ⱤoɀʣìɑԎ 28
Jadwiga
Zamek w Wilnie. 19-20 stycznia Roku Pańskiego 1390.
Z rozkazu umiłowanej księżnej w stolicy Litwy początek roku świętowano hucznie, jakby lud wileński miał na chwilę zapomnieć o widmie zbliżającej się nieuchronnie wojny.
Inaczej niż kniaź Jogaila, który wszystkie siły i wysiłki skierował na przygotowania do spodziewanego najazdu buntownika Witolda, wspartego zapewne przez Zakon, w których zdradziecki książę pragnął znaleźć sojusznika. W tym celu, wbrew woli księżnej, przyjął na zamku poselstwo Mirczy Starego, hospodara wołoskiego z dynastii Basarabów, który to chciał osobiście z Jagiełłą zawrzeć przymierze przeciwko władzy luksemburczyka na Węgrzech. W wystawionym przez siebie dokumencie dał gwarancję pomocy zbrojnej w razie ataku nieprzychyklnego Jagielle króla Węgier i jego lenników na wielkiego księcia.
Jadwidze pomysł tego sojuszu się nie podobał, bo choćby podejrzenie, iż jej ukochane królestwo węgierskie mogłoby napaść na Litwę wydawało się niepojęte. Zaś jej mąż wolał się zabezpieczyć, że uzyska wsparcie od południa, gdyby krnąbrnemu Niemcowi śniło się wystawić kilka chorągwi w planowanej krucjacie przeciw jego ojczyźnie.
W auli trwała już od kilkunastu godzin syto zastawiona uczta, na którą Jadwiga zaprosiła nie tylko przybyłych gości i dworzan księcia, mając nadzieję na szczerą rozmowę z mężem, ale i zacnych mieszczan wraz z żonami, chcąc zyskać ich poparcie w wojnie. Rolę gospodarza pod nieobecność wielkiego księcia przejąć musiał jego brat, Skirgiełło.
W Wilnie jeszcze nie wiedziano, iż tegoż dnia książę Witold, wysławszy w przódy swojego brata Zygmunta, bratanka Michała oraz siostrę Ryngałłę w roli zakładników do Zakonu, spotkał się z jego przedstawicielsktwem nad rzeką Lyck. W spisanym dokumencie nie tylko odnowił swe stare przyrzeczenia, ale również obiecał zwrot długów, jakie zaciągnie na poczet wyprawy wojennej. A gwarantem tych postanowień miało być Grodno, którego był w stanie się zrzec, aby odzyskać swą szeroko rozumianą ojcowiznę.
Jadwiga w towarzystwie swych dwórek i księcia trockiego, przy akompaniamencie ruskich muzyków, zaśmiewała się z żartów Litwina, dzięki któremu humor im wszystkim dopisywał.I nawet książę Skirgiełło zapomniał o troskach bez użycia trunków, co księżną niezwykle radowało.
— Może książę nie powinieneś się naśmiewać z... — rozbawiona opowieścią księcia Jadwiga szukała odpowiednio dyplomatycznego słowa — oręża biednego posła.
Oczy jej się świeciły radością, choć doprawioną odrobiną piwa, którym księżna i jej dwórki raczyły się w karnawale.
— Oręż to on miał, ale upadły jak honor jego rodu.
— Książę... — Jadwiga starając się zachować pozory, upomniała księcia, po czym oboje spojrzeli po sobie i wybuchli gromkim śmiechem.
Nikt Jadwigi tak w wileńskim zamku nie rozbawiał jak niepoprawny książę Skirgiełło, który pogody ducha nie tracił, nawet jeśli wszyscy wokół mieli raczej marsowe miny, a jej samej troski małżeńskie doskwierały.
Cieszyła się, że karnawałowe dni zamierza spędzić wraz z bratem i do Trok na razie się nie wybierał. Jogaila wolał mieć brata blisko na wypadek ataku, którego spodziewał się o każdej porze dnia i nocy. I nawet Jadwiga zauważyła jaki jej mąż stał się podejrzliwy i nerwowy.
Gdyby nie książę trocki każdy świt i zmierzch spędzałaby samotnie lub w towarzystwie zakonników, ewentualnie swych wiernych towarzyszek, gdyż jej małżonek nie miał dla niej czasu. Nie jadali razem, nie odwiedził nawet jeszcze jej alkowy, choć minął już okres postu. Bała się, że nie zrobi tego, aż do kolejnego, jakby szukał jeno pretekstu, aby nie podzielić z nią łoża.
Ta jedna wieczerza, która upływała jej pogodnie, odsunęła od niej najczarniejsze myśli, jakby to jej Anioł Stróż chciał wlać w jej złamane serce odrobinę ukojenia.
— Mam nadzieję, że okazałeś litość temu człekowi? — zapytała Jadwiga.
Pragnęła poznać puenę opowieści o leciwym ruskim pośle, który zakochawszy się bez pamięci w jednej z goszczących w zamku córek zacnego bojara, próbował ją nieudolnie zbałamucić.
— A jakże, pani — odparł Skirgiełło, mając nadzieję, że końcówka historii ubawi Jadwigę tak samo jak jego, kiedy ją wspominał. — Kazałem zamknąć go w komnacie. A potem posłałem do niego przysłane od chana krymskiego dziewki. Starzec tak chęd... — Jadwiga spojrzała na księcia spod byka. — Tak się oddał uciechom ciała, że znaleziono go martwego nazajutrz. Spokojna śmierć. Lepsza od tej z rąk ojca i braci niewiasty.
— Niech Bóg mu wybaczy i przyjmie do Domu Ojca — rzekła Jadwiga, mimo wszystko żałując nieznanego jej człowieka.
— Wątpie, aby tam podobało się ludziom takim jak ja, kniahini. Mają tam karczmy?
Jadwiga pokręciła głową, a książę wyczuwając, iż żarty z księżną mają granice, wychylił strągiew z piwem.
— Myślę, że w Raju sprawy doczesne będą nam obce, książę.
— A czy teraz są ci obce, pani?
Książę Skirgiełło może był pijakiem, lekkoduchem i awanturnikiem, ale widział więcej, niżby go o to posądzano. Smutek kniahini był aż nadto wyczuwalny, choć Jadwiga ze wszystkich sił starała się zachować swoje troski z daleka od dworu i zamknąć je na dnie swego serca.
— Dzisiaj moja dusza odpoczywa od trosk. Pochwal podczaszego, książę, za doskonały wybór trunków.
Skirgiełło skinął głową, ani trochę nie wierząc księżnej. Nie był jednak tym, któremu kniahini winna się zwierzać, choć skrycie tego pragnął. Bycia tym, któremu Jadwiga powierza swoje bolączki, bo nie mógł znieść myśli, iż jej piękną, wrażliwą duszę mogą zatruwać zmartwienia, których jego brat wysłuchać nie chciał. Czuł żal i złość, która rosła w nim jak ropna narość.
— Wybaczcie, ale udam się już na spoczynek. — Pożegnawszy się z dworzanami, wstała od stołu, a dziewczęta dworskie jak cień podążyły za nią, ale Jadwiga powstrzymała je gestem dłoni. — Zostańcie, wiem jak kochacie tańce.
— Ależ pani, a co z wami? To rozważne chadzać samemu po zmierzchu — odezwała się roztropna Margit szeptem.
— Na zamku mogą być zbójcy.... — dodała Erzsebet, ale Jadwiga w odpowiedzi tylko się łagodnie uśmiechnęła.
— Nic złego się nie zdaży. Pozwolicie, że książę i jego bojarzy mnie oprowadzi, prawda książę?
Skirgiełło prawie się zakrztusił, ale kiwnął głową.
Dwórki spojrzały po sobie z niepokojem, ale posłusznie obserowowały jak Jadwiga udała się do swych komnat w towarzystwie szwagra.
— Nie za często przebywają razem?
— Zamilcz, Erzsebet — pisnęła starsza panna.
Gdy tylko Jadwiga się upewniła, że nikt za nimi nie idzie a bojarzy znajdują się w stosownej odległości, przemówiła:
— Pamiętasz książę o naszej umowie? — Posłała księciu natarczywe spojrzenie.
— Głowę mam nietęgą, ale pamięć u mnie dobra.
— Zatem oczekuję, że coś dla mnie zrobisz — dodała tajemniczo Jadwiga.
Księżna wyjęła z tajnej kieszeni sukni zawiniątko zaplecione jutowym sznurem. Podała je panu trockiemu.
— Dasz to swojemu wiernemu człowiekowi i poślesz księciu grodzieńskiemu, ale nie powiesz od kogo ten list.
Skirgiełło popatrzył najpierw na pergamin, nie opatrzony żadną pieczęcią, a potem Jadwidze w oczy, nie tyle nieprzenonany co ciekawy co też takiego umyśliła w tej swojej niewieściej główce. Musiał przyznać, iż Jadwidze snucie intryg przyszło równie dobrze jak klepanie pacierzy i był tym nieco zdziwiony, bo dotychczas miał ją za zbyt cnotliwą, by mogła posuwać się do podstępu.
— A jak zapyta, co ma rzec?
Jadwiga chwilę się namyśliła.
— Powiesz, że to list od przyjaciela Litwy. Za nic nie wolno mu wspomnieć o mnie.
Książę trocki westchnął.
— Pani... po co te tajemnice?
Jadwiga podeszła do zamkowego okna w milczeniu, chwilę popatrzyła na uśpione miasto, jeszcze bezpieczne i nieświadome czychającego za murami zagrożenia. Zła, które czuła, choć tego nie rozumiała, a które przenikało ją chłodem do kości. I nawet teraz musiała pocierać zmarznięte kostki.
— Muszę piew nabrać pewności czy księciu zależy na dobru Litwy. Wierzę, że serce księcia Witolda jest czyste, wolne od nienawiści i z bożą pomocą uda się zapobiec wojnie, ustrzec braci od rozlewu niewinnej krwi... — mruknęła i podeszła z powrotem do szwagra z mocno dudniącym sercem w piersi.
— Szlachetna myśl pani, ale... raczej to mrzonka. Jogaila mi głowę utnie jak się dowie... — rzekł Skirgiełło cichym, słabym głosem i skrzywił się, posępiały.
Księżna odsunała się, dotknięta tak szczerymi słowami, których być może się spodziewała, ale nie chciała teraz słyszeć. Postanowiła modlić się o pokój, ale też działać i nic nie odwiedzie jej od idei pogodzenia synów Litwy, nawet kosztem drobnego kłamstwa czynionego w imię większego dobra.
— Jeśli zmieniłeś zdanie... zrozumiem — odparła surowym tonem, nie patrząc już na książęcego brata.
Wówczas książę przystawił dłoń na sercu, oddał szacunek swojej kniahini skinieniem głowy i w krótkich żołnierskich słowach odpowiedział:
— Rozkazuj pani.
Jadwiga uśmiechnęła się z wdzięcznością, przepełniona nadzieją i miłością. Bogu Najwyższemu dziękowała za księcia Skirgiełłę, który okazał się nie tyle dobrą duszą, co jej obrońcą, sojusznikiem i przyjacielem, a od tego dnia także strażnikiem tajemnic.
***
Wilno, ogrody zamkowe, dwie niedziele później.
— Ostrożnie pani, jeszcze nie do końca ułożony — rzekł sokolnik, gdy Jadwiga dzielnie dzierżyła na nadgarstku, odzianym w grubą skórzaną rękawicę młodego sokoła o ciemnych, zdrowo wyglądających piórach, połyskujących w słońcu.
Uśmiechnęła się do zwierzęcia jak mała dziewczynka na widok włochatego pieska. Jej oczy żywo świeciły jak podczas jej pobytu w Budzie.
Pamiętała jeszcze jak uwielbiała z wielkim królem zaglądać do sokolarni królewskiej by wypatrzeć najlepszego ptaka; jak piszczała, gdy stary król wypuszczał swojego ulubieńca, Dominusa, po łacinie oznaczającego "pan" prosto do lotu. Ogromne ptaszysko wnet roztaczało swe skrzydła niczym bramy warowni, wzlatywało wysoko, zataczając parę okręgów nad ich głowami i posłusznie wracało za każdym razem, gdy ojciec-pan wystawił ramię, wywołując na licach młodej królewny uśmiech, szeroki jak Dunaj.
Bezimienny sokół przekrzywił łeb z zakrzywionym dziobem i popatrzył na księżną, jakby rozumiał komu należy się szacunek, bo siedział spokojnie.
— Piękny — mruknęła z rozżewnieniem i błyszczącymi od wspomnień oczami, ale nie od smutku. — Prawda Oleńko?
Młoda księżniczka nie odpowiedziała, jeno kiwnęła głową, skrytą pod futrzaną czapą z lisiego futra, podobną do tej, jaką nosiła księżna litewska. Jej twarz odcinająca się od oszronionych drzew wydawała się bledsza od śnieżego puchu. Jadwiga była pewna, iż pobyt w sokolarni poprawi dziewczynie wisielczy nastrój, ale księżniczka od miesięcy nie przypominała dawnej siebie. Jej pogodną duszę trawiła nieznana choroba.
Księżna oddała łownego ptaka słudze i uśmiechnęła się.
— Gdy skończycie, poślijcie mojej siostrze Marii. Uraduje ją.
— Nie lepiej Katarzynie? — spytała Margit. — Niedługo rocznica jej ślubu z królem Ludwikiem.
— O ile królowa ma co świętować... — mruknęła Erzsebet, ale za głośno, bo obie z Jadwigą usłyszały.
Księżna wzrokiem zmusiła swą dwórkę, by wyjawiła swe myśli i niczego nie ukrywała.
— Podobno król znów przebywa na dworze francuskim u swojego brata, Karola — rzekła ożywionym głosem — Francuzki król nie jest w stanie rządzić z powodu... swych ataków szaleństwa, więc król Ludwik wspiera brata, choć ludzie mówią, iż bardziej pomaga swojej bratowej, królowej Izabeli, która niedawno urodziła córkę, skąd inąd, bardzo do króla Ludwika podobną... Wybacz, pani — dodała, zdając obie sprawę, iż nadto się zagalopowała, posądzając szwagra księżnej o niewierność.
— Jesteś dobrze poinformowana, droga Erzsebet — rzuciła Jadwiaga z przekąsem, nie chcąc wchodzić w dalsze domysły, które po części i ona podzielała. — Może najwyższa pora byś ty także poznała blaski i cienie małżeństwa?
Erzsebet zrobiła się czerwona jak łuna ognia, a Jadwiga i Margit głośno zachichotały.
— Ale pierw wyprawimy wesele Margit z Syrputisem — rzekła Jadwiga.
Oczy starszej panny Lackfi rozszerzyły się.
— Jeszcze nie było zrękowin... — przypomniała zawstydzona i spuściła głowę.
— Czas to odmienić — odparła z tajemnczym uśmiechem. — Jak tylko twój bojar wróci z wojny każę mu paść przed tobą na kolana. Księżnej litewskiej nie odmówi... A potem znajdziemy godnego męża i dla Erzsebet — Erzsebet zachichotała głośno, a Jadwiga dodała poważniej. — Niech ten ponury zamek wreszcie wypełni radość.
Wzruszone dwórki spojrzały na swą panią ze szczerą miłością w oczach, tylko ksieżniczka litewska posmutniała jeszcze bardziej. Jadwiga z troską zabrała szwagerkę pod boki i poprowadziła ją powoli w stronę wnętrza zamku.
— Przyszła już odpowiedź z Moskwy? — spytała cicho.
— Jeszcze nie. Poselstwo musiała zatrzymać śnieżyca — odparła Oleńka, a w jej głosie dało się wyczuć ulgę z takiego obrotu spraw odnośnie jej zamęścia, co Jadwiga dostrzegła.
— Liczysz na odmowę?
Oleńka obruszyła się, bo podobnie jak u jej brata, krew w niej nie ostygła, nawet w chwilach głębokiego smutku.
— Liczę na dobrą przyszłość dla Litwy, którą moje małżeństwo przypieczętuje.
— A gdzie w tym ty i miejsce na twoją przyszłość?
Oleńka zatrzymała się i spojrzała na księżną wymownie.
— Wybacz, pani... Ale sama dobrze wiesz, że w sprawach przyszłości niewiasty mają niewiele do powiedzenia.
Twarz Jadwigi stężała, bo nie miała na myśli niczego złego, jeno przypomnieć księżniczce jej dawne słowa. Przecie sama przed kilkoma zimami wypytywała ją, czy chce szczerze wyjść za Jogailę. Co się stało z tamtą Oleńką?
— Mój brat wybrał co uznał dla najlepsze dla mojego rodu. Zostanę wielką księżną moskiewską! — dodała z przekorą i wyniosłością, która do niej nie pasowała.
— To dlatego się z nim nie widujesz? Przecie...
— A ty, pani? Długo jeszcze zamierasz kryć przed służbą, iż mój brat cię nie odwiedza?
Jadwiga poczuła jak lód spływa jej do żołądka. Słowa szwagierki były jak wiadro zimnej wody, którą ktoś na nią wylał, obmywając ze złudzeń.
— Wiem wszystko, Jadwigo. Mieszkam w tym zamku odkąd moja kochana mateczka, Julianna, sprowadziła mnie na ten ziemski, niedoskonały padół... — westchnęła.
— Książę... zajęty wojną — wymamrotała słabym głosem księżna, chcąc uciąć te insynuacje.
— Wcześniej także był, ale tym razem to nie polityka odciąga go od małżeńskiego łoża. A za chwilę znów wyjedzie, na wojnę, której nie chce, a co gorsza bez syna, który mógłby dać mu ciągłość władzy.
Jadwiga zamrugała i przywiodła drżącą dłoń do brzucha, pustego i leżącego odłogiem jak pola wokół zamku, które podobnie zostały skute lodem, zapomniane aż do wiosny.
Czy i dla niej ta wiosna kiedykolwiek nadejdzie? Ta myśl dręczyła ją coraz częściej, jeszcze bardziej siejąc niepokój w jej sercu, w którym było dość miejsca na miłość.
Na te słowa w korytarzu zamkowym jak za użyciem magicznych praktych pojawił się książę Skirgiełło, którego od kilku dni Jadwiga nie widziała i zdążyła zatęsknić za ciętym językiem księcia.
Skirgiełło
Zamek wileński, koniec stycznia 1390 roku
Książę zdjął z rąk rękawice, kląc pod nosem na brata, bo ledwie co przybył do Trok, ten znów go wezwał, że nawet rzyci nie mógł na chwilę posadzić na stołku, bez jęczenia Jagiełły nad głową. Szedł mu właśnie powiedzieć, że nie będzie jego chłopcem na posyłki, bo ani on już nie taki młody, ani taki mały, by ludzie za niego nie biegali z wieściami.
Miał już wchodzić do komnat brata, gdy drugim wyjściem z pokoi książęcych uchodziła kobieta w ciemnym płaszczu i kapturze zasuniętym po brodę.
Chwycił ją od tyłu i przyciągnął do siebie.
— Gdzie! — spytał szeptem do ucha wiedźmy, którą rozpoznał, bo tylko ona miała czelność tak się panoszyć po zamku.
Uśmiechnęła się, wyczuł to, bo jej ciało schwytane w jego żelaznym uścisku się rozluźniło.
— Idę tam gdzie chce. Jestem wolna, pamiętasz? — szepnęła, aż włoski księcia na policzku uniosły się.
Skirgiełło puścił niewiastę, by móc na nią popatrzeć. Byle nie za długo, by tęsknota nie wróciła, a której, jak myślał, potrafił się wyprzeć jak się mocno napracował.
W przypływie złości i czegoś, czego sam nie potrafił objąć rozumem, odwrócił Raganę twarzą do siebie i pchnął na kamienną ścianę, aż zaskoczyła go własna moc. Twarz Ragany zawisła nad jego twarzą, jej oczy w kolorze nieba patrzyły bez mrugnięcia, zapach ziół drażnił czule nos księcia...
Ragana, wykorzystując, iż ręce miała nieskrępowane, położyła dłoń na policzku Litwina.
— Dawno cię u mnie nie było... Zapomniałeś drogi?
Książę chwilę dał się zwieść jej mowie, którą tylko niewiasty takie jak ona potrafią sobie opleść zdrowego mężczyznę wokół palca. Ale nie pana na Trokach. On nie zawsze dawał się wnieść podstępnym babom.
Odsunął wiedźmę, nim urok, jaki zapewne chciała na niego rzucić, zaczął działać. Ragana udała, że nie zabolało ją, że tak jawnie ją odtrącił.
— Czegoś znowu chciała od Jogaiły? — spytał oziębłym tonem i skrzywił się.
— Dobrze wiesz panie, że ja nigdy niczego nie chcę. To książe chce czegoś ode mnie. Służę mu — odparła, poprawiając na głowie kaptur, ze wzrokiem wbitym w ziemię.
— Chyba w łożu... — mruknął cicho i oparł się plecami o zimną ścianę, o którą przed chwilą oparł kapłankę. W nerwach zaczął się wiercić, a Raganę zaczęło to bawić. — Nie zbrzydło ci? Wiesz, że nigdy nie będzie twój, a i tak za nim łazisz.
Ragana przestała się uśmiechać, a jej oczy, które na widok księcia rozbłysły, nagle zgasły jak wypalony knot.
— Pozwól mi odejść, książę. Nie chcę kłopotów.
— Kłopoty to ty dopiero będziesz miała! — wypalił podniesionym głosem i nogą odepchnął się od ściany, by w mgnieniu oka znaleźć się bliżej kochanki swego brata. — Gdy wojna się skończy, Jogaila przestanie żłopać twoje napary, wróci do żony skruszony, a ty znów będziesz sama w tych swoich lasach, tańczyć z bożkami! Może który się zlituje i da ci stąd zniknąć...
Ragana nie słuchała, gdy niemal pluł jej w ucho te podłe słowa, na które nie zasługiwała. Przywykła do obelg, słyszała je naokrągło, od ludzi, którzy spluwali jej pod nogami i krzywo na nią patrzyli, ale nie tyle słowa raniły, co wrogość księcia do niej.
Gdyby go wtedy zatrzymała, wyjaśniła... Tak wiele chciałaby mu powiedzieć, ale czuła, iż nie usłucha. Nikt nie słucha wiedźm takich jak ona, od razu lądują na stosie...
— Niczego nie rozumiesz... — szepnęła cicho z przymkniętymi oczami.
— Oczywiście — przyznał.
— Lada dzień stanie się coś, co odmieni wszystko!
— Ragana widzi przyszłość! — krzyknął i zaśmiał się.
Litewska kapłanka poczuła ból, gorszy po stokroć od tego, gdy się raniła, by dać księciu odpowiedzi na jego pytania.
— On mnie potrzebuje! — odparła ze łzami w oczach.
Skirgiełło zacisnął szczękę i przyciągnął płaczącą kobietę do siebie, niezbyt delikatnie.
— Sam bym cię w lochu zamknął za bajdurzenia i dał na męki, gdyby nie Jogaila!
Oczy Ragany uniosły się i popatrzyły smutno na księcia. Jej spojrzenie z nagła stało się puste, a ciało, zmęczone i obolałe, jak worek kamieni zwisało z ręki Skirgiełły.
Gdyby tak mogła odpocząć, wreszcie zaznać spokoju i zasmakować wolności, a nie biernie czekać aż stanie się to, co stać się musi...
— Śmiało, książę... Niech ta męka się skończy.
Puścił dziewczynę jak oparzony i zamrugał, bo chłód się jakiś większy zrobił. Obejrzał się czy vele go znów gdzieś nie ścigają, ale nigdzie ich nie było, za to w oddali oboje usłyszeli kroki i głos księżnej.
— Chowaj się! — polecił, a Ragana natychmiast skryła się za filarem.
Skirgiełło odwrócił się.
— Oleńka! — rzucił na głos i porwał siostrę w ramiona, lekko unosząc w górę. — Dobrze, żeś już wyszła z tego zamczyska, byle tylko mi cię żaden smok nie zjadł! — Pogroził siostrze palcem i postawił ją na kamiennych kaflach. Ragana dzięki Bogu zniknęła. Gdy zaś wyczuł ciężkie powietrze, które mógłby siekać swoim toporem, zapytał: — Co macie takie miny, jakby ktoś umarł?
— Pójdę już do siebie. Kniahini... — Oleńka odezwała się pierwsza i nie czekając na pozwolenie, oddaliła się.
— Odprowadzcie, proszę, księżniczkę. Nie może być sama — poleciła swym dwórkom, które niechętnie odeszły.
Skirgiełło odprowadził siostrę wzrokiem, po czym dostrzegł na twarzy Jadwigi zgryzotę, jakby już Jezusa miała na krzyżu opłakiwać, a przecie dopiero co się narodził.
— Czemuś ty smutna? Mów, pani.
Jadwiga uśmiechnęła się na przymus.
— Zamyśliłam się. Czas wojenny — rzuciła krótko i pocierając dłonie, jakby od tego miło jej przybyć ciepła, odeszła parę kroków od księcia. — Czy książę Witold dał już odpowiedź? — spytała po chwili.
— Za krótki czas, śniegi takie, jakby starzy bogowie chcieli tu nam Moskwę siłą przyciągnąć, drogi ledwie przejezdne...
— Masz słuszność, książę. Spóźniłam się — odparła Jadwiga łamiącym się głosem, jakby mówiła do siebie, ale książe usłyszał jej lęki.
— Nie bojże się. — Skirgiełło stanął za plecami Jadwigi i wyciągnął dłoń, jakby chciał położyć na jej ramieniu, ale powstrzymał się, odzyskując rozum.
— Czuję, że na Litwie czai się zło... a ja tak niewiele mogę, by je powstrzymać.
— Z tobą pani, Litwa przetrwa. Nie ma na świecie większej apostołki, co by tyle dla nas, Litwinów, zrobiła. I jeśli pisane nam krew przelać w imię zbawienia, pójdziem w bój, prosząc o twą modlitwę.
Jadwidze łzy zaświeciły ze wzruszenia. I samemu księciu jakby oczy zrobiły się mokre, więc wrażenie szybko przykrył krzywym uśmiechem.
Wtem poczuł, jak głowa Jadwigi opada na jego pierś okutą w łuskowaty pancerz. Obcy to był ciężar, ale miły, jakby w samym środku mrocznej duszy księcia zaświeciło słońce. Uśmiechnął się, niosąc w sobie to ciepło, które powoli go całego wypełniało, bo tak niewielu osobom w rodzinie księcia udało się sprawić, iż nie było mu obojętne jak się czuł.
— Dziękuję, książę. Niech Bóg ci wynagrodzi — wyznała i nim na dobre pozwoliła sobie na objęcia, odsunęła się, po czym podążyła w stronę swoich komnat.
Może gdyby książę Skirgiełło nie był taki przejęty, zauważyłby, iż tuż za zakrętem obserwowała ich Juta, służka księżnej.
***
Twierdza w Trokach, przełom stycznia i lutego 1390 roku
Kroki ciężkich butów dało się słyszeć z daleka, gdy książę, pan tych ziem, zmierzał w kierunku auli, gdzie już od wejścia słyszał gnuśne śmiechy swych rodzonych, a niemądrych braci, którzy zamiast snuć plany odbicia ziem litewskich z łap krzyżackich płaszczy, dworowali sobie w najlepsze, plotkując niczym przekupy na targu, co w obecnej chwili, zdaniem księcia Skirgiełły, urągało książęcej godności.
On nastroju na biesiady nie miał, bo nie dość, że jeszcze nic do gęby nie wziął, o miodzie nie wspominając, to go rankiem zbudzono, bo zapowiadana od jesieni wielka wyprawa ruszyła przeciw Litwie. Marszałek Rabe, za przyzwoleniem i dzięki wsparciu parszywego zdrajcy Witolda weszła w głąb kraju, rabując, paląc i gwałcąc. Żmudzini chętnie bramy swych grodów otwierali, a że mieli pod dostatkiem żywności i bogate spichlerze pełne pasz, mięsa i mąki, bezpiecznie przewozili to, co było krzyżowcom potrzeba.
Skirgiełło ściszył kroki i pochylając się nieco, niczym przyczajony kot, zakradał się, aż złapał jednego i drugiego brata za kark od tyłu i przytrzymał.
— A wy co, darmozjady jedne! Litwa płonie, a wam żartów się zachciało, książątka! Wstydu nie macie! — Książę Trocki zdzielił jednego i drugiego brata po głowie i odszedł.
Młodsi bracia wymierzyli w Skirgiełłę gniewnie spojrzenie, ale żaden nie wstał do konfrontacji.
— Ktoś tu nie tą nogą wstał... — mruknął tylko książę mścisławski z rozbawieniem, bo Wigunt wciąż patrzył na brata z zaciśniętą szczęką, cały czerwony ze złości, jakby zamierzał księciu trockiemu oddać.
— Albo dawno nie chędożył...
— Żebyś ty czasem nie musiał jutro zadka w rumianku moczyć! — warknął poirytowany książę trocki i stanął naprzeciw braci z założonymi rękoma. — Gadać mi tu, coście uradzili?
Miny książąt zrzedły.
— Myślę, że marszałek Rabke może maszerować na Grodno... — rzekł rzeczowo Korygiełło, ten rozsądniejszy z braci.
— Myślisz... — prychnął Skirgiełło i przycisnął palce do skroni, by móc zacząć myśleć. — A ten lis, Kiejstutowicz?
— Pewnie siedzi gdzieś u krzyżaków ze swoimi — rzekł Wigunt,wspominając zdrajców Iwana Olgimuntowicza, Jerzego Narymuntowicza i Jamunta, który nawet nie pochodził z książęcego rodu.
— Marszałek może go zabrać ze sobą, byle mieć pretest do ataku, ale za grosz mu nie ufa.
— Bo to parszywy lis jest! Sam gada ubiję, niechno mi stanie na drodze... — mruczał do siebie Skirgiełło. — Krzyżacy wykorzystają go jak dziewkę i zostawią, gdy nie będzie potrzebny...
Wszyscy bracia się ze sobą zgodzili, kiwając głowami.
— A co na to Jogaila? — spytał książę kiernowski.
Skirgiełło machnął ręką.
— Radzi z bojarami — rzekł krótko Skirgiełło i rozmasował skroń, bo zaczęła go boleć głowa. Znał na to tylko jeden lek. — Warsz! Wina!
Jak na zawołanie u drzwi komnaty pojawił się sługa księcia z dwoma dzbanami trunku. Książę trocki złapał jeden z nich, nim sługa zdążył go postawić i wychylił, aż pociekło mu bokami.
— Oby bogowie byli z nami, bracia kochani... Inaczej z Litwą koniec.
Wigunt przełknął ślinę i sam wziął drugi dzban, uchylił trochę, aż zakaszlał i podał Korygielle.Pili tak, aż smutek i strach o ich kochaną ojcowiznę na chwilę zelżał.
— Cała nadzieja w Jadwidze... — mruknął książę trocki, bo choć wypił dziś już sporo, nie potrafił przestać myśleć, a że język mu się nieco rozwiązał, nie panował nad słowami. — W mojej świętej pani... — dodał sennie, po czym zamknął oczy.
Młodsi książęta wymienili spojrzenia i chcąc podtrzymać temat, bo coś nie coś im się obiło o uszy o zbytnim przywiązaniu do siebie księżnej i trockiego kniazia odezwali się.
— Chyba już nie takiej świętej... — szepnął ze śmiechem Wigunt.
— Ciszej bracie, po co złościć Skirgiełłę? Jeszcze gotów księżną bratu wykraść...
Skirgiełło, który cały czas słuchał, choć miał oczy zamknięte, ożywił się.
— Co tam szepczecie? — spychał cicho, a z każdym słowem jego gniew rósł.
Książęta zamilknili, skruszeni.
— Zabrakło wam śliny? Gadać mu tu prędko!
Wigunt popatrzył niepewnie na brata, a że chciał mu trochę utrzeć nosa, wyjawił prawdę:
— Ludzie gadają o księżnej... Że pobożna to jeno w kaplicy, a po wyjściu wdziękami niejednego męża potrafi zwabić — wyjaśnił młodszy z książąt.
W Skirgielle się zagotowało.
— Każdemu, kto źle mówi o kniahini nie daruje i samemu utnę jęzor!
Książę kiernowski podejrzliwie zmrużył oczy.
— Przyznaj bracie, Jadwiga to... ogień, nie niewiasta! Takiej żony to każdy może pozazdrościć...
— No nadobna jest... — przyznał Korygiełło. — Żadna tak nie ciągnie męża...
— Mówią, że to dawne, słowiańskie czary...
Książe trocki, który ledwie zniósł te obelżywe słowa, uderzył w stół, aż misa z jadłem się przewróciła. Wigunt wzdrygnął się, jak podczas pierwszej śmierci, której był świadkiem, a Korygiełło ukrył śmiech pod rękawem.
— Ostrzegam cię. Niechno który zełga na temat Jadwigi jeszcze raz...
— Wybacz, bracie — mruknął Wigunt, bo poczuł wyrzuty sumienia, iż wybrał sobie szwagierkę za temat drwin, byle nie myśleć o wojnie.
— A teraz zejść mi z oczu! — krzyknął do braci, a gdy się nie ruszyli, zrzucił drugą misę z gorącą strawą. — JUŻ!
Książę jeszcze bardziej się rozwścieczył, gdy kilka dni później dostał wiadomość od syna Syrputisa, Dargisa, że niepowstrzymane hordy wroga zajęły Mojszagołę i Kiernów. W nierównej walce zginęło wielu rycerzy i gości zakonnych, lecz po stronie litewskiej także nie obyło się bez strat. W samym tylko Kiernowie spośród tysięcznego oddziału Litwinów spalono w grodzie czterysta ludzi, a resztę ocalałych wzięto do niewoli i prowadzono do Prus.
Jadwiga
Wilno. Sala Giedymina. 3 marca, Środa Popielcowa Roku Pańskiego 1390.
Jadwiga przestała już liczyć wschody i zachody, które dzieliły ją od umiłowanego męża. Wiedziała jeno, iż ruszył na Grodno, próbując zdobyć gród witoldowy. Każda wieść była dla niej jak balsam na otwartą ranę.
Dlatego też, gdy Juta obwieściła, iż książę Skirgiełło zjechał na zamek przed wyruszaniem ze wsparciem bratu, niezmniernie ją ucieszyła. Księżna litewska była pewna, iż niesie dla niej dobre wieści.
Postanowiła go wysłuchać w sali tronowej, każąć sobie nie przeszkadzać. Słysząc ciężkie kroki księcia Skirgiełło, który przekroczył próg komnaty, odwróciła się, ledwie powstymując uśmiech, który wypłynął na jej lico.
Książę trocki ukłonił się swej kniahini, a w jego oczach Andegawenka dostrzegła radość na jej widok w zdrowiu. Ona też była rada, iż książę miał się dobrze.
—Witaj, drogi książę. Masz list dla mnie? Od mego męża?
Skirgiełło nos zwiesił w dół i nerwowo wargę przygryzł, więc i twarz Węgierki spoważaniała.W żołądku poczuła ścisk, modląc się w duchu, iż książęcy brat nie niesie jej najgorszej nowiny. Zacisnęła dłonie na brzuchu.
Kiedy miała już zmusić księcia do tego, aby odwiązał mu się język, rządając odpowiedzi, ten uniósł dłoń odzianą w czarną rękawicę, ukazując jej oczom zwinięty pergamin. List był już odpieczętowany.
— Wybacz kniahini, ale przeczytali mi... — wydukał, w oczy jej nie patrząc, jakby ze wstydu.
Kniahini uspokoiła się nieco, gdyż nie mógłby to być list od wielkiego kniazia, który łaciną się nie posługiwał.
— Od księcia Witolda? Do mnie?
Jej serce przepełniła nadzieja, iż jej dyplomacja miałaby odnieść jakieś pozytywne skutki. Przeto nie po to w tajemnicy przed Jogailą kazała list posłać do kuzyna męża, jeśli nie liczyłaby na jego odpowiedź.
Jadwiga czekała, aż książę poda jej list, aby go mogła przeczytać, ale ten stał jakby w bezruchu. Gdy ruszył w jej kierunku, szedł niepewnym krokiem, tak niepodobnym do butnego księcia. Wystawił dłoń z listem, który podał Kniahini, usta zaciskając w wąską linię, a gdy ponownie podniósł na nią wzrok, oczy miał szkliste, jakby walczył z własnym smutkiem.
Jadwiga odebrała delikatnie list, tak aby nawet czubkiem palca dłoni księcia nie dotknąć, cały czas obserwując reację Litwina.
Złożony list miał przełamaną krzyżacką pieczęć, co księżna od razu rozpoznała. Korzystając z nieobecności zaufanych dwórek, które czekały za drzwiami, mogła czytać głośno:
"Wasza Świętobliwość, Ojcze Święty,
Wielki Książę Litewski Jogaila Olgiedowicz, za nic mając zasiewane przez Braci Zakonnych nasiono nawrócenia, plugastw wielkich się dopuszczając, sieje na swej nieochszczonej w wierze w Najwyższego ziemi śmierć i niedolę swego ludu.
A jego pogańska żona, Hedwiga, zdrodzina z krwi najwierniejszych sług Kościoła, Anegawenów, nie mając Pana w sercu i gniewu się Jego nie lękając, odrzuciwszy wszelkie Prawdy Wiary, oddała się bałwańskim praktykom.
Bezbożnica Hedwiga jak kananejskie wszetecznice z doliny Siddim, żyjąc w grzechu z poślubionym sobie poganinem, mając szatana za skórą, dopuszcza do swej łóżnicy drugiego z Olgierdowych synów. Do porubstwa dochodzi w noce pełni, między nią, Hedwigą Andegaweńską a Skirgajło Olgierdowiczem..."
Wypuściła list z dłoni, który falując w powietrzu osiadł na zimnej zamkowej posadzce.
Jadwiga, odwróciwszy się od kcięcia Skirgiełło, na miękkich nogach zrobiła kilka kroków w stronę książęcego tronu, tak, aby po sobie nie pokazać bólu, który rozerwał jej serce.
— Dziękuję za list, książę — odparła tonem władczej królowej, której nawet najczarniejsza myśl nie złamie.
Dotknąwszy podłokietnika mężowskiego tronu, rzekła:
— Gdzie jest mój mąż? Chciałabym wyjechać mu naprzeciw. Powiadomić o tych okrutnych, niesprawiedliwych plotkach.
Jej myśl krążyły jedynie wokół umiłowanego małżonka, którego te pomówienia mogą zaboleć gorzej niż ją samą. Ona pocieszenie potrafiła odnależć w Bożej miłości, Jogaila zaś obawiała się, że obierze drogę zemsty i ziemskiej sprawiedliwości.
— Niech bies ogonem nakryje te kalumnie. Sam dłoń zdrajcy odrobię, która je spisała. Niech no tylko łotra dorwę...
— To nie wymarze winy. Muszę widzieć się z wielkim księciem. Natychmiast! — dodała już ostrzej, z powrotem natrafiając na wzrok księcia trockiego.
— Pani... Drogi są teraz niebezpieczne.
— Nie potrzebuję ostrzeżeń, książę! Szykujcie kolasę.
Młoda Andegawenka tak się w swej decyzji zaparła, iż nic nie było w stanie skłonić jej do zmiany zdania. Nic i nikt.
— Kniahini... Zanim tam dotrzesz, wieść się rozniesie. A Jogaila... — Machnął dłonią. — I tak słuchać nie będzie, póki mu złość nie minie. Może lepiej uczynisz, pani, jeśli wyjedziesz z zamku.
Jadwiga odwróciła się gwałtownie, wlepiejąc w szwagra ostrzegawcze spojrzenie.
— Mam się kryć ze swoją niewinnością? Nigdy! Sama o nią zadbam!
Poniodła dumnie głowę, aby książę trocki zrozumiał, iż nie ma zamiaru uchodzić z wileńskiego zamczyska, jakby już skazano ją za cudzołóstwo.
— Głupiec ze mnie i raptus, ale ty pani wiesz najlepiej, że gwałtem niczego nie zdziałasz.Znajdę z tuzin świadków, którzy pod karą próby żelaza zaświadczą, żeś od czasu Narodzenia Pańskiego przebywała w franciszkańskim klasztorze.
Jadwiga nie pokazując po sobie niczego, rzekła:
— Zgoda, książę. Udam się na rekolekcje do braci zakonnych. Ale nie potrzebuję świadków. Bóg mi świadkiem, że jestem bez winy.
— Sam dopilnuję, abyś dotarła bez szkody.
— Możesz odejść, ksiażę.
Odwróciła się do Litwina, postanawiając, iż już nigdy więcej nie będzie przebywać z nim bez towarzystwa swych dwórek.
***
Klasztor franciszkanów pod Wilnem. Marzec roku 1390.
Jadwiga wstała z podłogi klasztornej, skromnej celi po długiej modlitwie.
Margit odetchnęła z ulą, przypominając sobie jej umartwiania po śmieci wiedeńskiego narzeczonego i zwyczajnie martwiła się o swoją panią.
— Przybył książę Skirgiełło. — obwieściła młodsza panna Lackfi. — Prosi o posłuchanie, pani, nim ruszy z oddziałami na Grodno.
— Niech wejdzie. A wy, zostańcie. — Zwróciła się do swych dwórek.
Postawny książę trocki w ciasnej klasztornej izbie przypominał spasłego niedźwiedzia i podobnie do niego był odziany. On zaś spodziewał się prędzej, że wielka księżna przyjmie go w klaszornym refektarzu, nie w celi.
— Z czym przychodzisz, książę? Jakieś złe wieści? — oficjalny ton księżnej zmroził księcia bardziej niż litewska, sroga zima.
— Książę, mój brat, pani, jest już na przedpolach Grodna. Jadąc mu z odsiedzą, zmuszony jestem zostawić cię, pani, pod opieką księcia mścisławskiego, Korygiełły.
— Dziękuję za wiadomość.Jestem pewna, że z bożą pomocą Wilno będzie bezpieczne. Modlę się też o szybki powrót wielkiego kniazia.
Skirgiełło pokiwał głową, ale potrafił pojąć, iż zachowanie Jadwigi względem niego musiało ulec zmienie, póki Jogaila nie pozna prawdy. Teraz nawet jedną myślą, ani jedną pogłoską kniahini zhańbić nie było wolno.
— Jest jeszcze jedna rzecz, książę.
— Mów otwarcie, pani.
Jadwiga, której czerń sukni kontrastowała z bladym licem, jak u zjawy, popatrzyła na księcia wzrokiem bardziej zmartwionym.
— Krążą słuchy, iż wieść o podłych krzyżackich kłamstwach dotarła już do mego księcia męża. Prawda to? Mów szczerze, książę.
Książę trocki obejrzał się na jadwigowe dwórki. Przy nich mówić nie chciał, więc księżna odesłała je ruchem dłoni, który wcześniej widziała jedynie u swej zmarłej matki, Elżbiety z Bośni.
Skirgiełło odprowadził je wzrokiem, kiedy stanęły w otwartych drzwiach. Zaczął mówić ciszej:
— Obawiam się, że wkrótce dotrą. Zanim zdążę sam mu o nich donieść. Ale nie lękaj się, pani.
— Nie lękam się zła, książę. Lękam się cierpienia, które mogą sprawić.
Jadwiga zasiadła na skromnym łożu, odmawiając wcześniej bardziej godnego posłania.
Książę Skirgiełło padł przed swą panią na kolana, wznosząc dwa palce u dłoni w górze.
Jadwiga, ściągając z siebie maskę, popatrzyła na księcia trockiego już nie kryjąc strachu i bólu, z którym od niedawna się zmagała.
— Przysięgam, pani, że wszystko uczynię, aby zmazać z ciebie jakąkolwiek plamę. Uczynię dla ciebie wszystko. Bóg mi świadkiem i wszyscy anieli.
Skirgiełło składając swą przysięgę kniahini, wlepił spojrzenie najpierw w spokojne oblicze Jadwigi, a potem w Czarny Krucyfiks, który księżna jedynie z rzeczy wartościowych zabrała ze sobą.
Jadwiga widziała, iż jego męstwo i odwaga miesza się teraz z gniewem. Gniewem, zrodzonym z niesprawiedliwości, jaka ją spotkała. Zaczynała się go obawiać, bo był on wymierzony w tylko we wroga, ale złość mogła dosiegnąć także jego ukochanego brata, jej ukochanego męża.
Jogaila
Zamek w Grodnie, Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego 18 kwietnia roku 1390.
Książę Jagiełło z dumą kazał wywiesić na zamku w Grodnie Pogoń Litewską, symbol kolejnego zwycięstwa i powrotu do czasu przed styczniowej krzyżackiej nawały. Kiedy sześć tygodni temu pomaszerował na Grodno, przeprawiając się przez niespokojny i zdradliwy Niemen wraz ze swoimi szybkimi oddziałami otoczył zamek i rozpoczął oblężenie dobrze ufortyfikowanej i broniącej się twierdzy.
Na pomoc wielkiemu księciu wnet przybyły posiłki; litewskie sprawnie dowodzone przez księcia Skirgiełłę; ruskie Włodzimieroza Kijowskiego i liczny, dobrze uzbrojony zastęp księcia Lingwena Nowogrodzkiego, który osobiście stawił się do walki na prośbę brata. Próba oblężenia zamku trwała nieprzerwanie od marca do połowy kwietnia, sprowadzając na oddziały Jagiełły głód i cierpienia, ale upór i niezłomność Litwinów dała księciu przewagę.
Książę Witold co prawda pośpieszył sprzymierzonym zakonnikom na odsiecz, lecz w obliczu niezłomnej siły armi wielkoksiążecej broniący zamku krzyżacy słabli. Zdzięsiątkowani przez bombardy sprowadzone z zachodu, pobici bracia krzyżowi, utracili niższą część zamku i słali błagalne donosy o rychłym upadku twierdzy.
Do obozu księcia, dzięki sprytowi polskiego najemnika, zwanego Laszko z Byczyny, dotarła wieść, iż wrogowie, chcący wyzwolić oblegany zamek, szykują przeprawę na Niemnie i planowali żelazny łańcuch przeciągnąć, by z pomocą łodzi dostarczyć świeżą krew i żywność, a rannych i chorych z zamku wyprowadzić.
— Trzeba uciąć hydrze łby — rzekł rozgniewany Lingwen, gdy w towarzystwie kilku najbliższych doradców wielkiego księcia radzili nad mapą.
Wielki książę przechadzał się po namiocie, wysłuchując po kolei każdego z nich, a ci przekrzykiwali się nawzajem. Z kuszy wystrzelać! Łańcuch odrąbać! Kamieniami wysadzić!
— Co rodzicie, młody Lachu? — spytał wreszcie milczący dokąd Jogaila, bo chciał poznać i zdanie zwiadowcy.
Młody żołdak padł na kolana i rzekł:
— Rzecz prosta, książę. Moi ludzie pni sosnowych urobią i spuścimy z bystrym nurtem. Prąd ponisie je i statki wroga zatopi...
Jogaila przyjrzał się brudnej, wymizerniałej twarzy Polaka, a nie odczytując z jego oczu podstępu i zdrady, której od wybuchu wojny w każdym szukał, zgodził się.
I stało się tak, jak mówił najmenik. Pnie łańcuch porwały jak dziwiczą szatę, rozbiły statki krzyżackie, zatapiając niektóre z nich wraz z ludźmi, którzy próźno bronili się przed nimi. Szczęśliwym zrządzeniem losu Grodno padło. A Jogaila obiecał sobie, iż kiedyś, w spokojniejszych czasach, odwiedzi niewielki Gród Byczyna, z którego pochodził ów bohater.
Opadły z sił, jeszcze cały w nerwach i w pełnej zbroi kazał komnaty zamku z trupów oczyścić i pogrzebać, a sam zasiadł na prostym, drewnianym stołku bez oparcia. Gdy nikogo obok siebie nie miał, odetchnął głęboko, zakrywając brudą od sadzy twarz dłońmi. Czując, iż coś mocno go uwiera zaczął ściągać łuskowaty pancerz, który opadł obok ciężkich butów.
Wreszcie wyjął zza koszuli łańcuch, na którym wciąż zwisał krzyż.
— Co chcesz mi powiedzieć? — spytał, ale znów twarz Ukrzyżowanego nie poruszyła się, zastygła w bólu i agonii.
Obmył się i posilił wodą, bo razem z żołonierzami od dwóch dni pościł niczym oczekująca na przyjście zmartchwychwstałego Chrystysa Jadwiga.
Był w samej koszuli, gdy do izby zapukała młoda niewiasta, która, gdy tylko książę się odwrócił, uniżyła głowę. Wyglądała na miejscową karczmarkę.
— Przyniosłam strawę, panie... Pewnieś głodny — rzekła po litewsku z mocnym ruskim akcentem.
— Połóż na stole — odparł, nie zaszczycając dziewczyny spojrzeniem, bo walczył z poplątanymi troczkami od koszuli.
Wtem poczuł jak niewiasta stanęła przy jego ramieniu, ocierając się o nie i delikatnie zabrała z palców księcia sznury. Śmiało patrząc w oczy księcia zawiązała supeł.
Miała długie, kręcone włosy w kolorze mokrej ziemi, bladą, jasną twarzyczkę i jasne, piękne oczy. Tak niesamowicie podobne do...
— Czy czegoś jeszcze sobie życzysz, panie?
Jogaila przełnął ślinę, walcząc z pokusą na widok jej młodego, zdrowego ciała, które na piersi odsłoniła.
— Zamknij drzwi, jak będziesz wychodzić.
Zaskoczone dziewczę rozchyliło brzydko wargi, które zaraz zacisnęła w wyrazie urazy. Bojąc się jednak gniewu pana, dygnęła i wyszła.
Osmotniony usiadł wreszcie do wieczerzy, śniąc w głowie jeno o jednej niewieście, która należała do niego, a której nie mógł już mieć.
— Mówiłem, by nikt mi nie przeszkadzał... — odezwał się po chwilach długiego milczenia, gdy drzwi jego komnaty ponownie się otworzyły, a on nawet nie zdążył zajść do wychodka zrobić swoje w spokoju.
— Wybacz, panie.... — odezwał się mężczyzna słabym głosem i ściągnął z głowy figlarną czapkę w krzykliwym kolorze. — Ale skoro zawitałeś do Grodna, chciałem rzec, że skończyłem obraz, jaki zamawiałeś, książę. Miałem go księciu wysłać konwojem... ale...
— Dobrze — uciął Jogaila, bo mowa strachliwego malarza zaczęła go męczyć.
Książę podszedł do jednej ze skrzyń, wyjął z niej sakiewkę pełną złotych monet i podał ją artyście.
— Przyjmij zapłatę.
Jego tęga twarz zrobiła się purpurowa, a ciało zdawało się ginąć pod obszernymi szatami.
— Ale tak od razu? Nie chcesz go wprzódy obejrzeć, panie?
Głowa księcia uniosła się i niepewnie dał Rusinowi przyzwolenie na wniesienie dzieła.
Jak na zawołanie dwóch pachołków przytargało olbrzymią ramę, okrytą czarnym płótnem. Książę podniósł się z krzesła, jego ręka zawisła nad obrazem i miała już zerwać materiał, ale głos z tyłu głowy księcia go powstrzymał.
— Zrobię to później. Możecie odejść.
Odwrócił się. Posłuchanie skończone.
Tej nocy jeszcze kilka razy wstawał, by odsłonić obraz, ale bał się widoku, jaki ujrzy. Bo czy można ufać obrazom, które miały ukazać prawdę, gdy obraz ten aż krzyczał fałszem?
Książę boleśnie się o tym przekonał kolejnego dnia.
***
Zamek w Grodnie, następnego dnia.
Już od rana książę obsadzał zamek z powrotem swoją załogą. Nowi ludzie księcia złożyli akty hołdownicze wielkiemu księciu i Litwie, a Grodno z powrotem wcielono pod zarząd wielkiego księcia.
Gdy skończył dyktować stanowiska i spisał najważniejsze akty ze swoim skrybą, wezwał do siebie Syrputisa, Lingwena i kilku doradców. Oddziałom Skirgiełły kazał wracać do Wilna, by zabezpieczyć zamek, bo choć nastąpiła chwilowa przerwa w działaniach wojennych i nowych ataków się nie spodziewał, wolał mieć pewność, że Wilno stoi bezpieczne, gdy on jest z dala. Wiedział, iż chwilowy spokój oznacza jedynie oczekiwanie na dalsze działania wojenne.
Zdobyte zbrojnie Podlasie postanowił przekazać pod zarząd księciu czersko-warszawskiemu Januszowi, któremu bliżej było dotychczas do Zakonu i szwagra Witolda. Wiedział, iż bardzo tą decyzją rozjuszy swych wrogów. Musiał być jednak ostożny. Stąpać ostrożnie jak po zamrożonej tafli rzeki w trakcie wiosennych roztopów. Jeden fałszywy krok i przekreśli przyszłość Litwy.
— Może, tak jak stary Kiejstut, oddałbyś młodszemu z książąt mazowieckich którąś z sióstr, skoro nie masz córek, książę? — rzekł jeden z zacnego rodu bojarow, zasiadający przy stole.
Jogaila rzucił wyrywnemu posłowi piorunujące spojrzenie.
Tylko on miał prawo decydować o książęcych ślubach. W duchu jednak przyznać musiał rację człowiekowi. Taki mariaż mógłby mu się w przyszłości opłacić.
— Zyskamy przychylność księcia, ale czy księżnej Danuty Anny? To dalej siostra księcia Witolda.
— I niewiasta — zauważył rozbawiony Lingwen, na co panowie zachichotali.
W komnacie księcia zjawił się sługa.
— Panie... Dargis niesie wieści z Wilna.
— Prosić! — odkrzyknął, gdyż już dawno spodziewał się listu od swych braci.
Choć nadmiernej ciekawości próbował się wystrzegać, aby nie tracić głowy, pomyślał zaraz o Jadwidze. Tyle niedziel już jej nie widział, tyle nocy przespał sam. Kłamcą by był, gdyby nie myślał o tym, jak dobrze byłoby mieć ją z powrotem w swym łożu. Tego jednak uczynić nie mógł.
— Panie. — Weszli Dargis w towarzystwie nieznanemu mu z imienia a jedynie z twarzy bojara. — Przyniosłem wieści z Wilna.
— Mów — rzekł, spoglądając na swego poddanego twarzą, która niczego nie zdradzała.
W środku zaś serce waliło mu w oczekiwaniu, a duszę miał niespoojną. Inni obecni w komnacie doradzcy księcia już więcej pokazywali po sobie niecierpliwości.
— Przyszła odpowiedź od księcia Wasyla?
Już dawno wyprawiłby Oleńkę w drogę do Moskwy, ale czekał, aż przyjdzie odpowiedź na proponowany kontrakt ślubny, który przesłał przez swych posłów.
— Nic mi o tym nie wiadomo. W Wilnie mówi się za to o pewnym krzyżackim liście, który dotarł do twej małżonki, ale jego treść od dawna znali wszyscy na zamku.
Jogaila zaczął podchodzić powolnym krokiem do Dargisa, a ten głowę spuścił, jakby stał przed osmańskim sułtanem.
— Co w nim było? — Zaciekawił się Jogaila.
Tylko Jadwiga na zamku posługiwała się łaciną. Nie byłby rad, jakby się dowiedział, że znowu wysyła listy do papiestwa albo zakonu za jego plecami.
— Mówi się, że... aż wstyd cytować, książę.
Uśmiechnął się, gdyż młody Sirpuciowicz rozbawił go.
— O czym to piszą Krzyżacy? — Rozłożył ręce teatralnie. — Że mam futro albo śpię ze zwierzętami?
Zebrani w komnacie mężowie zaśmiali się głośno.
— List obraża księcia Skirgięłłę, panie. — Jogaila spojrzał poważniej. — I księżną Jadwigę. "Do porubstwa dochodzi między Hedwigą z Andegawenów i synem olgierdowego węża, Algirdasa, Skirgiełłą".
Twarz wielkiego księcia zmieniła się znacznie. Zacisnął szczękę i cały się napiął jak cęciwa łuku.
— Jadwiga? Z moim bratem? Nie wierzę — odparł pewnym siebie tonem.
Większego bajania nie słyszał, co nie zmieniało tego jak bardzo te oszczerstwa gotowały w nim krew.
— Ludzie gadają, że może to być prawda, panie.
— Dargis, głupcze! — Sirputis zerwał się z krzesła, uderzając pięcią w stół. — Wybacz mojemu synowi, panie.
Jogaila podniósł dłoń na znak, aby się nie obawiał. Jeszcze nigdy nie wysłał do lochu żadnego posłańca ze złymi wieściami. Pozwolił bojarowi dokończyć.
— Co jeszcze mówią?
— Że... ksieżna i książę wymieniają listy i spiskują z krzyżakami przeciw tobie, panie.
— Możesz odejść — rzekł, zaciskając kurczowo dłonie w pięści, aby innym nie pokazać jak bardzo dotknęła go ta okrutna plotka.
Nie wierzył w winę brata. Wiedział, że jest mu lojalny i wierny niczym pies. Sam już jednak nie wiedział, czy to samo może powiedzieć o poślubionej sobie Andegawence.
________________________
Witajcie kochani po bardzo długiej przerwie.
Już parokrotnie tłumaczyłyśmy dlaczego tak ciężko szło pisanie tego akurat rozdziału. Powiemy tylko tyle, że pisanie o wojnie, w czasie wojny, nie jest łatwe.
Mamy nadzieję, że wasze oczekiwanie się opłaci, że się nie zawiedziecie.
Historia zbliża się do punktu kulminacyjnego, który przyniesie kilka dramatów.
Mamy nadzieję, że wytrwacie z nami do końca tej historii. Przed nami ostatani rozdział, ale być może z racji dużej ilości scen podzielimy go na dwa, zobaczymy. Wierzymy, że uda nam się dostarczyć wam jeszcze całą gamę emocji, którymi może będziecie chcieli się podzielić.
Postaramy się napisać kolejny rozdział jak najszybciej, by już nie przedłużać.
Dziękujemy i do następnego!
PS. Wybaczcie za zwłokę, ale kolejny raz wattpad nas bardzo nie lubi. Chyba nie chce by ta powieść się kończyła, a wy? ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top