moich nozdrzy dotarł zapach malin i truskawek, który ewidentnie wydobywał się z damskiej łazienki. Miałam dwie opcje do wyboru: albo ukryć się w łazience, albo dać się złapać, gdy wuefista oświetli korytarz w miejscu, w którym się znajdowałam. Przeczekałam, aż 'procesja' zakończy swój pochód i dopiero wtedy ruszyłam, ale niespodziewanie ktoś otworzył drzwi do swojego pokoju. Nie ma to jak oberwać drzwiami, gdy po wielu próbach udało mi się w końcu wyjść na zewnątrz z pokoju Aelity. Teraz tylko ominąć kolejne przeszkody i dalej będzie jak z górki.
Oczywiście, gdy myślę, że wszystko się uda, to pojawiają się kolejne problemy. Teraz to już się nie wykaraskam z tarapatów. Przez odurzający zapach truskawek nie potrafiłam powstrzymać głośnego kichnięcia.
-Co ja wam mówiłem? Rozpylacie wokół siebie te mętne opary i nie ma czym oddychać- uwagę tą Jim skierował do stadka dziewczyn.- To nie wybieg mody, pryskacie się tymi perfumami jak sprejem do obuwia, jeden raz wystarczy.
-Ale to nie my, proszę pana profesora- usprawiedliwiała się któraś z klasy wyżej, ale gdy Jim odwrócił się, w powietrzu wyraźnie czuć był zapach toksycznych perfum.
Ratunku. Co to tlen i jak się tego używało?
Jakiś czas później siły wyższe postanowiły zlitować się nade mną, bo poczułam, jak jakiś miękki, wełniany materiał zasłonił mi mój azjatycki ryjek. Co więcej miałam okrytą tym całą twarz, aż po czoło.
Mm, tak cieplutko, a mój nos uratowany.
-Bez obaw, Jim. To tylko Aelita, bo przeziębiła się i zabieram ją do lekarza.
-Wiedziałem, że kiedyś w końcu się ogarniesz, Stern. Tylko tak dalej, a zarobisz sobie wyższą ocenę z zachowania na semestr.
Za jakie grzechy takie sytuacje przytrafiają się tylko mi? Może to tylko sen, bo jeżeli nie, to czuję, że zejdę na zawał. W uszach świszczy i słyszę dźwięki w wydaniu 3D, a przecież nie mam problemów ze słuchem. Coraz bardziej wierzę, że to tylko sen, nawet jeśli odczuwam przyjemne ciepełko i jest to tak strasznie realne...!
Gdy nie słyszałam już nigdzie w pobliżu złowieszczego głosu wuefisty, chciałam zdjąć z siebie kocyk, szalik lub cokolwiek to było, ale ktoś z premedytacją zasłonił mi cały łeb tym ciepłym czymś, a ja za chiny ludowe nie mogłam sama się tego pozbyć. Acha, więc miły sen zamienia się w paradokument? Niech szlag kopnie to moje krzywe szczęście, to wcale nie jest w niczym pomocne!
~ ~ ~
Minęło kilka godzin, ale w jaki sposób znalazłam się w pokoju nad kafejką tego nie wie nikt. Z wyraźnym zadowoleniem stwierdziłam, że w pobliżu nie ma niepożądanych owoców, ale jednak czułam, że mam napuchnięte oczy jak jakaś panda. Miałam dwa wyjścia: albo leżeć pod kołdrą i być pozbawioną kontaktu ze światem na parę dni, albo iść do łazienki i udawać, że zimna kąpiel jest dobra na wszystko. Do tego musiałam sobie przeanalizować ważną rzecz- czy rzeczywiście mój spacer na mieście skończył się tym, że znalazłam się w szkole, z której wyprowadził mnie pan Gwiazdka.
Zamiast wstać na nogi, zleciałam na podłogę, bo głupie kończyny odmówiły posłuszeństwa. Mój biedny nos ucierpiał dziś dwukrotnie.
Po odwiedzeniu łazienki lustro prawie się stłukło, gdy zobaczyłam swoje odbicie. Nachyliłam się nad zlewem i zaczęłam szorować twarz mydłem, ale że jakiś 'inteligent' wysmarował mi ryj pastą do zębów, to ciężko było to zmyć. A przynajmniej tak mi się wydaje, że to pasta do zębów. Nie chciało zejść, więc zakopałam się pod kołdrą, fochnięta niczym szop pracz. Nie mogłam zasnąć, byłam głodna, a przez burczenie w brzuchu coraz bardziej traciłam dobry humor.
Drzwi otworzyły się, a mój podły nastrój umocnił się. Policzyłam do dziesięciu, aby wyciszyć się, a następnie stwierdziwszy, iż jestem gotowa stawić czoła niepożądanej postaci, kulturalnie nie przerywałam mu w wykonywanej obecnie czynności.
-Mogę mieć pytanie?- odezwałam się do Ulricha.
-Pytaj, byle mądrze.
-Co ty mi robisz z twarzą?
-To jest krem na to twoje uczulenie i raczej nie powinnaś próbować zmywać go wodą.
-Piecze...
-I będzie piekło, bo sama coś próbowałaś mieszać.
-Naprawdę jest jakaś różnica? I co to było... to wcześniej?
-Znaczna. Redukuje skutki uczulenia, które odczuwasz. Wcześniej też był krem, tylko inny.
-Acha... nie, wróć! Czy... cały czas byłam w pokoju?
-Nie. Chcesz o tym pogadać?
-Owszem. Czemu wiesz coś, czego ja nie?- zadałam mu kolejne pytanie.
-Sama mówiłaś, że masz urazę do truskawek.
-Nie. Skąd pomysł na smarowanie mi twarzy jakimś pastopodobnym kremem?- zwróciłam się do niego i czuję, że z zakłopotaniem wymalowanym na ryjku.
-Może pora wyjść z borsuczej nory i zacząć zachowywać się jak człowiek, a nie leśny futrzak.
-Że niby ja... borsuk?- zamrugałam oczami.
-Tak. A podobno tylko rogate zwierzęta są uparte.
Nie mogłam się nie zgodzić, ale z drugiej strony czułam się przytłoczona jego niekończącymi się, a do tego trafnymi argumentami.
-Borsuk musi się zastanowić, czy oby nie ma powodów, by się nie gniewać.- odpowiedziałam, a gdy zauważyłam nadziewanego rogalika natychmiast sięgnęłam po niego ręką. Nie obchodziło mnie, czyj był oraz jak znalazł się na talerzu leżącym na szafce w pokoju.
-Chodzi o akcję z truskawkowym sabotażem?
-Raczej jawny zamach stanu ze strony wilka na borsuka. Nie lepiej żyć ze sobą w zgodzie?- zaproponowałam, czując, że policzki rozpływają się od smacznego nadzienia z croissanta.
-Do tego cały czas dążę.
-Moja borsucza intuicja podpowiada mi co innego, więc będzie miło, jak skończysz udawać, że ci zależy, bo naprawdę nie czuję się dobrze. Bycie okłamywaną cały czas nie jest fajne.
Nie miałam powodu, by być względem niego zła, ale jednak okazywałam swoją frustrację, wcale się nie powstrzymując. Nie zasłużył, ale nie do końca dawałam sobie radę z presją z jego strony.
-Wolałbym, żebyś nie wyciągała pochopnych wniosków.
-Niby wiem, ale boję się połączyć fakty w całość- nim pomyślałam, to podzieliłam się swoimi przemyśleniami, które gromadziłam niemalże od momentu, kiedy poznałam grupę związaną z Lyoko. Ile to już będzie? Prawie trzy albo cztery miesiące, ale nie jestem pewna, straciłam rachubę już dawno temu.
-Opowiedz szczegółowo, bo to stwierdzenie nie mówi za wiele.
-Odmawiam dostępu do udzielenia informacji. Po co wam były zapiski 'W' i Hagena, żeby mnie dręczyć? To może trzeba było czytać ze zrozumieniem, a nie w pośpiechu. Można byłoby mnie wtedy ostatecznie psychicznie dobić.
-Twoje wnioski, Van, są beznadziejne i do niczego. Wcale nie chcę cię zdołować. Nikt z nas nie chce.
-Porozmawiamy o tym, kiedy przydarzy ci się to samo. Oczywiście nie życzę ci źle, ale najwyraźniej nie rozumiesz, że wcale nie potrzebuję litości. Nie mam ochoty przerabiać tego samego drugi raz- słowa cisnęły mi się na język same.
-Podaj mi datę i miejsce sytuacji, w której poczułaś się wykorzystywana przeze mnie.
-Jak zawsze moje starania poszły na marne- mruknęłam pod nosem.
-To znaczy?
-Nie chcę się do was wtrącać, ale ponieważ wiem o Lyoko, to mnie tym męczycie. Tak jak teraz o tym myślę, to nie wydaje mi się, by w zachowaniu waszej Japonki było coś złego. Przynajmniej nie owijała w bawełnę, tylko od razu powiedziała, co o mnie myśli. Myślicie, że przymilając się do mnie, dowiecie się więcej?
-Mówisz o pozostałych, a pytanie brzmiało inaczej.
Zdecydowałam, że nie będę angażować się w żadne relacje, nieważne jak bardzo „ktoś" postara się, by wszystko wyglądało prawdziwie. Miałam dość robienia sobie nadziei i życia w sztucznej cukierkowej fikcji. To, co czyniłam, nie miało sensu. 'W' uświadomił mnie, że nie ma co liczyć na ludzi, bo jedyne, co potrafią, to wbijanie szpilki w plecy kolejnej osobie.
-Widzę, że się starasz, ale nie bardzo wiem, po co. Chyba nie sądziłeś, że po tym wszystkim dam radę jeszcze komukolwiek zaufać.
-Po tym wszystkim dalej do ciebie nie dotarło, że nie traktuję cię jak żywej encyklopedii? Nie zależy mi na tym, żeby dowiedzieć się więcej o Lyoko czy żeby łączyło nas tylko Lyoko.
-To nie tak, że ja tego nie zauważyłam... rzeczywiście dużo pomogłeś i wcale nie dlatego, że nie doceniam nie umiem odpowiedzieć konkretnie na twoje pytania. Po prostu nie powinnam.
-Czego nie powinnaś?
-Nie wiem, jak to powiedzieć... Wszystko jest tak samo, gdy przyjaźniłam się z 'W'. Też niby zapewniał, że nie dba o zdanie innych, a później skończyłam jak zużyta chusteczka.
-W czym problem? Obawiasz się, że zrzucimy na ciebie winę, gdzie to tylko i wyłącznie wina panny Maew?
Nie zareagowałam w żaden sposób, bo obawiałam się, że jeśli wdam się teraz w tą dyskusję tak jak tego chce Ulrich, to wyjdę na taką, co nic nie potrafi, oprócz narzekania i panikowania.
-Ziemia do Vanillé- pomachał mi ręką przed oczami.
-Tak?
-Pomyliłem się? Nawet w pamiętniku Hagena było napisane, że to twoja mama- zagryzłam dolną wargę. Nie chcę o tym rozmawiać...
-Niby tak, ale nie funkcjonuję w papierach- wzruszyłam ramionami, jednak jego to dziwiło.
-I dlatego myślisz, że nie powinna odpowiedzieć za to, co ci zrobiła?- uparcie kontynuował, tylko czego się spodziewa? Że mnie złamie, jak będzie wyciągał na wierzch stare lub nieważne sprawy i że doprowadzi do płaczu, żeby pocieszył?
-Naprawdę nie działa to na mnie. A że byłam niechcianym dzieckiem i że ona chciała jakoś żyć, musiała jakoś pieniądze znaleźć. Dlaczego miałabym ją winić? Podobno Hagen dużo jej zapłacił, żeby mogła kontynuować swoje prace badawcze.
-Chodziłaś z 'W' do szkoły, on o wszystkim wiedział... nie przyszło mu do głowy choć raz, że cię rani?
Z każdą chwilą jest coraz gorzej. Obawiam się tego, że Ulrich nie spocznie, dopóki nie zacznie nazywać rzeczy po imieniu i że zechce wszystko prostować. Takie zaangażowanie było naprawdę cool, ale nie czułam się dzięki temu jak na piankowej chmurce. Nigdy nie przyszło mi na myśl, by choć przez chwilę pomyśleć o rewanżu, natomiast lyokowa ekipa zajmowała się tym tak zwanym moim życiem, z wyraźną radością.
-Zrobił coś nie tak?- udałam zdziwioną, by zobaczyć, jak daleko się posunie.
-Jak długo masz zamiar udawać, że wszystko dobrze? Każda inna osoba już dawno by się złamała.
-Rozczarowałeś się?
-Tak. Wolałbym, byś szczerze przyznała, że jest ci źle, a nie, żebyś ukrywała swoje lęki.
-Kiedy ja nie czuję takiej potrzeby. Tego po prostu nie ma.
-Dobra, koniec na dzisiaj. Idź spać czy coś, pogadamy jutro.
-Żartujesz- automatycznie przestałam konsumować rogalika i zakrztusiłam się.
-Nie. Radzę ci nie mieć żadnych planów- zażyczył sobie, po czym zostawił mnie samą.
* * *
Byłam niewyspana, ale nie chciałam posłużyć się tą kiepską wymówką, by ominąć dzień pracy. Zeszłam na dół, na trzy godziny przed otwarciem zamiotłam i umyłam podłogę, a następnie ustawiłam krzesła przy stolikach i weszłam za ladę, by sprawdzić zamówienia na dzisiaj. Drzwi kuchenne otworzyły się. Dwie postacie, które pracowały tu dłużej niż ja, zaczęły wykładać dopiero co przygotowane ciastka oraz ciasta do odpowiednich miejsc w ladach.
-Sprawdzałaś automaty?- zawołała do mnie jedna z nich.
-Już się za to biorę- oznajmiłam. Poszłam do pokoju pracowniczego i wyjęłam z półki klucz. Po wsadzeniu go w zamek, zauważyłam spory brak towaru, więc sprawnie napełniłam urządzenie i zamknęłam drzwi. Podłączyłam kabel i wcisnęłam przycisk z napisem „on".
Obie lady również były już zapełnione: jedna słodkościami, druga słonymi wypiekami typu ciasteczka cebulowo-serowe, rogaliki z ziemniaków, sałatki, sosy czy zapiekanki.
Przez cały dzień przychodziły albo dzieci z podstawówki, którym rodzice dawali za duże kieszonkowe, albo starsze osoby tworzące część podparyskiej elity, jadające głównie najlepsze potrawy.
Po południu zjawiło się kilkoro studentów, którzy hurtowo zamówili sobie skrzynkę makaroników oraz wielosmakowych pączków, a do tego jeszcze dwie porcje świeżo wypiekanych ziemniaczanych rogalików w plastikowych pojemnikach cateringowych. Wyglądało mi to na długie spotkanie towarzyskie, być może wspólne kucie do sesji. Tylko kto uczy się przy obecności takich słodyczy czy jedzenia, od których na sam widok cieknie ślina? Nie, to na pewno musiała być jakaś impreza. Przyłapałam się na obserwowaniu różnych ludzi, ale moją uwagę szczególnie przykuła pewna para. Zamówili kawę z automatu oraz kawowe herbatniki. Pan przeglądał jakieś papiery, a pani ostentacyjnie ignorowała wszystkich dookoła, wykonując sprawne ruchy ręką przy ustach szminką w bardzo ciemnym odcieniu burgundu.
Gdyby nie obrączki, nie pomyślałabym, że są małżeństwem- za bardzo się różnili. Przede wszystkim nie okazywali sobie żadnej uwagi.
Nadszedł koniec mojej pracy na dzisiaj. Wybrałam sobie dzisiejszy zestaw, za który zapłaciłam i poszłam do pokoju, by coś zjeść. Jeszcze chwila, a nie byłabym w stanie zrobić paru kroków na górę, bo z głodu zabrakłoby mi energii.
Postawiłam jedzonko na stoliku, usiadłam na miękkim krześle i zajęłam się ciepłym posiłkiem, po czym naszła mnie ochota, aby posprzątać, choć początkowo myślałam, że to tylko wiatr. Po podłodze głównie walały się pootwierane i nadpalone strony czasopism, jakieś porwane ozdobne pudełko oraz telefon ze zniszczonym ekranem. Rano na pewno nie było takiego bałaganu, więc wiedziałam, że sama go nie zrobiłam. Nie była to też wina otwartego okna, ponieważ było zamknięte. Po stylu domyśliłam się, że to 'W' przeprowadzał inwigilację pokoju, ale tego, czego szukał z całą pewnością nie znalazł. W przeszłości również spotykały mnie od niego tego typu 'niespodzianki'. Pytanie tylko, czego szukał i czyj telefon zniszczył w akcie złości.
* * *
(Jeremy)
Słodkie lenistwo, jakie mieliśmy przez parę dni, skończyło się. Prędzej czy później X.A.N.A. musiał dać o sobie znać. Ostatnio atakował rzadziej, lecz ze zdwojoną siłą. Od razu na powitanie mój laptop wykrył trzy aktywne wieże, a najgorsze to to, że nikt nie reagował, gdy dzwoniłem. Wszyscy, prócz Aelity, która od razu poszła ze mną do fabryki, by skonsultować ten nagły alarm z Superkomputerem. Atak rzeczywiście pojawił się i było możliwe zlokalizowanie źródła. Tym razem X,A.N.A. obrał za cel sektory pośrednie. Pytanie tylko, na co mu to potrzebne.
-Jeremy, wyślij mnie. Przyjrzę się temu na własne oczy.
Udałem, że nie słyszałem prośby Aelity. Jak często to z nią bywało, dała ponieść się emocjom i błędnej intuicji. Tak stało się również teraz.- Jeremy, proszę.
-Jak cię skasują teraz potwory, to nie będziesz mogła wejść do Lyoko przez kolejne 24 godziny. Kto zdezaktywuje wieże?- starałem się przekonać upartą córkę Anthei i Franza, ale długo nie dawała sobie nic przetłumaczyć.
-Ktoś coś mówił o Lyoko? Piszę się- z windy wyszedł Odd.
-Super, że jesteś, ale telefon służy do dzwonienia i odbierania połączeń.- zwróciłem mu uwagę, bo był strasznym roztrzepańcem.
-Telefon mi padł, a wręcz wybuchł. Wam nie?
-Nic z tych rzeczy- zaprzeczyłem i sięgnąłem po swój telefon.
-Ej, Jeremie. Mój telefon nie działa. Nie mogę go włączyć.- poinformowała mnie spanikowana Aelita po nagłej złośliwości martwego przedmiotu. Sprawdziłem swoje urządzenie. Na ekranie poczciwej Nokii, którą miałem od piątej klasy podstawówki, pojawił się napis: „Brak dostępu do Concordii". Za chwilę wiadomość wyglądała inaczej: „Hexagon aktywny".
-To nie X.A.N.A. To nie jego technika- wyjaśniłem Aelicie i Oddowi to, do czego właśnie doszedłem drogą logiki i dedukcji.
-Nie X.A.N.A.?- dziwił się Odd.
-To ciekawe, Jeremy. Mów dalej- poprosiła Aelita.
-Istnieją dwa możliwe rozwiązania, ale oczywiście to może być coś zupełnie innego- podsumowałem.
-Nie trzymaj nas dłużej w niepewności. Nie po to urwałem się ze spotkania, by teraz nic się nie działo i żebyśmy siedzieli, i patrzyli się na siebie- zainsynuował Odd. Ech, dlaczego on potrafi myśleć tylko o jednym? Świat nie kończy się na randkach z Samanthą.
-Myślę, że to sprawka Hagena. Ewentualnie 'W'- wyjaśniłem dwójce przyjaciół.
-Dlaczego nazywasz Williama 'W'?
-A tak, ty nadal nie pamiętasz- westchnąłem.- 'W' to zupełnie inna osoba- powtórzyłem naszemu Casanovie.
-Acha. I myślisz, że ten 'W' za tym stoi?
-Niepotwierdzone. Byłoby dobrze zapytać zaufane źródło, żebyśmy mieli pewność.
-Jakie źródło?
-No po tym, jak byłeś dla Van taki wredny wątpię, aby cokolwiek wyjaśniła. To nie jej wina, że z Kiwim jest coś nie tak- sprowadziła go na ziemię Aelita.
-Zrobiłem jej coś?- Odd nie wydawał się być zmartwiony swoim zmiennym, wyjątkowo aroganckim i typowym zachowaniem rozrywkującego Casanovy. Prawienie kazań nie leżało w mojej naturze, toteż czekałem na ruch Aelity, bo na Yumi nie można było liczyć. Zajęła się sobą, a o Lyoko czy Vanillé nie chciała słyszeć, a jeżeli już, to upominała Tajkę bez powodu.
-Poczekajmy na Ulricha. Może dojdzie- zaproponowałem, a z ich strony nie usłyszałem sprzeciwu. Chociaż tyle dobrego.
Minęło 60 minut, a ja dłużej nie mogłem czekać. Wysłałem Odda i Aelitę do Lyoko, by przeszli do sektorów pośrednich, ale nie wrócili oboje. Byłem zły na Odda, że zostawił Aelitę samą, na pastwę chowdie, on natomiast znalazł wymówkę. Kiedy on się wreszcie ogarnie, przestanie zachowywać się jak wieśniak i przeprosi Van?
* * *
(Ulrich)
Gdy zostałem poinformowany przez własnego ojca o tym, iż wraz z mamą są w drodze do mojej szkoły, co zdarzało się naprawdę rzadko, miałem wówczas ważniejsze sprawy na głowie. Jakiś czas temu powiedziałem Oddowi, że mam ograniczone fundusze, dlatego z trzymiesięcznym wyprzedzeniem kupiłem mu prezent gwiazdkowy. Przyszła pora na pozostałych. Niestety tak się skupiłem, że nie zauważyłem, że zniknął mi telefon. Nie miałem pojęcia, gdzie oraz kiedy to nastąpiło.
Wróciłem do kafejki i poszedłem do wolnego pokoju, gdzie spędziłem ostatnią noc i przez chwilę przeglądałem notatnik 'W'. przy okazji zastanawiałem się, jak przekonać Van, żeby zaufała chociaż mi, skoro resztę moich przyjaciół posądza o taki sam brak lojalności. Intencje 'W' może nie były aż tak do końca złe, ale od początku do końca zepsuł swoją przyjaźń z Van. Zupełnie jak Odd. Nie zamierzałem nic nie robić, gdy podawała coraz nowsze argumenty świadczące o mojej fałszywości względem jej osoby. Że niby powielam błędy 'W'? Przede wszystkim nie zaczepiałem jej pod pretekstem tego, że mi się podoba, a tak naprawdę to skrycie się z niej naśmiewałem. Nie bajerowałem jej i nie gadałem głupich, pozbawionych sensu, idiotycznych czułych słówek, na które bez problemu nabrałaby się. Nawet jeśli 'W' nie dogadywał się ze swoim przyrodnim bratem, nie musiał mu imponować wybierając jeden z najgorszych sposobów, a wystarczyło tylko trochę pobudzić szare komórki do myślenia. Jeśli uznał, że Van nie jest ważna, mógł jej wyjaśnić. Naprawdę nie rozumiem zachowania 'W'. Nie próbuję być lepszy, ale uważam, że te zachowanie Odda miałoby większe szanse na porównanie go do wyczynów 'W', a jednak tak się nie stało.
* * *
Na cztery dni wróciłem do szkoły, bo podobno zarobiłem szlaban u Jima, a tak naprawdę chodziło o to, że za dużo opuściłem godzin. Gdyby nie to, że poprawiłem oceny, rodzice nie zadawaliby sobie trudu, aby się pojawić. Poza tym pojawiły się jakieś niepokojące informacje z „zaufanej trzeciej ręki", że niby prowadzam się z podejrzaną damską personą, która pewnie należy do sekty, więc musiałem przeżyć długie i męczące rozmowy edukacyjne, które oboje rodzice urządzili mi w gabinecie dyrektora. Skorzystałem z tego, iż rodzice byli zajęci dopytywaniem się o szczegóły mojego „dziwnego" zachowania i wymknąłem się. Miałem na głowie ważniejsze sprawy niż martwienie się moją reputacją, bo chyba gorsza już być nie mogła. Na razie nie chwaliłem się grupie najnowszymi nowinkami- to Lyoko było w tej chwili ważniejsze. Jeremy i Aelita spędzili ostatnio 3 doby w fabryce. O tym dowiedziałem się od Odda. Aż dziwne, że Jim i dyrektor nie narzekali na tą trójkę, no ale nieważne. Pora dowiedzieć się, co wydarzyło się w ciągu czterech ostatnich dni, bo byłem odcięty od jakichkolwiek informacji. Odd wszystkiego mi nie opowiedział, bo za każdym razem spieszył się na randkę w nowym miejscu, z Sam.
-Dlaczego zjawiłeś się dopiero teraz? Wiesz, ile musieliśmy na ciebie czekać?- naskoczył na mnie William. Akurat jego nie powinno to obchodzić, gdzie byłem i co robiłem. -Nie dziwię się Yumi, że w końcu sobie odpuściła. Pewnie na jej miejscu też bym miał dość czekania na cud.
-William, przymknij się! Nikt nie prosił o twoje „porady na zdrady". Zabierasz głos bez potrzeby. Poprosiłeś nas, byśmy zaangażowali cię na wyprawy- uspokajała go Aelita.- Niczym sobie nie zasłużyłeś, więc siedź cicho.
-Cały czas czekam.
-To już nie moje zmartwienie. Problem jest z tobą, nie z nami.
-Ile można siedzieć w interfejsie?!- podniósł na nią głos.
-Zaraz. Kto jest w piątym sektorze?- wtrąciłem się, głównie po to, aby oszczędzić sobie oraz Jeremiemu i Aelicie, wysłuchiwania williamowych narzekań.
-No ta wasza tajska świnko-kot.
-On blefuje, tak?- spytałem Aelity.
-Tym razem nie- odparła i podeszła do swojego plecaka.- Nie wiem, co ten idiota 'W' sobie wymyślił, ale Van chciała coś załatwić w Lyoko osobiście.
-Taa... i właśnie po to 'W' zainfekował nam wszystkim telefony, żebyśmy nie wchodzili mu w drogę- wyjaśnił Jeremy, momentalnie wolny od śledzenia obrazu z holomapy.
-I tak po prostu pozwoliliście jej pójść samej do Lyoko?
-Obiecała, że wróci- odpowiedziała mi Aelita.
-Jak długo tam siedzi?
-Tyle samo, co jesteśmy w fabryce, 72 godziny.
-Założę się, że nawet jeśli tam dalej jest, w co wątpię, bo pewnie gdzieś spierniczyła, to na pewno niczego odkrywczego nie zrobiła, tylko pewnie siedzi gdzieś w wieży i czeka na ratunek.
-Jeremy poznał się na jej wiedzy, gdy tylko doszła do naszej klasy. Chyba to, że złamaliśmy kod do Concordii o czymś świadczy.
-Co zrobiliście?- brakowało mi odpowiednich słów. William przewrócił oczami.
-Dopiero godzinę temu. I zdecydowaliśmy, że dokonamy zamiany, to znaczy plan był taki, żebyśmy poszli razem. Tylko, że zrobimy to po powrocie Van, bo będzie bardzo zmęczona.
-No i właśnie tego nie rozumiem: po co tyle czekać? Nie lepiej od razu tam pójść, żeby ją wykończyć na dobre?- zgłosił kolejną insynuację William i z widocznym rozdrażnieniem odrzucił notatnik 'W'. Acha, fajnie, że krąży z rąk do rąk. Czy ja go przypadkiem nie przekazałem Oddowi, by ten dał Aelicie?- Poddaję się. Próbowałem z Yumi odszyfrować kilka stron, ale nie da rady. To działa na takiej samej zasadzie, co notatnik tego czarnoksiężnika**, ale ten kod to jakiś koszmar. Nie znam tajskiego, a Yumi ma ważne egzaminy i musi je zdać w terminie. Wystarczająco dużo czasu poświęciła, a wy i tak nie doceniacie, że się poświęciła dla tego mówiącego kota. Nie wiem, jak ten 'W' to robi, ale on... ten notatnik kontynuuje. Przy okazji Ulrich, to ci współczuję, ta cała Vanillé jak ją tu wszyscy nazywamy, musi być naprawdę nieźle rąbnięta.
-Mówisz może o tym, że została sprzedana, a konkretniej dla Hagena przez pannę Maew? Jeżeli według ciebie rola zabawki jest w porządku, a chęć uwolnienia się spod kontroli 'właściciela' jest zła, to chyba nie można tego myślenia uznać za normalne. Słyszałeś kiedykolwiek, by ktokolwiek z nas: ja, Odd, Yumi, Ulrich czy Jeremy, żebyśmy naśmiewali się z takich osób, których spotkała tragedia?- próbowała przemówić mu do rozsądku Aelita, ale były to raczej płonne nadzieje.
-Ulrich, cały czas- rzucił w moją stronę oskarżycielskim tonem.
-Jesteś głupi, że tak myślisz, William. Mówiliśmy ci, że nie ma co się oddalać. Za to, że byłeś na usługach X.A.N.Y. nie powinieneś się pytać o pójście do Lyoko ani mieć prawa głosu w kwestii Van- wątpię, by moje tłumaczenia dotarły do Williama, ale miałem dość jego wypowiadania się na temat osoby, dzięki której powrócił. Choć odkrycie tego, jak Van tego dokonała, to pewnie kwestia czasu, ale na razie pozostaje zagadką. Wcale nie musieliśmy wyłączać Supersprzętu, żeby przywrócić Williama z nicości.
-Ona ma taką samą popapraną sytuację jak ja, dlaczego tylko ja za nią zbieram?- nafoszył się William.
-Znowu mam cię prostować? Radzę ci zakończyć te głupie obrażania się tu i teraz, bo jak nie, to zobaczysz księżyc i gwiazdki po drugiej stronie.
-Aelita albo Ulrich, proszę idźcie do skanerów. Karta Van mi wygasła- poinformował nas Jeremy.
-Rusz się, Ulrich. Ja tu zostanę, by ten wariat nie wymyślił sobie, by zaatakować Jeremiego, bo faworyzujemy Van.
W obecnym stanie po Williamie można się było spodziewać wszystkiego. To samo w sumie mogę stwierdzić w przypadku Aelitki.
-Co to ma niby znaczyć? To coś nowego w takim razie, bo Księżniczka Lyoko jest tylko jedna. Od kiedy niby ten tajski wybryk natury potrzebuje eskorty? Skoro jest taka cudowna i silna, to sobie poradzi. Bądźmy szczerzy, ni to kot, ni człowiek, a wy temu ufacie.
Miałem wielką ochotę uszkodzić Dunbara, ale Aelita okazała się szybsza i uczyniła to za mnie, za co byłem jej naprawdę wdzięczny.
-Chętnie przyłożę też z drugiej strony- ostrzegła go Aelita, a Williama zatkało, bo najwyraźniej nie spodziewał się, że Aelita kiedykolwiek go spoliczkuje.
* * *
(Jeremy)
Wyczyny Williama stały się trudne do znoszenia, szczególnie jego bezczelne oszczerstwa adresowane do Van, więc w ogóle nie dziwiło mnie to, że cierpliwość Aelity przebiła limit, a ona sama stała się niezwykle agresywna. Z tego co mi wiadomo, Van daleko było do sytuacji Williama, raczej w przeważającej liczbie procentów tak samo jak Aelita, Van na swoje nieszczęście była w pewnym sensie odpowiedzialna za czyny panny Maew. Chociaż tak właściwie nigdy nie winiliśmy Aelity za decyzje podejmowane przez jej ojca, a na Van od początku trwa jakaś dziwna nagonka.
-Ej, słyszeliście ten dziwny dźwięk? Jakby jakaś blacha upadła- zauważyła Aelita, rozmasowując sobie dłoń, którą użyła na twardych kościach policzkowych Williama.
-Apropo tego, co mówiłem. Wróciło warzywo z hiper ultra tajnej misji- tym razem każdy zignorował uwagę Dunbara.- Czemu szybem wentylacyjny, a nie windą? Używasz mózgu?- naskoczył na Van William.
-Wpiszesz hasło, Jeremy? Powinno być w tych plikach, co dostałeś- poprosiła Van, zupełnie pozostając głucha na durne śmiechy i obraźliwe słowa Williama.
-Teraz?
-Nie, to znaczy... kiedy uznasz za słuszne. Tylko... masz zgodę na wykorzystanie danych dostępu do Concordii pod warunkiem takim, o jaki prosiłam.
-Skąd mam wiedzieć, komu i co obiecałaś?
-Zapomniałeś o czymś?- popatrzyła na mnie ze zdziwieniem w oczach Aelita.- Tylko to pytanie Williama, Van... Właściwie to mogłabyś powiedzieć, bo chyba nie w celu rekreacyjnym.
-Trochę tak jakby.
Nie chcę myśleć źle, ale zaniepokoiło mnie to, co usłyszałem. Chyba ktoś tu przesadza z byciem fit i flexi.
-A tak na serio?- Aelita również wykryła, że Van nie do końca mówiła poważnie, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie.
* * *
(Aelita)
To że Ulrich odciągnął mnie i Jeremiego w kącik, dało mi do zrozumienia, iż wie coś jeszcze, ale zdecydował to przemilczeć. Cóż, w porządku. Ma prawo nie mówić nam wszystkiego. Podczas gdy ja i Jeremy mieliśmy spędzić kolejne godziny w fabryce, on dostał pozwolenie na opuszczenie miejsca, gdyż jak stwierdził „Einstein", Van potrzebowała terapii szokowej. Brzmiało okropnie i strasznie się przeciw temu buntowałam, ale skoro Van odpowiadało takie coś, nie będę się już o to wykłócać z Jeremiem. Oby Ulrichowi, to co zamierza, powiodło się.
* * *
(Vanillé)
Długo mi zajęło przekonanie ich, aby pozwolili mi pójść do Lyoko, a później odwalili cyrk z tym, że czemu nikt po mnie nie pójdzie. Nie byłam z cukru. Chyba nie dość wyraźnie im oznajmiłam, iż nie życzę sobie żadnej eskorty? Niby to wszystko czynili okazując w ten sposób troskę o mnie, ale ja naprawdę tego nie potrzebowałam. Zresztą nie zasłużyłam, a na pewno nie po tym, jak 'W' namieszał. Lepiej, żeby nie okazywali żadnych emocji względem mnie, ale nie każdy potrafi tę trudną sztukę.
- - - - - - - - -
*Tamagotchi- japońska gra w kształcie jajka dostępna w wielu kolorach, polegająca na zajmowaniu się wirtualnym zwierzaczkiem; popularna pod koniec lat 90. oraz początku dwudziestego pierwszego wieku.
** nawiązanie do 2. tomu książki „Harry Potter i Komnata Tajemnic" ( notatnik Toma Riddle'a)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top