ⱤoɀʣìɑԎ 26
Jogaila
Zamek w Grodnie, komnata wielkiego księcia. 29 maja 1389 roku.
My, Witod Kiejstutowicz, książę grodzieński, brzeski, suraski, drohiczyński, wołkowyski, kamieniecki ślubujemy miłość braterską i pomoc przeciwko wszystkim nieprzyjaciołom naszym księciu Skirgielle, księciu połockiemu i trockiemu, i przyrzekamy wielkiemu księciu Jogaile Olgierdowiczowi i całemu rodowi Olgierdowiczów zgodę zachować a złym podszeptom oskarżycieli, wrogów naszych, nie dawać wiary i o takowych zawiadamiać. A zgoda ta nie jest wymierzona przeciw temuż wielkiemu księciu, wielkiej księżnej Jadwidze, jego małżonce ani przyjaciołom ich, ani przeciw Wielkiemu Księstwu Litewskiemu...
Kniaź Jogaila dał swojemu skrybie znak, aby skończył odczytywać podyktowany przez siebie dokument. Zadowolony z jego treści, uśmiechnął się triumfalnie i jedyne czego mu brakowało to witoldowej pięczęci na pergaminie, aby w pełni cieszyć się swoim zwycięstwem nad kuzynem. Choć w prawdzie obiecał na uczcie Jadwidze zgodę z księciem, ale nie inaczej niż na własnych warunkach i te zaraz zamierzał wyłożyć na stół jak pieczony sarni udziec.
Na to usłyszał oklaski i donośny śmiech przeciął ciszę kancelarii zamkowej, jakby kto siekał mieczem.
— Brześć żeś mu przywrócił? Mało! Grodno odzyskał? Mało! Połowę ojcowizny dostał? Mało, psu parszywemu! Zawsze mało! — Pijany Skirgiełło krzyczał tak głośno, że słyszała go zapewne połowa służby na zamku i już uciekała przed nim w popłochu.
Trzymając niezgrabnie w łapskach dzban piwa, podszedł do księcia brata z rozpijaczoną, uśmiechniętą od ucha do ucha gębą.
— A tobie nie dość? — zapytał Jogaila, z pogardą patrząc na ledwie trzymającego się na nogach brata.
Skirgiełło, reflektując się, prędko łokciem obtarł usta, które mokre były od trunku.
— Wybacz, bracie, żem pijany. Przysięgam ci, że od jutra piwa do pyska nie wezmę. Tylko niech ten szczur pieczęć swą złoży.
Jogaila pokręcił głową ani na chwile nie wierząc w obietnice trzeźwości. Ileż to mu ich już złożył po pijaku, aby o nich zapomnieć, kiedy tylko zdążył wytrzewieć... Nawet ich dobrotliwa matka straciła nadzieję na nawrócenie syna.
Skirgiełło wydarł dokument skrybie, którego palce ubrudzone od inklaustu, jakimś cudem nie splamiły pergaminu, dając mu sygnał, aby czym prędzej ich zostawił samych.
— A może i tobie mam dokument spisać? Abyś mnie przysiągł, że sam do kolejnej zwady nie będziesz prowadził? — zadrżał gniewnie wielki książę, bo zachowanie starszego Olgierdowicza działało mu na nerwy.
Już straże zdążyli mu donieść, jakim brakiem obyczajów się wykazał, próbując zbałamucić panny służebne, nie wspominając już o machaniu nożem poczas wieczerzy pod wpływem wina. Pojąć nie mógł, iż miłość do picia stopniowo zabijała w nim miłość do Litwy, chociaż tej miał w sobie tyle, że powinno jej wystarczyć do końca jego żywota.
— Nie trzeba — mruknął nieprzyjemnie Skirgiełło i machnął ręką na Jogailę, który westchnął jeno, bo nie miał już słow, aby mu do rozumu przemówić. — W Krewie trzeba go było osadzić! Witold, ta tchórzliwa mysz, wszędzie będzie wietrzyć spiski. Zbierze swoich i ruszy na Wilno. Tak będzie. — Wskazał na brata palcem.
— Zamilcz! Bo biadolisz! — Zdenerwował się wielki książę.
Z pijanym Skirgiełłą nie było rozmowy, jakiej by chciał, chyba, że wylałby mu wiadro wody na głowę, aby zaczął mądrzej gadać, na co przez moment miał ochotę.
— Ta zgoda między wami ma być trwała. Obaj ujadacie na siebie jak dwa głodne psy. Myślisz, że nie wiem, żeś posłał mu ostrzeżenie przez sługę Warsza? Dosć!
Stanowczość w głosie brata zmusiła Skirgiełłę do uległości, choć ta mu czasem z trudem przychodziła, gdy przypomniał sobie, iż to on pierwszy wyszedł z łona matki. Jogaila jednakowoż już od lat dziecinnych potrafił wzbudzić w ludziach posłuch i nawet on, najstarszy z synów Julianny z Tweru, robił wszystko co mu kazał. Gdy kazał wsadzić się na konia pomimo sprzeciwu ojca, robił to. Gdy chciał samotnie zapolować bez wiedzy matki, pozwalał mu na to, ciągle przy nim będąc i słuchając się go bardziej niż wielkiego Olgierda.
I tym razem też potulnie łeb spuścił, rzekłszy:
— Wybacz, bracie.
— Witold knuć nie będzie. Przynajmniej na razie... — Wielki książę zaczął się głośno zastanawiać. — To da nam czas. Sami będziemy węszyć i obserwować...
— I myślisz, że Witold przeprosi, że mnie obmawiał za moimi plecami? — zapytał już poważniej i spokojniej książę trocki.
— A może nie miał racji? Żeś srogi i rozpustny? — zapytał brata, a co ten jeszcze bardziej się ukorzył. — Ale nikomu obrażać mego brata nie wolno.
"Prócz mnie", dodał żartobliwie w myślach. Uśmiechnął się, szturchając Skirgiełłę, na co ten odwzajemnił uśmiech, ale kwas podszedł mu do gardła i musiał pochylić się nad dzbanem. Jogaila poklepał brata po ramieniu, po czym podszedł do pulpitu skryby, sięgając po drugi, pisany wcześniej dokument, o którym bratu nie zdążył jeszcze powiedzieć.
— Co to jest? — zapytał słabym głosem, gdyż mdłości dawały mu się we znaki.
Skirgiełło zerknął nieśmiało na pergamin, po czym uśmiechnął się chytrze.
— Dokument na posiadanie Trok — rzekł, sam sobie odpowiadając i spojrzał na brata z uznaniem.
— Powiadom Lingwena i szykuj wyprawę na Psków — dodał Jogaiła, patrząc z miłością na starszego brata. — Pokaż, żeś jest Olgierdowicz i że mogę ci ufać.
Skirgiełło, zdumiony i roztrzęsiony, bo znów dostał więcej niżby mógł oczekiwać, wstał i ze wzruszeniem padł przed bratem na kolana.
— Sam mnie w Krewie osadź, jeśli kiedykolwiek w ciebie zwątpie, bracie kochany.
Jadwiga
Dziedzinie zamkowy. 30 maja Roku Pańskiego 1389.
— Słońce dziś pięknie ogrzewa, pani — zachwycała się Erzsebet, wystawiając łabędzią szyję do słońca.
Gdyby nie to, że Jadwiga obiecała mężowi, że będzie unikać jazdy konnej, sama chętnie wybrałby się na przejażdzkę nad brzegiem Niemna. Główna siedziba księcia grodzieńskiego, drewniany gród z kamiennym stołpem nie przypominał jej zamków, jakie widywała na Zachodzie, a mimo to księżnej Annie i księciu Witoldowi nie można było odmówić przepychu, z jakim ich przyjęli.
— Wracajmy już — rzekła Jadwiga z łagodnym uśmiechem.
Cały dzień nie widziała męża i miała nadzieję, że choć jeden raz uda im się spożyć wspólnie posiłek. Towarzystwo księżnej Anny było znośne, ale głośne, a ona miała nadzieję na chwilę odpoczynku, bez wystawnej celebracji i ulubionych grajków Światosławówny.
Gdy wraz z milczącą Margit i rozweseloną Ersebet były przy stajniach, zobaczyły księcia Witolda w towarzystwie Marvarda. Krzyżowiec dosiadający konia o karej maści, ruszył w kierunku bramy, nim Jadwiga zdążyla do niego podejść. Była jednak pewna, że obaj panowie zamienili ze sobą słowo.
— Księżno. —Witold się ukłonił, jakby miał przed sobą koronowaną głowę, co zawsze czynił w jej obecności, okazując jej należny szacunek.
— Książę. — Jadwiga uśmiechnęła się szczerze na powitanie, zaczynając niezobowiązującą rozmowę. — Mam nadzieję, że księżnej Annie i księżniczce Zofii spodobały się podarki.
— Tak, pani. Obie czekają na odpowiednią okazję, aby oddziać suknie od ciebie. Moja córka rada jest szczególnie z podarowanego krucyfiksu.
Jadwiga skinęła głową, radując się, że serce młodej księżniczki wypełnia również głęboka wiara.
— Pozwolisz, pani, że cię odprowadzę do twych komnat?
Księżna zgodziła się bez wahania, wskazując swoim dwórkom, aby zachowały intymną dla rozmowy odległość. Od razu przeszła do sedna sprawy:
— Wiem, Witoldzie, żeś nie rad z ostatnich decyzji mojego księcia męża. Chcę jednak potwierdzić, iż zależy mu jeno na zgodzie między litewskimi książątami. Wiem też, książę, że w sercu chowasz tę samą miłość do Litwy jak książę Jogaila.
Przystanęli przy filarze tak, że teraz oboje mogli spojrzeć sobie w oczy. W spojrzeniu pana tego zamku nie dało się ukryć, iż zdziwiła go otwartość, z jaką do niego przemawiała. Kiejstowowicz musiał oddać, że Jogaila miał u boku odważną, mądrą niewiastę, której w tej chwili szczerze mu zazdrościł.
— A można budować zgodę na niesprawiedliwości, pani? — Delikatnie kpiący uśmiech pojawił się na twarzy księcia Witolda i Jadwiga nabrała wówczas pewności, że rozmawiali ze sobą szczerze.
— Co masz na myśli?
Witold zaśmiał się, a śmiech ten krył w sobie dużo żalu, wręcz smutku.
— Wiernych wojów wrzucanych do ciemnicy, odbieranie majątków i podmowy, pani. "Strzerz się mnie, jak i ja ciebie strzec się będę" — zacytował.
Jadwiga westchnęła, domyślając się do kogo te niepochlebne słowa mogły należeć i w duchu postanowiła poważnie porozmawiać sobie ze szwargem przy stosownej okazji.
— Wielki książę czasem nieco inaczej pojmuje niesprawiedliwość, nadto miłuje brata, ale nie pozwolę, aby spotkała cię żadna krzywda, Witoldzie. Jogaila z czasem doceni twą pokorę i wierność Litwie.
— Ufa Skirgielle bardziej niż własnym oczom, pani.
— Książę Skirgiełło też zrozumie, że wszelkie waśnie między książętami są jak woda na młyn dla Zakonu Krzyżackiego. Musisz mu wybaczyć. Ty i Jogaila kiedyś będziecie jak dwie dłonie, które jeden miecz będą dzierzyć. Wspólnie dokonacie niemożliwego.
Witold patrzył na Jadwigę z niedowierzaniem. Z jego oczu zniknął utajony spryt i nieufność, które nie zawsze ukrywał, a pojawiła się szczera wiara.
— Niech twe słowa się spełnią, kniahini. — Przyłożył dłoń do serca.
— Będę się o to modlić. Aby wasza była silna. I aby nikt więcej nie rozrywał serca Litwy na pół w bratobójczej wojnie.
Książę Witold westchnął i spuścił głowę.
— To Jogaila chce wojny — rzekł cicho po długim milczeniu. — Ja żądam tego co mi się należy.
— Mówisz o Trokach...
Jadwiga o powodzie odebrania księciu ukochanej ojcowizny wiedziała nie od dziś i decyzję wielkiego księcia w pełni rozumiała, bowiem inna po jego zdradzie i ucieczce do Zakonu zapaść nie mogła w trakcie wojny o sprawowanie rządów na Litwie, ale czuła, iż to głównie ona stała na drodze trwałego pokoju zwaśnionych kuzynów. Była jak cierń, który uwierała Kiejstotowicza od lat i nie pozwalała mu żalu przeboleć, a też księciu Jogaile w pełni zaufać krewnemu.
— Oddał je Skirgielle po złości mnie! A to my razem winniśmy rządzić Litwą jak nasze ojce przed nami.
— Zapominasz, Witoldzie, dlaczego to uczynił.
— Odpokotowałem już swe winy, pani. Z serca żałowałem.
— Wiem — rzekła, gdy przystanęli w pobliżu kobiecych komnat. — Spróbuję porozmawiać z Jogaiłą, przełamać jego niechęć tobie.
Książę ukłonił się w podziekowaniu i już miał się oddalić, by nie wzbudzać niepotrzebnego zamieszania, przebywając w kobiecym skrzydle zamku, gdy Jadwiga nagle odwróciła się, a jej plecy wyprostowąły się w dostojności godnej prawdziwej królowej.
— Wierzę w twą mądrosć, Witoldzie i ufam, iż nie wystąpisz przeciwko mojemu mężowi — rzekła z powagą, zaglądając księciu w oczy. — Ale jeśli znów go zdradzisz, wiedz, że popamiętasz gniew wielkiego księcia, ale i mój.
Jogaila
Zamek w Grodnie. Początek czerwca Roku Pańskiego 1389.
Książę przymknął oczy i bez wysiłku najmniejszego przywołał w myślach twarz Jadwigi, swej pięknej, uroczej lilii. Jej bujne loki, które często nawijała na palec, oczy byste i mądre jak u żaka czy magistra. Blade lica, gładkie jak płatek najcenniejszego kwiatu. I usta, z których pragnął scałowywać słodycz do końca jego dni. Rozmarzony i upojony marzeniami niechętnie otworzył jedno oko i ... skrzywił się. Bowiem szkic, jaki pokazał mu ruski malarz, ponoć wykonawca najlepszych ikon w całej Rusi, w ogóle jego Jadwigi nie przypominał.
— Nie... podoba się, panie? — spytał jeden z artystów, odziany w długi, kosztowny surkot i spiczastą czapkę, pod którą najchętniej by się skrył razem ze swym strwożonym uczniem.
Jogaila westchnął, bo rysunek brzydki nie był. Jeno jemu się wydawało, iż nie ukazywał w pełni urody jego uroczej małżonki.
Nie mówił nikomu o swych planach, ale już od przyjazdu do Grodna umyślił sobie stworzyć dla Jadwigi portret, który mogliby podziwiać wszyscy w wileńskim zamku albo tylko on, jeszcze nie zdecydował. Czuł natomost, że Jadwiga jako gorliwa chrześcijanka nigdy nie zgodziłaby się ukazać taką próżność, zatem on wziął ten grzech na siebie. Wiedział bowiem, iż obraz o wiele więcej powie o jej pięknie niż każde słowo, które o niej wspomną potomni. A chciał zachować jej wizerunek na zawsze, bez mgły, która z upływem czasu okryje jej twarz.
— Nie... — mruknął posępnie. — Ale jest za... blady. Chcę, by ten obraz był inny niż wszystko, co malowałeś.
— Ikony się pisze... — szepnął, ale książe jakby go nie słyszał.
— Ma być cały w bieli, czerwieni i ... złocie. Niezwykły. Zapłacę.
— Zło-cie, panie? — Malarz ściągnął czapkę, czując jak po czole ściekają mu krople potu. Zaczął ją gnieść w dłoniach. — Niezaprzeczalna jest pobożność i bogobojność Jaśnie Pani, ale... złoto symbolizuje świętość. A księżna, wybacz panie, jeszcze nią... nie jest.
Jogaila wejrzał na malarza spod byka, aż biedaczyna cofnął się w przestrachu i uniżył głowę. Kląc się na swój prędki język, wyjął z niewidocznej wewnęrznej kieszonki surkota chustę, którą zaczął przecierać tęgą twarz.
— Namalujcie też ukochane lilie księżnej — wspomniał, unosząc palec w górę. — Ale najważniejsze. Chcę, by Jadwiga była na nim jak żywa, by na każdego, kto na nią spojrzy spłynał jej blask.
Wielki książę stanął plecami do swego gościa, opierając się o gryms komika, w którym mały płomień tlił się jeszcze i zamyślił się.
— Słyszałeś o Madonnie z Bełza? — spytał po chwili.
— A kto by nie słyszał, panie mój. Ponoć to cudowna ikona.
— Matka mi o niej opowiadała.
Jogaila uśmiechnął się i na myśl o starej kniahini, księżnej Juliannie serce księcia wypełniło ciepło i tęsknota. Tyle razy jego matka próbowała zakrzepić w nim prawdy wiary, od której od uciekał prosto w końskie siodło i gnał w knieję. A wystarczyło, iż na żonę spojrzał, by choćby dopuszczać istnienie Jedynego Boga.
— Mówiła, iż jej wzrok przeszywał duszę... — rzekł ciszej, pogrążony we własnych myślach. — Obraz Jadwigi ma być taki. Ma poruszać serca.
— A na jakich deskach napisać ikonę? Znaczy obraz, się rozumie?
Jogaila podszedł do stołu, na którym ruski ikonista wystawił kilka desek dla wglądu dla kniazia. Litwin w spokoju obejrzał każdy z nich, podotykał, przesuwając smukłymi palcami po drewnie, aż w końcu orzekł.
— Te. Cedrowe. Najlepsze jakie macie. Tylko ani słowa nikomu. To ma być tajemnica.
— Ma się rozumieć, panie... — dodał malarz z szacunkiem.
Zadowolony Jogaila odwrócił się twarzą do drzwi i pobladł, widząc w szparze między uchylonymi drzwiami, jak w kierunku jego komnat zmierzała jego żona. Szybko machnął ręką na malarza i jego pachołka. Niestety ci zbyt wolno zbierali deski ze stołu i minęli się z księżną w progu komnaty. Zaciekawiona Jadwiga odprowadziła ich spojrzeniem, po czym wejrzała na męża podejrzliwie.
— Zwołałeś do siebie malarzy z Rusi?
Jogaila przełknął ślinę.
— Muzykom Anny w końcu skończyły się pieśni? — Zmienił temat i podszedł do żony z uśmiechem, by zawstydzenie ukryć.
Ujął jej dłonie i ucałował.
— Prędzej księżna napisze dla nich nowe... — odparła rozweselona Jadwiga, po czym oboje się zaśmiali.
Sprawa, z którą przyszła wymagała jednak stosownej powagi, dlatego szybko na jej licach pojawiło się dostojne skupienie i zapomniała o tym, co tu widziała. Obiecała wszak Witoldowi, iż choć wspomini z mężem sprawy jego kuzyna.
— Słyszałem, że oddałeś na piśmie Troki Skirgielle.
Jogaila uspokojony, że nie drążyła tematu malarzy, ze spokojem odpowiedział.
— To formalność. Od dawna był ich panem i to się nie zmieni.
— To rozjuszy Witolda, a bodaj dwa dni temu ślubował wierność twemu bratu. I tobie — dodała, bo książę, jakby o tym zapominał.
— Rozmawiałaś z nim... — zauważył i spojrzał na żonę z przymrużonymi oczami, jakby znów cośprzed tym zataiła. — Żalił się na mnie?
Jadwiga podeszła bliżej księcia i stanęła za jego plecami, kładąc mu dłonia na zesztywniałych ramionach, na których zbyt wiele trosk się zebrało. Musiała zdjąć mu je z pleców, nim całkiem go przytłoczą. Tylko tak mogła mu ulżyć.
— Witold źle zrobił, wybierając zakon, ale zrozumiał swój błąd lata temu. Nie każ go wciąż za ten sam grzech.
— Nie każę. Dałem mu Łuck i Grodno. Pozwalam na ślub Ryngałły.
— Ale mu nie ufasz — dodała rzeczowo księżna, a Jogaila poczuł dumę z żony, że znała go nie gorzej niż on swego konia. — A książę to czuje.
— Ufałbym mu bardziej, gdyby nie skradał się do mnie jak wąż.
"I nie ubijał w snach", ale tego już księżnej na głos nie wyjawił.
— Myśli, że oddając potajemnie Zofię Wasylowi Dońskiemu osłabi mnie, ale ja będę sprytniejszy.
— Obaj jesteście jak zwierzęta zagonione przez ogień w ten sam las. Błądzicie, a tak naprawdę powinniście się szukać. Sam wiesz, że Witold byłby ci wsparciem.
— Nie mówmy już o Witoldzie...
Litewski kniaź odwrócił żonę twarzą do siebie i położył rozgrzane dłonie na pasie jej sukni, który w myślach nie raz z niej ściągał.
— Cieszę się, że jesteś tu ze mną, Jadwigo — wyznał, patrząc w jej oczy, które ubóstwiał ponad wszelkie inne ziemskie dobra. — Bogom winienem dziękować za tak mądrą i dobrą żonę.
Oczy Jadwigi rozbłysły niczym dwa ogniki. Książę właśnie taką kochał ją widzieć: radosną jak pieśń wygrywaną spod smyszka mistrala, pełną ognia, które ukradła Perkunowi. I taką właśnie chciał zachować na obrazie. Za to księżnej wpadł do głowy swój pomysł, który dziś zamierzała ziścić.
— Wiem, co rozwiałoby twoje obawy względem Witolda... — Zalotny uśmiech wkradł się na twarz Andegawenki, której palce zaczęły swój niewinny taniec z palcami księcia, kusząc i zwodząc niczym dłonie rusałki.
Książę podążył za jej ruchami, byle tylko nie odchodziła daleko.
— Co takiego? — spytał, choć stracił zainteresowanie rozmową, pochłonięty delikatnymi muśnięciami.
— Gdybyś dał Litwie dziedzica. A do tego potrzeba... — Jadwiga wykonała sugestywny gest głową i jej policzki lekko się zaróżowiły.
Jogaila zaśmiał się, nie myśląc, iż po takim czasie są jeszcze rzeczy z ich wspólego pożycia, które mogły zawstydzić jego ukochaną, świętobliwą panią. I mógłby to teraz ku własnej uciesze wykorzystać, ale musiał spojrzeć na sprawy nie przez pryzmat życzeń, a takim, jakimi były.
— Nawet z synem Witold będzie groźny — odparł smutno. — Dlatego poukładam się z kim się da, byle być od niego silniejszym.
Jadwiga westchnęła, widząc, iż myśli księcia mocniej są dziś skupione na Litwie niż na niej, do czego zdążyła przywyknąć. Strzepnęła drobny pyłek z ciemnej tuniki księcia i rozłożyła dłoń na jego piersi.
— Szukaj sojuszy, ale nie pomijaj go następnym razem. Okaż mu, że go cenisz, nawet jeśli nie przestaniesz patrzeć mu na ręce.
Jogaila przyjął jej słowa do serca, ale wciąż nie miał sobie nic do zarzucenia, uważając, iż to od Witolda zależało to, jak książę winien go traktować. Sprzyjanie mu, bez kontroli, uznawał za nieroztropność. Odsunął się, uznając temat Witolda za zakończony i nawet zabiegi żony nie skłoniłyby go do zmiany zdania o kuzynie.
— Kazałam już pakować kufry — dodała księżna, doskonale odczutując zmianę nastroju u męża. — Skoro ułożyłeś się z Witoldem...
— Nie musimy jeszcze wracać do Wilna — zaproponował Jogaila, wyczuwając smutek w głosie żony.
Twarz Jadwigi ożyła, jakby z chmur wyjrzało słońce.
Wielki książę nie był ślepcem i zauważył, jak ukontentowana była, mogąc tu z nim przybyć, by choć na krótko opuścić bramy Wilna, które i jemu czasem doskwierały jak więzienne kraty. Ale on mógł zapuścić się w głuszę kiedy chciał. Jego żona na taką dogodność liczyć nie mogła.
— A dokąd mielibyśmy pojechać?
Książę przysunął się, a książną przywitało ciepło jego oczu.
— Zwołałem w Nowogródku zjazd kniazów z Podola i Horodka. Fiodor Koriatowicz i Iwan Horodecki z bratem Jurijem muszą potwiedzić wierność mnie, skoro Olgimuntowic Holszański jest na usługach Witolda.
— Rozumiem, że pragniesz obsadzić hospodarstwo podolskie po zmarłym Borysie i Konstatnym, ale Horodeccy zawsze stali u twego boku. Na co ich zwołujesz?
Usta wielkiego księcia wygięły się w cwanym uśmiechu, a jego oczy wnet zajaśniały lotnością i przytomnością umysłu. Nic za to nie mógł, że od wilkiego dzwonu odzywała się w nim próżność, zwłaszcza gdy mógł czymś swą światłą żonę zadziwić, a i chełbić się przed sobą swym polotem.
— I w tym liczę na ciebie, miła moja. Razem z Iwanem przybędzie jego syn, Dawid Dymitrowicz. Przyjrzysz mu się za mnie.
— Mam szpiegować?
Jogaila wybuchł śmiechem, widząc zbłąkany wzrok księżnej. Odsunał się i zaczął przechadzać po komnacie, jakby rozprawiał w obecności ważnych posłów.
— Obejrzysz go, ocenisz jego obyczaje. Chcę go sprawdzić, nim oddam mu swoją ukochaną siostrę. Byle komu jej nie dam.
— Wydasz za niego Oleńkę?
— Nie, Marię. Oleńka... będzie miała inne zadanie.
Mina księcia zrzedła i żal go ścisnął na samą myśl o najmilszej siostrze, od której mogło się okazać, wymagać będzie zbyt wielkiego poświęcenia. Ale potrzebował być teraz bardziej władcą niż bratem.
***
Nowogródek, Połowa czerwca 1389 roku.
Wjechali na dziedziniec przez Wieżę Bramną, ale wielki książę sam udał się w głąb ciemnej krypty, znajdującej się w cerkiewnych podziemiach zamku, w której to na wieczny odpoczynek pogrzebano szczątki litewskiego króla. Skryte w grobowcu z kamienną tablicą na kanafalku, a nie spalone na potrzebowym stosie. Ale jeno ciało Mindowe odziano w całun, nie jego ducha, bo w myśli księcia Jogaiły, ten krążył wolny po listowiu jak reszta wielkich synów Litwy.
A on, syn Olgierda, wnuk Giedymina, będąc tu dziś, kilka stuleci później, rozdarty się czuł, jakby dzieło jego wielkiego przodka już zostało rozszarpane przez jego wrogów i rozzuchwalonych braci, pogrążając Litwę znów w wielkim chaosie i klęsce rozbicia.
Echo wysadzanej kamieniami posadzki niosło ciężkie kroki trzewików, a płomień skwierczał w ręku księcia, gdy przecinał ciemności łyczywem. Czując w nozdrzach wilgoć murów i duszący kurz, wetknął pochodnię w uchwyt na ścianie, po czym złożył ukłon przed grobem, ale sobą by nie był, gdyby wyszedł bez rozmowy z Pierwszym Królem. Kucał, gdy światło i cień na jego twarzy nie mogły się pogodzić, to rozświetlając ją, to znów pogrążając w mroku.
— Mam się chrzcić i porzucić wiarę ojców? — spytał tego ducha, który przed wiekami te same pytania sobie zadawał co on. — Litwa bez chrztu zginie, a z nim się wykrwawi. Co robić? Jak jej bronić?
Cierpliwość nigdy nie była cnotą księcia, zatem, gdy Mendog milczał uparcie, choć dało się wyczuć, że słuchał, w księciu rósł smutek. Przyszedł do niego po odpowiedzi i o to jedno prosił.
Pierwszemu Królowi przypisywano wielką mądrość, z której chciał czerpać garściami, by swoje demony odgonić. Jadwidze nie wyznał do końca prawdy, bowiem, owszem, zwołał tu zjazd panów litewskich, ale pragnął też rozwiać swe wątpliwości, które go męczyły po nocach. Przepowiednie Ragany, jego sny, znaki, które odsyłali mu bogowie i ten anioł w postaci umłowanej żony, który wydawał mu się jak cud boży, który chrześcijanie przypisaliby Bogu z Rzymu.
Z nikąd pomocy, znikąd odpowiedzi i w księciu rosł tak wielki głaz, że bał się, iż lada dzień nie zdoła go unieść.
— Gdzie jeszcze szukać przyjaciół? Kto jest mi wrogiem?
Miał ich tylu, iż tracił czujność. Nie dostrzegał bowiem jak rodowa trucizna niepewności już płynęła mu w żyłach, zatruwając myśli.
— Czy Jadwiga jest jednym z nich? — szepnął, bliski rozpaczy, więc po cichu zaczął się modlić.
Twarz Mendoga z posągu pozostała niewzruszona na jego błagalne prośby, ale z nagła światło pochodni zgasło, jakby przez sam środek krypty zahulał wiatr.
Książę poderwał się z bijącym sercem i stanął na równe nogi.
"Czyżby skrytobójca gdzieś tu na mnie czyhał?", pomyślał. Przeszył go chłód, jakby zrobiło się jeszcze zimniej w tych ponurych lochach i w nosie czuł już zapach cierpienia i śmierci. Ręka sama odnalazła jego sztylet, który nosił przypięty przy pasie tuniki.
Rozejrzał się wokoło, a gdy jego wzrok szukał na grobie postaci Mendoga, tam jej nie było. Zamiast tego stał przed nim wysoki, postawny władca Litwy w długim ciemnym płaszczu z herbem litewskiej Pogoni i z wielką, wysadzaną jantarami, koroną na głowie. Ich blask oślepił Jogaiłę.
Książę cofnął się, szeroko otwierając oczy i zamrugał, bo chyba rozum mu odebrało. Chciał coś rzec, zrobić krok i dobyć ostrze, choćby dla własnego bezpieczeństwa, ale zastygł. Mógł jeno patrzeć, czekać cierpliwie, co mu los przyniesie.
Pierwszy Król poruszył się, ale jakby płynął w powietrzu. Gdy zbliżył się do Jogaiły, wydawało mu się, że olbrzym przed nim stanął. Głowę miał dwa razy większą niż u zdrowego człeka, a oczy i usta nieruchome i do księcia wreszcie dotarło, iż to z duchem litewskiego króla przyszło mu się zmierzyć.
Bał się, głupcem by nie był, gdyby trwogi w sercu nie poczuł na widok ducha swego przodka, ale cokolwiek dotychczas uczynił, czynił z myślą o dobru Litwy. I nawet jeśli przyjdzie mu za to kiedyś słono zapłacić, żadnej ze swych decyzji by nie zmienił. Liczył może nie tyle na łaskę króla, co zrozumienie.
Odnajdując w sobie odwagę i czując, iż odzyskiwał władzę w ciele, wejrzał na króla. Przyklęknął na kolano i złożył mu głęboki pokłon. Mendog, który potrafił czytać ludzkie dusze jak księgi, ściągnął ze swej głowy koronę i nie odnajdując w duszy księcia kszty pychy, zuchwałości czy próżności, a serce czyste i dobre, uniósł symbol swego panowania na Litwie nad głową młodego Olgierdowicza. Nim książę Jogaiła się obejrzał, korona litewska spoczęła na jego skroniach. Gdy poczuł jej ogromny ciężar, który chciał go niemal wgnieść w ziemię, obu zalało światło.
A potem książę znów został sam, bez korony, za to bogatszy o nowe pytania.
Jadwiga
Zamek w Nowogódku. Połowa czerwca Roku Pańskiego 1389.
Jadwiga z radością przyjęła nowinę, że książę nie planuje jeszcze powrotu do litewskiej stolicy. Myślała, iż po rozwiązaniu sporu Skirgiełly z Witoldem każe jej wrócić do Wilna, by kolejny raz ruszyć w objazd po rozległym kraju. Tymczasem książę nie tylko nie odesłał jej, a życzył sobie jej towarzystwa. Wspólnie podjęli nieśpieszną wyprawę do Nowogródka, starego zamczyska wzniesionego na wzgórzu, którego nikt od wieków należycie nie odbudował, a która po konfiskacie dóbr poplecznikom Witolda i po odebraniu go Towciwiłłowi weszła w posiadanie Koriatowiczów. Po ceglanej okazałej warowni zostały pokruszone mury i pogłos dawnej świetności po tym jak osadnicy sami miasto spalili i opuścili przed przybyciem krzyżowców.
Ale to tu, w tym miejscu opuszczonym przez ludzi i Boga, stał grób Mendoga, wielkiego litewskiego władcy i Pierwszego Króla, który scalił zwaśnione plemienne rody, tworząc jedno, wielkie po dziś dzień Księstwo Litewskie. I Jadwiga doskonale wiedziała dlaczego jej mąż pragnął odbyć tu pielgrzymkę, nim uda się na narady z krewniakami w sprawie poparcia. Jej pradziad, Władysław z jego małżonką Jadwigą również zjednoczyli rozczłonkowane polskie księstwa jak ciało biskupa Stanisława, pod jedną koroną, Koroną Polski.
Andegaweńska królewna poczekała na księcia na dziedzińcu, a widok jego udręczonej miny, tak niepocieszonej, jakby nie otrzymał tego po co tu przybył, popsuł jej nastrój. Przysuneła się bliżej do jego boku, jakby sama miała stać się filarem jego zamku.
— Chodźmy... Kniazie czekają — szepnęła cicho i wzięła księcia pod boki.
Rozmowy szczęśliwym zrządzeniem losu dla księcia okazały się pomyślne, bo zarówno Horodeccy kniazie jak i hospodar Podala przysiągł księciu i kniahini swą miłość i wierną służbę. Porozumienie zakończyło biesiadowanie, które trwało kilka dni po czym Jogaila zwołał przygotowania do łowów. I tym razem książę litewski miło zaskoczył swą żonę, gdy pozwolił jej udać się razem z nim i księżniczkami horodeckimi, które przywiózł ze sobą ich brat, Dawid, szukając dla nich odpowiednich mężów.
— Powierzam ci pani w opiekę me drogie siostry, Helenę i Anastazyję, licząc, iż przygarniesz je pod swe anielskie skrzydła — rzekł kniaź Dawid Hordecki przy jednym ze spotkań, a Jadwiga zaraz usłyszała ciche westchnienie jej dwórek za plecami.
Kniaź wyglądem bowiem nie odstawał od reszty zacnych rycerzy, o których to z uwielbieniem słuchały z ksiąg Jadwigi. Był to mąż wysokiej postury i męskiej budowie, o łagodnym, miłym obliczu. Za każdym razem, gdy mignął im gdzieś na zamku, wszystkie panny wodziły za nim oczyma złaknionymi piękna.
Księżniczki ukłoniły się z gracją, a Jogaila chwycił żonę za dłoń.
— Mój anioł z pewnością dotrzyma im towarzystwa — rzekł wówczas, całując palce jej dłoni, po czym zabrał księcia ze sobą, by omówić szczegóły polowania.
Jadwiga rada była z takiego obrotu spraw, a zwłaszcza z możliwości cieszenia się mężowską obecnością wśród urokliwych terenów rusyczyzny, o których tyle z ust księcia opolskiego Władysława posłyszała za młodu w Budzie. Księciu co prawda tym razem nie udało się ubić niedźwiedzia, ale zadowolił się kilkoma sztukami dzików i przebywaniem na polanie, w samym sercu puszczy nowogrodzkich. Nieopodal rozciągało się przejrzyste niczym kryształ jezioro, nad którym rosły kwiaty, których Jadwiga nie potrafiła choćby nazwać.
***
Jadwiga przeczesywała swe długie loki grzebiniem, siedząc na krześle, gotowa już spocząć do snu w swym namiocie, ale książę wciąż myślami był daleko od jej łoża. Stał przy dębowym stole i popijał napar, który przyrządzał mu jego osobisty medyk. Raz czy dwa pytała męża, czy to lekarstwo na wstydliwe dolegliwości księcia, którego włosy zaczeły się przerzedzać z powodu trosk, ale on odparł tylko w niewielemówiących słowach, iż zioła są po to, by dodawać mu jeno męskiej siły i woli ducha. O szczegóły zatem nie prosiła.
— Helena i Anastazyja to urocze niewiasty. Może wydamy za którąś Wigunta?
— Prędzej Korygiełłę — zaśmiał się książę, odłożył kubek i stanął za plecami kniahini. — Jemu łatwiej przemówić do rozumu.
— Kniaź Dawid to dobry wybór. Maria będzie szczęśliwa.
Twarz księcia zmarszczyła się, a Jadwiga znów rozpoznała, iż w jej mężu rodziła się chorobliwa zazdrość.
— Skąd ta pewność?
Księżna uśmiechnęła się skrycie i udając, iż ogląda się w zwierciadle, jakby księcia z nią nie było, wyjaśniła:
— Wystarczy jak spojrzę, z jakim uwielbieniem odnosi się do swych sióstr. Jesteście w tym bardzo do siebie podobni. Mnie to pomogło rozwiąć wątpliwości przed ślubem.
Jogaila spojrzał na Jadwigę z odbicia.
— Poszłaś za mnie, bo miłuję siostry? — spytał z przymrużonymi z ciekawości oczyma, bowiem zawsze myślał, iż co inne zwabiło do siebie jego ukochaną żonę. — A gdybym ich nie miał?
— Wtedy dłużej bym się zastanawiała.
Książę nachylił się i ucałował ją w obojczyk. Ciepły strumien oddechu owiał twarz węgierskiej królewny, niosąc ze sobą świeży zapach igliwia i lasu, jakby książę dobiero co z niego wyszedł.
— Wykradłbym cię — szepnął wprost do jej ucha.
— I zmusił do ożenku?
Jadwiga się zaśmiała, bo jej mąż był niezwykle czuły na punkcie niesprawiedliwych porównań do stryja Kiejstuta i wstała z krzesła. Ujęła dłoń męża w swoją i zacząła ciągnąć w stronę łoża, które obiecała zawsze zabierać ze sobą w podróż, na wypadek tak miłych okoliczności, by go spożytkować.
— Zapominacie, książę, że jam jest córką króla. Nie waszą kapłanką.
Litwin, zatrzymał się zgubiony w głębi jej oczu i słodyczy, którą pragnął teraz się delektować jak ulubionymi gruszkami. Ale twarz miał skupioną i spiętą, niepowodowaną zaczepkami księżnej.
— Jesteś moją lilią. Moim likimas*.
"I moją zgubą", dodał w myślach. Bo jeśli prawda to, co przepowiadali mu bogowie, to on już przepadł. Zgubił się w miłości do niej, dał spętać kajdanami i żadne ofiary bogom nie były w stanie go z tych więzów miłowania wyzwolić. Czekał jeno jak skazaniec, czym i kiedy przyjdzie mu za swój grzech zapłacić, jak jego strytowi Kiejstowowi czy kapłanowi Lizdejce.
Jadwiga popatrzyła na męża z niezrozumieniem, bo często używał wiele pięknych, ale nieznanych jej jeszcze słów w swojej mowie. Jednakze ciepło, jakie kryło się w jego spojrzeniu zwiastować złego nie mogło i to uspokoiło księżną.
Uniosła się na palcach, by ucałować męża na dobranoc, gdy do namiotu jak w sam środek burzy wdarł się bojar Sirputis.
— Panie! Niebo płonie!
Jogaila zeszytywniał w jej ramionach i odsunął się.
— Na Perkuna! Pożar?
— Nie! Perkun ciska gwiazdami!
Jogaila, który nie zdążył zdjąć z siebie tuniki, wybiegł z namiotu. Jadwiga na prędce szukała futra z sobolii czy czegoś, czym mogłaby się okryć, nawet jeśli letnia aura dopisywała i żałowała, że odprawiła już węgierskie siostry.
Wyszła za mężem i ujrzała jak po niebie płyną jasne świetliste strugi, jakby kto patykiem pisał po sklepieniu. Zlękła się, bo takiego deszczu upadających gwiazd jeszcze w swym krótkim życiu nie widziała i czuła się, jakby za chwilę z nieba miały zniknąć wszystkie na raz. "I ciemność znów wygra z jasnością, szatan z Bogiem". Ta myśl już zmroziła jej gorącą piastowsko-andegaweńską krew w żyłach i jeno w milczeniu obserowała, licząc kolejne gwiazdy, które pojawiały się, by po mrugnięciu okiem odejść w niebyt.
Odszukała księcia nad brzegiem jeziora, w które patrzył zamiast w niebo. Położyła mu dłoń na ramieniu, a on wzdrygnał się, zaskoczony. Nic jednak nie rzekł, nie kazał żonie się położyć ani innym tego nie powiedział. Twarz miał jeszcze mocniej zaoraną niepokojem.
— Zły znak? — spytała cichutko i przyłożyła policzek do książęcego ramienia.
Wciąż stał w milczeniu, zajęty walką z własnymi lękami. Gdy już myślała, że tej nocy Litwa znów jej księcia zabrała dla siebie, przyciągnął ją do siebie i odezwał się tajemniczo. Mówił wolno, powoli.
— Wedle legendy w tym miejscu wzniesono miasto Świteź, piękne jak marzenie. Któregoś razu nowogrodzką ziemię zaatakowali najeźdzcy. Mężowie i starcy chwycili za broń, a niewiasty z dziećmi zostały same. Gdy byli pod bramą, a świtezianki gotowe były spłonąć, stał się cud. Ziemia rozstąpiła się i miasto przykryła woda, chroniąc przed wrogiem. Wokół niego wyrosły kwiaty, jak żadne inne. Gdy najeźdzcy je zerwali, zginęli w męczarniach.
— Ty sam obronisz całą Litwę — zapewniła, opierając tył głowy o policzek księcia. — Nie potrzebujesz cudu.
Jogaila stanął za żoną, a blask odbijanych od wody świateł tańczył po jego mrocznej, ponurej twarzy. I choćby chciał cieszyć oko cudnym widokiem, bliskością ślubnej, w myślach głowił się, czy aby Jadwiga nie jest jego trującym kwiatem.
Skirgiełło
Księstwo Połockie. Początek listopada 1389 roku
Po dokonaniu przeglądu litewskich wojsk zebranych na rozkaz brata księcia z ziem połockich, Skirgiełło posłał najszybszego gońca z wiadomością do brata Lingwena, aby ten lada dzień gotował się do wymarszu na Pskowian.
Krew w nim gorąca buzowała jeszcze bardziej, gdyż dawno nie dzierżył w ręku miecza, którym to mógłby siekać ciała i czaszki tych, którzy nie poddadzą się jego woli, bo też nigdy tak wielkiej władzy w sobie nie czuł, jak wtedy gdy stał przed decyzją odebrania komuś życia. I choć zabijać nie lubił i czynił to z konieczności, to już samą walką się lubował i cniło mu się do niej, bo nigdy mu tak serce żwawo nie pracowało w piersi jak podczas potyczki.
Teraz też przechadzał się po zbrojowni, wcześniej sprawdzając jakość nowej broni, którą to kazał sprawić swoim najlepszym wojom przez tutejszego miecznika, gdy czyjeść nadejście przerwało mu podziwianie nowych nabytków.
— Pannie! — rzekł przybyły, brudny po długiej końskiej jeździe i odpowiednio od tego pachnący.
Książę Połocka odwrócił się, najchętniej rzucając obelgą w stronę natręta, który mu przeszkodził, kiedy rozpoznał w nim swojego najlepszego człowieka.
— Warsz**?
Ten skłoniwszy się swemu panu, krok naprzód zrobił i padł jak długi na zamkową posadzkę. Skirgiełło wiedząc, iż ten z wyczepania nie mógł już dłużej ustać, podbiegł do niego, krzycząc:
— Wody mi przynieść!
Podniósł swego sługę, choć ten ciężki jak kłoda, mógł ważyć więcej niż książę w pełnym uzbrojeniu. Oparł go o ścianę, a zaraz zjawił się sługa ze strągiewem. Książę pomógł się napić gońcowi, a ten wziąwszy parę głębszych oddechów odzyskał sił na tyle, aby wyjawić poselstwo z jakim przybył.
— Panie... Ledwiem przybył. Koń padł zaraz za bramą.
— Co się stało? — zapytal książę, wiedząc, iż polecił swemu człekowi, aby Wilno opuścił dopiero z najpilniejszą wieścią.
— Zaatakowali Wilno, panie.
Książę połocki popatrzył na gońca, jakby ten mu wyjawił, że ujrzał Matkę Boską, a potem szarpnął nim.
— Co ty gadasz?!
— Rano, jak tylko bramy miejskie mieli otwierać... — Wziął oddech, co tylko Skirgiełłę jeszcze bardziej denerwowało. — Kilka wozów stanęło, zwierzyną naładowanych, ponoć na ślub księżniczki Ryngałły, ale pod nią zbrojni skryci.
Serce księcia stanęło, jakby mu kto je z ciała wykroił, oczy mu już prawie łzami zaszły, gdy pomyslał, że jego miasto ukochane padło łupem Kiejstutowicza i od razu wściekłość wielka przesłoniła rozsądek, że gotów byłby własnego człowieka w szale udusić, ale w porę rękę swą powstrzymał, którą nad głową Warsza zawiesił, jakby chciał go uderzyć w twarz.
— Wilno płonie? — zapytał słabym głosem, nie widząc już przed sobą ani sługi, ani zamku, jeno dzieci mordowane, gwałcone niewiasty, wojow nabijanych na pal i zad kiejstutowego suczysyna na wielkoksiążęcym tronie.
— Skąd, panie. Wieść o planowanym zamachu w porę do księcia Korybuta dotarła. Miasto gotowe do obrony, straże wykryli spiskowców, bramy zawarto, że mysz się nie przecisła. Zamachowcy, w tym książę Witold, zbiegli w stronę Grodna.
Skirgiełło wybuchł niekontrolowanym śmiechem radości.
— Brat, mój zuch! — ucieszył się książę trocki, że zaufanie, jakie pokładli w księciu z Siewierszczyzny opłaciło się. — Wyparł to kiejstutowe zdradzieckie nasienie z Wilna! Sukinsyny! — klnął sierczyście książe, nie mogąc powstrzymać złości na myśl, że jeszcze na wiosnę godził się w nim w Grodnie, rękę swą wielki książę mu podał, a ten parszywiec mu ją próbował odgryść.
Warsz w tym czasie mówił dalej, aby ani słowa z poselstwa nie uronić.
— Ponoć goniec od Sudemunda, zaufny Witolda, doniósł o zamachu, obawiając się gniewu wielkiego kniazia, tak, że wiedzieli o wszystkim zawczasu. A i do wielkiego księcia wieść już powinna dotrzeć, do Krewa.
— A gdzie się schroniła ksieżna Anna z córką?
Przez nabrzmiałą głowę księcia przeszło, że mógłby żonę i córkę Kiejstotowicza pojmać na zakładniczki, aby zmusić kuzyna do uległości, o czym nie musiałby wspominać bratu już teraz, bowiem nie chciał ich porywać gwałtem, a jedynie zmusić do przybycia do Wilna.
— Nie opuściły Grodna, jaśnie panie. Księżniczkę Ryngałłę zaś fortelem udało się księciu z wileńskiego zamku wyprowadzić.
— Zawołać mi tu najszybszego jeżdźca! — krzyczał książę, bo miał zamiar natychmiast porozumieć się z bratem. — Idźże już odpocznij, bo patrzeć na ciebie nie mogę — powiedział na ostatek do wyczerpanego sługi. — Możesz dziś jeść i pić do woli.
To powiedziawszy wyszedł ze zbrojowni, skinął na wartowników, aby pomogli człowiekowi dojść do kuchni, a sam za to udał się do swej komnaty i pogrążył w piciu, aby uspokoić nerwy.
Żal go jeno brał, że teraz pewnie nie na Psków ruszy, co za Witoldem, a układał już wizje o tym jak pod sam Twer wędruje, aby odsyskać ojcowiznę matki. Pierw jednak szło bronić Wilna.
Jogaila
Zamek w Krewie. Koniec pażdziernika 1389 roku.
Jogaila chodził poruszony po sali jadalnej, oczekując najpilniejszych wieści z Wilna, na który to zbrojnie szykował się Witold.
Jego podejrzenia okazały się słuszne, zwłaszcza po tym jak przez własnych szpiegów, których w Grodnie na wiosnę umieścił w zamku, dowiedział się, że kuzyn za namową swoich jeńców krzyżackich Markwarda i hrabiego von Rheineck nawiązał ponowne stosunki z Krzyżakami. Ale nie spodziewał się, że ten będzie planował ze swym wojskiem mu Wilno odebrać, wierząc, że uzyska w tym akcie agresji krzyżackie poparcie.
— A to łotr! — Wielki książę wyrzucił w końcu z siebie złość, która mu już od kilku niedziel trawiła trzewia. — Gdyby nie wieści od Korybuta o przygotowaniach, jakie Witold poczynił w Grodnie, mógłby z łatwością przejąć Wilno z zaskoczenia.
Sirputis, który jak dotąd milczący stał przed swoim władcą, w końcu zdobył się na odwagę by przemówić:
— Wilno nie padnie, panie. Książę Korybut dobrze miasto zabepieczył. A i orszak wyprawiony do Witeska winien księcia zwieść. Jeśli chce, wykorzysta twój objazd po kraju i oddalenie się księcia Skirgiełło do Połocka.
— Teraz gdy ma wsparcie Zakonu... nie powstrzyma się. — Jogaila uderzył pięścią w stół, co odczuł boleśnie.
Obejrzał się za siebie, słysząc kroki sługi pokojowego.
— Panie... Jaśnie Pani pragnie z tobą mówić.
Zagryzł zęby.
— Nie teraz! — krzyknął gniewnie.
— Teraz! — Jadwiga pojawiła się zaraz za placami sługi księcia i z rękoma splecionymi na swoim pasie, podeszła śmiało do męża.
Patrzyła na niego z pretencją, która może i słuszna była, ale nie miał ochoty i z nią jeszcze wojować.
— Zosaw nas — rzekł spokojniej do Sirputisa, a ten kłaniając się, zostawił małżonków samych.
Litwin odszedł parę kroków, starając się na Jadwigę nie patrzeć, bo zaraz wszystkie troski z jego twarzy była w stanie odgadnąć.
— Jakieś wieści z Wilna? — zapytała, patrząc na niego łagodnie i pocieszająco, czego tyłem odwrócony nie był w stanie zauważyć.
— Nie — odparł sucho.
Poczuł ciepło Jadwigi za sobą, kiedy oparła głowę o jego ramię, przytulając się do mężowskiego boku.
— Wierzę, że wszystko dobrze się skończy.
Chciał w to wierzyć, ale zbyt wiele złych znaków wskazywało, że czarne chmury zebrały się nad Wilnem i całą Litwą. Czekał tylko jak zlecą się kruki i zaatakują ze wszystkich stron. Dlatego trzymał z dala od Wilna swoją żonę i kazał sprowadzić kochane siostry, aby podczas ataku nie stały się łatwym celem parszywych zdrajców i upozorował odwiedziny matki w Witebsku, aby zmylić Witolda, który przekonany o jego oddaleniu się, miał jedyną szansę na atak.
— Modlę się o to. — Uśmiechnęła się szczerze, ale na te słowa książę litewski odsunął się od żony.
Nie chciał dzisiaj słuchać ani o Bogu, ani o nadziejach, które ledwo lekki wiatr mógł rozwiać. Palce u jego stóp już mu niemal płonęły, a studnia sucha.
— Jaka to sprawa, z którą do mnie przyszłaś? — zapytał tonem wodza, a nie męża, na co i na twarzy Jadwigi pojawiło się skupienie.
Księżna uniosła wówczas dłoń, w której trzymała odpieczęstowany list.
— Dostałam list od wielkiego mistrza Zöllnera.
Jogaila odwrócił się do żony i zrobił kwaśną minę.
— Kolejny list za moimi plecami? — Jad w jego głosie nie był skierowany do Jadwigi, a mimo to ją poparzył.
Ton księżnej zmienił się. Mówiła rzeczowo i tonem wyniosłym, skierowanym do najtrwalszych posłów.
— Wielki Mistrz twierdzi, iż jego dążenia do zachowania pokoju są szczere i z uwagi na dobre stounki łączące Węgry z Zakonem przekonuje, iż to ty występujesz przeciw prawu. Uprasza mnie, że winnam wspierać braci chrześcijan w dążeniach do odzyskanie tego, co im się należy.
Władca Litwy pokręcił głową z obrzydzenia.
—Kłamią ci, bo chcą zagarnąć Litwę, nie rozumiesz? Psy!— Przekleństwo wydarło się z ust Litwina, niegodne uszu niewiasty, ale swej nienawiści do Zakonu nie był w stanie dłużej hamować.
— To co teraz zrobisz? Kiedy tylko Witold ruszy na Wilno będzie wiadome, że ma Zakon po swojej stronie. A wraz z Zakonem zachodnie rycerstwo. Krucjata ruszy przeciw Litwie.
— Nie ochrzczę ani siebie, ani Litwy, dlatego, że obawiam się Witolda! — Podniesiony głos księcia zmroził kniahinię, że zamrugała i odsunęła się od niego. — Odbiorę mu wszystko! I Łuck! I Grodno! I Podole! I osadzę w Krewie!
— Jak stryja Kiejstuta?
Jogaila popatrzył z wyrzutem na andegaweńską królewnę.
— Jego ubiję jak bedzie musiał!
Widział jak lód spłynął do żołądka Jadwigi, bo pobladła, a w jej oczach pojawił się niepokój.
— Szatan przez ciebie przemawia... — rzekła słabym głosem. — Ale nie chcesz wojny z synem Kiejstuta, jak jak nie chciałeś, aby zabito jego ojca.
Znów musiał Jadwidze przyznać, że potrafiła z niego czytać aż za dobrze. Prawdę rzekła, że nie chciał tego rozlewu giedyminowej krwi, ale Witold sam jej pragnął, pędzony poczuciem niesprawiedliwości, ślepy na więzi rodzinne, a przed taką siłą miał go wyboru albo ugiąć kolana albo walczyć.
— Chcę pomyśleć, Jadwigo — powiedział już łagodniej, ale nadal nie patrząc żonie w oczy.
— Jogaila... Nie czyń niczego nieroztropnie.
— Możesz odejść — powtórzył z naciskiem, tyłem do niej odwrócony.
Nie widział z jakim smutkiem oddaliła się z komnaty, ani nie chciał myśleć, ile bólu jej sprawił w ostatnich tygodniach, kiedy nie dbał o nią odpowiednio. Jego żywot jednak zaczął przypominać senną marę i sam już nie wiedział, czy sen to czy najczarniejszy koszmar. Cofnąć się jednak nie chciał i decyzji podjętych dla ratowania Litwy zmienić nie mógł.
***
Krewo, komnata wielkiego księcia. Wieczór, tego samego dnia.
Stojąc przed tronem wielkoksiążęcym długo zastanawiał się, czy rozum podpowiada słusznie, czy bogowie już go karzą czy jeszcze przestrzegają, czy z każdym kolejnym własnym posunięciem gubi siebie i Litwę. Jak jednak miał jej bronić w obliczu zagrożenia, które potrafi złączyć ze sobą interesy zwaśnionych władców dla własnych korzyści, gdzie nie ma ani Boga, nie czci, a walka i krew. Cel uświecał poczynania, zagłuszał sumienie.
Długo odkładał decyzję, starając się do niej dojrzeć i strawić, ale pora nagliła, sojusze były potrzebne, a wszyscy Olgierdowicze swoją powinność względem Litwy stawiali ponad dobro własne. Witold spiskował z posłami krzyżackimi Markwardem, komturem bałgijskim Arnoldem von Bürgeln i prokuratorem rastenburskim Tomaszem Surwiłłą, więc cóż jemu było czynić jak rówież szukać sobie przyjaciół dla sprawy?
Spojrzał na stół nakryty dla dwojga na wieczerzę, ale gardło miał ściśnięte, że ledwie co mógłby przełknąć.
— Księżniczka Oleńka, panie — rzekł sługa, zapowiadając przybycie siostry kniazia.
— Bracie... — Zjawiła się jak zwykle uśmiechnięta na jego widok, promienna niczym słońce i gwiazdy razem wzięte, piękna i czysta jak litewskie niebo.
Wiedział, że szczerze celebrowała każdą chwilę, którą ze sobą mogli spędzić jak brat z siostrą. Uśmiechnął się w kąciku, ale w jego sercu radość mieszała się ze smutkiem.
— Oleńko... — Wyciągnął obie dłonie w jej kierunku i poczekał, aż do niego podejdzie.
Księżniczka od razu wtuliła się w bok kniazia na powitanie, a ponieważ górował nad nią posturą, ucałował ją w czubek głowy.
— A twoja małżonka będzie niekontent, że spędzasz dziś wieczerzę z siostrą? — zapytała, zerkając spod długich rzęs na księcia brata.
Jej beztroska łamała mu serce. Nie patrzył jej w oczy, bo kłamać nie potrafił ani udawać przed nią. Nic nie ułagodzi jej gniewu, gdy pozna powód dla którego ją tu wezwał. Czuł to.
— Milczysz, Jogaila. Znowu między tobą a Jadwigą nie dzieje się dobrze?
Odsunął ją na długość ramienia, przełknął, po czym odpowiedział.
— Pomówmy o tobie — rzekł z powagą, na którą przyszedł czas.
Oleńka zmrużyła oczy, nie rozumiejąc słów swojego księcia, któremu zawsze posłuszna była i nigdy się nie sprzeciwiała. Ale jego myśli często pędziły szybciej niż wiatr, a ona bezradnie próbowała je po kolei gonić i chwytać.
— O mnie? — Spuściła wzrok, skołowana, a gdy brat nie pospieszył w porę z wyjaśnieniami, zaczęła zgadywać. — Chcesz mnie odesłać do mateńki? — spytała, a nie chcąc być powodem utrapienia ukochanego brata, dodała z najwyższą stanowczością. — Pójdę do monasteru, zadbam o nią do jej ostatnich dni.
Wielka gula stanęła w gardle Jogaiły. Takiego oddania, nawet poświęcenia własnej młodości dla ich matki od niej nie wymagał. Jej zadanie było ważniejsze, które miało przesądzić o przyszłości Litwy i o jej własnej. Ale książę zapominał, iż była wszak Olgierdówną, córką Julianny i nie było niczego, czego się lękała.
Książę powoli uniósł na siostrę oczy i ich spojrzenia się skrzyżowały jak miecze. Pokręcił lekko głową, dając znak, że się myli w swych domysłach. Surowy wzrok, z jakim na nią patrzył od razu zrodziło w jej łagodnej duszy niepokój. Jogaila zacisnął mocniej palce na jej ramionach, bojąc się, że ciężar trwogi przygniecie ją do podłogi. Nie mógł znieść strachu w jej rozbieganych oczach, ktore lekko się zaszkliły, jakby przeczuwała swój los.
— Pójdziesz za mąż.
Na twarzy Oleńki odrysował się jeszcze większy strach, ale i zalążek ulgi. Wiedział, że nie lęka się małżeństwa i skrycie go pragnęła już od dawna. Jak miał jednak jej wyznać, że nie da jej wolnej woli i nie ugnie się, jeśli będzie się wzbraniała?
— Książę... bracie...
— Miłujesz kogoś? — zapytał, odbierając jej wahania za oznakę miłości do innego.
— Nie. Moje serce jest puste, Jogaila. Miłuję Boga, kniazia i kniahini, matkę, swych braci i siotry. I Litwę.
— Witold zdradził. Litwie potrzebni silni sojusznicy.
Oleńka zabrała dłonie księcia ze swoich ramion, gdy ten nieświadomie sprawił jej ból, trzymając tak, jakby nie chciał jej wypuscić.
— Potrzebuje ich teraz.
— Dobrze. Pójdę. — Zadarła dziarsko głowę, na której dumnie spoczywał książęcy diadem, choć jej podbródek drżał i głos zdradzał lęk. — Za kogo?
Za oktrutnika i raptusa, rozpustnika poniewierającego niewiastami, ale i świetnego władcę. Syna swego ojca. Trafi na wielki dwór, który nie będzie jej cenił jako Litwinki. Gdzie jej jedynym zadaniem będzie powicie w pokorze synów. Nie powiedział jej tego, bo nawet w głowie czuł niesmak swych słów i brzydził się sobą, więc tylko przyciągnął siostrę do siebie i pochylając się tuż przy uchu litewskiej księżniczki, rzekł słabym, łamiacym się szeptem:
— Pójdziesz za syna Dymitra Dońskiego...
Planował ten krok już od dawna. Jeszcze zanim doszło do ugody z Witoldem dotarła do niego wieść o śmierci wielkiego księcia moskiewskiego Dymitra. Tytuł wielkoksiążęcy objął jego syn Wasyl i to z nim Jogaila postanowił na nowo ułożyć stosunki, przeszkadzając w planach Witoldowi, na którego dworze był gościem po ucieczce z niewoli Złotej Ordy.
— Wasyla Dymitrowicza... — dokończył wreszcie po zaczerpnięciu oddechu, choć własnego głosu w ojczystej mowie nie poznawał.
Usłyszał i niemal poczuł jak Oleńka wciąga powietrze. Pierw zesztywniała z przejęcia, oddalając się gdzieś daleko i zląkł się, że nigdy do niego nie wróci, gdy nagle równo z oddechem poruszyła się. Ciche "Ne...Ne...Ne" smagało go jak bat i mocno przymknął powieki, szamocząc się z poczuciem winy.
Chwycił Oleńkę i zamknął w swych ramionach, ale wówczas uderzyła w nią krew Olgierdowiczów. Wyszarpnęła się i uderzyła go w pierś, na co bliżej ją do siebie przyciągnął. A im mocniej starała się wyswobodzić, walcząc i szamoczć się jak młode jagnię, tym ciaśniej ją trzymał, aż straciła siły i jej opór osłabł całkowicie.
Plotki krążące o Wasylu, który za młodu napatrzył się na okrucieństwo Ordy, by samemu podobnym się stać, trafiły i go niewiast z jego rodu. Choć ich matka zawsze uważała, że winien wiązać się ze Wschodem, wiedział, że Oleńka marzyła o zachodnim dworze, z dala od Moskwy. I nie takiego życia dla niej chciał, ale liczył, że jej uroda będzie w stanie zadowolić młodego, jurnego księcia i ona jego woli się nie sprzeciwi.
Osunął ją od siebie delikatnie, nie chcąc patrząc na te załzawione oczy, pełne rozpaczy, jej serce napełnione nadziejami, których spełnić nie sposób i złamane z jego winy. Ale wziął jej cierpienie na siebie i karząc się w ten sposób, patrzył.
Choć obiecał sobie, że nigdy nie wyda sióstr wbrew ich woli, nie będąc pewnym, że przyszły mąż zdoła je umiłować, teraz nie miał wyjścia. Potrzebował wsparcia Wasyla i przygotował już poselstwo do Moskwy. Jogaila uważał, że bliska znajomość kultury Binazjum ułatwi jej zadanie, które jej powierzył.
— Wasyl jest wielkim księciem, ale to ty jesteś z wielkiego rodu Giedymina. Za kilka niedziel wyprawię cię do Moskwy. — Załkała i zacisnęła palce na sukni, jakby jego słowa ugodziły ją w brzuch.
Podszedł do niej i pochylił, by ucałować ją w policzek.
— Niechaj Austeja ma cię w opiece...
Oleńka nie odsunęła się, ale zimna była jak litewska zamieć. Jej twarz wciąż ściągnięta bólem i łzami nieprzychylnie na niego spojrzała, gdy stanął nad nią, jakby złość i poczucie krzywdy całą siostrzaną miłość do niego wyparły.
— Panie... — wychrypiła zdławionym głosem.
Bez słowa więcej wyprostowała się dumnie i otarła twarz, chowając swą rozpacz, bo doskonale wiedziała, dlaczego Jogaila to czynił. Wstydząc się swojej słabości, jaką przed bratem odsłoniła, ukłoniła się i opuściła komnatę.
Wielki książę odprowadził ją wzrokiem z mocno zaciśniętą szczęką. Odwrócił się w stronę wielkoksiążęcego tronu i pozwolił samotniej łzie zmoczyć mu lico, która paliła mu skórę, jakby mu ją kto przypalił.
***
Święty Gaj, Dolina Świntoroga. Listopad 1389 roku.
Oświetlony blaskiem świec posąg Perkuna rzucał złowrogi cień na rozświtloną postać Ragany, poruszającą się w pierwotnym tańcu. Odziana w białą koszulę, prawie przezroczystą na tle rozrzżonego ognia, trzymała w dłoni łuczywo, którymi odganiała złe duchy, uwalniając przy tym kwiatowy, otumaniający zmysły zapach.
Jogaila, stojcy przy Świętym Ogniu, czuł ciepło od niego bijące, którym bogowie zaznaczali swoją obecność. W uszach słyszał litewskie pieśni, którymi kapłanka próbowała przebłagać bogów o powodzenie.
— Otaczają mnie zdrajcy — rzekł wielki książę, przecinając ciszę lasu pogrążonego we śnie. — Za co ta kara? — Tym razem Ragany pytał, nie bogów, bo tych bał się bardziej rozgniewać.
Ragana, słysząc wątpliwości litewskiego kniazia, przerwała taniec i z wolna podeszła do niego, na co Litwin jeszcze bardziej się zniecierpliwił. Zbyt wielki chaos panował w jego głowie, by dał jej milczeć.
— Litwa spłynie krwią przez Witolda. Co robić?
Ragana stanęła naprzeciw niemu, patrząc mu w oczy. Jej śrenice były czarne i dzikie w świetle nocy, a twarz wykrzywiona jak u prawdziwej wiedźmy. Pogrążona w rozmowie z bogami, nie odzywała się za wiele. Jej usta szeptały modły. Wyjąwszy garść ziół wrzuciła je do ognia, który puścił ikry.
Jogaila obserwował jak języki ognia uwalniają dym, który unosił się wysoko, zakrywając posąd Perkuna we mgle. Tak samo zamglone były jego myśli. Ragana obeszła Znicz i przywarła do pleców wielkiego księcia. Z opartą głową o jego tył, poruszała w powietrzu dłońmi, kołysała w tańcu, wodziła palcami po jego płaszczu.
— Bogów zapytaj — rzekła kuszącym głosem, cichym i drążącym, ale on usłyszał. — Są tu dla ciebie. Słuchać będą.
Zaczęła się wić jak wąż przy księciu, jakby stała się kobiecym uosobieniem bogini Gyvate. Kniaź czuł jednocześnie zapach jej spoconego ciała, ziół i ciężar jej głowy na swoim ramieniu, który ogrzewał go swoim ciepłem niczym opiekuńcza Gabija. Tego ciepła pragnął teraz zaznać, jak nie od bogow to od niej.
— Bogowie się ode mnie odwrócili.
Odwróciła się i położyła dłoń na policzku Jogaily, że ten spojrzał na nią z góry.
— Tyś jest wódz. Zmuś ich, a nawet bogowie przed tobą na kolana padną — chuchnęła mu w twarz, a jej oddech zamieniał się w falujące obłoczki pary.
Jej delikatne palce gładziły jego podbródek, a on patrzył na swoją kapłanę z coraz mocniej bijącym sercem. Nosił dziś w sobie burzę, którą umiała rozładowywać, a myślał, iż zdażył zapomnieć, jak to jest mieć ją przy sobie w takich chwilach. Ragana z zamniętymi oczami zaczęła szeptać słowa modlitwy. Odnalazła jego dłoń i złączyła jej wierzch ze swoim, aby po chwili ponownie zacząć swój rytualny taniec.
Obserował jej śmiałe, frywolne ruchy bioder, bose stopy zostawiajace swój odcisk na leśnym poszyciu. Gdy otworzyła oczy i znów znalazła się przy nim, opór księcia gasł. Wspięła się na palce i swoimi ustami zakryła usta księcia, które pozostały nieruchome.
— Za co mnie każą? — ponowił pytanie książę, nie odrywając od niej ognistego wzroku.
Z ustami przy ustach kniazia, rzekła namiętnie:
— Zapytaj ich... Zapytaj, zapytaj — powtarzała.
Odsunęła się od księcia na daleką odległość i przyszło opamiętanie.
Stanąwszy przed zniczem ze Świętym Ogniem, porzuł wyraźnie zapach ziół i popiołu. Wziąwszy głębszy oddech, dłoń wystawił nad ogniem i zamknął oczy. Usłyszał krzyki dzieci, niewiast i mężów. Poczuł zapach krwi, potem jeszcze wyraźniej zimno murów. Wsłuchał się w ciszę i w słowa.
Ego te baptizo...
o in nomine patris...
et filii...
et spiritus sancti.
A potem zobaczył twarz.
Jej twarz.
__________________________________________________________
Hej kochani, witacie po długim czasie. Tyle razy zadziwiacie nas swoją cierpliwością, że mamy nadzieję, że swoją pisaniną choć w części jesteśmy w stanie wynagrodzić Wam wasz trud i wsparcie, jakie od Was otrzymujemy. Myślałyśmy, że trochę inaczje nam się te wakacje poukłądają. iestety, plany mają to do siebie, że z nas sobie kpią. Dlatego będize jedna jeszcze wakacyjna cześć, a nie 2 czy 3 jak chciałyśmy. Na swoije usprawiedliwienie powiemy tylko, że ten rozdizał był... trudny i wymagający. Nie pod wzglęem psarskim, co fabuły. Trochę nas kosztowało, by to jakoś dograć, choć dalej czujemy, że coś nie spina i jest taki trochę, nie wiemy... chaotyczny? Ale to już sami ocenicie. I być może doradzicie. Niestety mamy dla Was przykrą wiadomość. Do opowiadania ktoś powróci, a kto, już dowiecie się w kolejnej części (oby napisanej prędzej, ale znów rozpoczyna się rok szkolny, ech) ;)
Dzięki, że z Nami jesteście.
PS. Grafiki do rodziału póki co nie ma, bo jesteśmy "odcięte" od materiałów. Zatem pojawi się nieco później.
* likimas (lit.) - przeznaczenie
** Sługa Warsz - historyczny, osobisty i najwierniejsyz sługa księcia Skirgiełły
EDIT: WYbaczcie, że ten rozdział taki bardzo... polityczny, ale, no treaz trochę trzeba ;)
__________________________________________________________
A jeśli oczekiwanie na kolejne rozdziały "Kniahini" są za długie, może zainteresuje się z naszą drugą, "odkurzoną" historią, która przechodzi "korektę" na waszych oczach, inne czasy i realia, ale jak nasz znacie to będzie kolejna historia trudnego małżeństwa. :)
Link: https://www.wattpad.com/myworks/280758720-lojalista
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top