4

•Jonathan•

- Możemy pogadać?- Zapytał dla pewności Thomas.

- Zamknij drzwi i siadaj. - Pokazałem na fotel po drugiej stronie biurka.

- A więc o co chodzi? Coś nie tak z twoją rodziną? Coś im zagraża? - Dopytałem obserwując szatyna siadającego i wyjmującego paczkę fajek z kieszeni kurtki.

- Chodzi o mojego jedynego syna, twojego chrześniaka... - Zaczął zapalając papierosa.

- Co z nim? - Skiepiłem do popielniczki po czym podałem ją Thomasowi.

- On chce do nas dołączyć, nie pozwalaj mu na to. Sammy ma dopiero osiemnastkę, dziś ją obchodzi. - Powiedział błagalnie patrząc na mnie.

- Thomas, nie przesadzasz? Ja miałem siedemnaście kiedy zacząłem wami rządzić, a twój chłopak jest zdolny, dobrze strzela i jak na swój wiek jest bardzo inteligentny - Stwierdziłem paląc.

- Jonathan, proszę cię. - Kontynuował mężczyzna.

Westchnąłem ciężko i zgasiłem cygaro. Sparłem się lekko na blacie zastanawiając się nad odpowiedzią. Szkoda mi było, że mój własny chrześniak, którego szkoliłem, nie będzie u mnie pracował. Spojrzałem na szatyna, a w jego oczach widziałem strach o własnego syna, zdawał sobie sprawę, że jeśli ja coś powiem to ma tak być.

Wpatrywałem się w jego obserwując iskierki nadziei oraz miłości do własnej rodziny, właśnie tego szukałem w oczach mojego ojca. Zawsze pragnąłem zobaczyć to uczucie, poczuć to ale nie było mi to dane, jedyne co odczuwałem od niego to ból, płacz i cierpienie.

- Dobrze, pogadam z nim. Mówisz, że obchodzi dziś osiemnaste urodziny?- Dopytałem po chwili milczenia.

- Tak, chciał żebyś przyszedł. - Odparł szczęśliwy.

♠♠♠♠♠♠

Jechałem do niego jakieś trzydzieści pięć minut. Zaparkowałem pod domem i wysiadłem zabierając ze sobą prezent dla chrześniaka, który przywitał mnie niemal od razu po wejściu do budynku.

- Witaj wujku! - Powiedział radośnie nastolatek.

Samuel był wysokim chłopakiem o jasnych włosach po matce i czystych zielonych oczach jak ojciec, szczupły chłopak o dużej sile fizycznej oraz psychicznej. Chłopak wiecznie się uśmiechał, uwielbiał moje towarzystwo i mimo tego że doskonale wiedział czym się zajmuję nie bał się mnie, przez co zawsze mówił szczerze to co miał w głowę, a Thomas i Mey umierali ze strachu czekając na moją reakcję, która zawsze była taka sama, oschła i obojętna, chodź czasem podśmiewałem się pod nosem i czochrałem włosy blondyna. Ja już na samym początku wyrobiłem sobie o nim zdanie, stwierdziłem że będzie słaby i przy pierwszym lepszym treningu padnie, ale ten dzieciak mocno mnie zszokował, był uparty i dążył do swego, chciał być taki jak ja czy jego ojciec, chciał żeby Thomas był z niego dumny, a nie zdawał sobie sprawy, że ten zawsze taki był.

- Cześć młody - Przywitałem się dając mu torbę, w której był najnowszy laptop wraz ze wszystkimi akcesoriami, które ten chciały sobie dokupić.

- Wow! Dziękuję wujku! - Krzyknął szczęśliwy i wręcz rzucił mi się na szyję, mimo swojego wieku nadal był taki jak zawsze, dziecinny i uczuciowy.

- Samuel! - Warknąłem na niego, a w oczach jego rodziców pojawił się strach, ale doskonale wiedziałem, że gdybym go tknął Thomas bez żadnego namysłu rzuciłaby się na mnie w obronie swojej rodziny.

- Wybacz, wiem że nie lubisz takiego czegoś ale to z radości, zawsze jesteś taki sztywny. Domyślam się, że tym wszystkim z którymi jesteś to bardzo odpowiada ale jestem twoim chrześniakiem, więc z automatu mam większe prawa niż inny, nawet niż Peper. - Stwierdził patrząc na mnie, a ja zacząłem się śmiać.

Chłopak miał rację, jego prawa w stosunku do mnie były zupełnie inne niż te które mieli inni, mógł sobie pozwolić na więcej, przez co był bardziej rozpieszczony.

- Dobra, przebieraj się. Zabiorę cię gdzieś. - Oznajmiłem wszystkim, mimo że poza Samem byłem tu najmłodszy.

- Alfa, przywieź go całego i zdrowego tak żeby się wyspał bo jutro ma lekcje. - Poprosiła Mey, na co ja tylko skinąłem głową.

- Już możemy jechać. - Powiedział chłopak, który założył na siebie czarne jeansy idealnie dopasowane do chudych ale lekko wyrobionych nóg oraz białą koszulkę opinającą jego klatę, na której już było widać skutki moich ćwiczeń.

- A więc chodź.- Powiedziałem wychodząc z domu i kierując się do samochodu, w którym już po chwili siedziałem za kierownicą, a chłopak zasiał obok mnie na miejscu pasażera i pospiesznie zapiął pasy oczekując ode mnie tego samego.

- Dowiedziałem się o tym że chcesz dołączyć do mnie. - Zacząłem odpalając silnik i ruszając w kierunku mojego domu.

- To prawda. Doskonale wiesz, że chciałem tego od zawsze chodź mój ojciec kategorycznie mi tego zabrania ale zakazany owoc smakuje najbardziej. - Odpowiedział z lekkim uśmiechem.

- Powinieś go słuchać, oni chcą dla ciebie dobrze i mają rację. Sam, jesteś bardzo inteligentny i powinieneś już zauważyć, że ta praca nie jest dla ciebie. W tym fachu trzeba być silnym psychicznie i potrafić zabijać, a tego cię nie nauczę. Sammy, masz za dobre serce do tego, a ja nie zamierzam ci go niszczyć, jesteś dobrym chłopcem i taki zostań. - Zerknąłem na jego zdziwioną minę, nie spodziewał się usłyszeć tego ode mnie, a ja doskonale zdawałem sobie z tego sprawę.

- Ale wujku, wiesz przecież o tym, że potrafię się tego wszystkiego nauczyć. Naucz mnie, proszę, ja chcę żeby mój tata był ze mnie dumny, tak samo jak ty. - Prosił chłopak kierując na mnie wzrok, a ja w tym czasie zaparkowałem w garażu.

- Dam Ci szansę, jeśli to zrobić pozwolę ale jak nie to przestaniesz o to ciągle prosić i zajmiesz się tym co najbardziej lubisz... - Powiedział wysiadając, a chłopak poszedł w moje ślady.

Zaprowadziłem go do moich psów obronnych i podszedłem do ulubionego, już starego oraz nie przydatnego Pittpula. Sam od razu go przytulił, kochał tego psa bo nie raz uratował mi życie, ja również go uwielbiałem i trzymałem go tutaj tylko dlatego że nie potrafiłem sobie wyobrazić życia bez niego.

- Sam, chodź do mnie. - Powiedział poważnie, a kiedy chłopiec stanął u mojego boku wręczyłem do jego dłoni pistolet, który uprzednio wyjąłem z kieszeni i załadowałem.

- Zastrzel go, a pozwolę ci dołączyć do mnie. Tylko w ten sposób udowodnisz mi, że potrafisz się tego wszystkiego nauczyć. - Zarządałem, a w jego oczach pojawiły się łzy, ale mimo to wycelował.

Sam mierzył w głowę psa, który merdał słabo ogonem obserwując nas. Dłonie, podobnie jak cały dzieciak, drżały. Zastygł w bezruchu, aż w końcu położył palec na stuście zaczął powoli go naciskać. Niespodziewałem się, że w ogóle będzie na tyle silny by w niego wycelować, a co dopiero zastrzelić naszego ukochanego psa. Dosłownie nanomilimetry decydowały i życiu staruszka, kiedy to Sam opuścił pistolet i wybuchnął płaczem.

- Nie mogę wujku, nie potrafię! Przepraszam! - strzelił w podłogę i rzucił broń chuj wie gdzie po czym mocno przytulił psa.

Ulżyło mi bo przez chwilę myślałem, że naprawdę to zrobi. Kucnąłem przy nim i pogłaskałem zarówno jego jak i Pittpula, który w tym samym czasie lizał chłopaka po twarzy.

- Chodź, odwiozę cię do domu. - Powiedziałem w końcu, Sam tylko kiwnął głową i nadal cicho szlochając ruszył ze mną w kierunku samochodu.

♠♠♠♠♠♠️

Siedziałem już sam w gabinecie rozmyślając nad tą całą sytuacją z dziś. Najpierw ten facet, potem Peper i Sammy, mimo że wszystko dobrze się skończyło wiedziałem o tym co chłopak właśnie czuł. Przeszedłem przez to samo w wieku trzynastu lat, kiedy to mój ojciec kazał mi zastrzelić własnego psa, który bronił mnie przed nim od szczeniaka. Zrobiłem to, nie miał innego wyjścia, ale i tak dostałem za to że za długo zwlekałem.

Westchnąłem ciężko i ruszyłem do Pittpula, któremu należał się teraz długo spacer na powietrzu. Zszedłem na dół, a potem skierowałem się do jego budy. Pies od razu podniósł się i podszedł do mnie, a ja w tym czasie odpiąłem go, po czym ruszyliśmy razem na spacer wokół domu. Nie przypinałem mu smyczy, gdyż doskonale wiedziałem o tym jak bardzo jest mi oddany oraz że zawsze był mi posłuszny i wykonywał każdy mój rozkaz.

Przechodziliśmy właśnie niedaleko okien z gabinetu lekarskiego gdy usłyszałem jakiś huk upadku na ziemię.

-_anubis_-

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top