Prolog
Wysoki mężczyzna, w świetnie skrojonym czarnym garniturze, idealnie podkreślającym jego wysportowaną sylwetkę, stał w prywatnym pokoju w hangarze, wpatrując się w ogromne okna wychodzące na płyty lotniska i czuł jakby właśnie ulatywała razem z podnoszącymi się do lotu samolotami, część jego samego. Jakaś bardzo ważna część, o której istnieniu dopiero zaczął sobie uświadamiać w pełnej rozciągłości. Nie było jednak odwrotu od podjętych decyzji, choćby były bardzo chybione i powzięte pod wpływem gniewu i lęku przed tym, co nieznane.
Nigdy dotąd nie obawiał się tego, co miało nastąpić. Do dzisiejszego dnia, czuł się niepokonany. Jak jedno zdanie może wszystko zniszczyć? Pragnął czegoś, czego nigdy nie otrzyma. Kiedyś myślał, że nie jest zdolny do miłość, zanim nie poznał Jej. Teraz już wiedział z całą pewnością, że jego serce zamarzło całkowicie i nigdy już nie będzie w stanie ponownie kochać.
Stojąc jeszcze pół godziny temu w kościele, czuł się tak jakby wszystko wokół miało się za chwilę zawalić mu na głowę. Odpłynął do tej chwili, w której ostatecznie pogrzebał swoje szczęście i całą radość.
Goście weselni wstali, a wokół rozbrzmiał dźwięk organów.
Czego się nie robi dla przyjaciół - pomyślał i usłyszał w głowie szyderczy śmiech. Sam popchnął pannę młodą do tego, że to nie on stał przy ołtarzu.
Na tego bezczelnego cwaniaka, który był w miejscu w którym on pragnął stanąć, nie mógł patrzeć. Niedobrze mu się robiło, jak pomyślał o nim i... Nie! Musi wyrzucić to z myśli, koniecznie. Inaczej oszaleje z rozpaczy.
W końcu, rzucił okiem na kobietę, która szła przez główną nawę kościoła. Mimowolnie na jego usta wypłynął uśmiech pełen rozczulenia i uwielbienia dla tej jednej. Była dziś wyjątkowo piękna. W sukni po babce wyglądała niczym królewna jaśniejąca szczęściem. Wziął głęboki oddech, przymknął na chwilę oczy, czują jak jego serce przyśpiesza, jak zawsze gdy ją widzi. Ostatnio miał problemy z uspokojeniem tej reakcji i wiedział co było tego przyczyną.
Opanuj się! - rozległo się upomnienie w głowie.
Oddawał właśnie swoje jedyne szczęście innemu mężczyźnie. Wiedział, co musi zrobić, a jednak stał niczym wrośnięty w ziemię. Pierwszy raz, właśnie dwa tygodnie temu jej odmówił. Nie potrafił być świadkiem tego, jak składa przysięgę innemu. Teraz, niczym podglądacz skradał się w cieniu niczym masochista pogrążając się w bólu, który zapewne będzie mu towarzyszył do końca jego dni.
Gdy dotarła do ołtarza i wsunęła swoją dłoń w Jego, nie wytrzymał. Odwrócił się i wyszedł bocznymi drzwiami. Wsiadł do czekającej na niego czarnej limuzyny i kazał się zawieźć na lotnisko, gdzie w prywatnym hangarze czekał na niego już zatankowany samolot.
Za chwilę miał pożegnać to miasto, a nawet kontynent. Zaczął masować klatkę piersiową. Czuł okropny ucisk. Ból był coraz większy, a oddech stał się urywany. Kiedy ostatni raz miał atak? - pomyślał jeszcze, nim osunął się w ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top