Rozdział 12: " Uzależnienie gorsze niż czekolada"

(Vanillé)

[Flashback]

   Nie wiedziałam czemu, ale chłopak z blond czupryną przyczepił się do mnie i nie chciał odpuścić. Coś mu we mnie nie pasowało? Lubił marnować czas na zaczepianie przypadkowych osób? Bo jeżeli tak, to to nie jest normalne tylko dziwne. Niestety nie tylko on usilnie mi się naprzykrzał, najwyraźniej nie przejmując się, że on oraz jego paczka mogą być źle postrzegani.. Osoby, z którymi można go było spotkać również- może z wyjątkiem pewnej ciemnowłosej, która wydawała mi się w porządku. Dlaczego tylko ona się za mną nie uganiała, czy ktoś mógłby mi to wyjaśnić? Czy istniała jakaś stara, niepielęgnowana i zapomniana tradycja w tej szkole, tak stara, że najstarsi pracownicy i 'bardziej doświadczeni' uczniowie kontrolowali nowoprzybyłe perełki takie jak ja. Czy to był jakiś proces 'ochrzczenia' przetransferowanej postaci z nie wiadomo skąd? Chciałam w to wierzyć, ale coraz bardziej przekonywałam się, że nie jest to żaden dziwny rytuał, w który nikt z grona pedagogicznego tak naprawdę nie jest wtajemniczony. Zdawałam sobie sprawę, że mogę ludzi irytować, taka już moja dola, no ale chyba nie jestem aż tak skrajnym przypadkiem? Jednak to również nie było to. Kiepsko zaczęłam przygodę w nowym miejscu i to był fakt. 'Tortury' zaczęły się malutką chwilkę po tym, jak tylko przestąpiłam bramę tej dziwnej, lecz cieszącej się szalenie dobrą sławą placówki edukacyjno-wychowawczej. Ktoś tutaj znał moją osobę, by mieć gotowy powód, aby obrać mnie sobie za swój łatwy i gotowy przy obróbce cel? Choć to nie była nawet połowa pierwszego semestru, to ja już miałam serdecznie dość co niektórych; posiadałam naprawdę maleńką nadzieję na to, że kiedyś ten koszmar się skończy. Z początku myślałam, ze nie ma nic gorszego niż ten wysoki jak stary pień ciemnowłosy czubek, który gdzieś po drodze do przedszkola zgubił swoje i tak niskie IQ. Okazało się, że oprócz przysłowiowego Flipa musi tez być gdzieś jeszcze do kompletu i Flap. Nie spodziewałam się, ale prawdziwą zmorą okazał się nauczyciel wychowania fizycznego. Fakt ten nie był pocieszający szczególnie, że przez jakiegoś dziwacznie zachowującego się typa z wielkim jak balon ego, cały mój zapał, by trenować, gdzieś uleciał. I to tylko ze względu na nawiedzonego wuefistę; czy on nigdy się nie męczy? Naprawdę odczuwałam niepokój i dyskomfort, bo nigdy nie wiadomo, gdzie oraz kiedy można było na niego trafić. Nie był wybitnym sportsmenem i z tego, co zdążyłam zaobserwować, nie był za pan brat z inteligencją. O dziwno jest on przykładem na to, że chodzącej głupoty również można, a raczej należy się bać.

Było to o tyle irytujące, iż przez 'Pana- Inteligentnego- Inaczej' nie miałam nawet siły i chęci rozładować ogromnych pokładów niewyobrażalnie olbrzymiej ilości negatywnej energii, która się we mnie przypadkiem skumulowała. Na dodatek mężczyzna ten cieszył się złą sławą zarówno wśród uczniów, jak i nauczycieli. On był niczym wojownik ninja, w związku z czym przechadzanie się po korytarzach Kadic było niczym Mission Impossible. Praktycznie nieosiągalne. Przynajmniej na ten moment. Zdawało się, że niewykonalne było bezszelestne przemykanie się po terenie szkoły, bez martwienia się o to, że napatoczy się na mnie rozmiękła kukła czy jakiś pokręcony przybłęda w niemodnym, czerwonym dresie. Miałam serdecznie dość napastowania mnie i w niewybredny sposób zachęcania do szkolnej drużyny , abym też przy okazji zdobyła kilka razy wysokie podium. Nie śniła mi się sława ani tym bardziej przyniesienie komuś satysfakcji. Jeżeli tak bardzo mu zależało, to w ten sposób nic nie osiągnie.

A w ogóle, to czy dzieciaki tutaj nie mają nic lepszego do roboty niż tylko łażenie za każdym, śledzenie i plotkowanie o trawie, chmurach, deszczu czy kurzu w powietrzu? Ktoś serio powinien się tym zająć, bo to jakiś obłęd! W tej szkole nie można robić czegoś innego, wszyscy muszą być jednakowi.

       ~       ~        ~          ~       ~        ~

       Na szczęście ostatni miesiąc był dla mnie pomyślny i jakoś mi się udawało unikać niepożądanych osób. Odniosłam jednak niemiłe wrażenie, iż pewna grupa jakby specjalnie za mną podąża. Czyżby współpracowali z okrytym niedobrą sławą wuefistą? O co tu chodziło? Byłam kosmitą? Miałam róg na środku czoła jak zagubiony jednorożec?

Podczas gdy dwa problemy zostały pokonane, pojawiły się dodatkowe, inne i o wiele bardziej skomplikowane. Dlaczego to przytrafia się akurat mi i to tuż na początku podjęcia nauki w nowym miejscu? Wprawdzie nie była to w pełni moja decyzja, ale nie zmienia to postaci rzeczy- nie działo się tu ciekawie. Jedyne dobre rozwiązanie i zarazem najbezpieczniejsze, to nie wychodzenie spod pierzyny, ale jak się nie ma tego, co się chce, to się lubi to, co się ma. Emily długo się nie nacieszyła samotnością, bo Jim prawie skapnął się, że wyeksmitowała mnie z pokoju. Żeby nie ponieść jakichkolwiek konsekwencji, łaskawie pozwoliła mi wrócić. Nie mogłam jednak siedzieć tam 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, bo jak to ona uznała „zabierałam jej cenny tlen i powietrze, którymi ONA oddycha". Jakaś szlachta się znalazła... a jednak jest ktoś, kto działa na nerwy bardziej niż córka dyrektora Delmasa czy Jim.

W bibliotece wcale nie było lepiej, o czym zbyt szybko się przekonałam. Na to, że będzie tu różowo, nie miałam co liczyć, ale tak olbrzymiej tragedii w ogóle się nie spodziewałam.

     Brakowało mi już pomysłów, gdzie mogę pójść i nikomu nie zawadzać. Gdzie nie pójdę, tam zawsze ktoś na mnie czyha. Koszmar! Zorientowałam się, że na szkolnych trybunach było znakomicie, pod warunkiem, iż nie było w pobliżu nawiedzonego Jima Moralésa...Do pewnego czasu nawet-nawet układało mi się, ale to już dawno i nieprawda. To dlatego, że znowu zaczęli kręcić się ci sami chłopacy wraz z jakąś dziewczyną, która chyba wpadła do kadzi z różową gumą balonową... No chyba że sobie zafarbowała te swoje włosy, taka opcja też jak najbardziej mogła być prawdopodobna, ale to mało ważne. Nie przytrafiło mi się nigdy, by ktoś tak długo się na mnie uwziął nie licząc tego całego Jima oraz ciemnowłosego metalowca. Niby w sierocińcu było źle, ale z tym, co dzieje się tutaj nie ma najmniejszego porównania. Z pewnych względów nawet gdybym chciała, to i tak nie mogę tam wrócić.

-O, tu jest.- zawołał jeden z nich. To już człowiek nie ma prawa nawet siedzieć pod ławką?! Jak można było mnie zauważyć z takiej odległości?! Chyba zacznę się ich poważnie bać, skoro lokalizują taką małą i śmieszną małą mysz jak ja.

-Jesteś pewien? A co, jak znowu coś schrzanisz i ci zwieje?

      Przyszedł mi do głowy pewien wredny plan, który nie wiem jeszcze, czy okaże się skuteczny, czy też nie, ale spróbować nie zaszkodzi. Jakoś trzeba sobie przecież radzić, ale jeszcze takich uparciuchów świat nie widział! Jeżeli zadziała, to będę najszczęśliwszą osobą na świecie.

-12 długich okrążeń dookoła boiska, bez zatrzymywania się.- zaproponowałam, gdy znalazłam się wystarczająco blisko pewnej wkurzającej grupki. Tak konkretnie, to chodziło mi o dzieciaka, który gustował w kolorze, który był chyba tylko w tym mieście modny. Do reszty nic nie miałam, aczkolwiek również nie dawali mi spokoju.

-Jesteś szalona- odezwał się w geście zaprotestowania chłopiec w okularach.

-Przepraszam, ale nie do ciebie mówiłam- poprawiłam go, a następnie położyłam bluzę na swojej torbie na ziemi.- To jak? Może masz ochotę się wykazać, co?- zapytałam kolesia w fioletach, na co ten wybałuszył oczy.- Wymiękasz?

-Aa, że to niby do mnie?- brawa dla niego, że zorientował się dopiero po 3 sekundach.- Co...A, tak, jasne, czemu nie.- odparł dość nerwowo, jakby się jąkając, ale mnie to w ogóle nie wzruszało. Mógł się dwa, a nawet trzy razy zastanowić zanim się na mnie uwziął niczym jakiś ważny wąż. Nie przewidział, że ja również mam pazurki, których nie zawahałam się nigdy ukazać.

-Ale ty nigdy nie biegłeś 12 okrążeń...- próbowała go przekonać do zrezygnowania z podjętej decyzji chodząca wata cukrowa. Tym lepiej dla mnie. Było ze mną nie zaczynać.

-Zmęczy się.- dodał brunet.

-No dzięki – odparł kwaśno farbowany blondyn.

-Ale to prawda, Odd, nie masz z nią szans- wkopała go różowowłosa. No przynajmniej jasno postawiła sytuację i to mi się podoba.

-To nie tak..- zaprzeczył już ewidentnie pochłonięty przez wstyd, przez co uszy mu poczerwieniały. Fajni kumple, jeszcze bardziej pogrążają. – Mogę spróbować.- postanowił. Było mi to naprawdę obojętne; wpadł jak śliwka w kompot to tak nagle zaczął ulegać, a ja nie wiem, czy chcę się litować. Przytaknęłam kiwnięciem głowy na znak, iż pozytywnie przyjęłam jego decyzję do wiadomości, aczkolwiek nie wszyscy zamierzali się poddać.

-Chwila, co ty w ogóle kombinujesz?- odezwał się ponownie ten sam chłopak, którego chyba kojarzyłam z sali treningowej. Podążył w ślad za mną, złapał mnie za ramię i odciągnął na bok.- Niby jak on ma pobiec po ostatniej kontuzji, którą zafundował mu Jim? Żartujesz sobie?

-No to już powinieneś sam wiedzieć.- odparłam i poszłam na bieżnię, w celu rozciągnięcia mięśni i kończyn.– Trzeba było pomyśleć wcześniej. To nie ja łażę za wszystkimi i nie traktuję ich jak okazu rzadkiego zwierzątka klatkowego- troszkę się uniosłam, no bo w końcu jestem tylko człowiekiem, a nie ufoludkiem z planety X.O.

-Daj spokój- złapał mnie za ramię, ale tym razem jakby gwałtowniej.- Mogę pobiec za Odda... Nie wszyscy mają takie długie kończyny jak koty.- chłopak ewidentnie próbował mnie przekonać, ale tego było już trochę za wiele. Moja cierpliwość również ma swoje granice. Porównywanie mnie do kota mógł sobie darować. Wyrwałam swoje ramię spod uścisku, przez co moje dawno nie obcinane paznokcie pozostawiły ślad na jego skórze.- Auć, udrapałaś mnie.

-No, no kotek się wściekł- zaśmiał się mózg grupy, ale puściłam ten komentarz mimo uszu.

-Ulrich, spotykamy się wiesz - gdzie, skończcie to z Oddem w miarę sprawnie, bo musicie mieć siłę na wiesz-co.- zawołała do niego towarzysząca im dziewczyna, a następnie wspólnie z krótkowłosym okularnikiem oddalili się.

        ~        ~     ~

      Oni wszyscy robili do mnie jakieś dziwne podchody, traktowali jak jakiś wybryk natury. Ja się nie mszczę, chciałam tylko zaznaczyć granice, które znacząco pozwalali sobie naruszać. Miałam z brunetem ciężką przeprawę, ale w końcu udało się go przekonać, aby trzymał się od biegu z daleka; bardzo chciał uczestniczyć, więc spędził sobie te pięć minut na murawie, grzejąc się w słoneczku... poprawka. Podniósł się, gdy tylko zaczęły go obchodzić mrówki.

Akurat skończyłam swoje ostatnie okrążenie, podczas gdy blondynkowi pozostały jeszcze 2 kółka do wykonania. Weszłam na trawę i strzepnęłam małe mrówki przy pomocy bluzy.

-Jeju, gnasz jak gepard- usłyszałam, jak zdziwiony przyznaje mi honory.-Ech, czuję się jak żelek- pokonał ostatnie metry i zaczął się czołgać, po czym opadł na ławkę. Osobnik, który się na mnie czaił... i pomyśleć, że nie wydawał się być groźny, a jednak pozory mylą. Jego kumpel wyjął butelkę wody ze swojej torby na ramię i podał mu, a ten zaczął żłopać jak żyrafa po męczącym wybiegu.

-To było nie fair- zarzucił mi brunet. Myślałam, że po tej nauczce obaj będą mieli dość.

-Masz ochotę się zrehabilitować- zasugerowałam niemal od razu i poprawiłam sznurówki w tenisówkach.

-To super, mów dalej~

- Dowiesz się następnym razem, a do tego czasu, jak już musisz, to się nie zachowuj jak żaba. – udzieliłam mu porady.

        ~     ~    ~

    Tak jakby już sobie odpuścili...Pięknie. Nie chciałam źle, tylko nie byłam przyzwyczajona, że ktoś śledzi mnie krok w krok- dosłownie. A jednak nie wszyscy powiedzieli sobie 'pasuję'. 'Póki co wyglądało na to, że „Pan lawendowa gałązka" nie miał dość, bowiem z uporem arcymaniaka wpadał na mnie niby przypadkiem przez ostatnie 60 dni! Za każdym razem próbując kupić sobie trochę czasu na rozmowę, a ja naprawdę nie byłam za akceptacją jego dziwnego dialogu. Jednak nie znałam lepszego sposobu na to, by sobie z nim jakoś poradzić, więc dla świętego spokoju pozwoliłam mu do siebie mówić dłużej niż przez 2 sekundy, zresztą to mu obiecałam- miał szansę się teraz wykazać. Niby chodziło o wspólne rozwiazywanie zadania domowego z trygonometrii oraz obliczania pól i obwodów figur przestrzennych- gorąco przekonywał mnie, że mówi prawdę. Gdy zaprowadził mnie do pokoju, rzeczywiście miał naszykowane zeszyty, książki oraz karty z przykładami, które dała mu nauczycielka, jednak chyba nie do końca był szczery, bo po sprawdzeniu okazało się, że rozwiązał wszystko dobrze. Później nagle gdzieś wyszedł, a ja otrzymałam smsa od Emily, więc musiałam jak najszybciej się u niej zjawić. Czekałam, ale dość długo się nie zjawiał, więc postanowiłam pójść. Poza tym coś nagle zaczęło skrobać, chyba pod łóżkiem; jedno jest pewne- to na pewno nie były myszy, bo ich się nie bałam.

     Byłam niesamowicie wymęczona; Emily dała mi taki wycisk jak nigdy, więc po dotarciu do pokoju położyłam się na materacu i zwinęłam w kulkę. Obudziłam się, gdyż dopadło mnie irytujące swędzenie oraz pieczenie; pobiegłam do łazienki i spostrzegłam, że byłam pokryta delikatną warstwą futerka oraz różowymi kropkami. Oznaczało to tylko jedno- gdzieś w pobliżu znajdował się jakiś zwierzak. Dzisiejsze lekcje sobie odpuściłam, bo niby jak miałam się pokazać w takim stanie?

*Koniec flashbacku*

     Przez trzy kolejne dni byłam nieobecna na zajęciach; udało mi się przekonać panią Meyer oraz Hertz, abym mogła odpocząć; wiązało się to oczywiście z opowiedzeniem dla nich o mojej przypadłości. Na szczęście nie było problemu i obie udzieliły mi pozwolenia, ale w zamian miałam nadrobić materiał samodzielnie i oddać im maksymalnie za trzy dni. Nie wiem, jakim cudem one ode mnie tego żądają, skoro moje dziwne uczulenie utrzymuje się długo ponad pięć do siedmiu dni. Musiałam coś wymyślić, a ponieważ przebywanie w dormie Emily jakoś mi nie służyło, dlatego każdego ranka wybierałam się na mały spacer po pobliskim lesie. Wracałam dopiero przed godziną 21. Dzisiaj wyszłam trochę wcześniej, ale chyba jednak trochę za długo się zasiedziałam, bo już dawno po godzinie X. Zrobiło się ciemno, w lesie słychać było tylko pohukiwania samotnej sowy polującej na późny obiad.

-Mówiłam ci, że ten twój pomysł był do kitu.

-Eh, wszystko szło znakomicie.

-To od początku nie mogło się dobrze skończyć.

     Ktoś tu jeszcze był oprócz mnie, i to nawet nie jedna, ale trzy... nie, cztery postaci! Niedobrze...

-Uzależnienia się leczy.

-Ale to nie jest złe uzależnienie, bo nie dostanę od niego próchnicy jak od słodyczy.

-To jest bardzo złe myślenie, Odd.

-Naprawdę się tym nie przejmuję.

-Dalej nie rozumiem, jak chcesz cokolwiek osiągnąć, Odd.

-Zobaczysz, Yumi.

-Po co ci te cytryny? Chyba nie będziesz ich jadł?

-Ja nie.

     Cytrynki~ Jakie to miłe, że ktoś zapamiętał, że je lubię. Tylko że nie bardzo trafia do mnie ta cała konwersacja. Czy oni nie powinni być w szkole?

-Chodźmy do Jeremiego i Aelity, bo już się niecierpliwią.

-To najlepsze, co dzisiaj usłyszałam.

-To idźcie, ja was dogonię.

-Jak chcesz.

     Jakiś czas później zrobiło się głucho i nie tak ciemno, ponieważ księżyc padał wprost na egzotyczne owoce, do których podeszłam i zaczęłam zbierać. Pokrojone w talarki, inne kawałki obsypane cukrem... mniam! 

----

Rozdział pisany od 9 do 10 lipca, a mimo to z małą obsuwą. Jak widać, akcja się rozkręca.

Jeżeli czytasz : po pierwsze daj łapę w górę, a po drugie pozostaw komentarz, drogi włóczykiju- to zajmie ci tylko sekundę :D

Miłej lektury i do kolejnego rozdziału!

-SongJiji

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top