3
•Jonathan•
Odłożyłem talerz na fortepianie i sięgnąłem po ścierkę, którą trzymałem zawsze w szufladzie biurka. Wytarłem dłonie po czym usiadłem przy instrumencie ale gdy chciałem wrócić do gry usłyszałem jak chłopak się budzi i stara podnieść z ziemi. Odwróciłem się w jego stronę obserwując usilne starania mężczyzny.
- Ciekawie się tak obserwuje jak walczysz z grawitacją i chcesz się podnieść ale przestań bo wkurwia mnie już to jak szorujesz tym pieprzonym kostiumem małego policjanta o moje panele, które kosztują więcej niż twoje mieszkanie. - Warknąłem na niego, a chłopak podniósł głowę i gdy tylko mnie zobaczył jego oczy wręcz błysnęły wściekłością.
- Gdzie moja siostra?! - Krzyknął tak głośno, że aż zabolała mnie głowa.
- Nie radzę Ci się tak drzeć. Bardzo dobrze słyszę, a krzykami tylko pogarszasz swoją sytuację, która i tak z góry jest przegrana. - Wstałem i podszedłem do niego.
- Co z moją siostrą Sukinsynu?! - Nadal krzyczał, a mi już głową pękała.
- Zamknij się wreszcie! - Wrzasnąłem, a zaraz potem kucnąłem przy nim i podniosłem go przyszpilając mocno do ściany.
- Chce tylko wiedzieć co z moją siostrą - Powiedział już ciszej.
- Spłaca dług w jedyny sposób w jaki potrafi. - Warknąłem patrząc w jego oczy.
- W burdelu - dodałem.
- Gdzie?! Zabije się! - Krzyknął i udało mu się uderzyć mnie w twarz.
- Już po tobie - Odpowiedziałem wściekły po czym rzuciłem nim o ziemię aby zaraz kucnąć koło niego i zacząć go bić.
Okładałem go pięściami do momenty, gdy zamknął swoję błękitne oczy odpływając. Wyprostowałem się i jak gdyby nigdy nic wytarłem krew chłopaka z dłoni.
- Peper! - Zawołałem kobietę, która po chwili już weszła do pomieszczenia, a widząc leżącego mężczyzna pod moimi stopami i krew na moich pięściach od razu poskładała trafnie wszystkie fakty, a kiedy wszystko zrozumiała spuściła głowę i podeszła do mnie jeden krok bliżej.
- Jonathan, co ty mu zrobiłeś? - Zapytała cicho unosząc na mnie smutny wzrok, który widywałem tylko wtedy gdy miała już naprawdę wszystkiego dość.
- Odważył się mnie uderzyć, więc mu oddałem ale spokojnie, on żyje. Zawołaj Thomasa żeby zabrał to truchło do naszego lekarza żeby poskładał mu kości i jakoś go ogarnął, bo ja nie będę na niego marnować sił oraz nerwów. - Warknąłem w odpowiedzi.
- Thomas i tak ma do ciebie zaraz przyjść. - Odpowiedziała podchodząc do mnie tak, że stała tuż przede mną.
- Jony... - Zaczęła, a ja już po tym zrobieniu czułem, że coś jest nie tak, jednak naszą rozmowę przerwał Thomas wchodzący do gabinetu.
- Dobrze, że już jesteś. - Powiedziałem do rosłego mężczyzny.
- Chciałem z tobą pogadać na temat mojej rodziny. - Zaczął szatyn z poważną miną.
- To za chwilę, teraz zaprowadź te zwłoki do naszego lekarza i przyjdź do mnie bo mam też do ciebie inne zadanie, od razu powiesz sam o co ci chodzi. - Zarządzałem, a Thomas wziął błękitnookiego i zaniósł go tam gdzie kazałem.
- To o co chodzi? - Zapytałem siadając na kanapie oraz kierując wzrok na kobietę z średniej długości blondwłosami.
- Już nic. - Powiedziała szybko i wyszła zostawiając mnie zmieszanego całą tą sprawą z nią.
Ostatnio często tak robi, zaczyna coś mówić, aby zaraz później stwierdzić, że nie ważne i uciec, wcześniej mówiła mi wszystko od razu. Peper to jedyna osoba, która mnie zna oraz jedyna kobieta, której nie dam tknąć byle komu.
Średniej wysokości o zielonych oczach, idealnej figurze oraz średniej długości czystych blond włosach, jednym słowem, śliczności. Leciało na nią wiele osób ale ona zawsze każdego odrzucała, wolała siedzieć ze mną, nawet w milczeniu, znała mnie od małego bo jej ojciec pracował dla mojego i nie raz sama widziała jak wyglądało moje życie, była przy mnie zawsze często też sama przez to cierpiała bo jak tylko kogoś poznała i była już na tyle pewna, że poznawała mnie z nim kończyło się źle, przez co ciągle była sama. Traktowałem ją jak młodszą siostrzyczkę chodź każdy uznawał, że trzymam ją tutaj tylko dlatego że jest dobra w łóżku, chodź nigdy nie tknąłem jej w taki sposób, nie potrafiłbym. To przecież moja mała Peper, urocza dziewczynka z różowymi policzkami, które wiecznie ściskałem za dzieciaka by stały się bardziej czerwone. Na wspominanie nielicznych szczęśliwych chwil z mojego dzieciństwa, na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, który ostatnio coraz rzadziej na niej witał bo wiecznie coś mnie trapiło, moje koszmary znów wróciły, mafia przestaje być taka zgrana i nowe zagrożenia na czarnym rynku, wiecznie coś na głowie.
Westchnąłem i sięgnąłem po cygaro, które chwilę później zapaliłem. Przesiadłem się na mój wygodny fotel przy biurku.
- Wejdź. - Odpowiedziałem słysząc pukanie do drzwi, a ja sam od razu wiedziałem że był to Thomas.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top