ⱤoɀʣìɑԎ 4
Jogaila
Pobliże Wołkowyska, Litwa. Styczeń roku 1386
Wielki książę gnał ile kopyta dały, zabierając ze sobą w podroż tylko Witolda, brata stryjecznego, syna księcia Kiejstuta (by go na oku mieć), brata Korygiełłę, nielicznych zbrojnych i najszybsze wileńskie ogiery. Mógł sobie na to pozwolić, bo pogoda temu sprzyjała, trwała chwilowa odwilż. A i zbójcami czy Krzyżakami przejmować się nie musiał, bo przy dobrych wiatrach, zapuszczą się na nowo w głąb Litwy na kolejną rejzę dopiero jak ustanie zima, której tak się bali.
Cieszył się, że jego brat, książę Skirgiełło, wybrał na miejsce spotkania z narzeczoną właśnie Wołkowysk, a nie jak sam pomyślał gród gdzieś przy granicy z Polakami, bo mógł zostawić Wilno bez obawy, że któryś z jego braci wykorzysta sprzyjającą okazję, a w razie potrzeby odpowiednio szybko wrócić. Nie łatwo mu było jednak ukochany zamek opuścić, wiedząc, że zostawia tam matkę z siostrami i najmłodszymi braćmi. Pomyślał jednak zawczasu i zabezpieczył gród jego dziada Giedymina najlepiej jak się dało. A im dalej był Wilna tym go większa ciekawość brała na temat jego przyszłej narzeczonej.
Co prawda skłamałby, jakby rzekł, że nie myślał o niej przed tym spotkaniem, ale nie zajmowała jego głowy zupełnie. Raz czy dwa razy zdarzyło mu się zastanawiać nad wyglądem królewny węgierskiej, bo z opowieści kupca Hanula wynikało, iż musiała być bardzo ładna, ale nie o wzajemne podobanie tu przecież chodziło. Nie po to się tyle wystarał u Węgrów, by pokój zawrzeć z nowym królem Luksemburczykiem, by tylko o chwilach w łożu z dziewicą myśleć, nawet, jeśli była tak urodziwa jak słyszał. Nie wspomniał o tym Hanulowi, bo wstyd mu było, ale jedna rzecz go martwiła, a o co bałby się nawet siostry zapytać. Doszło do uszu księcia, że jego (jak już o niej myślał) niewiasta podobno nie tylko jest piękna, ale też niezwykle pobożna, pomimo młodego wieku, z czym już tak dobrze się nie czuł. Słyszał nie raz opowieści o dzielnych niewiastach, które z miłości do ich Boga przedziwne nakazy stosowały, umęczały długimi postami i praktykowały najcięższe pokuty włącznie z biczowaniem, które jemu, poganinowi, wydawały się nieludzkie. Młody książę miał nadzieję, że jego przyszła żona choć trochę w wierze do jego matki będzie podobna, która swojego Boga mu siłą nie narzucała, bo choć wierzyć jej nie zabroni, tak nawracania nie byłby w stanie znieść.
Po pokonaniu dłuższego dystansu kazał zatrzymać konie by odpoczęły, a Witolda i Korygiełłę wysłał, żeby jakiejś gospody w pobliżu poszukali, w której mogliby przenocować. On sam zaś sługi na bok odesłał i za potrzebą w głąb lasu się udał. Przemierzając gęstwinę, dziwna cisza go zawsze otulała, czasem przerywana głosem słowika, która niosła księciu upragniony spokój, ale dziś, czuł na sobie czyjś wzrok, ledwo tylko odszedł od traktu. Początkowo wrażenie pomylił, myśląc, że jaki wygłodniały wilk skrył się i czyha na swoją ofiarę, ale nadto dobrze znał to uczucie, gdy zapuszczał się w pobliże wileńskiego świętego gaju albo do chaty...
— Ragana? — spytał cicho, by duchów nie przestraszyć, ale gdy nikt mu nie odpowiedział powtórzył głośniej. — Ragano!
Wtem poczuł wyraźnie za sobą jej bliskość. Kapłanka Ragana ciągnąć po śniegu długą niebieską opończę zbliżała się ku Jogaile, że temu serce bić szybciej zaczęło. Zawsze się tak do niego skradała, niczym niedźwiedź i nigdy nie wiedział czy chce go pogłaskać czy przeciąć pazurem. Biła od niej tajemnicza aura, jakby nagle obecność bogów dało się w powietrzu odczuć i z początku trochę się tego lękał. Nie czuł się tak przy żadnej innej kobiecie.
— Jestem, książę... — szepnęła, jakby sama nie chciała duchów spłoszyć.
Jogaila westchnął, ale nie odwrócił się, bo nie chciał spoglądać w jej oczy, które raz były odległe, jak wtedy, gdy rozmawiała dla niego z bogami, a raz patrzyły nań z miłością, iż nie wiedział jak się zachować. To przez te oczy, gdy tak czule na niego spoglądała wpadł jak śliwa, jakby faktycznie rzuciła urok i do różnych rzeczy między nimi dochodziło, czego nie raz potem żałował, wiedząc, że może ją ranić. Nie mógł jednak jej od siebie odsunąć, bo dawała mu wszystko, czego potrzebował: wróżby, ciało, pociechę i chwilę wytchnienia.
— Kazałem ci zostać w Wilnie... — mruknął, może trochę zbyt oschle jak na powitanie po kilku tygodniach rozłąki.
Odkąd czekał na orszak królewny zaparł się, że nie pójdzie do jej chaty ani nawet nie wzywał jej na zamek, by jakiś szpieg Jadwidze nie doniósł, że jej przyszły mąż po nocach spółkuje z wiedźmą.
— Po co za mną jechałaś? — spytał już łagodniej.
Wiedźma uniosła lekko suknię z peleryną i podeszła bliżej.
— Kazałeś mi nad sobą czuwać, więc jestem... przy tobie — dodała, stając tuż za jego plecami.
— Ale nie tu! — Podniósł ton, ale dalej nie patrzył jej w twarz, by jej do niczego nie zachęcić ani też żeby ona mu w głowie nie mieszała. — A gdyby ktoś cię zobaczył?
— Rzuciłabym czary... — wyjaśniła i niemal widział, że się uśmiechnęła, chociaż stał tyłem.
Książę wiedział, że powinien być zły, że go śledziła aż tutaj, ale samemu mu kącik ust się uniósł. A im dłużej tak stali w milczeniu, tym mniejszą miał ochotę się na nią gniewać.
Wiedźma wyciągnęła rękę i położyła na włochatym ramieniu swojego księcia.
Ileś to razy czuła, jak miękł pod naciskiem jej dłoni. Wszystko by oddała, by i jego serce tak ulegało, ale znała go dobrze. Wiedziała, iż w sercu ma tylko Litwę i dopóki ona, dziewczyna, która nawiedzała jego sny się nie pojawi, pozostanie nieczułe. Nie było też w nim miejsca dla niej. Chciała czuć zazdrość, że jej ukochany Jogaila nigdy nie będzie jej, ale czy można było walczyć z duchem? Sama nie umiała ich od siebie odpędzić, gdy ją wzywały...
Książę odwrócił się i spojrzał na Raganę. Nie strzepnął jej dłoni.
... tak jak teraz.
Usłyszeli grzmot, a wówczas oczy Ragany uciekły w górę. Zamknęła powieki, nasłuchując duchów przodków, które tańczyły wokół niej, szepcząc jej do ucha... Czuła ich nienamacalną obecność, ale nie bała się ich, były jej stróżami.
— Co widzisz? — spytał zaciekawiony i lekko zaniepokojony.
— Czas się zbliża... — szepnęła, wciąż w transie.
Nagle z krzykiem upadła na kolana, jakby ujrzała coś potwornego.
— Czarnowłosa... płacz. Topór. Śmierć...
Ciarki przeszły po plecach księcia. Rozejrzał się w przestrachu, wyszukując wroga, ale byli sami. Ani żywego ducha w zasięgu wzroku.
Czyżby ujrzała właśnie jego śmierć z ręki jakiejś niewiasty?, pomyślał z niedowierzeniem. Wstyd i złość go taka ogarnęła na bogów, że chcą mu taką niegodziwą śmierć z rąk dziewki zesłać i poskąpią końca żywota w walce jak na wojownika przystało.
— Co to znaczy? — Kucnął przed nią, wzrokiem błagając ją o odpowiedź.
Wreszcie otworzyła oczy i popatrzyła na niego. Widząc jego zaniepokojenie i oczy tak błądzące jak u dziecka, dotknęła jego policzka, a jej wzrok złagodniał.
— Nie wiem, bogowie zamilkli...
— Mszczą się na mnie? Za Andegawenkę? Mów.
— Ty mi powiedz, książę... — mruknęła, wodząc oczami po jego twarzy. Pięknej twarzy, bo inaczej o niej myśleć nie umiała jak tak, że to wyjątkowo piękna twarz, której aż żal dla męża.
Pamiętała każdy pieprzyk, który znaczył jego blade i gładkie lica. Dołki w policzkach, gdy czymś go rozśmieszyła. Małą szramę na brodzie, śladzie po bójce na miecze ze Skirgiełło w dzieciństwie. I te oczy, żywe, biegające, wiecznie czegoś ciekawe, jakby świat cały chciały poznać.
Jogaila dotknął ręki, którą cały czas trzymała na jego policzku.
— Jedziesz ze mną... — rzucił i nim to dobrze przemyślał, porwał ją w ramiona i wyniósł z lasu.
Jęknęła, gdy ją uniósł, ale nie zaprotestowała.
Gdy tu ujrzał Raganę, już miał zamiar się z nią żegnać i prosić, by do Wilna wróciła, a on by się wtedy przed wyrzutami sumienia obronił. Ale nie mógł pozwolić jej odejść, nie otrzymawszy wcześniej odpowiedzi, których szukał. Nie po tym, co mu w lesie powiedziała.
— Zakryj twarz — rozkazał, a kapłanka schowała się za kapturem i uśmiechnęła skrycie do siebie.
Gdy straże ich ujrzeli, krzyknął:
— W lesie leżała — skłamał. — Zawieziemy ją do gospody.
Jeden ze strażników posłał księciu zaskoczone spojrzenie.
— Ależ panie... A książę Korygiełło i Witold?
— Już pewnie na miejscu. Spotkamy się w gospodzie.
Pomógł kobiecie wsiąść na konia, sprawdzając, czy jej choćby pasmo włosów spod kaptura nie wystaje i sam dosiadł zwierzę. Ruszył w kierunku, dokąd jechali brat i kuzyn, aż znalazł się przed karczmą.
***
Przebudził się, czując w karku ból. Przekręcił głowę, ale gdy oparcie straciła, otworzył oczy i sennym wzrokiem zaczął wodzić po izbie. Rozpoznał, że to nie komnata jego ojca ani jego łoże, bo twarde było, a izba ciasna, ciemna i skromnie urządzona. Zaraz jak wzrok mu się do ciemności przyzwyczaił, ujrzał nad sobą twarz uśmiechniętej Ragany. Też się uśmiechnął, ale blado, bo w głowie miał pustkę, jakby z niej wszystkie myśli uleciały. Spostrzegł ino, że był nagi, okryty ciepłym kożuchem po pas, a Ragana nic oprócz lnianej sukni na sobie nie miała, choć za oknem zima w pełni. Książę oczy dłonią przetarł i domyślając się, co czego znów dopuścił, odsunął się lekko, ale nieosłonięta noga niewiasty wciąż spoczywała na jego kolanie, zgięta w pół.
Gdy Ragana dała mu do popicia zioła, obiecując, iż bogów w śnie ujrzy i o wszystko będzie mógł ich spytać, ucieszył się. Ale nic z tego, co tam ujrzał nie pamiętał, jakby zamknęli przed nim wrota, choć już był u progu. Jeno oczy Ragany pamiętał, od których się oderwać nie mógł, bo patrzyły na niego pożądliwie jak pewno te jego i to jak suknie z niej zdarł, by rządzę swą ugasić. Złość nagle poczuł, bo nie po to do niej w nocy przyszedł, a przynajmniej nie od razu, choć i tak się zdarzało, zwłaszcza, gdy sam z gniewem sobie nie mógł poradzić.
— Auć!
Nagle ból się rozszedł, jakby go pszczoła użądliła w głowę i złapał się tam, by rozmasować.
— Co robisz? — spytał, gdy Ragana wstała, trzymając, jak się domyślił, pukiel jego wyrwanych włosów.
Podeszła do niewielkiego paleniska i wrzuciła tam jego włosy, dorzucając przy tym coś, co wyglądem przypominało piasek. Wtedy żar buchnął w górę, a ona w milczeniu obserwowała tańczące języki ognia.
Podniósł się zaciekawiony, a część grzywki mu w oczy weszła, ale mu to nie przeszkadzało. Nawet chłód, który go przeszył od odkrytego ciała.
— Dość już wróżb, Ragano! — ostrzegł surowszym tonem, bo całe to dzisiejsze czarowanie na nic się zdało i był tym zmęczony.
— Cicho, książę. Bo duchy przepłoszysz...
Brew Wielkiego Księcia poszybowała w górę, bo po części go to rozbawiło.
— Wolno ci tak do mnie mówić?
— A jak chcesz bym mówiła? Miły mój? — spytała z uśmiechem, zerkając zalotnie w stronę księcia.
Jogaila poprawił się na oparciu i posłał wymownie spojrzenie.
— Nigdy nie słyszałem.
Twarz Ragany stężała, jakby od smutku.
— Inna ci to mówi... — rzekła cicho, że księciu ledwo co udało się usłyszeć.
— Kto? — ożywił się, bo innej oprócz Ragany nie odwiedzał, więc powodów do zazdrości mieć nie powinna.
— Niewiasta z twojego snu... Piękne — dodała posępnym głosem do siebie, ale też szczerze.
Jogaila rozumiejąc, że widocznie wiedźma wie więcej, aniżeli mówi, zapragnął wyciągnąć od niej tą wiadomość, którą najwyraźniej otrzymała od bogów.
— Jaki był mój sen? Opowiedz — zażądał niecierpliwie.
Ragana skrycie westchnęła i wróciła do Jogaily. Usiadła na brzegu łoża, podciągając lnianą suknię. Odchodząc od ciepłego ognia, chłód ją przeszył, ale szybko o nim zapomniała.
— Sam mi go opowiesz, jak ci się drugi raz przyśni... — Uśmiechnęła się tajemniczo i nachyliła nad księciem.
— Kiedy? — dociekał, bo musiał to wiedzieć.
Co, jeśli błąd popełnia i ta tajemnicza niewiasta już na niego czeka, a on za moment poślubi inną? Jeśli to znak od bogów... Co, jeśli będzie za późno, gdy ją wreszcie spotka...
Kapłanka popatrzyła na księcia, jakby małym chłopcem był, którego znalazła.
Oczy jego w świetle paleniska jeszcze bardziej pociemniały aniżeli parę chwil temu, a blask bił z nich taki, jakby kamienie szlachetne mu go ukradły. Znów w głowie Ragany tylko jedno słowo "piękny" się urodziło, gdy tak oczami go chciała całego objąć. Już zazdrościła tej, co ten widok każdej nocy i każdego poranka będzie miała bez pomocy czarów...
— To ta jedyna... — wyjaśniła i chwyciła jego otwartą dłoń.
Książę zamrugał, ale nawet tego nie poczuł, bo serce mu tak w piersi waliło, jakby się z własnym koniem ścigał. Czekał spokojnie na słowa Ragany, choć w środku czuł, jakby gnał galopem...
Ragana spojrzała na rękę księcia spoczywającą w obu jej dłoniach i zamknęła jego palce.
— Ta, która tych dłoni dotknie... — Zawędrowała ręką na pierś księcia. — Ta, dla której serce zmięknie... — Przeczesała grzywkę z czoła mężczyzny. — Ta, która myśli zajmuje... — Ściszyła głos.
Wieki Książę patrzył na nią jak urzeczony.
— Ta, co cię miłuje... nóż ci w serce wbije... — dodała ze spuszczonym wzrokiem, a jej podbródek wysoko się uniósł.
Książę wzrok zawiesił. Przykro się mu zrobiło na te słowa i milczał długo, próbując je sobie poukładać. Wyczuł zmianę w powietrzu, bo i Ragana jakoś posmutniała, co u niej rzadko widział. Przyłożył więc rękę do jej policzka, którą z wdzięcznością przyjęła, wtulając się w nią mocniej.
— A może ty jesteś tą niewiastą? — spytał szeptem i chciał pocałować, ale się odsunęła.
— Nie... I dobrze o tym wiesz.
Jadwiga
Obóz węgierski w Wołkowysku, Litwa. 19 stycznia 1386 roku.
Na święto Narodzenia Pańskiego udało się Jadwidze na czas dotrzeć do zamku w Miszkolcu, który został należycie przygotowany na ich przybycie. Po niespełna miesięcznej podróży przez Koszyce, gdzie odwiedziła kościół św. Elżbiety, patronki jej babki, dalej Lublin i kilkudziesięciu przystankach dotarła wreszcie do Wielkiego Księstwa Litewskiego. Szczęśliwie orszak królewny pod czujnym okiem księcia Skirgiełły dotarł do niewielkiego, w porównaniu z pałacem w Budzie, grodu, zwanego Wołkowyskiem, daleko za pograniczem ziem polsko-litewskich.
Zimowa aura podziwianiu widoków nie sprzyjała, ale to nie powstrzymało królewny przed próbą poznania terenów, które przyszło jej wziąć we władanie, jako żona wielkiego kniazia. Jedyne, co spostrzec zdołała było to, że im dalej znajdowała się ukochanej Budy tym zimniej i śnieżniej się robiło, a ją coraz większy strach przed widokiem narzeczonego ogarniał.
Pewnego dnia, gdy mróz zaczął dokuczać jej straszliwie, z wdzięcznością przyjęła prezent od Jogaiły - futro i zdobne rękawiczki - i przez moment cieplej o przyszłym mężu pomyślała, ale wnet rozsądek jej podpowiedział, iż pewno nie chciał, by mu gdzie zamarzła po drodze, zanim nie odbierze tego, za co tak słono zapłacił.
Na szczęście Bóg w swej łaskawości nie zesłał na nich śnieżycy ani też trakty przesadnie ośnieżone nie były, bo akurat panowała lekka odwilż. Raz tylko koleba, w której po tamtym incydencie książę Skirgiełło zakazał jej upuszczać, utknęła w błocie pośniegowym, ale okoliczni mieszkańcy pomogli, za co królewna im należycie w złocie podziękowała, a właściwie klejnotem, jantarem, który był podarkiem od Wielkiego Księcia. Co prawda piękny był, idealny na pierścień czy ozdobę do złotego wisiora, ale jak rzekła:
— Nie obchodzi mnie co pomyśli Jogaiła.
Wówczas pierwszy raz posmakowała imienia przyszłego męża na języku i poczuła się jakoś dziwnie, jakby dopiero co się uczyć mówić zaczęła, a jednocześnie wypowiadało się niezwykle gładko.
Ale skoro, jak pomyślała, sam dał jej drogocenny kamień, za którzy Rzymianie mogliby kupić niewolnika, nie powinno księcia interesować co ona z nim później zrobi... Chyba że zależało mu na tym kamieniu, nie na niej i liczył, że w przyszłości owy klejnot z powrotem odzyska...
— A co jeśli o niego zapyta? — dopytywała Margit, gdy obie siostry stały obok swojej pani, czekając aż parobki naprawią powóz.
— Kłamać nie będę. Ale i prawdy nie zamierzam się wstydzić — odrzekła wówczas.
Choć czekał na nich zamek w Wołkowysku, Jadwiga stwierdziła, iż woli zostać w obozie, wśród Węgrów, aby czuć się bezpiecznie. Nie znała przecież moralności Litwinów i co jeśli ten cały Jogaiła zapragnie sięgnąć po swój podarunek jeszcze przed ślubem? To samo z resztą pomyślały Margit i Erzsebet, i swój wianek wolały zachować przynajmniej do czasu aż dotrą do Wilna.
Ziąb panował taki, że psa z kulawą nogą żal na dworze trzymać, ale w namiocie królewna otrzymała dodatkowe baranie skóry do okrycia a i nawet książę Skirgiełło kazał nawnosić do środka cieplejsze futra.
— Zamarzniemy na tej Litwie — Erzsebet okryła się szczelniej futrem z popielicy i dmuchała w dłonie, aby je ogrzać.
— Okryj się, pani. Przeziębisz się — poprosiła Margit, ale królewna wolałaby nałożyć na siebie dodatkową suknie i spać pod tuzinem skór niż zostać na zamku z litewskimi książętami.
— Ty się pilnuj, Margit, abyś znowu nie zachorzała.
Naprawdę martwiła się o swoją dwórkę, kiedy pojawił się u niej kaszel i śluz wydobywał się z jej nosa taki, że nie nadążała go oczyszczać. Na szczęście ziołowe napary i modlitwy klarysek w Sączu pomogły, że poczuła się lepiej. Lęk ją wtedy wielki ogarnął i uprosiła Boga, aby nie zabierał jej ukochanej Margit, bez której dalszej drogi sobie wyobrazić nie mogła.
— Jest mi ciepło — powiedziała w końcu, choć zimny obłok tańczył wokół jej ust.
— Boże, ciepłota cię rozpala? — Margit odruchowo chciała dotknąć czoła królewny, ale zatrzymała rękę, przypominając sobie, że Jadwiga nie jest już małą dziewczynką, którą się opiekowała.
— Nic mi nie jest, Margit. — W odpowiedzi chwyciła dłoń swojej wiernej dwórki. — Łoże gotowe?
— Pani... Może załóż suknię wierzchnią. Ziąb taki... — Młodsza Lackfi nie mogła patrzeć na to, iż jej pani zamierza spać , mając na sobie jedynie giezło. Jej siostra także obejrzała się na jej sięgającą do połowy łydki koszulę, kiedy ściągnęła z siebie futro. Dawało jej tyle ciepła, ile potrzebowała i nadziwić się nie mogła, iż obie jej dwórki tak narzekają na zimno.
Ona owszem chłód czuła, ale w sercu na myśl o tym, iż za niedługo nie będzie już węgierską królewną, a żoną, która będzie pod opiekę męża musiała się posłusznie oddać, a do tego przyzwyczaić jej było się najciężej. Samo dzielenie łoża do snu z kimś obcym było dla Jadwigi czymś nie do pomyślenia...
Obie dwórki przesadzały ze swoją troską, więc Jadwiga w końcu wstała z miejsca, które dotychczas zajmowała, kiedy szczotkowały jej włosy i weszła do łoża, kryjąc się szczelnie pierzyną. Margit nałożyła na nią jeszcze kilka warstw futer i skór, więc zamiast zimna, czuła wręcz gorąco.
— Dziękuje wam. Możecie się udać na spoczynek.
Tak się o nią bały, iż był gotowe przespać się obok na sienniku jak służki, na co Jadwiga nie mogła się zgodzić. Miała za sobą królewskich gwardzistów i wartowników, którzy zapewnią im wszystkim bezpieczeństwo, bo niepodobna, aby zaraz do jej przybyciu miałoby się wydarzyć co złego.
— Zostanę z tobą aż nie zaśniesz, ptaszyno. — Margit uśmiechnęła się w kierunku Jadwigi, bo wiedziała lepiej od niej, że tego właśnie potrzebowała.
Gdy Erzsebet ich opuściła do namiotu obok, już się nie wstydziła chwycić swoją dawną opiekunkę za rękę, jakby znów małym dziecięciem była i obawiała się zapadającego zmroku.
Długo oka nie zmrużyła, a kiedy już ciemność nad nią zapadła była gęsta i straszna. Widziała w snach jakieś straszydła, upiory z zębiskami, przed którymi uciekała przez gęste bory i bagna, aż czarna mgła obległa ją całą i ruszyć się na krok nie zdołała. Krzyknąć też nie mogła, bo niczym żona Lota, zastygła jak słup soli. Obudziła się, zanim czarna mgła zdążyła się uformować w postać z twarzą.
Tak mocno ją ten koszmar wyrwał ze snu, że aż usiadła z krzykiem na ustach. Pot perlił się na jej skroniach, kiedy wstała, podchodząc do zwierciadła. Przeraziła się, widząc swoją twarz, pobladłą ze strachu.
Od razu pokierowała się na klęcznik, przy którym zaczęła odmawiać pierwsze wersy łacińskiej modlitwy.
— Jadwigo? — Margit znalazła się w jej namiocie, a spostrzegając królewnę na klęczkach w samej koszulinie, sama by ducha wyzionęła. Podeszła momentalnie po jej opończę i okryła nią przyszłą księżną litewską.
— Usłyszałam twój krzyk, pani.
Zaczęła masować jej ramiona, bo w jej mniemaniu na kość zmarła i jakby lud pocierała.
— Służba?! — krzyknęła Margit, aby garderobiane jak najszybciej pomogły się królewnie ubrać.
Jadwiga jednak jej nie słuchała ani gwaru budzącego się obozu, ani nawet skwierczenia ogniska tuż obok, który świadczył o tym, że mróz wcale nie zelżał.
Jedynie pamięć o źle przespanej nocy chciała odpędzić od siebie. Wierzyła w znaki, jakie Pan Bóg jej zsyła, ale teraz czegoś pojąć nie potrafiła. Posłusznie oddała się Jego woli, więc dlaczego aniołowie zesłali na nią marę tak straszną i przestrzegali przed nieposłuszeństwem? O taką wiedzę teraz Najwyższego w modlitwie błagała, aby wskazał jej, czego ma nie czynić, aby nie zboczyć z obranej dla niej przez Niego drogi.
***
Jadwiga wczytywała się właśnie w jedną z homilii doktora Kościoła Hieronima ze Strygonu na temat Księgi Ezekiela. Czekała na wieści o przybyciu Jogaiły, ale nikt z zamku jej nie poinformował, czy Wielki Książę już przybył. Nie miała też żadnej odpowiedzi w sprawie listu, jaki przekazała księciu Skirgielle do jego brata.
Brakowało jej kościoła, choćby małej drewnianej kapliczki, gdzie mogłaby się pomodlić, ale próżno było jej szukać takiego przybytku na pogańskiej Litwie, na której żywa była wiara we własnych bogów i których posągi widywała po drodze. Starała się nawet na nie patrzeć na nie, by Boga nie urazić.
Wolałaby już przekroczyć bramy Wilna i zobaczyć tamtejszy kościół franciszkański.
Do jej namiotu weszła Erzsebet.
— Pani? — Podniosła na nią wzrok, oczekując wyjaśnień. — Jakiś Litwin, mówi, że ma list z Budy.
— Litwin? Z Budy? — Zamknęła księgę i podeszła do dwórki, bo ciekawość zwyciężyła.
Jadwiga dała dwórce znak, żeby ten wszedł do środka. Zastanawiała się przy tym, dlaczego goniec nie dotarł prosto do niej i jej gwardzistów, ale czuła w tym rękę księcia Skirgiełły, który zapewne otoczył ich obóz kordonem nieuzgodnionej z nią wcześniej litewskiej opieki.
Spodziewała się jedynie węgierskiego wysłannika, ale wycieńczony i brudny posłaniec wszedł w towarzystwie dwóch bojarów, w łuskowatych zbrojach ze skóry.
To nie spodobało się królewnie i to bardzo.
— Zostawcie nas — powiedziała bez możliwości dyskusji jakiejkolwiek, ale jeden z Litwinów miał swoje do powiedzenia.
— Pani...
— Nie słyszałeś, co powiedziałam? — Ucięła szybko zapędy Litwina.
Po minie starszego bojara zauważyła, że niechętnie do czyni, ale ukłoniwszy się wcześniej, zostawili ją w obecności węgierskiego gońca, Margit i Erzsebet, które stały w pobliżu.
— Pani? — Goniec, w którym rozpoznała jednego z najszybszych jeźdźców jej matki, wzbudził w niej strach.
Margit podeszła, aby odebrać od niego zapieczętowany list, który potem podała królewnie.
— Królowa Matka oczekuje waszej szybkiej odpowiedzi, pani.
— Dziękuje Jeremiásie. Posil się i odpocznij. — Węgierski rycerz ukłonił się swojej pani, po czym zostawił ją samą z dwórkami.
Jadwiga czym prędzej odpieczętowała list i z sercem bijącym po stokroć zaczęła czytać. Przeczuwała złe wieści, ale wiadomość od matki była dla niej ciosem prosto w węgierskie serce, które teraz krwawiło.
— Złe wieści? — dopytywała Margit, ale królewna nie była jeszcze w stanie żadnej odpowiedzi udzielić.
Odeszła na bok i stołu musiała się przetrzymać, aby nie upaść.
— Pani! — Pierwsza podbiegła do niej Erzsebet.
— Już dobrze — powiedziała słabym głosem, ale usiadła na krześle, czując na sobie spojrzenia swoich towarzyszek.
— Coś złego z Królową Matką?
Pierwszą rzeczą, jaką Margit pomyślała było to, iż nagła choroba spłynęła na starszą królową węgierską tak jak kiedyś na królewnę Katarzynę, z której cudem ocalała.
Jadwiga w końcu siląc się na mocniejszy ton, zaczęła relacjonować Margit i Erzsebet czego się z listu dowiedziała.
— János Horvát i południowowęgiercy panowie zbuntowali się przeciwko mojej matce i Ludwikowi, i obrali na króla Karola z Durazzo, który przed trzema niedzielami został koronowany na króla Węgier. Moja matka i siostra zostały same, gdyż Zygmund opuścił Budę.
— Boże przenajświętszy — powiedziała Margit i przywiodła drżącą dłoń do twarzy.
— Pani pobladłaś. Przyniosę... — zaczęła Erzsebet, ale Jadwiga uniosła dłoń w górę władczo jak nigdy wcześniej tego nie uczyniła i ta momentalnie umilkła.
— Każcie siodłać Tristana. Wracamy do Budy — powiedziała zanim jakaś myśl rozsądna zdołała się urodzić w jej głowie.
Żal i złość porwały ją w swoje szpony, że teraz żadne spokojne tłumaczenia do niej by nie trafiły, nawet gdyby był tu z nimi biskup Radlica. Jego słowa nie zmieniłyby jej zamiaru, a miała taki, iż jak najszybciej chciała znaleźć się w królestwie i posłować w imieniu matki i siostry z krewnym, aby odstąpił od swoich roszczeń. Chciała, by na tron powróciła abdykująca królowa-król.
Dla niej królem Królestwa Węgierskiego pozostawała Maria z rodu Andegawenów i to jej zamierzała służyć. Bała się też, iż dojdzie do rozlewu niewinnej braterskiej krwi węgierskiej, a na to nie mogła spokojnie patrzeć.
W obecnej chwili plany matrymonialne jej matki nie miały takiego znaczenia jak to, czy obie z Marią są bezpieczne i czy nic im nie grozi.
— Nie słyszałyście? Każcie siodłać konie i szykować koleby! Straże?! — krzyknęła do swoich strażników, a ci się od razu przy niej zjawili.
— Może najpierw wyślesz gońca z listem... Pani? — Próbowała ją przekonać Erzsebet.
Margit zerknęła porozumiewawczo na siostrę, by zamilkła, wcześniej rozpoznając stan swojej królewny lepiej niż ona.
— Śmiesz mi mówić, co mam robić? — Jadwiga wstała gwałtownie, gotowa sama Tristana osiodłać.
Bo ni mróz był jej straszny ni śnieżyca, która rozpętała się na zewnątrz, gotowa była ruszyć choćby natychmiast, by ratować matkę i siostrę.
— Dobrze, ruszę sama — powiedziała w końcu, widząc, iż ani jedna z jej dwórek nie pakuje się do drogi.
— Pani, śniegi, że świata nie widać... — Próbowała ją powstrzymać Margit.
Stały tylko i patrzyły na nią, przytulone do siebie, jakby obawiały się nie o króla i królową, ale o nią, córkę Ludwika i miały zaraz obie uronić łzę z bezradności.
Wyminęła więc swoje dwórki i chciała rozchylić wyjście z namiotu, kiedy to przed nią wyrósł ten sam bojar z dwoma przybocznymi litewskimi wojami.
— Wybacz pani, ale nie mogę pozwolić ci wyjść — powiedział Litwin, ten starszy, bardziej rosły i doświadczony od swoich ludzi.
— Zabraniasz mnie? Andegawence z królewskiego rodu? Kimże jesteś?
Piastowska krew pradziada uderzyła jej do głowy, a Litwin tak się w stosunku do niej odniósł, że na potraktowanie z góry zasłużył sobie solennie.
— Bojar Sirputis, pani. Choćbym miał zapłacić głową, namiotu nie opuścisz — Głos miał tubalny i mocny, ale ona nie bała się ani trochę wyższego o dwie głowy od siebie mężczyzny.
Raczej to on powinien lękać się gniewu jej Boga, jeśli nie pozwoli jej zrobić tego, co sumienie i miłość jej nakazują.
— I ją stracisz. Masz ostatnią szansę!
— Nie zrobię tego, pani. — Przyjrzała się Litwinowi, po czym obejrzała się na Erzsebet i Margit, które nie wiedząc, co uczynić, aby swoją panią uspokoić, mogły tylko patrzeć.
— Zapłacisz za to! Zapłacicie za to wszyscy! — Na te słowa weszło jeszcze dwóch innych litewskich i mur ludzi utworzyli, jakby to mogło powstrzymać jej zamiar.
W odpowiedzi gwardziści stanęli przy swojej królewnie gotowi w każdej chwili chwycić za broń.
Cichutkie "Matko Boska" wyrwało się Margit, bo już widziała jak leje się krew węgiersko-litewska zanim jeszcze do unii nawet jakiejkolwiek doszło.
— Odstąp, pani. — Próbował jeszcze ostatni raz, ale młoda królewna wydała mu się gorzej uparta od osła.
Zniecierpliwiona Andegawenka, zmęczona pouczeniami nieznanego człeka, w przypływie chwili dostrzegła topór, wiszący u jednego z jej przybocznych, który musiał niedawno drwa rąbać na opał i wyrwała mu go zza pasa.
Chwyciła go nieporadnie w obie ręce i uniosła nad głową, gotowa go użyć, choć dłonie spociły jej się momentalnie, topór był ciężki i wstyd ją ogarnął taki, że andegaweńską królewnę jeden Litwin odarł z jej majestatu.
— Z drogi! — krzyknęła, a na to podbiegły do niej Erzsebet, która szybko chwyciła paterę, bo jej się pod rękę nawinęła, a Margit lichtarz, który akurat stał obok na stole.
— Z drogi to nic wam nie będzie! — krzyknęła Margit do wtóru z siostrą.
Na to z oddali obiegł ich czyjś śmiech tak donośny, że nawet gwardziści węgierscy obejrzeli się na siebie, myśląc, że może to jakie litewskie licho śmieje się z niewieściego uporu.
— Puść ją Sirputisie. — Usłyszeli już wyraźnie głos rozbawionego litewskiego księcia.
Mogłaby przysiąść, że takiej wesołości w niego wcześniej nie słyszała i musiała być ona doprawiona jakimś mocnym piwem.
— Pani, opuść topór, nim sobie krzywdę zrobisz — ponaglił prośbę bojar.
— Jak śmiesz tak mówić do królewny, dzikusie! — Margit urażona tym, iż barbarzyńca o ostrych rysach śmie rozkazywać królewskiej córce, sama o manierach zapomniała.
Na to Jadwiga, której cierpliwość się wyczerpała, a Pan Bóg świadkiem, miała jej w sobie wiele, odwróciła się i toporem zaczęła wymachiwać w powietrzu, uważając jedynie na niewinnych, bo sił w dłoniach więcej poczuła.
Zrzuciła wszystko ze stołu i kilku innych mniejszych stołków, na których stały świece, na szczęście niezapalone, bo by mogła ogień zaprószyć. W końcu wbiła go przypadkowo w stół i poczęła się szarpać z drążkiem, ale ostrze siedziało mocno.
— Spotka was kara boska! — dodała w końcu, między szarpnięciami, ale na nic.
Przysięgła sobie, że i choćby ten topór zamienił się w Eskalibur, ona ponownie go dosięgnie, jak król Artur.
— Przestań, pani! — prosił Sirputis, czym naraził się na jej większy gniew.
— Zamilcz, bo cię posiekam!
— Jadwigo? — Margit spojrzała z troską na królewnę, a wykorzystując jej nieuwagę, bojar wyrwał jej lichtarz.
Obie tak się tego wystraszyły, że uskoczyły byle z dala od brutalnego Litwina.
— Przestań juz pani! — Dostrzegając absurd całej sytuacji, już nawet Erzsebet próbowała uspokoić królewnę, ale bała się do niej podejść.
— Nigdy! Dopóki starczy mi sił, nie przestanę!
— Tak rozmawia się z babami, a? — powiedział cynicznie do Sirputisa po litewsku książę Skirgiełło, że królewna i dwórki tego nie zrozumiały.
Wszedł w głąb namiotu, trzymając w dłoni kufel i choć poużywał dzisiaj piwa, pijany nie był, ale trunek sprawił, iż sam trochę na dostojności stracił.
— Pozwolisz, pani? — Podszedł do Jadwigi, która na jego widok w milczeniu puściła drążek i odsunęła się.
Ten chwycił go jedną dłonią i wyszarpał z drewna, nie roniąc przy tym ani kropeleczki piwa z kufla.
Podał go królewnie, ale ta założyła tylko ręce na ramiona, nie patrząc nawet na niego, więc sam sobie go za pas założył.
— Wyjść! Wyjdźcie wszyscy! — rozkazała Jadwiga płaczliwym niemal tonem po rusku, bo litewskiego nie znała, walcząc ze łzami, które pod powiekami zaczęły się zbierać.
Nawet książę Skirgiełło się za nią nie obejrzał, a być może liczyła na prośbę o wybaczenie, chociaż z jego strony.
Gdy została tylko ze swoimi dwórkami, Jadwiga padła na swoje łoże, gotowa chlipać jak małe dziecko.
— Przyniosę zioła — powiedziała cichutko starsza panna Lackfi i pobiegła kazać je zaparzyć.
Została sama z Erzsebet, która żałośnie patrzyła na swoją panią, szukając w głowie słów pocieszenia. Stała tak jakiś czas, słysząc jak Jadwiga pociąga nosem.
Głowę wbiła w pierzynę, a łzy ciekły po jej twarzy jedna za drugą i tego potoku nie była w stanie zatrzymać.
— Zostaw mnie... — powiedziała cicho. — Chce zostać sama.
— Wiem, żeś smutna...
— Smutna? — Podniosła się gwałtownie, czując w sobie resztki rozpaczy. — Jestem bezsilna! Dłużej nie wytrzymam! Chcę się spalić ze wstydu! Chcę stąd zniknąć!
— Pani...
— Co to za ludzie — ci Litwini?! Wszyscy niegodziwy! A już najbardziej ze wszystkich litewski książę!
— Nikczemni — wtórowała jej dwórka. — Za nic mają królewską godność.
— Ten namiot nie ma krat i szczurów, ale to loch... A ja jestem ich więźniem...
— Nie mów tak, pani. — Zaczęła głaskać królewnę po plecach. — Ustanie śnieżyca, to porozmawiasz z...
— To na nic, kochana Erzsebet. Jestem tu zupełnie sama...
Jogaila
Zamek w Wołkowysku, Litwa. 21 stycznia 1386 roku.
Przejechał przez bramy zamku kłusem i zwolnił do stepu dopiero przy stajni. Kiedy zszedł z konia, od razu zapytał pierwszego napotkanego sługi, mogącego posiadać wiadomości o królewnie.
— Jak to nie ma jej na zamku? To gdzie jest? — Jogaila podniósł ton na nic niewinnego człowieka.
— W obozie, panie. Z Węgrami — odpowiedział, nie patrząc na niego, jakby się bał, że ten za chwile wyciągnie sztylet i...
— Precz — powiedział tylko ciszej, ale bardziej rozkazująco, a sługa czmychnął aż się na śniegu przewrócił.
Zły był, bo Skirgiełły też nigdzie znaleźć nie mógł. Wrócił więc do stajni, aby udać się do węgierskiego obozu.
Byłby tu już wczoraj, ale śnieżyca go zastała na trakcie i musieli naprędce szukać schronienia. Karczma była niedaleko, toteż w niej się zatrzymali. Tylko Ragana mu znowu sprzed oczu zniknęła, czym mu zepsuła poranek. Zabrała konia jednemu z jego zbrojnych, więc tylko bogowie wiedzieli, dokąd się znowu udała. Była jak wiatr.
Wybrał sobie innego konia, aby udać się do węgierskiego obozu, który doskonale widział z Góry Zamkowej. Bratu kazał zatrzymać się na zamku na strawę, a sam zabrał ze sobą Witolda, w razie jakby go potrzebował.
Mróz zelżał i miał na sobie jedynie zbroję, kiedy dotarł do obozu, zaskoczony jak dużo tu litewskich zbrojnych. Podał swojego konia i brata szukać już nie musiał, bo na widok swojego księcia Litwini zaczęli wznosić donośne okrzyki, trzymając w ręku kufle.
— Vivat Jogaila! — Roznosiło się po całym obozie, tej litewskiej części, bo Węgrzy trzymali się w kupie ze sobą i patrzyli na nich wilkiem, zapominając, iż długą drogę przebyli wspólnie.
Ledwo się w obozie pojawił, to już się nasłuchał jak to ubiegłej nocy książę Skirgiełło własnych zbrojnych z toporem po obozie ganiał oraz o krzykach królewny i jej dwórek.
— Skirgiełło?! — krzyknął, mając nadzieję, że ten usłyszy i wypatrzy go w tym wesołym towarzystwie.
Na to pojawił się najbliższy sługa jego brata.
— Gdzie mój brat? — zapytał, ale ten odpowiedzi udzielić nie zdążył, bo z namiotu wychylił się starszy książę, poprawiając swój pas.
— Jestem! — krzyknął jeszcze, aby Jogaila go dostrzegł.
Takiego mu pewno wstydu wczoraj narobił, że ledwo go zobaczył, uderzył go w ramie. Ten mu oddał i zaczęli się okładać, aż Skirgiełło odepchnął brata.
— Miałeś odmienić obraz Litwina! — krzyknął, odstępując. — A ty własnych ludzi z toporem ganiasz?!
— Ja się z tobą bić nie będę. Zasłużyli — powiedział wymiernie. — A ty idź do Ragany i wróć wysłuchać mojego gadania.
Jogaila puścił mimo uszu to drugie, bo by musiał strzelić brata ponownie.
— Nie chce się z tobą bić — dodał już spokojniej. — Mów! Co się wczoraj stało?
— Złe wieści, bracie.
Po krótce zrelacjonował Wielkiemu Księciu wydarzenia, do jakich doszło w Budzie. Opisał ze szczegółami zajście w namiocie królewny, o których pewno nie zdążył usłyszeć, bo inaczej by go tak nie bił.
— Królewna złe wieści z Budy dostała... i chciała toporem utorować sobie drogę z powrotem na Węgry.
Skirgiełło skończył opowieść żartem o tym, z jaką łatwością niewiasta zdołała dobyć topór w obecności węgierskiego gwardzisty.
— Jad-wiga? — Tylko tyle zdołał z siebie wydusić, na co jego brat tylko wybuchł śmiechem.
On szybko stracił wesołość i począł analizować to wszytko, czego się dowiedział, zadając księciu trockiemu jeszcze jakieś pomniejsze pytania związane ze sprawą węgierską.
— Na Perkuna... Czego się Bośniaczka nie dotknie... — Już nie dokończył, ale swoje pomyślał.
Wiedział już dużo o szaleństwie królowej Elżbiety i było do przewidzenia, że w jej kraju dojdzie do buntu. Jeszcze tego mu brakowało, aby wziął za żonę kolejną szaloną jak jego kuzynka Ryngałła. Takiego kłopotu nie życzył nawet Witoldowi.
— Węgrzy teraz zapomną o układzie z nowym królem?
Skirgiełło, widząc, że Wielkiemu Księciu znów tylko układy w głowie, a nie szczera chęć żeniaczki nim kieruje, chciał to z brata wyciągnąć, bo ciekawość w nim wzrosła.
— Nie zależy ci na ożenku z Węgierką? — bardziej stwierdził niż zapytał.
Mało mówił o Jadwidze i ani razu też nie zapytał o nią. Skirgiełło nie zamierzał mu odpowiadać, póki sam nie sprawdzi jak się miewa królewna, ale od wczoraj unikały go nawet dwórki i tylko raz ta jedna, Margit, rzuciła mu takie spojrzenie, jakby chciała na niego splunąć.
— Zależy? — odpowiedział po chwili namysłu.
Zależało mu na tym układzie. Węgrom też, skoro bez zająknięcia oddali im królewską córkę dla utrzymania pokoju.
— Przecież ja pierwszy pokazałem ci Jadwigę — przypomniał bratu.
***
Wilno, Litwa. Rok 1378 roku.
— Nie chcę teraz żony.
Skirgiełło zaraz po powrocie z Budy namawiał go do ożenku z jakąś chrześcijańską królewną bądź księżniczką, aby zyskał zachodnich sojuszników, ale brat jego był jak osioł uparty i jemu już słów brakowało na niego.
— Babę byś sobie jakąś wziął, to by cię odmieniło.
— Nie chcę baby, znajdę sobie żonę. Ale jeszcze nie teraz.
Zniecierpliwiony Skirgiełło westchnął i wzniósł oczy ku niebu.
— To weź Zofię Dymitrównę albo którąś z węgierskich córek. Tam jedna ładniejsza od drugiej! — Uderzył w stół, rozlewając trochę piwa z dzbana.
— Przecież to jeszcze dzieci — powiedział, śmiejąc się i popił wodę z kufla.
— Jest tam zwłaszcza taka jedna, bystra, zaciekła. Jadwiga na nią mówili. Urośnie szybko.
— To ty się z nią ożeń! Idź już, matka na ciebie czeka — odesłał brata.
Bo choć początkowo miał dosyć jego gadania, to jednak część z jego słów do niego dotarła. Wystarczyło mu jednak tego, że już matka i siostry suszą mu głowę o ożenek. Do tego grona nie spodziewał się doliczyć najmilszego brata.
***
— Zaproś ją... na zamek. I tych Węgrów też — powiedział, wracając do rozmowy z bratem, który jak myślał, pewno poczuł się źle, że znów go czymś zawiódł.
— Ona nie chce mnie widzieć, bracie — powiedział w końcu zawiedziony, robiąc bezradny gest rękoma.
— To coś narobił? — zapytał z zaciśniętymi zębami.
Żeby do tego doszło, iż panny nie widział, a ona już nawet gadać z nim nie chciała... Pożałował, że nie posłał z orszakiem Korygiełłę, wiedząc jednocześnie, iż nikt tak dobrze nie posłuje jak jego starszy brat.
— To poślij Witolda. Mowę ma gładką, to ją przekona.
— Idź do niej. Ona się zamartwia o matkę i siostrę. I ten cały Luksemburczyk... — Machnął na niego ręką, bo większego tchórza nie widział, żeby dwie niewiasty, własną żonę i teściową, zostawić na pastwę krewnego.
Jogaila chwilę się zastanawiał, czy aby to dobry czas na poznanie narzeczonej, ale choć mógł mydlić sobie oczy, ciekawość go brała.
— Tak zrobię. Idź po Witolda. Powiedź, że chce się z nią spotkać, przy świadkach.
— Śpieszno ci do niej, a? — Uderzył brata w ramię, a co ten tylko się uśmiechnął.
— Idź już!
***
— Pani? Mam zaszczyt przekazać ci ten skromny podarek w imieniu mojego kuzyna i wielkiego kniazia, Jogaily Olgierdowicza...
Jogaila stał, otoczony plecami swoich zbrojnych przy namiocie córki Ludwika, ale w odpowiedniej odległości i nie widział nawet rąbka jej sukni. Skirgiełłę miał po swojej prawicy, a Korygiełłę po lewicy i czekał aż Kiejstutowicz go zapowie.
— Mój brat, najwyższy książę Litwy, Jogaila Olgierdowicz.
Na te słowa jego zbrojni rozstąpili się przed nim i korytarzem z litewskich wojów zaczął powolnym krokiem iść w stronę namiotu królewny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top