Jestem zwykłym kotem

Podbiegłem do wysokiego drzewa i położyłem na nim przednie łapy.

- Złaź tu! - Miauknąłem, ale moja zdobycz nie miała najmniejszej ochoty zejść na dół.

Niestety musiałem skoczyć, choć bardzo tego nie lubiłem. Wylądowałem na najniższej gałęzi, potem wskoczyłem na następną i następną. Gdy byłem już na tej samej gałęzi, co moja pierzasta przekąska, powszechnie nazywana wróblem przez dwunogów, zniżyłem się na łapach i mocniej wbiłem pazury w drzewo. Zacząłem się skradać. Byłem coraz bliżej. Naprężyłem grzbiet... i obiad uciekł, spłoszony nagłym hałasem dochodzącym z dołu. Spojrzałem na zbrodniarza, który spłoszył mi potencjalną ofiarę. Tak myślałem. Pies. Zaraza całego świata. Na szyi miał czerwoną obręcz, po czym doszedłem do wniosku, że to jeden z tych gorszych. Jak oni mogą tak się płaszczyć przed ludźmi? To przecież skazanie swojego losu na niewolę. I mimo, że dwunogów szanuję odrobinę bardziej niż te psie móżdżki, to nie są oni od nich jakoś wiele lepsi. Czasami dają mi coś do jedzenia, ale rzadko jest to jadalne.

- Idioto! Teraz sam go łap, jak jesteś taki odważny! - Syknąłem na wroga, ale on i tak był zbyt głupi, żeby cokolwiek z tego zrozumieć.

Szczekał na mnie tak długo, aż dwunóg go zawołał. A ten, natychmiast rzucił się w jego stronę, jakby zobaczył najsmaczniejszą przekąskę lub w najgorszym wypadku miłość życia. Biedak. Pewnie zrobili mu pranie mózgu.

Stwierdzając, że tutaj nic ciekawego mnie już nie spotka, zeskoczyłem na ziemię i postanowiłem się przejść. Wszedłem na w miarę ciepły asfalt. Ale to miłe uczucie. Przez cały dzień było naprawdę gorąco, a teraz, gdy świecąca kula kładła się na horyzoncie, robiło się coraz zimniej. Wpadłem na genialny pomysł. Położyłem się na cieplej ulicy i skuliłem w kłębek.
Leżałem sobie spokojnie i już miałem zasnąć, kiedy usłyszałem ogłuszający dźwięk i jasne światło świecące prosto w moje oczy. Kupa żelastwa jechała w moją stronę, ale nie upadłem tak nisko, żeby oddawać jej moje miejsce. Samochód z piskiem mnie ominął. Zdenerwowałem się. Jak śmie robić taki hałas w momencie, w którym miałem zrobić sobie drzemkę? Toż to skandal!

Zaspany wstałem i postanowiłem udać się w spokojniejsze miejsce.
Maszerowałem wzdłuż krawężnika, słuchając krzyków tego przygłupa, który zburzył mój spokój. Czy ci głupi ludzie naprawdę nie rozumieją świętego znaczenia snu?

Zadrżałem, gdy poczułem podmuch wiatru. Letnie noce bywają zdradliwe. Usiadłem na chwilę, żeby przylizać futerko. Muszę prezentować się tak, jak przystało na mój szlachetny gatunek. Zanim jednak zdążyłem poprawić moją lśniącą, szarą sierść, jakiś człowiek pojawił się przede mną. Był niski i patrzył na mnie z uwielbieniem. I właśnie tak być powinno. Ludzie szanują porządek hierarchii tylko zanim dojrzeją, co oznacza że im są starsi, tym stają się głupsi. Mimo wszystko, to dziecko mnie zirytowało. Naruszyło moją prywatność, ale nie zamierzałem marnować na nie mojej uwagi. Zamiast tego zignorowałem je. Do czasu.

Nim zdążyłem spostrzec, dwunóg znalazł się obok mnie, przekroczył moją przestrzeń osobistą i dotknął mojego grzbietu. Jak śmiał! Takie zachowanie nie może obyć się bez... zaraz... to jest całkiem przyjemne uczucie... O nie! On odkrył moją słabość! Wróg głaskał mnie po głowie, tułowiu i łapkach. W końcu uległem pokusie. Obróciłem się brzuchem do góry i gdy poczułem dotyk na swoim brzuchu, doznałem najwspanialszego uczucia na świecie.

Jednak nic nie trwa wiecznie. Matka zawołała młodego do siebie, a on przerwał głaskanie i mnie zostawił.
Jak mogłem tak szybko mu ulec?! Jaki wstyd! Mam nadzieję, że nikt tego nie widział.
Rozejrzałem się szybko po otoczeniu. Nie widziałem w pobliżu nikogo wartego uwagi, ale na wszelki wypadek i tak wolałem szybko opuścić to miejsce.

Niedaleko znajdował się kompleks drzew, krzaków i produktów drzewnych, potocznie nazywany „parkiem". Nie wiem, kto to nazwał, ale to słowo nijak kojarzy mi się z tym, co nazywa. Ja nazwałbym to „kompleksem drzew, krzaków i produktów drzewnych". Tak. Ta nazwa ma większy sens.

Udałem się tam w nadziei na znalezienie spokojnego miejsca do drzemki. Zerknąłem w lewo, na mój ulubiony produkt drzewny - ławkę. Zmierzałem już w jej stronę, kiedy nagle moje miejsce zajął człowiek. Był wysoki i miał pomarszczoną twarz. Zaczął rzucać kawałki jedzenia przed siebie. Dla mnie jest ono niejadalne, ale już kilka sekund później przed nim pojawiły się prymitywne stworzenia, które jakimś cudem potrafiły to coś przetrawić. Denerwowały mnie. Wszędzie pojawiały się stadami. Wpadłem na wspaniały pomysł. Uratuję tego człowieka, odganiając stado złodziei, które właśnie zjadały upuszczone przez niego jedzenie, a on w ramach wdzięczności odda mi moje miejsce.

Zacząłem skradać się w stronę gołębi, w odpowiednim momencie naprężyłem grzbiet i skoczyłem. Trochę pobiegałem, ale nie musiałem się bardzo wysilać. Pierzaste przygłupy bardzo łatwo spłoszyć.

Odwróciłem się w stronę dwunoga czekając na nagrodę. Nagle zrobił się jakiś głośny i machał rękami. Może oddawał mi cześć? Ciężko stwierdzić, nigdy nie rozumiałem ich zwyczajów. W końcu wstał, ale zaczął do mnie podchodzić. Syknąłem na niego, żeby się nie zbliżał. Oni muszą znać swoje miejsce w hierarchii. Później szybko wskoczyłem na ławkę. Starzec próbował mnie chyba odstraszyć, ale nie sądzę, żeby mu to wychodziło. Po długiej walce nareszcie sobie poszedł, a ja mogłem się zdrzemnąć.
Skuliłem się w kłębek, zamknąłem oczy i zapadłem w czujny sen.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top