Rozdział 47 Teraz albo nigdy
☾ Rozdział 47 Teraz albo nigdy ☽
Słońce dopiero wschodziło na horyzont, a jednak Keon już pogrążył się w pracy. Leniwe promienie tańczyły na jego zdobionej złotą nicią szacie, gdy to pochylał się nad eleganckim biurkiem i zapoznawał się z najnowszymi wieściami z frontu. Humor miał już paskudny, bo najnowszy raport informował o zniszczeniu wioski Myken. Z drugiej strony wojskom Orinii udało się przesunąć granicę w innym miejscu. Powinien się cieszyć z tego sukcesu, ale jednak każde przeczytane zdanie pulsowało mu w głowie niczym dzwon. Złość narastała, spychając w cień wszystko inne – nawet wspomnienia chwil spędzonych z Esyld. Pięści mimowolnie zacisnęły się na pergaminie, gniotąc go w gniewie.
Drzwi się otworzyły.
– Nie teraz – syknął, nie chcąc nawet spojrzeć na tego, kto wszedł.
Potrzebował spokoju i czasu, aby przemyśleć kolejne ruchy. Żołnierze wycofali się i rozbili obóz dalej, a dowódcy podjęli szereg odpowiednich działań, ale teraz każdy czekał na rozkazy ze stolicy. Te należało wydać, jak najprędzej.
– Teraz albo nigdy – sarknął nowo przybyły.
Keon przymknął oczy.
– Jestem zajęty, Laith – zauważył surowo.
Młodszy smok prychnął, podchodząc do biurka i uderzył w jego blat, stawiając na jednym z dokumentów kolejny umorusany glebą liścisk.
– Znalazłem go w swoich ubraniach – poinformował.
Keon rzucił bratu dość nieprzyjemne spojrzenie i odczytał informacje. Wyraz jego twarzy nieznacznie złagodniał, gdy pojął, co właśnie mu przekazano. Papier zawierał lokalizację skrytek yannijskich szpiegów.
– Zorganizuj zasadzkę – rozkazał.
Laith uśmiechnął się, prostując.
– Czekałem, aż to powiesz – przyznał. – To nie wszystko. Wiem, że te twoje dokumenciki są ważne, ale musimy w końcu rozwiązać kwestię Esyld – zauważył.
– Nie mam na to czasu – zaznaczył ponownie Keon.
Spojrzenia braci starły się ze sobą.
– Więc go znajdź, bo inaczej ja się tym zajmę – podsumował młodszy. – Grałeś w nią w szachy, słyszałem, że stawiała ci opór, jak nikt inny.
– To o niczym nie świadczy.
Laith prychnął, przeczesując zirytowany czarne kosmyki.
– Nic? A to, że nasz brat znalazł wiadomość tuż po tym, jak stała się częścią jego służby? Twoje przeczucia? – wymieniał. – Tę sprawę trzeba wyjaśnić, a ty boisz się to zrobić, bo nie wiesz, jakie przyniesie to konsekwencję. Oświecę cię. Albo w końcu będziesz miał przy sobie swoją oblubienicę i zapewnisz temu krajowi następcę, a mi bratanka, albo chociaż utrzymasz na smyczy kobietę, której śmierć zabije i ciebie.
To nie było takie proste, chociaż w słowach Laitha czaiła się prawda. Keon dostrzegał sporo rzeczy, a podczas ostatniej gry były momenty, gdy dostrzegał na twarzy służącej tak wiele znanych sobie elementów. Wypierał to, bo bał się, tego, co przyniesie prawda. Mimo to wzmianka o strachu wywołała w nim gniew. Wstał, uderzając o stół dłońmi.
– Zapominasz się, bracie.
Laith wyraźnie się skrzywił.
– Mówię to, czego nikt inny by się nie odważył. Wiesz dlaczego? Ktoś musi to zrobić, bo inaczej obudzisz się i twój świat obróci się w ruinę, bo w tej chwili nie podjąłeś jasnej decyzji. Tę dziewczynę trzeba sprawdzić i to ja z nią porozmawiam. Uwierzę w bajeczki, że więź oblubieńców to siła, motywacja, bo widziałem, co z tobą zrobiła, ale jestem też przekonany, że potrafi ogłupić. Zwłaszcza kogoś tak szlachetnego, jak ty – zaakcentował.
Słowa młodszego smoka były ostre, a jego ton głosu poważny. Nie bał się krytykować brata, nawet jeśl był przy tym wręcz niedorzecznie bezpośredni. Keon sam nie wiedział, czy podoba mu się fakt posiadania przy sobie takiej jednostki, czy jednak za tym nie przepada. Nie było łatwo słuchać krytyki swojej osoby, zwłaszcza smoku. Serce pragnęło podważyć każde z tych słów, ale rozsądek wiedział, że były przepełnione faktami.
– Chcę to zacząć sam – odparł Keon, podnosząc się ze swojego miejsca i wyszedł z pomieszczenia.
Laith podążył jego śladem, ale nic nie mówił. Milczenie było w przypadku tego człowieka dwuznaczne. Mogło oznaczać, że się na coś zgadzał bądź symbolizował jego cichy bunt.
Zamek był spory, więc Argenisom nieco zajęło przedostanie się do części Esiasa. Służba kłaniała się, ilekroć widziała króla i Krwawego Księcia. Później część osób podążało spojrzeniem za nimi. Do wieczora informacja o tym spacerze obejdzie cały pałac. Keon mógł wezwać najmłodszego z braci do swojego gabinetu, ale nie chciał. Pragnął samemu się do niego dostać i wykorzystać odległość, którą przemierzał na przemyślenia.
Esyld mogła być Demalis, a gdy pojawi się odpowiedź w tej kwestii, odmieni ona wszystko. Laith pragnął zadać kobiecie pytania, a powody tego Keon w pełni rozumiał, ale jednak część jego buntowała się przed powierzeniem mu sprawy kobiety. Wolał, aby służka okazała się jego oblubienicą, bo tłumaczyłoby to jego przyciąganie do niej. Przez całe swoje długie życie nigdy nie pragnął innej osoby, nie czuł potrzeby bliskości, a teraz ta osoba burzyła cały ten obraz. Zupełnie, jak Demalis.
Tak właśnie mieli działać oblubieńcy. Uczeni poświęcili wiele lat na badanie tego połączenia i zdołali wysnuć jakieś wnioski, chociaż nigdy nie powiedzieli, że w pełni je zrozumieli. Przeznaczeni sobie stanowili swoje fragmenty i chociaż więź, którą Przodkowie łączyli dwójkę smoków, nie tworzyła miłości, to jednak sprawiała, że cię do tej osoby ciągnęło i chciałeś jej ufać. Cała reszta uczuć przychodziła później tak jak i możliwe konsekwencje. Keon za młodu czytał o tym, co może spotkać jednostkę, która utraciła oblubieńca, ale po tym, co samemu przeszedł, mógł dodać do tego jeszcze ból wywołany przymusowym rozdzieleniem i ciągłe uczucie samotności. Przez lata miał wokół siebie bliskich, a i tak ci nie potrafili w pełni wypełnić jego serca.
Keon bez słowa wszedł do środka komnaty Esiasa, a Laith wsunął się do niej za nim niczym cień. W pokoju jak zawsze znajdowało się wiele instrumentów, ale tym razem jego właściciel nie siedział na ławce przed łóżkiem, a przy biurku, które ustawiono naprzeciwko. Pisał coś, a na jego kolanach wygodnie rozsiadał się Artur. Zwierzątko miauknęło na widok gości, a Esias odwrócił się w stronę wejścia.
– Bracia? – zdziwił się. – Co wy tutaj robicie? – zapytał, podnosząc się z krzesła. Futrzasta kulka zeskoczyła przed tym na podłogę i podreptała do Keona, aby otrzeć się mu o nogi. Na Laitha za to cicho syknęła.
– Widzę, że twój futrzak tak samo uroczy, jak zawsze – mruknął Krwawy Książę, a Esias posłał mu lekko przepraszający uśmiech.
Keon tymczasem spostrzegł, że w pokoju poza jego bratem i zwierzęciem nikogo nie było.
– Gdzie jest Esyld? – zapytał od razu.
– Esyld? – powtórzył za nim Esias, lekko przechylając głowę. – Jeden z ogrodników zaprosił ją do miasta. Pozwoliłem jej wyjść – poinformował.
Keon zacisnął szczękę, czując, jak opanowuje go dziwne, chłodne i nieprzyjemne uczucie. Nie potrafił go nazwać, ale przypominało pajęczynę, która otaczała jego serce. Chciał znaleźć tego smoka, zaznaczyć, że...
Drgnął, rozumiejąc, jak dziwne myśli go wypełniły.
– Zaprosił? – dopytał Keon, dostrzegając, jak oczy Laitha lekko rozbłyskają czerwienią.
Esias lekko skinął głową, przyglądając się gościom i na jego twarzy igrało dość wyraźne zagubienie.
– Pracuje z nim razem w ogrodzie. Są przyjaciółmi, więc nie uznałem tego za nic złego. Czy coś się stało? Czy Esyld coś zrobiła?
– Gdyby tak było, to przyszłoby po nią wojsko, a nie my – uznał nonszalancko Laith. – Kiedy wróci?
– Jutro – odparł Esias, biorąc Artura na ręce. – Ma przenocować w mieście.
Król zamilknął, nie będąc w stanie wydusić z siebie choćby słowa. Ku jego zdziwieniu powstrzymywał go nie strach, a gniew i żal. Uczucia owe wypełniały powoli każdy zakamarek jego ciała. Podobnie jak chłód i dziwna gorycz w ustach. Serce mu zamarło, aby po chwili zacząć bić szybciej. Nie bał się, a złościł i pragnął, czym prędzej odnaleźć Valtera i upewnić się, że nie znalazł się zbyt blisko jego...
Zesztywniał, rozumiejąc, że te emocje zmąciły mu osąd.
Zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że zbielały mu knykcie, a paznokcie wbiły się w skórę. Wciąż milczał, więc pałeczkę w rozmowie przejął Laith.
– Więc spotkamy się z nią jutro – podsumował Krwawy Książę.
» ✧ «
Szła uliczkami, skanując wzrokiem swoje otoczenie. Sameria, stolica Orinii, ponownie zachwycała Demalis tak samo, jak w dniu przybycia. Ogromne budynki były bardziej ozdobne niż te na obrzeżach. Jasny kamień dodawał konstrukcji wrażenia lekkości. Niektóre wydawały się rzeźbione, a przy wielu domach znajdowały się przybudówki z wysokimi ścianami i drzwiami. To tam smoki mogły spać w swojej oryginalnej postaci.
Miasto otaczała lekka mgiełka, która dodawała mu sennego klimatu, który burzył ruch. Obywatele wędrowali, śmiali się i głośno rozmawiali, a im bliżej znajdowali się rynku, tym gwar robił się głośniejszy. Latarenki zdobiły chodniki, ale z racji wczesnej pory żadna z nich nie była zapalona. Mimo to dodawały krajobrazowi nastroju. To było piękne miejsce, ale nie w nim chciała się znaleźć.
Musiała przedostać się w okolice przejścia, a ta znajdowała się bliżej obrzeży niż centrum.
Kobieta westchnęła, a zimne powietrze od razu wtargnęło do jej płuc. Zadrżała, od razu poprawiając swój płaszcz. Valter, który szedł obok niej, lekko się uśmiechnął.
– Zimno? – zapytał głupio, a po chwili się roześmiał. – To dopiero dziewiąty dzień zimy – przyznał. – Wkrótce jednak spadnie śnieg i zrobi się jeszcze chłodniej.
Pokiwała głową.
– Trwa wojna, a jednak w tym miejscu wszystko wydaje się takie samo, jak zawsze – zauważyła cicho.
Ogrodnik wzruszył ramionami, samemu poprawiając swój płaszcz. Valtera okrywał on o wiele luźniej niż jego towarzyszkę.
Demalis kichnęła, a smok przystanął.
– Poczekaj moment – poprosił nagle i odszedł w stronę jednego ze straganów.
Sora zamrugała, zauważając, że faktycznie znaleźli się już na środku rynku. Ogromny plac otaczały różnego rodzaju budynki, a po szyldach mogła wyróżnić kilka z nich. Była tutaj nawet szkoła publiczna i biblioteka. Do tego wiele pubów, sklepików rzemieślniczych i lombard. I to wszystko w otoczeniu rozłożonych na powietrzu kramów z jedzeniem, ubraniami i innego rodzaju dobrami, które właściciele zdecydowali się spieniężyć.
Nie chcąc stać jak słup soli, spojrzała w stronę stoiska ze świeżymi owocami. Na tym chłodzie egzotyczne barwy wydawały się tak nienaturalne, a jednak przywodziły na myśl też wspomnienia wspaniałych smaków. Od tych widoków nabrała ochoty na herbatę z gruszek. Mimowolnie zacisnęła dłoń na woreczku z pieniędzmi, który miała w kieszeni okrycia. Słudzy otrzymywali wynagrodzenie, więc miała fundusze na to wyjście.
Pozostało sprawić, aby wraz z Valterem znaleźli się bliżej jej celu.
– Jestem!
Odwróciła się od razu, jak usłyszała znany sobie, radosny ton. Spostrzegła wtedy, że policzki mężczyzny są lekko czerwone, a on sam oddycha nieco ciężej. Wyglądało na to, że biegł, chociaż nie rozumiała, co mogłoby być tego powodem.
– To dla ciebie – uznał, podając wełnianą czapkę, którą musiał wykonać jakiś fachowiec.
Demalis przyjęła przedmiot, przyglądając się mu z niedowierzaniem. Prezenty, jakie zwykle otrzymywała były z rąk możnych, którzy chcieli się jej przypodobać bądź uwieść. Ostatnim szczerym było to, co dostała na urodziny od Keona. Nie wiedziała, co począć z czapką i jak odczytać tę sytuację.
– Oddam ci za nią – postanowiła.
Zwrócenie pieniędzy byłoby najlepszym rozwiązaniem, bo nie czułaby, że ma wobec Valtera jakiś dług.
– Nie ma mowy – uznał. – To prezent, więc nie przyjmę żadnych pieniędzy – upierał się, przy okazji lekko się uśmiechając. – Czapka pomoże ci w walce z chłodem, więc będzie ci się nawet przyjemniej pracować.
Za sprawą jednego uważnego spojrzenia zyskała pewność, że w tej dyskusji nie wygra. Valter się zaparł, a wiedziała, że potrafił być niesłychanie uparty. Wystarczyło tylko, że tego właśnie chciał.
Westchnęła, ale zrezygnowana pokiwała głową. Przesunęła palcami po przedmiocie, wyczuwając, jak mięciutki jest. Wełna była kremowa, a czapka nie posiadała żadnych zdobień. Była prosta, ale bardzo przyjemna w dotyku. Prędko wsunęła ją na przydługie, krzywe włosy.
– Świetnie ci pasuje – skomentował chłopak i potarł rękoma o płaszcz, wsuwając je zaraz do kieszeni. – Co chciałabyś zobaczyć?
– Na razie rynek, a później może pójdziemy do jakiej gospody na obrzeżach, aby zjeść i odpocząć? – zaproponowała lekko. – W centrum z pewnością jest drożej – dodała mimochodem.
Ogrodnik pokiwał głową i zgodził się na pomysł Demalis. Ta uśmiechnęła się w duchu, zadowolona z rozwiązania tej kwestii. Wiedziała, że wykorzystywała Valtera, ale nie było innego rozwiązania.
Stała w miejscu, patrząc, jak smok podchodzi do jednego ze straganów, który w swojej ofercie miał suszone zioła. Pracę zabierał nawet w czas wolny. Kogoś jej to przypominało. Ze słabym uśmiechem i ukłuciem w sercu podeszła do swojego towarzysza. Naprawdę go lubiła.
» ✧ «
Ciemność okryła swym płaszczem całą stolicę. Na przekór niej wystąpiło światło latarenek, bo i to w domach było już zwykle zgaszone. W karczmie jednak dalej tętniło życie. Pokój wynajęty przez Demalis znajdował się na piętrze, tuż obok tego, w którym z pewnością spał już Valter. Ona nie zamierzała jeszcze odpoczywać, bo obiecała sobie, że wykorzysta tę noc najlepiej, jak to było możliwe.
Powoli podniosła się z drewnianego, jednoosobowego łóżka, a gdy tylko postawiła nogi na podłodze, ta zaskrzypiała. Skrzywiła się na ten dźwięk, nawet jeśli miała świadomość, że właściciele chichotów i gromkich rozmów na parterze nie mogli jej usłyszeć. Spojrzała w stronę małego okienka, które było po prawej stronie i na lewo w stronę drzwi. W pomieszczeniu poza białymi nieco odrapanymi ścianami i krzesłem nie było wiele więcej. Mimo to uważała takie miejsce do spania za luksu. W trakcie własnej podróży nierzadko przecież kładła się na ziemi. Każdy materac, nawet tak twardy, był dla niej bezcenny.
Właściwej byłoby wyjść przez okno, ale nie miała dość zwinności i doświadczenia, aby założyć, że takie coś nie zakończy się kraksą. Pozostało zachować się tradycyjnie. Chwyciła za płaszcz i czapkę, cicho wzdychając.
Wystarczyło opuścić pokój i wyjść na ponury, opustoszały i lekko zaniedbany korytarz, aby wyczuć zapach alkoholu i jedzenia z dołu. Karczma nie była zbyt luksusowa, ale miała to, co Demalis uważała w takich miejscach za najważniejsze. Zamek w drzwiach wynajętych pomieszczeń.
Poruszała się powoli, ale i tak podłoga skrzypiała z każdym jej ruchem. Zupełnie, jakby coś zamierzało z niej zakpić. Zacisnęła zęby i znalazła się na parterze.
– Gdzie to idziesz o takiej późnej porze? – zapytał mężczyzna za barem zdziwiony.
Demalis uśmiechnęła się, kryjąc za tym delikatnym gestem nerwy.
– Chciałam się nieco przewietrzyć przed snem – przyznała. – Nie wolno?
Karczmarz machnął ręką.
– Wolno, ale powinna panienka szybko wrócić. Nocą jak to nocą może być niebezpiecznie – zauważył.
Pokiwała głową, podziękowała i wyszła.
Chłód uderzył w nią natychmiast. Tak samo jak mrok, do którego musiała się przyzwyczaić. Uniosła głowę, aby spojrzeć na niebo i poczuła się nim oczarowana. Tak piękne i z tyloma gwiazdami. Widziała to tyle razy, a jednak zachwycało zawsze tak samo bardzo.
Zadrżała z zimna i zapachu spalenizny. Ktoś musiał palić zawijki, innymi słowy specjalne, zwinięte w rulon zioła, które podobno miały odprężać. Podczas pracy na zamku dowiedziała się, że to taka zabawa ludzi niższych statusów społecznych. Wśród arystokracji też zdarzało się nawyk palenia ziół, ale nie w taki sposób. W Orinii i Yannie było to też dość mało popularne.
Ruszyła, decydując się przemieszczać na razie w świetle rzucanym przez miejskie oświetlenie. Kilka razy natknęła się na strażników bądź innych nocnych wędrowców. Nikt nie zwracał na nią uwagi, co dodało pewnej pewności.
Musiała sobie wszystko przypomnieć, a nie było to proste. Ucieczka ze stolicy była dla niej dość chaotyczna. Cokolwiek motywowało ją teraz, działało jednak bardzo dobrze. Chuchnęła na swoje dłonie, chcąc je trochę bardziej ogrzać, a następnie rozejrzała się po budynkach. Dostrzegła wkrótce dość charakterystyczny szczegół na jednej ze ścian.
Chyba go pamiętała.
Przystanęła przed zaułkiem, wiedząc, jak wielkim jest ryzykiem wchodzić w takie miejsca o tej porze, ale nie miała wyboru. Poza tym przed wyjściem z pałacu przymocowała do uda pod spódnicą sztylet. Mogła go użyć, chociaż wolałaby tego uniknąć.
Zanurkowała w ciemność, kryjąc łokciem twarz, gdy do jej nozdrzy dotarł zapach zgnilizny i alkoholu. Nie zaczynało się zbyt dobrze.
Parła naprzód, wkrótce dostrzegając coś, co wydało się jej jeszcze bardziej znajome. Zastanawiała się tylko, czy zdoła wrócić tą samą drogą, bo była zagmatwana.
– Ach, znowu? – mruknął ktoś w oddali, a Demalis mocniej przycisnęła się do ściany.
Nie zrozumiała jednak, co odpowiedziała mu druga osoba.
Ciszę przerwał dźwięk metalu.
– Szlag. Musimy zapakować to żelastwo do jutra – zauważył ten sam głos.
Plask!
– Nic mnie kurwa nie obchodzi, że obiecałeś swojej żonie wrócić dzisiaj wcześniej. Pakuj to, bo doniosę na ciebie panu Sionowi.
Sion?
Demalis zamarła, słysząc imię Psa Yanny. Zatrzymała się, a serce podeszło jej do gardła, gdy to oparła się o ścianę. Nie było mowy, aby zbliżyła się bardziej do przejścia. Musiała się też stąd wynosić, póki nikt jej nie zauważył.
Zdawało się, że los znowu zdecydował się z niej zakpić, bo gdy to spokojnie stała, coś pomknęło ku niej. Był to mały nożyk, który wbił się jej w ramię. Ból był nagły i równie niespodziewany stał się krzyk, który uciekł z jej ust.
Wrzask pełen bólu przeciął ciemności. Rozbrzmiał również dźwięk upadającego metalu, a Demalis dostrzegła przed sobą czyjąś sylwetkę i błysk. W ostatniej chwili obróciła się, a nóż napastnika zarył o ścianę, przy której się kryła.
Nie patrzyła na wroga, a jedynie zaczęła uciekać. Biegła uliczkami, z których wcześniej przyszła, czując, jak w jej plecy wbija się kolejne małe ostrze. Krzyknęła z bólu, a oddech zaczął jej przyśpieszać, ale mimo to nie zerknęła przez ramię.
Złowrogie szepty wdarły się do jej umysłu, gdy to biegła ile sił w płucach. Widok przed nią się rozmazywał, ale nie wiedziała, czy to z utraty krwi, czy też może zmęczenia. Po prostu uciekała, czując oddech śmierci na karku.
Kolejny nóż chybił, przelatując tuż obok jej kolana.
Dyszała, czując, jak chłód nocy zagłusza adrenalina i wypływająca z ran krew. W pewnej chwili dostrzegła łunę światła. Nadzieja rozkwitła w jej sercu i zamierzała krzyknąć, wiedząc, że tylko interwencja kogoś innego zdoła ją uratować, ale nie mogła. Gardło zbyt ją piekło od biegu, a płuca wydawały się zbyt ciężkie.
To bolesny skowyt, który pojawił się w chwili, gdy to nóż oprawcy trafił w łydkę, zagłuszył nocną ciszę. Demalis upadła, ale przez rozpęd przesunęła się jeszcze trochę po ziemi, jęcząc, gdy to kamienie boleśnie wbiły się w jej skórę. Obiła się i poraniła.
Znalazła się jednak w świetle, a w chwili, gdy to tylko na nią padło, usłyszała, jak ktoś do niej biegnie, a chwilę później straciła przytomność.
↝ CDN ↜
Na weekendzie miałam zjazdy na studia - i trafiło się nieco pechowo, bo dorwała mnie choroba. Chodzenie po Wrocławiu z gorączką to za było w tym całym jarmarkowym tłumie wyzwanie. Ale dzisiaj za to poświęciłam cały dzień na regenerację i mam nadzieję, że się wykuruję.
A jak tam wasze zdrowie?
Tiktok: @_malinka519_
Instagram: @malgorzata_paszko
Data pierwszej publikacji: 09.12.2024
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top