ⱤoɀʣìɑԎ 21

Skirgiełło

Zamek w Wilnie, zima Roku Pańskiego 1388 roku.

Puść! Ja do księcia! — Głos tej niewiasty usłyszeli, jak pomyślał litewski książę, chyba wszyscy słudzy na zamku.

Uparta była, musiał jej to oddać, bo w końcu otworzyła drzwi komnaty i stanęła w progu, w ręku trzymając tobołek.

— Ty też lepiej odejdź, bo krwią będziesz pluł — rzekła stanowczo do strażnika, który miał rozkaz od samego wielkiego kniazia, aby księcia Skirgiełło nie opuszczać pod karą gardła, nawet w wychodku w nocy.

Skirgiełło dał mu znak, aby ich zostawił.

— Jak weszłaś na zamek, wiedźmo? — zapytał, ale w jego tonie wesołość się kryła.

Nastała go akurat, kiedy nieodziany od pasa w górę siedział na stołku i samemu miał sobie ranę przemyć, bo też mimo wściekłości brata na niego, medyka do siebie nie dopuszczał. Szwy puściły co prawda, bo też być może niedokładnie ranę zszył, ale nie był to powód, aby postawić na nogi cały zamek.

Pogańska wiedźma spojrzała na księcia i gdyby zamroczony nie był nieco, to przysiągłby Matce Boskiej, że trwogę ujrzał w jej czujnych oczach.

— Twój brat mnie przysłał, książę — opowiedziała Ragana.

Dawno księcia nie widziała, bo też ani przed, ani po tym jak wyjechał powstrzymać krzyżacką rejzę, jej łoża nie odwiedził i już dawno zdążyła za nim zatęsknić.

— Jogaila... — Uśmiechnął się już mniej wesoło, spuszczając głowę.

Próbował wstać, ale wówczas skrzywił się i spojrzał na cięcie w boku, z którego polało się trochę krwi.

Dotknął tego miejsca palcem i włożył do rany, sprawdzając czy nie ropieje. Odetchnął z ulgą, kiedy ujrzał na palcach jeno gęstą, czerwoną wydzielinę.

— Psie syny... — rzekł z obrzydzeniem, wspominając Krzyżaka, który mu to cięcie zadał.

Sam gorzej skończył, bo z rozciętą toporem gardzielą, z której utoczyło się tyle krwi co z zarzynanej świni.

— Pozwól mi się opatrzyć, książę — poprosiła Ragana, choć sama nie wiedziała, dlaczego tak nalegała, bo kroku nie mogła zrobić.

Wielki książę posłał po nią i kazał na zamek wpuścić, jednak sam unikał jej widoku, ale książę trocki podejrzliwy był i przyglądał jej się z uwagą.

— A może samaś tu się wślizgnęła, aby być bliżej Jogaiły, he? — zapytał z wrogością.

Ragana podeszła bliżej, oka z niego nie spuszczając. Dotknęła jego czoła, na którym perliły się kropelki potu.

— Masz ciepłotę, książę. Jeśli ci nie pomogę, rana nie dożyjesz.

Zaśmiał się cynicznie, ale kapłanka litewska wiedziała, że zły humor księcia był spowodowany fizycznym cierpieniem.

Otworzyła swój tobołek, z którego wyciągnęła gliniany słoiczek z wieczkiem. W środku znajdowała się utarta maść na rany.

Nabrała trochę na palce i chciała wsmarować w ranę księcia trockiego, ale zatrzymał jej dłoń, chwytając w nadgarstku. Nacisnął palce na jej skórze i lekko się skrzywiła, czując ból, ale dziarsko spojrzała księciu w oczy.

— Czujesz zapach śmierci, panie? Szepty Giltine? — zapytała go półszeptem. — Jest tutaj... Słyszę... — Zniżała swój ton coraz bardziej, a w jej oczach można było dostrzec jedynie mrok czarnych tęczówek. W komnacie od razu chłód większy nastał...

Książę po słowach kapłanki, obejrzał się za siebie, jakby naprawdę chciał wyczuć czyjąś obecność.

— Rób co musisz, byle prędko — powiedział w końcu ku zadowoleniu Ragany.

Przysunął się na krześle, które zajmował, robiąc wiedźmie trochę miejsca. Rozstawiła na ławie swoje maści i przyrządy do szycia ran.

Ragana znała się na ranach jak mało kto. Ratowała nieraz bojarów, którzy uchodzili z życiem po razach od miecza. Zszywała ich i zawsze jakimś cudem sprawiała, że rany goiły się dobrze i nie ropiały.

Napoiła księcia jakimiś paskudnymi ziołami, obejrzała delikatnie rozcięcie skóry, starając się nie sprawić księciu większego bólu. Rana lekko zaogniona była, ale miała nadzieję, że książę się z niej wyliże kiedy z nim skończy.

Zawołała sługę, który zaraz się zjawił.

— Przynieście wina dla księcia. Mocnego.

— Nie! — krzyknął na nią i spławił sługę. — Sam już bym się zszył, ale ledwo sięgam ręką — W jego głosie dało się wyczuć irytację.

Nie był wielkim księciem, bycie w centrum uwagi całego zamku nigdy nie było jego intencją, ale miejsce rozcięcia było wyjątkowo trudne do samodzielnego zszycia.

— Szyj, kończ to — pośpieszył ją.

Ragana miała jednak opory, sama nie wiedziała dlaczego. Raz zszywała człeka którego nie miała czym wcześniej upoić, aby złagodzić ból. Darł się na całą wieś i musieli go trzymać w pięciu.

Książę spojrzał na Raganę i dał jej znak, aby w końcu wzięła się do roboty.

Wzięła do ręki przyrządy do szycia i najdelikatniej jak potrafiła zaczęła zszywać dwa kawałki rozdzielonej skóry.

Skirgiełło zaciskał zęby, ale nawet nie pisnął.

Ragana podniosła wzrok na księcia, pierwszy raz niepewna tego co czyni. Palce miała umazane krwią Olgierdowicza, ale dopiero gdy odwzajemnił jej spojrzenie, zauważyła, iż oczy księcia szklą się, co świadczyło o tym, że wcześniej nie stronił od trunków.

Książę obserwował jak sprawnie zszyła całą długość rany i następnie nasmarowała to miejsce maścią, aby się ładnie zasklepiło i nie powodowało już większego cierpienia. Bo choć nie była zbyt głęboka, lekceważenie jej, jak wcześniej czynił to syn Olgierda, mogło się skończyć rychłą śmiercią.

Ragana usłyszała dokładnie westchnienie ulgi, kiedy skończyła go zszywać. Obandażowała bok księcia i miała już odejść, kiedy jego dłoń ponownie ją zatrzymała. Tym razem delikatniej. Palce Olgierdowicza ledwie muskały jej wierzch dłoni.

— Ačiū... — rzekł w ich rodzinnej mowie, którą od czasu przyjazdu na zamek Jadwigi, jakby w Wilnie rzadziej używał.

Księcia zawsze zastanawiało co takiego jest w tej litewskiej kapłance, co pozwala jej patrzeć na książąt, wnuków Giedymina, jakby byli jej równi. Odwaga to była, czy głupota prostej dziewki? Ogień w sobie nosiła, większy nawet niż święty płomień Perkunasa, który wbrew sobie chciał ugasić, aby tylko na złość jej uczynić albo sobie coś udowodnić.

— Prawdę mów... — Przeciągnął ją do siebie jednym ruchem, zasadzając sobie na kolanach.

Instynktownie rozłożyła nogi i jego ręka znalazła drogę do rąbka jej sukni.

— Byłaś z kimś jak mnie nie było? — Zaborczy ton księcia wywołał u wiedźmy cwany uśmiech.

— Przecież ty wiesz... — rzekła jedynie.

Książę powiódł wzrokiem na wiązanie jej sukni a potem na twarz. Wolną dłonią chwycił za jej podbródek i ją pocałował.

Kapłanka instynktownie objęła dłońmi twarz księcia, zatracając się w zachłannym, gorącym pocałunku.

Skończyliście już? — Usłyszeli jednocześnie z dźwiękiem zamka w drzwiach.

Przerwali, widząc jak do komnaty wszedł Jogaila.

Stanął w progu, mierząc ich spojrzeniem. Trudno jednak z jego miny było Skirgielle coś wyczytać.

Odepchnął Raganę od siebie i ta szybko wstała, naciągając suknię. Książę trocki obserwował wymianę spojrzeń między byłymi kochankami, ale żadne z nich słowa nie rzekło.

— Wyjdź — powiedział wielki książę do Ragany tonem tak oschłym, jakiego dawno u niego nie słyszał.

Kiedy Ragana go mijała, odwrócił głowę w bok.

Ciepło oblało księcia Skirgiełło, ale nie takie, które związałoby się z jego raną.

— Bracie... — Zaczął łagodnie Skirgiełło, wkładając w te słowo cały swój żal.

Jogaila tymczasem, ku jego zaskoczeniu, uśmiechnął się i podszedł do niego bliżej.

— Ja... — dodał, próbując jeszcze się tłumaczyć, ale nie było mu dane dokończyć.

— Nie mam żalu, Skirgiełło — odpowiedział za niego, ale nie patrzył mu w oczy. — Wiem, żeś wrócił z wojny. — Poklepał brata po ramieniu z pogodną miną, która mimo wszystko Skirgiełłę zaczęła niepokoić, bo jakby na innego Jogaiłę teraz patrzył. — Ale od Ragany... — zmienił nieco ton na poważniejszy. — trzymaj się z daleka. Mąci ludziom w głowach, zwodzi...

— I ty to mówisz?

Jogaila zaśmiał się, ale nie było w tym szczerej wesołości, więc Skirgiełło wolał odejść od tematu.

— Gdyby nie ta rana, nie prędko zjawiłbym się na zamku. A tak... — Machnął ręką.

Brat odwzajemnił jego spojrzenie, wiedząc co chodziło mu po głowie.

— Nie w karczmie twoje miejsce, a przy mnie, bracie — powiedział wielki książę z troską i uczuciem. — Rad jestem, że rana nie jest poważna.

— Mówiłem przecie. Tego, kto gadał, żem śmiertelnie rany, tylko w rzyć kopnąć! — krzyknął.

— Przesadzał? — Jogaiła zmrużył oczy, zmuszając starszego brata, aby ten w oczy mu spojrzał. — Zostaniesz na zamku do pierwszych roztopów. Potrzebuję cię. Obroniłeś Wilno i Jadwigę. Czego chcesz w zamian? Nowych zamków? Ziemi? Złota? Dam ci wszystko. Bo nie ma lepszego w polu jak ty, Skirgiełło.

Bracia spojrzeli sobie głęboko w oczy.

— Jednego jeno pragnę — rzekł po chwili ciszy. — Byś nigdy we mnie nie zwątpił. — Podszedł do brata i chwycił go za kaftan, przybliżając do siebie. — Cokolwiek bym uczynił, nie wątp.

Jogaila przyciągnął brata do siebie, wkładając w to całą miłość braterską, choć mina wielkiego księcia zdradzała teraz więcej niż wątpliwość.

Ragana

Zamek wileński, początek grudnia Roku Pańskiego 1388 roku.

Książę kazał jej wyjść, ale nie mogła odejść bez słowa, nie pomówiwszy z nim na osobności. Tyle czasu go nie widziała, że już myślała, że jej serce zapomniało jak kochać, a ono na nowo się otworzyło jak stara, zakurzona księga.

Czekała pod wrotami komnaty, drepcząc w miejscu z niepokoju, którego niemal nigdy nie traciła, a gdy w końcu wyszedł, odziany w prosty, czarny kaftan, w którym było księciu do twarzy, z przejęcia zapomniała co rzec, więc pisnęła jedynie:

— Jogaila...

Książę bez ceregieli chwycił ją za łokieć i do siebie przyciągnął.

Znów serce wiedźmy zabiło w piersi mocniej, na wspomnienie tych nocy upojnych w jej skromnej izbie, gdzie z dala od zamkowych murów, bez skrępowania i zbędnej delikatności oddawali się rozkoszom ciała.

I zdaje się książę też tego nie zapomniał, bo oczy mu rozbłysły, ale na krótko.

Wielki książę puścił jej ramię dopiero, gdy skrył ich filar.

— Miałaś odejść. Nie wolno ci kręcić się tak po zamku...

Ragana spuściła głowę z pokorą.

— Rana księcia ledwie zasklepiona. Muszę wrócić i bandaże sprawdzić.

Na twarzy księcia wkradł się przebiegły uśmiech.

— Skirgiełło sobie poradzi — rzekł krótko, czując podstęp, by tylko dłużej na zamku przebywać. — Chodź ze mną.

Oczy pogańskiej kapłanki się rozszerzyły jeszcze bardziej, gdy kazał jej podążyć za drzwi jego własnej komnaty.

— Powróż mi — rzucił zwrócony do niej plecami, by cienia wątpliwości nie miała po co ją tu sprowadził. — Zapłacę ci — dodał, gdy krzywo na niego wejrzała.

— Ty, zapłacisz? — zaśmiała się cynicznie.

Zniecierpliwiony rzucił na ławę sakiewkę z monetami.

— Moje wróżby nie na sprzedaż, książę...

Westchnął i spojrzał na nią łagodniej. Może za ostry był do niej? Czując, że dobrocią i wyrozumiałością więcej u niej zyska, przybliżył się i wejrzał jej w oczy.

Dobrze znał słabość Ragany.

— Potrzebuję wróżby... Proszę.

Kapłanka zamrugała, bo chyba uszy ją myliły. Książę nigdy nie prosił, co najwyżej łagodnie rozkazał. Brał to co chciał, jakby należało do niego: jej wróżby, rady, ciało... Nie bez jej zgody, ale prosić?

Wejrzała na księcia, jakby go nie poznawała, a potem wyciągnęła z tobołka zioła, które podpaliła. Zaczęła okadzać komnatę, szepcząc swoje modły z przymkniętymi powiekami.

Książę niecierpliwie stał, podpierając brodę na łokciu i wyczuła, że chce coś rzec, ale zdążyła go uciszyć.

— Ciiii... Nie teraz.

Po chwili Ragana otworzyła oczy na chwilę, zwrócona plecami do księcia i niechętnie odparła.

— Pytaj o co chcesz...

— Kiedy to nastąpi? — wyrzucił z siebie, jakby to pytanie go w gardle paliło od dawna i wyskoczyło brew jego woli. — Jak długo jeszcze?

Kapłanka wyczuła olbrzymią rozpacz w słowach księcia, która serce jej raniła jak jej własne uczucie do niego, ale nie była pewną czy to ona jest tą osobą, która powinna udzielić mu odpowiedzi.

— Pytasz o...

— O Jadwigę. O niewiastę z mojego snu. Kiedy będzie moja?

Ragana wciągnęła powietrze, bo nie takiego pytania się dziś spodziewała. I nie takiego Jogaiły, którego tak teraz zazdrościła węgierskiej królewnie, choć wiedziała, że dla niej nie miałby w stanie zrobić niczego więcej poza to, co od niego dostała.

— Nie wiesz? Ją spytaj — rzekła oschle, bo złość ją brała, że Andegawenka nie chce tego, co ona mieć nie może.

— Bogów pytam, nie Ciebie.

— Bogowie nie kierują ludzką wolą, książę.

A zwłaszcza zimnym jak litewska knieja sercem królewny...

Książę westchnął, bo miała rację i poczuł się głupio. Nie powinien był ją prosić o to, ale sam już siebie nie rozumiał, co Ragana doskonale odczytała z twarzy księcia, choć z bólem.

Jej książę kochał Andegawenkę. Kochał szczerze, rozpaczliwie i tak mocno, jak żadnej innej niewiasty. Jak nigdy nie kochał jej.

Jadwiga

Rynek wileński, początek grudnia Roku Pańskiego 1388 roku.

Jadwiga dumnie kroczyła zamkowym korytarzem, by podzielić się z mężem radosną nowiną o jej pomyśle na pomoc dla głodujących tej zimy, a przy okazji by sprawdzić co u księcia Skirgiełło.

Niestety męża w komnacie już nie zastała, ale musiał przebywać w niej niedawno, bo wyczuła ostrą woń ziół, które czasem unosiły się w jego komnacie, gdy odprawiał te swoje wróżby. Choć nie pochlebiała bałwochwalstwa, to wolała już, iż samemu odczynia swe modły, nawet w obcej wierze niżby miał chadzać samotnie do chaty wiedźmy po poradę...

Nazajutrz z samego rana udała się wraz z Erzsebet na wileński rynek, by rozdawać jadło dla biednych. Margit z powodu drobnego przeziębienia musiała pozostać na zamku, choć powodem jej złego samopoczucia był zapewne niespodziewany powrót pewnego bojara.

Gdy tam dotarła, nie spodziewała się ujrzeć tłumów, które licznie zgromadziły się na wileńskim placyku. Myślała, iż przybyli z ciekawości, by móc przyjrzeć się księżnej, ale gdy ujrzała ich skromne odzienie, które prawie przed mrozem nie chroniło, skarciła się w duchu za swoje nieprawe myśli.

Ona dziś musiała przywdziać cienkie rękawiczki z ozdobnym klejnotem, które otrzymała od męża jako prezent przedślubny i futrzastą czapę, a i tak czuła, jakby krew jej w żyłach zastygła, a kości zamieniły się w lód.

— Przynieś więcej jadła... — poprosiła pomagającego jej sługę, gdy kosze z chlebem zrobiły się puste.

— Już nie ma, pani... — oparł z przestrachem.

— Rozdaliśmy wszystko co mamy — dodał smutno franciszkanin, którego ze sobą zabrała, rozkładając bezradnie ręce, bo on również spojrzał w tym samym kierunku co królewna.

Tłum wcale nie rzedł, ludzi zaczęło przybywać, a oni mieli zaraz kazać im odejść z niczym do swych rodzin. Na to księżna nie mogła pozwolić, bo niegodna byłaby nosić lilie andegaweńskie złotą nicią dumnie wyszyte na jej sukni.

— Macie tu piekarza? — spytała.

— Nawet kilku.

— Niech wypieką chleb. Pokryję koszty... — rzekła, ściągając z dłoni drogocenne rękawice.

— Pani... — ostrzegła Erzsebet, której chrześcijańskie serce cierpiało na widok tych biedaczysk, ale sama umiar potrafiła zachować, tym bardziej o rozsądek Jadwigi musiała dbać. — Nie możesz rozdawać wszystkich klejnotów...

— Ty też mogłabyś coś oddać, Erzsebet... — dodała Jadwiga z przekąsem. — Na nic nam błysk klejnotów w obliczu ludzkich łez wylewanych ze zgryzoty...

— Wybacz, pani... — zreflektowała się Erzsebet i ściągnęła z dłoni swoje rękawice, ale w przeciwieństwie do węgierskiej córy króla, zaczęła dmuchać w palce, jakby miały jej zaraz odpaść.

— Na dziś koniec! — rzekł za księżną bojar, którego Jadwiga nie znała.

Rozległ się jęk niezadowolenia, poddani wielkiego księcia zaczęli przepychać się, w swej naiwności licząc, że przepchną się bliżej księżnej i uszczkną co nieco z pańskiego stołu; inni zaczęli walczyć o to, co zdobyli z tymi, którym się dziś nie poszczęściło.

— Spokój! — warknął bojar Sirputis, który dziś im towarzyszył wraz z kilkoma zbrojnymi i pochwycił jednego z awanturników.

Zbladł jednak, gdy ujrzał, że miał przed sobą ledwie pacholę, o twarzyczce tak niewinnej, co żadnej krzywdy nikomu nie mogło wyrządzić, a i już naznaczonej bólem.

— Puść go... — rozkazała Jadwiga, co bojar natychmiast uczynił, a księżna podarowała chłopcu ostatni bochen chleba, jaki dzierżyła w dłoniach.

Ačiū, šviesi ponia... — Jadwiga uśmiechnęła się i odparła coś chłopcu na uchu po litewsku.

Chłopiec odbiegł, krzycząc w swojej mowie "šventas, šventas!", co mniej lub bardziej znaczyło: "święta, święta".

Sirputis, wierny sługa jej męża, miał jednak inne zdanie.

— To piękne co robisz pani dla tych ludzi, ale... w miejskich spichlerzach niedługo zacznie brakować ziarna, mąki... Nie będzie z czego wypiekać, gdy ludzie zaczną brać bez umiaru — odparł bojar Sirputis,

— Spójrz na nich. Czy ci biedacy wyglądają ci, jakby mieli za dużo? — Jadwiga skarciła litewskiego pana, posyłając mu srogie spojrzenie, po czym podwijając brzegi sukni, które już i tak były mokre od śniegu, ruszyła w stronę rozchodzącego się zbiegowiska.

Ci w przestrachu zaczęli się cofać.

Księżna wzięła duży oddech, nie po to by odwagi sobie dodać, co uspokoić bardziej swe galopujące serce.

— Nie bójcie się, dobrzy ludzie — rzekła pewnym siebie głosem. — Wspólnie z wielkim księciem postanowiliśmy przeznaczyć część dóbr z książęcych spichlerzy, byście mogli wykarmić swoje żony i dzieci. W młynach będzie dostatek mąki. Tej zimy głód nie zajrzy Wam w oczy. Daje wam słowo wielkiego księcia!

Serce Jadwigi zatrzymało się, bo nie była pewna, czy aby lud litewski ją dobrze zrozumiał, a czy ona czegoś nieumyślnie nie pomyliła. Milczenie przeciągało się, wystawiając cierpliwość i dobre serce księżnej na próbę.

Wtem tłum zaczął wiwatować i kłaniać się swojej pani.

A Jadwiga ze wzruszeniem przyjęła ich wyrazy uznania, po raz pierwszy czując, że lud jej męża stał się po trosze jej ludem.

Jogaila

Komnata tronowa, Zamek w Wilnie, początek grudnia Roku Pańskiego 1388 roku.

Niesiona jak na anielskich skrzydłach, młoda księżna chciała jak najprędzej spotkać się z mężem, którego jeszcze dziś nie widziała. Najwyraźniej nie miał dla niej dość czasu, ale bodaj przepłoszyłaby wszystkich z zamku, byle tylko nakłonić księcia, by podarował jej choć odrobinę swojej uwagi. Musiała się z nim podzielić swą nieopisaną radością.

Weszła do komnaty z tronem Giedymina, jeszcze w pełnym wierzchnim okryciu, w czapie, ale bez rękawic, dlatego ręce trzymała złączone na jasnym kożuchu, by książę nie zauważył ich braku.

Przyjmował właśnie kupca Hanula i przez moment Jadwiga pomyślała, że każe jej odejść, ale książę skomentował jej najście ciepłym uśmiechem, gdy odwrócił się i ją ujrzał.

— Mężu... — rzekła wesoło.

— Odejdź, Hanulu — rzekł do Niemca, wpatrzony w błyszczące oczy Jadwigi.

Zastanawiał się czy błyszczały tak szczęściem na jego widok, czy to wina mrozu, który zaznaczył się na jej prostym, małym nosku i pulchnych policzkach różaną czerwienią.

W tym kożuchu i czapie z lisa wyglądała uroczo, prawie jak Litwinka i w niczym nie przypominała córki króla, wychowanej na obcych, zachodnich dworach, przez to wydała się księciu jeszcze bliższa niż kiedykolwiek wcześniej. Jakby przyrosła już do tej ziemi, którą on tak bardzo umiłował.

Jadwiga nawet nie zauważyła wyjścia kupca, zapatrzona z kolei w ukochanego męża.

— Jadwigo? — rzekł pytająco, gdy zostali sami i zaczął się jej jeszcze mocniej przyglądać, więc księżna pospieszyła z wyjaśnieniami.

Podeszła bliżej z wyciągniętymi do księcia rękoma, które od razu ujął w swoje i do siebie przyciągnął.

— Byłam na rynku rozdać jadło dla biednych — odparła z zadowoleniem i szerokim uśmiechem.

Myślała, że zarazi nim księcia, bo tak rzadko obdarzał ją pełnym uśmiechem, ale nie miał dziś powodów do radowania i zwrócił uwagę nie tyle na uśmiech małżonki, co na zimne dłonie księżnej, które teraz trzymał.

— Przemarzłaś... — Przybliżył drobne palce żony do ust, by je trochę ogrzać. — Nie zabrałaś ze sobą rękawic? — spytał, zmarszczony z niepokoju, bo przysiągłby, że upomniał ją, że na Litwie zimy bywają długie, srogie i groźne dla nieostrożnych panien, nie to co w tej jej Budzie, gdzie nawet nie pada prawdziwy śnieg.

Jadwiga spuściła głowę.

— Musiałam czymś opłacić piekarzy...

— Dlatego dałaś im rękawice ode mnie?

Księżna westchnęła i zabrała dłonie z objęć męża. Złożyła ręce na kożuszku i zaczęła przechadzać się po komnacie.

Zawsze gdy tak robiła, zwykle miała mu wiele do powiedzenia.

— Tylu ludzi dziś przyszło, tyle dusz strapionych, marnie odzianych, głodnych... Dlatego kazałam oddawać część dóbr z zamkowych spichlerzy — wyjaśniła, unikając wzroku księcia, ale widząc jego minę nietęgą, dodała. — Nie każ mi odwracać wzroku od ich rąk wyciągniętych z błaganiem o pomoc...

Jogaila odetchnął mocno, bo nie tyle poczuł się urażony, co zasmucony naiwnością żony.

— Daj im palec a utną całą rękę. Albo ukąszą jak wąż, gdy nie patrzysz...

Spojrzenie Jadwiga padło na męża i książę ujrzał w nim niezrozumienie.

— To niesprawiedliwe co mówisz. Twój lud cierpi...

— A połowa z nich zalega z podatkami... — dodał z poirytowaniem, bo złych wieści się dzisiaj nasłuchał od Hanula o swoim ludzie, który tak podobno kocha swojego księcia, że nie chce na niego płacić.

Nie chciał jednak tym kłopotać żony.

— Może to dla nich zbyt wielkie obciążenie...

— Księciu należne są podatki, za ochronę przed najazdami. Za opiekę — nadmieniał nieprzejednany w swych racjach.

Ładna mi opieka, pomyślała Jadwiga, skoro lud wileński musi żebrać na ulicy, ale księżna powściągnęła podszepty diabla, byle męża niesłusznie nie urazić. Wszak nie do końca wiedziała jak wygląda rządzenie tak olbrzymim księstwem jak Litwa.

— Nie mówiłbyś tak, gdybyś poszedł tam ze mną. Gdybyś widział ich twarze wykrzywione bólem...

Cierpliwość księcia była dzisiaj bardzo nadwyrężona, więc nie kontrolując dłużej gniewu, jaki w nim kiełkował, rzekł z wyrzutem:

— Przyjrzyj się im, Jadwigo. Mydlą ci oczy pięknymi słowami, licząc na twe dobre serce, a za chwilę wbiją ci nóż w plecy!

Księżna, zdziwiona podniesionym tonem męża, który bardzo rzadko tak się do niej zwracał, zamrugała.

— Jesteś wzburzony... — zauważyła, podchodząc do litewskiego księcia bliżej. — Jakieś złe wieści?

Dopiero teraz zauważyła, iż ciężej oddychał, jakby kamień nosił na barach i położyła mu dłoń na ramieniu, a książę odetchnął nagle, jakby mu ten głaz zdjęła z pleców.

Nie było sensu dłużej kryć się przed małżonką, która mądrością i czujnym okiem przewyższała wszystkich w tym zamku, więc po prostu odrzekł zgodnie z prawdą:

— Mieszczanie się buntują... Ich wozy napadają zbójcy. Są zaniepokojeni stratami, jakie ponieśli z kolejną rejzą krzyżacką...

Wielki książę nie chciał brzmieć ponuro, ale gorycz rozlała się z jego serca jak wezbrany nurt rzeki po roztopach.

Jadwidze żal zrobiło się wielkiego księcia i wstyd jej było, że na moment zapomniała, że jej mąż miał na głowie większe zmartwienia niż bieda wileńskich chłopów.

Popatrzyła na plecy księcia z czułością i przylgnęła do jego boku, masując jego ramię, jakby z tym gestem miała stłumić bunty mieszczan i pokonać krzyżackie plugawe nasienie jednocześnie....

— Kiedyś to się skończy... I Krzyżaków spotka zasłużona kara.

Jogaila, mimo smutku, jaki dziś w sobie miał, uśmiechał się, wdzięczny wszystkim bogom, że ma u boku kogoś takiego jak Jadwiga i odwrócił się do żony twarzą.

— Oby twe słowa były prorocze... Ale dość już o tym.

Był już zmęczony polityką, a też nie chciał o niej myśleć, nie, kiedy jego piękna żona stała obok niego, że mógł pogładzić jej gładkie lica, poczuć zapach jej ciała...

Figlarny uśmieszek wkradł się na usta księcia i Jadwigę zalała fala ciepła, bo palący wzrok jej męża zazwyczaj zwiastował kłopoty.

— Tęskniłem za tobą, mano gražus...

Wielki książę pochylił się i drażniąc oddechem jej ucho, szepnął:

— Czekaj na mnie dziś w nocy...

Serce księżnej zrobiło kozła, ale twarz pozostała niewzruszona, nawet gdy jej mąż nastawał na nią, jakby miał zaraz ją zjeść. I nie miałaby nic przeciwko drobnemu pocałunkowi, jak wtedy, w jej komnacie, które młoda księżna posmakowała, nie bez uwielbienia.

Książę nawet chciał ukraść sobie ten pocałunek, bo ledwie obrazy z poprzedniego spotkania w jej alkowie chował w pamieci, gdy księżna odwróciła głowę tak, że trafił jedynie w policzek i z miną poważną, ale drżącym głosem powiedziała:

— Adwent...

Oczy księcia odnalazły twarz swojej żony i przyjrzały jej się podejrzliwie, jakby szukały podstępu.

— Długo?

— Do Narodzenia Pańskiego...

Mina księcia Jagiełły zrzedła i odsunął się niepocieszony.

— A potem będę pościć razem z twoimi siostrami... Wiesz przecież, że w obrządku wschodnim twojego brata Skirgiełło...

— Idź już Jadwigo — odparł pochmurnym tonem, nie patrząc jej w oczy, co królewską córkę przyprawiło niemal o zawrót głowy.

Nie mógł jednak patrzeć na nią, wiedząc, iż jego dotyk będzie dla niej teraz grzechem. Ani tego, że sam nie mógł jej tknąć.

— Dlaczego? Rozgniewałam cię?

— Idź i nie każ mi łamać twych postów. Bo jak wiesz, mnie one nie obowiązują...

Usta Jadwigi wygięły się w delikatnym uśmiechu, gdy tak patrzyła na biednego męża, walczącego z własnymi pokusami, ale pełna wdzięczności dla jego dobroci i zrozumienia, pokłoniła się mu z uznaniem. Zanim jednak wyszła, mówiąc "Mężu", podniosła się na palcach i ucałowała go w policzek.

Na Perkuna!

Jeśli uczyniła to umyślnie, z jego żony było niezłe ziółko... I jakże miał teraz wytrzymać te wszystkie dni bez niej?

Jadwiga

Komnaty książęce, Grudzień Roku Pańskiego 1388 roku.

Draga spojrzała ukradkiem na dłoń księżnej Jadwigi, której nie zdobił żaden klejnot. Jej długie palce sunęły delikatnie po fakturze sukna, które wniesiono do jej komnat. Obok posłusznie stała już nadworna krawcowa.

— Piękne — rzekła z zachwytem. — Każcie opłacić godziwie folusznika, który wykonał te sukna.

Draga uśmiechnęła się, bo po raz pierwszy ważną się poczuła, iż mogła swojej pani powiedzieć o czymś czego ona nie wiedziała.

— Pani miłościwa, przecież to sukno brananckie, a te. — Ochmistrzyni wskazała na inne w jaśniejszych odcieniach. — A te flamanckie. Wielki Książę kazał sprowadzić kupcowi Hanulowi, specjalnie dla ciebie.

Ręką Jadwigi zawisła w powietrzu. Choć doceniała wysiłek męża, miała nadzieję, iż kupnem materiału na nową suknię wspomoże wileńskich kupców i rzemieślników, których bracia krzyżowi tak brutalnie potraktowali.

— Podziękuj księciu — odparła z łagodnym uśmiechem, którego w oczach zabrakło z powodu strapienia. — Nie mogę pojąć. Staram się, ale... W jednego Boga wierzymy, ale dla Rycerzy Marii Panny z Malborka — zwróciła się tym razem do Erzsebet, która siedziała przy ławie w zamkowym oknie i haftowała nowy wzór na chuście — to pretekst, aby palić i grabić... Tylu niewinnych ucierpiało... Dzieci...Kobiet... Starców. Gdybym tylko mogła coś zrobić...

— Módl się, pani — rzekła z uśmiechem jej oddana dwórka.

Jadwiga odwzajemniła jej uśmiech. Erzsebet była dzisiaj taka radosna, że miała ochotę zapytać co ją tak ucieszyło od rana.

— Możecie odejść — rzekła do krawcowej i jej pomocnic. — Ty również. Tylko opłaćcie należycie krawcową, kiedy wróci z gotową suknią. Podaruję ją Margit na rocznicę jej urodzin. Co o tym sądzisz, kochana Erzsebet?

— Będzie ci wdzięczna, pani.

Księżna była szczęśliwa, że może kogoś obdarować, że dopiero po chwili zorientowała się, że inne kobiety zdążyły już opuścić jej komnatę, a Draga nadal stała w miejscu.

— Jest jeszcze coś, pani... — powiedziała słabym głosem, zbierając się na odwagę. — Ale aż wstyd mówić, nie każ mi.

Dotknęła dłońmi pulchnych policzków, na których wyskoczyły dwa pokaźne rumieńce i jeszcze bardziej je zaokrągliły.

— O czym mówisz? — zapytała Jadwiga, starając się z całych sił ukryć swoje nagłe strwożenie.

— O dawnej sprawie... — dodała ochmistrzyni ze spuszczonym wzrokiem. — Kazałaś mieć oczy i uszy otwarte...

Jadwiga przełknęła ślinę, a twarz jej sposępniała.

— Nie lękaj się... Mów otwarcie.

— Na zamku mówią... — zaczęła ostrożnie Draga, ale księżna postanowiła cierpliwie jej wysłuchać, nie popędzała. — że książę Jogaila potajemnie kazał wiedźmę Raganę na zamek sprowadzić.

Kobieta, blednąc, tym razem kurczowo dłonie w pięści przed sobą splotła, jakby obawiała się reakcji swojej księżnej.

— Dość — powiedziała w końcu stanowczo, odwracając się od ochmistrzyni, ale plugawa złość ją ogarnęła, a z którą walczyć dłużej już nie mogła. — Niech wstydzą się ci, którzy rozpuszczają tak okrutne plotki. Wężowe języki.

— Pani... — Erzsebet zaraz odłożyła swoją robótkę i wstała, podchodząc do Jadwigi.

— Zostaw nas, Drago.

— Może pójdę po zioła? — zapytała z troską panna Lackfi, wyczuwając nastrój swojej węgierskiej królewny.

— Niczego nie chce. Wiem, że Jogaila zrobił to dla brata. Wiedźma to..., ale ponoć zna się na leczeniu ran. Nie winię męża, że chciał ratować brata.

— Na pewno tak było — potwierdziła, aby ją pocieszyć, w przeciwieństwie do Margit, która już dawała by jej powody, aby zwątpić w wierność wielkiego księcia.

— Wierzę, że kiedy odnajdzie Jedynego Boga to w nim będzie szukać pomocy, a nie w gusłach i czarach. Pomodlę się za to.

Zmierzała już w stronę czarnego krucyfiksu, kiedy do komnaty weszła Margit.

— Jadwigo... Pani... Węgierski orszak na dziedzińcu z polskimi chorągwiami — rzekła uradowana jak nigdy dotąd.

Księżna spojrzała porozumiewawczo na Erzsebet, na której twarzy zagościła równie wielka radość.

Jadwiga poczuła to samo ciepło na sercu, kiedy wspomina Budę albo Zadar. Ileż to już wiosen minęło? Jej wydaje się, iż mieszkała na Litwie już całe swoje życie. A przecież to Węgry są jej prawdziwym domem.

— Katarzyna — rzekła cicho do siebie i zaraz kazała przekazać, że oczekuje z niecierpliwością węgierskich gości.

***

Zamek wileński, aula zamkowa. Tego samego dnia.

Księżna była zadowolona, kiedy zajrzawszy do auli czekały na nią syto nastawione stoły, a na nich najznamienitsze potrawy litewskie i takie, które przywiozła ze sobą z węgierskiego dworu. Na środku sali zaś ustawiono dwa wysokie krzesła dla pary książęcej. Łowczy również się spisał i przybyli będą mieli okazję skosztować dziczyzny z wileńskich lasów.

Zadowolona uśmiechnęła się do siebie, zdając sobie sprawę iż podejmie Węgrów nie gorzej niż na dworze jej ojca, króla Ludwika. Sama pamiętała przecie co mówiono o zamku wielkiego księcia i jedynym czego pragnęła Jadwiga było to, aby jej krajanie poczuli w Wilnie gościnność i należyty ich wizycie splendor. Wszak na ucztę zaprosiła wileńskich bojarów i dworzan wielkiego księcia.

Sama wystroiła się należycie, ale nie przesadnie strojnie. Wybrała jedną z sukien w jasnym odcieniu błękitu i perły, jedną z pamiątek po babce Elżbiecie, które zdobiły jej łabędzią szyję. Włosy przystroiła siatką i kazała upiąć częściowo w warkocz.

Zanim jednak mieli zasiąść do stołu, jeszcze przed zapadnięciem zmroku, podjęła samodzielnie swoich gości.

Stała otoczona swoimi dwórkami, w oczekiwaniu na węgierską delegację. Czuła w sercu radość, ale i niepokój, którego nie potrafiła określić.

Zawieszone węgierskie chorągwie i te należące do rodu Giedymina dymnie powiewały nad głowami Andegawenki i jej fraucymeru.

W końcu dwójka mężczyzn weszła do auli i jak domyśliła się Jadwiga wyglądali na posłów, ale też zacnych rycerzy z dobrych rodów.

— Najjaśniejsza pani. — Zaczęli w mowie polskiej, którą Jadwiga zaraz rozpoznała i niepotrzebny był jej węgierski tłumacz, którego ze sobą zabrali.

Obaj rycerze z opóźnieniem ukłonili się litewskiej księżnej, dając upust zachwytowi nad jej urodą, którego nie sposób było im ukryć.

— Witajcie zacni panowie — rzekła do posłów nieco zapomnianą mową swojej babki, czym tylko wprawiła posłów w większe osłupienie.

Sama, będąc przygotowywana jedynie na księżną wiedeńską, dużo czasu przebywała w towarzystwie królowej Elżbiety, aż któregoś dnia poprosiła ją, aby ta zapewniła jej naukę jej ojczystej mowy, aby mogły wspólnie się pomodlić także za losy Korony, która była jej tak bliska sercu.

Panowie Polscy odzyskawszy fason, przedstawili się księżnej. Był to Jan z Tęczyna i Sędziwuj Pałuka, wojewoda kaliski i starosta generalny Wielkopolski. Obaj herbu Topór.

O Sędziwoju Jadwiga wiele słyszała. O tym jak jej matka, Królowa Elżbieta, zatrzymała go w Zadarze wraz z całym orszakiem, kiedy to przybył, aby wymóc na niej przysłanie do Polski jej siostry Katarzyny. Z niewoli uciekł i powstrzymał jej plany przejęcia zamku w Krakowie, które poleciła kasztelanowi sandomierskiemu Jaśkowi z Tarnowa.

— Słyszałam o tobie, Sędziwoju. I o tobie Janie — zwróciła się do obydwu panów szlachty.

O Janie do jej uszu również doszły pewne plotki. Mówiło się w Koronie, iż służy polskiej królowej nie tylko radą, kiedy to król Orleańczyk niezbyt dużo czasu poświęca swojej młodej żonie.

— Zdaje się, że dzielnie wspieracie moją siostrę, królową Katarzynę. Stoicie przy jej boku, mimo, iż ma wielu przeciwników.

Zwłaszcza tych, którzy chcieli się pozbyć z tronu Francuza, popierającego jawnie antypapieża Klemensa VII, bo to na tym tle urodziła się również niechęć do polskiego króla.

— Z czym przybywacie? — zapytała.

Sędziwój pokazał wtedy dokument, wystawiony przez króla-Katarzynę.

— Nasz Król, Katarzyna, dziękuje tobie pani i wielkiemu księciu, za wsparcie okazane podczas wyprawy na Ruś. I w dowód wdzięczności, tak jak zostało to ustalone, nadaje ci tytuł Pani i Dziedziczki Rusi, która od teraz znajdować się będzie w granicach Królestwa Polskiego.

Jadwiga uśmiechnęła się szczerze, bo wiedziała, iż dobrze postąpiła. Ruś powinna należeć do Polski, jak chciał tego król Kazimierz.

Sędziwój, zdziwiony nieco, że księżna podjęła ich w zwykłej sali, gdzie zapewne zwykła ucztować, nie ma swojego tronu, który powinna zajmować. Siedziała jeno na wysokim krześle na podwyższeniu.

Mimo to podszedł do niej i podał dokument.

— Dziękuję, Sędziwoju. Zapraszam na wieczorną ucztę z okazji waszego przybycia.

— Jest jeszcze jedno, pani ­— wtrącił szybko Jan z Tęczyna, jakby się obawiał, że ich audiencja dobiegła końca. — Nasz król, przesyła tobie, pani, podarki z okazji Narodzenia Pańskiego oraz twych rychłych urodzin.

Wówczas do sali wniesiono pełną skrzynię podarków, ale najbardziej zdziwił ją widok męża ubranego nader wytwornie, w ciżmach z mocno zakręconym czubem przez co bardziej przypominał jej dworskiego błazna.

— Przedstawiam ci, pani — dodał Jan. — Handzlicha*, mistrza gry na lutni. Królowa wspominała, iż jeszcze w Budzie ceniłaś sobie zacnych muzyków.

— Zaiste. Podziękuj Janie królowi Katarzynie w moim imieniu.

— Najjaśniejsza pani. — Lutnista ukłonił się Jadwidze nisko i rzekł po polsku z mocnym niemieckim akcentem. — Zaszczyt to móc przed tobą wystąpić. Prawdą jest, pani, co mówią, iż jesteś najcenniejszą ozdobą wileńskiego zamku.

Na twarzy księżnej pojawił się delikatny uśmiech.

— Mam nadzieję, że wasz mistrz tak samo pięknie gra, jak mówi — odpowiedziała z nieukrywanym rozbawieniem w głosie. — A teraz, odpocznijcie panowie po długiej podróży. Komnaty już na was czekają. — To powiedziawszy powstała, kierując się w stronę bocznego wyjścia, a rycerze i lutnista pokłonili się jej na odchodne.

***

Aula wileńskiego zamku. Początek stycznia Roku Pańskiego 1389.

Dźwięki lutni rozchodziły się po całym zamku i nawet ciekawskie panny służebne pragnęły podpatrzeć słynnego muzyka, który już od kilku niedziel zabawiał swoim towarzystwem i talentem księżną Jadwigę. Tak miłych dla ucha dźwięków na zamku dawno nikt nie słyszał.

Radosny śmiech Erzsebet przecinał co rusz wygrywaną melodię przez Handzlicha, do której w rytm pląsała wraz z Margit. Towarzystwa księżnej dotrzymywała również dwie nowe dwórki, przybyłe wraz z polskimi posłami, młodziutka Viktória oraz Anna. Brakowało jeno linoskoczków i akrobatów.

Wie schön! Wunderbar! — powtarzał co jakiś czas z zachwytem Niemiec.

— Pani — przerwała na chwilę swój taniec młodsza z sióstr. — Czuję się jakbym znowu była w Budzie. Tańce... Muzyka. Śpiew! Co za radość! — Podeszła do księżnej i ta przyjęła jej wyciągnięte dłonie.

Razem śmiały się do siebie, jakby były tylko dziećmi wolnymi od wszelkich udręk. Ich z goła beztroskie radowanie się przerwał głośny trzask drzwi wejściowych, który rozszedł się na dwie strony.

— A co to za hałasy, a? Jeszcze Chrystus się nie narodził, a tu już tańce?

Erzsebet i Margit natychmiast rozpoznały rozbawiony głos przybysza. I dla Jadwigi nie był on wcale obcy.

— Dla nas już się narodził, książę — przypomniała Margit.

— Książę Skirgiełło — rzekła na to Jadwiga, posyłając panu ziemi trockiej przyjazny, powitalny uśmiech.

Wzrokiem podejrzliwym zlustrowała jednak postawę księcia, to czy nie widać u niego odznak doskwierającej rany, którą przecież powinien był odleżeć, aby się dobrze zrosła. Tymczasem książę ubrany w ciężki kaftan, chodził wyprostowany ze swoim ciężkim toporem zawieszonym przy pasku.

— Pani najpiękniejsza — rzekł, kłaniając się jej przesadnie nisko jak na księcia.

— Książę. — Oddała mu także należny szacunek szwagierka i wskazała, aby zasiadł z nimi do stołu.

Skirgiełło poczynił to co ochotą i ledwie zobaczył piwo, już pił prosto ze strągiewki.

— A co to za grajek? — zapytał Jadwigę półszeptem w mowie ruskiej, której ten nie znał.

— Mistrz w grze na lutni. Podarek od mej siostry Katarzyny.

— I nóg nie połamał w tych ciżmach? — zapytał ze śmiechem, zaśmiewając się do łez. — Szepnij słowo, a sprowadzę dla ciebie najlepszych ruskich grajków... — Jadwiga spojrzała na księcia wymownie. — Za zgodą Jogaily rzecz jasna. Nie co ten... przebieraniec.

Choć księciu brakowało nieco obyczaju książęcego w przeciwieństwie do jego brata, Jadwigę uradowało jego męskie towarzystwo, którego zaczynało jej brakować, skoro jej małżonek znów musiał wyjechać. Wiedziała, że brat wielkiego księcia wciąż przebywa na zamku, ale nie widzieli się już od dawna.

Bitte? — zapytał lutnista, rozumiejąc, iż to o nim rozprawiają.

Der Prinz hat dein Spiel gelobt, Herr — odpowiedziała księżna do mistrza i powróciła do rozmowy ze Skirgiełło. — Nie powinieneś jeszcze odpoczywać, książę? — zapytała z troską w głosie, więc ten otarł wargi rękawem kaftana i usiadł poprawniej.

— Rana się goi, dzięki Bogu.

Jadwiga uśmiechnęła się skromnie na te słowa.

— I moim modlitwom — dodała, po czym książę wymienił z bratową dłuższe spojrzenie.

— Jestem wdzięczny, pani — powiedział, ale słowa jakby w gardle mu stanęły i głos lekko zadrżał.

— Wiem, ile znaczysz dla mojego męża — kontynuowała Jadwiga, po czym książę spuścił wzrok ze wstydem.

— Jeśli ten tu... gra tak samo jak mówi... — Skirgiełło machnął ręką, bo mowy krzyżackiej nienawidził i zamoczył usta kolejny raz w trunku.

Jadwiga popatrzyła z pobłażaniem na księcia, a na jej usta wkradł się cwany uśmieszek, jak wtedy gdy planowała jakąś psotę.

— Pięknie grasz, Mistrzu...

Ja, ja. Natürlich... Jesteś najjaśniejszą gwiazdą na wileńskim niebie — rzekł przeciągając zabawnie słowa. — Rozjaśniasz mroki mojego umysłu i sprawiasz, że dłonie Heinricha, natchnione twoim światłym duchem, grają najpiękniejsze melodie. Nie znam królowej piękniejszej od ciebie, księżno. Uroda twa i mądrość tak wielka, że będę ją sławił, gdziekolwiek Pan Nasz mi wskaże. — Pokłonił się swej pani, a ona choć słyszała już nie jedno z ust tego pochlebcy, zarumieniła się.

— Widzę, że masz talent do muzyki, ale jestem ciekawa, czy Najwyższy obdarował cię także wdzięcznością w tańcu — droczyła się wielka księżna.

Poznała już talent swojego muzyka i dobrze wiedziała, że tańce dworskie nie są mu równie obce jak dźwięki, które wydobywa z instrumentu, którym się sprawnie posługuje.

Mein Gott... Moja Terpsychoro, Pani moja. Proś o co zechcesz pani twego oddanego sługi Heinricha.

— Pokaż zatem, jak tańczy się na zachodnich dworach, panie.

— Twój dwór jest równie okazały, pani — chwalił dalej muzyk.

Kiwnął dłonią i wtedy jego młody węgierski uczeń, którego ze sobą zabrał, zaczął wygrywać tę samą melodię, a robił to tylko nieco mniej wspaniale co jego nauczyciel.

— Czy uczynisz, pani, ten zaszczyt i poświęcisz chwilę, aby oczy biednego Heinricha, mogły ujrzeć jak Miłościwa Pani tańczy do napisanej przez niego muzyki, natchnionej przez Najwyższego?

— Skoro tak mówisz, panie, nie śmiem odmówić — odpowiedziała z wesołością w głosie, której nie mogła powstrzymać w obecności swojego lutnisty.

— I ty książę? — Pokłonił się na zachętę.

Skirgiełło wówczas wskazał miejsce swojej rany z rozbawieniem.

Jadwiga spojrzała jeszcze na księcia porozumiewawczo i choć z żalem, zrozumieli się bez słów.

"Jogaiła by mu korzeń urwał, jakby się dowiedział", pomyślał książę. Wiedział jaki z jego brata był zazdrośnik i nie chciał się narażać po raz kolejny na jego gniew.

— Pani najmilsza, choć dłonie Heinricha niegodne twych, obdarujesz mnie jednym tańcem?

Jadwiga wstała z krzesła.

— Jestem pewna, że twoje nauki i dla mnie okażą się przydatne, panie.

Wówczas muzyk i Jadwiga stanęli na przeciwko siebie i równo z rytmem wygranej melodii zaczęli wykonywać znany im obojgu układ ruchów, które zaczęły się od zbliżenia razem swoich dłoni i polegały na powolnym obchodzeniu się, odwracaniu, to znów cofaniu.

— Pięknie, pani — pochwaliła z zachwytem Erzsebet.

Taneczne kroki Jadwigi, tak jak mistrza były powolne do łagodnego rytmu, ceremonialne i powtarzalne, w przeciwieństwie do tańca ludowego jakie Węgierki miały okazję obserwować podczas litewskiego Święta Rosy.

— Pani... nie zapominaj o oczach. Patrz ogniście, jakbyś chciała wzrokiem otulić ukochanego. Bądź jak światło księżyca, kuś niczym piękna bogini Selene...

Jadwiga zawstydziła się nieco, ale starała się naśladować swego nauczyciela. Przyznać musiała, że dziwnie się czuła, jakby nagle ktoś otworzył przed nią szkatułę kobiecości, do której wcześniej bała się sama zaglądać.

Druga część tańca była z kolei bardziej skoczna i to właśnie wówczas beztroską zabawę przerwało nadejście ciężkich kroków zbrojnych.

Z nadejściem przybyszy, wszyscy zebrani poczuli powiew chłodu. Odziani byli bowiem w bardzo grube futra, które pokrywał jeszcze śnieg i lód, bo też poza murami rozszalała się śnieżyca.

Na czele pochodu stanął wielki książę z lisią czapą na głowie.

Lieber Gott... — rzekł cicho Handzlich, zlękniony widokiem Litwinów, o których to właśnie słyszał, że w skórach chodzą i sami bardziej zwierzęta niż ludzi przypominają.

— Jogaila, nareszcie! — powiedziała uradowanym głosem księżna i od razu podeszła do swojego męża, którego teraz z trudem poznała.

Jogaila

Aula wileńskiego zamku. Początek stycznia Roku Pańskiego 1389.

Sroga zima nastała na Litwie i niestety książę nie dotrzymał danego słowa, bo nie mógł pojawić się wcześniej w Wilnie. Sprawy rozstrzygania sporów zatrzymały go w Wiłkomierzu.

Gdy jednak mury zamku przekroczył, radość wielka przepełniała księcia, że już niebawem ujrzy swoją księżną. Spodziewał się jej tęsknego spojrzenia i łagodnego uśmiechu, a zamiast tego ujrzał ją w tańcu, rozweseloną i wcale nie tak zmartwioną jego nieobecnością jak zwykł myśleć dotychczas.

Wielki książę ściągnął z siebie lisią czapę, nie otrzepał, ciągle z zaciekawieniem spoglądając na człeka, który przed chwilą bezwstydnie tańczył z jego żoną. Dobrze zatem słyszał od koniuszego, że za sprawą jego żony cały zamek aż huczał od zabaw.

Jadwiga nie wyczuwając jego nastroju, podeszła bliżej.

— Miła moja...

Wyciągnął do niej swoje dłonie okryte w rękawicach, które przyjęła. Wówczas podniósł je i ucałował na powitanie.

— Wybacz, że nie zdążyłem na Święta Narodzenia. Zasypało drogi zaraz po polowaniu. Goniec dotarł?

— Tak. Nie martw się tym, ukochany. Radujmy się, że narodził się Chrystus. — Uśmiechnęła się do Jogaiły szczerze, a w oczach widać było wzruszenie i tęsknotę.

To jednak nie uspokoiło księcia, który zadrę poczuł na samą myśl, że Jadwiga zdolna jest uśmiechać się tak w obecności innego mężczyzny.

— Amen — dodał, nauczony już co to słowo dla niej znaczy. — Bracie... Ty nie w łożu? — zapytał, mrużąc oczy, bo jego ukochanego brata też się tu ujrzeć dziś nie spodziewał.

Jeszcze zanim wyruszył w objazd książę ledwie wstawał w obawie, żeby rana ponownie się nie otworzyła, a teraz widział go w pełni zdrowia, w dodatku ucztował, aż oczy mu błyszczały od spożytego trunku.

Skirgiełło podszedł się przywitać.

— Kości już mnie bolały. Najlepiej goi się w ruchu. — Poklepał jeszcze raz miejsce szycia, które już tylko lekko odczuwał, a opuchlizna już dawno zeszła.

Wyciągnął do wielkiego kniazia rękę, którą sobie uścisnęli w łokciu.

— Pójdę zobaczyć coś upolował. — Wyczuwając, iż jego stęskniony za żoną brat najchętniej odprawiłby teraz wszystkich, książę Skirgiełło sam wolał odejść.

— Więcej niż zająca — zapewnił, klepiąc brata na odchodne.

Potem jego uwaga skupiona była już tylko i wyłącznie na swojej księżnej.

— Zostawcie nas — rzucił od niechcenia, a wszyscy natychmiast wyszli, razem z zalęknionym mistrzem lutni.

— Nie za wcześnie na zabawy? Noc jeszcze nie nastała... — odparł, wpatrzony w jej oczy.

— Mury nie lubią ciszy, książę — odparła przekornie. — Zwłaszcza, gdy piękne dźwięki niosą się po ich ścianach.

— Albo nie dają spać...

— Jak sprawy w Wiłkomierzu?

Księżna umyślnie zmieniła temat, bo choć książę nie miał nic przeciwko muzyce, wiedziała, że ma odmienne gusta od niej.

— Dobrze... Ale widzę, że i tu nie najgorzej. Kim są ci ludzie?

— Mistrza Handzlicha już poznałeś. A Anna i Viktória to urocze niewiasty. Prezent z okazji mych urodzin od Katarzyny.

— Albo szpiedzy. Sprawdziłaś ich?

Jadwiga popatrzyła na męża, czując niesprawiedliwość.

— We wszystkim widzisz jakiś podstęp. Katarzyna nie zrobiłaby czegoś takiego. Jest moją siostrą.

— I królową obcego kraju — przypomniał jej.

— Nie zamierzam ich odsyłać, jeśli do tego zmierzasz. A teraz wybacz, obiecałam wspólną modlitwę twojej siostrze.

Jogaila spojrzał na nią, jakby robiła sobie z niego żarty.

— Teraz? Jadwigo?

Ale Jadwiga już zmierzała w kierunku wyjścia.

— Jadwigo!

***

Zamek w Wilnie, koniec stycznia Roku Pańskiego 1389.

Od powrotu na zamek księcia minął przeszło miesiąc, a on potrafił na palcach jednej ręki zliczyć ile razy widział się z księżną i to przy świadkach. Jego żona ostatnimi czasy zajęta była, a gdy zaglądał do niej w nocy, spała już.

Początkowo myślał, iż uraził ją czymś i posłał na przeprosiny podarek, nowe rękawice, białe, z koźlęcej skóry, które specjalnie dla niej kazał uszyć, by jej drobne palce dłużej marznąć nie musiały. Przyjęła go z wdzięcznością, ale nic poza tym. Wciąż nie dzieliła z księciem wspólnego czasu.

Nie szczędziła go za to nowemu towarzystwu, któremu poświęcała niemal każdą chwilę swej uwagi. Gdziekolwiek się nie pojawiała, ciągnęła za sobą węgierskich pobratymców. A drzwi komnaty księżnej niemal się nie zamykały od częstych wizyt gości, których do siebie spraszała. Wieść szybko się rozniosła, że młoda księżna litewska ceni sobie wiedzę i sztukę, a z całej Rusi zaczęły nadciągać tabuny artystów i filozofów. A raz był to jakiś uczony z Bolonii, a tu znów duchowny z Pragi, z którymi wchodziła w długie dysputy.

Książę Jogaila nie był z tego powodu rad, ale wystarczyło, iż widział szczęście na twarzy umiłowanej żony, by przystać na wszystko. Zauważył, że Jadwiga nosiła się w jasnych, krzykliwych kolorach i uśmiechała się częściej.

Podczas jednej z uczt, które chętnie ostatnimi czasy wyprawiała, chciał nawet dotrzymać jej towarzystwa, a po trosze też przyjrzeć się bliżej otoczeniu księżnej. Szybko jednak musiał zrezygnować, gdy dworska rozrywka nie szła po jego myśli.

— Coś się stało, mężu? — spytała Jadwiga, gdy dostrzegła posępną minę litewskiego księcia. — Nie podoba ci się?

— Nie... Bardzo ładne — mruknął, choć ledwie rzucił okiem na występ kuglarza, który prężył się przed widownią zgromadzoną za stołami, choć wedle księcia mógł sobie nawet poparzyć rzyć rozgrzanym żeliwem, a i tak nie zrobiłoby to na księciu wrażenia.

Nie wiedział już co go gniewało bardziej: to, że nie rozumiał mowy, jaką posługiwali się rozmówcy Jadwigi czy tego ich całego zamieszania wokół jego zdaniem, durnego występu. Znacznie bardziej od tego typu uciech, wolał dyskutować w karczmie z prostym ludem.

— Jutro będziemy czytać wizje św. Hildegardy z Bingen. To frankońska mistyczna i uzdrowicielka — tłumaczyła, patrząc w oczy księcia, które błyszczały bardziej w świetle świec. — Może... zechcesz dołączyć albo... chciałbyś, bym ci w nocy poczytała? — spytała i nieświadomie przygryzła dolną wargę.

Książę omiótł badawczym wzrokiem jej twarz, bo coraz mniej było w niej Jadwigi, jaką pamiętał, a coraz więcej niewiasty, z którą niewiele miał wspólnego. Miał nieodparte wrażenie, że księżna nawet patrzyła na niego inaczej. Nie lubił zasmucać żony, ale sił już więcej nie chciał marnować na wysłuchiwanie nużących tekstów, do spamiętania trudnych, które go ani krzty nie interesowały.

— Z rana wyjeżdżam na polowanie — odparł więc bez namysłu pierwsze co mu do głowy przyszło. — W lasach pełno dzików.

A prawda była taka, że jego głowa huczała i potrzebował wyrywać się poza mury zamku choć na chwilę, by odpocząć od zapustowych uczt i maskarad. Miał jeno nadzieję, że gdy wróci, Jadwidze znudzą się już tańce i biesiadowanie do rana. I choć nigdy wcześniej sam przed sobą tego by się nie przyznał, wolałby już, aby nadeszła Środa Popielcowa, aby kolejny post zaczęła. Przynajmniej miałby ją tylko dla siebie, choć dotknąć by je nie mógł. Bo teraz, gdy okazja ku temu prawidłowa, księżna czasu nie miała dla niego nawet w swojej łożnicy.

Wrócił dopiero na rocznicę urodzin swej małżonki, a jedną niedzielę przed rozpoczęciem okresu Wielkiego Postu.

I choć okazja była do świętowania, bo księżna skończyła piętnaście wiosen, dla siebie zaplanowała już znacznie mniej huczne zabawy, skupiając się na mszach w jej intencji i modlitwach. Wieczorem jeno postanowiła wyprawić ucztę a gdy o tym książę usłyszał, kazał nie szczędzić środków podskarbiemu, aby na stole znalazły się ulubione potrawy żony.

Chciał odwiedzić żonę w komnacie jeszcze z samego rana, ale jego uwagę zajęły siostry Maria i Aleksandra, które nazajutrz miały wyruszyć odwiedzić ich matkę w Witebsku. Zajmował się dopracowywaniem ich orszaku i bezpiecznego przejazdu po Litwie, bo drogi były bardziej przejezdne i zjadł z nimi wspólnie pierwszy posiłek. Potem już żony nie zastał, bo przebywała w kościele u franciszkanów na mszy i kontemplacji.

Żal i tęsknota za Jadwigą mu tak trzewia wykręcały, że musiał zażyć długiej, gorącej kąpieli. Odział się następnie w nowy czarny kaftan przeplatany złotą nicią i udał się prosto na spotkanie z Jadwigą.

Już przemierzając korytarze zamkowe spotykał upojonych bojarów, a na zamku panował iście weselny rwetes.

Wartownicy rozchylili przed nim dwuskrzydłowe drzwi, kiedy go zobaczyli.

Wszedł do komnaty krokiem nieśpiesznym, lustrując tańczące pary w korowodzie i szukając w tym gęstym układzie stołów tego, przy którym zasiadła Jadwiga. Szedł, jakby przez nikogo niezauważony, bo już wcześniej jego obecność zapowiedziano.

W końcu dostrzegł swoją lubą małżonkę, ale jej widok, choć pięknem swoim go zniewoliła, zakuł wielkiego kniazia w samo serce. I trująca była to strzała, bowiem palące ciepło rozlało się po całym jego ciele, wypalając rany.

Jadwiga, jakby nie bacząc na puste miejsce po swojej lewicy, uśmiechała się promiennie i niemal zalotnie do swojego lutnisty, który to wygrywał dźwięki tuż obok miejsca, przy którym zasiadła, a z jego ust wydobywały się słowa lirycznej pieśni w języku krzyżowców.

Nie przeszkadzał mu ten błazen Handzlich, raczej wzbudzał politowanie, ale dopóki, dopóty nie próbował zagarnąć tego co było jego. A tej nocy Niemiec ukradł mu względy żony i za to tylko miał ochotę nabić go na pal.

Z rosnącą falą wściekłości musiał przyglądać się, bo też nogi go słuchać przestały, jak lutnista, kończąc swoją pieśń, obsypuje księżną płatkami białych lilii, na co tłum gości zaczął wiwatować głośno. Sama księżna litewska, z podziwem i zachwytem, biła brawo, nie zerknąwszy nawet na wrota komnaty. Jeno jej dwórki były chyba zaskoczone, bo jako pierwsze go zauważyły.

— Pani... — rzekły po węgiersku, bo to wyczytał z ich ust, ale chyba nie usłyszała, zajęta rozmową ze swoim muzykiem.

Dla wielkiego księcia miarka się przebrała i krzyknął:

— Dosyć! — Jego głos zabrzmiał tubalnie i zaraz wszyscy odwrócili głowy w jego kierunku.

Także Andegawenka, której uśmiech malał z każdą chwilą, kiedy pochwyciła spojrzenie męża. Choć stali od siebie w pewnej odległości i woskowe świece nie dawały tyle światła co w dzień, doskonale wyczytali swoje intencje.

Usta Jogaiły były zaciśnięte, oczy szeroko otwarte, za to i złość się w nich wylewała sztormową falą. Jadwiga z kolei wargi lekko rozwarła i początkowa radość przeistoczyła się w smutek, a potem żal, aż w końcu przerwała ich walkę spojrzeń i spuściła głowę w dół.

— Koniec uczty! — krzyknął wówczas litewski książę i odwracając się na pięcie, opuścił zgromadzonych.

Jadwiga

Komnata wielkiej księżnej, 15 lutego Roku Pańskiego 1389, wieczór.

Gdy tylko młoda dwórka Viktória wpadła do komnaty, jakby się paliło, obwieszczając, iż wielki książę zmierza pod jej komnaty, Andegawenka miała chwilę, by się przygotować.

— W jakim jest nastroju? — spytała księżna cicho.

— W bojowym, pani. Jakby na wojnę szedł...

— Dziękuję — rzekła pospiesznie, naciągając suknię i zaczęła ją wygładzać. — Możesz odejść. I niech nam nikt nie przeszkadza.

Pięknolica młódka ukłoniła się z gracją i zamknęła za sobą drzwi, przez co Jadwiga mogła odetchnąć. Ręce księżnej drżały z niepokoju, ale czy to uchodzi, by denerwować się tak przed spotkaniem z własnym mężem?

Księżna wyglądała go od wczorajszej nocy, myśląc, iż zażąda wyjaśnień, ale uciekł obrażony do swej komnaty i aż do południa z niej nie wyszedł. Opatrznie rozumiejąc wczorajsze zajście, nie chciał jej widzieć, aż do teraz.

Serce Jadwigi łomotało w piersi jak bębny wojenne, gdy usłyszała powolne uchylenie drzwi swej komnaty. Nie widziała kto wszedł, bo odwrócona tyłem stała, ale czuła, że był to wielki książę.

Wiele by dała, by ujrzeć jego piękną twarz, do której tęskno jej było, ale zwalczyła w sobie pokusę. Stała dumnie wyprostowana, bo wtedy jej sylwetka wydawała się bardziej krągła, a szyja była jakby dłuższa. Zdaniem Hendzlisia wyglądała wtedy poważniej i powabniej. Dziś zwłaszcza na tym drugim zależało księżnej najbardziej. Chciała być powabna dla swego księcia.

Chciała, by ujrzał w niej niewiastę. Już w pełni dorosłą, dojrzałą i... gotową na obcowanie z mężczyzną. Ta myśl przyszła nagle, ale po długim namyśle, pewnej grudniowej nocy, gdy leżała samotnie w swoim łożu. Dzięki naukom swojego lutnisty zrozumiała, że może jednocześnie sławić Boga, nie wyrzekając się ziemskich radości.

Sacrum i profanum. Doczesność i świętość mogły żyć ze sobą w zgodzie, nie uwłaczając jedna drugiej.

Pamiętała wzrok, jakim obdarzył wtedy wiedźmę w wołkowyskim obozie i na samą myśl poczuła ukłucie w dołku, jakby kapłanka przeszyła ją igłą. Zastanawiała się w duchu co też musiałaby uczynić, by jej mąż spojrzał na nią tak samo.

Odgłos ciężkich butów przecinał ciszę jak uderzenie nożem o drewniany blat.

Księżna odwróciła się powoli, starając się wyeksponować suknię z trenem, w jaką dziś się wcisnęła, choć ucztowanie miało swoje konsekwencje w postaci kilku przybranych calach w talii.

— To skrzynia ode mnie? — spytał ponurym głosem.

— Tak — mruknęła słabiutko, bo dech jej zaparło na widok męża i musiała powietrza nabrać, by książę niczego nie zauważył.

— Nie otworzyłaś jej... — dodał, patrząc w jej oczy i zbliżał się do niej w długich krokach.

Odwzajemniła spojrzenie, ale tak jak ją uczono. Z całej siły się starała, by w jej świecących oczach dostrzegł siłę jej uczuć. Tęsknotę. Pewność i rodzącą się namiętność.

Podeszła do księcia uważając, by suknia dobrze się na niej układała.

— Zamierzałam to zrobić później...

— A może znów kazałabyś go odesłać? — spytał, udając irytację, ale Jadwiga wyczuła, że więcej kryło się w nim bólu niż złości. — Albo komuś ofiarować...

— Nie wiem co jest w środku...

Książę przekrzywił głowę, mierząc ją od stóp do głów.

— A może mam cię obsypać kwiatami? Byłabyś rada?

— Wtedy miałabym je we włosach... — rzekła z zalotnym uśmiechem i przygryzła dolną wargę.

Zawsze tak robiła, gdy zaczęła się mocno denerwować. Już raz wysłała księciu zaproszenie, którego wówczas nie odczytał i obawiała się, że tym razem nie dość otwarcie dała znak.

— Te twoje zabawy... Nie pochwalam ich — rzekł, wymierzając w księżną stanowcze spojrzenie, od którego serce znów jej szybciej zabiło. — W Wilnie nie ma takiego zwyczaju.

— Może czas to zmienić. Nie broń ludziom zabawy...

Jadwiga nie chciała wyprowadzić męża z równowagi, jedynie nieco się z nim podroczyć, by rozchmurzyć jego blade lico. Tak tęskniła za jego uśmiechem, pogodnym spojrzeniem jasnych oczu, przejrzystych jak niebo o poranku...

— Dość psot, Jadwigo — powtórzył z mocą. — Odeślesz lutnistę...

A więc to o niego szło cały ten czas.

Uśmiech chciał wkraść się na usta zadowolonej Jadwigi, ale powstrzymała go w porę i nie odrywając oczu od twarzy męża, z miną poważną, rzekła:

— Książę jest o mnie zazdrosny...

Twarz księcia pozostała niewzruszona, za to oczy pociemniały mu gniewem, jakby zamierzał wypowiedzieć jej wojnę. Być może sama mu się podłożyła, mówiąc wprost, co czuł, a czego nie lubił słuchać, zwłaszcza, gdy bliska była prawdy.

Jeśli jej książęcy małżonek zamierzał iść z nią na miecze, postanowiła, że wytrzyma i dzielnie będzie się bronić. Posłała księciu równie mocne spojrzenie, jakby się nagle na polu bitwy znaleźli i siłowali kto kogo pierwszy wzrokiem zabije. Ich orężem nie były jednak szable, co... płomienne uczucie, które rozszalało się w ich sercach.

Wówczas książę litewski zrobił coś, czego się nie spodziewała. Wciągnął ku niej rękę i położył na szyi Jadwigi.

Jogaila

Komnata wielkiej księżnej, 15 lutego Roku Pańskiego 1389, wieczór.

Gdy wszedł, od razu spostrzegł skrzynię z podarkiem od niego. Ciekaw był, czy spodobało jej się to, co jej ofiarował, ale sądząc po miejscu, w którym stała skrzynia, księżna nawet do niej nie zajrzała.

Miał zamiar rozmawiać z nią pokojowo, choć w środku rozum od kilku godzin toczył krwawe walki z sercem. I tak też wszedł, ale nic za to nie mógł, że gdy drzwi się otworzyły, a on znów widział jeno jej plecy, wszystko wróciło.

To jak raczyła pięknym uśmiechem lutnistę, jak wdzięczyła się do niego, a on zabawiał ją swoim instrumentem. Żył nadzieją, że to jedyny instrument, jaki u niego poznała, choć myśl ta tak wstrętną i niedorzeczną mu się wydała, że zaraz ją odrzucił i miał ochotę splunąć na ziemię.

Wbił w nią spojrzenie, jakby chciał ją w miejscu zatrzymać. Czuł bowiem, że mu się coraz bardziej wymykała.

— To skrzynia ode mnie? — spytał ponurym głosem, a z każdym ciężkim krokiem serce coraz mocniej mu uderzało.

— Tak.

— Nie otworzyłaś jej... — zauważył.

— Zamierzałam to zrobić później...

Przełknął ślinę, jakby miała mu stanąć w gardle.

Nawet nie zaprzeczyła. Patrzyła tylko na niego, nazbyt śmiało jak na nią. Może nie tylko tańca uczył ją ten jej mistrz? Myśli tak paliły księcia, że miał wrażenie, że zaraz wyjdą mu spod skóry.

Podeszła do księcia, nie odrywając od niego spojrzenia swych pięknych oczu, którym do Perkuna, zakazałby patrzenia na innych mężczyzn, gdyby miał taką siłę.

— A może znów kazałabyś go odesłać? — spytał z żalem, choć chciał przelać w głosie całą swą złość.

— Nie wiem co jest w środku...

Książę przekrzywił głowę, mierząc ją od stóp do głów.

— A może mam cię obsypać kwiatami? Byłabyś rada?

Nie wiedział dlaczego to rzekł, ale chciał w ten sposób sprawdzić swoją żonę. Czy zdradzi się jakimś gestem, słowem...A z drugiej lękał się odpowiedzi. A co jeśli mu się nie spodoba? Będzie musiał z tym żyć. Albo prędzej zabije...

— Wtedy miałabym je we włosach... — rzekła kusząco i przysiągłby, że z nim flirtowała, ale to było tak niepodobne do jego żony, że uznał to za omamy.

— Te twoje zabawy... — odezwał się po chwili krępującej ciszy. — Nie pochwalam ich. W Wilnie nie ma takiego zwyczaju.

— Może czas to zmienić. Nie broń ludziom zabawy...

Spojrzeniem chciał na niej wymóc posłuszeństwo, które mu się należy. A może bardziej przypomnieć, że ona należy do niego tak jak ten zamek. Ale tak jak się spodziewał, jego żona do pokornych niewiast nie należała i jeśli jej intencją było go rozgniewać, to znów musiał pogratulować księżnej sprytu.

— Dość psot, Jadwigo — powtórzył z mocą. — Odeślesz lutnistę... — wycedził przez zęby, bo samo to słowo parzyło go na języku.

Nie bardziej jednak niż ogień, jaki palił go od środka, od którego ciemno robiło mu się przed oczami. Książę był jak płonąca strzała, gotowa do wystrzelenia. Wystarczyło tylko nieco poluźnić cięciwę...

— Książę jest o mnie zazdrosny...

Strzała wystrzeliła.

Książę wyciągnął rękę i położył na szyi Jadwigi.

Jeśli tym gestem chciał pokazać, że ma nad nią władzę, nie do końca mu się to udało, bo jego żona płochliwa nie była i zamiast w przestrachu spuścić wzrok, dzielnie to zniosła.

Ręka księcia zastygła, a jego palec przesunął po pulsującej żyle na karku księżnej, na której skupił na chwilę swoją uwagę, by zaraz równo z dłonią, zjechać wzrokiem w dół, na jej pierś, która unosiła się i opadała szybciej niż zwykle. Nie to jednak tak księcia zafascynowało, co wzrok księżnej, od którego dech mu zaparło.

Nie wiedząc czy bardziej podoba mu się jej upór od upragnionej uległości, która wiele rzeczy by mu ułatwiła, a czując coraz większą ochotę, by uciszyć nieposłuszną żonę, nachylił się i przywarł do jej ust. Pomysł wpierw go przeraził, bo czuł, że nie powinien tak wykorzystywać przewagi, jaką nad nią miał, ale gdy księżna oddała pocałunek z nie mniejszą pasją, wątpliwość zniknęła.

Na Perkuna, zaklął, rozkoszując się smakiem jej ust i delikatnymi muśnięciami, które dziś chętnie na siebie przyjmowała. Jej śmiałość tak zaskoczyła księcia i rozochociła, że odważył się na odważniejsze i dłuższe pieszczoty, od których serce księcia łomotało między żebrami. Ich języki weszły w nieporadny taniec, pozostawiając oboje niemal bez tchu, który z każdym krokiem wyrównywał się, jakby tańczyli do jednej melodii.

Jogaila oderwał się na chwilę od jej ust, by popatrzeć na żonę rozkochanym wzrokiem i odetchnąć, a wtedy księżna z wdziękiem chwyciła męża za policzki i przyciągnęła z powrotem, przywarłszy do jego rozgrzanego pożądaniem ciała z niemałą siłą i tęsknotą. Książę zachwiał się, ale ustał i czując wybuch namiętności, zaczął napierać za nią i pchać w kierunku łoża.

Nie mogąc ugasić pragnienia, zaczął całować jej policzek, sunął pocałunkami po jej długiej szyi i tylko ten ciasno zasłonięty dekolt przy sukni zaczął go irytować, więc wyciągnął ręce za plecy Jadwigi, by dobrać się do sznura, a drugą ręką położył na jej talii i do siebie przyciągnął, by ciaśniej i mocniej ją na sobie poczuć.

— Jadwigo... — wydyszał, czując jak zbliżyli się niebezpiecznie do krawędzi łoża i jeśli zaraz go nie powstrzyma, Bóg mu świadkiem, nawet grom z nieba mu nie przeszkodzi, by być dziś z tą niewiastą jak mąż z żoną mogą.

Nie odpowiedziała, tylko nieśmiało zatopiła dłoń w jego włosach i znów pocałowała. O Perkunie, jak miłe było to doznanie, więc nie pytał o nic więcej tylko uniósł ją lekko, przytrzymując za plecy i ułożył na pościeli, po czym sam położył się na niej. Jęknął niechcący, bo marzył by mieć ją pod sobą od chwili, gdy ją ujrzał, a z czym długo i zaciekle walczył.

— Miła moja... — mruczał między pocałunkami, bo czuł, że musi coś do niej mówić. — Najpiękniejsza...

Gładził opuszkami palców jej gładkie policzki, przeczesywał między palcami jej jedwabiste włosy, które chciał uwolnić z czepka, ale nie potrafił, bo ręce zaczęły mu drżeć z pożądania i niecierpliwości. Chłonął jej widok i cudowny, przesłodki zapach, wciąż niezasycony jej pięknem, niemal pijany z zachwytu.

Mano gražus. — Przeszedł na litewski, bo myśl mu się rwała bardziej niż oddech.

A jak usłyszał jak cicho, ale z zadowoleniem wzdycha od jego pieszczot, zalała go rozkosz i ogień, który musiał prędko z siebie wyrzucić. Namiętność i chęć jego ugaszenia przesłoniła księciu wszystko inne. Robił się coraz bardziej niecierpliwy i bodaj rozpruł by tę obszerną i trudną suknię, by wreszcie ujrzeć kawałek jej ciała. Chciał ją mieć natychmiast.

Zamiast tego przesunął się, uniósł jedną ręką suknię na dole, podciągając materiał i wsunął rękę do środka.

Jadwiga pisnęła, ale ledwie to usłyszał z twarzą zatopioną w jej sukni, na której składał pocałunki na materiale od brzucha w górę, a ręką wodził po jej nodze, kolanie, a gdy rozłożył dłoń na jej ciepłym udzie....

Poczuł jak Jadwiga zacisnęła palce na jego ramieniu. Mocno.

Jadwiga

Komnata wielkiej księżnej, 15 lutego Roku Pańskiego 1389, wieczór.

Nie odsunęła się, choć serce uderzało w niej jak młot, bo książę nigdy wcześniej nie użył siły wobec niej. Czuła jednak, iż w geście nie kryje się agresja, co... namiętność, którą i ona poczuła wyraźniej. Nowe było to uczucie, ale poddała mu się bez walki. A gdy książę nachylił się i ją pocałował, odpowiedziała na jego pieszczotę z tęsknotą i oddaniem.

Początkowo nie wiedziała czy czyni dobrze, bo nikt jej tej sztuki nie nauczył, ale pozwoliła sobie choć raz się nie zastanawiać, tylko żyć chwilą i próbowała naśladować ruchy męża. Udało jej się nawet odpowiadać nieporadnie na jego zaloty i choć powinna być zawstydzona, nic poza szczęściem, które rodziło się w jej pobudzonym wnętrzu nie czuła.

Jogaila oderwał się na chwilę od jej ust i popatrzył na nią miękko, od czego cieplej zrobiło się księżnej na sercu. Zalała ją fala gorącego uczucia do męża, dla jego dobroci i delikatności, która ją porwała i poprowadziła za ręce, które chwyciły go za szczękę z obu stron. Usta Jadwigi na szczęście trafiły tam, gdzie chciała, ale książę zachwiał się, wyraźnie zaskoczony.

Pocałunek był długi i dziki, od czego księżnej znów zabrakło tchu. Czuła, iż książę na nią napiera, jego męska siła robiła na niej wrażenie i podobało jej się, jak na nią reagował. W końcu o to jej chodziło. By zobaczył w niej kobietę, a nie tylko żonę... Dlatego nie zlękła się nawet, gdy poczuła kolanami krawędź jej łoża. Była nawet wdzięczna, bo poczuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa.

Czułość księcia, to z jakim uwielbieniem pieścił jej szyję i policzki sprawiło, że Jadwidze zaczęło się kręcić w głowie. Ledwie panowała nad własnym ciałem, które oddawało się w objęcia jej męża, jakby już należało do niego. Przeraziła ją nieco ta uległość, ale zagłuszyła czarcie myśli.

— Jadwigo... — Z gardła księcia uleciało ochryple jej imię, ale prawie tego nie słyszała przez własny szum w uszach i odgłos bicia serca. Miała wrażenie, że książę zaraz je usłyszy i to go zniechęci.

Domyśliła się jednak, że litewski książę pyta ją o pozwolenie.

Do tego momentu potrafiła to sobie wyobrazić, bo nie raz w sennych marzeniach dochodziła do tego momentu, ale myśl, że za chwilę mają stać się mężem i żoną w pełnym znaczeniu tego słowa, zaczynała ją coraz bardziej paraliżować. Nie chciała jednak, by jej własny strach przed zbliżeniem wypaczył raz powziętą decyzję. W końcu nie była już świeżo po ślubie, a książę choć obiecał czekać, nie zrobi nic bez niej. Dlatego zamiast mówić, pocałowała księcia raz jeszcze na zachętę, zatapiając dłoń w jego włosach.

Nie musiała długo czekać na odpowiedź, bo poczuła, jak ją unosi i kładzie na pościeli. Zesztywniała, gdy położył się na niej i znów zaczął całować jak opętany. Nie nadążała za jego porywczym tempem.

— Miła moja... — mruczał między pocałunkami, z twarzą przy jej twarzy. — Najpiękniejsza...

Jadwiga próbowała się odprężyć i bliskością męża weselić, ale z tyłu głowy dopadły ją czarne myśli. A co jeśli nie spełni oczekiwań męża i wyjdzie z jej komnaty niezadowolony obcowaniem z nią? Wszak obowiązkiem żony jest spełnienie mężowskich zachcianek, bo tylko tak można począć dziedzica. Nie, żeby akurat o dziedzicu teraz myślała, ale...

Mano gražus. — Usłyszała litewską mowę, która wyrwała ją z rozmyślań.

Dotyk męża i jego czułe szepty połączone z urywanym oddechem były dla Jadwigi dostateczną odpowiedzią, że nie jest obojętna mężowi i czuła jeszcze większą radość. Jednak to nic w porównaniu z ciepłem, które pulsowało w środku niej.

Boże, pomyślała. Czy tak jest zawsze? Czy miłowanie zawsze jest takie... przyjemne w doznaniu?

Starała się o oddechu nie zapominać i zachowywać godnie, jak na królewską córkę przystało, ale im dłużej przyjmowała na siebie wszystkie te pieszczoty, tym... ogień w niej narastał. Policzki i ciało zaczęło ją palić, jakby ktoś wepchnął ją w sam środek paleniska. I choć się starała być cicho, by książę nie pomyślał, iż jest bezwstydnicą, co Boga w sercu nosi za dnia, a nocą oddaje się uciechom bez opamiętania, w pewnej chwili nie mogła nabrać tchu.

Westchnięcia, które opuszczały jej usta były daleko poza jej kontrolą i wstyd jej było za to, że nie umiała się powstrzymać. Oblubienica księcia nie powinna się tak nieobyczajnie zachowywać i pomyślała, że książę zaraz ją skarci.

Zdziwiła się, że zamiast tego wejrzał na nią przelotnie, po czym zsunął w dół po jej wrażliwym na najmniejszy dotyk ciele i podciągnął ciężki materiał jej sukni.

Jadwiga pisnęła z wrażenia, bo nie spodziewała się, że stanie się to tak nagle, że książę nie zamierzał dłużej czekać by dopełnić małżeństwa. Nie dał jej czasu, by się mogła przygotować, choć tak naprawdę niewiele wiedziała jak ma to wyglądać.

Żałowała, że niewiastom skąpią wskazówek na ten temat, jeśli nie chcą uchodzić za nieprzyzwoite i jedynie mężczyźni dzierżą klucze do tej wiedzy w swych dłoniach. Może gdyby miała większe pojęcie, co za chwilę się wydarzy, poza tym, co zwykło się mówić pannom, nie denerwowałaby się aż tak bardzo.

Zamarła, gdy poczuła dłoń księcia na swojej nodze, kolanie. A gdy sięgnął po jej udo, tak blisko miejsca, które dla niewiasty winno być jak twierdza, była już całkiem przerażona. Nie rozumiała czy to strach przed bólem, o którym słyszała nią powodował czy niepewność, czy należycie wywiążę się z małżeńskich obowiązków, ale... ten niepokój był zbyt silny.

Czuła, że nie tak powinna przyjąć męża do siebie. Nie o tym czytała w pieśniach o wielkich miłościach, gdzie kochankowie oddawali się sobie nawzajem. Między ich ciałami nie może być miejsca dla leków, jeno dla siły ich uczucia.

Niesiona wewnętrznym głosem, położyła dłoń na ramieniu Jogaiły, a gdy nie usłuchał, zacisnęła palce na jego ramieniu. Za mocno i była pewna, że sprawiła mu ból, ale tylko tak mogła mu powiedzieć, by przestał.

Jogaila

Oprzytomniał i podniósł się, a widok przestraszonych oczu Jadwigi go przeraził do kości. Był tak skupiony na swojej rządzy, że jego żona musiała go uszczypnąć, by przypomniał sobie, że nie on jest tu najważniejszy.

Nie tak. Nie na prędko, niedbale, jakby grzech czynili i bali się bożego gniewu. Nie mógł jej posiąść jak byle dziwkę z karczmy. Powinien być delikatniejszy. Dbać o nią. Troszczyć się i zachęcić. Nie odstraszyć swą napastliwością.

Niemal zapomniał o jej niewinności i poczuł wstyd.

Zszedł z niej, prawie zaskakując.

— Wybacz mi... — rzekł zwrócony plecami, bo nie umiał spojrzeć jej w oczy.

Nie uszanował jej wrażliwej natury. Nie był dobrym mężem i nauczycielem. Nie tak powinno wyglądać obcowanie z lubym młodej niewiasty po raz pierwszy. Czuł, że popełnił błąd i miał ochotę się rozpłakać, ale łzy powstrzymał. Dopiero by się ośmieszył przed żoną.

— Kochany... — szepnęła Jadwiga, przysiadając się do niego i położyła mu dłoń na ramieniu. — Jogaiła...

Zakłopotanie wiązało księciu język, ale księżna chwyciła męża za policzki i uśmiechnęła się do niego, ośmielając. Był zagubiony i zrozpaczony, gdy popatrzył na zaczerwienioną twarz Jadwigi, choć sam pewno nie wyglądał lepiej, gdy ona przyciągnęła go do siebie i ucałowała jego skroń.

Dłoń księżnej bez trudu odnalazła dłoń księcia, po czym Jadwiga wstała i pociągnęła za sobą swego męża. Trzymając jedną dłoń złączoną, odwróciła się placami do litewskiego księcia i rozsunęła włosy na bok.

Zamrugał bez zrozumienia, więc skinęła głową na sznurowanie w sukni.

Jogaila westchnął, ale wciąż niepewnymi rękoma, skupiając wzrok tylko na węźle, rozsupłał go i odsunął z obawy przed samym sobą. Pomyślał, że jego żona chce się jej pozbyć, by ułożyć się już do snu. Po tym co jej dziś zafundował, pewnie będzie spała długo...

Ale gdy skończył, odwróciła się, nabierając oddech i sama chwyciła za troczki przy nocnym gieźle, które pociągnęła, wpatrzona w oniemiałą twarz księcia.

— Nie musisz...

— Chcę... — szepnęła bardzo cicho i podeszła bliżej, by złożyć na ustach księcia szybki pocałunek. — Bardzo chcę...

Z przejęcia nawet tego nie poczuł.

Cienki materiał koszulki nocnej rozsunął się na boki, uwalniając fragment dekoltu, zagłębienie szyi, wystające kości obojczyka. A gdy księżna zsunęła go niżej, odsłaniając ramiona, materiał opadł pod jej nogami. Księżna zamknęła oczy, zawstydzona i drżąca z zimna, ale nie zasłoniła się.

Książę patrzył na to wszystko bez ruchu i bez słowa. Zapomniał jak się oddycha. Bał się obniżyć wzrok, ale pragnienie było silniejsze od wstydu. Ujrzał drobne ramiona, jej małe, ale krągłe piersi, płaski brzuszek jak u dziecka, zwieńczony bardzo wąskimi biodrami i łonem, które w przyszłości ma wydać na świat dziedzica Litwy. Krew z ich krwi. Owoc ich miłowania.

Fala tęsknoty zalała go jeszcze mocniej, a myśli uciekały do niej, do tej nieziemskiej niewiasty, którą pokochał całym sercem. Nie to piękne ciało, które znacznie zmieniło się od czasu, gdy ujrzał je po raz pierwszy, czyniąc je niemożliwym do opisania. Do jej szlachetnych myśli, jej ducha, dobrego serca...

Pragnął ją porwać w ramiona i miłować całą noc, ale poczekał na jej ruch. Przysunął ją do siebie, widząc jak drży. Wyrywny palec jednak sam zaczął kreślić linię od jej ramienia poprzez bok piersi, od czego westchnęła, talię, aż do uda. Z radością i uwielbieniem książę obserwował jak włoski na jej ciele unosiły się pod jego dotykiem.

— Spójrz na mnie... — rzekł cicho, niepewny swego ochrypniętego głosu.

Głowa Jadwigi uniosła się i książę ujrzał jej roziskrzone spojrzenie.

— Jesteś moja... Na zawsze. Aš myliu tave.

Niezrozumienie na jej twarzy nie przeszkadzało mu, bo dla niego ważne było, że to powiedział. Nie musiał znać jej odpowiedzi.

Księżna uśmiechnęła się, wzruszona lub zlękniona, trudno było mu odczytać, gdy stała przed nim naga. Ledwie skupiał się na tym, by pamiętać co ma czynić za chwilę. Zdziwił się jednak, czując dotyk jej długich palców na pasie, którym zwykł przewiązywać kaftan. Na szczęście nie było przy nim broni.

Wzruszyła go tym i rozbawiła jednocześnie, więc posłał jej wesoły, zapraszający uśmiech. Gdy jednak sobie z nim nie radziła, przykrył jej dłonie i poprowadził jak ma to zrobić.

Namiętność znów w nim buzowała, gdy usłyszał jak pas opadł obok jej giezła. Już sam zaczął rozpinać guzki kaftana, choć jego niedelikatne dłonie w połowie rozpruły go, wyrywając guzki, gdy szarpnął z obu stron. Przez moment pomyślał, że będzie go musiał oddać do krawca, ale szybko o tym zapomniał, gdy Jadwiga odpięła ostatni guzik. Wówczas pożałował, że się pospieszył i nie zrobiła tak z pozostałymi, bo na myśl, że to żona go rozbiera, nie odwrotnie, poczuł dziką przyjemność.

W końcu i kaftan leżał na podłodze. Obok zaś buty i nogawice. Sam pozostał jednak w koszuli, nie chcąc straszyć żony widokiem, na który nie była gotowa.

Jadwigą wstrząsnął dreszcz, ale zapewne nie on to sprawił, a chłód w komacie, jaki sam poczuł na skórze. Nie chcąc, by żona dłużej marzła, zaprowadził ją do łoża za rękę. Nachylił się nad nią, a księżna usadowiła się na łożu, a potem przesunęła, by zrobić księciu miejsce.

Nie wiedząc, od czego zacząć, a tym razem nie chciał się spieszyć, ucałował pierw jej czoło, by dodać jej otuchy, ale znów chuć w nim zapłonęła, której tłumić nie chciał, ale nie pozwoli, by go kontrolowała. Gdy Jadwiga położyła głowę wysoko na poduszce, trzymając ciasno ramiona przed sobą, jakby w oczekiwaniu na moment, aż ich małżeństwo się dopełni, Jogaila naparł na nią, uważając by jej nie znieść swym ciężarem. Jeśli to ją wystraszyło, nie okazała tego. Wślizgnęła się pod niego i pozwoliła, by ułożył się wygodniej.

Zaskakując sam siebie, nie ruszył do ataku, tylko popatrzył na nią i odgarnął kosmyk włosów, który wpadł na jej oczy. Wtedy Jadwiga, myśląc, że tego oczekuje, zaczęła wysuwać czepek z włosów, które kaskadą opadły na jej pierś i ramiona.

Pocałował ją w podziękowaniu, ale wolno, z uczuciem. Chciał, by odczuła jak bardzo ją miłuje. Oddała pieszczotę, pierw niepewnie, ale szybko nieśmiałe pocałunki obojgu przestały wystarczać.

Książę ciaśniej przywarł do ukochanej żony, wiedząc, że księżna poczuje teraz jak mocno jej pragnął i trochę się lękał, czy jej nie odstraszy. Nie wiedział skąd wiedziała, ale chyba instynktownie rozstawiła nogi na boki, dając do siebie większy dostęp. To jawne zaproszenie przyprawiło księcia litewskiego o dreszcze rozkoszy i podnieciło bardziej, by spełnić obowiązek męża. Choć mógłby to teraz zrobić, czyniąc z niej pełnoprawną w świetle prawa małżonkę, całą siłą woli się powstrzymał. Musiał najpierw zadbać o Jadwigę.

Niewiele miał niewiast, ale znał je na tyle, by wiedzieć, że ciało niewieście nie od razu jest gotowe na przyjęcie mężczyzny, a jeśli nie chciał sprawiać żonie większego bólu niż to konieczne, musiał się postarać. Zaczął więc ostrożnie, ale czule obsypywać jej ciało pocałunkami, dotykać, pieścić, jakby obracał między palcami najdrogocenniejszy klejnot na świecie. Wiedział, że jego gesty i namiętność pozwolą księżnej się rozluźnić i z uśmiechem przyjął wiadomość, że jego poczynania działają. Czuł, że Jadwidze sprawiały przyjemność, choć była jeszcze na tyle zawstydzona i niedoświadczona w sztuce miłosnej, iż każdy dźwięk, jaki opuszczał jej gardło, wydawała jakby ze wstydem, cicho. Gdy ucałował jej brzuch, wiedział, że już są blisko celu.

Miał tylko jedną szansę, by zrobić to sprawnie, a musiał, jeśli obojgu zależało na skonsumowaniu małżeństwa, by nikt nie mógł go podważyć. Równo z tym, jak to robił, odnalazł jej dłoń, splótł ich palce razem. Pochylił się nad jej uchem, prosząc, by mu zaufała i mocno zacisnęła zęby.

Pierwsza próba się nie powiodła, bo Jadwiga głośno zapłakała, ale jeśli teraz by przestał, czuł, że jego żonie trudno byłoby się przemóc na kolejną próbę zlegnięcia z nim, więc nie rezygnował. Uspokajał ją, szeptał do ucha, scałowywał jej łzy, które raniły mu serce, ale tak musiało być. Gdy było po wszystkim i księżna odetchnęła przeciągle w dłoń, sam wypuścił powietrze.

Pocałował ją i został tak, bo nie na samym spełnieniu obowiązku mu zależało. Chciał jej pokazać jak mogą się miłować, gdy Jadwiga się oswoi z nowym doznaniem. Nie robił nic pospiesznie, starał się być delikatny, ale sam nie odmówił sobie przyjemności, która w nim narastała. Czuł słodycz i rozkosz zbliżenia.

Z wdzięcznością przystawił czoło do jej czoła, jego oddech osiadał ja jej twarzy, ale z każdą sekundą mocniejszą pałał do niej miłością, której teraz się oddawali jak kochankowie z opowieści. Na ostatku odsunął jej ręką od ust, chcąc słyszeć jej słodkie pojękiwanie, a potem znów ucałował jej czoło, policzki, nosek, powieki.

Zszedł z niej i okrył pościelą, by ciepło jej było, choć sam potrzebował chwili by ochłonąć. Usiadł na łożu, wciąż szukając wzrokiem jej oczu, bo jedna ze świec zgasła i w komnacie zapadła większa ciemność.

— Odpocznij... — rzekł, widząc jak jego młoda żona mruży oczy ze zmęczenia i czuł się winny, że tak ją sobą zmęczył.

— Zostaniesz? — spytała, a w kącikach jej oczu wciąż jaśniały łzy.

Pochylił się i ucałował jej czoło raz jeszcze.

— Śpij, Jadwigo.

Głowa jego żony wtuliła się w poduszkę i zamknęła oczy.

Mógłby patrzeć jak śpi całymi dniami. Na jego ukochaną Jadwigę. Jemu przeznaczoną niewiastę. Na sens jego życia. Na jego światło dnia i nocy.

Jego i tylko jego.  

_________________________

*  Handzlich - mistrz lutni, najbardziej znany muzyk na dworze królowej Jadwigi. 

***

Kilka słów od nas, bo czujemy, że się należą. 

Przede wszystkim musimy  okazać skruchę, że tak późno jets ten rozdział, ale wzruszają nas wasze pytania. To chyba najlepsze, co autor może dostać z drugiej strony ekranu. 

A co do tej części. Była... trudna.  Jak wiecie mieliśmy opory przed publikacją. Po piewsze dlatego, że nie ukrywamy tego, to jedna ze scen wymagała od nas szczególnych umiejętości pisarskich, czegoś, co musiałyśy w sobie odkryć, mniej lub bardziej udanie. Nie  jesteśmy mistrzyniami w tym temacie i raczej to nie nasz typ literatury (chyba, że byłaby to powieść współczesna, but still).

Druga sprawa ma związek z postacią Jadwigi, która jak wiemy, nie jest tylko postacią fikcyjną. Nasza wątpliwość brała się z tego, czy w swym pisarskim szale nie zabrnęłyśmy zbyt daleko. Naszą intejcną nie jest burzenie autorytetu królowej. Bałyśmy się, by w jakiś sposób nie urazić czytelników lub zbeszcześcić jej pamięci, bo jak wiecie, czasem tutaj zdarzają się rzeczy, które miejscami wykraczają poza pewną subtelność. Choć zdarzają się też perełki, w których każdy aspekt jej małżeństwa z Władysławem Jagiełłą jest opisany ze smakiem, po królewsku. Mamy nadzieję, że nie przekroczyłyśmy tej subtelnej granicy.

Rozdział najchętniej opatrzyłybyśmy klauzulą: "Dozwolone od lat conajmniej 16", ale niestety tej opcji nie ma albo o niej nie wiemy. Dlatego prosimy o uczciwość, by nasze pedagogiczne sumienia mogły spać spokojnie.

Życzymy Wam udanej i dłuuuugiej lektury (ten rodział powinien być podzielony na dwa, bo coś za długi wyszedł, ale nie umiałyśmy go podzielić, dziwne) i mamy nadzieję, że choć trochę się zrehabilitowałyśmy.

Bez odbioru, bo dość już dzisiaj powiedziałyśmy LOL

PS. Proszę się nie krępować. Jeśli ktoś krzyknie: "Kończ Waść, wstydu oszczędź", będzie to dla nas wybawienie :D :D

PS2. Dalsza perspektywna Jadwigi w kolejnym rozdziale, jeśli pytacie. Porównacie sobie obie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top