ⱤoɀʣìɑԎ 25
Jadwiga
Zamek w Wilnie. Majowy wieczór Roku Pańskiego 1389.
Wysunąwszy nogę spod pierzyny, księżna mocniej przystawiła ucho do piersi swego męża, by nasłuchiwać równych uderzeń serca, które jej przyrzekł ofiarować, móc bardziej poczuć ciepło, które od niego biło. Wciąż nie dawała wiary, iż Pan im pobłogosławił i od teraz są na zawsze ze sobą związani nierozerwalną nicą, która ich ze sobą połączyła jak żebro adamowe. Od dziś stali się jednym ciałem i jedną duszą, na wpół podzieloną, gdzie jedno bez drugiego żyć nie może. I nic już prócz śmierci nie mogło ich rozdzielić. Ani wygonić z ich raju.
— Dziękuję ci.
— Za co? — spytał zdumiony.
Książę małżonek poruszył się nieznacznie, by lepiej się Jadwidze przyjrzeć, a że jej twarz ledwie co oświetlał blask świecy wolałby pewnie spojrzeć w jej oczy. Księżnej za to podobał się półmrok komnaty, w którym łatwiej było pewne rzeczy rzec bez wstydu.
— Za wszystko — szepnęła i jej głos się łamał jak gałęzie, ale był tak pełen radości, że mogłaby góry przenosić. — Czuję się taka szczęśliwa...
— Ze mną?
Jadwiga uniosła głowę i ujrzała ciekawskie, nieco podejrzliwe spojrzenie litewskiego pana, ale kącik jego ust unosił się w przebiegłym uśmiechu, jakby sam sobie na pytanie już odpowiedział. Andegawenka podniosła się, wspierając na ręce, która wciąż spoczywała na jego nieodzianym torsie.
— Ty jesteś moim szczęściem — odparła czule, by książę nie miał wątpliwości kogo miłowała. — Nie sądziłam, że jest mi to pisane, gdy do ciebie jechałam... — dodała z nutą nostalgii w głosie, kładąc głowę na mężowskim ramieniu.
Wróciła wspomnieniami do tamtej długiej zimy, w której każda mijana chatyna, każde drzewo przybliżało ją do jej przyszłego męża, człeka, którego wcześniej nie chciała, nie kochała, a może i w rozpaczy nienawidziła. Jej koleba przypominała złotą klatkę, w której ją uwięziono, a ona egzotycznego ptaka, zakupionego ku uciesze możnych tego świata, by następnie ją wywieźć w głąb dalekiego, dzikiego kraju władanego przez okrutnego pogańskiego władcę, który ją sobie kupił jak kobyłę na targu.
— Co myślałaś... o mnie? Że jem piękne królewny co noc?
Głośny śmiech Jadwigi przez moment rozjaśnił ciemności, ale nie zabrał od niej smutku, który gdzieś z niej uchodził, choć powinna teraz Bogu dziękować i cieszyć się ulotnymi chwilami beztroski.
— Nie — rzekła ze śmiechem, ale prędko spoważniała i jej oczy skupiły się już tylko na księciu. — Nie wiedziałam, czy zdołam kogoś na nowo pokochać.
Jogaila spuścił wzrok pod ciężarem jej łagodnego spojrzenia lub słów, nie potrafiła zgadnąć i ogarnął ją spory lęk, że znów nieumyślnie uczyniła coś przeciw niemu.
— Oboje nie wiedzieliśmy.
Nastała głucha cisza, w której słuchała ich oddechów i trzasków dobywających się z rozpalonego kominka. Przymknęła oczy, aż poczuła nacisk na włosach, kiedy książę ucałował ją w czubek głowy na pocieszenie.
Takie drobne gesty dawały jej największą radość, to wtedy czuła się bezpieczna i kochana. Mogła poznać czym jest prawdziwe miłowanie, a nie te kłamliwe opowieści z ksiąg, nasycić się bliskością, której przyszło jej posmakować na własnej skórze. Znów ogarnął ją żar, który jeszcze niedawno wypełnił mury jej alkowy, napełniając ich spragnione siebie ciała rozkoszną słodyczą.
— Żałujesz czasem? — spytał książę Jogaila, a Jadwiga prędko odnalazła jego oczy, bo nie do końca pojęła co chciał wiedzieć.
— Że tu przyjechałam?
— Że nie zostałaś żoną... Wilhelma.
Uwadze Jadwigi nie uszło, z jakim trudem wymówił to imię i coś ją w środku zakuło, ale bynajmniej nie niespełnione uczucie do dawnego narzeczonego, co ból niepewności w głosie jej męża, który musiała zakończyć.
— Nie. Ani trochę.
— Mogłaś zostać królową albo księżną z wielkiego zachodniego rodu...
— Lecz wtedy nie poznałabym ciebie — dodała, czym wprawiła litewskiego księcia w osłupienie. — Żałuje się rzeczy, które się miłowało. A ja dotychczas miłowałam tylko ciebie. Szeretlek hercegem — powtórzyła po węgiersku.
Książę Jogaila uśmiechnął się, aż zaświeciły mu się oczy, zatem bez trudu zrozumiał jej wyznanie. Ujął jej ciepłą dłoń i odcisnął na niej swe wargi z zapamiętaniem, tak sobie ją oznaczył, jakby była ważnym dokumentem z przystawianą pieczęcią. I choć nie miał przy sobie pióra i pergaminu ani pisma nie znał, chciał zapisać ich miłowanie, zachować je w pamięci, by mogło ich przeżyć, schowane bezpiecznie w zwojach, gdzieś w zamkowej bibliotece.
— Nie chcę, by to kiedykolwiek się skończyło... — wyznała cicho Jadwiga, ciaśniej obejmując księcia w pasie i przycisnęła głowę do jego rozgrzanego ciała, by go mieć tylko dla siebie, bo nikomu nie zamierzała oddać.
Jesteś mój, rzekła smutno w myślach, choć wiedziała, że to kłamstwo.
I pewnie Bóg ją pokarze za samolubstwo i złe prorokowanie, ale nic na to poradzić nie mogła, iż zawsze, gdy w jej życiu się darzyło, prędko coś złego musiało się stać, o czym nie zdołała przestać myśleć nawet leżąc z księciem we wspólnym łożu.
— Jadwigo... Moja miłość jest wieczna. Nigdy się nie skończy — rzekł książę ze śmiechem, bo nie raz zapominał jak delikatnej i wrażliwej była natury.
— A co jeśli zapomnimy o niej albo któregoś z nas Bóg zabierze do siebie?
— Nie pozwolę... — szepnął zabawnym tonem, by ją rozchmurzyć, co po części się powiodło, bo jej rumiane lica rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu, a potem sam wzrok uniżył. — Żadne bogi mi ciebie nie zabiorą, przysięgam... — wyszeptał w jej włosy tak cicho, że odczuła to, jakby to wiatr ledwie co poruszył knotem świec, niosąc ze sobą kojący chłód.
Wdzięczność i miłość tak wielka rozpaliła jej serce, że mogła dalej już tylko patrzeć w jasne oczy swego ukochanego, rada, że wzięła w posiadanie taki dar. Żałowała jeno jednego, o czym nie mogła księciu powiedzieć tak wprost... Że tak długo przyszło jej zrozumieć co tak naprawdę otrzymała. A otrzymała tak wiele: kochającego męża, dobrych ludzi wokół i lud, który ją ukochał równie mocno co litewską knieję.
Pragnęła, by każdy podzielał jej zdanie o księciu, znał jego dobroć, łagodność i szlachetność, ale nie mogła przecie pisać mu pięknych listów ani kazać muzykantom wychwalać wielkość księcia. Chciała przelać całą swą miłość, dać coś, co już na wieki będzie przypominać potomnym o ich płomiennym uczuciu, a jedynym sposobem, w jaki niewiasta mogła to uczynić, było...
Jadwiga podniosła się i splotła ich palce ze sobą. Otucha, którą czerpała z ich jedności była niczym boskie światło, które dodawało jej odwagi.
— Chcę dać ci dziecko — wyszeptała i spojrzała Litwinowi głęboko w jego szklące się oczy.
Była pewna swej decyzji jak nigdy wcześniej. Dziecko nie tylko jeszcze bardziej mogło ich związać ze sobą jako małżonków. To dziecię będzie cząstką ich samych. Ich własnym bożym cudem, który po nich zostanie.
Jogaila zamrugał, skonsternowany. Było widać jak na jego twarzy sprzeczne emocje, zdumienie, radość i lęk, siłowały się ze sobą, aż w końcu Litwin usiadł do niej tyłem.
Jadwiga przylgnęła do boku kniazia, masując dłonią jego sztywne plecy. Pogrążyła się w marzeniach i zaczęła się uśmiechać sama do siebie.
— Pomyśl tylko... Tupot małych stópek budziłby nas co rano... Dziecięcy śmiech niósłby się po zamku...
Usłyszała westchnięcie księcia, co napoiło ją głęboką nadzieją, że oboje chcą tego samego. A zamiast tego usłyszała:
— To nie jest dobry czas...
Wielki głaz spłynął Jadwidze do żołądka.
— A kiedyś będzie dobry? — spytała zdziwiona, bo myślała, że go tym ucieszy. Przecie sam jeszcze niedawno parł, by poczęła dziedzica. — Dobrze wiesz, że taki może nigdy nie nadejść. Krzyżacy, wojna...
— Nie ma pośpiechu... — odparł krótko, ale stanowczym tonem, nie patrząc w stronę węgierskiej królewny.
— Jogaila...
— Dość — odparł, odwracając się ku niej, by zakończyć dyskusję. — Nie mówmy o tym... Zdecydowałem.
Andegawenka popatrzyła na męża srogo, czując zawód i żal, że pozbawia ją sposobności zostania matką bez pytania jej o zdania albo chociażby podania powodu swej decyzji, którą podjął za nich dwoje.
— Nie pojmuję. Sam chciałeś...
— Nie chcę.
Oczy Jadwigi powiększyły się do wielkości denara, a szczypiące łzy zaczynały się wzbierać jak rzeka w czasie deszczu. Czym mu zawiniła, że każę ją w ten sposób, choć przed chwilą nie przerwał ich miłosnego aktu, który mógł zostać zwieńczony poczęciem? A co jeśli już była brzemienna? Odrzuci ją i dziecię?
— Nie wierzę...
Plecy księcia uniosły się, gdy nabierał ciężki, głęboki oddech.
— Jadwigo... — mruknął, bo rozmowa zaczęła go męczyć, a choć w alkowie żony chciał mieć spokojną głowę.
Jadwiga nie umiała tego zrozumieć, co pozwoliło jej słuchać najczarniejszych podszeptów z samego dna jej duszy. Słowa księcia, jego zachowanie...
— Lękasz się... — zauważyła. — Lękasz się i pewnie myślisz, że nie powiję zdrowego dziecięcia...
— Co? Nie w tym rzecz! — zaprzeczył z gniewem, bo nie tak powinni o tym rozmawiać. — Skąd ci to przyszło do głowy, Jadwigo? — Pogłaskał z czułością jej niewieści policzek. — Pewien jestem, że dasz mi zdrowego syna.
— A jednak masz wątpliwości.
— Nie... mam... — zawahał się.
Jadwiga posłała księciu karcące spojrzenie, by nie czynił z niej naiwnej dziewki, którą łatwo oszukać. Już dawno winien wiedzieć, iż miał przed sobą wielką kniahinię, której nie brakuje rozumu.
Czując rosnącą złość na męża, którego darzyła niechwiejnym zaufaniem, czego nie mogła powiedzieć o księciu, usiadła, zawijając się w pościel niczym motyli kokon i raczyła całkowicie obnażyć księcia, który prędko sięgnął po swoją koszulę i prędko założył przez głowę, podczas gdy księżna kroczyła do drzwi komnaty.
— Gdzie idziesz? — krzyknął za swą upartą żoną.
— Skoro jest ci niemiłe poczęcie dziecka, lepiej byś się do mnie nie zbliżał.
— Ale to twoja komnata.
Jadwiga poczuła wybuch gorąca, bo faktycznie prędzej o tym nie pomyślała, a wyjście z komnaty w samej koszuli było co najmniej niestosowne. Musiała jednak pokazać kto rządził w jej alkowie. Jej mąż może siedział na tronie wielkiego księcia, ale jej komnata to było jej królestwo, do którego nawet sam kniaź Wilna nie miał prawa.
— Zatem ty wyjdziesz, panie — odparła, aż w jej oczach rozbłysły płomienie.
Grožis, przemknęło przez myśl księcia, który poczuł mocne szarpnięcie w piersi.
Jadwiga zauważyła, jak na ustach męża zakwitł uśmiech, co jeszcze bardziej zwiększyło jej zdenerwowanie. Poczekała spokojnie, z dumnie uniesioną głową aż książę do niej podejdzie.
Wolała, by już wyszedł. Bardzo chciała, by poszedł.
— Nie chcesz bym wyszedł.
Pewność w głosie księcia i jego czuły szept, który osiadł na jej szyi i uchu tak uderzyły w Jadwigę, iż sama już nie wiedziała co sobie myślała. Wszak serce mówiło jej co innego i trudno jej było nad nim zapanować.
— Chcę — odparła bez patrzenia w stronę męża, próbując wlać w słowa trochę więcej mocy, która dziwnie słabła w pobliżu księcia, zwłaszcza, gdy stał nad nią pochylony, w samej koszuli, pod którą chował tak wiele dobrego...
Obszedł ją i przyciągnął do siebie. Jadwidze zabrakło tchu
— Widzisz? — szepnął zabawnie tuż przy uchu. — Pragniesz bym został.
Pierzyna, która otulała księżną jak zbroja opadła pod jej stopy, gdy książę ją ku sobie odwrócił, ale Andegawenka długo nie marzła, bo już sprawne ręce księcia Jagiełły zaniosły ją do łoża, a on sam nakrył ją sam jak aksamitna kołdra.
— Ale przecie nie chcesz... — wyszeptała, gdy usta księcia znalazły się blisko jej twarzy, na której pewnie piętrzył się niejeden rumień.
Jogaila popatrzył w oczy swej żony rozkochanym wzrokiem.
— Chcę ciebie.
Nim zdążyła rzec coś jeszcze, pocałował ją. A księżna już nie chciała, by ją opuścił.
Skirgiełło
Zamek w Wilnie. Majowy wieczór Roku Pańskiego 1389.
Musiał natychmiast widzieć się z Jogaiłą. Kolejny list, jaki otrzymał od zakonu napawał go wstrętem. Plugawe krzyżackie płaszcze myśleli, iż pisząc z nim przyjaźnie, zyskają sobie w księciu Połocka sprzymierzeńca, że ich interesy zbliżą się do siebie, a sam książę Skirgiełło urwie się z bratniej smyczy. Na samą myśl, iż miałby coś uczynić za plecami brata miał ochotę przebić się mieczem.
Dlatego czym prędzej chciał mu treść owego listu wyłożyć jak na spowiedzi, ale poczciwy książę-gorączka zapomniał, iż psiego języka nie rozumiał. Wyszedłby na głupca, gdyby poszedł z listem bez wiedzy co w nim było. Pomyślał więc o księżnej pani, swojej bratowej Jadwidze, która znała krzyżacką mowę nie gorzej niż jego litewski, a na zamku próżno było szukać mądrzejszych głów.
Pora była późna na odwiedziny i książę wahał się, czy powinien niepokoić księżną przed spoczynkiem, ale na myśl, że pozna wieści dopiero nad ranem niecierpliwość mu żyły przepalała. A może to wino tak go dziś paliło?
Znał też na tyle zwyczaje młodej królewny i zapamiętał, iż zwykła kłaść się późno, a wstawać wcześnie. Lękał się jeno, czy nie rozwścieczy brata, gdyby akurat ten u niej przebywał. Wolał zatem sprawdzić, czy Węgierka jest sama i nawet na dziedziniec zaszedł, by zobaczyć czy książę jest na zamku. Ale ukochanego konia Jogaiły nie widział, jakby ten się udał do wiedźmy, za to po przejściu książęcymi korytarzami ujrzał dwóch strażników i otwarte drzwi dziennej komnaty księżnej, zatem jeszcze nie spała.
Uszedł parę kroków, niepewnie się rozglądał wokół, bo ciemno było, żadnej świecy rozpalonej, a dwórki księżnej przepadły. Chciał się już wycofać, bo Jadwigi może wcale nie było w komnacie, gdy zdało mu się, że usłyszał jej głośny śmiech, dobywający się przez zamknięte drzwi od jej alkowy.
Ostrożnie podszedł i zaczął nasłuchiwać z ciekawości, czy słuch go nie mylił.
A co, co usłyszał napawało go nie tyle wstydem co... dumą. Najwyraźniej Jogailę zajmowały dziś inne, równie ważne sprawy państwowe i nie miał co dziś szukać u Jadwigi ratunku, dopóki książę się nie zmęczy. A sądząc po nastroju obojga, długo stąd nie wyjdzie.
Książę zastygł, tłumiąc chichot. Nie byłby jednak sobą, gdyby ucha nie przystawił na dłużej. Pierw nie zamierzał podsłuchiwać małżeńskich igraszek jego brata z żoną, ale nie wiedzieć czemu wspomniał pewne zdarzenie, jeszcze za życia ich ojca, gdy jego młodszy brat był ledwie chłystkiem, który sięgał mu do ramienia. Przyprowadził mu wówczas młodą pannę, jakąś chłopkę niewiele starszą od księcia do nauk sztuki pocałunku, na czym nakrył go ich ojciec, wielki Olgierd. Tak Skirgielle wtedy do słuchu nagadał, że do dziś go ucho paliło, ale miał nadzieje, że jego nauki nie poszły w las.
Rosnąca radość księżnej upewniła go w tym przekonaniu i nagle poczuł wstyd, aż zapiekły go policzki. Co on tu w ogóle wyprawiał? Poczuł się jak intruz lub bodaj jaki szubrawiec, który czyha pod wrotami niewieściej komnaty. Ale nie tylko to speszyło księcia, bo prócz wstydu coś zakuło go w piersi. Zagryzł zęby i z poważną miną odszedł od drzwi, a że ciemno było, potknął się i zderzył z czymś twardym. List, który cały czas w ręce trzymał gdzieś upuścił.
— Na Perkuna! — zaklął, chwytając się za nogę poniżej kolana.
Wypadł z komnaty, jakby się paliło wprost na zamkowy korytarz. Wyprostował się, ale było już za późno. Pochwycił kpiące uśmieszki strażników, którzy mieli z książęcego kłopotu niezłe używanie, bo nie raczyli go prędzej zawiadomić o obecności jego wielkiego brata.
Poirytowany Skirgiełło uniósł palec w górę, okryty w skórzaną rękawicę, przybliżając się do jednego ze strażników.
— Ani słowa żeście mnie tu widzieli. Bo jak psy ubiję!
Oddalając się nie słyszał juz żadnych kpin.
Nie mając listu w ręce, nie wiedział co ze sobą począć, więc uszedł do stajni, gdzie schowany za snobem siana opróżnił bukłak do reszty, a stamtąd pognał na koniu wprost pod chatę wiedźmy.
Zdziwiło go, gdy nie paliło się światło w jej izbie i zezłościł się, że przybył po nocy taki szmat drogi na darmo. Gdzie mogła przepaść o tej porze? Niewiasta, w dodatku niezamężna, nie powinna sama chadzać po lesie o zmroku.
Postanowił, iż na nią zaczeka. Usiadł na zydle i wyciągnął nogi. Późna pora, wypite na szybko wino sprawiło, iż księciu oczy zaczęły się zamykać, aż w końcu jego kudłata głowa opadła na stół.
Zerwał się, słysząc niepokojący odgłos gdzieś z bliska. Wstał, stając za drzwiami i położył rękę na swoim toporze.
Do chaty weszła ciemna, zakapturzona postać, niosąc ze sobą zapach ziół oraz letniego, leśnego powietrza, który kojarzył się księciu Skirgiełło z domem. Kładła na stole wielkie kosze, gdy książę zaszedł ją od tyłu i pochwycił.
Książę usłyszał kobiecy pisk i zaśmiał się do siebie, gdy zaczęła się wyrywać.
— Cicho! — szepnął przy jej uchu. — Ragano, córko nocy...
Wiedźma zastygła, ale dopiero, gdy książę ją obrócił twarzą do siebie, się uspokoiła. Skirgiełło wyraźnie ujrzał jej roziskrzone oczy, nim go od siebie łagodnie odsunęła.
— Prosiłam, byś tak nie robił, książę!
— Od kiedy ty taka płochliwa, a? — spytał, wodząc za nią wzrokiem i położył dłoń na jej ramieniu, ale strzepnęła ją z siebie jak natrętną muchę.
Książę stanął za jej plecami, gdy rozpakowywała wielkie, ciężkie wiklinowe kosze. Jakoś nie mógł się oprzeć, by nie być blisko niej, gdy ją widział.
— Drzwi były otwarte, każdy może tu wejść.... — wyjaśnił, wskazując na falujące jak kłosy na wietrze wrota, na co dawno już powinien jej uwagę zwrócić. — Jeszcze ktoś cię napadnie.
— Umiem zadbać o siebie.
— Szlajając się po nocach jak dziewka... — dodał z pretensją w głosie. — Gdzieś polazła?
Coś ciężkiego upadło na stół, a litewska kapłanka rozłożyła ręce po obu jego krańcach, jakby się go chciała przytrzymać. Albo już miała go dosyć, ledwie przyszedł, co nie raz mu pokazywała.
— Czego chcesz, książę? — spytała z gniewem, odwracając głowę w jego stronę, ale książę zatkał jej usta pocałunkiem.
Rozwiązał jej opończę, którą następnie rzucił w bok.
Czy po to dziś przyszedł, sam juz nie wiedział. Coś go męczyło i chciał się pozbyć tego znienawidzonego uczucia. Zwykł to robić z wiedźmą, która nigdy mu nie odmawiała. Dziś też oddała pocałunek jak po długiej tęsknocie, co zaskoczyło księcia i rozczuliłoby, gdyby miał serce. Za to ochotę miał zawsze wielką.
Jednym ruchem zrzucił ze stołu wszystko, co się nań znajdowało i posadził na nim Raganę. Bez ceregieli uniósł jej suknię powyżej kolan, że wciągnęła powietrze. Całował ją gdzie popadło, mógł nawet gryźć i kąsać, gdyby zechciał, bo ta niewiasta niczego się nie lękała i na wiele mógł sobie pozwolić. Prędzej by się ducha spodziewał niż tego, iż Ragana stanie się nagle niewinna jak dziecię.
Tylko dlaczego zechciał nagle, by go powstrzymała?
A może on tego chciał...
Oderwał się od jej ust, ale to nie powstrzymało Ragany przed odpinaniem jego pasa. Na tym jej ruchy się kończyły i oddawała się księciu niczym ofiara dla bogów: chętnie, świadomie, ale bez zbytniej euforii. Czasem miała w sobie więcej chcicy i wtedy to on nie musiał już wiele robić. Ale ani razu nie było między nimi magicznego połączenia, pełnego zrozumienia, czegoś nieuchwytnego. Nie zapewniała mu tego, czego pragnął...
A pragnął... być kimś więcej niż tylko bogiem, któremu kapłanka oddaje cześć. Więcej niż księciem, a ona jego sługą. Nie chciał jeno szacunku. Chciał... być kochany. Miłować i być miłowanym. Rodzić się i umierać.
Chciał poznać czym jest miłowanie. Wszystkiego, co działo się między bratem a jego żoną. Ich spojrzeń, czułych gestów, niemych słów. Chciał tego wszystkiego doświadczyć. Bo gdy patrzył na Jadwigę...
Na Perkuna! Chciał tak jak Jogaila.
Gdy to sobie uzmysłowił, oblał go zimny pot i zesztywniał. Ragana, wyczulona na takie zachowania, natychmiast zwróciła się do księcia z pytaniem.
— Za prędko?
— Zejdź! — ryknął nieprzyjemnie, a niewiasta zatoczyła koło na blacie i wstała z drugiej strony stołu, naciągając suknię.
— Zioła pomogą... — dodała, gdy książę poprawiał co musiał.
Nic na to nie rzekł, bo też musiałby się przyznać, iż pozazdrościł Jogaile żony i tego, co z nią miał, a to by znaczyło, że się przyjaźnili. Tyle, że on nie przyjaźnił się z Raganą ani żadną inną babą. Ba! Myślał ci i nawet, że się nie lubili i ledwo potrafili ze sobą wytrzymać w jednej izbie. Mógł jej co prawda wiele rzeczy opowiedzieć, bo w przeciwieństwie do niektórych niewiast potrafiła słuchać bez biadolenia, ale nic prócz tego ich nie łączyło.
— Może coś zjesz nim wyjdziesz... — mruknęła posępnie, jakby była zła, a mimo to chciała go na dłużej zatrzymać. Tylko na co?
Jeśli to nie przyjaźń, to musiał się dowiedzieć co ich do siebie ciągnęło.
— Od zawsze zwali cię Raganą? — spytał, bo już kiedyś to pytanie się w nim urodziło, a nie było czasu nigdy go zadać.
— Jaśniej mów.
— Ragana to nie imię. Jest choć prawdziwe?
Kobieta spuściła głowę i wzięła do ręki garnek, który leżał na podłodze z winy księcia. Zaczęła go czyścić, wycierając o fartuch, który miała przewiązany w pasie.
— Nie wiem. Nie znałam swych rodziców.
— Umarli?
Kapłanka posłała księciu przelotne spojrzenie i mocniej zaczęła trzeć.
— Pamiętam tylko kriwe.
— Może wykradł cię z domu i zrobił z ciebie kapłankę.
Litewska wiedźma, bo tak często ludzie o niej mówili, przestała wycierać garnek. Choćby nie wiem jak bardzo się starała, zawsze była Pamatęs Dievus - Widzącą bogów. Wieszczką. Czarownicą. Uzdrowicielką. Nigdy tylko Raganą. Powiadali, że miała dar. Dla niej to było jeno przekleństwo.
— Nie pytałaś?
— Nie chciałam wiedzieć... — rzekła, ale po głosie poznał, że nie mówiła mu prawdy. On też był wyczulony na nią.
Rozejrzał się po izbie, gdy kapłance udało się rozpalić w palenisku. Swąd palonego drewna i dym szybko wypełniły komnatę, aż oczy księcia zaczęły szczypać. Nasłuchiwał dźwięków nocy, które bardzo sobie upodobał, ale w pewnej chwili wydawało mu się, że usłyszał beknięcie. Nie zwrócił na to tak uwagi, bo być może wino mu dziś tak dobrze nie podeszło.
— Powiesz mi gdzie byłaś? — spytał po wymownym milczeniu, gdy stawiała garnek z wodą na ogniu.
— Bo jestem twym niewolnikiem?
— Noc jest. Mogłaś cała nie wrócić.
Ragana wybuchła śmiechem.
— Na Perkuna! Martwisz się? O mnie?
— Martwię się, co by Jogaila powiedział, gdybym twoje truchło znalazł! — wybuchł, bo nie lubił, gdy sobie z niego dworowała.
— Jogaily tu nie ma — zauważyła z przekąsem, pochylając się w jego stronę.
A ona już przestała żyć nadzieją, że kiedykolwiek jeszcze tu do niej zajrzy. Gdy pozbyła się tego uciążliwego marzenia, poczuła się lżej. Mogła jedynie liczyć na księcia Skirgiełłę, który... przychodził, kiedy chciał, a potem znikał bez słowa, każąc na siebie czekać kilka nadziel, po czym wracał, jakby nigdy nic!
Książę Skirgiełło już układał na ustach mocną odpowiedź, gdy znów usłyszał bekanie, które dobiegało jakby z ... kosza na zioła. Coś z niego wyszło. I owo stworzenie wydało dźwięk. Ragana też je usłyszała, bo napotkał jej zaciekawione spojrzenie.
Podszedł, uklękał przed nim i powoli, bardzo uważnie odsłonił płachtę. Ujrzał przed sobą małe koźlątko, które chwiejnymi nóżkami poruszało, jakby próbowało wstawać.
Ragana prędko znalazła się obok księcia i obserwowała dzielne poczynania zwierzęcia.
— W koszu żeś go trzymała? — spytał ze zdumieniem.
— Było słabe, myślałam, że martwe.
— Chciałaś ugotować? — dopytał, po czym wybuchł śmiechem.
Ragana posłała księciu srogie spojrzenie, po czym sama się zaśmiała. Tak po prawdzie chciała go złożyć bóstwom w ofierze i ta myśl kolejny napad śmiechu w niej wzbudziła.
Wiedźma i książę spojrzeli po siebie, ale to książę pierwszy poczuł się niezręcznie i jego wzrok przesunął się na koźlątko.
— Koza się kociła. Musiałam pomóc — wyjaśniła po chwili martwej ciszy, czym zaskoczyła Skirgiełłę, bo nie spodziewał się, iż dowie się gdzie była.
— Małemu coś nie śpieszno umierać — szepnął Skirgiełło, by uwagę ich obojga odwrócić od siebie.
Pchnął małe koźle palcem przy zadzie, a te powstało. Ragana uśmiechnęła się szczerze, a książę trocki, który zerknął na nią, myśląc, że o tym nie wie, pomyślał, iż ładniejsza była bez ciągłego grymasu na ustach i oczu zaciśniętych w kreskę.
— Mocny jest. Jak mu damy na imię? — spytał książę, wpatrując się z zachwytem w dzielne młode. — Byle nie Jogaila... — skrzywił się, patrząc jak główka niewiasty intensywnie pracowała.
Kapłanka się znów zaśmiała.
— To ona. Spójrz, panie.
On, Pan na Trokach, zmieszał się i gdyby nie był taki niewrażliwy, nawet rumieniec zaszczyciłby jego szorstkie lica.
— Niech będzie... Vitalija.
— Może być — rzekł krótko, tracąc powoli zainteresowanie zwierzęciem, które śmierdziało gorzej od niego po konnej jeździe.
Podniósł się z kolan i rozprostował kości.
— Muszę je zanieść matce, nim przesiąknie zapachem człowieka... Inaczej ją odrzuci.
Skirgiełło przyglądał się w ciszy jak bez trudu unosi zwierzę owinięte w płótno i zaczął się zastanawiać co jeszcze skrywa ta niepokorna niewiasta, czym jeszcze zdoła go zaskoczyć.
— Skąd to wszystko wiesz? — spytał cicho, patrząc na nią inaczej, a łagodność i ciepło, które w sobie chował, wyszło na wierzch.
— Nie urodziłam się wczoraj, książę — mruknęła szorstko, ale przywykł już, że nie żywiła do niego niechęci.— Dorzuć do ognia, jeśli zostajesz. Dziś noc chłodna będzie.
Odwrócił się, marszcząc czoło, ale Ragany już nie było, więc książę został bez słowa. Pojąć nie mógł co dawało prawo tej dziewce, by mu wydawała polecenia, ale nie mając nic innego do roboty, wrzucił kilka polan do komina.
Jednego za to był pewien. Ragana miała rację. W nocy rozszalała się burza i czuć było chłód i wietrzysko nadchodzące znad Wilii, które ruszało koronami drzew, jakby sam Perkun zsyłał na ludzi nieszczęście.
Książę zatem nie pogardził ciepłym kątem, w którym mógł się kryć przed nawałnicą i zjadł nawet polewkę przygotowaną przez Raganę bez marudzenia. A przy tym gawędzili, jakby zaiste rodziła się między nimi przyjaźń.
Jogaila
Zamek w Wilnie. Majowa, burzowa noc Roku Pańskiego 1389.
Błyskawica przeszyła niebo, by po chwili grom z nieba zatrząsł komnatą, jakby ziemia pękła na pół. Rozszalałe gałęzie uderzały w zamkowe szyby, wpuszczając przez uchylone okiennice zimny powiew. Ale nawet to nie wybudziło wileńskiego gospodarza z jego upiornego snu. Głowa wielkiego księcia raz w jedną opadała, raz w drugą, gdy senna mara paskwiła się nad biednym księciem. Walczył z nią jak mógł, ale ta wciąż nie dawała mu spokoju. Na okrągło słyszał szepty demonów, które fruwały nad nim, zostawiając go osamotnionego w mroku i rozpaczy.
Wasze miłowanie nie podoba się bogom...
Zdrajca... Zdrajca... Zdrajca...
Cena może być słona...
Išdavikas!
Usta księcia poruszały się, szepcząc słowa protestu, ale powoli tracił siły i jeno rozum kazał mu stawiać opór. Pot spływał po skroniach księcia od wysiłku, mocząc poduszkę jak łzy.
— Ne! Eik šalin! Palik mane! — szeptał, próbując przegonić widma.
Nagle one znikły tak szybko jak się pojawiły.
Książę Jogaila powoli otworzył oczy, zaskoczony, iż widzenie senne go opuściło i spojrzał w dół na śpiącą głęboko żonę. Nie chcąc jej budzić, westchnął i ułożył się z powrotem na poduszce.
Tej nocy długo oka już nie zmrużył, próbując odgadnąć znaczenie koszmaru. Uczynił to dopiero nad ranem, dlatego nie miał ochoty unosić powiek jeszcze długo po wschodzie słońca w przeciwieństwie do jego żony.
Jadwiga słysząc poranne trele słowika, obudziła się z zachwytem, wesoła i rześka jak letnia rosa, która rankiem otula kwieciste łąki i pola. Jej policzek ogrzewały pierwsze promienie majowego słońca, które kładły się migoczącymi plamami na zamkowe deski, unosząc tańczące drobinki kurzu w powietrzu. I księżna czuła się lekka niczym piórko.
Przeciągnęła się, wydając rozkoszny dźwięk, który na szczęście księciu umknął. Gdy jej wzrok się przyzwyczaił do jasności, przeturlała się na drugi bok i spojrzała na ukochanego męża, który wciąż spał jak pacholę.
Ujrzała cienie pod oczami i lekką bladość na twarzy Jogaily, która jednak nie wzbudziła jej podejrzeń, gdyż uznała, iż po wczorajszej nocy miał święte prawo być strudzony. Na samo wspomnienie policzki jej stanęły w ogniu i mocno przygryzła wargi, by przypadkiem nie zachichotać. By czymś ręce zająć, zaczęła nawijać lok na palec, choć jej uczesanie dawno przestało pasować królewskiej córce.
Czuła radość i szczęście, którym chciała się dzielić z mężem, dlatego nie uleżała długo w samotności, bo cisza zaczęła ją drapać w uszy.
— Zbudź się, mężu.... — rzekła, kładąc się na mężowskim boku, czego książę musiał nie poczuć, bo nawet się nie poruszył.
Miast tego w odpowiedzi usłyszała jeno niezrozumiały pomruk, więc tym razem usta ręką musiała zakryć, by stłumić napad śmiechu.
— Wstawaj, książę... — dodała przeciągłym tonem, ale czułym i pełnym wyrozumiałości. — Już ranek...
Książę niechętnie otworzył oczy, ale minę miał nietęgą. Dłonią twarz przetarł, jakby to miało od niego trudną noc zabrać. I... skruchę, jaką teraz poczuł w sobie, wiedząc, że wczoraj uczynił coś, czego nie powinien, wbrew własnym postanowieniom i obietnicy, jakiej zamierzał dochować.
Dla ich dobra.
A obiecał sobie ostrożność i prosta do tego była droga, wedle której musiałby zwyczajnie przestać odwiedzać żonę, o czym z trudem przyszło mu nawet rozmyślać. Łudził się za to, że jeśli bogowie faktycznie mu sprzyjali, winien nie doczekać się dziedzica w najbliższym czasie przy zastosowaniu odpowiednich... metod, o które zamierzał wypytać swego medyka w szczegółach.
— Jadwigo... — szepnął, próbując się na siłę uśmiechnąć, by nie martwić żony i pogładził ją z uwielbieniem po policzku.
Czy to możliwe, iż mógł ją miłować jeszcze mocniej? A czuł się tak, od tej pamiętnej chwili, gdy wyznała mu miłość w swej ojczystej mowie.
Księżna odpowiedziała najpiękniejszym uśmiechem, jaki u niej widział i poczuł się źle z tym, co sobie zaplanował.
— Myślisz, że jak będziemy cicho, pomyślą, że nas nie ma i dadzą nam odrobinę spokoju?
Figlarne ogniki w oczach księżnej i oślepiający błysk w jej oku działał na księcia Jogaiłę bardziej niż zapewne pobudzający łyk miodu dla jego nienasyconego brata. Musiał na nie uważać, jeśli nie chciał im po raz kolejny ulec.
— A dokąd chciałabyś uciec?
Głowa Jadwigi opadła na pierś księcia i był to najcudowniejszy ciężar, jaki na sobie nosił. Jej włosy rozsypały się na nim jak miękki koc. A pachniały... jak maliny, które zjadłby, wylizując palce.
— W miejsce, gdzie nie byłoby rozkazów, królów i wojen. Z dala od naszych trosk... Gdzieś daleko.
— Brzmi cudownie — rzekł poufałym tonem i zaśmiał się, bo choć marzenie Jadwigi było samo w sobie piękne i nikomu krzywdy nie robiło, nie wierzył, że kiedykolwiek taka kraina powstanie. Bo inaczej, co mu po księstwie, skoro nie mógłby być wojownikiem, broniącym swych włości? Co innego miałby wówczas robić? Siać zboże?
— Dworujesz sobie ze mnie... — mruknęła Jadwiga z niezadowoleniem. — Zatem wybieram tę krainę, w której nie ma krnąbrnych książąt... Ani niewdzięcznych mężów.
— Jestem niewdzięczny? — spytał, mrużąc oczy i popatrzył na Jadwigę z góry. A w głowie układał sobie jej słowa i próbował sobie przypomnieć, kiedy okazał jej brak wdzięczności.
Był jej wdzięczny za wszystko. Za jej miłość, dobroć, łaskawość. I był pewien, że ową wdzięczność winien okazać jej Bogu, któremu tak ufała.
— I dobrym, mężnym, upartym, dumnym księciem... — dodała z udawaną powagą. — Ale to mężowska pycha pcha was do kolejnych wojen, które niczego nie rozstrzygają.
Książę poruszył ręką, którą wplótł we włosy Jadwigi, bo lubił je gładzić.
— Wojna to ostateczność. Ale jak inaczej bronić naszych matek, sióstr... ukochanych żon?
Andegawenka zaśmiała się skrycie i uniosła, by móc spojrzeć księciu Jogaile w oczy. Tak łatwej było jej prawić o ważnych sprawach, nawet podszytych żartem.
— Zobaczysz, że kiedyś wasze wojny nie będą potrzebne i niewiasty same zawładną światem. I to wy, mężowie, przed nimi klękniecie.
— Jeno przed tobą mógłbym ugiąć kolana... Mano karalienė.
Dłoń księcia zatrzymała się na policzku żony, w którego się wpatrywał. Przysunął się bliżej jej twarzy, chłonąc jej zapach i miłość, jaką od niej czerpał, a mimo to miał wrażenie, że wciąż było w niej wiele ciepła i dobroci. Pragnął jej i lgnął do niej jak pszczoła do miodu, ale tym razem dwa razy pomyślał przed pocałunkiem.
Pukanie do drzwi wywołało uśmiech na twarzach ich obojga. A książę poczuł wyraźną ulgę.
— Panie!
— I po ucieczce... — szepnął z niezadowoleniem i padł na poduszki.
— Ciii... — mruknęła księżna, przystawiając palec do ust i schowała się za mężem, jakby miało ją to ochronić przed oczami całego świata.
— Panie! Książę Skirgiełło pilnie chce z tobą mówić.
Jadwiga głośno westchnęła i straciła ochotę na psoty.
— To musi być ważne... — oznajmiła rzeczowo, głosem księżnej litewskiej.
Litwin usiadł na łożu, kręcąc głową.
— Krzyżacy? Czy Witold? — zapytał żonę.
Małżonkowie spojrzeli na siebie, nie musząc nic więcej mówić. Jadwiga ze współczuciem położyła głowę na ramieniu męża. A on miał kolejny powód, za który był jej wdzięczny.
***
Sala tronowa Giedymina. Tego samego dnia.
Skirgiełło podskoczył na krześle, gdy dłoń jego brata uderzyła w stół.
— Dlaczegoż wczoraj zmilczał? Masz mnie zawiadamiać od razu, Skirgiełło!
Książę trocki uśmiechnął się pod nosem, bo wiedział, iż jego brat byłby bardzo nierad, gdyby wczoraj przerwał mu chwile sam na sam z małżonką. I sobie, by nie wybaczył, gdyby miał tym pozbawić Litwę następcy tronu jego dziada.
— Co było w liście? — zapytał wielki książę odzyskując fason, na co Skirgiełło niewiele myśląc, odrzekł:
— Spaliłem, nim zdążyli mi go przeczytać.
Wolał zełgać, ponieważ Jogaila dopiero by mu nagadał, gdyby się dowiedział, że zgubił krzyżacki list w komnacie kniahini.
— Bogowie mnie każą twoją lekkomyślnością. — Kniaź Jogaila nie krył złości, ale prędko te gorzkie słowa by cofnął, gdyby potrafił lepiej panować nad własnym gniewem.
Popatrzył na brata, który przypominał mu teraz skulonego psa i sam o sobie pomyślał, że to on prędzej sprowadzi na Litwę nieszczęście, gdy jeszcze raz w niego zwątpi.
Hospodar Wilna zszedł z tronu i podszedł do księcia trockiego, który ze spuszczoną głową stał, jakby tylko czekał na karę, którą ma mu wymierzyć brat.
— Zawsze będziesz po wielkim księciu drugą osobą na Litwie. Lojalność twą cenię jak mało na tym świecie. — Posłał bratu pocieszający uśmiech.
Skirgiełło był jak jego prawa dłoń. Gdyby mu ją nagle odjęli, byłby bezbronny. Cieszył go fakt, że od raz powiadomił go o tej plugawej próbie przeciągnięcia go na krzyżacką stronę, choć sensu w tym nie widział żadnego. Nie było osoby czy rzeczy, która mogłaby poróżnić tych dwóch Olgierdowiczów.
— Kazałem przygotowywać orszak. Ruszymy do Grodna razem.
Ożywiony na te słowa starszy z książąt, spojrzał Jogailę, jakby ten postradał zmysły.
— Chcesz teraz opuścić Wilno? A co jeśli Witoldowi o to idzie, a?
— Posłałem umyślnego do Grodna. Książę Witold i księżna Anna oczekują nas na zamku.
— A co jeśli to podstęp? Co jeśli... — Wielki książę przerwał mu, nim zdążył podzielić się z nim kolejną obawą, jakby mu w myślach czytał.
— Nie odważy się jawnie wystąpić przeciwko mnie, póki Zakon nie da mu gwarancji wsparcia. Jeśli prawda to, że zaręczył córkę z Wasylem Dońskim, potrzebuje zgody hospodara.
— Trzeba było tego witoldowego Kurcza wrzucić do ciemnicy... — mruknął Skirgiełło, żałując, iż wodą go zamęczono, nim zdołał wszystkie winy ich kuzyna wyznać.
Jogaila przyjrzał się uważnie bratu, gdyż wieczna nieufność i podejrzliwość względem ich kuzyna zaczynała go martwić, a chciał wierzyć, iż zgoda, jaką między nimi planuje będzie obopólna, bo Litwie wszelkie zwady tylko szkodzą.
— Ale co z Wilnem, co z...Jadwigą? — dopytywał Pan na Trokach wielce ciekaw, co jeszcze jego młodszy brat sobie umyślił, a czym nie spieszył się, by mu wyjawić.
— Jeszcze w trakcie rokowań posłałem po Korybuta. Dotrze lada dzień. Zadba o Wilno, kiedy my z Jadwigą ruszymy do Grodna.
Książę Skirgiełło kręcił głową z uśmiechem nie będąc pewien czy już z wiekiem słuch mu zaczynał szwankować, czy rzeczywiście Jogaila wspomniał, że zamierza zabrać ze sobą Jadwigę.
— Chcesz ją zabrać ze sobą... — dopowiedział sam sobie Skirgiełło. — A co jeśli jest brzemienna?
Choć szanował to jak oddany był żonie, nie mógł się nadziwić pomysłowi brata, bo też nigdy wcześniej żony z sobą nigdzie nie zabierał, nawet na polowania, w których i Jadwiga ponoć w Budzie lubiła uczestniczyć. Przyzwyczaił się już do myślenia o Jadwidze jako o stałym elemencie wileńskiego zamku jak figury na szachownicy, do tego, że zawsze czekała na nich z uśmiechem na powitanie i ciepłym słowem.
Zapytanie brata wzbudziły w wielkim księciu wątpliwość. Co jeśli faktycznie Jadwiga nosi pod sercem ich małą cząstkę, do której się przyczynił wbrew sobie?
— Jeśli Jadwiga jest brzemienna, zostanie na zamku — rzekł, mając jednak szczerą nadzieję, że bogowie go wysłuchają i dziecka nie będzie.
— Pojadę! — Usłyszeli z korytarza donośny głos, nim postać Jadwigi odzianej w złotą suknię zdążyła zaszczycić ich swoim pięknym widokiem.
— Jadwigo? — Wielki książę nie mógł ukryć radości z przybycia żony i nawet to nagłe najście bez zapowiedzi mu nie przeszkadzało.
Wyciągnął do niej dłonie, które wnet przyjęła i popatrzyła mu prosto w oczy.
— Ponoć moja matka, świętej pamięci królowa Elżbieta często wybierała się na konne przejażdżki, oczekując przyjścia na świat królowej Marii. Jeśli Bóg obdarzył nas dzieckiem — instynktownie przywiodła dłoń do brzucha — będę ostrożna albo całą drogę spędzę w kolebie z Margit. Pozwolisz mi jechać? — Jej prośba, skierowana prosto do niego, jej męża i opiekuna, rozczuliła jego serce, choć nie wiedział, że było to jeszcze możliwe. Ta niewiasta potrafiła skruszyć jego najtrwalsze mury, że poddawał się jej woli bez zająknięcia.
Nagle zapomnieli, że obok zapewne przygląda im się książę trocki, liczyło się to wzajemne zrozumienie, którego oboje doświadczali.
— I tak nie ruszyłbym z zamku bez ciebie, miła.
Instynktownie nachylił się, aby ją pocałować, ale Jadwiga przerwała mu ten zamiar, wiedząc, iż byłoby to niegodne zachowanie.
Odwróciła głowę w stronę Skirgiełły a on zaraz za nią, ale księcia Skirgiełło już nie było.
Choć ciekaw był dlaczego brat wyszedł bez pozwolenia, bardziej nurtowało go to jak jeszcze Jadwiga zamierzała go przekonywać do wspólnego wyjazdu, ale to już musiało poczekać do zapadnięcia zmroku.
***
Prywatne komnaty księcia. Kilka dni później, maj 1389 roku.
— Jesteś pewien, biskupie? — zapytał Radlicę, kiedy to kazał przebadać dokładnie swoją księżną na wypadek, gdyby miało się okazać, że oczekuje dziecka.
Jan Radlica rozwiał jednak wszelkie wątpliwości księcia, wyjaśniając, że księżna Jadwiga nie jest brzemienna i może bezpiecznie ruszyć w drogę do Grodna. Orszak był gotowy, a wszelkie opóźnienia bezzasadne. Powinni dotrzeć do Witolda w okolicach Święta Stada.
— Króle... — przerwał, aby poprawić błąd. — Księżna Jadwiga ma się doskonale, wieki książę. Nie mniej jednak nie spodziewaj się w najbliższym czasie radosnej wiadomości zwiastującej narodziny dziecięcia, panie.
Biskup w obecności Jogaily Olgierdowicza stał nieruchomo w swojej czarnej szacie, a jego ciało było sztywne jak u nieboszczyka. Przy tym w spojrzeniu starał się ukrywać nieco wystudzoną już pogardę, jaką do niego żywił. Wieki książę nawet popatrzył na niego przychylniej i z nieukrywaną ciekawością. W końcu to on był człekiem, któremu jego żona powierzała swoje najczarniejsze myśli podczas spowiedzi. Trochę mu tego zazdrościł.
— Sugerujesz coś, Radlico? Księża nie pocznie dziecka? — zapytał szorstkim tonem, który zwykł przeznaczać dla przestraszonych zachodnich posłów.
— Bynajmniej, panie. — Biskup nastroszył się, jakby litewski książę miał go zaraz zakuć w dyby albo potraktować jak innych duchownych, którzy polegli podczas prób chrystianizacji Litwy. — Jeśli Pan Bóg da, księżna urodzi zdrowych następców.
— Bo wasz Bóg ma z tym coś wspólnego? — Uśmiechnął się w kąciku.
Nie próbował bluźnić, jeno trochę zabawić się kosztem klechy, bo oni wszyscy traktowali go z góry, a nie robili nic, aby móc zyskać sobie jego szacunek.
— Miłosierny Bóg daje życie, książę — przekonywał biskup z niesłychaną dla Jogaily cierpliwością.
— Ale i żywot odbiera. — Wskazał na niego palcem. — Z rąk Krzyżaków. To chciałeś rzec, biskupie?
— Zlituj się książę nad wiernym sługą Bożym. I wśród ludzi, którzy Jemu służą znajdują się plugawi i niegodziwi. Nam śmiertelnym pozostaje jeno czekać, aż ziści się Boży Plan.
Wielki książę powstał z tronu i zbliżył się do Radlicy, przyglądając się duchownemu z uwagą.
— Jest zatem sposób, aby ten "Boży Plan"... nieco opóźnić?
Jogaila wiedział, że nakazy religijne żony są srogie, ale nie chciał postem powstrzymywać się od obcowania z żoną. Ciekawiło go, czy ochrzczeni posiadają jakieś inne metody na brak dziedzica, które nie obrażałyby Boga Jadwigi.
— Boże Przenajświętszy! — Biskup przeżegnał się z nieukrywanym. — Wybacz książę, ale jeśli sobie ze mnie dworujesz, Boska kara spadnie na nas obojga.
— Chcesz więc powiedzieć, biskupie, że wszyscy Chrześcijanie: poszczą, nie cudzołożą i płodzą następców jeno z prawego łoża?
Radlica zakasłał, jakby chorował na suchoty.
— Wszyscy mają swoje pokusy. Oby łaska Najwyższego — rozłożył dłonie i wzniósł głowę w górę — spłynęła na każdego, kto błądzi.
— A celibat nadal jest dobrowolny? Czyż w Piśmie nie zapisano: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię"?
— Znasz fragmenty Pisma, książę? — Radlica wyglądał na szczerze zaskoczonego, bo w tej rozmowie miał go zapewne za grubianina i poganina, który gardzi Słowem Bożym, który to jeszcze w dodatku miał czelność wżenić się w wieli zachodni ród Ludwika.
— Jadwiga — rzekł tylko, siadając ponownie na wielkoksiążęcym tronie i uśmiechając się w duchu. — Czy Bóg jest naprawdę taki miłosierny skoro potrafi zabrać do siebie chorą matkę albo jej nowonarodzone dziecko? — Ton głosu Jogaily znacznie złagodniał, odkrywając jakąś boleść, którą w sobie nosił.
To pytanie wyrwało się księciu mniej dobrowolnie, jakby jego myśli same utorowały sobie drogę z jego głowy i po części nie kierował tego pytania do krakowskiego biskupa co do Boga osobiście.
Radlica popatrzył na Litwina zmieszany, bo na to pytanie trudniej mu było znaleźć odpowiedź, ale doktryna wiary podpowiadała mu słowa, które pragnął do niego skierować. Sam w swojej duszy zaczął sobie pytania zadawać, czy taka dociekliwość ze strony syna Olgierda to wrodzona wada charakteru, czy odznaka nawrócenia.
— Widzisz, książę... — zaczął łagodnie, kiedy przerwało mu nadejście książęcego sługi, a Jogaila zdając sobie sprawę, że pytanie, które sobie zadał wybrzmiało na głos, poprawił się na siedzisku tronu, przyjmując bardziej nieprzejednany wyraz twarzy.
Skinął na sługę, aby ten poczekał z wieściami dla niego.
— Dobry z ciebie rozmówca, biskupie, ale teraz możesz odejść.
— Jak sobie życzysz, książę. Pójdę przygotować się na mszę. — Radlica ukłonił się, zostawiając wielkiego księcia w obecności posłańca.
— Mów.
— Twój medyk, panie. Czeka za drzwiami.
— Wpuścić — rozkazał i ledwie drzwi się uchyliły, ruski cyrulik o imieniu Jegor wszedł do komnaty tronowej. Nie pytał o zdrowie księcia, bowiem dobrze wiedział, iż nic mu nie dolegało, a powód wezwania na zamek wcześniej mu objawiono.
Wyciągnął ze skórzanej torby na pasek kilka fiolek z ziołami, o które prosił książę. Były tam wywary z piołunu, mięty, jałowca, wierzby oraz... amulety.
— Ani słowa księżnej, zrozumiałeś?
Jadwiga
Grodno, 27 maj Roku Pańskiego 1389.
Choć Jogaila starał się umilić daleką podróż żonie i sprawić, aby była ona bardziej znośna, księżna Jadwiga prawie całą drogę spędziła w końskim siodle, dorównując niejednemu rycerzowi. Noce jednak w większości spędzała w zajazdach, czy zamkach lub korzystała z uprzejmości litewskich bojarów. Jogaila zaś chętnie spędzał postoje w obozowym namiocie w towarzystwie całego orszaku i księcia Skirgiełły. A tak licznego orszaku książę dawno z sobą nie zabierał, toteż od razu dał kuzynowi do zrozumienia, iż sprawa, z jaką się do niego udaje, jest najwyższej wagi.
Zanim przekroczyli bramy miasta zaproszeni przez księcia Witolda, udali się na polowanie i strawę w pobliskim lesie, a zwłaszcza temu drugiemu mąż księżnej nigdy nie odmawiał. Tym razem więc i księżna, wzorem Oleńki, towarzyszyła Jogaile, kiedy temu udało się ustrzelić dorodnego jelenia. Humor obu książętom dopisywał właściwie tylko wtedy, kiedy mogli rywalizować ze sobą jak równy z równym. Jadwiga musiała znosić zaś przekąsy księcia Skirgiełło, który wydelegowany do opieki nad nią, nie szczędził sobie kąśliwych uwag na temat stryjecznego brata.
— Chodzi jakby kij połknął... — mruknął po cichu Skirgiełło, gdy ramię w ramię podróżował konno przy radosnej bratowej. — Ma takie sokole oko, że ani odyńca nie zadzieje na strzałę — krzyknął w powietrze i wybuchł ironicznym śmiechem.
— Chmurnyś dziś, książę. — Usta Jadwigi rozciągnęły się w uśmiechu. — Może żal Ci uciechy z polowania, towarzysząc niewieście? — Ściągnęła lejce i przypatrywała się uważnie szwagrowi.
— Z tobą, kniahini, nie żal mi niczego. — Ukłonił się w siodle, wywołując u Jadwigi jeszcze większy śmiech.
Gdy w końcu po udanych łowach minęli grodzieńskie mury wyprzedzając orszak, lud powitał ich z uprzejmością, jaką zwykle okazywali swojemu panu, jakby witali dawno niewidzianego gościa. Zostali przyjęci z pełną otwartością i gościną, a zwłaszcza kniahini, o której to w karczmach opowiadali, że święta jest za życia i każdy bóg, czy chrześcijański czy pogański ma ją w swojej opiece. Bojarzy zaś, poplecznicy witoldowi, najzwyczajniej w świecie byli ciekawi niewiasty z tak zacnego zachodniego rodu, o której tyle już wcześniej słyszeli.
Księżną Anna powitała ich na dziedzińcu zamkowym przed dolnym zamkiem należącym niegdyś do książąt kijowskich, nim litewska tu powstała stopa. Drewniany gród miał cztery murowane wieże i ceglany kościół, który przetrwał tyle krzyżackich najazdów, że Jadwiga postanowiła go pierwej odwiedzić, chcąc podziękować za boską pomoc mieszkańcom. Rozdała jałmużnę przed kościołem a potem udała się na mszę w towarzystwie Margit i Erzsebet, jej wiernych dwórek.
Wiedząc, że najpewniej Jogaila pierwsze kroki ze stajni pokierował prosto do łaźni mogła się w ciszy oddać kontemplacji, nim dołączy do męża na wieczornej uczcie.
Książę Witold przygotował z okazji przybycia pary książęcej należytą oprawę. Ucztę urozmaiciły występy kuglarzy i ruskich muzyków, że aż żałowała, że nie mogła zabrać ze sobą swojego wybitnego lutnisty Handzlicha. Tylko nieco już później od otaczającego splendoru zaczęła ją boleć głowa.
Jadwiga jakiś czas zerkała na siedzącego obok męża, który to z kolei z niepokojem patrzył na wyczyny swojego brata, któremu podczaszy ciągle napełniał kufel. Może i humor dopisywał Skirgielle i rozbawiał swych współtowarzyszy, ale po pijaku łatwiej było u księcia trockiego o bitkę.
— Piwo wlewa do gardła jak poplecznicy Witolda jad to jego uszu — mruknął poirytowany wielki książę.
— Zostaw. Pije, bo się martwi — odpowiedziała księżna, posyłając mężowi pocieszające spojrzenie.
— Wilno zabezpieczone. Z moim bratem Korybutem nic mu nie grozi. Bardziej martwi mnie co dzieje się tutaj... — Wziął do ręki swój kufel i spojrzał na ucztujących. — Jak gniazdo żmij. Tylko czekają, aby ukąsić.
Jadwiga pokiwała z niepokojem głową. Ani trochę nie zgadzała się z Jogaiłą co do złych zamiarów księcia Witolda. Szczerze wierzyła, że się przed nim ukorzy i między nimi zapanuje trwała zgoda.
Popatrzyła na księżną Annę, znaną ze skłonności do zbytków, której pięknie wyszywana suknia i liczne klejnoty, które nosiła jak trofea, mogłyby przyćmić samego cesarza, ale można by rzec dodawały jej urody.
— Dlaczego książę Witold taki posępny? — zapytała, spoglądając na księcia grodzieńskiego zajmującego osobną ławę. — Rozmowy nie poszły dobrze?
Wiedziała, iż zanim udał się na ucztę, oboje spotkali się, aby umówić pewne sprawy. Ucieszyła się, że książę zaczynał dzielić z nią wszystkie swoje troski i decyzje, choć nie tak jak sama by sobie tego życzyła.
— Zażądał ode mnie Wołynia w dziedzictwo. Zgody nie otrzymał. To ja jestem wielkim księciem i będę rozporządzał wedle swej woli.
— Sam go prowokujesz. Ranisz jego dumę — odrzekła ze szczerością, wiedząc, iż mogła tymi słowami ugodzić jego serce. — Pragniesz zgody, ale budujesz ją na piasku.
— Może to Skirgiełło ma rację?
Jadwiga zauważyła, iż cały czas przygląda się zakonnikowi, pojmanemu przez laty przez Witolda — niejakiemu Markwardowi von Saizbach, który gościł na jego dworze. Ten nie odstępował księcia Witolda na krok, był jak cień. Raz nawet pochwycił podejrzliwe spojrzenie księcia Jagiełły.
— Mówisz tak, jakbyś obarczył miną za waśń ze Skirgiełłą jedynie księcia Witolda.
Jogaila popatrzył gniewnie na swoją księżną, bo przejrzała go, jakby patrzyła w zwierciadło. Był dla niej jak zapisana księga, którą przeczytała już kilka razy i choć zdarzały się w niej fragmenty, które wcześniej jej uwadze umknęły, nic w zachowaniu i charakterze jej męża nie mogło ją już zaskoczyć.
W końcu wielki książę nie wytrzymując odważnego spojrzenia żony, powstał, unosząc rękę płasko w górę, a gwar rozmów ucichł. Książę Witold siedzący dość blisko kuzyna także powstał.
— Rad jestem, że przyjęliście mnie, waszego kniazia, i moją księżną tak godnie i gościnnie. — Schylił się i ucałował dłoń swej żony, po czym spojrzał po zebranych bojarach z uśmiechem. — Niech więc ten dzień będzie czasem radości i zabawy. Radujmy się też z rychłego wesela księżniczki Ryngałły — mówiąc to Jogaila, zwrócił się księcia Witolda. — Niech ród Kiejstutowiczów rozmnaża się i rośnie w siłę. — Zebrani spojrzeli po sobie, nie rozumiejąc intencji wielkiego księcia. — Ale nie większą od rodu synów wielkiego Olgierda. Bo jam jest wielkim księciem z ramienia mego ojca. Nikomu nie wolno czynić wbrew mej woli. I nikomu nie wolno wiązać się sojuszami... bez mej zgody.
Jadwiga pojęła wnet, iż Jogaila publicznie potępił witoldowe knowania z Wasylem Dymitrowiczem, któremu chciał to oddać rękę córki Zofii i wysłać prędko do Moskwy.
— Moim życzeniem jest, aby zaślubiny księżniczki odbyły się w Wilnie. A teraz zapraszam na ucztę!
Grajkowie na znak księcia ponownie zaczęli grać, ucztujący usiedli. Wszyscy oprócz braci stryjecznych, Jadwigi i księżnej Anny.
Jadwiga z bolącym sercem obserwowała jak upokorzony Kiejtutowicz ciska perkunowe gromy w jej księcia małżonka.
Witold stał sztywno z zaciśniętymi pięściami, mierząc się na spojrzenia z Jogailą. Tłum patrzył w napięciu na to jak dłoń księcia grodzieńskiego znalazła się zdecydowanie zbyt blisko paska, przy którym nosił sztylet.
— Nebus sutikimo! — wykrzyknął po litewsku wściekły książę, po czym odwróciwszy się na pięcie, opuścił ucztę, a zaraz za nim księżna Anna.
— Nešvarus išdavikas! — odpowiedział mu pijany książę trocki, uderzając kuflem w stół. — Mes uždarysime jus į Krewo, šuo! — krzyki Skirgiełły, choć głośne, nie zwróciły niczyjej uwagi. Jeno podczaszy stał blady, jakby się bał, że ręka księcia zemści się na jego nienapełnionym kuflu.
Książna Jadwiga, widząc złość w oczach męża odnalazła jego dłoń i uścisnęła w geście pocieszenia. Wówczas zwrócił na nią uwagę i odnalazłszy w jej geście spokój i ukojenie, usiedli razem do stołu.
— Wybacz księciu pochopność. Czyż nie w was wszystkich, Giedymowiczach, odzywa się czasem krew waszego dziada? — spytała księżna, próbując załagodzić sytuację.
— Knuje z Zakonem. Wiem to! Dlatego muszę mieć go blisko. Ale ukorzy się! — Podniósł ton. — On, Zakon i wszyscy wrogowie Litwy!
Jadwiga nieraz widywała męża wzbudzonego, ale wiedziała, że pod złością maskuje on złamane serce. Chciał wierzyć w trwały pokój z Witoldem, ale nie pozwalała mu na to podsycana przez brata podejrzliwość.
— Spory osłabiają ciebie i Litwę. Doprowadź do zgody książąt... proszę — dodała błagalnym tonem, patrząc Jogaile w oczy.
Mąż popatrzył na nią miękkim spojrzeniem, w którym już teraz widziała czystą miłość i oddanie. I już czuła, że jej posłucha. Chwycił jej dłoń i już miał złożyć na nich powtórny pocałunek, kiedy do ich stołu podszedł zacny gość księcia Witolda.
— Wielki kniaziu, kniahini.
Książę Towciwiłł Kiejstutowicz ukłonił się przed książęcą parą. Wszedłszy do jadalni spóźniony, nie był świadkiem buntu swego starszego brata.
Jogaila powstał i prowadząc żonę pod rękę, zbliżył się do kuzyna.
— Rad jestem cię poznać, pani. Wiele o tobie słyszałem, ale żadna z tych opowieści nie oddaje w pełni prawdy o tobie.
— Dziękuję, książę. Widać wszyscy Kiejstutowicze zwinnie władają słowem. — Zaczęła księżna, widząc nietęgą minę do rozmów z kuzynem u Jogaiły.
— Naszym orężem jest nie tylko słowo. Zapewniam cię, pani.
— Co masz na myśli, kuzynie? — Ożywił się wielki kniaź.
— Niczego złego, wielki książę. Korzystając z tak zacnej okazji, chciałbym pomówić z tobą panie o niesprawiedliwości, jaka spotkała Iwana Olgiminuntowicza.
— Niesprawiedliwość? — zapytał z ironią w głosie Olgierdowicz.
— Książę Skirgiełło, za twoją zgodą rzec jasna, odebrał mu Holszany. Bez sądu. Nie godzi się, książę.
— Nie twoja to rzecz. Zaniechaj zatem.
— Wybacz, książę. Masz we mnie sojusznika jak we wszystkich mego rodu. — Przyłożył dłoń do piersi. — Ale muszę...
— Tėtis! Tėtis! — Usłyszeli dziecięce nawoływanie i zza kaftana księcia nowogrodzkiego wychyliła się maleńka, kilkuletnia dziewczynka o bujnych brązowych lokach, której być w komnacie nie powinno.
Widząc książęcą parę, ukłoniła się niezgrabnie, co wywołało na ustach księżnej Jadwigi szczery uśmiech.
— A któż to? — Przerwała rozmowę, skupiając całą swoją uwagę na dziecku.
— Proszę o wybaczenie. To moje najmłodsze pachole, Jadwyga. Nazwana twym imieniem na twoją cześć, pani. Bóg obdarzył nas z Julianną córką. I mnie na chrzcie nazwano Konradem. Oby twa mądrość i pokora słynęła na to nieznośne dziecię.
Książę wziął córkę na ręce. Dłoń Jadwigi zadrżała, by pogłaskać dziecinę po główce, ale w porę pokuszę w sobie zwalczyła i zacisnęła palce na sukni.
— Możecie odejść — mruknął niespokojny kniaź.
Ledwie raczył spojrzeć na potomka Kiejstutowicza i wolałby unikać podobnych spotkań w najbliższym czasie.
— Pomodlę się za was, odejdźcie w pokoju.
Towciwiłł odwzajemnił serdeczny uśmiech księżnej i się oddalił, wywołując u księżnej rozdarcie serca, które zauważył Jogaila.
— Wiem, miła. — Dotknął jej policzka, pragnąc wyciągnąć ją z tej otchłani tęsknoty i marzeń.
— My też będziemy mieli córkę — rzekła, uśmiechając się promiennie.
Chciała począć. Postanowiła przebłagać Najwyższego o ten największy z darów Boga.
___________________
Tłumaczenie:
Szeretlek hercegem (węg.) - Kocham cię, mój książę
Išdavikas! (lit.)- Zdrajca
Ne! Eik šalin! Palik mane! (lit.) - Nie! Idź stąd! Zostaw mnie!
Mano karalienė (lit.) - Moja Królowo
Nešvarus išdavikas! (lit.) - Parszywy zdrajca
Mes uždarysime jus į Krewo, šuo! (lit.) - Zamkniemy cię w Krewie, psie!
Tėtis! Tėtis! (lit.) - Tata, tata!
***
EDIT:
A teraz kilka słów od nas. Po pierwsze musimy powiedzieć, że z początkiem maja (tak, wiemy, jest zaraz czerwiec, ale....) wybiło równo rok jak zaczełyśmy pisać tego... fanfika. Nie robiłyśmy nic szczególnego z tej okazji, bo w sumie to żadne osięgnięcie pisać rok opowiadanie. Za to osięgnięciem jest to, co przez ten czas się udało. A udało się zdobyć Wasze zaintresowanie ta historią oraz te wszystkie wyświetlenia, o których nawet nie myślałyśmy, że są możliwe do osiągnięcia. Szczerze mówiąc... nawet nas to nie interesowało do czasu wybicia 50 tysięcy, a potem 60.... 70. To dla nas kosmos i chcemy Wam, Drodzy Czytelnicy i Czytelniczki, bardzo podzękować. Wiemy, że ostatnio nie macie z nami łatwo... Przerwy między częściami się wydłużają lub są znacznie dłuższe niż na początku, ale ciężko jest łączyć kilka rzeczy na raz. Nie chcemy jednak Was zawieść i zawsze umieszczamy materiał, który naszym zdaniem, jest choć w miarę odpowiedni i nadaje się do publikacji. Nie lubimy czegoś robić "po łebkach" lub bez planu. To nie jest w naszej naturze, także mamy nadzieję, że nam wybaczycie, kolejny raz, tę zwłokę. Rozdział może urywa się w dość nieoczekiwanym momencie, ale musiałyśmy resztę zaplanowanej części przenieść do kolejnego, bo ten byłby zwyczajnie zbyt długi.
Jeśli chcecie z nami dobić do brzegu z tym opowiadaniem, serdecznie zapraszamy na naszą łajbę. A tym, którzy już wysiedli i tak dziękujemy, że byliście z Nami na pokładzie.
Przed nami wyjście w pełne morze, a na horyzoncie pojawia się sztorm, także... Jeśli masz ochotę poznać co się wydarzy, zostań tutaj na chwilę dłużej.
PS. Nie pytajcie stąd ta koza... lol Shadowbonersi pewnie będą wiedzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top