《Prolog》
-Caitlin wracaj!-usłyszałam głos mojego ojca dochodzący z wnętrza rezydencji.
-Panienko Wayne,proszę wrócić!-odwróciłam się by zobaczyć stojącego w drzwiach zdyszanego Pennyworth'a i mojego ojca.
-Za żadne skarby-odkrzyknęłam przez ramię i wybiegłam przed bramę posesji mojego ojca,biegłam dalej po chodniku w między czasie chowając swoje fioletowe włosy pod kaptur czarnej bluzy.Kiedy się upewniłam że obaj mężczyźni mnie nie gonią odrobinę zwolniłam i szłam dalej ze spuszczoną głową uważnie obserwując swoje czarne trampki.Dla tych co się jeszcze nie zorientowali jestem Caitlin Wayne i tak, wyprzedzając następnie pytanie jestem córką Bruca Wayn'a(nie wiem jak to się pisze),a także największego bohatera Gotham ,Batmana.
Zapytacie pewnie po co uciekłam? Otóż mój jakże bardzo pomysłowy ojciec chciał mnie za chipować.
-No bardzo wielkie dzięki ale odpada-mruknęłam pod nosem i podniosłam wzrok na okolicę w której się znalazłam.
W ogóle nie poznawałam tej części Gotham City bo rzadko wypuszczałam się poza rezydencję mojego ojca,głównie z tego powodu że mój nadopiekuńczy tatuś nie spuszczał mnie z oka.Przystanęłam na chwilę i rozejrzałam się na około,od razu w oczy rzuciła mi się brama wejściowa do jakiegoś parku,nie mając lepszego pomysłu,przeszłam przez ulicę i po chwili błądziłam krętymi alejkami zarośniętego parku.Byłabym tak chodziła dłużej gdybym nie zauważyła małej nieco rozklekotanej ławeczki nieopodal sadzawki znajdującej się w ogrodzie.Usiadłam na ławce i westchnęłam głośno
-Jak ten ojciec mnie denerwuje-pomyślałam, wpatrując się w niewzruszoną powierzchnię wody.Siedziałam tak dobrą chwilę aż usłyszałam za sobą głośny trzask pękającej gałęzi.Poskoczyłam jak piłka i obejrzałam się za siebie ale w mroku krzewów nie mogłam nic dostrzec.
-Jednak wychodzenie po zmroku nie było dobrym pomysłem-pomyślałam i odwróciłam się z powrotem w stronę jeziorka.Ale ku mojemu zdumieniu tafla wody była wzburzona.
-No nie,no nie,no nie-myślałam gorączkowo rozglądając się na około, kiedy się lekko uspokoiłam popatrzyłam na księżyc,postanowiłam że skoro nic się nie dzieje zostanę tu jeszcze chwilę na złość ojcu.I to był mój błąd,nagle ktoś złapał mnie za ramię i przycisnął do twarzy jakąś śmierdzącą szmatę.Próbowałam się wyrwać ale napastnik był silniejszy
-Nie wierzgaj tak skarbie,bo ci się jeszcze coś stanie-usłyszałam przy uchu a później ten śmiech,psychopatyczny i niekontrolowany.Zanim straciłam przytomność, domyśliłam się kto za mną stoi.
-O nie! Tylko nie on!-przemknęło mi przez myśl i upadłam zemdlona na ziemię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top