Rozdział 17: „Wyprawa do Concordii"

(Vanillé)

   Zdawałam sobie sprawę, jak ciężkie są kary Jima, jednak nie mogłam dopuścić do tego, aby utopił się w swojej sadystycznej radości. Poszłam z nim na układ. Ciężko było, lecz zagwarantowałam sobie brak kary i przy okazji pomogłam niesłusznie oskarżonemu koledze. Mniejsza o mnie. Skoro Jim zgodził się uwierzyć w moją wersję, a nie historię swojego informatora, to znak, iż nie jest taki zły. Jednak zostałam zawieszona na dwa tygodnie, a co będzie potem, to oni sami jeszcze w szkole nie wiedzą. Ja oraz ten chłopak o imieniu Ulrich zostaliśmy „nagrodzeni" znalezieniem kreta. Ponadprogramowe spotkanie, jakie miało miejsce zeszłej nocy było wyjątkiem- mieliśmy działać w pojedynkę, a najlepiej to było się w ogóle unikać, żeby nie zaczęto znowu wymyślać jakiś głupot typu, że jestem bezczelną podrywaczką. Bardzo chciałabym poznać tożsamość osoby, która „nakręca" szkolną społeczność.

Na czas mojej dysfunkcyjności w murach placówki edukacyjnej postanowiłam rozejrzeć się za jakimś miejscem pracy, stałej bądź dorywczej, bo potrzebowałam pieniędzy, a te, które miałam wyczerpały się. Niestety o pracę dla osoby w moim wieku było trudno; z poszukiwań wyszły nici, więc sobie odpuściłam.

   Po powrocie do pokoju, w którym było wyjątkowo ciemno, zapaliłam światło i pisnęłam. Zauważyłam tego samego psa co wcześniej. Nie wiem, skąd on się tu wziął, ale lepiej, bym stąd wyszła. Tak będzie korzystniej dla tego czworonoga oraz dla mnie.

-Stul się, on nie gryzie- usłyszałam. Jak mogłam nie dostrzec otwartych drzwiczek od szafy, zza której wystawały średniej długości, ciemne włosy?

-Kim ty jesteś i jak się tu dostałaś?- zadałam pytanie czarnowłosej. Bądź co bądź włamała się do mojego pokoju.

-O nie, nie będziemy rozmawiać o Lyoko i Concordii w szkole. Kiwi, pakuj się tutaj. Skończyłam urządzać ci łóżko.

-Posłuchaj... nie wiem, jak zacząć, bo nie chcę cię urazić, ale jaki Kiwi?- zwróciłam się do dziewczyny w grzeczny sposób. Śledziłam wzrokiem niezdarnego, szarego czworonoga, który wydał mi się jakiś taki znajomy. A co do dziewczyny, to o jakim L... Lyoko i tym czymś dziwnym z końcówką „-dia", mówiła?

-Chodzi o to, baranico?- spytała i pomachała mi kluczami do drzwi. Ugh, co się dzieje?- Nie mazgaj się tak i chodź, kto by pomyślał, że ktoś jeszcze będzie wiedzieć o Lyoko.

-Ch-chwila, proszę mi cokolwiek wyjaśnić, choć w małym stopniu.- poprosiłam ją.

-Mówiłam, byś była cicho.- usłyszałam, nim poczułam mocny ból w głowie.

* * *

(Jeremy)

    Tłumaczyłem Yumi, aby była ostrożna, ale do niej to jak do słupa. Nie miałem pewności co do swojej teorii, a Yumi nabroiła. Nie zazdroszczę Vanillé. Oberwanie encyklopedią z ponad czterem tysiącem słów mogło wywołać pewne zaburzenia... Oby nie! Mam nadzieję, że zaraz Van się ocknie, to już 3 godziny, od kiedy przywalono jej opasłym tomem w głowę...

-O cholercia, znów to miejsce.

Uff, na szczęście moje obawy zostały rozwiane. Pamięta, że była tu wcześniej, więc nie jest źle.

-No~ Księżniczce się przypomniało, że czekają na nią obowiązki?- rzuciła złośliwym tekstem Yumi.

-Yumi? Wyjaśnijmy coś sobie. Ty siedzisz cicho, my wyjaśnimy sprawy z Vanillé, okej?- nawet Yumi potrzebowała czasami takiego kubła zimnej wody, by nie gadać głupot. Mam nadzieję, że ta mała lekcja od Aelity czegoś ją nauczy. Zachowanie Yumi wykraczało już poza skalę tolerancji. Jeszcze dzień niekończących się fochów i dąsów nierozważnej Japonki, a skończyłoby się to dla niej naprawdę niekoniecznie szczęśliwie.

-Chcesz okład?- zaproponowała poszkodowanej dziewczynie Aelita.

-Nie trzeba...- odmówiła.

-Mamy parę pytań, więc się skup- wtrąciła się znowu Yumi i wzruszyła bezwiednie ramionami, gdy Aelita posłała jej piorunujące spojrzenie, jednak po tym komentarzu zamilkła na dobre.

-Co ci się stało z włosami?- wypalił jak strzała Odd i wybuchł śmiechem.

-Odd, nie potrafisz się powstrzymać, co?- czułem się zażenowany tym jego popisywaniem się. Jeżeli już musiał się odzywać, to czy nie mogło to być coś mądrego? Van zignorowała go, słusznie. Brawo. Odd nie musi być rozpieszczany przez wszystkie osoby płci przeciwnej.

-Co to za pytania?- spytała Vanillé, ale raczej nikogo konkretnego.

-Kim jesteś, co robisz, skąd przybywasz.- zadała jej pytania Yumi.

-Vanillé, Bangkok, Tajlandia- odpowiedziała jej krótko i zwięźle.

-Niezwykły zbieg okoliczności, że to imię tak dobrze do ciebie pasuje.

-Yumi! Spróbuj zamknąć usta i już nic nie mówić.- uciszył ją Odd.

-Acha, świetnie. Nie zapominaj, kto cię znowu uratował przed Jimem.

-Ale nie opiekowałaś się Kiwim!

-Yumi! Odd!- wrzasnąłem na nich, by się ogarnęli.- Zostaniesz ze mną, bo trzeba mieć oko na Williama- poinformowałem Yumi. Przygryzła dolną wargę, bo zrozumiała, że fest przesadziła.

-Oni tak zawsze?- spytała Van.

-Nie, ale nieważne.

-Nie zgłoszę was, jeśli powiecie mi, o co chodzi.

-Myślę, że możesz nam się przydać w Concordii- powiedziałem to specjalnie, aby zobaczyć jej reakcję. Van przypatrywała się każdemu po kolei ze zdziwieniem... a może to było to i zastanawiała się, jak nam powiedzieć. Brak jej pytań oznaczał, że trafiłem w dziesiątkę. I to od razu za pierwszym razem.

-Nie mogliście z tym poczekać aż do końca egzaminów?- spodziewałem się innej reakcji. Czegoś w stylu „Ale z was dziwaki" lub „Dlaczego mnie porwaliście". A tymczasem Van zachowywała się tak, jakby to, w jaki sposób ją potraktowaliśmy było czymś codziennym. Jeżeli tak, to Oddowi należy się pochwała za jego znakomite przeczucie, które od początku miał względem „świnko-kota".

-Cokolwiek chcieliście, to może poczekać.- upierała się dalej Vani.

-Wyjaśnij nam chociaż, kim jest 'W'- poprosiłem ją, a ona zamrugała. Czy ja mówię niewyraźnie?

-Ja znam tylko Williama Dunbara, który nie cieszy się dobrą sławą w waszej szkole.

-Jaki 'W' ma związek z Concordią?- zapytała mnie Aelita.

-Myślę, że spory biorąc pod uwagę fakt, iż kontaktował się z Van.

-Ale ona nie zna żadnego 'W'- trzymał się przy swoim Odd.- Prawda, Vani?- spytał jej, a przy okazji dźgał ją palcami po uszach.

-Niech mu ktoś coś powie, bo mnie się nie słucha- westchnąłem zażenowany infantylnością i dziecinnością Odda.

-No wiesz co, Odd? Nie możesz taki być~- próbowała go powstrzymać sama Van.

-Widzisz, Odd? Nieładnie się zachowujesz i Van też ma ciebie już dość- zauważyła Aelita, gdy Van ukryła się za Ulrichem.

* * *

(Odd)

    Wiedziałem, że ta uległość Ulricha jest grubymi nićmi szyta. Taki z niego „przyjaciel", ale staje pomiędzy mnie i Vanillę. I jak tu mam jego nie podejrzewać?

-Musisz się nauczyć, Odd, że Van to nie zwierzę i nie będzie dawać ci się głaskać.- zaczął mnie pouczać mój pseudo-kumpel.

-Chłopaki, dość tego.- uspokoiła nas Aelita.- A ty Odd rzeczywiście zacznij się zachowywać jak istota społeczna, a nie odludek, który nigdy nie widział nawet kokosa na drzewie.

-Aelita ma rację, Odd. Nie ma co przesadzać w crushowaniu.- dodała Yumi, której również nie było na rękę to, że Van kryje się za Ulrichem.

-To co z tym Lyoko czy tą tam, jak jej tam było...Concordia?- upomniał się William już któryś raz z kolei.

-Mamy iść do Lyoko?- zdziwiłem się.

-Ty może lepiej zostań i się nie udzielaj.

-Czemu? Niech idzie- tak jest! Jeremy jednak mnie nie opuścił.- Możesz dołączyć do misji zwiadowczej o kryptonimie „Pierwsza Wyprawa", ale pod jednym warunkiem.

-Co to takiego?

-Trzymaj się Aelity i bądź z daleka od Van.

Nadąłem policzki. Nie naśmiewałem się z Vani ani nie robiłem jej krzywdy w żaden inny sposób.

-Chciałbyś żeby to tobie smyrano uszy cały czas piszcząc i chichocząc jak dzika nastolatka?- odezwała się do mnie Aelita.

-No nie.

-No to skoro nie, to zrozum, że Vanillé również może sobie tego nie życzy.

Spojrzałem na Van, której wygląd sprawiał, że nie dawało się jej traktować jak każdego innego człowieka.

***

(Vanillé)

   Rozmawiali o jakichś Lyoko i Concordii. Z jednej strony nic mi to nie mówiło, a z drugiej strony obie nazwy brzmiały znajomo. Poczułam się głupio, kiedy do mych uszu dotarło określenie „iść". Tak, jakbym nagle znalazła się w grupie graczy, którzy przedawkowali 'League of Legends' lub 'Blade & Soul'. Jeżeli ludzie interesowali się mną, to zawsze czepiali się mojego wyglądu, traktowali jak wybryk natury... Zachowanie Odda niewiele się różniło od innych.

To ja jestem przewrażliwiona czy tylko ten Ulrich nie reaguje tak, jakby miał do czynienia z ufoludkiem?

-Van, pomożesz nam jeszcze trochę?- zawołał do mnie blondwłosy w okularach.

-Ale w czym?

-Skoro już i tak wiesz o Lyoko, to...

     Udałam, że go nie słyszę; rozglądając się dookoła spostrzegłam, jak ten „mądry inaczej" również próbuje mnie zaczepiać. Mimo iż to, co robił Odd było upierdliwe, to jednak na swój sposób okazywał mi uwagę, zaś ten cały William... to było nieznośne. Jeśli musiałabym wybierać i oceniać, kogo toleruję bardziej, to jakoś tą postacią jest Odd. Zwracał na siebie uwagę w niezdarny sposób, więc negatywny rezultat jej czynów był tylko i wyłącznie spowodowany jego złym podejściem. Posłałam Williamowi wrogie spojrzenie i wystawiłam środkowy palec. Pomogło i bardzo się z tego powodu cieszę. Może i Odd przy okazji wyciągnie jakieś wnioski. No ale niestety chyba mija się to z celem, bo głupol spalił buraka. Acha, fajnie. Interesujące, że podnieca się rozzłoszczoną dziewczyną.

-To zabierzemy się już do tego waszego Lyoko. Szkoda czasu. Na miejscu obgadamy szczegóły.- złożyłam im propozycję. Czułam, że nie dadzą mi spokoju, więc postanowiłam przekonać się na własne oczy, czym to Lyoko jest.

-To było za łatwe, tu jest jakiś haczyk.- a jednak słuch mam jeszcze dobry. Japonka niech sobie konspiruje i podsyca w sobie chęć pozbycia się mnie. Mam tak samo względem niej. Miałam swoje przeczucia, owszem, lecz nie chciałam się z nimi zbytnio spoufalać. Poza tym nie bardzo miałam ochotę dzielić się przeżyciami z Concordii czy Lyoko.

-Yumi i Odd będą osłaniali Aelitę na wypadek różnych nieprzewidzianych nieprzyjemnych sytuacji- gdy już byliśmy w Lyoko to „gdzieś z góry" rozległ się komunikat.-Acha, czyli miałem rację..- po chwili coś jakby mówienie do siebie.

-Co takiego, Jeremy?- odezwała się Aelita i odciągnęła Odda, który rzucił się na mnie jak waran z Komodo na zebrę.

-Hej, co to za hałasy? Ktoś lub coś zaatakowało?- rozległ się znowu głos Jeremiego.

-Jakbyś zgadł- potwierdziła Aelita.

-No i właśnie dlatego jest taki podział- wytłumaczył Jeremy.

-Super, będę niańczyć tego gamonia.- westchnęła Yumi i popatrzyła się na mnie w dziwny sposób.- Od jak dawna wiesz o Lyoko?- zaatakowała mnie słowami.

-Trochę czasu już minęło- zaspokoiłam jej ciekawość.

-Ale czad! Vani jest motylem.- wypalił Odd.

-No pięknie! Jeszcze tego brakowało, abyś się zachwycał wyznawczynią złego!

-Och, Yumi. Nie czepiaj się. Sama chodzisz non-stop w czarnych ubraniach- zripostował jej Odd.

-Tak do twojej wiadomości, to nie ja to opracowałem. Znaczy wygląd Van. Ta postać z karty w Lyoko... To Van. Karta uaktywniła się tak jakby na nowo, bo Van już wcześniej była w Lyoko...- no miło, że Jeremy to wszystko tłumaczył.

-Okej, za dużo info naraz. Przejdź do sedna sprawy- ponagliła go Yumi, która była już porządnie zdenerwowana.

-No macie trochę do roboty, trzy wieże do zdezaktywowania, każda w innym sektorze.

-No to pięknie- podsumowała Yumi.- Trzeba było jeszcze dłużej czekać z naprawą skanerów.

-Przestańcie się kłócić o każdy drobiazg. Najlepiej kierować się w dwuosobowym zespole.- wtrąciłam się.- Wy zajmijcie się swoimi sprawami, a ja załatwię swoje.

-Jak to „twoje sprawy"? Mówisz tak, jakbyś tu mieszkała- zauważył Odd.

-No wyobraź sobie, że przez 2, 5 roku byłam w Lyoko- przyznałam się. – To co? Rozdzielamy się i...

-No to tym bardziej chcę zobaczyć Concordię! Ciekawi mnie, jak wygląda- podekscytował się Odd.- I dlaczego ją opuściłaś, i jak się tu w ogóle znalazłaś.

W tej chwili pożałowałam, że tak dużo dowiedzieli się ode mnie, a wcale nie musieli.

-Ja ci nie ufam i miej to na uwadze, dobrze ci radzę.

-No co ty nie powiesz. Myślę, że powinnaś jednak martwić się tylko i wyłącznie o siebie. Może w Lyoko macie czas na zajmowanie się bzdurami, ale Concordia to troszeczkę inny poziom.

-Coś za bardzo wyszczekana się zrobiłaś.

-Dobra, już starczy. Aelita i reszta na wschód, Ulrich na południe.

-Czemu my zostajemy w lesie, a oni idą w góry?- nadąsał się Odd i nagle zaczął... wąchać zapach w powietrzu.- O ja~ Ziemniaki!

-Jeremy, Odd znowu bredzi bzdury.- narzekań Japonki nie było końca.

-One są jadalne, więc się nie zatruje, przestań tak lamentować. Nawet nie wiesz, jak wielką mam ochotę, aby ci przyłożyć!- ostrzegłam Yumi, a na jej twarzy malował się szok na przemian ze złością.

* * *

(Odd)

   Może to dobrze, że Jeremy kazał nam się rozdzielić. Yumi i Van to mieszanka wybuchowa. Obie skakały sobie do gardeł niczym dwie obce lwice. Nie rozumiałem tylko, dlaczego znalazłem się na tym polu minowym. Choć tak do końca to nie jestem o to zły, wręcz przeciwnie. To takie strasznie ekscytujące usłyszeć i na własne oczy zobaczyć, jak dziewczyny drą ze sobą koty. Obie agresywne, a przy tym seksowne.

-Odd, skończ fantazjować i bierz się do roboty! Wieża się sama nie zdezaktywuje, a dostojni goście już są zwarci i gotowi!- miłą i przyjemną wycieczkę zapoznawczą przerwał komunikat spanikowanego i trzęsącego się ze strachu jak osika na wietrze, Jeremiego.

-Się robi! Odd Della Robbia zwarty i gotowy!- zapowiedziałem, po czym z czujnością wprawionego łowcy obserwowałem teren, aby uniknąć ataku z zaskoczenia. Zostałem z Yumi i Aelitą. W przeszłości nie jeden raz tak było, ale potem dołączał do nas Ulrich, a teraz miało być inaczej. No nic, jakoś przeżyję. Mam tylko nadzieję, że Ulrich nie zwinie mi jej sprzed nosa, bo jednak no, to mój kumpel i nie chciałbym go w żaden sposób skrzywdzić. Oczywiście pod warunkiem, że nie będzie wtrącał się między mnie a Vani.

    Na drodze pojawiły się dawno nie widziane bloki w liczbie pięciu „osobników". Nadeszły również szerszenie- cały rój! Jeremy miał rację: było co robić. Już nigdy nie będę narzekał na nudę w Lyoko.

* * *

(Vanillé)

   Poprzez „wieżę przejścia" znalazłam się w górach. Przez chwilę było spokojnie, ale znikąd pojawiły się szumy i hałasy. Skąd był mi znany „tupot małych stóp"..., a raczej odnóży? Może dlatego, iż nagle zaczęłam sobie przypominać, jak to jest oraz było w Lyoko. Kolorowo, ale niebezpiecznie... No dobrze, oby zadziałało, bo nie mam zamiaru bawić się w chowanego z jakimś sztucznym stworkiem. Tak jest! Posłałam śnieżynkę w stronę czegoś, co miało wygląd... chyba karalucha. Zamrożony i osłabiony czekał, aż go dobiję, no chyba że spodziewał się litości. Nie ma, z mojej strony czeka go zagłada. Cóż, litość? To już nie teraz.

Po tym jak kopnęłam to mocno jak piłkę, karaluszek spadł w dół. Usłyszałam tylko, jak się roztrzaskuje o ostro zakończone skały.

Ponieważ nadeszło kolejnych pięciu „gości", ugościłam ich w przygotowanej klatce ze śnieżynek, którą następnie zmiotłam w proch posyłając 'śnieżynkowy koktajl Mołotowa'. Wybuchły pobliskie skały i krzaki, ale na to już nie miałam wpływu.

-No nieźle. To było coś~

„To było coś"? Kto mówi takie rzeczy? No tak, bo śnieżynkowe fajerwerki są na porządku dziennym, acha...

-Ktoś ci się kazał oddalać?

-Skąd miałam wiedzieć, że pójdziesz za mną.

-Żartujesz? Jeremy nam wszystkim to objaśnił. Lepiej nie działać solo, wiem to z własnego doświadczenia.

-Nie przypominam sobie, abym zapisywała się do jakiejś grupy.

-Tylko że wiesz... tak jakby jesteśmy razem, drużynowo- kontynuował dalej Ulrich.

-Acha, tylko żebym ja wiedziała, co to znaczy.- skwitowałam krótko.

-Po prostu trzymaj się blisko i nie zbaczaj z kursu.

-Popatrz, baranku, co potrafi Vani- mrugnęłam do niego i jakby zza dłoni „wydmuchałam" płatek śniegu.

-Nie popisuj się. Mnie to ani nie bawi, ani nie ekscytuje.

-Głodnemu chleb na myśli, co?- westchnęłam.- Nie rozumiem, dlaczego nagle była ta gadka o preferencjach...

-Nie o to mi chodziło...

-Ej, mina kota na mnie nie działa, mina zbitego psiaka też nie. Jak będę chciała cię poderwać, to ci o tym powiem. Zresztą nieważne, nie jestem zainteresowana.

-Ty coś za bardzo wygadana jesteś.

-No wow, ale odkrycie.

-Van, mówię serio.

-Ale że co?

-Dlaczego my możemy normalnie rozmawiać?

-Nie jestem kotem.

-Przecież wiem.

-I nie jestem też kretem.

-„Kretem"?

-Tak, ściany mają uszy. Ale spokojnie, możecie mnie tam sobie obgadywać, tylko wyjaśnijmy coś sobie. Nie jestem na usługach X.A.N.Y. czy jak on się tam zwie- wystawiłam w jego stronę rękę.

-Masz jakąś historię?

-Być może.

-Opowiesz?

    Spod kraba, który właśnie się pojawił, zaczęły się unosić płatki śniegowe. Porozcinany na cyfrowe kawałeczki zakończył swój żywot.

-Pogadamy kiedy indziej, chyba temu waszemu X.A.N.I.E. minęła cierpliwość- oznajmiłam.

-Jakieś pomysły?- zwrócił się do mnie nieco marudnym tonem głosu, gdy pojawiła się „wesoła rodzinka" tarantul.-Trochę sporo ich- dodał.

-Widzę.- wycedziłam przez zęby. Starałam się wymyślić jakiś szybki sposób na pozbycie się „szczęśliwej dwudziestki", ale ponaglanie mnie było błędem.- Mam coś, ale nie pytaj. Złap mnie za dłonie i rozkręć- poleciłam mu, a on natychmiast to uczynił.

* * *

(Ulrich)

    Po wszystkim została tylko chmura dymu, która szybko się rozpierzchła. Próbowałem zrozumieć, co jeszcze chwilę temu miało miejsce. Pomijając fakt, iż Van doskonale orientowała się po Lyoko, to jeszcze skutecznie pozbywała się robactwa. Albo prawie. Jak miałem to przyjąć do wiadomości bez dziwienia się, dlaczego działo się tak, a nie inaczej. Skąd ona miała taką moc, jak to się stało, od kiedy,  a co najważniejsze, dlaczego zwracała się do mnie jak do młodszego? Była w tym samym wieku... chyba.

To, co zrobiła to jakieś arcydzieło. Może zapoczątkuje jakiś nowy rodzaj jazdy figurowej?

Jakkolwiek dziwnie brzmiała jej prośba, zdecydowałem jej pomóc. Nie miałem innego wyjścia. Wolałem zaryzykować i zobaczyć, co Van wymyśliła. Po tym, jak dostatecznie mocno nią „zakręciłem", rozpętała się istna śnieżna wichura. Nie wiem jak, nie wnikam. Ważne, że zrobiła cuda. Mikroskopijne kryształki lodu wystrzeliły we wszystkich kierunkach. A jednak nie do końca okazało się to cudownym sposobem. Nie stałem bezczynnie. Niedobitki osobiście dotłukłem.

-No... to by było na tyle- poinformowała mnie Van i zeskoczyła ze skały, która właśnie spadła w dół.

-Rozwałka na maksa, nie ma co- pogratulowałem jej.- Ale co masz na myśli, że „to by było na tyle"?

-Za suche powietrze. Potrafię to tylko, jak powietrze jest takie rześkie, jak to do niedawna było- wyjaśniła.

-Ulrich? Słyszysz mnie? Co u ciebie?

-O, dobrze cię słyszeć, Jeremy. Fajnie, że się zainteresowałeś.

-Małe problemy techniczne. Odd i Aelita mają tylko po piętnaście punktów.

-A ja?

-Dwadzieścia i pół punktu.

-Chyba wiem, kto mnie tak urządził- odpowiedziałem Jeremiemu i spojrzałem wymownie na Van.

-Wy tam nie szarżujcie, bo musicie iść do Concordii. A i Van. Strasznie szybko traci energię.

-Serio? Oberwałaś?- zapytałem tego roztrzepańca.- Ej! Co ty robisz?- przywaliłem sobie z otwartej dłoni w czoło. Dziewczyna skakała po gałązkach wystających ze skał, schylała się i coś zrywała.

-To dziwne, energia Van się przywraca.

Przyglądałem się przez dłuższą chwilę, dopóki nie rozpoznałem owocu. Pytanie tylko, czemu jagody znalazły się w Lyoko i od jak dawna tu rosną.

-Ulrich? W porządku?

-No nie wierzę- westchnąłem. Odczuwanie uczuć czy potrzeb takich jak głód, było w Lyoko normalne, ale do tej pory tylko Oddowi zdarzało się marudzić, że jest głodny. Tymczasem Van skakała od gałązki do gałązki, zawieszała się jak lemur, aby dosięgnąć, a następnie zjadała... jagody? A podobno jest na nie uczulona.

-To dzikie jagody, one są gorzkie- wyjaśniła, choć o nic nie pytałem.

-Acha. I one rosną sobie w Lyoko?

-Tak, ale tylko w sektorze górzystym, a przynajmniej wiem tylko tyle.

-Vanillé?- odezwał się do niej Jeremie.

-Ehm, tak?

-Wiesz, jak dostać się do Concordii?

-...Pamiętam tylko wieżę przejścia. Taką fioletową...

-A, okej. Dobra. Wasza jest blisko, parę metrów na zachód od was. Powinniście spotkać się gdzieś razem?

-To pytanie czy sugestia, Jeremy?- zadałem mu pytanie.

-A musimy?- zdziwiła się Van.- O, kurczę. Ty naprawdę mówisz poważnie.

-Ulrich, wyjaśnij Vanillé pewne sprawy, ja się przełączam, żeby mieć kontakt z Oddem. Do usłyszenia, gdy już dotrzecie.- powiadomienie Jeremiego dotarło do mnie, zaś Van znowu gdzieś pobiegła.

-Bardzo jesteś głodna?

-Trochę... a co?

-No nic.. tylko nigdy nie widziałem tu żadnych roślin, które można jeść.

-Tutaj tylko jagody, ale w innych sektorach są inne dobrocie, ale na kebaba ani frytki nie licz.- dodała pół-żartem, a pół-serio.

-No. To prowadź.

-Ale gdzie?

-Van, skup się i nie myśl o jagodach. Kierunek Concordia- powtórzyłem jej.

-Um, co robisz?- cofnęła się.

-Przepraszam, że bez uprzedzenia, ale... masz ciepłe dłonie.

-No tak. Co w tym dziwnego? Nie, czekaj. Nie odpowiadaj. Wiem już, po co ci było.

-Przepraszam...

-Okej, nie było tematu.

-Nie gniewasz się?

-Owszem, ale pomyślę o tym później. Chodźmy już, bo ten Jeremy wrośnie w fotel ze zniecierpliwienia.

   Zasuwała jak jakiś gepard, więc straciłem ją z pola widzenia. Przyśpieszyłem i to okazało się dobrym posunięciem. Była wieża świecąca na jasnofioletowy kolor, ale były również potwory: dwa megaczołgi, cztery bloki, dwa karaluchy i rój szerszeni.

-Najprościej by było przebić się do wieży, ale okrężną drogą. Nie ma co się narażać idąc na nie frontem.- no tak, żeby jeszcze to było takie proste.- To dłuższa droga, ale przynajmniej bezpieczniejsza.

-Nie rozumiem...

-Obejdziemy je dookoła, nie ma sensu pakować im się pod sam nos.

-Ale ja mogę...

-Możesz się pobawić następnym razem, panie herosie, ale coś mi mówi, że bardzo chcesz zobaczyć ten „inny świat".

-W sumie nie aż tak bardzo.- przyznałem.- Ale muszę przyznać ci rację. Tylko przestań jeść już te jagody.

-Czemu nie? Są gorzkie, ale dobre. Masz, spróbuj.

-Nie zatruję się?- wciąż miałem wątpliwości.

-Raczej nie, a na pewno nie tak mocno jak fast foodami.

Poczęstowałem się jedną jagodą, którą hojnie do mnie wystawiła na dłoni.

-No i? Czujesz jakieś niefajności?

-Tobie to smakuje?- upewniłem się, a Van kiwnęła głową. – Jak dla mnie to jak guma do żucia o smaku winogrona i aronii. Niedobre, takie strasznie...- aż mi zabrakło słów, by opisać ten wstrętny, gorzki posmak.

-Tak szczerze, to też mi nie smakuje- dopiero teraz o tym mówi?!- O, patrz. Widzisz wieżę? Chodź, to niedaleko.

No i znowu pobiegła! Czy ona się nie męczy?

    Po przejściu przez wieżę znaleźliśmy się w miejscu, gdzie panował mrok i ciemność. Zagryzłem dolną wargę, bo strój Van tak doskonale pasował do klimatów tej miejscówki.

-Odjazd, co nie?- usłyszałem radosny okrzyk Odda. Aelita oraz Yumi również dotarły.

-Gdzie my w ogóle jesteśmy? Nieprzyjemnie tu, czuję dreszcze.

-Nie tylko ty, Yumi- odpowiedziała jej Aelita.

-Czy to wam nie przypomina jakiejś gry o zombie?- odezwał się Odd.

-Odd, tak! To jest Shadow Hill! Brawo, geniuszu! Twoja obsesja w końcu przyniosła efekty. Uratowała nas. Ty nas uratowałeś!- wykrzykiwał uszczęśliwiony Jeremy.

-Shadow Hill? To jeden z dwóch pośrednich światów- oznajmiła wszem i wobec Van.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top