ⱤoɀʣìɑԎ 23
Ragana
Chata kapłanki, lasy wileńskie. 16 luty 1389 roku.
Nocna mara, która dziś do niej przyszła, zerwała ją ze snu, iż Litwinka łapczywie chwyciła powietrze w nozdrza. Podparła się dłońmi o siennik, a w jej izbie pachniało dymem z kadzidła, uwieszonymi na nitkach suszonymi ziołami i polewką, którą uwarzyła w garnku zwisającym nad paleniskiem w kominku.
Chwyciła odruchowo za litewskiego węża, jakiego nosiła na rzemyku i przymknęła oczy, szepcząc upraszające słowa do litewskiej bogini pomyślności, Laimy, by nocne koszmary odpędzić.
Zdarła z siebie grube skóry, którymi przykryta była, a wówczas książę Skirgiełło, który zajmował drugą część jej skromnego łoża poruszył się nieznacznie. Leżał bokiem w ciężkim kaftanie, bo dziś kiedy przyjechał do niej zaraz po polowaniu, ugasili szybko swoje pragnienie w odzieniu. Później książę trocki najprzedniejszym winem, jakie ze sobą zabrał się upił, po czym legł zmożony na materac i zasnął snem twardym jak głaz.
Ragana urwała wiązkę ususzonego tataraku. Zaczęła wymachiwać nią, obchodząc całą izbę, by pozbyć się nocnych duchów i zmór, które nieczyste intencje miały i zakradły tutaj, aby później wrzucić ją do ognia.
Wyszła z chaty, aby świeżego powietrza zaczerpnąć i zaraz dół jej sukni zamoczył się w grubej warstwie śniegu, który puszystym kożuchem się położył na ziemi i gałęziach ciężkich od szronu. Poranek był rześki, mroźny jeszcze nieco, ale chłód wcale jej nie doskwierał, co zmartwienie, jakie odczuła, wspominając sny, które bez przerwy nawiedzały ją w nocy.
Zamknęła oczy i znowu widziała kwitnące lilie, białe jak płatki śniegu, które przykryły całą Litwę. W jej śnie zimy jednak nie było, a wiosna pachnąca, z ciepłym wiatrem, który kołysał łodygi kwiatów, jakby śpiewał im do snu. Później jednak zobaczyła już tylko pole czerwonych maków, rosnących na pokrytej szadzią, zmarzniętej ziemi, czuła przejmujące zimno od intensywnego opadu śniegu. A pośrodku łoże małżeńskie stało, upiorną czerwienią splamione.
Zadrżała na samo wspomnienie. Tutaj w sercu lasu, tonęła w tegorocznej okiści i nieraz śniegołomy musiała omijać, aby do swojej chaty dotrzeć, często przypłacając to lekkimi odmrożeniami.
Otworzyła powieki, spoglądając na przebijające się przez wysokie drzewa słoneczne refleksy.
— Zatem to tak — szepnęła do siebie strażniczka wiecznego ognia.
Wiedziała, bowiem co zwiastowali bogowie. Koniec niewinności i widmo śmierci, które przykryje całunem serce jej księcia.
— Gyvatė... Chroń Jogaile... Laimo i Gabijo... Nie pozwólcie, aby zgasł w nim ogień.
— We mnie ogień nigdy nie zgaśnie! — krzyknął za Raganą litewski książę, że kapłanka się wzdrygnęła, po czym porwał ją w ramiona.
Wesół był, jakby piwo jeszcze w nim siedziało i zapewne tak było, bo też nieco się zachwiał, kiedy ją stawiał na nogi na środku izby. Pochylił się z wyraźną chęcią, aby jej ust znowu posmakować, ale odsunęła się, co Skirgiełło od razu zauważył.
— A ty znowu o nim... Moim bracie — rzekł, siląc się na beztroski ton, choć w środku drżał z gniewu. — Coś znowu widziała, a?
Przyjrzał się Raganie dokładnie, jakby chciał ją przejrzeć jak w zwierciadle.
— Nie twoja rzecz, książę — rzekła do niego z zniecierpliwieniem, bo teraz wolałaby już, aby jej chatę opuścił.
— Brat mój, moja krew. Moja rzecz, wiedźmo — odpowiedział, patrząc jej odważnie w oczy, choć wiedział, iż narazić się może na jej gniew, a być ona może zesłać na niego jakiego parcha.
Podszedł do kochanki i przyciągając ją do siebie za łokieć, ale nie brutalnie, raczej nagląco.
— Gadaj no! — rzekł z zaciśniętymi zębami.
— Nie chcesz tego znać, książę. Nie pojmiesz — odparła z bojowością w oczach, bo też wcale się księcia nie bała, a jej nie brakło kurażu. Wiedziała, że choć fuczy jak niedźwiedź, serce ma miękkie jak jagniątko.
— Wolisz do kata? — zapytał już poważniej, gdyż upór wiedźmy na nerwy mu działał.
Nie o sobie teraz myślał, a o najmilszym bracie i bodaj by tę niewiastę na męczarnie skazał, byle tylko mógł się dowiedzieć czy grozi mu co złego.
— Mogą mnie kołem łamać, żywym ogniem palić, ale niczego ci nie rzeknę. Prędzej ty, książę, na siebie zły los sprowadzisz. Bogów rozgniewasz.
Wiedząc, iż nic nie wskóra, tylko by jeszcze Jogaile rozwścieczył, gdyby się dowiedział, że ten jego kapłankę w lochu badał, poluzował uścisk i odszedł, sięgając po dzban z winem, ale pusty był.
— Te twoje wróżby tak samo prawdziwe jak rusałki nad Wilejką. — Pogardliwie machnął ręką.
Zaczął się wreszcie zastanawiać, dlaczego tak wielką wiarę pokładał w słowa jednej wszetecznej niewiasty. Wyciągnął spod kaftana zawieszony na szyi krzyż słowiański i pokazał Raganie.
— Tu jest Bóg. A nie w kniei. — Pocałował krzyżyk i schował z powrotem pod spód.
Sam nie rozumiał, ale zaczynał mieć o tym coraz większe przekonanie dzięki Jadwidze. Andegawenka miała rację mówiąc mu, że wskazuje mu drogę, bo kiedy się z nią modlił naprawdę czuł boską obecność. A może to od samej Jadwigi świętość biła i dzięki niej zaczynał mniej litewskich bogów wyznawać, a bardziej pokładać ufność w Stwórcy, którego jego matka tak ukochała i do wiary w Niego szczerze namawiała. Tylko, że ani on, ani Jogaila słuchać nie chcieli.
— Co nasi bogowie wiedzieć mogą?
Nie odpowiedziała. Zaczęła w dym spoglądać, jakby chciała z niego coś wyczytać, więc książę trocki kontynuował:
— Jogaila nareszcie szczęśliwy z Jadwigą. Nie mąć.
— Tylko ja powiem mu prawdę o tym, co go czeka.
Uderzył dłonią w stół.
— Dość bajdurzenia! Brat mój gotuje się na narodziny syna. Jadwiga da mu następcę a Litwinów siła i nawet Krzyżacy nam nie straszni.
— Córka Ludwika nie powije syna — rzekła bardziej do siebie.
Skirgiełło wstał zaskoczony jej słowami, które go zmroziły, jakby go kto oblał wodą z wiadra. Mówiła za siebie, czy za bogów?
— Co ty pleciesz?
— Dziedzica nie będzie.
Jedno kapłance się udało. Książę Skirgiełło nareszcie popatrzył na nią z żywym zainteresowaniem.
— Rozum straciłaś, przeklęta? — szarpnął Raganą, a ta w odpowiedzi tylko zaczęła się szaleńczo śmiać.
Dreszcz przeszedł po plecach księcia, gdy teraz na nią patrzył, otumanioną ziołami i dymem, jaki unosił się z kociołka.
Ragana stała nad nim z ustami wygiętymi od śmiechu i zesztywniałą dłonią na rozgrzanym garncu, ale jej oczy przerażone zostały, aż w końcu padła na podłogę z krzykiem, strącając naczynie z ognia.
Książę podbiegł do niej, widząc jak trzyma się za poparzoną dłoń. Ujął jej rękę delikatnie, a ujrzawszy piekące bąble na jej skórze zamarł. Nie jednak to tak strwożyło księcia, a Bóg mu świadkiem, niewielu rzeczy się lękał na tym parszywym padole, jak zaszklone oczy Ragany, które wbiła w niego, jakby ratunku szukała.
Bowiem obrazy, które jej bogowie zesłali, wielkim brzemieniem dla niej się stały, a ona nie miała już siły nieść go w pojedynkę. Przyjęła już na sobie dość bólu, by Jogailę ochronić i życie gotowa byłaby dla niego oddać, ale wiedza, której nie mogła wyjawić była dla niej cierpieniem nie do uniesienia i pokarała się bardziej, zaciskając palącą dłoń w pięść.
— Zostaw, bo zaboli bardziej — rzekł do niej książę Skirgiełło miękkim głosem, z troską, którą w sobie odnalazł i Raganie cieplej się zrobiło na sercu na widok jego łagodności.
— To ofiara... — szepnęła. — Jogaila... Nie może się dowiedzieć...
Książę skrzywił się, bo dla niego bredziła z bólu i nieszczęśliwego zadurzenia w jego bracie, którego w myślach karcił za ból nie jednej, a dwóch niewiast.
— Przysięgnij książę, że nie powiesz, coś usłyszał!
Skirgiełło przełknął ślinę, a żeby nie pokazać, iż słowa wiedźmy gdzieś głęboko w nim zostały, wstał, by poszukać maści.
— A idź do czorta, wiedźmo!
— Słowo Jogaile rzeknij, a jeszcze gorszy los na niego sprowadzisz — dodała, patrząc na księcia wzrokiem intensywnym, jakby czar na niego rzucała.
Wychodząc Pan na Trokach zatrząsł drzwiami jej chateńki. Usłyszała rżenie konia i upewniwszy się, że książę ją opuścił, opadła bez sił na kolana i słono zapłakała.
***
Ragana mknęła galopem prosto pod zamek wielkiego księcia. Zatrzymała konia głośnym "Prrrr" dopiero pod bramą, do której prowadziła wysadzana kamieniami ścieżka i krótki mostek. Zeszła z konia i naciągnąwszy na siebie kaptur, poprowadziła go do bramy. Pukała, aż się nie otworzyły.
— Otwórzcie. Ja do wielkiego księcia...
Jeden z rosłych strażników wejrzał na nią przeciągłym wzrokiem.
— Czyj to koń? Komuś go ukradła?
— Jest mój... — rzekła zgodnie z prawdą, choć nie do końca, bo koń należał niegdyś do jej ukochanego Jogaiły. Stary był juz i jeno na mięso się nadawał, ale pewnej surowej zimy podarował jej, by nie musiała chadzać na piechotę.
Z gardła strażników wyrwał się pogardliwy rechot.
— A ja jestem wielkim księciem — mruknął niższy ze strażników.
— Puście, pókim dobra...
Uraczyła ich spojrzeniem, którym zawsze odstraszała natrętne dzieciaki ze wsi lub zalotników, którzy myśląc, że przychodzą po zioła, mogą też kupić ją.
— Przecież to wiedźma... — szepnął drugi wojownik do kompana, ale ten sprawniej używał głowy i tylko zawył donośnym głosem:
— Mamy rozkaz nie wpuszczać!
— Kto go dał?
— Sam książę. Odejdź.
Ragana odeszła parę kroków, skonsternowana.
— Niemożliwe, Na Perkuna...
Wtem wrota zamku się przed nią zamknęły. W ostatniej chwili dopadła do nich, ale pod naporem dwóch silnych mężów musiała ulec. Z całych sił jednak zaczęła walić w nie dłońmi, choćby wszystkie duchy miała ze zmarłych pobudzić.
— Otwierać! Mam księciu do przekazania pilne wieści!
Oddech Ragany przyspieszył, a serce waliło jej między żebrami z desperacji, bo choćby miała mury zamku przesunąć samą mocą swego wzroku, musi się dziś zobaczyć z księciem.
— Siedź cicho, dziewko wszeteczna, bo do lochu wtrącę!
Krzyczała, kopała, błagała, ale nikt jej nie otworzył. Przywiązała więc konia do najbliższego drzewa i postanowiła poczekać. Usiadła przy murze. W końcu wrota zamku kiedyś muszą się otworzyć.
Zapadł zmierzch i dzień cały minął, a ona wyczerpana, głodna i zziębnięta wciąż oczekiwała, aż książę ją wpuści. Wszak musiał wiedzieć, że na niego czekała. Nie miała mu za złe, że nie chce jej widzieć, bowiem czuła, że stoi za tym głębokie uczucie księcia, jakie żywił do pani jego myśli, ale żal jej było, że po tylu latach przywiązania i względnej przyjaźni, nie miał dla niej choć odrobiny z dobrego serca. Nie ukradnie mu go przecie czarami, choćby pragnęła tego ze wszystkich sił.
— Lilie i maki. Czystość i śmierć. Wielkie miłowanie i wielkie cierpienie — bełkotała, oparta o chłodne mury zamku. Jej twarz, skryta pod kapturem była jedno smutną twarzą bezimiennej dziewki, jakich w Wilnie nie brakowało.
Dlatego zdziwiła się, słysząc swe imię.
— Ragana?
— Lilie i maki. Czystość i śmierć. Wielkie miłowanie i wielkie cierpienie... — powtarzała, czując narastający chłód, przeszywający jej zesztywniałe ciało i powoli zapadała w ciemność.
Wtem silne ramiona pochwyciły ją i uniosły.
— Wody! Dajcie pić!
Ragana z trudem otworzyła oczy, a widząc przed sobą księcia Skirgiełło, który kucał, byle ona nie musiała plecami na ziemi leżeć, podarowała mu pełny uśmiech wdzięczności. Przystawił do jej ust bukłak z wodą, a ona łapczywie piła, choć bardziej marzyła jej się ciepła zupa albo kożuch na jej zmarznięte ramiona.
Książę widząc, jak jej ciałem wstrząsają dreszcze, ściągnął z siebie futro i okrył ją, a potem wziął na ręce.
— Otwierać!
Wrota otworzyły się jak na rozkaz, ale zanim przekroczył mury zamku, przestrzegł swoich ludzi.
— Ani słowa o tym, coście tu widzieli.
Skirgiełło
Krzywy Gród, Wilno, kwietniowa noc 1389 roku.
Wprowadził Raganę do zamku po kryjomu, a ciemności mu ku temu sprzyjały, bo niewiele dziś świec na zamku się już paliło. Uszedł blisko, do Grodu Giedymina, starej, drewnianej chaty, w którym niegdyś jego dziad zamieszkał, a teraz trochę zapomniany stał. Ułożył Raganę na łożu i przykrył, po czym do kominka podszedł, by w nim napalić.
— Rozum postradałaś do reszty od tego miłowania! — rzekł ze wściekłością, ale w głosie szło wyczuć trochę współczucia.
Nic za to nie mógł, że żal się mu Ragany zrobiło, bo jak widać pomieszało jej się w głowie od czarów.
— Potrzebuję widzieć się z Jogailą! — rzekła, podnosząc się nieco na łożu, gdy zrobiło jej się cieplej.
— Z żoną pewnie teraz płodzi dziedzica! Zostaw go...
Grymas bólu przemknął po twarzy Ragany i księciu przykro było, że dobrał niedobre słowa, bowiem może to wiedźma była, ale też niewiasta.
— Nie rozumiesz, książę...
— Coś się tak na niego uparła, a? — spytał, bo coraz bardziej dziwiło księcia to całe miłowanie, co z człowieka robi szaleńca. On co prawda też gotów był do czynów, którzy kronikarze uznaliby zapewne za szaleńcze, gdyby to o matkę, jego siostry, Jogailę czy... Jadwigę chodziło, ale żeby tak głupieć? Nie rozumiał tego.
— Nie o mnie idzie, a o księcia, głupcze...
Skirgiełło zamrugał, bo chyba źle usłyszał. Czyżby nazwała go głupcem? Jego, Pana na Trokach i jej księcia, któremu należy się... Złość w nim zapłonęła, bodaj większa od pożądania, gdy go ochota najdzie i juz dłoń na pasie zacisnął, by ją przez kolano przełożyć i szacunku nauczyć, gdy przypomniał sobie, iż nie jest ani pacholęciem, ani... jego żoną.
Otrzepał się z tej myśli, bo co innego w niej utkwiło. Podszedł i nachylił się nad nią, a ujrzał jej oczy odbijające blask z kominka, iskrzące się jak płomyki i musiał przyznać sam przed sobą, że ładnie jej z nimi było.
— To o co?
Ragana spuściła wzrok, chyba lekko zawstydzona swymi słowy i westchnęła, po czym zamknęła oczy i powtórzyła jak mantrę.
— Lilie i maki. Czystość i śmierć. Wielkie miłowanie i wielkie cierpienie...
Skirgiełło się cały pomarszczył z wysiłku, gdy próbował odkryć znaczenie tych słów, więc Ragana ukróciła jego męki.
— Księżnej albo księciu grozi niebezpieczeństwo... Im bliżej są dziedzica...
Skirgiełło wybuchł gromkim śmiechem i wcale tego nie żałował.
— To ty chcesz Jogaiłę od łoża Jadwigi odciągnąć...
Wściekła Ragana, z zaciśniętymi zębami chwyciła księcia za jego kaftan i przyciągnęła bliżej swojej twarzy, by nie musieć tak podnosić głosu.
— Widziałam krew! Ich łoże splami się krwią...
Skirgiełło przełknął ślinę i z trudem wydusił:
— Czyją? Jogaily?
— Nie wiem, ale niewiasta go zdradzi, zrani.
Skirgiełłę głowa zaczęła puchnąć i marzył jeno, by zamoczyć mordę w trunkach i o wszystkim rychło zapomnieć.
— Jogaila w to nie uwierzy... Ja też nie.
— A powinieneś, panie... Bo to tyczy też ciebie. Pamiętaj com ci rzekła...
Skirgiełło namyślił się, ale tyle razy już słyszał jej przepowiednie, z których cześć się nie sprawdziła, jak ta, że zdradzi Jogaiłę...
— Nie zdradzę Jogaiły — zapewnił z mocą. — Choćbym miał duszę diabłu zaprzedać, nie zdradzę ukochanego brata!
Odszedł od niej, nabuzowany i przepełniony emocjami, ale choćby chciał, nie mógł się na nią gniewać, gdy tak bez sił leżała. Bredziła albo mówiła prawdę, nic to księcia nie obeszło, jedno jednego nie rozumiał.
— Powiedz mi... Raz milczysz, innym to nakazujesz, gdy ci każą, a raz słowem rzucasz jak kamieniami. A co jeśli się mylisz? Gniewu swych bogów się nie lękasz, jeśli czynisz wbrew ich woli?
— Nie będę dłużej sługą ani bogów, ani Olgierdowiczów. Pragnę tylko ocalić Jogaiłę.
Skirgiełło spuścił głowę i westchnął. Sam sobie opowiedział na pytanie dlaczego: Bo go miłowała. I coś ukłuło księcia, cień zazdrości przeszył jego ciało, maleńki jeszcze, ale groźny, jeśli pozwoli, by oblazła go ciemność.
Jadwiga
Komnata wielkiej księżnej. Kwiecień 1389 roku.
— Wystarczy już, Erzsebet — poprosiła Jadwiga, gdy ta kolejny raz czesała jej loki grzebieniem.
— Może jeszcze te pachnidła? — zapytała dwórka, podstawiając jej pod nos wodę różaną.
Już wcześniej przetarła jej twarz "wodą węgierską" jej babki Elżbiety, co miało odświeżyć jej i tak zdrową cerę.
— Wystarczy. Księciu zakręci się w głowie — dodała księżna, machając ręką, aby pozbyć się nieco zapachu, który drażnił ją w nos.
— Masz słuszność, pani — uśmiechnęła się pod nosem.
Dla młodszej z sióstr Lacfki afekt litewskiego księcia, jakim do niej pałał był spełnieniem romantycznych ballad o rycerzach, jakie Jadwiga nieraz dla nich czytała. Nie mogła nie zauważyć, iż, nie licząc okresu postu, kniaź Jogaiła spędzał ze swoją małżonką niemal każdą noc.
— Książę musi bardzo tęsknić do ciebie, pani — rzekła Erzsebet, uśmiechając się z rozmarzeniem.
Jadwiga spuściła wzrok. Oczekiwała księcia dzisiejszej nocy z niecierpliwością, bo i ją smutek rozstania na tyle nocy męczył, lecz żałowała, że książę tak mało czasu jej poświęcał, bo mogła na palcach jednej ręki zliczyć ile posiłków wspólnie zjedli. Co prawda, na co dzień też rzadko zasiadali do wspólnego stołu, bo pory ich podawania, ich kulinarne przyzwyczajenia i obowiązki w ciągu różniły się znacznie, lecz księżna liczyła, iż jej mąż wykorzysta więcej okazji do spotkań. Było jej go za mało, nie tyle w nocy, co w ciągu dnia. Brakowało jej zwyczajnej rozmowy, wsparcia w dyplomatycznej wojnie z zakonem, dzielenia trosk i planów.
Wiedziała jedno, iż księcia całą zimę i początek wiosny zajmowała sprawa Nowogrodu, o który upomniał się Dymitr Doński. Nowogrodzianie, którzy przyzwyczaili już do popierania tego, kto oferuje im więcej, byli niezadowoleni z rosnących wpływów księstwa moskiewskiego. Z Nowogrodem Wielkim i Pskowem po stronie Litwy, zakon inflandzki otrzymałby kolejny cios, który również osłabiłby Moskwę.
Książę się z nią nie konsultował i sam postanowił, iż osadzi tam jako kniazia swojego prawosławnego brata Lingwena Semena. Bo też gdyby wolno było jej coś rzec, dałaby księciu do zrozumienia, iż pominął swojego kuzyna, który mógł poczuć się urażony tym, iż nie docenia on potęgi kiejstutowego rodu, obsadzając sąsiadujące księstwa braćmi. Decyzję jednako oddania się pod "opiekę" Litwy wymusił na Nowogrodzianach sam pan Wielkiego Księstwa Moskiewskiego obciążając miasto okupem w wysokości 8 tysięcy srebrnych rubli. Jej mąż zatem oczekiwał teraz tego, aby jak najszybciej brat złożył mu hołd, a na miejsce spotkanie wyznaczył Troki. Księżna była więc więcej niż przekona, iż następnym kilka nocy wielki książę będzie chciał spędzić z nią, zanim odprawi się na spotkanie z bratem.
— Spocznij już, kochana Erzsebet. I sprawdź, proszę, jak zdrowie Margit.
— Dzięki Bogu opuchlizna z kostki zeszła, pani.
Jadwiga się uśmiechnęła na wieść, że skręcona noga jej byłej opiekunki wraca do zdrowia.
Erzsebet dygnęła na pożegnanie i wyszła, zostawiając księżną samą. Jadwiga odłożyła wówczas zwierciadło i ledwie zdążyła nabrać oddech, usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
Na widok dawno niewidzianego męża uśmiech sam pojawił się na jej twarzy. I on przystanął w pół kroku, odwzajemniając go szczerze. Jej myśli, umysł i ciało lgnęło do niego, chcąc skrócić dzielącą ich odległość, a rozumiała już, iż księciu także ciężko byłoby wytrzymać z dala od niej, bez dotyku jej dłoni, oddechu na ustach, dreszczy, gdy nasycą oczy swym widokiem.
Zauważyła, że nie zdjął kaftana, tylko ruszył w jej kierunku. Widząc, iż ma przed sobą otwartą księgę, pochylił się nad jej ramieniem.
— Dość już modlitw i postów — rzekł tuż przy jej uchu i sam zamknął księgę, od czego włoski na karku księżnej stanęły na baczność. — Miła moja... — dodał szeptem, łaskocząc nosem te wrażliwe dla niej miejsce tuż przy żuchwie i czuła się, jakby wysysał spomiędzy nich całe powietrze.
— Tęskniłem za tobą — przyznał się, a od tego wyznania serce rozrosło się w jej piersi, odbierając oddech.
— To tylko sześć niedziel, książę. — Zaczęła się droczyć, wywołując u księcia łagodny uśmiech zadowolenia.
— Każdy poranek bez ciebie to jak kolejna sroga zima, Jadwigo. — Książę oplótł swoje dłonie wokół jej brzucha, ugniatając materiał nocnego giezła, które przyodziała, jakby już chciał ją mieć bliżej siebie.
Instynktownie odchyliła głowę do tyłu, kiedy drażnił gorącym oddechem jej szyję i obsypywał ją delikatnymi muśnięciami swoich warg. Poczuła ciepło, które stopniowo zaczęło rozchodzić się po całym jej ciele, ale jak mogła mu się poddać, skoro wszelkie zabiegi prowadziły do zaspokojenia książęcego apetytu.
— Ta była wyjątkowa nieprzyjazna — dodała, odsuwając się nieco od głowy księcia, tak, że przerwała jego pieszczoty, bo choć przyjemne były, odbierały jej jasność umysłu, a musiała omówić z księciem jeszcze pewne sprawy. — Dlatego chciałam pokazać ci rachunki z wydatkami od podskarbiego... — Nie dokończyła, czując jak lewa dłoń księcia znalazła sobie uciechę z troczków jej nocnej koszuli, a prawa zsuwała delikatnie materiał z jej ramienia.
— Nie teraz, najmilsza — szepnął, całując jej obojczyk, odkryte ramię, jakby cała była słodkim owocem, na który czekał do lata i wreszcie mógł go skosztować.
Wstrzymała oddech, wydając słodkie tchnienie, nieświadoma, iż obudziła w księciu jeszcze większe pożądanie. I choć jego usta paliły jej skórę, szybko skupiła się na temacie, który chciała poruszyć z mężem.
— Posłałeś już po swojego brata? — zapytała i tym pytaniem wzbudziła w księciu większe zainteresowanie, bo przerwał to co robił i spojrzał w jej oczy.
Widząc niezrozumienie wyrysowane na jego twarzy jak na dłoni dodała:
— Złoży ci hołd?
— Wystarczy, że przyłoży swoją pieczęć — wyjaśnił, znów spuszczając wzrok na węzeł giezła, które zaraz rozwiązał, dając księżnej do zrozumienia, iż pamięta o rzeczach najważniejszych, a sprawą najmniej ważną był w tym momencie Lingwen i jego Nowogród Wielki.
— To upokorzy Witolda, wiesz o tym — rzekła, starając się nie zwracać uwagi na mężowskie czułości.
Cień złości przetoczył się po twarzy księcia, aż obszedł krzesło i kucnął przy żonie, aby móc lepiej spojrzeć jej w twarz.
— Rozjuszy go i taki w tym cel — wyjaśnił tonem, który bardziej zasadny byłby dla pacholęcia nieznającego się na rzeczy, niż dla córki królewskiej. — Nie trap się tym, mano brangusis.
Książę litewski wstał i podał Jadwidze dłoń, którą odruchowo przyjęła, że teraz stali blisko siebie. Ale niewystarczająco dla księcia.
— To błąd. — Pozwoliła sobie na odważną opinię. — Prowokujesz księcia. Dotychczas wiernie ci służył. Nie zapominaj o tym.
— I knuje za moimi plecami, wąż parszywy! — Podniósł ton, przemawiając do niej, jakby karcił swoich doradców, a nie zwracał się do umiłowanej żonie, którą przed chwilą pragnął trzymać w swych ramionach.
Andegawenka spojrzała na jego surowo i to wystarczyło, że spuścił zawstydzony wzrok i ucałował jej dłoń w przepraszającym geście.
— Wybacz, Jadwigo.
Poczuła satysfakcję, iż zdołała utemperować lekceważące zachowanie męża.
Spuściła ostentacyjnie wzrok, widząc cierpienie na jego twarzy i zdała sobie nagle sprawę, iż otrzymała w darze zadziwiający oręż przeciwko Jogaile, którego jednak użyć przeciw niemu nie miała śmiałości. Nie potrafiłaby wykorzystać jego silnego pragnienia bliskości dla własnych celów.
Powoli podniosła na niego wzrok i widząc, z jakim przestrachem jej twarzy się przyglądał, pozwoliła, aby pogłaskał jej policzek. Jego oczy iskrzyły się namiętnością, a i ona zrozumiała, jak zimna się czuła w środku bez jego dotyku.
Przymknęła oczy, a wówczas sapnęła, czując jak unosi się w powietrzu. Jogaila niósł ją, jakby warzyła tyle co nic i przekroczywszy drzwi komnaty sypialnianej położył ją delikatnie na łożu.
Jogaila
Komnaty księżnej. Kwietniowa noc.
Tęsknota za Jadwigą była jak otwarta rana, która otwierała się każdej nocy w jego pustym łożu. Kiedy więc drzwi jej sypialni nareszcie się przed nim rozstąpiły, poczuł błogość i szczęście, zastanawiając się, czy miłowanie sprawiło, że w jego piersi znajdują się teraz dwa serca: jedno, które pompuje krew i drugie, które bije tylko dla Jadwigi.
Przełożył kaftan przez oparcie i już w samej koszuli podszedł do swojej umiłowanej żony. Czuł, że ta noc będzie owocna, gdyż zamierzał uczynić wszystko, aby Jadwiga była szczęśliwa. Zamierzał się dzisiaj jej dokładnie przyjrzeć, aby sprawdzić, czy odkryła już tajemnice alkowy.
Przez chwilę nie szczędził jej namiętności, na które reagowała tak jak się spodziewał, choć w niespotykanej dla niego wcześniej u żadnej innej niewiasty skromności, pokorze i... spokoju.
Położył dłoń na łydce księżnej, rozkoszując się dotykiem jej ciała, aby równocześnie wyssać z niej oddech pocałunkiem. Ich wargi złączone w jedno, rozpaliły w nim żar uczucia, które rozsadzało mu trzewia swoją intensywnością i sam nie mógł wyjść z podziwu, iż wytrzymał bez niej tyle czasu. Marnotractwem ten czas by nazwał, gdyby nie to, że szanował wiarę żony, był człekiem cierpliwym i wyrozumiałym, a już zwłaszcza, kiedy miłował tak żarliwie po raz pierwszy. Przed nimi było jeszcze wiele nocy i wspólnych wiosen, że nawet kilka samotnych niedziel nie było w stanie zgasić płomienia ich miłowania.
Jadwiga patrzyła na niego wyczekująco, a w białej zwiewniejszej koszuli wyglądała jak anioł i nie mógł oka z niej spuścić i sam już nie wiedział, jakim bogom ma złożyć dziękczynną ofiarę za ten cud.
Pocałował ją w szyję, obojczyk i wówczas spostrzegł, że zadrżała z zimna. Spojrzał w bok i zorientował się ze złością, iż ogień w kominku prawie wygasł, bo jakaś leniwa pokojowa nie rozpaliła go odpowiednio.
Podniósł się nieco z zamiarem zasłonięcia kotar, ale Jadwiga go powstrzymała, dotykając palcami ramienia i nawet przez materiał wyczuł, że były zimne jak lód.
— Zostaw — szepnęła ochrypłym głosem, który tylko jeszcze większe pragnienie w nim wzbudził.
Przyjrzał się jej oczom dłużej, ale były nieprzeniknione i nie wiedział, czy tak rozpaczliwie chciała już spełnienia, czy tylko obowiązkowi się poddawała.
Kiedy miał już coś rzec, zrobiła mu więcej miejsca, by mógł się umościć pomiędzy nią. Nakrył jej usta swoimi, a kiedy oporu nie wyczuł i pocałunek oddała, kontynuował.
Podniósł jej koszulę jedynie powyżej ud z troski, aby się nie przeziębiła, bo i jemu chłód murów zaczął doskwierać, a pogoda kapryśna była i więcej zimy niż lata pokazywała.
Ale już w jego najpilniejszym interesie było, aby jego księżnej zimno tej nocy nie było.
Jadwiga
Czułość, jaką jej okazywał można by bezbożną nazwać, gdyby nie wynikała ona w największym stopniu ze szczerej miłości małżeńskiej. Jadwiga czuła, iż choć serce miała otwarte dla męża i duszę mu oddała, to jej ciało poniekąd broniło się przed nim.
Starała się wyprzeć z słowy wspomnienie świętego, którego dzisiejszego dnia winna obchodzić, przestać myśleć o planach księcia Witolda i sprawie Nowogrodu oraz już nie zastanawiać się nad pokutą zapisaną w penitencjałach, którą biskup Radlica powinien na nią nałożyć, jeśli zbyt często mąż zacznie znowu odwiedzać jej łoże. Ostatnim razem jej własny wstyd przelał się na biednego starca i z trudem mógł on dokończyć spowiedź, by na końcu dać jej pokutę i rozgrzeszenie, które ledwo mu przez gardło przeszły.
Dlatego teraz, gdy ich ciała nie były obnażone, poczuła większy spokój, ale i lęk, iż niezadowoli to męża. Choć gdzieś w środku rodziło się w niej ciepło, które chciało przykryć ją całą jak ciepłym kożuchem, nie poddawała się mu, skupiając się na uścisku jej dłoni z palcami wielkiego księcia, w który się wpatrywała z głową w bok w czasie, kiedy łapała oddech a Jogaiła całował jej policzek i zagłębienie szyi.
Choć starań księcia nie mogła nie docenić, miała wrażenie, że jej Sprawiedliwy Bóg poucza ją w ten sposób, zsyłając na nią karę, choć czyniła wszystko, aby go nie obrazić. I postanowiła swą karę z zaciśniętymi zębami przetrzymać.
Poczuła palce na brodzie i wówczas spojrzała ponownie na księcia.
— Jadwigo? — wyszeptał Litwin ciężko, opuszczając ją. — Sprawiłem ci ból? — zapytał wprost, a na jej lica wyskoczyły palące rumieńce.
Mąż głaskał ją po policzku i w jego oczach widziała zmartwienie, więc uśmiechnęła się, aby go uspokoić.
— Nie. — Sama nie widziała, czy rzekła mu kłamstwo czy prawdę.
— To skąd ta łza?
Lód oblał ciało księżnej, ale zdołała zapanować nad nerwami.
— To ze szczęścia.
Książę jednak nadal przyglądał jej się podejrzliwie, badał wzrokiem jak medyk. Wiedziała, że nie rozumiał co siedziało w jej głowie, jakie myśli przed nim chowała, jakie lęki.
Gdy milczenie się przedłużało, wreszcie źle odczytując powód jej strapienia, rzekł z uczuciem:
— Wkrótce poczniesz dziecię, miła.
— Nie boję się o to.
Pocałował ją w czoło dla uspokojenia i położył się obok na pościeli. Leżał, wdychając ciszę, choć w głowie szalała mu burza z piorunami.
Jadwiga zaczęła się po cichu modlić, wyobrażając sobie, że łaskawy Bóg napełnia jej łono, by wkrótce mogła począć dziecko, ale nie czuła tego. Zaś poczuła przeraźliwe zimno na myśl, że to dziecię zamiast sprowadzić na Jogaiłę łaskę nawrócenia, przez całe życie będzie żyło w błędzie pogaństwa. I z tego właśnie powodu odwróciła się plecami do męża, chcąc ukryć smutek i żal za tym, co utraciła.
Bo czy zyskując jednego Jogaiłę, pana jej ciała i przyszłego ojca jej dzieci, nie utrafiła drugiego gdzieś po drodze? Tego, któremu powierzała swe troski, a on odwdzięczał się jej silnym ramieniem, a gdy on wsparcia potrzebował, odwzajemniała się mu z taką samą tkliwością? Serce jej pękało, jakby musiała żegnać najmilszego przyjaciela...
Czuła jeszcze jak mąż głaszcze ją po włosach, ale walczyła ze snem, a kiedy usłyszała tylko cichy oddech śpiącego Jogaiły, wstała i uklękła przed Czarnym Krucyfiksem. Skończyła nad ranem i zdążyła schować się do łoża, nim księcia poraziły natrętne promienia słońca, których nie lubił, więc szybko otworzył oczy. Wyczuła jak się podnosi i wsparty na łokciu jej się przyglądał.
Jogaila
Komnaty księżnej. Kwiecień Roku Pańskiego 1389.
Tak rzadko mógł patrzeć jak śpi, otulona jego bliskością lub utrudzona nocną miłością, że zazdrościł niebu, słońcu, nawet pościeli, w którą się wtulała każdego poranka, w których one miały ją tylko dla siebie.
Ale teraz przyglądał jej się jeszcze baczniej niż zwykle, jakby chciał zajrzeć do jej głowy i sprawdzić, czy on się w niej pojawia. Bo gdyby ktoś wejrzał do jego myśli, Jadwiga byłaby pierwszą, ostatnią i każdą kolejną myślą, bez której nie mógł zmusić ciała do porannego wstawania, jedzenia czy choćby troszczenia się o poddanych. Zawładnęła nim, jakby to ona była jego władczynią, panią jego serca, a on jej sługą, zdanym na jej łaskę i niełaskę, o czym się boleśnie przekonał zeszłego wieczoru. Bo gdyby kazała mu wtedy wyjść, nie zniósłby takiego ciosu...
Ale czy ona tak słodko myślała o mężu, marzyła o nim, leżąc samotnie w łożu, gdy byli rozdzieleni? On marzył i to każdej nocy, walcząc z pragnieniem i zapewne Jadwiga uznałaby, że grzeszy, ale nic za to nie mógł. Pragnął jej i marzył o niej za dnia, a w snach spełniał swoje, nieksiążęce fantazje.
Pragnął być jednym mężczyzną w jej życiu. Pragnął być jej poduszką, na której ułoży swą głowę po trudach dnia. Chustą, w którą będzie wycierać łzy smutku i łzy szczęścia. Tarczą, którą uchroni jej delikatne serce przed wrogami i złem tego świata. Księgą, w której będzie zapisywać najpiękniejsze wspomnienia.
Wreszcie pragnął być dla niej nie mężem, a jedynym kochankiem, który miał prawo znać ją po nocy i musiałby zabić każdego, który ośmieliłby się ją tknąć. Pragnął, by pocałunki jego były jedynymi, jakie pozna, a dłonie jego jedynymi, które jej dotkną. Na Perkuna, pragnął, by gasili ogień swej namiętności, jakby brali siebie w posiadanie i by omdlewała pod nim z rozkoszy, jakby był jedyną i ostatnią słodyczą, jakiej doznała. By oboje drżeli z pragnienia bliskości, by jej drobna sylwetka wiła się pod nim jak ich święty wąż.
Więc dlaczego...Nie zdołał w myślach zadać sobie tego pytania, bo Jadwiga przekręciła głowę w jego stronę i z rozrzewnieniem spojrzała mu w oczy, jakby zdążyła zatęsknić za jego pieszczotami.
Chcąc skrócić jej męki i swoje z resztą też, nachylił się i złożył na jej ustach wcale nie lekki, powitalny pocałunek. I znów iskry, bijące z ich rozgrzanych ciał zderzył się ze sobą, rozniecając pożar.
— Powinnam już wstać — rzekła, przerywając pocałunek, jakby ze strachu.
— Nie wypuszczę cię teraz...
Książę przyciągnął ją bliżej siebie i uniósł nad nią. Jego czarne myśli chciały wyjść z jego głowy, dlatego pozamykał ich wrota na klucz, skupiając się tylko na jednej. Na Jadwidze. Chciał jej osłodzić gorycz nocy słodkim porankiem. Chciał jej pokazać siłę i rozkosz wzajemnego miłowania, bezwstydnie za dnia, by mógł ujrzeć jej lica ozłocone porannym blaskiem, linię jej rozchylonych ust, oczy wzniesione ku górze, gdy doczeka spełnienia.
Z satysfakcją przyjął, jak oddech królewny węgierskiej przyśpieszył, więc pozwalał sobie na coraz odważniejsze gesty. Łaskotał ją dotykiem swych zimnych dłoni. Jadwiga zaczęła chichotać, wołając jego imię i choć jej śmiech zawsze rozjaśniał mu dzień, nie do końca to księciu chodziło po głowie, nie tych dźwięków z jej ust się domagał. Nie chciał się pastwić nad żoną, a jedynie ośmielić bardziej, co konsekwentnie, z uporem dziś czynił, gdy znajdował się tak blisko niej.
Usłyszał w końcu, jak z jego skromnej żony uchodzi powietrze, jak jej opór maleje, a przyjemność zmysłowo utula jej ciało jak pachnidła, które używała, a które jego doprowadzały do szału. Bardziej czuł, niż widział, jak jej pierś falowała, z jakim trudem nabierała oddech, jak walczyła, by nie dobyć z siebie głosu. I może był dziś okrutny, natrętny i uparty, ale za nic jego żona nie uniknie miłosnego natarcia, w jaki ją wciągnął i poczuł dzikie upojenie na myśl, iż wygrywa tę walkę.
— Margit zaraz się tu zjawi i... — Pisnęła, czując jak książę wsuwa pod nią rękę poniżej kibici i przyciska mocniej do siebie.
— Nie odważy się wejść... — mruknął, bo coraz mniejszą miał ochotę na rozmowy, a coraz większą na samą Jadwigę, dającą się ponieść namiętności, bez myśli, bez kontroli, bez nakazów...
On już płonął dla niej, skóra go parzyła gdziekolwiek by jej nie dotknął, a im dłużej sycił się nią, tym więcej pragnął. Jego dłonie były rozgrzane jak węgiel, gdy zdarły z niej pościel i dotknęły nogi, zgiętej w pół. Powiódł wzrokiem od jej twarzy, po biel jej koszuli, aż...
— Co to jest? — spytał nagle, widząc jej zaczerwienione i poranione kolana.
Księżna usiadła z prędkością strzały i naciągnęła na sobie koszulę, a nogi przywiodła do piersi.
— To nic, mężu — wytłumaczyła zdławionym głosem.
— To od umartwiania? — spytał nagląco, bo złość w nim zaczęła buzować bardziej niż pożądanie.
— Ja... To pokuta — rzekła cichym głosem.
— Twój Bóg ci kazał klęczeć całą noc? Niepojęte! — krzyknął, bo dłużej swej złości trzymać nie umiał. — Mówiłaś, że jest miłością! To tak cię miłuje, każąc cierpieniem? Za jakie grzechy? Coś uczyniła?
Jadwiga przymknęła oczy, pewno brzydząc się jego bluźnierczymi słowami, ale innych dla Boga Jadwigi nie potrafił znaleźć.
— Książę... — mruknęła, nie patrząc mu w oczy.
Bo jak mogła mu wyrzec na głos to, co jej ledwo przez myśli przechodzi...
Przysunął się do niej i ujął za policzki, by nakierować jej spojrzenie na siebie.
— Czego lękasz się mi powiedzieć? — spytał miękkim głosem, bo na myśl, że coś trapi jego księżną i jego rozsadzał ból.
— Wstyd mi — szepnęła, a jej lica znów rozpaliły rumieńce.
— Czego?
— Miłowania.
Oczy księcia biegały po twarzy Jadwigi, chcąc pojąć jej słowa, które nie raz mu uciekały, a gdy w końcu zrozumiał, uśmiechnął się wesoło.
— Jadwigo... — rzekł z tkliwością, stykając jej czoło z czołem żony. — Miłowanie to nie grzech, najmilsza...
— Ale bez Boga już tak... — Popatrzyła na niego surowiej, choć w jej oczach krył się smutek, bo nie chciała, by książę litewski traktował ją jak pacholę, bo nim dawno przestała być.
Była jego żoną, jego księżną, córką króla. Jego pomocną dłonią i powierniczką jego trosk i sekretów. Od księcia oczekiwała tego samego przywiązania, a przynajmniej należytego szacunku.
Książę wstał i nerwowo przeczesał włosy za ucho, bo większej bredni dawno nie słyszał i musiał sobie to w głowie poukładać.
— Myślisz, że będąc ze mną, jak żona, urażasz swego Boga? — dopytał, a gorycz paliła go na języku.
Spuściła speszony wzrok.
— Gdybyś się ochrzcił... — wtrąciła delikatnie, patrząc z nadzieją na swego męża, by choć trochę złamać jego upór.
— Mówiliśmy już o tym — przypomniał, a jego stanowcza mina miała zakończyć dyskusję, ale jakimś sposobem brnął w nią dalej, bo myśli nie dawały mu spokoju, a które teraz stały się jasne, jakby promień słońca oświetlił je w ciemnościach. Już teraz rozumiał, a przynajmniej myślał, że rozumie.
Usiadł po drugiej stronie łoża, ale plecami do Jadwigi, bo nie chciał patrzeć na jej twarz, pełną zawodu, wątpliwości i sam Perkun wiedział czego jeszcze.
— Aż tak ta myśl ci ciąży, pani? — spytał oficjalnie.
Aż tak jest ci wstrętną, dodał w myślach.
— Tak — odrzekła twardo, odważnie.
To jemu odwagi powoli zaczynało brakować. Tyle pytań w nim urosło, ale nie potrafił ich zadać, lękając się odpowiedzi. Czuł jedynie, jak kładzie mu dłoń na ramieniu, mówiąc jego imię, by pocieszyć jego krwawiące serce.
Odwrócił się jedynie, by spojrzeć jej w oczy. Długo patrzył. W jej jasne, niemożliwie niebieskie źrenice, idealne okręgi, jaśniejsze od zewnątrz i ciemniejsze w środku, jakby skrywały głębie, którą chciał odkryć.
Wstydzisz się być ze mną..., pytał sam siebie, czy po prostu nie chcesz? Ale nie miał śmiałości wprost spytać, bo czuł, że to pytanie mogłoby go zniszczyć. Zniszczyć ułudę, w której żył, sądząc, że Jadwiga odwzajemnia jego uczucia.
— Musimy się zastanowić co zrobić...
— O czym mówisz, pani? — Zaskoczyła go tym pytaniem, bo jak dotąd podała mu skąpe wyjaśnienia swojego zachowania.
— Gdy urodzi się dziedzic. Czy...
Dla księcia to już było za dużo. Przebolał, że księżna zmusza jego do chrztu, ale ich syna, którego jeszcze na świecie nie było? Zachował w pamięci przestrogę, wspominając chociażby osławionego Mendoga, władcę litewskiego, który co prawda dał się ochrzcić, a jakiś biskup nawet wcisnął mu na skroń koronę, by za chwilę wrócić do wiary swych przodków.
— Wrócimy do tego, gdy-się-urodzi — Ostatnie słowa wypowiadał z przerwami, specjalnie zaakcentował, choć pożałował tego, widząc zbolałą minę żony.
— Staram się...
Westchnął, bo nie było w jego intencji naciskać ani karcić Jadwigi za brak dziedzica, bo być może i on czymś zawinił, że bogowie nie chcą dać mu już syna.
Usiadł przy Jadwidze i położył dłoń na jej policzku.
— Niewiasta nie powinna się denerwować, gdy chce powić... Matka tak mówiła — dodał na widok prześmiewczego uśmiechu na ustach Jadwigi. — Zaraz po ślubie Marii z Wojdyłłą...
Zawiesił wzrok, bo coś ukłuło go na myśl o dawnym przyjacielu, ale po chwili i on się uśmiechnął, bo księżna Julianna byłaby dumna z niego, że jednak połowa z tego, co mówiła, docierała do krnąbrnych uszu księcia.
Spojrzał na nią, w jej oczy, które teraz patrzyły na niego z czułością, jakby go naprawdę miłowała i już pochylał się, by ją pocałować, ale coś go od niej odciągnęło, jakaś gorycz, która coraz bardziej w nim narastała.
— Odpocznij... I nie umartwiaj się już więcej — rzekł, po czym opuścił jej komnatę, zanim księżna zauważyła zmianę w jego głowie.
***
Komnata Giedymina. Dwa dni później. 17 kwietnia 1389 roku.
Książę Semen czyli Lingwen, jako opiekun i namiestnik Wielkiego Nowogrodu z ramienia wielkiego księcia Jogaiły Olgierdowicza, przyrzeka temuż wielkiemu księciu, wielkiej księżnej Jadwidze jego małżonce, ich następcom oraz Wielkiemu Księstwu Litewskiemu swoją wierność i pomoc w razie potrzeby. A ten dokument pieczęcią swą umacnia.
Skryba skończył zapisywać jego słowa na pergaminie i tylko przelotnie spojrzał na pulpit, przy którym siedział. Gdy inkaust wysechł dobrze, sługa podał wielkiemu księciu dokument spisany w języku ruskim, a ten jeszcze raz go przeczytał.
Siedział na tronie jednak na tyle zamyślony, że zwróciło to uwagę jego młodszych braci i tylko udawał, że nie słyszał ich szeptania między sobą.
— Co Jogaila taki zafrasowany? — zapytał, walcząc z uśmiechem Korygiełło.
— Może Jadwiga zamknęła przed nim drzwi swojej alkowy? — dodał kpiąco Wigunt na co brat tylko szturchnął go w ramię.
— Sama pości to i Jogaile każe.
— Dosyć! — krzyknął wielki kniaź, uderzając pięścią w rzeźbiony podłokietnik tronu. — Może i wam post o chlebie i wodzie by się przydał, abyście się rozumu najedli! — Spojrzał na nich wzrokiem srogiego władcy, od czego od razu spokornieli. — I wy się wkrótce pożenicie! Litwa w potrzebie.
— A masz już kandydatki? — ożywił się Korygiełło, bo też strach go wziął, że brat może w złości ożenić go z jakąś nieurodziwą niewiastą, a nic gorszego nie mogło do niego przyjść jak zlegnięcie z żoną, do której pałałby niechęcią i odrazą.
— Mnie tam nikt do cerkwi nie zaciągnie — mruknął Wigunt za co oberwał po głowie od księcia mścisławskiego.
— Brat nasz wielkim kniaziem! Brata słuchać trzeba. — Skierował te słowa bardziej do Jogaiły, a ten tylko wstał z tronu, podszedł do stołu, przy którym siedzieli litewscy książęta i pochylił się nad najmłodszym z obecnych braci, kładąc mu dłoń na karku.
— Choćby cię powrozem mieli zaciągać, ożenisz się, bracie — rzekł do niego, wiedząc, iż zbytnia pobłażliwość dla księcia kiernowskiego może kiedyś obrócić się przeciwko niemu.
— Bracie... — dodał walcząc z lękiem, który go ogarnął, ale wówczas Jogaila spojrzał na niego łagodniej.
— Nie zaraz, przecie. Dopóki rokowania z Krzyżakami trwają... — nie dokończył swojej myśli, ale jego bracia wiedzieli dobrze co zamierzał im rzec. — Gdzie Skirgiełło? — Zmienił nagle temat, ale młodzi książęta już nic nie mieli do powodzenia na temat jego roztargnienia, bo widzieli wyraźnie, iż w głowie starszego księcia za dużo krążyło myśli.
— Pewnie leży pijany w karczmie.
— Albo z jakąś dziew... — Wigunt poczuł uderzenia z brzuch od starszego brata, a zaraz wszyscy usłyszeli odgłos ciężkich kroków.
— Odszczekaj to, Wigunt, albo po ścianach będziesz chodził. — Podszedł do niego i wcisnął w kaftan brata oskarżycielski palec okryty w skórzaną rękawicę.
Wigunt najeżył się wówczas i sam powstał, ale od Skirgiełły był niższy o pół głowy.
— To samo by powiedziała nasza matka! — krzyknął, na co najstarszy Olgierdowicz przyciągnął go za kaftan.
Książę Wigunt spojrzał Skirgielle śmiało w oczy i książę trocki musiał przyznać, że miał w sobie buntowniczego ducha, ale nie tak szalonego jak najmłodszy, Świdrygiełło. Już się zastanawiał, czy nie uderzyć brata otwartą dłonią w twarz, bo nie podobał mu się jego długi język i brak szacunku, a ostatnio po tym co usłyszał od Ragany niewiele mu trzeba było, aby rozpocząć bójkę.
— Spokój! — Jogaila stanął między nich, spoglądając na Skirgiełło surowo i ten zaraz puścił młodszego, mierzwiąc mu włosy na głowie, czym jeszcze bardziej go rozjuszył. — Wlewacie piwo do pysków i w głowach wam miesza! A potem Wielki Mistrz ma nas za barbarzyńców! Jak mamy mieć pokój na Litwie, jeśli między wami są zwady? — zapytał braci, patrząc na nich z zawodem.
Zachowania wszystkich trzech braci wytrąciło wielkiego księcia z równowagi, bo zwłaszcza dzisiaj był bardo wrażliwy i nie miał ochoty oglądać niegodnych obyczajów litewskich książąt.
Wigunt i Korygiełło ze wstydu głowy zwiesili.
— Wybacz, bracie — powiedzieli niemal równocześnie, tylko Skirgiełło zamiast słuchać Jogaiły, zaczął oglądać swój topór.
— Zejdźcie mi oczu — powiedział do nich i ci zaraz powstali, aby udać się gdzie indziej.
Gdy już Skirgiełło miał wyjść za braćmi, usłyszał za plecami:
— Ty zostań — rozkazał bratu, choć więcej w tym było prośby, bo ton księcia niewesoły się stał, ale nie z powodu awantury.
Skirgiełło przyjrzał się Jogaile, który usiadł na krześle i oparł czoło o dłoń. Nie musiał nic mówić, bo ten już doskonale wiedział, że jego bratu coś leży na wątrobie. A raczej ktoś.
Pan na Trokach spojrzał ze współczuciem na brata i czekał, aż zacznie mówić.
— Mów, Jogaila. — Uścisnął ramię brata i sam oparł się o blat stołu. — Przecie wiem o kogo idzie...
Wielki książę podniósł głowę i obaj książęta wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenie. Zaiste, między nimi nie mogło być nigdy żadnej tajemnicy, bo zaraz wiedzieli.
— Jadwiga... nie jest szczęśliwa — powiedział w końcu i z zaciśniętą szczęką uderzył dłonią w drewniany blat, aż ból podszedł mu do oczu.
Skirgiełło spojrzał na brata, jakby postradał zmysły.
— Co ty gadasz? — zapytał, nie kryjąc zdziwienia. — Ona cię miłuje, bracie — rzekł to z całkowitą pewnością.
— A co jeśli nie miłuje? — Spojrzał na brata ze złością. — Co jeśli miłuje kogoś innego?
— Chyba sam nie dajesz temu wiary — Zaśmiał się i zaczął kręcić głową, bo nie znał uczciwszej i wierniejszej niewiasty od niej.
— Co jeśli myśli o tym Habsburgu, gdy jest pode mną?
Skirgiełło nabrał powietrza w usta, aż wydęły mu się policzki i bardzo powoli wypuścił, bo nie takich słów spodziewał się usłyszeć.
W głowie wielkiego księcia wiele zrodziło się plugawych myśli. Zaczął się zastanawiać czy tylko powinności kierowały jego żoną, czy prawdziwa miłość do niego. A może wciąż myślała o tym Habsburgu... Książątku z Austrii, którego miała się nigdy nie wyrzec?
— Bracie... — Zaczął ze śmiechem, ale w porę się opanował.
— Zamilcz. — Popatrzył na starszego brata z politowaniem, wiedząc, iż teraz zacznie sobie z niego dworować w najlepsze.
— Wybacz — rzekł, by się zreflektować, wiedząc jakie to uczucie, kiedy się kogoś zawodzi. — Sam wlałeś sobie truciznę do serca. — dodał już poważnie. — Wątpisz w nią niesłusznie. Zapytaj Oleńkę albo Marię. Jadwiga... Księżna Jadwiga — poprawił się, aby zabrzmieć z większą powagą. — to święta niewiasta. Miłuje cię i miłuje Litwę.
— To więc to kara jej Boga? Chce, żeby cierpiała za to małżeństwo?
— To Węgierka. Może... potrzebuje czasu. Albo... większej... zachęty? Na Perkuna! — Chwycił za dzban, który przystawił do ust i zaczął żłopać, aby mu w głowie się rozjaśniło.
— Dość! — Jogaila zabrał mu dzban.
— Na trzeźwo się nie da! — Machnął rękoma. — Napij się ze mną.
Książę Jogaila spojrzał na strągiew i ze złością pociągnął łyk, czego szybko pożałował. Wino zaczęło palić mu przełyk, jakby go na ogniu ktoś smażył, gorzej niż jego własne gorączkowe myśli.
Otarł się rękawem, pochwyciwszy skonsternowane spojrzenie starszego brata. Ten zamrugał oczami i wrócił do sprawy.
— Pamiętasz tą, z którą zległeś po raz pierwszy? — Jogaila popatrzył na brata z rosnącą złością. — Tą brankę, ofiarowaną od stryja Kiejstuta?
Choć doskonale pamiętał, wolał się nie przyznać przed bratem, bo nie chciałby, aby ta historia kiedykolwiek doszła do uszu Jadwigi. On też czasem potrafił odczuwać to co Jadwiga nazwała wstydem. Wtedy jednak nie było innej drogi, musiał udowodnić staremu Kiejstutowi, że jest mężem, a nie chłopcem, którego można trzymać na postronku. Stary, przegięły Kiejstut myślał, że zyskał jego przychylność, podsyłając mu szpiega do łoża, ale on był sprytniejszy.
— Rzekłeś mi, że chciała ponownie ogrzać twoje łoże... Siłą ją odpędziłem — Próbował pocieszyć brata. — Była jeszcze ta... — Starał sobie przypomnieć. — Ta Żmudzinka w Święto Rosy.
Jogaila odetchnął z trudem, czując narastające zażenowanie.
— Z tego com dojrzał, odpłacać jej sakiewką nie musiałeś, bo chętna była i... uradowana. — Kącik ust księcia trockiego drgnął.
— Nie w tym rzecz — dodał zmęczonym tonem, bo dość już miał tej rozmowy. Czuł się, jakby brał udział w zawodach strzeleckich.
— Wiem! — Klasnął w dłonie. — Była jeszcze ta młoda karczmarka... — drążył dalej Skirgiełło.
— Tyś ją zniewolił. — Wskazał na brata palcem i skrzywił się.
— Racja. — Uśmiechnął się pod nosem na to wspomnienie.
Zostawił wówczas młodej kobiecie, wzorem Jogaiły, sporą sakiewkę w ramach rekompensaty, że do dzisiaj żyć powinna w dostatku.
— Przecie nawet sama siostra Wojdyłły cię poprosiła, abyś ty... z nią, bo ojciec wydał ją z tego starego bojara. Na kolana przed tobą padła i błagała. To... żeś się zlitował nad biedną... dziewicą — Z każdym słowem Skirgiełło próbował opanować coraz większą wesołość, ale z marnym skutkiem, aż w końcu się zaśmiał w głos, bo raz nie mieściło mu się w głowie, że niewiasta taka jak Jadwiga nie potrafiła zaznać przyjemności z jego bratem, a dwa, że Jogaiła nie potrafił...
— A Ragana? — zapytał po chwili ciszy, przełykając z trudem.
Wiedział bowiem, iż tym pytaniem może rozjuszyć brata.
Wielki kniaź skierował na niego badawcze spojrzenie, ale było chłodne jak niedawna litewska zima.
— O Raganie nie będę z tobą mówić.
Pamięć zbyt świeża była. Gdyby ją otworzył, znalazłby się tam rzeczy, o których nie chciał myśleć ani rozpamiętywać. Gdyby mógł, wymazałby wszystkie inne, z którymi podzielił łoże, aby oddać swojej żonie to, co sprawi, że zapomni o nakazach i zakazach i będzie potrafił dać jej to, na co zasługuje.
Wstał, dając znak bratu, że ma dość bezowocnych gdybań. Były rzeczy, o których nawet jego brat nie wiedział, jak pewna księżniczka ruska, rodem z Tweru, bo pal licho wyliczanki, jeśli nie udało mu się zdobyć tej, którą szczerze miłował. Choć lżej się poczuł, jakby zrzucił z siebie ciążący mu na piersi pancerz, nic nie było w stanie mu pomóc.
— Wyjdź. I powiadom braci, że o świcie ruszamy do Trok. A zaraz potem na rozmowy z Krzyżakami w sprawie rozejmu.
Miał już ponaglić brata, kiedy ten przystanąwszy w progu, w końcu odrzekł:
— Muszę ci coś powiedzieć...
Jogaila wstał, widząc, że brat łeb spuścił jak zbesztany pies.
— Coś nabroił? — Spojrzał na niego ognistym wzrokiem.
— Ragana jest w Krzywym Grodzie... Zziębnięta była, żal było patrzeć.
Jogaila podszedł do brata powolnym krokiem, nie spuszczając z niego oka.Gdy stanęli ze sobą twarzą w twarz, długo spoglądali sobie w oczy, aż w końcu wielki książę przemówił:
— Dobrze uczyniłeś, bracie. — Na twarzy Skirgiełły odmalowała się widoczna ulga. — Sprowadź ją do mnie. Po zmroku. Niech czeka na mnie przed bramą.
— Ale...
— Rób co rzekłem. A teraz chciałbym zostać sam.
***
Dziedziniec zamkowy, kwietniowa noc 17 na 18 kwietnia 1389 roku.
Stał, opierając ręce na biodrach i czekał, wypuszczając z ust kłęby pary, bo wiosna, jakby jemu na złość, postanowiła wstrzymać się jeszcze ze swoim nadejściem. Wtem wyczuł, jak ktoś się do niego zbliżał, a powietrze cięższe się zrobiło. Znał to uczucie dobrze, gdy stanął za blisko wiedźmy.
Pojawiła się za nim w ciemnym płaszczu, który ciągnął się aż do kosek i schowała swe długie włosy pod kapturem.
Odwrócił się powoli.
— Panie... — rzekła i ukłoniła mu się, choć nigdy nie zważał przy niej na temu podobne poddańcze gesty.
— Chciałaś się ze mną widzieć? — odezwał się niezbyt przyjaźnie i unikał patrzenia na nią, więc Ragana zrobiła dwa krok w jego stronę.
— Mam ci coś do powiedzenia...
Wzrok księcia wreszcie zatrzymał się na jej twarzy, ale minę wciąż miał srogą i nieprzychylną.
Zbliżył się, bo chciał spojrzeć jej w oczy. Tej, których słowom ufał bardziej niż bogom. Tej, która naobiecywała mu niewiastę i miłość, choć zwieńczoną cierpieniem, a nic z tego, co mówiła się nie sprawdziło.
— To ty mnie posłuchasz. — zaznaczył oschle. — Odejdziesz stąd, Ragano. Już nigdy więcej nie chcę cię tu widzieć.
Brwi wiedźmy zwężały się w coraz większym niedowierzeniu. A jej serce ścisnął żal, ale mało to obchodziło litewskiego księcia. Poprzysiągł sobie, że nie da się kolejny raz nabrać na jej sztuczki, jak głupiec.
— Skąd ta złość? Jogaila... — Wyciągnęła do niego rękę, ale książę się osunął.
— Do świtu ma się tu nie być!
Odwrócił się od niej z zamiarem zakończenia tej rozmowy i oddalenia się. Nic więcej nie miał do dodania i czasu mu było szkoda, by na nią marnować.
— Jogaila, stój... — Dreptała za nim, ale przydreptywała ciężki płaszcz. — To tyczy ciebie i Jadwigi...
Zatrzymał się, a jego ramiona opadły słysząc imię swojej żony.
— Ani słowa więcej! — warknął, przekręcając głowę w stronę wiedźmy, gdy krew przodków w nim zapłonęła. — Nic, co mi rzekłaś nie jest prawdą! Okłamałaś mnie!
Ragana zamrugała, zdumiona nagłym wybuchem księcia. Książę ledwo hamował gniew, a jego oczy były ciemniejsze niż litewska noc.
— Powierzam ci tylko wolę bogów — wyjaśniła, by go uspokoić.
— A może własną? Zwodziłaś mnie bym robił, co mi każesz... Tylko po co? Może jesteś krzyżackim szpiegiem?
— Zawsze mówiłam ci prawdę, panie... — broniła się, choć czuła, że wzburzenie, w jakim się teraz znajdował jej kochany Jogaila odbiera mu jasność osądu.
A może faktycznie stracił rozum, że jeszcze tu stał i słuchał jej kłamstw? Mógłby ją na śmierć w męczarniach skazać, ale daleko mu było do okrucieństw jego stryja Kiejstuta.
— Jadwiga... nie jest tą, którą mi obiecałaś — wyznał z żalem, a głos księcia lekko się załamał z przejęcia.
— Mylisz się, książę...
— Nie miłuje mnie. Może nigdy nie miłowała.
Gdy to wymówił, serce go zabolało, jakby juz nigdy miało nie zabić ponownie i na chwilę pociemniało mu przed oczami, ale może właśnie taka była prawda i wreszcie bogowie pomogli mu zrzucić klapki z oczu.
— Jadwiga z Andegawenów to niewiasta z twoich snów. To twoje przeznaczenie, twoje wszystko... Może jeszcze zły los da się odwrócić...
— Dość! Masz opuścić zamek.
Tym razem nie krył już, że nie miał ochoty jej słuchać. Ruszył na przód, nie oglądając się na wiedźmę, której widok przyprawiał go o nienawiść, której nigdy nie chciał w sercu poczuć.
— Wysłuchaj mnie...
Biegła za nim, ale trzewik nadepnął na fałd płaszcza i niewiasta upadła z krzykiem, obijając sobie bok. Książę litewski odwrócił się i zamarł. Przez moment chciał ją tu zostawić, ale nie potrafił. Kucnął przy kapłance i pomógł jej wstać, a wówczas ta wyszarpnęła sztylet zza jego pasa.
Przerażone oczy księcia rozszerzyły się, bo najwyraźniej bogowie mścili się teraz na nim i wizja, że zginie z rąk jakiejś niewiasty spełni się. Ale Ragana nagle przystawiła sobie ostrze do gardła i patrzyła księciu w oczy.
— Choćbym miała przed tobą trupem paść, wysłuchasz mnie... Jogailo Olgierdowiczu!
Jogaila chwycił młodą kobietę za ramiona, choć najchętniej zabrałby od niej broń, ale znał Raganę zbyt dobrze, by wiedzieć, że gotowa była swoją groźbę spełnić bez mrugnięcia okiem. Nie było chyba na Litwie drugiej tak odważnej niewiasty jak ona, a przy tym tak... nierozważnej.
— Jesteś gotowy mnie wysłuchać?
Słowa Ragany odbijały się echem od jego uszu, w których słyszał pompowanie własnej krwi.
Na szczęście nie dotarły do uszu panny Lacfki, która z okien zamku zdołała jedynie ujrzeć księcia litewskiego, męża swej pani, obejmującego obcą niewiastę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top