Rozdział 14
Tak sobie teraz myślę, że chyba jestem wam winna parę wyjaśnień. Teraz, kiedy już dyrektor na chwilę zostawił nas (Zoldi, Zuzę, Erniego i mnie) samych w gabinecie, mam trochę czasu, aby w końcu powiedzieć, o co w tym wssystkim chodzi. Co się stało?
No cóż, zaczęło się spokojnie. Jak prawie, co wieczór zebrała się cała nasza paczka w pokoju chłopaków: Zuza, Natasza (od razu mówię, że to nie ja je zapraszałam!), Iga, Rafał, Karol, Olaf (Olaf i Karol), Maks, Marcin, Magda (taka jedna z drugiej grupy aktorskiej; jednym słowem - kumpel wszystkich!), Tomek, Piotr (dowcipniś z drugiej grupy), Agata, Ernie i ja. Nie mam pojęcia, jak myśmy wszyscy zmieścili się w tej jednej klitce!
I jak prawie co wieczór graliśmy w kuku ( znaczy, nie wszyscy Iga i Natasza przyszły tylko sięz nami napić, lub, jak w przypadku tej drugiej - robić mydlane oczy do jakiegoś chłopaka z grona), do tego piwo, pizza, kary jako wyznanie prawdy lub zadania. I to nie jakieś zwykłe zadania!
Najpierw Ernie miał zakraść się do pokoju do pokoju Ilony (takiej jednej z naszej klasy, nieco przy kośći bardziej od innych) i wykraść część bielizny, potem Agata miała oznajmić siostrze zakonnej (która uczy NIEKTÓRYCH z nas religii), że bardzo się wstydzie, ale ukrycie wierzy w Latającego Potwora Spaghetii i chciałaby się jakoś się z tego stanu duchowego uwolnić. Ernie potem musiał przebiec cały korytarz w samej bieliźnie, potem Magda z obsmarowaniem klamki od kwater nauczycielskich pastą do zębów, potem Ernie i Zuza, potem znowu Ernie, potem Marcin i znowu - dla odmiany, Ernie. Nie mam pojęcia jak on to robił!
Inni za to zastanawiali się, jak to możliwe, że mi ciągle udaje się wymigać od zadania. Zwykły fart głupich i tyle! Nie mieli nawet czego zazdrościć!
Oni jednak (i niestety) doszli do innego wniosku, bowiem, kiedy po raz trzeci Marcin przegrał (Erniemu się zdarzyło już 5 razy, ale nieważne), on wybuchnął i stwierdził, że trzeba wymyślić nowe zasady, które, według niego, dotyczą wszystkich. Bardzo śmieszne - mnie też przecież dotyczą! Co z tego, że tylko te, mówiące o wygranych?!
Pewnie się zastanawiacie, co takiego twórczego wymyślili. Otóż zamiast nowych zasad, przeszliśmy na wersję hard. W jaki sposób? Taki, że teraz działy się bardziej rozszerzone zadania, wymgającej więcej czasu. I ludzi, w ramach pomocy, lub jako stojących na czatach. No i jak na złość, tuż po wprowadzeniu tego idiotycznego trybu w życie, musiałam akurat przegrać! Cudownie, do tego jeszcze moim zleceniodawcą był Marcin!
- Oj Nika, Nika... Biorąc pod uwagę, jak diamentalnie los się od ciebie odwrócił...
- Nie wysilaj się tylko powiedz, co mam robić - przerwałam, posyłając mu mordeecze spojrzenie.
- Musisz.... Zakraść się... Dajmy na to - do pokoju tych tępaków z 1b i... Wyłączyć prąd plus napędzić im pietra...
Z prądem i włamaniem pójdzie łatwo - z tego, co wiem oni pod wieczór siedzą w pokojach dziewczyn (a nie, jak u nas, gdzie to my - płeć piękna, musi się naspacerować!), ale karty - klucze zostawiają w pokoju, które nie tylko sprawiają, że drzwi są otawrte, ale również włączają dostęp do prądu.
- Proszę - mruknął ze złośliwym uśmieszkiem, podając mi kostkę, potrzebną do wylosowania osób, które mam mieć do dyspozycji w zadaniu. Wypadły trzy oczka. Trzy osoby. Zaraz po tym podali mi butelkę do zakręcenia, co było w naszych nowych zasadach narzędziem do wskazywania "szczęśliwców", którzy mieli współuczestniczyć w zadaniu. Wypadli kolejno: Max, Ernie i Zuza. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak wkurzona. No, ale co robić - mus to mus, nawet ten z Zuzą... Zawsze to lepiej, niż z wielką panną Nataszą!
Wracając do tematu - plan był prosty: najpierw włamać się, albo przy odrobinie szczęścia poprostu wejść przez zostawione otwarte drzwi, potem wyciągnąć zostawioną kartę, co spowoduje wyłączenie prądu w pokoju, a następnie przyczaić się gdzieś w pokoju i... Inprowizować.
Wygląda banalnie, co? I w sumie taki był, do pewnego momentu. Ostatniego punktu - improwizacji.
Otóż, zgodnie z naszymi przewidywaniami, tępaki z 1b przyszły w dziesięć minut. Od razu zaczęli się obwiniać, który z nich zabrał kartę i takie tam. Aż żal było nam przerywać tę jakże to inteligentną rozmowę, no ale cóż - mieliśmy robotę do wykonania. W czasie, w którym musieliśmy czekać, aż oni przyjdą, zdąrzyliśmy znaleźć gdzieś sznurek, który, nie namyślając się długo, poobicinaliśmy i przywiązywaliśmy do różnych sprzętów tak, aby każdy z nas mógł poruszyć na odległość paroma meblami na raz.
Pomysł sam w sobie był genialny (szkoda tylko, że to Zuza na niego wpadła), ale miał jedną lukę, taki słaby punkt - tępaki z 1b nie byli jakimiś wielkimi ciotami, żeby się przestraszyć podskakujących sprzętów w ciemności. Zamiast się wynieść na chwilę, dając nam czas na ucieczkę, oni ze stoickim spokojem zbliżali się do nas. To już znaczyło kłopoty. Wielkie kłopoty.
- No, no, no - chyba komuś życie nie miłe - zabrzmiał w pokoju gruby, mrożący krew w żyłach, głos. To był znak, że jest źle. Bardzo źle. I nie musiałam czekać na okrzyk Maxa: "W nogi!", aby wiedzieć, że zabawa skończona.
W tym samym momencie, kiedy cała nasza czwórka rzuciła się do ucieczki, tamte osiłki porzuciły powolny krok i również zaczęli biec na oślep, próbując nas złapać. Ten jeden, co się odezwał, musiał świetnie się czuć w ciemności, bowiem poruszał się bardzo zwinnie i z powodzeniem omijała wszystkie meble. Do tego chyba mnie obrał sobie za cel - ciągle za mną biegał, a ja nie umiałam znaleźć wyjścia! Ogólnie nic nie umiałam zlokalizować - jedyne, czego byłam pewna, to właściciela wielkich, potężnych kroków, które ciągle słyszałam za sobą!
W końcu zdarzyło się to, co od początku było nieuniknine - wpadłam na jakiś mebel, sądząc po rozmiarach, był to stolik do kawy. Wyrżnęłam jak długa, robić przy tym raban taki, że od razu zdradziłam swoje położenie. Równie dobrze mogłam krzyknąć przez megafon: "Ej, tępaki - tu jestem!".
Kiedy już myślałam, że jest po mnie, a trójka mieśniaków był tuż - tuż przy mnie, nagle stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała - wybawił mnie taran czwartego z osiłków, mocującego się z... Tak, dalej nie mogę w to uwierzyć, ale to prawda - mocującego się z Erniem!
Musiał go chyba złapać z koszulkę marę chwil wcześniej, ale z tego, co widziałam, Erniemu, wcale do śmierci nie było tak śpieszno, bowiem wyrywał się i biegł, a osiłek przez cały pokój za nim. Pewnie z boku musiało to wyglądać komicznie, ale byliśmy zbyt przerażeni, aby spokojnie siedzieć i obserwować akcję. Na szczęście tamci dwaj na chwilę odwrócili uwagę moich napastników, tak więc skorzystałam z okajzji i jak najciszej się podniosłam, kierując się na paluszkach w stronę drzwi. Nagle, tuż przy końcu na kogoś wpadłam. Nie zdążyłam krzyknąć z przerażenia, bowiem ta osoba szybko zasłoniła mi dłonią usta i szepnęła do ucha:
- Cicho, to tylko ja - Dopiero w tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że tą osobą jest nie kto inny, a na szczęście Max, a za nim dostrzegłam jeszcze przerażoną Zuzę. - Zamknęli drzwi, tędy ni wyjdziemy...
W tym momencie naszą uwagę odwróił ogromny trzask. Z tego, co zdążyłam się domyślić, Ernie, uciekając na oślep trafił do łazienki - znalazł się w ślepiej uliczce! Tamten koleś, zadowolony, że w końcu gonitwa zakończona, puścł w końcu jego koszulkę i zrobił zamach, aby wymierzyć cios w twarz. Ernie jednak odznacza się odrobiną inteligencji, bowiem przewidział ten ruch tępaka i w ostatniej chwili odsunął się bok. Tym trzaskiem, który wszyscy usłyszeliśym był odgłoś... Rozbijanej spłuczki! Mięśniak walnął z całej siły w kibel, przed którym jeszcze parę sekund wcześniej tkwił Ernie!
Tak więc, jak jeszcze przed chwilą byli źli, tak teraz byli wkurzeni do granic możliwości! Woda zaczęła się wylewać ze spłuczki zawrotnym tempem, powli zalewając pokoj. Ernie, nie dając wrogowi drugiej szansy na zrehabilitowanie się, rzucił się do ucieczki. Wpadł prosto na nas, na szczęście, po czym chwycił mnie szybko za rękę i pociągnął za sobą. Zanim tamci ochłonęli z szoku i zrozumieli, co się właśnie stało, nasza czwórka już była po drugiej stronie pokoju, przy oknach. Ernie, nie namyślając się długo, próbował coś wymacać na ścianie i udało mu się - akurat w chwili, kiedy nadbiegli kolesie z 1b, w końcu zlokalizował drzwi balkonowe i klamkę! Szybko pociągnął z nią i w końcu udało nam się wydostać na zewnątrz, co prawda dalej z tymi mięśniakami, depczącymi nam po piętach.
Na szczęście, każdy pokój po tamtej stronie posiadał balkon. Co prawda, kwatery pierwszych klas mieściły się w piwnicy, ale balkony zaprojektowali taki, że po schodkach można było bez problemu dostać na się na poziom parteru (na którym poziomie pokoje miały drugi klasy, a balony po drugiej stronie). Nie czekając na oklaski, od razu rzuciła się do ucieczki. Najszybciej, jak się dało, przełożyłam nogę za barierkę. Za mną biegł Ernie, potem Max i na końcu Zuza.
Dopiero, kiedy usłyszeliśmy pełen przerażenia krzyk, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że Zuza nie może przejść - jeden z tych mięśniaków złapał ją za rękę i nie wyglądał na takiego, co miał zamiar puścić! Oczywiście Ernie i Max od razu rzucili się do pomocy - rycerze z srebnymi zbrojami będę zawsze ratowali książniczki, te biedulki w opresji, a jakże?!
Po jakejś chwili udało im się Zuzę wyszarpać - pewnie dzięki temu, że reszta osiłków straciła zainteresowanie, związane z naszymi osobami, a ich uwaga przeszła na wlewającą im się do pokoju kanalizację!
Tak więc udało nam się uciec. Mimo tego, że poza balkonem już i tamten ostatni nas już gonił, my biegliśmy tak cały czas, aż do dotarcia spowrotem do środku, do pokoju chłopaków. Od razu zostaliśmy obsysapni oklaskami, ale nie mieliśmy na to czasu.
- Szybko! Zwiewajcie stąd, zanim oni pójdą zakapować! - ryknął Ernie.
Wszyscy zebrani, śmiechając się jeszcze pod nosem z całej tej sytuacji, powoli się ulatniała. W końću zostało nas pięcioro - Ja, Zuza, Ernie, Max i Tomek.
- Wy też powinniście iść - mruknął Ernie, zwracając się oczywiście do mnie i Zuzy (reszta wymienionych MIESZKAŁA w tym pokoju). - Jestem pewien, że nie są tacy głupi, jak myśleliśmy i musieli kogoś z nas rozpoznać.
No cóż, miał niestety rację. I dopiero jakieś parę godzin później, przekonał się, jak wielką...
Ale o tym potem. No więc wyszłam razem z Zuzą (czy z chęcią, czy bez, to już lepjej zostawmy na boku) na korytarz, starając się zachowywać jak najciszej. Normalnie, to mieli gdzieś (albo prawie gdzieś), o której my to jeszcze porze łazimy po pokojach, ale wtedy była sytuacja wyjątkowa. Mogłabym się założyć o całe swoje nędzne oszczędności, że znalazło się paru takich naprawdę wrednych i do tego faworyzujących 1b nauczycieli, którzy postanowili się akurat tego dnia poprzechadzać po korytarzach i łapać przypadkowych nieszczęśników.
Nam na szczęście się coś takiego nie przytrafiło, ale i tak nie było nudno - otóż nasza masochistyczna natura zmusiła nas do przejścia akurat korytarzem, "skrzyżowanym" z naszmy ulubionym pokojem. Co w tym było takiego ciekawego? No napewno wylewająca się na korytarz woda oraz akurat moment, kiedy zaczęli się schodzić nauczyciele. Pierwszy pojawił się Rubik. Wszedł z rękami w kieszeniach i stanął naprzeciwko TYCH drzwi i wykrzyknął:
- No niezła rozpierdówa... Ja tego sprzątać nie będę! - dodał, głośniej, do właśnie nadchodzącej reszty psorów, po czym, jak gdyby nigdy nic, poszedł dalej, jakby to był jakiś zwykły spacer.
To i by było na tyle spokoju i wyluzowania, bowiem zaraz po nim przyszła Krawa Mary (druga nauczycielka muzyki i śpiewu, ta od tych bardziej zaawansowanych), która od razu zaczęła wrzeszczeć, jakby kogoś zarzynano. Dotąd dziwię się, że nie utraciłam wtedy słuchu... Oraz co do tego, że w tym całym hałasie doszłyśmy do wniosku, że już naprawdę pora się zbierać. Zaraz szybko wróciłyśmy do swoich pokojów ze śmiechem. Mógłby ktoś z boku pomyśleć, że ta Zuza nie jest jakaś strasznie zła, ale tak nie jest! Może i z nią można było kury kraść (albo raczej pokoje zalewać), ale to dalej była to same babsko, do którego będę miała żal, za coś, co zrobiła, do końca mojego życia! O nie - nie ma tak łatwo!
- Co tak długo? - spytała Agata jak już wróciłam do pokoju. Nieco za głośno, biorąc pod uwagę to, że Karo i Nastia próbowały spać, ale moja dobra znajoma, jak zwykle zresztą, miała to gdzieś.
- Nie mogłam się powstrzymać i nie zajrzeć na ICH korytarz - odpowiedziałam, po czym zachichotałam jak idiotka. Normlanie, Agata spytałaby, jak mogłabym się upić jednym piwem, że się tak zachowuję, ale tym razem była tak ciekawa tego, co miałam do powiedzenia, że nawet powstrzymała się od uwag. - No i... Cóż - wszędzie woda - mruknęłam, po czym znów zachichotałam.
- A reakcja nauczycieli? - spytała, wychylając się tak ze swojego łóżka, aby mnie widzieć.
- Dla mnie żadna niespodzianka - Rubik olał - wolał nie tracić nerwów, ale potem Krwawa Mary zaczęła drzeć mordę...
- A ja myślałam, że to były jakieś problemy z ogrzewaniem - odparła niezrozumiale, jak prawie zawsze, spokojnym głosem, po czym opadła na poduszki. Niestety, nie zdążyłam się zapytać jej, o co do jasnej ciasnej jej wtedy chodziło, ponieważ, w końcu nerwy Karo nie wytrzymały:
- Możecie się w końcu przymknąć?!!!
- Jutro będzie jadka, mówię ci - jeszcze wyszeptała Agata, aż nareszcie, dla naszych współlokatorek, zamilkła.
Nie miała kompletnie racji. Jadka zaczęła się niecałe dwie godziny później!
___________________________________________________________
Nooo nareszcie xD W końcu udało mi się go napisać - taaak! ;)
Przepraszam, że tak długo to trwało, ale niestety przez szkołę pisałam naprawdę mało (nawet w weekendy) bo byłam cały tydzień przemęczona, a kiedy, wreszcie nadeszło upragnione wolne, nie umiałam się jakoś za to zabrać :c Wybaczycie?
To tyle, Wesołych Świąt (i aby wszystko poszło tyko w cycki ;) )
Leocuddya
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top