Rozdział 10
Kończyłam właśnie pisać nowy fick, kiedy bez jakiegoś pukania, wbił mi Ernie do pokoju.
- Nika, jesteś moją ostatnią nadzieją! - wykrzyknął, przebierając nogami, jak jakiś wariat.
- Wielka mi nowość - mruknęłam, przewracając oczami. - Czego chcesz?
- Twojego Szekspira - życie i twórczość, czy jak to się nazywa - wymamrotał nerwowym tonem.
- Aaa przypomniało się komuś, że na dzisiaj było zadanie na aktorstwo, cooo? - spytała złośliwym tonem, podając mu łaskawie książkę.
- Niezupełnie - byłem zajęty wypracowaniem na fizykę, lekturą na polski oraz uczeniem się na geografię. Do tego Natasza ciągle mi przeszkadzała we wszystkim, łaziła za mną i ciągle gadała o tym głupim prezencie na dzień nauczyciela. Dzięki za książkę - rzucił, wybiegając z pokoju.
Przez jakąś chwilę tylko wpatrywałam się w przestrzeń z przerażeniem, aż w końcu Agata dała mi kuksańca:
- Ej, co jest?
Ja jednak w tamtej chwili mogłam jej odpowiedź tylko jednym słowem:
- Cholera nie zdążę!
I pobiec prosto dp biblioteki. Zapowiadał się bardzo pracowity wieczór, nie ma co!
***
Siedziałam chyba do trzeciej w nocy. Oczy zamykały mi się już same, lecz najgorsze, to czekało mnie zapewne rankiem. Nie chodzi mi tu tylko w trze godziny snu - o nie! Jak się domyślacie, w tak krótkim czasie się nie nauczyłam dobrze geografii, a nasz nauczyciel, Paweł Pan (przezwisko to wyjaśnię później) wyraźnie podkreślił, że to będzie bardzo ważny sprawdzian (czyli jak każdy inny... I jak każdy inny mogą być pytania typu "Co jest stolicą Polski", bądź "Wymień wszystkie zasoby naturalne Rosji i umiejscowij je wszystkie na mapie"), czyli mam przechlapane. Fizykę na szczęście jakoś udało mi się zrobić (nawet bez pomocy neta!), ale z Natrętem to też w sumie nigdy nic nie wiadomo.
Lektury na polski nie przeczytałam, z dwóch powodów: biblioteka była tego dnia zamknięta - to był ten pierwszy. Drugi polegał na tym, że nie wiedziałam, jaką lekturę trzeba przeczytać, u chłopaków pusto, a z dziewczynami z naszej klasy wolałam mieć jak najmniej do czynienia.
Jednak następnego ranka okazało się, że będzie jeszcze gorzej. Cały ranek szukałam moich spodni dresowych i nic! A miałam mieć akurat tego dnia te tańce! Przeszukałam szafę, łóżko, "podłóżko", pralnię, łazienkę... I nic! Spodnie poszły w cholerę!
Jednak nie miałam zbyt dużo czasu, a i tak byłam już nieco spóźniona, pozostało mi więc tylko udanie się na zajęcia, z nadzieją, że spodnie gdzieś po drodze się znajdą.
Aktorstwo przebiegło bardzo szybko i sprawnie - Izka tylko zebrała prace, kazała nam się poruszać i przećwiczyć przeponę. Dzięki temu miałam czas na przeczytanie chociażby paru słów lektury. Okazała się nią Sherlock Holmes, więc jeszcze jakaś nadzieja dla mnie była.
Jescze przed fizyką postanowiłam przejrzeć pracy innych, by sprawdzić, czy moje pięć stron się opłacało. Okazało się nie tylko, że większości wyszło to niecałe dwie, to do tego zrobiłam to zupełnie inaczej niż wszyscy! Wpadłam w panikę, szczerze mówiąc. Już wystarczyła mi ta pała z matmy - fizyka i tak była dość tępym przedmiotem, jak na mój mózg.
No niestety na jakieś poprawki, czy zmiany już nie było czasu. Z miną skazańca zostałam zmuszona panu Natrętowi to oddać. Dlaczego Natręt? W sumie sama nie wiem. Słyszeliśmy, jak starsze klasy tak go nazywały i tak jakoś do nas przyległo. Jest odrobinę natrętny, ale nie w takim stopniu, jak nudny. Nawet największy wielbiciel fizyki zacząłby zasypiać przy jego wykładach. Poza tym to nic nie umie nas nauczyć, gada jak potłuczony i w ogóle. Więcej pytań proszę kierować do szanownego pana magistra Piotra Nowaka.
Po oddaniu wypracowań zaczęła się, tak, jak zresztą co tydzień, moja najnudniejsza lekcja w życiu. Tym razem jednak mieliśmy ją trochę urozmaiconą - w połowie lekcji przyszła do nas Izka!
- Mogę poprosić Nikę? - spytała, stojąc w półotwartych drzwiach.
- Kogo? - zapytał Natręt (no tak, dla niego przezwiska to jest jakiś satanistyczny rytuał!). Zresztą sama miałam ochotę w tym samym momencie spytać o to samo. Czego ona mogła ode chcieć?! Grzeczna byłam! Chyba...
- Weronikę Kotnawską - odparła, przewracając oczami.
- Oczywiście - odpowiedział podkreślając ostatnią sylabę jakimś dziwnym akcentem. A zresztą, kogo to obchodzi?! Tak, czy siak, zostałam zmuszona opuścić bezpieczną ławkę i wspaniałą krainę "Myślenia-o-wszystkim-tylko-nie-o-fzyce".
- A więc...? - zaczęłam już na korytarzu, obrzucając wychowawczynię "ostrożnym" spojrzeniem.
- Nie oddałaś mi swojego wypracowania - odparła, zakładając ręce.
- Że co?! - wymsknęło mi się, ale od razu się poprawiłam: - Ale ja je oddałam godzinę temu, razem ze wszystkimi!
- No niestety nie ma go u siebie, a sprawdziłam wszystyko - odparła, tym razem przygryzając wargę.
- A nie spadło to pani gdzieś, czy coś? - spytałam, coraz bardziej panikując. - Do torby, czy pod stół?
- Obawiam się, że nie... Jestś pewna, że to oddałaś?
- Na sto procent! - odpowiedziałam.
- No nic... Zostaje mi jeszcze raz przeszukać wszystko, skoro na pewno jest tak, jak mówisz, ale od razu uprzedzam cię - jeśli tego nie znajdę, nie będziesz mogła zagrać Julii....
- Że co?! - spytałam, już tym razem nie myśląc, czy to wypadło grzecznie, czy nie. Jakim prawem miałaby mi odebrać tę rolę?! Przez jakąś głupią, zgubioną przez NIĄ, pracę domową?!
- Główno - rolowcy muszą dawać przykład. Wszystkich prace mam, twojej nie. Niestety, jeśli jej nie znajdę w terminie, będę musiała oddać rolę Julii Zuzie, bądź Nataszy...
No nie wierzę! Żeby to sama wychowawczyni chce mnie zdegradować do dna?! Okres ma, czy co?!
- Mam nadzieję, że się znajdzie - rzuciła jeszcze, zanim weszłam spowrotem do klasy.
Och, a z nadzieję to ja se mogę, psze pani! Jeszcze mi tylko tego brakowało.
Nic specjalnego nie straciłam przez te pięć minut spędzonych na korytarzu z Izką. Dopiero po moim powrocie Natręt zaczał czytać na głos oceny z wypracowań, a mojej oczywiście nie zdążył (dzwonek mu przerwał). Powiedział, że resztę sprawdzi i powie nam w najbliższym czasie - super, będę mogła się martwić parę dni dłużej, jeeeeej!
Co się działo potem tego popieprzonego dnia? Potem było jescze gorzej - matma. Pati ma chyba zssychronizowany okres okresu z Izką, bo zadała nam chyba całą książkę zadań, oczywiście na jutro, a jak?! Z załamaniem wpatrywałam się przez pół lekcji w tą durną kartkę, aż doszłam do wniosku, że nic z tego nie zrozumiem w porę, aby zrobić to na jutro. Starał się nie patrzeć za to na Erniego, który bazgrał na tym papierze, jak armata rozwiązania.
Co było potem? Potem przyszła kolej na Nataszę:
- Ej ty słuchaj...
Jakby ktoś chciał, abym miała go gdzieś, to to zdanie jest najlepszym sposobem na dokonanie tego!
- ... to jakiś żart z tym prezentem dla pani, czy co?!
Żart to były chyba jej narodziny!
- Nie, prima aprilis będzie dopiero za sześć miesięcy - odpowiedziałam zirytowanym tonem. Jakby miała za mało problemów jak na jeden dzień!
- Skoro to wiesz, to czemu kupiłaś jej TAKIE COŚ?!
- To takie coś, to książka - lekka, pożyteczna rzecz, niestety tylko dla wybranych. Nie martw się, nie każdemu dane jest nimi być...
Natasza prychnęła z poirytowania. No co?! Wszyscy wiedzą, że dla niej przeczytanie całego programu telewizyjnego to jest wyzwanie! Zastnawia mnie tylko jak ona się uczy bez czytania, że ma takie dobre oceny... Podręczniki w formie audiobooka? W sumie nie takie idiotyczne rzeczy człowiek wymyślał!
- Wiem co to jest! - odkrzyknęła zniecierpliwiona. - Chodzi o to, że jest to kompletnie beznadziejny prezent...
- Sorry, trzeba było się samemu zgłosić do kupowania, a nie zbierać kasę za usługi!
Czy wiedziałąm, że przesadziłam? No jasne, że tak! Ale moja nienawiść do tego wybryku natury rosła z każdym dniem, spędzonym w tej szkole. To, że tego nie opisałam, nie znaczy, że tego nie było! Po prostu pominęłam je, bo nie uważam, że miały jakiś większy wpływ na to następne wydarzenia (oprócz tego, że znienawidziłam Nataszę jeszcze bardziej).
- Z nikim tego nie skontaktowałaś! Teraz wszyscy się wściekną i w końcu wyjdzie na to, że nic jej na ten dzień nauczyciela nie damy! Ale na sczęście istnieję jescze ja - osoba trzeźwo myśląca...
- Nikogo tu poza nami dwiema nie widzę? - odparłam, rozglądając się wokoło ostentacyjnie.
- Bardzo śmieszne - odparła, przerwacając oczami. - Kontynuując - ja się poświęcę i zakupię ODPOWIEDNI prezent...
- Ciekawe za co.
- Za TWOJE zadośćuczynienie...
- Za CO?! - wykrzyknęłam, próbując udawać, iż nie zauważyłam znikąd wziętego wokół nas tłumu. Jeszcze przed chwilą nikogo tam nie było!
- Musisz oddać nam wszystkim kasę, za ten nieodpowiedzilany występek. Tą twoją książkę sobie zachowaj, ale kasę musisz oddać sama. Chyba nie sądzisz, że będziemy płacić dwa razy!
- Chyba nie sądzisz, że jestem taka głupia! - odkrzyknęłam, powoli tracąc panowanie. - Nic ci nie zapłacę! Jak ci nie pasuje, to się przenieś do innej klasy. Może ludzie z niej kupili bardziej ODPOWIEDNI prezent!
- I kto to mówi! - również odpowiedziała krzykiem. Jezu, pewnie wyglądałyśmy, jak jakieś rozchisteryzowane gimnazjalistki, które kłócą się o pierdoły! - Jestem pewna, że reszt klasy stanie po mojej stronie! A więc, może to właśnie TY tutaj nie pasujesz?
- Tak, jasne! Przecież wszyscy z naszej klasy, POZA MNĄ, szczerzą gębę co chwila do chłopaków, jakbym im coś proponowali, wszyscy się podlizują, wszyscy udaję idiotki przed niektórymi, a przed innymi...
Niestety Natasz nie usłyszała co przed innymi WSZYSCY z naszje klasy (poza mną) robią, ponieważ właśnie w tamtym momencie ktoś (czyt. Ernest Petrowski) zasłonił dłonią moje usta, a drugą ręką odciągnął w swoją stronę.
- Już daj spokój - mruknął, z wisiłkiem, który sprawiały próba odciągnięcia mnie od tej lafiryndy. To, że nie jestem wybitnie sprawna fizycznie, to nie znaczy, że jak się uprę, to można mnie zabrać, jak jakieś dziecko za rękę i zabrać stamtąd!
- Spokój?! Ja tej mendzie zrobię jesień średniowiecza! Prezent się nie podoba! Tfu! Też mi coś - wrzeszczałam, będąc jednak jakimś cudem jednak odciągana. Zamilkłam dopiero, po tym, jak wyprowadził mnie z holu, gdzie dalej, z szeroko otwartą japą stała ta lizidupa. Jednka dalej próbowałam mu się wyrwać. Jak na takiego chudzielca, ma całkiem silny uścisk. Znaczy, nie tak mocny, jak Robert, ale wystarczający, abym nie umiała sama się z niego uwolnić. Dopiero przed salą od polskiego mnie puścił.
- Żeby był to ostatni raz! - wykrzyknęłam, grożąc mu palcem.
- Takie coś to raczej ja powinienem ci powiedzieć, nie sądzisz? - spytał, unosząc brwi.
- Nie wiń mnie, tylko swoją psiapsiułeczkę! Nic nie zrobiłam!
- Ale mogłaś. Zresztą, wyglądałaś, jakbyś miała się zaraz na nią rzucić. Ciesz się, że w porę zareagowałem!
- Taaa, super. Gdyby nie ty, już bym nie żyła, jak mogę ci się odwdzięczyć itp. Zadowolony?!
- Nie bardzo. O co jej chodziło?
- Ma okres i uważa, że książka dla nauczyciela to zło...
- Serio?! Przecież nawet każdy ślepy wie, że Izka uwielbia książki!
W odpowiedzi rzuciłam mu tylko znaczące spojrzenie.
- Dobra, przemówię jej do rozumu...
- To za mało!
- Nika, uspokój się. Ogólnie rzecz biorąc, jedyne co ona ci zrobiła, to awanturę, którą z nią dalej ciągnęłaś, więc można powiedzieć, że jesteście kwita. Poza tym masz mnie i z pewnością resztę naszej klasy po swojej stronie. Odpuścić już sobie.
Nie, nie miałam najmniejszego zamiaru odpuścić, ale niestety zostały już tylko z trzy minuty przerwy, a ja zdążyłam przeczytać zaledwie parę stron na polski! Tak więc, postanowiłam wrócić do panny Dolnik w wolnym czasie. Nie ma tak dobrze - ja walczę do samego końca!
Jak wszyscy się domyślacie, w ciągu tych trzech minut przeczytać za dużo nie zdążyłam. Pozostało mi tylko liczyć na łut szczęścia, który nazywał się: "Zgodność treści w serialu z tym, co jest w książce". Tak, moją lekturą był "Sherlock Holmes: Studium w Szkarłacie". Odcienk nakręcony mniej więcej na podstawie tego rozdziału, był pilotem serialu: "Sherlock". Musiałam tylko pamiętać o tym, że największą różnicą pomiędzy tymi dwoma, jest to, że są osadzone w różnych epokach. Czytałam na jakimś forum, że w książce był dorożkarz, a nie taksówkasz i to tyle, jeśli chodzi o moją wiedzę na temat, czym się różnią.
Tak, czy siak, przez całą lekcję modliłam się, aby tylko mnie nie wzięła, tylko nie mnie, tylko nie mnie...
- No to niech będzie... Może Weronika Kotnawska?
Co za wredna baba! Doskonale wiedziała, że mnie nie było, jak to zadawała ( byłam wtedy zajęta moim skręconym nadgarstkiem). Do tego nazywa mnie całym imieniem, mimo, że wszystkim (tak, również jej!) mówiłam, że wolę, jak się zwracają do mnie Nika... A gdybym ja zaczęła na nią mówić po dość wrednym, ale szczerym przezwisku (brzmi Narwaniec, nie pytajcie dlaczego) ?!
Na drżących nogach weszłam na środek sali.
- No więc... Lektura Sherlock Holmes: Studum w Szkarłacie opowiada o... Sherlocku Holmesie?
Po klasie rozległ się chichot. Czemu ja nie mogłam zostać w ławce i się z nimi śmiać?!
- A powiesz mi coś więcej? - spytała niczym nie wzurszona pani Narwaniec... Znaczy - Normaniec, spoglądając na mnie spod szkieł okularów.
- Noo, on jest super detektywem i rozwiązuje zagadki. I ma wspólniko - przyjaciela, chociaż niektórzy mówią, że to jego miłość, bo ponoć obaj są gejami, ale to zależy od gustu...
- Możesz trzymać się treści? - przerwała mi, robiąc oburzoną minę. Jezu powiedziałam słowo gej - ekhem, jesteśmy w liceum, a nie w podstawówce! Tam to, jak ktoś powiedział gej, to wszyscy o tym gadali, jaki z niego to nie łobuz, czy niegrzeczny chłopczyk. A teraz? Ludzie, dajcie spokój! Przecież to już jest żałosne patrzenie się na mnie, jakbym nie-wiem-co-powiedziała!
- No i w tej części się spotykają po raz pierwszy, Watson wraca z wojny, Sherlock go zaskakuje swoją przenikliwością, dedukcją i innymi cudami. Poznajemy jescze dwóch policjantów i potem pojawia się trup, poszlaki, napis: "Rache", zagadki i tak dalej. Na końcu okazuje się, że za tym wszystkim stoi dorożkarz. Koniec, teraz trzymałam się treści? - spytałam nieco bezczelnie, ale co mi tam! Na moją niekorzyść!
Po moim monlogu w końcu mogłam wziąć wdech i skupić się na błaganiach w myślach, by nie pytała o jakieś szczegóły!
- Niech ci będzie - cztery - mruknęła sceptycznym tonem, ale nie dbałam o to. Jest!!! W końcu jakaś pozytywna część dnia! Głupi ma zawsze szczęście, co?
Cała w skowronkach poszłam na geografię. Znaczy, byłam wesoła, zanim przypomniało mi się, że przecież czekał mnie jescze ten nieszczęsny test. Po co to komu?! Tylko nerwy tracimy, stresujemy się, a i tak z tych nierozrzeszonych przedmiotów, osiemdziesiąt procent wiedzy nam wyparuje!
Z zrezygnowaniem usiadłam w swojej ławce, dzielonej z Erniem. Na moje niesczęście, znajdowała się tuż przy biurku naszego geografa - Pawła Pana. Czemu tak go nazywaliśmy? Bo, po pierwsze miał na imię Paweł (wiem, co za niespodzianka, co nie?), a po drugie jest non stop rozmarzony, jak jakieś dziecko, wieczne dziecko. Czyli Piotruś Pan, co nie? Tak, to był naszej klasy pomysł (nie pytajcie kto był takim geniuszem, że na to wpadł, ja nic nie wiem!).
Widać było, że też denerowował się tym testem. Podobny był jakiś nowy u nas, może to dlatego. Tak, czy siak ciągle coś grzebał w notatkach, specjalnie zrzucał długopis z biurka i co dziesięć sekund pocierał nerwowo czoło. Postanowiłam mu nieco pomóc:
- Ciężki dzień, co?
- Tak, tak - rzucił, nie przerywając przeszukiwania szuflad. Nie wiem, czy wolę go takiego, jak tamtego dnia, czy raczej częstszego, rozmarzonego i nieobecnego duchem w klasie...
- U mnie też. Wy nauczyciele chcecie nas wszystkich wykończyć - mnóstwo zadań domowych, lektury no i oczywiście sprawdziany! Ma pan dzieci?
- Nie, nie mam i na razie nie zamierzam mieć!
- No to pan nie wie! Z roku na rok stajemy się coraz bardziej nerwowi, a to wszystko przez te całe głupie sprawdziany! Tylko stres, marnowanie papieru, tuszu w długopisach, naszego czasu na naukę, no i oczywiście PAŃSKIEGO czasu!
- Mojego? - zapytał zdziwiony, w końcu przerywając rozwalanie od środka swojej szuflady w biurku.
- No oczywiście! To pan nie wie?
- Nie wiem czego? - zapytał zaniepokojony.
- No jak to czego?! Tylko nie pan nie mówi mi, że to pana pierwsza kartkówka!
- Wcześniej... Ekhem, robiła mi je mama...
O boże, z kim ja się zadaję!
- To pan nie wie, ile to jest sprawdzania? Liczenia procentów, stawiania ocen z tego, wysłuchiwania żalów uczniów za to?!
- O mój Boże - odparł, chowając twarz w dłoniach.
- No widzi pan - kartkówki to zło. I dla jednej i dla drugiej strony... Ale my to przyjmiemy na klatę! Poświęcimy się dla dobra nau...
- Dobra, niech będzie! - przerwał mi niespodziewanie. - Nie będzie żadnej kartkówki.... Przynajmniej dzisiaj. Muszę się mamy spytać, jak to się wszystko robi... - dodał, po czym zaslonił swoje usta pięścią, przez co nie dosłyszałam dlaszych słów, ale w sumie nie były mi już potrzebne. Wygrałam! Wygrałam bitwę! Oh yea!!!!
_____________________
Wybaczcie, że tylko tyle i jest o wszystkim i o niczym, ale jakiś czas temu postanowiłąm sobie napisać coś nieco innego, niż wcześniej. A teraz, jak widać, niezbyt mi to wyszło. Sama się z tym trochę męczyłam. No ale, skoro już się zaczęło, to się kończy, nie? :/
Tak, czy siak, będzie jescze dokończenie, ale postaram się streścić i sprawić, że będzie nieco ciekawsze. Mam nadzieję, że nie zniechęcicie się przez to to tego opowiadania ;)
Deine
Leocuddya
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top