ⱤoɀʣìɑԎ 8
Jadwiga
Zamek w Wilnie. 18 marca 1386 roku.
Zaprowadzono ją do sypialnej komnaty wielkiego księcia zaraz po skończonej uczcie, choć weselnicy bawili się dalej. Całe Wilno będzie świętować jeszcze do niedzieli.
Towarzyszyły jej na razie jedynie niezamężne siostry księcia, jej świeżo poślubionego męża oraz Margit i Erzsebet, które pomogły jej się przebrać w koszulę nocną, skromną jak sobie życzyła. Poprosiła swoje dwórki, aby ją opuściły i czekały za drzwiami.
— Pani, nie mogę...
— Proszę — powiedziała łagodnie, ale z naciskiem w rodzimej mowie, której zebrane niewiasty nie rozumiały.
Margit cały czas jej dłonie w swoich trzymała i za nic nie chciała wypuścić swojej ptaszyny, swej małej niesfornej Jadwigi, którą ukochała jak kolejną młodszą siostrę.
Erzsebet chwyciła siostrę za łokieć i w górę pociągnęła, aby ta wstała. Za chwilę miał się zjawić wielki książę i pewno nie byłby rad, gdyby zobaczył dwie zapłakane dwórki. A zarówno Erzsebet jak i Margit łzy zbierały się pod powiekami ze strachu o swoją panią.
— Zostawcie nas — powiedziała w końcu rozkazującym tonem, do którego zmusić się musiała.
Wystarczyło jej własne zlęknione serce a choć kochała siostry Lackfi, teraz w niczym jej pomóc już nie mogły.
— Ale jak tak, bez biskupa! — Rozpaczała starsza z sióstr.
Spojrzała oskarżycielskim wzrokiem na bogu ducha winne Olgierdówny.
— Dosyć! — Jadwiga wstała, wymieniając z Margit znaczące spojrzenie.
W końcu ta ustąpiła, niemal wybiegając z komnaty i tłumiąc swą rozpacz. Nic na to poradzić nie mogła, iż uważała ten ślub za grzeszny a pokładziny bez obecności konsekrowanej głowy za niemoralne.
Margit obejrzała się za siostrą, ale w końcu ukłoniła się księżnej i odeszła, jak Jadwiga się domyślała, również nie mogąc pohamować swojej bezsilności.
Wówczas Jadwiga podeszła do stołu, na którym wcześniej Margit położyła Biblię, o której przyniesienie wcześniej poprosiła. Sięgnęła po księgę z zaznaczonym fragmentem Listu do Efezjan, po czym usiadła z powrotem na krześle i zaczęła czytać na głos, a właściwie recytować z pamięci. Nie było bowiem w komnacie księcia ani świętej ikony, ani nawet małego krucyfiksu.
— "Badajcie, co jest miłe Panu. I nie miejcie udziału w bezowocnych czynach ciemności, a raczej piętnując, nawracajcie tamtych" — szeptała, walcząc z własnymi łzami.
Teraz, gdy władzę we własnym ciele odzyskała i umysł jaśniejszy się zrobił, zaczęła się zastanawiać, czy, aby dobrze wybrała. Czy to, co czyni Boga nie obrazi, bo tego nigdy by sobie nie przebaczyła. Czy musi sama raz zbłądzić, aby innych z ciemnej ścieżki zawrócić? Czy do tego wybrał ją Pan? Tego chciała się dowiedzieć, ale Miłosierny milczał, znaków jej szczędząc.
— "Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła: On - Zbawca Ciała"*.
Jogaila
Opanasz pomógł mu się przebrać po tym jak wyprosił z komnaty wszystkich swoich braci. Wesoło im było bardzo i drwili sobie z długości jego miecza. Bynajmniej nie tego, z którym na co dzień rozprawiał się z krzyżowcami.
Skirgiełło z kolei tak się w trunkach rozkochał, że siedział jeno z nietęgą miną pod ścianą, trzymając w dłoniach dzban piwa i nawet coś do niego mówił.
— Jogaila? — zapytał nagle, patrząc na brata sennie.
Ten obejrzał się za nim, czekając na zapytanie, ale w pół słowa urwał i machnął ręką, a za chwilę już spał z opartą głową o ścianę.
Wtem na to wszystko zjawiła się jego matka, ale chyba pierwszy raz bez słowa została. Popatrzyła tylko na książęta nieodgadnionym wzrokiem, a potem oboje udali się do komnaty księcia Jogaily, razem z innymi. Jakoś całe wesele udało mu się zapomnieć o obecności Witolda i dopiero wówczas, gdy przyszło mu przekroczyć próg swej komnaty go zauważył.
Choć rozumiał sens tradycji, teraz najchętniej wygoniłby wszystkich z całego zamku i zostawił jedynie straże.
Jadwiga zaczytana w piśmie nie zauważyła, iż drzwi komnaty się rozchyliły, w których stanął wielki książę. Przystanął w pół kroku, robiąc gest ręką i zatrzymał matkę w korytarzu.
Zaczął obserwować jak ta młoda niewiasta w bieli nieświadomie gładzi w palcach stronice księgi i wypowiada łacińskie słowa, których znaczenia nie rozumiał. Głos miała anielski, musiał to przyznać, jak te święte postaci z aureolą nad głowami.
Jak on miał tej świętości dotknąć? Czy czyniąc to, co konieczne postąpi właściwie? Zastanawiał się, ale bogowie milczeli i nawet Ragana nie udzieliłaby mu odpowiedzi. Matka kiedyś opowiadała, iż złe uczynki jej Bóg karze piekielnym ogniem. Domyślał się, że tym samym, którym krzyżacy torturują swoich wrogów.
Obejrzał się na matkę, jakby chciał zaraz to wszystko przerwać i odesłać królewnę z powrotem na Węgry.
— Popełniam błąd? — Chciał rzec, ale te słowa nigdy nie wydostały się z jego ust.
Potrzebował układu z Węgrami, potrzebował zachodnich sojuszników. Musiał zakończyć jedną wojnę, aby przygotować się na drugą: krwawą, długą i ostateczną, bo inaczej Litwa się wykrwawi.
Julianna łagodniej nareszcie spojrzała na syna, jakby jego wątpliwości w myślach poznała, ale nic już zmienić nie było można.
Wyminęła Jogaile i pierwsza weszła do komnaty, przykuwając tym uwagę królewny, która omal księgi z rąk nie wypuściła.
Jadwiga
Niemal podskoczyła na siedzisku, kiedy do komnaty wkroczyła zamaszyście księżna Julianna, a za nią kniaź Jogaila, jej mąż. Siostry księcia z boku się trzymały i ona na nie nawet nie patrzyła, siedząc prosto z głową dumnie uniesioną, na krześle zaraz obok ich wspólnego łoża. Przy nim drugie stało, puste jeszcze.
Wówczas spokój, który w sobie miała, wsiąkł jak poranna rosa i mocniej zacisnęła dłonie na księdze, aż jej knykcie zbielały.
Popatrzyła w oczy matce swojego męża, która także przystanęła, jakby dopiero teraz przyjrzała się jej dokładniej. Czy to jej uroda na niej wrażenie zrobiła, czy jej brak, nie miało to dla Jadwigi znaczenia.
Julianna była dostojną niewiastą, choć podwiką i czepcem włosy szczelnie przykryte miała, synowa ujrzała jej dawne piękno. Lico miała nawet jedną zmarszczką niezeszpecone, oczy żywe, błękitne, jak u jej syna. I jakieś ciepło od niej biło, choć mogło się wydawać początkowo, iż go jej brakuje.
Jadwiga Biblię zamknęła i pocałowała. Udało się jej na lekki, powitalny uśmiech zebrać i powstała, aby ukłonić się wdowie po Olgierdzie, tak jakby to zrobiła, gdyby stała przed nią królowa matka, Elżbieta.
— Kniahini? — powiedziała w litewskiej mowie i ukłoniła z szacunkiem.
Julianna, widząc Jadwigę z rodu Andegawenów po raz pierwszy na własne oczy, musiała dostrzec jej niespotykaną urodę, która niejednego męża na pokuszenie mogłaby zwieść. Ale nie jej syna, bo znała go dobrze i wiedziała, iż kiedy jej syn kogoś umiłuje to nie za przymioty ciała, a serca.
Przejrzeć Jadwigę próbowała, ale ujrzała jedynie pokorną chrześcijankę. Czy do jej syna pasować będzie, zastanawiała się. Dla obu pragnęła szczęścia, nie tylko spełniania obowiązku. Była w końcu matką, surową czasem i wymagającą, ale kochającą wszystkie swoje dzieci.
Jogaila przerywając jej zamyślenie, usiadł obok na krześle i wtem Jadwiga przypomniała sobie, w jakim celu tu przybył i oddech wstrzymała bezwiednie.
Wówczas podeszła do nich Oleńka z jednej strony i Maria z drugiej. Królewna zamarła, widząc, iż obie trzymają w ręku coś ostrego. Maria obcięła kosmyk włosów brata, dla niewiasty dość spory, po czym oddała Oleńce, która spojrzała na nią z góry przepraszająco. Czyżby miała swoje piękne długie włosy stracić i od teraz nosić się jak jakaś wszetecznica?
Kiedy sztylet w jej stronę wyciągnęła, nieumyślnie dotknęła mężowskiego przedramienia w przestrachu. Spojrzała na Jogaiłę oczami sarnimi, co skojarzyło się litewskiemu księciu ze wzrokiem jelenia na chwilę przed tym, jak strzałę z łuku wypuszczał.
Powiedział do siostry coś po litewsku. Na to Oleńka chwyciła w palce cieniutkie pasmo i obcięła tyle co nic. Obie podeszły i wrzuciły ścięte parze młodej włosy, aby odgonić złe duchy.
Jogaila
W końcu starsza z sióstr podała matce misę z wodą, którą kropiono weselników. Julianna chwyciła ją w swoje dłonie i powolnym krokiem zbliżyła się do łoża.
— Przekonacie się oboje, że małżeństwo to nie tylko kwitnąca wiosna, ale i sroga zima — zaczęła mówić w języku ruskim, dla obojga zrozumiałym. — Ale pracowita pszczoła i z gorzkiego ziela miód zbiera. — Po czym pokropiła wodą łoże swojego syna.
W czasie, kiedy to samo robiły siostry wielkiego księcia, starsza księżna podeszła do Jadwigi i zdjęła jej z włosów wieniec, na co królewna zacisnęła dłonie na sukni, marszcząc materiał.
Myśl go wzięła, co niewiasty mogą czuć w takiej chwili. I czy Jadwiga ma do niego żal, że to nie biskup kropidłem skropił ich łoże i nie pobłogosławił. Wiedział, że tak, bo była bogobojna jak jego matka. Z kolei on na myśl, że panowie szlachta i jakiś klecha, którym tylko zaszczyty w głowie, będę czekać na skonsumowanie ich małżeństwa za kotarami łożnicy, doprowadziłaby go do pasji.
— Dosyć. Zostawcie nas — powiedział w końcu.
Złość go ogarnęła, gdyż ciągle się zastanawiał jak należało mu postąpić, aby w niczym żonie nie uchybić. Choć sam tego nie rozumiał, opór czuł, aby chociażby na nią spojrzeć, obawiając się, że jakąś urazę w jej oczach ujrzy i już nigdy o tym nie zapomni.
Pierwsza opuściła ich Maria, która słodycz i gorycz małżeńską już w swoim życiu poznała. Tylko Oleńka się zawahała i podeszła jeszcze do żony brata. Choć być może obyczaj tego nie pochwalał, uścisnęła dłoń Jadwigi w pocieszającym geście, jakby chciała jej dodać odwagi.
Julianna spojrzała na ich oboje ostatni raz i miała już wyjść, ale wówczas Jadwiga nagle wstała i upadła na kolana przed księżną Julianną.
— Pobłogosław nas, pani — poprosiła słabym głosem, czym na swej twarzy wywołała wzruszenie, choć ukryte pod maską powagi. — W imię Jedynego Boga... Proszę.
W pierwszym odruchu, nim Jadwiga jeszcze słowa rzekła, książę przestraszył się, iż będzie błagać jego matkę o wybawienie przed sobą, poganinem, który ją czci pozbawi. Nie takich słów bowiem się spodziewał z jej ust.
Sam nie wiedział, czy żal mu się zrobiło Andegawenki, czy sam z potrzeby ducha, ale również uklęknął przed matką.
— Myślałam, że nigdy tego nie zobaczę — powiedziała do syna, którego nigdy nie spodziewała się widzieć na klęczkach.
— Pomódl się za nas do swojego Boga — poprosił.
Wówczas Julianna uczyniła znak krzyża, na co Jogaila ucałował dłoń matki w podziękowaniu, a Jadwiga przeżegnała się w wierze rzymskiej.
Wdowa po Olgierdzie opuściła komnatę, zostawiając młodych samych.
Jogaila pierwszy się podniósł i chciał dłoń żonie podać, ale wówczas napotkał spojrzenie Jadwigi, kiedy dotknęła jego prawego buta, aby go mu wyzuć. Nie wiedział skąd Jadwiga znała ten obyczaj, ale nie zamierzał pozwolić na to królewskiej córce, bo nie takiego znaku uległości od niej wymagał.
— Wstań. Nie musisz — powiedział po litewsku.
Chwycił ją delikatnie za ramiona i pomógł wstać. Głowy nie podniosła i w oczy mu nie patrzyła, tylko czekała, i cała drżała, nie wiedział czy z zimna czy ze strachu, ale poczuł to w palcach, kiedy ją dotknął.
Może bluźnił, ale nie potrafił zrozumieć, dlaczego ten jej miłosierny Bóg pomieszał ludziom języki, że teraz z trudnością z własną żoną mógł się porozumieć i nie o mowę tylko chodziło, ale też o wszystkie różnice, które ich dzieliły. Pożałował, że więcej czasu w księgach nie spędził, tylko ciągle z ojcem na polowaniach i wojaczce.
— "Nie lękaj się" — chciał rzec do niej szeptem, nie po to, by inni go nie usłyszeli, a po to, aby dla niej tylko te słowa wybrzmiały. Powstrzymał się jednak, nie wiedząc, czy byłoby to właściwe.
Mając świeżo w pamięci jej oczy błękitne jak czyste niebo i słodkie usta, w odruchu w dwa palce jej gładki podbródek chwycił. Wiedział, bowiem, iż żonę sobie wybrał powabną a jej uroda nie mogła się równać nawet z Litwinkami.
Po raz pierwszy zapomniał, iż ma przed sobą córkę węgierskiego króla, gwarantkę sojuszu, a niewiastę: młodą, urodziwą, pokorną i delikatną, do obcowania, z którą przymusu nie czuł wcale, a wręcz przeciwnie. Rządzę poczuł, iż miał ochotę porwać ją w ramiona i zaprowadzić do łoża, aby pokazać jak mogliby się zaczął miłować, ale ją w sobie stłumił. Nie był okrutnikiem ani barbarzyńcą i potrafił nad sobą zapanować, aby Jadwigi nie zrazić do siebie i postępowaniem swoim nie wystraszyć.
— Jadwigo? Mano žmona... — Skierował w górę jej głowę, aby w końcu móc jej sie przyjrzeć, bo to on ją zaślubił i był w prawie.
W oczy jej spojrzał, uśmiech w kąciku mu się wkradł i już dłoń ku niej wyciągnął, aby pogładzić policzek, a wówczas ujrzał coś, czego widzieć nie chciał i się nie spodziewał. Łzy z jej oczu zaczęły płynąć, znacząc jej lico jak razy, które miałby jej zadać.
— Znam litewski obyczaj, mężu — powiedziała do niego po rusku, mając nadzieję, że ją zrozumie. — Nie lękam się, bo Bóg jest ze mną.
Jej wzrok mówił, że chce, aby czynił, co musi, jakby tylko czekała, że ją uderzy a potem posiądzie jak zwierzę. I jest gotowa to wszystko znieść dla swojego Boga? Jakie stworzenie, nawet boskie, chciałoby dla niewiasty takiego poświęcenia? Nie rozumiał tego. Nie rozumiał Chrześcijan.
Jadwiga przypominała mu teraz bardziej zranione zwierze uwięzione we wnyku niż niewiastę gotową na przyjęcie męża do łoża. Odsunął się więc od niej, bo niechęć sam do siebie poczuł, a tego dokonać nie udało się żadnej przed Jadwigą. Wyminął ją, stojącą bez ruchu i dłonie na biodra założył z nietęgą miną. Nie taką bowiem Marię w dniu wesela z Wojdyłłą zapamiętał i nigdy takiej nie chciałby pamiętać.
Skoro nie był jej miły, postanowił nie czynić niczego wbrew niej. Miał jednak świadomość, iż za drzwiami ciekawskie uszy nasłuchują. I po złości mógłby całą noc im kazać stać i czekać aż swój dowód dostaną. Dbał jednak nie o swoje dobre imię, co jego świeżo poślubionej żony. Powoli też dosyć miał nieproszonych gości za ścianą i tej płaczącej niewiasty, której łzy mu serce złamały.
Podszedł do niej ponownie, obawiając się, że to liche dziewczę z nerwów mu zaraz omdleje i wszyscy będą mieć z tego używanie. To własne umęczanie się to też zapewne dla jej Boga, pomyślał.
Łzy już zdążyły na jej policzkach wyschnąć, ale oczu takich smutnych dawno nie widział.
— Jaki jest? — zapytał w końcu, ale kiedy nie zrozumiała, dodał: — Twój Bóg?
Tym pytaniem chyba pierwszy raz na niej wrażenie jakieś zrobił, bo jej usta nie w kreskę były już ściśnięte, co w delikatny łuk. I odwagę w niej ujrzał, a nie tylko bojaźń.
— Miłosierny i dobry — odpowiedziała mu głosem melodyjnym, ale niekuszącym, jak to niewiasty mają czasem w zwyczaju.
— A sprawiedliwy? — dopytał nie z ciekawości, co z irytacji, że taką ufność w nim pokłada, zmuszając się do czynienia czegoś wbrew temu, w co wierzy.
— Sam byś się przekonał, książę. Gdybyś dał mu się poprowadzić, jak owce przez swojego pasterza.
— Na rzeź czy na wypas? — Cierpliwość trochę stracił i przybrał ton ostrzejszy, czego nie zamierzał.
Obejrzał się na nią, szukając odpowiedzi, ale urazę ujrzał, czym sam sobie zawinił.
— Wybacz... — powiedział ze skruchą w głosie.
— Wybaczam, mężu.
Szczękę zacisnął, bo poczuł się, jakby to Jadwiga nad nim z batem stała. Pomyślał o niewieście bez twarzy, która nawiedzała go w jego snach. Czy to była Jadwiga jak wcześniej pomyślał? Choć twarz niewiasty w śnie ujrzał, zaraz po przebudzeniu nie mógł jej w pamięci dokładnie odtworzyć.
— Dzisiaj oddaję się tobie. Ale jutro i każdego kolejnego dnia należeć będę do Pana Boga. On jest we mnie. Przyjmując mnie, musisz przyjąć i Jego. Jesteś gotowy, panie?
Swojego Boga poślubiła, nie męża, pomyślał w duchu. Cóż miał zatem uczynić? Dotknąć świętości, której nie pojmował rozumem? Czy to niewiasta przed nim stała, czy jaka święta z ikony? Miał wątpliwości.
I jeszcze jedna niepokojąca myśl go naszła, jakby go sam Perkun natchnął. Te jej łzy... A może to wcale nie dla jej Boga wylewała, tylko dla innego mężczyzny?
Podszedł do Jadwigi, dopiero zauważając, iż boso przed nim stała, więc podniósł ją, na co zesztywniała mu w ramionach i ostrożnie na łożu usadził.
Sam nad nią stanął i spojrzał na krzesło, na którym przewieszony był batog, którym w zamyśle miał żonę swoją posłuszeństwa nauczyć. Chwycił go w dłonie.
— Nebijok — Zwrócił się do żony w mowie ojczystej, bo jakoś łatwiej mu było do niej tak przemawiać.
Oczy zamknęła, spodziewając się uderzenia w plecy, ale nie uderzyłby żadnej niewiasty i nawet jego ojciec, Olgierd, powiedział mu kiedyś, że nigdy na jego matkę nie podniósł ręki.
— Porzuć obyczaj ojca i matki! Przywyknij do mojego! — krzyknął, jakby karcił nieposłusznego konia, po czym uderzył batogiem w materac.
Jadwiga krzyknęła, myśląc, że to w nią wymierzył. Zdziwiona na niego spojrzała, jakby nie wierzyła w to, co się stało. O to mu bowiem chodziło. Odsunął się i obłożył jeszcze kilka razy materac mocno, aby bezwstydni podsłuchiwacze dostali to, na co czekali, choć na myśl o jakiś obcym w ich sypialni miał ochotę mocniej uderzyć i to wcale nie o tamtych za ścianą chodziło. Po tym batog rzucił w kąt, bo dłużej ochoty na niego patrzeć nie miał i podszedł do stołu, na którym stała misa z owocami. Strącił z niego wszystko, a misą rzucił w drzwi, która się z hukiem odbiła. Miał to być znak dla zebranych, aby w diabli sobie poszli. I tak też zrobili, bo nawet cichych rozmów już nie słyszał.
Podszedł z powrotem do Jadwigi i popatrzył na nią z góry. Taka krucha mu się teraz wydała i taka silna zarazem. Wiedział już, że niezłe z niej ziółko, skoro za dzikiego Litwina poszła, a do którego pałać musiała niechęcią. Patrzyła na niego tylko i czekała, gotowa chyba nawet największy gwałt z jego strony znieść.
Na Perkuna, już prawie się do niej zbliżył, aby ucałować jej czoło, jakby to robił, aby Marię, czy Oleńkę uspokoić, ale rozum mu wrócił w porę. Wszak to jego żona, nie siostra była.
Chyłkiem przechwycony sztylet w ręku chwycił i obszedł łoże z drugiej strony. Jadwiga wzdrygnęła się, widząc broń w jego dłoni, ale pokornie w miejscu wysiedziała. Rozumiejąc opatcznie, iż chce jej teraz do łoża, sama pod pierzynę weszła i złożyła głowę na poduszce, a dłonie do siebie.
Książę Jogaila pościel do białego prześcieradła ze swojej strony zerwał, po czym usiadł. Dłoń przystawił do ostrza i bez zająknięcia na ostrzu zacisnął, na co Jadwiga oddech wstrzymała.
Ręka jej zadrżała, by go powstrzymać przed okaleczaniem się, ale ciało i umysł jej tak zastygło, że patrzeć tylko mogła jak jej mąż dłoń na nożu trzymał i czekał aż krople jego krwi wsiąkną w materiał. Następnie sztylet pod poduszkę schował.
Zdumiona Węgierka spojrzała na jego dłoń, dopiero teraz rozumiejąc, do czego się posunął.
W końcu wstał i odrywając kawał prześcieradła owinął sobie nim ranę. Pragnienie go zaczęło palić, więc podszedł do dzbana i nalał sobie wody do kubka, wcześniej sprawdzając grawerunek pod spodem.
— Nie tknę cię dzisiaj. Śpij już — powiedział do niej po rusku, zmęczony tym jak na niego patrzyła. — Śpij, Jadwigo — powtórzył z naciskiem jak do dziecka.
Jadwiga
Komnata Wielkiego Księcia, Wilno, 19 marca 1386
Jadwiga uwierzyć nie mogła w to, co się w nocy stało. A raczej to, do czego nie doszło z woli księcia. Gotowa była obowiązek żony spełnić, jak każda zaślubiona niewista przed nią. Tymczasem jej mąż, wykazując się czymś więcej niż wyrozumiałością, dopełnienia małżeństwa zaniechał, oszczędzając jej przykrości.
Długo nie mogła zasnąć, wiedząc, że choć książę, jej małżonek, obiecał, że od niej wymagać niczego nie będzie, to wciąż był blisko, że jego obecność czuła nawet, gdy zamknęła oczy. Nerwy jednak swoje zrobiły, więc długo nie walczyła ze snem i ten ją w końcu zmorzył.
Wpierw radość ją ogarnęła, że Bóg był dla niej łaskawy, gdy rano się przebudziła i wcale sobie tego nie przyśniła. Ale gdy zobaczyła, że została sama, w obcej komnacie, a po księciu nie było śladu, poczuła się dziwnie niespokojna. Myśli krążyły jej w głowie i zastanawiać się zaczęła dlaczego książę tak z nią postąpił. Jak dotąd nie słyszała od żadnej z zamężnych pań, by mężowie z uciech pierwszej nocy z żoną sami dobrowolnie rezygnowali. Czy był to pan ze szlachetnego rodu czy byle chłop z opowieści.
Ciepło jej się na sercu zrobiło na wspomnienie delikatności i wręcz rycerskiej szlachetności księcia, którą ją wczorajszego dnia obdarzył, ale dobre obrazy mieszały się z tymi złymi, gdy z taką pogardą o jej Bogu się wyraził, jakby chciał uchodzić za większego poganina niźli był. Nie uraził jej, bo królewna, od teraz księżna, czuła w nim dziecięcą ciekawość i niezrozumienie, których postanowiła się chwycić, by na tych podwalinach zacząć swojemu mężowi drogę do zbawienia pokazywać.
Nie to ją jednak tylko trapiło i wstydem jej policzki się okryły, gdy zaczęła się zastanawiać czy księciu podoba się to, co sobie kupił, a mianowicie ona. Przez chwilę wydawało jej się, że tak, gdy patrzył tak na nią, jakby w pochodnie chciał ją zamienić. Szybko jednak płomienie w jego oczach zgasły, a on zimny i odległy się stał, jak ta kraina, którą przyszło jej władać. Dobrze zapamiętała ten wzrok, uśmiech szczery i łagodny oraz jego siłę, gdy uniósł ją lekko, jakby nic nie ważyła i delikatnie posadził.
Wdzięczność ją wypełniła, że jej mąż nie tak straszny jest, jak jej się wcześniej wydawało i podle się poczuła trochę, że źle o nim wcześniej myślała. Obiecała sobie, że przy najbliższej okazji księciu podziękuje za okazaną dobroć.
Uśmiech sam wpełzł na jej usta jak niechciany robak i zaskoczona aż rękę do warg przywiodła, nie mogąc się nadziwić, że pierwszy raz od dawna coś ją do uśmiechu skłoniło bez przymusu.
Wtem drzwi komnaty się otworzyły. Jadwiga po szyję się przykryła pierzyną w przestrachu przed ciekawskimi spojrzeniami, a słudzy zaczęli wnosić ciężkie skrzynie.
— Pani... Dar poranny od Wielkiego Księcia — rzekła Draga, jej ochmistrzyni, posyłając jej przepraszające spojrzenie za to, że jej spokój z rana zakłócili tak nagłym najściem.
Królewna pewna nie była, czy to taki litewski zwyczaj by bez ceregieli do komnat wchodzić i już im miała zwrócić uwagę, gdy nagle za nimi księżna Julianna się pojawiła i o wszystkim zapomniała.
Jadwiga wyskoczyła z pościeli, jakby ją kto lodowatą wodą oblał i ukłoniła się nisko swojej teściowej.
— Pani...
Księżna posłała jej ledwo zauważalne spojrzenie i bez słowa lustrowała wzrokiem skrzynie, w których to futra, wazy i tkaniny się znajdowały, jakby wielki książę dopiero co się o rękę Węgierki starał, a nie już ją miał na własność. Jeśli widok ten starą Kniahinię lekko zdumiał, choć prędzej zniesmaczył po minie patrząc, to niczego poza westchnieniem z siebie nie wydała.
— Nie zasłużyłam... — mruknęła cicho Jadwiga, czując żałość w sercu, że książę jej takie dary "w podzięce" ofiarował, choć do niczego między nimi nie doszło.
Julianna skąpa w rozmowie z synową, w milczeniu wyminęła królewską córkę i podeszła do łoża jej syna. Gdy uniosła pościel w górę, uśmiechnęła się z zadowoleniem i z ulgą oczy przymknęła. Skinęła na służkę, która zaczęła prześcieradło z łoża ściągać, po czym gdzieś ze sobą zabrała.
Jadwigę policzki zaczęły palić, jakby się obawiała, że na twarzy prawdę ma wymalowaną i zaraz podstęp jej męża wyjdzie na jaw.
W księżnej jakaś drobna zmiana zaszła, bo podeszła do Jadwigi, chwyciła delikatnie za blade policzki i obdarowała serdecznym uśmiechem, aż jej oczy rozbłysły.
— Od teraz należysz do mojego syna. Kochaj go, bądź dobrą. A gdy mu syna urodzisz, w Wilnie wielkie Święto będzie — powiedziała radośnie.
Jadwidze się na usta słowa różne cisnęły, od podziękowań, że ją wreszcie czule powitała, po prośby i błagania, by jej syna pomogła do chrześcijaństwa przekonać.
— I nie sprzeciwiaj mu się — ostrzegła, przypatrując się podejrzliwie swojej synowej, jakby czuła, że z Jadwigą łatwo wielkiemu księciu nie będzie o zgodę. — Dobra żona słucha męża.
— Nawet jeśli czyniłby źle? — Wyrwało się Jadwidze zanim to dobrze przemyślała.
Twarz Julianny stężała i zabrała ręce.
— Jesteś żoną Wielkiego Księcia. Nie tobie wolno decydować co słuszne. To rola księcia.
— Ale książę jest tylko człowiekiem. A człowiekiem kieruje Bóg. To on mówi co słuszne, czyż nie?
Julianna zagryzła zęby i odeszła parę kroków ze złożonymi rękoma, ale bez złości.
— Mój syn głuchy na boże przykazania — westchnęła głośno. — Jest taki sam jak jego ojciec. Dumny i uparty. Nawet gdy dzieckiem był, nie słuchał się mnie. A ty go nie zmienisz.
— Nie ja go zmienię, tylko Bóg w sercu — tłumaczyła Jadwiga aż jej wargi wygięły się w uśmiechu z nadzieją. — Gdy książę przyjmie chrzest z ręki biskupa...
Julianna odwróciła się i zerknęła na nią ostro, że Jadwiga aż usta otworzyła.
— Moj syn nie ochrzci się w katedrze, tylko w cerkwi!
— Mąż i żona jednej winni być wiary...
Księżna popatrzyła Węgierce śmiało w oczy.
— Mojego męża zaślepiła wiara rzymska — dodała surowiej, czując oburzenie młodej kniahini. — Nie pozwolę by i mój syn przez nią zginął. Sama mu wybiorę osobę do nauk, a ty mnie poprzesz.
— Księżno... — Zaczęła królewna, ale urwała, gdy Julianna niespodziewanie sięgnęła po małą, drewnianą szkatułkę i ją podała Jadwidze do ręki.
Był w niej prezent ślubny: nowy, zdobny tłok pieczętny dla Jadwigi jako najwyższej księżnej Litwy. Ta pieczęć to symbol jej panowania, która niegdyś należała do Julianny.
— Od teraz do Ciebie należy. Ale za tą pieczęcią idą obowiązki, pamiętaj. Będziesz wspierać męża, gdy ja stąd wyjadę. Tylko tego od ciebie wymagam.
— Matko! — zawołała księżniczka Aleksandra, gdy w progu komnaty brata stanęła, choć od dłuższej chwili się rozmowie przysłuchiwała. — Dajmy wielkiej księżnej odpocząć. Pewnie zmęczona wczorajsza nocą z mężem — uśmiechnęła się znacząco.
Julianna oczy ku niebu wzniosła i już miała odejść, gdy dotyk na swej dłoni poczuła.
— Nie odtrącaj mnie, Pani. Wszak w Jednego Boga wierzymy.
Julianna łagodniej wejrzała na młodą księżną, ale swoich racji wyczec się nie mogła, bo wszystko robiła z myślą o dobru swojego ukochanego syna. Delikatnie rękę wyszarpnęła i odeszła, zostawiając królewnę przy łożu.
Oleńka jej przepraszające spojrzenie posłała i kazała wejść jej dwórkom, które już suknie jej niosły i misę z wodą do obmycia.
Margit i Erzsebet przystanęły. Uważnie swojej pani się przyjrzały, a potem oglądały komnatę księcia. Gdy spostrzegły, że ze stołu wszystko było zrzucone na podłogę, cichym jękiem zgrozy to jedynie skomentowały.
Dopadły do Jadwigi i zaczęły trajkotać jak najęte, jedna przez drugą w ich mowie ojczystej, ale żalu do nich nie czuła, bo twarz sama jej rozpromieniała na ich widok.
— Pani...
— Wszystko dobrze, pani?
— Tak... — wymamrotała Jadwiga krótko i uśmiechnęła się do siebie, podchodząc do misy z wodą.
Siostry spojrzały po sobie niewiele z tego pojmując, a potem na królewnę, jakby rozum postradała.
— Pani... — Zaczęła ostrożnie Erzsebet, bo prędsza była do delikatnych pytań i jakoś lepiej je w słowa umiała ubrać. — Czy książę Jogaiła sprawił ci przykrość?
— Nie godzi się o to pytać, Erzsebet — upomniała ją królewna, wycierając twarz tkaniną.
— Martwimy się o ciebie — dodała ponurym głosem.
Na wspomnienie zeszłej nocy obie głęboko odetchnęły. Strwożone warowały pod drzwiami w towarzystwie dworzan, by tylko do niej wejść, gdyby taka konieczność nastała. Niepokojące odgłosy, dobiegające z wewnątrz, a potem krzyk królewny tak im krew w ciele zmroziły, że usiedzieć nie mogły i gdyby nie rosły bojar, bodajże Sirputis się nazywał, szłyby na ratunek swojej królewnie.
— A jeśli książę Jogaiła skrzywdził...
— Nie kończ tego zdania, Margit — odparła Jadwiga. — Nie ma powodu do zmartwienia.
— Ale...
— Dość pytań. Chcę odpocząć w swojej komnacie.
Dwórki dygnęły z pokorą.
— Tak, pani... — pisnęły jednocześnie.
Jogaila
Komnata tronowa, Zamek Wileński, 19 marca 1386
Gdy wielki książę komnatę opuścił, królewna już spała. Odczekał trochę nim sam wyszedł, gdy zabawy na zamku całkiem ucichły i niedobitki weselników udały się na spoczynek.
Królewna szybko w sen zapadła, czemu się nawet nie dziwił. Z ciekawości raz podszedł, by na nią popatrzeć, ale z daleka, by żadnym dźwiękiem się nie zdradzić i snu jej nie przerwać, ale tak mocno spała, że bodaj wystrzał bombardy by ją obudził.
W śnie jeszcze bardziej krucha i delikatna mu się wydawała i serca by nie miał, gdyby to biedne dziewczę skrzywdził czymś.
— I co mam z tobą zrobić... — rzekł cicho i westchnął.
A potem sam się do siebie uśmiechnął, gdy tak się w nią wpatrywał.
Co z tego, że piękna była i jego, jak komu innemu swe serce oddała i miejsca na nic innego nie było. I choćby nawet chciał tam się wcisnąć, to jak miał konkurować z kimś, kogo nie widać? Na dodatek słyszał o tym całym księciu fircyku z Wiednia, dla którego chciała się zamknąć w klasztorze i zaczynał podejrzewać, czy aby czasem nie jednego, a dwóch duchów przed sobą miał. Przy najbliższej okazji postanowił, że wypyta królewną o tego Habsburga.
Nagle skarcił się w duchu za te myśli, bo to przecież nie jego rzecz, kogo jego żona miłowała i... czy nadal miłuje.
Wyszedł i kroki swe do komnaty tronowej pokierował, bo tylko tam mógł mieć spokój, bo nikt tam po zmroku, bez księcia, wchodzić nie śmiał. Usiadł na tronie i oczy zamknął, ale w przeciwieństwie do Jadwigi, spać nie mógł.
Stał w oknie, już ubrany, bo posłał po swojego sługę, gdy do komnaty wszedł na nogach się chwiejąc książę Skirgiełło.
— Jogaila? — wybełkotał, bo piwsko wciąż w nim siedziało.
Wielki książę szybko szmat, którą miał dłoń owiązaną, schował, naciągając rękaw kaftana, a ręce za siebie schował dla niepoznaki.
— A ty gdzie? Do żony wracaj. Korzystaj, póki chętna.... — zaśmiał się.
— Matka u niej zaraz będzie — wyjaśnił i odszedł od szyby. — A ty zrób coś ze sobą, bracie, bo patrzeć nie można.
Skirgiełło zamrugał i przyjrzał się księciu podejrzanie.
— Coś ty taki markotny? — spytał, ale sam sobie znalazł odpowiedź. — Co? Niewyspany? Czy... Żona nie odpowiada?
Nie odpowiedział, bo najzwyczajniej w świecie nie wiedział jak wybrnąć. Gdyby zaprzeczył, brat nie dałby mu spokoju. Gdyby przytaknął, poczułby się jak oszust i kłamca. Wolał więc milczeć.
Książę Skirgiełło uderzył otwartą ręką w stół.
— Piękna, młoda, zdrowa. Czego ty jeszcze chcesz, Jogaila? — Uniósł się starszy brat, czym Jogaile lekko zadziwił i zaczął się w niego uporczywie wpatrywać, jakby czegoś szukał. — A może to ona cię pogoniła... — rzucił żartobliwie.
Jogaila zagryzł zęby ze złości.
— Cofnij, coś rzekł! — Wyciągnął na księcia oskarżycielski palec, ale szybko cofnął rękę.
Nie umknęło to jednak uwadze starszego z książąt litewskich, bo za rękę brata pociągnął i bandaż zerwał. Na widok rany, przecinającą jego dłoń zagwizdał.
— To tak się brata kłamie, a?
Wielki książę w końcu wyszarpnął rękę i popchnął brata na odpowiednią odległość.
— Zejdź mi z oczu! — krzyknął wściekle.
Skirgiełło minę zrobił, jakby brata własnego nie poznawał.
— Nie pojmuję... Nie chcesz jej? — spytał z niedowierzaniem.
Dla starszego księcia w głowie się to pomieścić nie mogło, jak młody, zdrowy chołop mógłby nie chcieć takiej niewiasty, pięknej jak rusałka. Każdy na jego miejscu z łożnicy by nie wychodził przez kilka niedziel, a i później nawet.
— A może to wina tej wiedźmy? — Zastanawiał się na głos, na co wielki książę posłał mu zniecierpliwione spojrzenie.
Jogaila głęboki oddech nabrał i siły go nagle na kłótnie opuściły.
— Nie w tym rzecz, że nie chcę... — rzucił spokojniej i przysiadł na stole pod oknem. — Ona... niegotowa.
— Na co? — Brew Skirgiełły podeszła w górę, bo wciąż krążący w krwi trunek mu jasność myślenia zacierał.
— Przecież to jeszcze dziecię — rzucił i odszedł kilka kroków, bo wybuch gorąca poczuł i chciał to przed bratem ukryć. — Może wyrosła, ale nie dojrzała.
— A o to ci chodzi...
— Wreszcie żeś zrozumiał... — mruknął bardziej do siebie.
Skirgiełło namyślił się chwilę, ale pokiwał z uznaniem głową.
— Dobrześ zrobił. Ale gdy matka się dowie...
— Nie dowie się, jeśli ty, jej, nie powiesz... — Dał bratu ostrzeżenie, akcentując każde słowo.
Skirgiełło spuścił głowę.
— A co z Jadwigą? Jeśli dziś jej nie odwiedzisz...
Słyszał co nieco o królach, którzy zaraz po ślubie swoich żon nie nachodzili w alkowie i jaka hańba spadała na niechciane niewiasty. Co dziś miał w uszach ten śmiech i na żal mu się biednej Jadwigi zrobiło.
— Dość! Chcę pomyśleć.
— Byle nie za długo, kochany bracie... — skwitował i wyszedł, podśpiewując litewską pieść weselną.
Jadwiga
Komnaty książęce, Wilno, noc z 19 na 20 marca 1386
Gdy sługa zapowiedział, że wielki książę życzy sobie się z nią widzieć, serce znów jej w gardle stanęło. Pomyślała, że przyszedł odebrać to, co wczorajszej nocy postanowił zachować. To był jednak inny rodzaj strachu niż ten, który czuła poprzednio. Cały dzień o tym myślała i oddawała się samotnej modlitwie, by podziękować Najwyższemu za dobrego męża.
Tym razem wiedziała, że książę jej nie skrzywdzi. Czuła to. Skłamałaby jednak, gdyby rzekła, że się nie obawia. Książę dalej budził w niej dziwne lęki i czuła się przy nim tak... intensywnie. Na jego widok serce jej szybciej biło i mowy zaczynało jej brakować. A gdy stanął tak blisko miała wrażenie, jakby powietrze jej kradł i oddychać prawie przestała.
Próbowała sobie przypomnieć czy książę Wilhelm też w niej takie przedziwne uczucia wywoływał, ale czuła jedynie tęsknotę za dawnym przyjacielem, jego czułymi słowami i rycerskimi gestami.
Siedziała na łóżku, gotowa do spoczynku wcześniej niż zwykle, bo siłą swe dwórki wygoniła wcześniej, nie chcąc słyszeć kolejny raz ich lamentów. Wtedy drzwi jej komnaty sypialnianej się otworzyły i wszedł książę. Oczy miał utkwione w podłodze i nawet na nią nie wejrzał przelotnie.
Cały dzień go nie widziała, choć w jednym zamku przebywali i prawie zapomniała jak to jest być już żoną, bo po prawdzie, zmian wielkich do teraz nie było.
— Mężu. — Jadwiga wstała i ukłoniła się, mocniej do siebie koszule przyciągając, jakby miała ją nagle szczelniej okryć. Choć na nią wcale nie patrzył, niemal naga się teraz czuła i wybuch gorąca pod skórą na policzkach.
Książę Jogaila nic nie mówił, stał ino w miejscu, jakby próg się bał przekroczyć.
Jadwigę coś w sercu ścisnęło na ten widok i uśmiechając się niemal niezauważalnie, podeszła do księcia ostrożnie. Na tyle jednak daleko, by nie czuć się skrępowaną.
— Dziękuję ci, panie — rzekła po rusku. — Z całego serca...
Książę oczy uniósł ze zdumieniem.
— Za twoje zrozumienie i okazaną łaskę — dodała.
— Malonė? — powtórzył po litewsku.
— Nigdy tego nie zapomnę... Obiecuję, że będę dobrą i pokorną żoną, tylko... potrzebuje czasu.
Jadwiga w napięciu wyczekiwała tego, co jej małżonek jej odpowie. Liczyła, że tak jak ona zapewni ją o dobrych intencjach, by w końcu mogła pogrzebać swe lęki i zacząć przekonywać się do dalszego życia u boku męża.
Książę jednak wysłuchał tego, co królewna miała do powiedzenia ze wzrokiem spuszczonym i miną tak nieodgadnioną, że królewnie trudno było jego myśli zgadnąć.
A gdy się odezwał, nadzieja prysła.
— Z powodu miłości do twojego Boga czy do Wilhelma? — Wymsknęło się księciu, bo język myślał szybciej niż głowa.
Jadwiga poczuła, jakby lodem ją kto oblał. Choć podejrzewała, że księciu znana jest historia jej wiedeńskich zaręczyn i niespełnionego marzenia, nie była gotowa, by jej mąż go teraz wspominał. To było jak otwieranie rany... Dlaczego akurat teraz?
— Dlaczego mnie ranisz, panie? — mruknęła, hamując łzy pod powiekami.
— Chcę prawdy, Jadwigo.
Jadwiga śmiało popatrzyła księciu w oczy. Myślała, że w nich ubolewanie i chmurność znajdzie, co mogłaby wytłumaczyć niepewnością księcia albo choćby łagodność, ale jego oczy były skupione i świdrujące. Jakby przed sędzią stała, który ma jej winę udowodnić.
— Czyli to nieprawda, że go miłowałaś? — spytał, gdy zbyt długo milczała.
Jadwiga uniosła z dumnie podbródek.
— Moja... miłość do księcia Wilhelma nigdy nie wygaśnie — mruknęła ze spuszczonym wzrokiem. — Ale książę nie żyje. Już do tego przywykłam.
Chciał prawdy, to mu ją dała. Książę Wilhelm już na zawsze będzie częścią jej życia, jej wspomnień, jej samej. Ma go w pamięci jak babkę Elżbietę, ukochanego ojca i Marcina, jej mentora, który odszedł tak nagle w tym samym roku, co jej książę. Miałaby skłamać i powiedzieć, że nie nosi go w sercu? Nie potrafiła. To tak, jakby kazał wyrzec się jej Boga, a na to nie pozwoli.
Książę odszedł, zakładając ręce na biodra. Czy ta odpowiedź mu wystarczała. Królewna nie umiała odpowiedzieć.
— My też musimy przywyknąć do siebie... — rzekł w końcu ciężko. — Atsigulkite, Jadwiga.
Gdy zdał sobie sprawę, że znów bezwiednie przeszedł na litewski, co mu się prawie nigdy z posłami nie zdarzało, bo zwykle panował nad językiem, wyciągnął do niej dłoń. Królewna z wahaniem ją przyjęła, muskając jego dłoń zaledwie opuszkami palców i dała się podprowadzić do łoża.
Węgierka usiadła, patrząc na księcia. Nie miała pojęcia, co siedziało w jego słowie, zatem trudno jej było przewidzieć, co dalej z nimi będzie.
Gdy chciał już ją puścić, królewnie się przypomniało o ranie, jaką dla niej wczoraj sobie zadał i przytrzymała jego dłoń. Zdołała ją odwrócić i ledwie spojrzała na kreskę ciągnącą się wzdłuż jego dłoni, by obejrzeć rysę na skórze, gdy książę ją wyrwał, jakby go koń kopnął.
Zaskoczona zamrugała.
— Wybacz... Nie chciałam sprawić ci bólu.
Książę się skrzywił i odsunął.
— Śpij, Jadwigo — rozkazał.
Królewna przełknęła gorycz, jaka jej na języku się pojawiła i już więcej na księcia nie patrząc, schowała się pod pierzyną. Odwróciła się plecami do księcia, nasłuchując brzdęku jego broni, jaką musiał odłożyć na stół i rytmu jego oddechu.
Książę musiał świece zgasić, co ciemno się w komnacie zrobiło.
Gdy nawet już cichego i równego oddechu nie słyszała, domyśliła się, że książę opuścił komnatę i mogła wreszcie zamknąć oczy. Teraz w ciszy i ciemnościach zaczęła się zastanawiać czy książę jutrzejszej nocy też do niej przyjdzie.
***
I przyszedł. Jeszcze kilka nocy, w której kazał jej iść spać i wychodził. Aż w końcu przestał mówić i to, bo Jadwiga sama doskonale wiedziała, co ma robić.
Ostatniej nocy ledwo wszedł, Jadwiga już leżała w łożu. Nie zdążył świec pogasić, bo nagle oboje usłyszeli krzyki i dobijanie do drzwi komnat.
— Panie! Panie, to ważne!
— O co chodzi? — odkrzyknął.
— Wybacz Panie, że w takiej chwili, ale Krzyżacy...
Twarz księcia wyraźnie się ożywiła na ostatnie słowo.
— Co Krzyżacy?
— Zaatakowali Kowno! Idą na Wilno!
Jadwiga poderwała się na łożu w przestrachu.
— Zostań tu — szepnął do niej. — I nie opuszczaj komnaty.
Tej nocy królewna już nie zasnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top