Rozdział 8

Jak otworzyłam oczy, nade mną dalej niestety stał Tomek Jedyński i ta menda. Kurde, wyobrażałam sobie jakiegoś przystojniejszego "ocudziciela"! Ale w sumie lepiej ci dwaj, niż jakiś nauczyciel... Wtedy to by się zaczęły pytania w stylu: jadłaś coś, odchodzasz się, jesteś w ciąży itp. Co jak kurde Natasza czy Zuza jestem?!  A wręcz przeciwnie! Nie, nie jestem jedną z tych mega irytujących dziewuch, którym już kości spod skóry prawie wystają na zewnątrz, ale nie! Mówić sobie, że jestem gruba, można nawet, mając dwadzieścia kilo! Powtarzać to wszędzie i przy wszystkich ludziach, aby usłyszeć "uprzejme" (dałam w cudzysłów, bo nie znam tego słowa) zapewnienia, że nie, wcale nie jesteś, gruba, chyba żartujesz itp. Ludzie, nieliczni ludzie, których wkurza to tak bardzo jak mnie - sposób zaprzeczenia nie działa. Ci snobistyczni idioci nie dość, że to uwielbiają, to do tego i tak za jakiś czas wyskoczą znowu z takim czymś. Nie wiem, czy to jakiś rodzaj hobby czy po prostu radocha z wkurwiania innych! Ale jest na to na szczęście dobry, sprawdzony sposób. Otóż trza nosić ciągle ze sobą jakieś zdjęcie głodujących, somalijskich dzieci - trza być zawsze przygotowanym na takie wybryki natury! Jak nasz wkurzający obiekt, ruszy do ataku swoim słowotokiem nt.  "Jaka to ja nie jestem gruba, jeśli zjem tego cukierka, to przestanę się w drzwiach mieścić, bla bla bla", wyciągamy portrecik naszych młodych afrykańczyków, pokazujemy go temu idiocie bardzo wyraźnie(nie, nie trzeba go wsadzić mu do oczodołu! JESZCZE...), po czym radzimy zdobyć ich numer, bowiem oni chudną jak na drożdżach, niech zdradzą tym snobom swoją dietę. Sposób ten również bardzo skutecznie zadziała na odchudzających się z nie - wiem -czego. Sprawdzony, przetestowany dermatologicznie i na zwierzętach bla bla bla. Tak, czy siak, nasz snobistyczny wkurzacz zamknie się i nigdy więcej nie będzie chciał podbudować swoje ego przy twojej pomocy. Ta - dam! I podobno ja nie jestem genialna! Phi, wyśmieję moich wszystkich nauczycielii zbędnych przedmiotów jak w - f, czy fizyka, którzy mi dali na koniec tróję, jak dostanę za moją teorię Nobla! Czy jakąś inną tam nagrodę...

O czym to ja mówiłam? Aha, no więc jak już w końcu odzyskałam przytomność, stwierdziłam, dzięki jakże to pomocnemu dzwonkowi na lekcję, że leżałam bez ruchu na tej twardej glebie niecałe pięć minut. Bóg wie, co te ciołki w tym czasie robiły. Chyba wolę nie wiedzieć...

Tak czy siak, po zapewnieniu, że nic mi nie jest ( o ile znów mi nie wspomną/zobaczę, bądź pomyślę o tym, że będę miała okazję za parę minut obejrzeć sobie język jakiegoś zwierzęcia!), szybko pozbierałam się z gleby, akurat kiedy pan Czerniak przyszedł otworzyć drzwi do klasy. Nagle poczułam w swoim gardle ogromną gulę. Kurde, jeszcze tylko mi brakuje, żebym zwymiotowała tam na miejscu! Co jest ze mną?! Przecież oglądałam wszystkie sezony House'a, tam też jakieś narządy pojawiały się. Znaczy ludzkie, ale sztuczne... W tym język też, w tym jednym dość obrzydliwym odcinku, na którym bardziej wrażliwa niż ja, Elka(patrz, rozdział 1), musiała wyjść w tym najobrzydliwszym momencie, bo dłużej by nie wytrzymała... Ech, muszę się wziąć w garść! W końcu chcę być lekarzem, czy nie?!

Jakimś cudem zmusiłam moje nogi z ołowiu, aby zaprowadziły mnie, jako ostatnią, do klasy. Nie jęcz, nie nie mdlej, nie żygaj! O jezu... Nie wiem, jak ja to przeżyję...

Kiedy w końcu z miną skazańca usiadłam w ławce, którą dzielę z Erniem, Czerniak przemówił:

- Witan. Jak już większość z was wie, dzisiaj będziemy  mieli zajęcia o charakterze bardziej praktycznym. Otóż mam dla was parę narządów, które warto zobaczyć, przyzwyczaić się do ich widoku, zanim część  z was pójdzie na te przereklamowane studia medyczne. Od razu mówię, że te wszystkie "perełki", które zaraz wam pokażę, nie pochodzą z ludzkuego organizmu, o co zostałem rok teemu posądzony przez jedną dziewuchę z obecnej drugiej "a", która, mimo moich zapewnień, poleciała ze skargą do rodziców - prawników, z czego wyniknęła pswna idiotyczna idiotyczna sytuacja, której nie mam ochoty powtórzyć. Więc ostrzegam - pierwszą osobę, która wyskoczy mi z czymś takim, wstawiam jedynkę na dzień dobry, albo dwie i przenoszę do Dębimy, u której dowiecie się, że konie pojawiły się na ziemi, bo dinozaury odgryzły jednorożcon róg.

Wszystkie te flaki są wieprzowe, bądź wołowe. Mam je od zaprzyjaźnionego rzeźnika. Jak ktoś nie chce oglądać tego, bo się boi, niech sobie lepiej pójdzie, bowiem ja nie będę nikogo tu ocudzać...

W tym właśnie momencie Zuza rzuciła mi dość niewyraźne spojrzenie. Niemalże od razu zrozumiałam o co jej chodziło - ona WIEDZIAŁA! Albo sama widziała, albo jedna z tych mend musiała jej powiedzieć. Rzuciłam, siedzącemu obok mnie, Erniemu pionorujące spojrzenie, na które on odpowiedział podniesieniem rąk, które chyba miało wyrażać: "to nie ja!", czy coś w tym stylu. Przewróciłam oczami i mimo to, odwróciłam się bardziej w stronę ściany. Każdy przecież powód do fochania jest dobry!

Czerniak wrócił do klasy po paru minutach z miniaturową lodóweczką - coś pomiędzy tymi liliputami, co są w hotelu, a tym, co zabierają ludzie na filmach na pikniki.

Postawił ją na szerokim blacie, na swoim biurku, po czym wskazał ręką abyśmy podeszli do niego. Wszyscy, choć niektórzy z pewnym ociąganiem, spełnili jego prośbę.

Czerniak najpierw zrobił do nas tajemniczą minę, ubrał "rzeźnickie" rękawiczki, po czym otworzył "lodówkę". Zrobił to niestety (albo "stety") tak, żebyśmy nie widzieli co jest w środku, po czym zanurzył tam rękę. Przez krótki moment musiałam odwrócić wzrok na jakże to ineresującą, zieloną ścianę i opanować mdłości. Dopiero potem odważyłam się spojrzeć, na to, co on tam wyciągnął. Od razu to poznała, znaczy, domyśliłam się, co to jest. Od razu było widać, że to było serce! Uf, dobra, to jeszcze zniosę, ale jak będzie mi kazał patrzeć na czyiś, wyyciągnięty, czy odrąbany po śmierci, język! Już na samą myśl mi się zbiera na rzyganie!

Czerniak pokazał swojej prawicy i lewicy dostatecznie blisko, trzymany organ, po czym w końcu zapytał:

- Pytanie za dwa cyniczne uśmiechy - co to jest?

- Wydaje mi się, że schabowy - odparł Ernie, rzucając Czerniakowi łobuzerski uśmieszek, na co cała klasa parsknęła śmiechem, ze mną na czele.

- Petrowski dostaje minusa, ktoś może wie?

- Ale za co?! - zbulwersował się Ernie. - Za dobra odpowiedź uśmiech, a za złą...

- No to dwa minusy - odpowiedział Czerniak, po czym mrugnął do nas porozumiewawczo. - Ktoś powie mi wreszcie co to jest, czy mam z tym mięchem stać tu do wieczora?

- Serce? - W końcu odważyłam się odezwać. Wszyscy spojrzeli, na mnie, z różnorodnymi minami(co jest kurde, już może cała szkoła wie, że zemdlałam, bo usłyszałam, że będziemy oglądać języki?!), włącznie z Czerniakiem, który po chwili odparł:

- Bardzo dobrze. Po czym poznałaś?

- Wiem jak wygląda serce - odparłam ostrożnie, dalej czując na sobie te uciążliwe spojrzenia kolegów. - No i oczywiście po aorcie...

- O to właśnie mi chodziło! - wykrzyknął Czerniak. - Wygląda na to, że jestem winny ci cztery cyniczne uśmiechy, czy mogę sobie odpuścić? - Na to tylko uśmiechnęłam się pod nosem. Jak widać, jednak biolog nie oczekiwał ode mnie odpowiedzi, bowiem schował schował serce do "lodówki", a wyciągnąl z niej...  Jakiś wielki kawał mięsa?

- A to? - spytał, z trudem pokazując go całej klasie, tak jak wcześniej serce. Musiał nawet trzymać go w dwóch rękach.

- Schabowy? - Znów odezwał się Ernie, co wywołało kolejną salwę śmiechu. Nawet Czerniak nie mógł się powstrzymać i również cicho parsknął śmiechem, na co blondyn wyrzszczerzył do niego zęby.

- Ty mi powiedz - mruknął tym razem do Tomka. - Tylko nawet nie próbuj wyskoczyć z jakąś golonką, czy żeberkami...

- Nie mam pojęcia - odparł Tomek, wpatrując się z lekkim zdziwieniem, a może z zainteresowaniem?; na ten kawał mięsa. 

- To są płuca - ku zaskoczeniu wszystkich odezwała się nagle, spokojnym głosem Zuza. 

- Brawo, uśmiechy rozdam po lekcji... Chce ktoś je potrzymać?

Zgłosił się Tomek. Czerniak kazał mu również założyć rękawiczki "rzeźnickie" i podwinąć rękawy, po czym... Bez ostrzeżenia dał mu te płuca na ręce! W pierwszym momencie miała wrażenie, że albo zaraz je przez przypadek opuści, bądź się przerazi i po prostu je zrzuci na podłogę. Jednak zaraz się opanował, chwycił je bardizej stabilnie, po czym bez ostrzeżenia uniósł je do wysoko góry, parodiując scenę z Królwa lwa, co wywołało kolejną salwę śmiechu, do momentu, aż Czerniak, przewracając oczami odebrał mu płuca i schował z powrotem do "lodówki".

- Jeszcze imion im nie dałem! - odparł Tomek, zawiedzonym tonem, jednak biolog wyjął już kolejny narząd - wątrobę... Tak przynajmniej mi się wydawało, dopóki po raz kolejny odezwał się Ernie, już zaczynając się śmiać:

- Tym razem to musi być schabowy! - wyksztusił, zanim kompletnie zaniósł się śmiechem. Czerniak spojrzał na niego ni to uśmiechniętym, ni to zażenowanym wzorkiem, po czym mruknął do mnie:

- Spraw mi tę przyjemność i wyprowadź go z klasy, ok?

Odpowiedziałam lekkim skinięciem głowy, po czym, sama ledwo powstrzymując, nie wiem czym spodowodowany, śmiech ( w końcu ile razy można się śmiać z tego samego?!) pociągnęłam go za sobą, wychodząc na korytarz. Tam to już nawet Ernie pozbył się hamulców i zaczął śmiać się na cały głos, aż zadudniło. Dziwno, że nikt nie wyjrzał dotąd z innej klasy, patrząc co się tu dzieje. Dałam mu pół minuty, po czym spytałam w końcu:

- Można wiedzieć, co cię tak śmieszy? Ile można się śmiać z własnego żartu?

Niestety, wyglądało na to, że Ernie po prostu miał głupawkę, bowiem nie był mi nawet w stanie odpowiedzieć. Ze zrezygnowaniem usiadłam na schodku, w bezpiecznej odległości - tak na wszelki wypadek. Patrzyłam dalej, jednak, jak blondyn się zwija ze śmiechu, aż wylądował na kolanach, na podłodze i zaczął walić pięścią w parkiet. Może ktoś tu przyjdzie i będę miała okazję udowodnić innym, że tym miły chłopczyk nie jest jednak do końca normalny?

Rzuciłam okiem na zegarek. Zostału już tylko pięć minut do dzwonka. Zastanawiałam się, czy ja aby nie powinnam zostawić go tutaj, aż się uspokoi, albo nie i wrócić do klasy. W sumie to nie powiedział mi Czarnik, że mam z nim wyjść, mówił tylko o "wyprowadzeniu"... No cóż, najwyżej powiem, że źle go zrozumiałam, czy coś... Bowiem, powrót do klasy i prawdopodobieństwo tego, że tym razem zemdleję, zwymiotuję itp., bez żartów Ernesta będzie o wiele większe. Tak, wiem, serce mnie nie przeraziło, płuca i wątroba też zresztą nie. Ale co, jeśli akurat będzie pokazywał ten nieszczęsny język? Nieee, dzięki, wolę chyba tu zostać, to nie na moje nerwy... Ech, czemu nie mam tak, jak Tomek - wystarczymi chwila, opanuje obrzydzenie i nawet przeobrażę to wszystko w żart? To niesprawiedliwe, on nie ma zamiaru iść na medycynę, z tego, co słyszałam.  Życie jest niesprawiedliwe! Albo czemu nie potrafię choćby jak ta menda, Zuza? Ze stoickim spokojem wpatrywać się na to, jakby to było... Nie wiem, coś mniej obrzydliwego?! Już nie wspomnę o Erniem! Muszę się wziąć w garść, jeśli na serio rozważam medycynę w mojej przyszłości!

Musiałam się jakoś strasznie pogrążyć w tych użalaniach nad sobią, bowiem dopiero po chwili zauważyłam, że Ernie już nie leży na podłodze, cały pogrążony w śmiechu, tylko siedzi obok i macha mi ręką tuż przed twarzą.

- Niki, co jest? - spytał spokojnym tonem.

- Nic - odparłam, wiedząc, że nawet nie staram się wypaść wiarygodnie. Po prostu nie chciało mi się mówić temu "panu idealnemu", że się brzydzę tych typu rzeczy, że podchodzi mi żołądek do gardła za kążdym razem, kiedy myślę o ujrzeniu jakiegoś języka czy oka w takiej, "beczłowieczej" postaci, że chyba nie nadaję się na lekarza....

Wyglądało na to, że nie odpuści i zaraz mnie zaleje lawiną pytań, kiedy na szcęście od tego wszystkiego wybawił mnie dzwonek. Natychmistowo korytarz wypełnił się wielkim tłumem wrzeszczących dzieciaków.  Już miałam wstać i udać się na matmę, kiedy podszedł do nas Tomek Jedyński:

- Czerniak chciał, abyście do niego teraz przyszli - rzucił, po czym ruszył schodami na górę.

Odpowiadając na pytające spojrzenie Erniego wzruszyłam ramionami, po czym wróciłam wrazm z nim do klasy, gdzie Czerniak właśnie chował swoją "lodówkę".

- Chciał nas pan widzieć - odparł Ernie, o dziwo tym razem spokojnym tonem.

- Tak... Zauważyłem to wasze zainteresowanie, zwłaszcza pana, panie Petrowski, dzisiejszą lekcją, więc pomyślałem, że moglibyście przeprowadzić następną, sami... 

- To znaczy? - spytałam, czując, jak znów żołądek podchodzi mi do gardła, tym razem nie z obrzydzenia, ale ze strachu.

- No tam, wyjmiecie, powiecie co to jest, nastraszycie kogoś, czy co wy tam chcecie - odparł luźnym tonem, zakładając ręce.

- Mówi pan serio? - tym razem odezwał się Ernie, o niebo bardziej entuzjaztycznym tonem ode mnie.

- Nigdy tego nie robię, ale na następnej lekcji nie będę mógł z wami siedzieć, a szkoda mi lekcji na wasze siedzenia i rozwalanie mi klasy, więc pomyślałem, że wy, przyszli lekarze, chcielibyście zarobić parę lepszych ocen, a przy okazji czymś się wykazać - odpowiedział, uśmiechając się lekko.

- Skąd pan wie, że chcemy iść na medycynę? - spytałam, a raczej chciałam spytać, bowiem od razu zgłuszył mnie Ernie, mówiąc:

- Na następną lekcję?

- Tak. Zostały mi cztery narządy do pokazania. Jak upilnujecie klasę  i dobrze to przeprowadzicie to dam wam po szóstce.  Może być?

- Jasne - odpowiedział zadowolony Ernie, przez co jakimś cudem zabrakło mi odwagi, aby odmówić. W końcu to jakaś szansa, prawda? Wcale nie musiał wybrać akurat nas - przecież Zuza też dobrze odpowiedziała, a Tomek również nie czuł jakiegoś większego obrzydzenia... Ech, prościej byłoby, gdybym nie była masochistą!

***

- No dobra, to proponuję na początek się przespać - mruknął Ernie, sadowiąc się na moim łóżku.

- Jeśli był to podtekst seksualny, powiedzmy, że tego nie słyszałam. Jeśli nie, to zaczynasz gadać bez sensu - ty chyba nigdy nie śpisz - odparłam, zmuszona zadowolić się łóżkiem Agaty.

- Tylko na historii i religii... A właśnie - niby jesteś u nas na liście, a jeszcze ani razu nie widziałem ciebie na tym drugim przedmiocie...

- Jestem ateistką. Czyli nie wierzę w cuda, jakiegoś gościa na górze, który, jeśli istnieje, to mnie bardzo nie lubi, bo nie tracę godziny w jego kościele, którą wolałabym przeznaczyć na weekendowe spanie. Do tego nie jaram się jakimś gościem, który został wylosowany, łazi w białej sukience i jakimś gównie na głowie, gada jakieś bzdury w nieznanym języku, a jest bardziej popularny, niż Lady Gaga, czy Barack Obama...

-  Masz szczęście, że żaden z  przesadnie wierzących katolików tego nie słyszał - odpowiedział Ernie, patrząc na kątem oka. - Ale co to ma wspólnego z tym, że wagarujesz?

- Nie wagaruję, tylko dokonuję właściwego wyboru, a to różnica. Niech sobie wsadzą w tyłek tą durną listę, na którą zostałam wpisana bez pytania...

- To może idź z tym do Izki, przecież tracisz punkty za wagary... - zaczął Ernie, ale zaraz mu przerwałam:

- Nie będę się prosić, aby na coś nie chodzić na takie coś!

- Skoro tak wolisz. - odpowiedział blondyn, wzdychając cicho. - Dobra, widzę, że się tutaj nie wyśpię. Jeszcze zaraz przyjdą tu te twoje rozgadane współlokatorki i dopiero się zacznie...

- Wiesz, że jak masz cośdo Agaty, to równocześnie masz coś do mnie? - spytałam, piorunując go wzrokiem. W odpowiedzi tylko spojrzał na mnie z ukosa, więc dodałam: - Poza tym, po pierwsze Agaty dzisiaj nie będzie cały dzień, a po drugie już mi jej conocne gadanie wcale nie przeszkadza!

- Od czasu, kiedy kupiłaś sobie te święte zatyczki do uszu? - zapytał, szczerząc zęby.

- A cicho już bądź lepiej. Mieliśmy ćwiczyć te sceny, a nie gadać o Agacie, religii czy innych bzdetach!

- Ok,ok! Spokojnie, już robimy, nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze, stres nie jest wskazany w twoim stanie... 

- Sugerujesz, że jestem w ciąży?! - spytałam, piorunując go zabójczym spojrzeniem, po czym podniosłam się i wściekłym krokiem zbliżałam się do niego.

- Ej, ej tylko żartowałem.... Na pomoc, ciężarna baba chce mnie przygnieść!!!

Jakieś pół godziny później

- Ach Romeo, czemuż ty jesteś Romeo...

- Bo mnie tak rodzice nazwali?

- ...Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę...

- Dobra, od dziś nazywam się Tesco...

- Jezu, zamknij się! Niszczysz mi kontekst, czy jak to się nazywa - mruknęłam, mimo tego, że wręcz z drugiej strony dusiłam się ze śmiechu, spowodowanym jego komentarzami.

- No ale sama przyznaj - ten tekst jest w dzisiejszych czasach bez sensu. To są zajęcia z aktorstwa, a nie z czytania z kartki, tak może zrobić przecież każdy. Zróbmy coś sami, coś oryginalnego...

- Czyli co? Julia wyjdzie z petem w gębie, zeskoczy z pierwszego piętra i wsiądzie na motor, tak jak w reklamie Duplo? - spytałam, uśmiechając się drwiąco.

- Czy nie mówiłam przed chwilą o ORYGINALNOŚCI? - przypomniał mi Ernie z poirytowaniem w głosie,

- Nie ma takiego czegoś jak oryginalność - odpowiedziałam, schodząc z mojego balkonu, za który mi służyło moje łóżko na piętrze. - Wszystkie oryginalne pomysły wykonane, chyba, że chcesz zrobić coś niemożliwego, bądź wyjść na dziwaka... Wiesz co mi się wydaje? Tobie ten tekst nie pasi, bo to jest romans! Faceci nigdy nie doceniają takich rzeczy - mruknęłam ze złością. W takim tempie, to my nawet do gwiazdki z tymi dwoma scenami nie skończymy!

- Ja nie doceniam romansu?! - wypalił Ernie, po czym gwałtownie wstał, wyjął z wazonu czerwoną różę (chyba własność Nastii) wziął mnie za rękę, po czym wykonał ze mną parę kroków walca z kwiatkiem w ustach. Znaczy on wszystko robił, ja tylko dałam się zdziwiona prowadzić za rączkę. Kiedy w końcu potrafiłam się po wielkim szoku odezwać, mruknęłam z satysfakcją:

- Ha! I co, sam nie jesteś oryginalny! Róża między zębami i gesty odgapione ze Shrecka 2! I co, mądralo?

- Ludzie! - westchnął Ernie, przeciągając dłonią po twarzy. - Chodziło mi o to, że granie tego z kartki jest jakieś... Płytkie! Każdy głupi potrafi po prostu przeczytać, nauczyć się tekstu na pamięć i udawać, że gra. Wszyscy znamy tę historię... Nie lepiej zrobić tego po swojemu?

- Co masz na myśli? - spytałam, zastanawiając się do czego ta menda zmierza.

- Zróbmy coś, aby być najlepsi, aby zadziwić, w pozytywnym sensie oczywiśćie, publiczność!

- I niby oryginalność zapewni nam zwycięstwo? - spytałam z lekko ironią w głosie. - Z Górniakową i Mazurkiem Dąbrowskiego jakoś nie wypaliło...

- Powiedz mi, co lubią ludzie? - spytał Ernie, ignorując moją poprzednią wypowiedź.

- Nutellę, czekoladę, kakao, patrzeć jak wredny mendy zwisa z sufitu powieszony za jaja?

- Bingo! - wykrzyknął Ernie, wskazując mnie palcem.

- Eee, no dobra, to przynieś drabinę... I jakiś sznurek... I najlepiej morfinę, bo będzie trochę bolało - odparłam zdziwiona.

- Chodziło mi o śmiech - odpowiedział, przewracając oczami.

- Nic takiego nie powiedziałam!

- Ale miałaś na myśli!

- Wcale nie! Powiedziałam tylko, że radość sprawiłby mi widok jakiegoś znajomego, znajdującego się dostatecznie blisko mendy, powieszonego za jaja na suficie...

- Dobra, nieważne - przerwał mi, po czym machnął ręką. - Więc masz jakiś pomysł, aby zrobić z tego wodolejstwa coś śmiesznego, ale zachowując pewne rzeczy nienaruszalne, żeby zostać w temacie Szekspir, romans czy tragedia?

- Nie chcesz usłyszeć odpowiedzi - stwierdziłam, uśmiechając się lekko.

- Chyba jednak masz rację - przyznał Ernie, rzucając mi nieznaczne spojrzenie, jednak zaraz po chwili kontynuował: - W takim razie słuchaj, mam pewny, może banalny ale dobry pomysł. Zaraz będziesz narzekać, że nie jest oryginalny, ale zapewniam cię - napewno bardziej niż całej reszty naszej grupy. Jest tylko jeden problem, ale to mniejsza  sprawa. Teraz lepiej skupmy się na sceriuszu i dialogach...

***

 - Nie mogę uwierzyć, że tego nie zrobiłaś!

- No sorry, zapomniałam, miałam trochę więcej rzeczy na głowie - odpowiedziałąm, przygryzając prawy paznokieć. Ok, wiem - zawaliłam, już nawet nic wrednego nie mówię, ale czy to znaczy, że wypominanie mi tego polepszy sprawę?!

- Jezu... No ale jak?! Przecież to była jedna, prosta czynność, nie wymagająca poświęceń ani w ogóle... Nika, zdajesz sobie sprawę, że na pięćdziesiąt procent zawaliłaś wszystko to, nad czym pracowaliśmy przez te dwa dni?!

- Ernie, wiem! Wiem, nie musisz mi tego wypominać! - W końcu nie wytrzymałam. No normalnie gorzej niż jakaś stara baba!

- Chyba jednak muszę, bo jesteś kompletnie nieposkładana! O czym ty myślisz ko...

- Słuchaj, ja już mam dość!  Ok, może i ja też jestem bardzo wredna, ale przynajmniej nie wypominam ci przez cały dzień, czego ty tam nie zapomniałeś czy zrobiłeś źle! - wykrzyknęłam mu ze złością to wszystko w twarz. Jakoś niezbyt mnie wtedy obchodziło, że wszyscy się na nas głupawo patrzą. Jak coś mam do wygarnięcia, to robię to teraz, w tej chwili.  - Gówno to nam teraz pomoże , a tylko mnie bardziej denerwuje! Jak masz wachania nastrojów czy testosteronu, czy co, to idź do swojej Nataszki - z pewnością będzie zachwycona! - odkrzyknęłam, po czym szybko odwróciłam głowę, chcąc ukryć przed nim łzy, które właśnie pojawiły się znikąd w moich oczach. Ech, kolejna, najbardziej wkurzająca we mnie rzecz - rykotok w nieodpowiednich sytuacjach - jak jestem wściekła, rozżalona, jak oglądam Tytanika, czy Mój przyjaciel Hachiko... Albo jak ktoś, na kogo jestem wściekła chce mnie przeprosić, przytulić itd. No ja nie mogę! Cierpię na niekontrolowane wybuchy rynny!

Wściekła wyszłam na korytarz, zmierzając... No, powiedzmy, że nie miałam jakiegoś, określonego celu. W końcu zatrzymałam się i siadłam na jakimś niskim parapecie głową odwróconą do okna. Całe szczęście, że trwały teraz lekcje - jeszcze tylko mi brakowało tego, żdeby ktoś to widział, gapił się na mnie jak sroka w kość, czy coś...

A jednak... Usłyszałam czyjeś kroki i nie, tym razem nie należały do żadnego nauczyciela! Z związku z tym, że nie miałam kompletnie rozmawiać z kimkolwiek, przyległam jeszcze bardziej nosem do szyby. Miałam zamiar siedzieć w takiej pozycji, aż ten ktoś sobie wreszcie pójdzie! Niestety, wyglądało na to, że miał/miała trochę inne plany...

Wybiło nam już ponad 500 odczytań! <3 Po stokroć, wielkie dzięki wam :) Jak tam egzaminy? U mnie porażka, wiedziałam to, ale i tak poświęciłam pisanie, na uczenie się tych wszystkich bzdetów -,- Ech, życie jest niesprawiedliwe...

Powodzenia na językach :)

Leocuddya

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top