ⱤoɀʣìɑԎ 2
Jadwiga
Buda, Węgry. Grudzień, Rok 1385
Orszak litewski wjechał do Budy. Składający się z licznych zbrojnych, konnicy, kilkunastu wozów z ciężkimi skrzyniami i najbliższej świty księcia kondukt, przywołał na myśl uroczyste procesje dostojników kościelnych w czasie najważniejszych świąt. Z tą znaczącą różnicą, iż próżno szukać było wśród przybyłych prałatów i najznamienitszego duchowieństwa z krzyżami zawieszonymi na szyjach...
Królewna Jadwiga w milczeniu wyglądała przez wysokie okno zamkowe, obserwując jak dwa rzędy konnych niespiesznie wjeżdżało przez bramy, powoli zapełniając dziedziniec. Z nadzieją wypatrywała pośród tłumu przyszłego męża, choć niewiele o wizerunku księcia litewskiego wiedziała poza ohydnymi plotkami na temat jego szpetnego oblicza, o którym szeptały, co niektóre gadatliwe dwórki i tak naprawdę, nie miała pojęcia kogo miałaby szukać. Wszystkie twarze, te obce i znane, zlewały się ze sobą coraz bardziej, aż w głowie młodziutkiej królewny zaczęło się kręcić.
— Dobrze się czujesz, pani? — spytała z troską Erzsebet, młodsza siostra Margit, z którą nie rozstawała się od śmierci ich brata, Matyjasa, w Krakowie.
— Tak. To tylko brak snu.
— Może zjesz coś, pani? Od wczoraj nic nie jadłaś.
— Jest adwent... — mruknęła, choć był inny powód skąpego apetytu niż trwający post. Po prostu odkąd goniec doniósł, że do Budy zbliża się nieznany orszak nie mogła nic przełknąć bez dotkliwych potem boleści.
Królewna zaczęła nerwowo krążyć po komnacie, a gdy Erzsebet z niepokojem się jej przyglądała, w końcu siadła na krześle, w które niemal się zapadła, jakby nagle w sobie się skurczyła.
— Każ przynieść więcej poduch.
Dwórka zamrugała zdezorientowana.
— Nie stój tak. Prędko! Jeśli mam witać Wielkiego Księcia nie mogę wyglądać na wystraszoną. Jestem Andegawenką. Córką króla. Nie mogę się go bać. — Ostatnie dodała ciszej, bardziej do siebie niż zakłopotanej dwórki.
To on powinien się bać mnie, pomyślała dziarsko, ale wizje i niespokojne myśli wciąż jej nie opuszczały, choć z całych sił się starała, by nie okazywać na zewnątrz rozdygotania towarzyszącego jej od kilku dni. Raz jej się nawet śniło, że została połknięta przez wielkiego węża...
Erzsebet, chcąc choć na chwilę odciągnąć królewską córkę od, bądź co bądź, nieuchronnego spotkania z przyszłym mężem, postanowiła przekierować jej myśli na bardziej niewieście tory, by w ten sposób poczuła się lepiej, a może nawet odrobinę cieszyć zaczęła z rychłego zamążpójścia... Oczywiście zostawiła dla siebie własne obawy, gdyż samej na myśl o dzikim Litwinie, wyglądającym jak niedźwiedź, zaczęła się lękać bardziej niż diabła ubranego w sutannę.
— W co się ubierzesz, pani? Może w tą piękną suknię od księcia Wil... — zaproponowała z przejęciem, ale szybko urwała, zdając sobie sprawę z popełnionego faux pas.
Wnet na twarzy królewny pojawił się smutek, który jej wszelką radość życia odbierał. Znów przed oczami ujrzała twarz, jeszcze chłopięcą, nieopierzoną, z uroczym uśmiechem, gdy razem z narzeczonym biegała po korytarzach zamkowych, uciekając przed Margit.
— Wybacz, pani. — Spuściła wzrok ze wstydem, a na jej policzkach pokaźne wyrosły rumieńce.
— Spokojnie, Erzebet — odparła zamyślona Jadwiga. — Jeśli mam wyjść za tego poganina, muszę przestać myśleć o Wilhelmie. Inaczej nie będę ani dobrą księżną, ani dobrą... żoną.
Żałobę, jaką nosiła w sercu nie leczyły ani zioła ani upływający czas, bo duch księcia krążył gdzieś nad nią przy każdej wzmiance o ukochanym. Jadwiga nosiła w sobie krwawiącą ranę, ale wybiła godzina, by pochowała Wilhelma. Jeśli tego nie uczyni, rana nigdy się nie zabliźni i na zawsze w miejscu serca, będzie mieć wielką dziurę.
Nie chciała, by ktokolwiek to zauważył, a tym bardziej jej przyszły mąż, który, choć poganin, nie zasługiwał na nieuczciwe potraktowanie z czysto chrześcijańskiego miłosierdzia. Nawet, jeśli to całe małżeństwo jest tylko politycznym układem między dwoma wrogimi państwami.
Jadwiga podeszła do stołu, na którym leżała jej ukochana szkatułka, a w niej wszystkie jej skarny, pamiątki po narzeczonym: sierść Tristana, listy, ptasie gniazdo, które specjalnie dla niej ściągnął z drzewa, pierścień, perły i inne drobiazgi.
Wtem drzwi komnaty otworzyły się, a królewna z przerażenia podskoczyła, jakby została przyłapana na zdradzie.
— Pani, książę już na zamku! — krzyknęła Margit z podekscytowaniem, które nie pasowało do spokojniejszej siostry. Gdy zobaczyła otwartą szkatułkę, dodała. — Co robisz, Jadwigo?
— Te dary, te... piękne listy od... Zabierzcie je — odparła stanowczo królewna. — Koniec z Wilhelmem.
Siostry wymieniły ze sobą porozumiewawcze spojrzenia, które nie umknęły uwadze Jadwigi, ale gniewać się na nie chciała, więc wszystkie zamilkły.
— Co mamy z nimi zrobić? — Pierwsza odważyła się odezwać Margit, nieco zbyt niepewnie jak ta nią.
— Spalić, oddać... Byle na zawsze. Nie chcę ich już więcej widzieć.
Erzsebet, znając dobrze Jadwigę, może nawet lepiej niż jej starsza siostra, wiedziała, że to najprawdopodobniej chwilowa zachcianka i nie minie kilka dni, a królewna za pamiątkami zatęskni, zalewając oczy rzewnymi łzami.
— Miłość, a pamięć... Dwie różne rzeczy, pani — mruknęła, patrząc królewnie prosto w oczy.
— Nie, jeśli chcę być uczciwa — odburknęła Andegawenka surowym tonem.
Margit spiorunowała siostrę wzrokiem i podeszła bliżej, by zabrać ze stołu wszystkie przedmioty, które wyjęła jej podopieczna, jakby ostatni raz chciała im się przyjrzeć.
— A co z tym, pani?
Wśród bibelotów do wyrzucenia jeden się zawieruszył, różniący się od innych. Medalion w kształcie koła, z czyimś wizerunkiem w środku, wysadzany drogimi kamieniami.
Jadwiga pojęcia nie miała skąd on tu się znalazł. Wzięła go od Margit i palcem przejechała po jego środku, nie mogąc się nadziwić, że ów kruszec, z którego został wykonany jest niezwykle gładki, doskonale wypolerowany i wyszlifowany.
— Jadwigo, odłóż to — zagalopowała się Margit, czując zaniepokojenie w środku. — Wygląda tak... nieprzyjaźnie. Aż ciarki przechodzą. Jak wisior twej babki Elżbiety, ten z wężem. To na pewno coś litewskiego...
Jadwiga miała się uśmiechnąć, bo nie raz ją te niczym niepodparte uprzedzenia Margit śmieszyły, bo dziewczyna bała się wszystkiego, co pochodzi z Litwy. Pewnie, gdyby sprowadzono tu litewskie, pogańskie krowy, już nigdy nie wypiłaby mleka. Medalion jednak tak zaabsorbował jej uwagę, że nie była w stanie nic powiedzieć. Jakby ją przyciągał swoją magią i tajemnicą.
— To zostaje — szepnęła, nie odrywając wzroku od niezwykłego przedmiotu. Przez moment jej się wydawało, że gdzieś już go... — Resztę zabierzcie. I zacznijcie przygotowania. Książę zaraz tu będzie.
— Przyniosę bielidło — zaproponowała Erzsebet, unosząc brzegi sukni.
— Nie widzisz, że jest blada jak płótno? — spytała szeptem starsza Lackfi, tylko do uszu siostry. — Wody przynieść.
— Margit? — zawołała królewna, unosząc głowę.
— Tak, pani?
— Czy... — Lekko się zawahała, nie wiedząc czy królewskiej córce wypada pytać o takie rzeczy swoje dwórki. — widziałaś może księcia? Wiesz jak wygląda?
— Jest wielki jak tur! — wyrwało się Erzsebet, ale pod naporem wzroku starszej siostry, dygnęła i popędziła po dzban z wodą, jak jej kazano.
— I dostojny... tak mówią. Cały dwór huczy.
Jadwiga westchnęła i pogrążyła się w myślach. Choć te słowa ją cieszyły, dalej czuła zdenerwowanie. Ale jakby inaczej? Za chwilę ma ujrzeć przyszłego męża... A co jeśli jej się nie spodoba? Albo, co gorsza, ona nie spodoba się jemu? Tak bardzo żałowała, że nie ma w Budzie osoby, która mogłaby jej donieść...
Szybko jednak przywołała się do porządku, bo nie o podobanie się sobie tu przecie chodzi. W małżeństwie liczy się zgodność i zrozumienie.
Odwróciła się, bo nagle sobie o czymś przypomniała.
— A moja matka... czy będzie tu ze mną?
Dwórka spuściła głowę, jak potulny piec, którego zbesztano za nieposłuszeństwo.
— Królowa... jest teraz z księciem.
Przykro się Jadwidze zrobiło, że matka wolała towarzyszyć przyszłemu zięciowi, niż własnej, rodzonej córce w tak ważnej dla niej chwili. Po tylu latach jednak zdołała przywyknąć, że często musiała sobie radzić sama, bez matki u boku.
— Dobrze — odparła królewna, nawet nie kryjąc rozczarowania. — Każ przekazać księciu, że na niego czekam. I powiesz ochmistrzyni, by przynieśli futro babki Elżbiety.
— Futro Litwinów? Jest ci zimno, pani? — zdziwiła się dwórka. W Budzie zimy zawsze były w miarę łagodne.
— Nie. Niech wie, że jestem mu przyjazna...
***
Książę Skirgiełło przechadzał się po korytarzu, na którym kazano mu czekać, aż go zapowiedzą, choć obiecano, że będzie mógł spotkać się z królewną niezwłocznie zaraz po przyjeździe. Wizytę jednak dwukrotnie przekładano, a to zapraszając go na małą strawę po podróży, a to królowa zamienić z nim kilka słów na osobności chciała... Gdyby Jogaila był tu z nim, pomyślał, już dawno cierpliwość by stracił. Bodaj na siłę wparowałby do komnat królewny i wsadził na konia. Tym bardziej, że królowa Bośniaczka tak chętnie rękę królewny oddała za pieniądze z vadum, jakie jej przywiózł. Ale obiecał bratu przed wyjazdem, że będzie go godnie reprezentował, zachowa obyczaje godne książęcego syna i będzie trochę taki, jak Jogaila...
W ręku dzierżył swój topór, którym miał ochotę zabić nudę. I już go ochota naszła, by go na swoim łaziebnym użyć, który znów go za mocno gorącą wodą opluskał na krótko przed przyjściem pod komnaty królewskie. Przymknął oko, wycelował... prosto w skrzynię stojącą obok parobka, gdy wrota się otworzyły.
Szybko schował topór za pas, nie chcąc przestraszyć królewny. Co on się nasłuchał o sobie od dwórek, które, myśląc, że nie rozumie, swobodnie jazgotały jedna przez drugą... A to, że morderca, że ze zwierzętami się chował, że krew dziewic pije... Już nawet dla żartu taką jedną chciał za szyję ukąsić, jak jakiś wąpierz z dziecięcych opowieści, ale w porę się pohamował, a panna uciekła, a kurzyło się za nią...
— Panie... Królewna Jadwiga gotowa na przyjęcie, Jaśnie Pana... — Sługa ukłonił się i zniknął.
Na Perkuna!
Skirgiełło wyprostował się, przeczesał włosy, bo dla tej nadobnej panny, o której tyle dobrego mówiono po kątach nawet specjalnie się mył dłużej niż zwykle i włosy grzebieniem potargał, by zatrzeć niemiłe pogłoski o barbarzyńcach ze Wschodu.
Szedł żwawym, dumnym krokiem, jak to on miał w zwyczaju. Nie to, co jego brat, który czasami przemykał po korytarzach jak jakiś lis, skradający się do swojej ofiary.
Pierwsze, co ujrzał, to niewielkie krzesło, na którym siedziała, wyprostowana niczym niezmącony wiatrem kłos pszenicy, drobna niewiasta, odziana w futro. Ciężkie, zwierzęce futro, które sam nosił podczas srogich zim. A minę przy tym taką miała, jakby owo zwierzę, które spoczywało na jej ramionach, sama własnoręcznie ubiła.
Książę miał ochotę się zaśmiać i pewnie by tak zrobił, gdyby nie uroda królewny, która go zaskoczyła i niemal zwaliła z nóg. Na Perkuna i Boga Wszechmogącego razem wziętych! Jak obu bogów kochał, tak ślicznej panienki nigdy na oczy nie widział. Tak to nim wstrząsnęło, że zapomniał, co sobie w głowie do powiedzenia ułożył, by dobrze wypaść. Z opóźnieniem się pokłonił, okazując wyrazy szacunku.
Za to królewna patrzyła na księcia okiem nawet nie mrugając, bo bała się, że jeżeli choćby okiem mrugnie, coś przeoczy. Nie daj Boże, jakiś znak, którymi tak lubiła się kierować. A serce jej tak waliło, że z trwogą pomyślała, że książę zaraz je usłyszy. Nie odwróciła głowy ani na moment, by spojrzeć na liczne towarzystwo panien dworskich.
— Wielki Książę... — Wydukała, patrząc na posturę księcia, który faktycznie wzrostem przewyższał ją chyba dwukrotnie i z przerażenia dech jej zaparło.
Skirgielle, słysząc uroczą pomyłkę, usta lekko w uśmiechu drgnęły, choć ciało od tłumionego rechotu całe pulsowało. Gdyby Jogaila to słyszał...
— Książę... Skirgiełło, pani — wyjaśnił najdelikatniej jak umiał, bo nie wypadało królewską córkę w jej własnych komnatach poprawiać. Nie miał pojęcia, kto jej wieści z zamku przynosi, ale chyba posłaniec był kiepski, skoro książęta pomylił. A może dla Węgrów wszyscy byli tacy sami, nieważne, czy Wielki, czy książę...
Jadwiga zdziwiła się lekko, choć w żaden sposób nie dała tego po sobie poznać na twarzy.
Książę wykorzystując konsternację królewny, przywołał sługi, którzy zaczęli wnosić dary, które w mig zapełniły przestronną komnatę.
— Brat mój, Wielki Książę Jogaila Olgierdowicz, przesyła pani te dary i wyrazy uznania. — Pokłonił się lekko.
Jadwiga nie mogła znaleźć słów. Zagryzła zęby, by pohamować to, co cisnęło się na jej usta, a nie miało nic wspólnego z chrześcijańskim miłosierdziem.
Wielki Jogaila... Wielki książę... nie przybył. Zamiast powitać osobiście narzeczoną, którą sobie kupił, posłał brata. Poczuła taki gniew, że rozniosłaby go na strzępy, gdyby go wnet spotkała.
— Dziękuję...d... książę — odparła, rada, że odzyskała głos. Miała ochotę dodać "dobry", ale jeśli na Litwie wszyscy książęta tacy "dobrzy" jak jej przyszły mąż, pewnie długo tego słowa nie użyje. — Przekaż Wielkiemu Księciu moje najszczersze podziękowania...
Najszczersze... Upomniała się w duchu, by znów nie musieć się spowiadać.
— A znasz, panie, powody nieobecności księcia?
— Mój Książę... zajęty wojnami. Ale już niedługo. Jogaila... wierzy w nowe, lepsze czasy. Z tego, co wiem, wy również. Inaczej nas by tu nie było.
Jadwiga poczuła, jak jej policzki się rozluźniają, a usta zbierają się do uśmiechu, więc nie zastygły zupełnie od tego ciągnęło napinania.
— Wierzę, że Bóg ma dla nas wszystkich wyznaczoną drogę, którą nas prowadzi.
Jadwiga spuściła głowę w zamyśle. Musiała im przypomnieć, że wielki książę litewski bierze za żoną wierną służebnicę bożą, która wiary w Jednego Boga się nie wyrzeknie, choćby kupiło ją stu książąt.
Skirgiełło znów umiejętne wykorzystał ciszę.
— Jogaila żałuje, że nie mógł przybyć osobiście. Ale opowiem mu o pięknej, mądrej królewnie, która opromienia swym blaskiem każdego, na którego łaskawie spojrzy. Mam nadzieję, że brat mój szybko się o tym przekona.
Oczy królewny złagodniały, bo w środku błogo się jej zrobiło i ciepło, ale nie od futra, którym się okryła. Pierwszy raz od śmierci dawnego narzeczonego szczerze się uśmiechnęła.
— Pięknie mówisz, książę — stwierdziła bez przesadnej życzliwości, a z głębi serca. Mówiąc to śmielej mu w oczy spojrzała, a biła z jej siła tak wielka, a książę aż zadarł głowę.
— Bo tacy jesteśmy. Mano, lietuviai. Szczerzy i szczodrzy. Co w duszy, to na języku... — Książę zawiesił głos i po raz pierwszy spojrzał niewieście w oczy dłużej niż chwila, choć czuł się z tym dziwnie i musiał uciec z nim na podłogę. — Jedź z nami do Wilna, a poznasz pani prawdziwego Litwina... mego brata.
Jadwiga zamrugała, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Domyśliła się, że tym sposobem obecny tu książę czeka na jej odpowiedź czy wyruszy z nim. Ale czy miała wybór, skoro już wszystko zostało ustalone?
— Wyruszę bez zwłoki, jak tylko moja matka o tym zadecyduję.
Książę uznając, że to koniec rozmowy ukłonił się raz jeszcze i wyszedł. A Jadwiga została sama z poczuciem, że gdzieś już słyszała ostatnie słowa księcia.
"...poznasz pani prawdziwego Litwina."
***
Buda, Węgry. Połowa Grudnia, Rok 1385
Minęły dwie niedziele odkąd Litwini z księciem Skirgiełło gościli na zamku w Budzie. Ich widok wśród miejscowych dworzan nie budził już takiej sensacji i nawet służba przyzwyczaiła się do ich, można rzec, nieuniknionej obecności. Wśród tylu komnat nawet na tak niewielkim zamku jak ten w Budzie ciężko było ich napotkać. Jadwidze udało się to zaledwie dwukrotnie. Raz, gdy spacerując po korytarzu widziała księcia z daleka, pogrążonego w ożywionej rozmowie z jednym ze swoich ludzi. Na jej widok jedynie grzecznie się ukłonił. Drugi raz, gdy matka wydała wielką ucztę na cześć gości. Siedział wtedy wśród swoich w najdalszym kącie sali, w którym ich posadzono, co zdaniem Jadwigi, było co najmniej niedopatrzeniem (żeby nie rzec zlekceważeniem) i miał minę tak zbolałą, jakby ktoś mu wszystkie zęby powyrywał. Podczas gdy jego kompani żłopali najlepsze wina, on ledwo tknął swój kielich.
Zaraz po uczcie Jadwiga była wykończona, bo nie dość, że matka ostatnimi czasy jej unikała, tłumacząc się obowiązkiem przygotowywania orszaku (który i tak jest znacznie skromniejszy niż ten Katarzyny) to doszedł do tego jeszcze ciągły niepokój o to, jaki jest jej przyszły mąż. Od nieustannego uśmiechania się, do którego była zmuszana, bolały ją policzki. Dziękowała Bogu, że ma przy sobie Margit i Erzsebet, bo nie wyobrażała sobie tych kilkunastu jakże intensywnych dni bez ich nieocenionego wsparcia. Skoro matka...
Siedziała owinięta szczelnie futrem, gdy dwórka masowała jej stopy, by je rozgrzać i trzymała w dłoni medalion, który dziwnym trafem, zsyłał jej spokój i ukojenie.
— Naprawdę zgodzisz się pójść za tego Litwina? — spytała Margit, czym wyrwała królewnę z sennego otępienia.
— Skoro taka jest wola Boga i matki... — mruknęła, już prawie pogodzona z losem. — A cóż innego miałabym zrobić?
— Nie wiem... walczyć. To ty jesteś królewską córką. Możesz wszystko.
— Nawet królewskiej córce niedane jest walczyć z przeznaczeniem. Szczęście królowych nie zna szczęścia niewiasty.
Margit zamilkła, przyznając Jadwidze rację. Jak na tak młodą osóbkę, cechowała ją nie tylko uroda, ale przede wszystkim niezwykła jak na jej wiek mądrość.
— Spać... — wymamrotała, gdy oczy zaczęły jej się zbyt mocno kleić.
— Pani... — odezwała się Erzsebet, która dotychczas szykowała spoczynek dla królewny. — Łoże już gotowe.
Jadwiga wstała i szybciutko podbiegła do wysokiego łoża z baldachimem, by ciepło z futra nie uleciało z jej nagrzanego ciała. Otuliła się do pasa pierzyną, po czym usiadła, opierając plecy o masywny zagłówek.
— Podejdźcie tutaj... — rzekła, spoglądając łagodnie na swoje dwórki i jak w duchu myślała, przyjaciółki, które kochała bardziej niż własne siostry.
— Pani, nie godzi się — mruknęła Erzsebet.
— To łoże, nie grób Chrystusa. Usiądźcie ze mną — poleciła, a siostry, spoglądając pierw na siebie, w końcu się zgodziły i usiadły po przeciwnych stronach swojej królewny.
Jadwiga spojrzała najpierw na skromną Erzsebet. Na jej długie, lekko lokowane, jasne włosy. Przyjazną i śliczną twarz. Potem na kochaną Margit. Jej wielkie, sarnie oczy, które nie raz patrzyły na nią z przejęciem, gdy chociażby się skaleczyła; na wysokie czoło godne księżniczki, lekko wystające kości policzkowe i łzy same nabiegły do oczu dziewczyny.
— Będzie mi Was bardzo brakowało... — Uścisnęła dłoń obu siostrom.
Ersebet posłała Margit pytające spojrzenie.
— Dlaczego tak mówisz, pani?
— Niedługo wyjadę... razem z księciem Skirgiełło. Wilno daleko. Możliwe, że nigdy więcej się nie zobaczymy.
— Ależ pani...
— Jedziemy z tobą, pani... — odparła starsza panna Lackfi niemal równocześnie z siostrą. — Nie zostawimy cię tam samej.
Usta młodziutkiej Andegawenki rozszerzyły się nie po królewsku ze zdziwienia.
— Ale jak to? —spytała jak zaklęta.
— Jeśli się zgodzisz, pani... — zaczęła niepewnie Erzebet. — pojedziemy z resztą twojego fraucymeru. Będziemy ci towarzyszyć jak długo zechcesz.
Jadwiga własnym uszom nie wierzyła.
— Naprawdę jesteście gotowe to dla mnie zrobić? — Wzruszenie odbierało królewnie głos, ale nie rozsądek. — Zostawicie dla mnie Budę?
— A gdzież indziej miałybyśmy być, jak nie przy tobie?
— Gdzie ty tam my, ptaszyno — dodała Margit. — Zrobimy z Wilna drugą Budę, jeśli najdzie potrzeba. Może nawet lepszą niż ta...
Jadwiga miała ochotę wyściskać siostry, ale ograniczyła się tylko do szerokiego uśmiechu i mocnego uścisku dłoni. Nagle tak mocno jej się śmiać zachciało, że nie wytrzymała, a zaraz za nią dołączyły siostry Lackfi. Wszystkie panny śmiały się tak głośno, że wszystkie duchy pewno pobudziły, a brzuchy zapewne będę je boleć jeszcze następnego dnia.
— A może znajdziemy tam przystojnych Litwinów i powijemy gromadkę dzieci... jak żony księcia Olgierda. Słyszałam, że miał dwa tuziny dzieci — zagadała wesoło Erzebet, jak zwykle rozśmieszając królewnę.
— Dwa tuziny? A który był Jogaila? — spytała z ciekawości.
— Tego nie wiem... Ale na pewno nie może być najstarszy, bo już byśmy o tym wiedziały.
— A czemuż to? — Zastanawiała się Jadwiga.
— Bo by mu było śpieszno do żony, zanim...
Nastąpiła chwilowa konsternacja, po czym dziewczęta znów zachichotały.
— Przynieś księgę Margit. Tą, którą czytałam ostatnio. Poczytam wam.
— O nieumytym Dominiku? — Ucieszyła się młodsza z sióstr.
— Nie... — odparła ze śmiechem Jadwiga. — Mam coś ciekawszego...
Margit pobiegła po wybraną przez Andegawenkę księgę, a gdy już obie znalazły się znów przy niej, złączyła ich ręce razem ze swoimi.
— Jesteście darem od Boga... — szepnęła Jadwiga i rozpoczęła czytanie. —"Pewnego, zimowego wieczoru, gdy wszyscy domownicy już spali..."
***
Nazajutrz rano, zaraz po porannej mszy Jadwiga czuła potrzebę wyspowiadania się za złe myśli o swoim przyszłym mężu. Zaraz po otrzymaniu rozgrzeszenia postanowiła udać się do królewskiej kaplicy, aby na osobności porozmawiać z Bogiem. W ciszy kościelnych murów pragnęła podziękować Najwyższemu za odpuszczenie grzechów oraz za opiekę Margit i Erzsebet, a także wybłagać wstawiennictwo w czasie podróży na daleką Litwę, której dłużej odwlekać nie sposób.
Towarzyszyła królewnie młodsza z pań Lackfi, których ojcem był zacny szlachcic Emeric Lackfi, starosta generalnego Rusi i ban z Dalmacji.
Weszły powolnym krokiem po kaplicy, obie na nogach miały płaskie ciżmy, które hałasu żadnego nie robiły, więc wchodząc, nikomu w modlitwach i tak by nie przeszkodziły.
— Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu... — Jadwiga usłyszała cichą modlitwę, która dzięki echu w kaplicy dotarła do jej uszu, ale nie do Erzsebet, którą ruchem ręki musiała przywołać, aby się zatrzymała.
— Daj Litwie przyjaciół, strzeż od wrogów... A Węgrom i Litwinom nie skąp rozumu, aby zawarty pokój zachowali...
Królewna wsłuchana w słowa tak prostej, bo wypływającej z potrzeby ducha modlitwy, poczuła się jak intruz, choć jej miłujące Boga serce przepełniło radość. Choć wiedziała, że nie wypada, stała w przejściu między ławkami, wpatrzona nie tyle w modlącego się tak gorliwie, co w ołtarz.
Jadwiga nie zdążyła uformować własnej formułki podziękowania Bogu za to, co dane jej było usłyszeć.
— I mnie... I mnie daj mądrość, abym w niczym nie zawiódł Jogaily... — To dodając, skończył swoją modlitwę i spojrzał w górę, jakby Boga próbował ujrzeć nie w krzyżu, a w półkolistym sklepieniu sufitu kaplicy.
Słysząc imię swojego przyszłego męża dopiero rozpoznała zniekształcony echem głos Księcia Skirgiełły i wskazując Erzsebet miejsce w ostatniej ławie, powolnym krokiem zaczęła podchodzić do klęcznika, przy którym w przeciągu swojego życia modliła się więcej razy aniżeli potrafiłaby zliczyć.
Książę Skirgiełło, który ucho miał wcale nie gorsze od swojego młodszego brata i na polowaniach mu dorównywał, usłyszał za sobą czyjeś kroki. I powodowany instynktem wstał, jakby miał zaraz przejść koło niego jakiś ważny patriarcha.
Odwrócił się i zastygł nieco, bo oto przed nim stała o dwie głowy od niego niższa królewna węgierska, która wpatrywała się w niego, zadzierając głowę, jakby chciała mu się przyjrzeć bliżej niż było im dane. Wyraz twarzy miała przy tym tak nieodgadniony, że Litwin sam już nie wiedział, czy patrzy nań z podziwem, ze zdziwieniem, czy wstrętem. Chociaż bardziej pasowało mu to pierwsze, bo w świetle kaplicy oczy tej młodej niewiasty w kolorze bezchmurnego nieba, wydały mu się bardziej bystre niż zapamiętał.
Książę litewski ukłonił się Jadwigę z szacunkiem i wlepił oczy w podłogę, upominając się, aby nie patrzeć na królewnę w śmiały sposób, aby w niczym jej nie uchybić.
— Wybacz, pani, nie mogłem znaleźć cerkwi.
Skirgielle wydawało się, że kącik andegaweńskiej panny uniósł się lekko na jego słowa.
— Jednego mamy Boga w niebiosach — odparła i zerkając jeszcze kątem oka na książęcego brata, który bez ruchu stał z pochyloną głową, zajęła miejsce przy klęczniku i złożyła dłonie do modlitwy.
— Pozwolisz, że się pomodlę, książę?
Skirgiełło słysząc takie pytanie z ust królewny, wrócił do ławki i zastanawiał się, czy nie wolałaby, aby ją opuścił. Ona jednak zamknęła oczy i dopiero teraz książę odważył się ponownie na nią spojrzeć, aż w końcu usiadł tak, aby widzieć jej profil.
Obiecał Jogaile uważnie się królewnie przyjrzeć, co też teraz czynił, bo miał okazję widzieć Jadwigę bliżej niż przez długą, przestronną komnatę, siedzącą na nienaturalnie dużym krześle.
Teraz, choć posturę miała drobną, nie wydała mu się maleńka jak ptaszek, jak o niej wcześniej sądził. Włosy miała długie do pasa, lekko falowane i w świetle świec błyszczące, ale ich koloru nie sposób był określić, nie cisawy, ale też nie kary. Zapamiętał, że twarz miała owalną, a profil też zgrabny, nos długi, wąski i prosty, wcale niezadarty, no i uśmiech zdrowo wyglądający. I mógł śmiało stwierdzić, że nie widział nigdy piękniejszej niewiasty.
Zganił się Litwin jednak za swoje nieczyste myśli w domu bożym i też złożył ręce do modlitwy, choć żadna mu na myśl nie przychodziła. Oddychał miarowo, wpuszczając powietrze nosem i wydychając ustami jakoś tak ciszej, aby nie rozproszyć pogrążonej w modlitwie królewny. Wpatrywał się w ruchy jej warg, które wypowiadały łacińskie słowa, których nie znał, bo on sam modlić się potrafił jedynie po rusku.
Oczami wyobraźni widział przesypujący się zbyt wolno piasek w klepsydrze, więc lekko znudzony i senny oparł głowę o dłoń na podłokietniku drewnianej ławy. Gotów był już pogrążyć się we śnie, kiedy to głośniejszym słowem "Amen" królewna wybawiła go od niechybnego wstydu. Napiął plecy jak cięciwę łuku, prostując się na siedzeniu i oboje się przeżegnali tak jak umieli, Jadwiga na lewo, on na prawo.
Królewna podniosła się z klęczek i odwróciła w kierunku litewskiego posła. Podnosząc brzegi swojej sukni, podeszła powolnym krokiem do ławki, po drugiej stronie, omiatając spojrzeniem księcia Skirgiełło tak szybko, aby tego nie spostrzegł.
Usiadła dostojnie, tak jak nauczała ją niegdyś babka Elżbieta, wpatrując się w ołtarz.
— Jesteś więc ochrzczony, książę? — Mogła w końcu zapytać.
Lęk w sercu, który jej wcześniej towarzyszył, ustąpił po przekroczeniu progu kaplicy, wiedząc, że ma do czynienia nie z pogańskim barbarzyńcą, a człowiekiem, który zna jej Boga.
Zaskoczony jakimkolwiek pytaniem, i to w tym miejscu, ze strony królewskiej córki, chwilę zastanowił się nad odpowiedzią.
— Nie do końca, pani.
Przyjął, co prawda, chrzest w obrządku prawosławnym, ale nie szczera wiara nim powodowała, co czysto praktyczne względy. Kiedy objął księstwo witebskie przed dwunastoma zimami, dał się polać święconą wodą, ale w duszy ciągle jeszcze słyszał nawoływania starych bogów i bał się ich pomsty. Zaczął praktykować dopiero po buncie mieszkańców Połocka, który nie chcieli jako władcy poganina. Podczas podróży do Budy przed chrześcijańską część kontynentu też napatrzył się na imponujące katedry i szczerą wiarę ludzi w Jedynego Boga, to też i dzisiaj zapragnął pojawić się w miejscu, w którym ponoć czuje się Jego obecność.
Jadwiga już miała dopytać, co książę miał na myśli, kiedy uprzedził ją swoim wyznaniem.
— Moja matka, Julianna, pochodzi z Tweru. Modli się inaczej niż ty, pani, ale do tego samego Boga.
Już miała zapytać, czy wielki książę również czasem widywany jest w domu bożym i czy wieści o jego pogańskich praktykach to tylko złe języki, kiedy jednak zamilkła, wiedząc, że zachowałaby się niegodnie.
— Pamiętam cię, królewno.
Pozwolił sobie zerknąć w kierunku Jadwigi i ona w tym momencie, zaskoczona jego słowami, pokierowała swój wzrok w kierunku litewskiego księcia.
— Posłowałem w Budzie w czasie wojny twojego ojca, króla Ludwika.
Słysząc imię swojego ukochanego ojca, serce jej się na moment rozdarło, jakby zaszyta rana ponownie się otworzyła.
— Byłaś wtedy... takim — Skirgiełło pozwolił sobie pokazać dłonią, jakiego wzrostu była królewna, kiedy ją poznał. — takim dziecięciem.
Kiedy o tym wspomniał, w umyśle królewny zrobiło się jaśniej, jakby otworzyła wrota komnaty, do której dawno nie zaglądała.
***
Buda, Węgry. Maj. Rok 1378.
Margit, trzymając w dłoni świece, biegała po zamku, szukając po wszystkich komnatach królewien, które myśląc, że zasnęły zostawiła, aby niedługo samamemu udać się na spoczynek. Zamarła jednak, kiedy powróciła, aby świece pogasić i zajrzeć do córek króla, a ich nie było w swoich łóżkach.
— Królewny?
Królewny Katarzyna, Maria i Jadwiga, które liczyły sobie kolejno osiem, siedem i cztery wiosny i nadal w głowie miały dziecięce psoty.
— Skończcie z tą zabawą! Proszę, pokażcie się!
Biedna Margit nawoływała kolejno każdą dziewczynkę po imieniu, ale odpowiadało jej tylko echo. Sama nie lubiła chodzić po zamku po zmroku i tym bardziej bała się, że jej podopiecznym stanie się jakaś krzywda.
Tymczasem w jednej z komnat kanonik Marcin prowadził ożywioną rozmowę z młodym litewskim posłem, księciem, który przybył do Budy z polecenia Wielkiego Księcia Litewskiego, aby porozmawiać z nim na temat możliwości rozejmu na Rusi albo całkowitego zaprzestania walk.
— Jestem przekonany, że król jest bardzo życzliwy waszej delegacji.
— To dlaczego król kazał mi czekać? Gra na zwłokę? — dopytał Skirgiełło, dosyć mając tej dyplomatycznej paplaniny duchownego.
— Król obiecał rozważyć propozycję Wielkiego Księcia Jogaily, książę.
W połowie zdania jednak Litwin przestał słuchać, bo wydawało mu się, że ktoś z ukrycia go obserwuje. Usłyszał też cichutki pisk i dopiero na ten dźwięk kanonik się obudził.
Młody książę litewski w wyuczonym odruchu chwycił zsadzony do buta podręczny nóż i zaczął się kierować w kierunku skrzyń, skąd, wydawało mu się, dochodził dźwięk i czuł czyjąś obecność.
— Książę nie godzi się z bronią u króla! — powiedział kanonik, ale ten uciszył go srogim i skupionym spojrzeniem.
Podchodził powoli, jakby chciał wypatrzeć, wcelować i wypatroszyć swoją ofiarę, którą okazała się być...
— Buuu! — Mniejsza z dziewczynek, przykucniętych obok głębokiej skrzyni, wyłoniła się zza niej jak duch, bo też ubrana była w białą koszulę nocną, przepasaną złotymi nićmi, podobną jak ta druga, starsza.
Ta niższa jednak patrzyła na niego śmiało i wcale broni, którą dzierżył w dłoni się nie przestraszyła. Nie to, co ta wyższa, która minę zrobiła taką, jakby zaraz miała krzyknąć, albo się rozpłakać w niebogłosy. Z opóźnieniem opuścił więc rękę, aby nie doprowadzić dziewczynek do łez.
— Na miłość boską! Królewny?! — Zatroskał się Marcin.
— Królewny? — dopytał Skirgiełło, ale one tylko patrzyły na niego bez słowa.
— Dziewczynki?! — Jak burza z piorunami wbiegła do ciemnej komnaty młodziutka Margit. — O mój Boże...
Na widok Litwina z nożem w ręku, aż się cofnęła, ale dostrzegając swoje królewny, podbiegła do nich, jakby chciała je własnym ciałem obronić. I zrobiłaby to, gdyby musiała, bo barbarzyńca żywcem by jej nie wziął, bo za nic nie dałaby im krzywdy zrobić.
— Jadwigo? Katarzyno? Tu jesteście.
Wzięła je pod swoje oba ramiona, przytulając do siebie w obronnym geście.
— A gdzie Maria? — spytała Katarzynę, która szybsza była do mówienia prawdy.
— W skrzyni — wyprzedziła ją Jadwiga, która powiedziała to takim tonem, jakby już wszyscy z nich powinni się dawno domyślić.
— Boże, zaraz się udusi! — krzyknęła dwórka i sama chciała otworzyć ciężkie wieko, ale uprzedził ją książę Skirgiełło.
Wieko faktycznie było masywne, skrzynia dębowa, głęboka, a na jej dnie siedziała, skulona i zapłakana, trzecia królewna w nocnych szatach. Nadziwić się nie mógł jak te dwa chuchra mogły otworzyć i zamknąć w środku swoją siostrę.
Królewna Maria spojrzała na księcia litewskiego umazana we łzach, a potem na Margit, która pomogła jej wyjść ze środka, bo sama bez jakiegoś stołka nie dałaby rady, bo sięgała jej powyżej pasa.
— Płakałaś, płakałaś! — Zaczęła wyśmiewać się Katarzyna, a przecież zabawa polegała na tym, aby wejść do skrzyni i udawać, że nie boi się ciemności.
— Nie macie gdzie się chować? — zganił je za tą nieodpowiedzialną zabawę kanonik, bo Margit, choć opiekowała się dziewczynkami tak dobrze jak umiała, to jednak była czasami za łagodna.
— To pomysł Jadwigi. — Maria wskazała na nią palcem. — Ona kazała Katarzynie się tam skryć.
— Nieprawda, Margit! — protestowała najmłodsza Andegawenka, która była znana ze swoich psot.
— Dosyć już. Natychmiast do łóżek. — Margit wysiliła się na ostrzejszy ton i chwyciła Marię i Katarzynę za rękę, a Jadwidze kazała iść za sobą.
Ale Jadwidze ani się śniło posłuchać swojej opiekunki, bo najpierw musiała zaspokoić swoją ciekawość.
Przystanęła obok litewskiego potwora z opowieści, całego ubranego w skórę i przyglądała mu się z dołu, jakby się zastanawiała, czy jest prawdziwy czy tylko wytworem jej wyobraźni, sennym koszmarem.
— To prawda, co mówią o Litwinach? — Skierowała pytanie bezpośrednio do litewskiego księcia, którego ta mała tak zaintrygowała, że pochylił się nad nią.
— A co mówią o Litwinach? — zapytał poważnie, choć uśmiech cisnął mu się na usta i nie ukrywał, ciekaw był plotek.
— Że to barbarzyńcy i poganie — odpowiedziała z odwagą godną królewskiej córki.
Zdławił śmiech, bo też dopiero teraz spostrzegł, że królewna Jadwiga jako jedyna z sióstr stała przed nim na boso.
— Jadwigo?! — krzyknęła Margit i wzięła ją w końcu na ręce, aby więcej jej nie uciekła.
Książę odprowadził ją wzrokiem, bo też dawno nikt go tak nie rozbawił jak ta psotnica.
— Ta odważna, najmniejsza? Jak ją wołają?
— Jadwiga — odpowiedział Marcin z westchnieniem. — Królewna Jadwiga.
***
Buda, Węgry. Połowa Grudnia, Rok 1385
Jadwiga przypominając sobie swoje dziecięce figle, uśmiechnęła się sama do siebie, ale nie uszło to uwadze dojrzalszemu już księciu Skirgielle.
— Byłam wtedy niesforna — odpowiedziała zgodnie z prawdą. — Przykro mi, że cię nie rozpoznałam, książę. Byłam jeszcze dzieckiem.
— Nie to co teraz — wyrwało się księciu, a ta myśl miała nie opuścić jego głowy.
Jadwiga uśmiechnęła się szerzej, bo już się obawiał, że powiedział coś niestosownego.
— Nic lepszego, by skusić Litwina — powiedział z lekkim uśmiechem, bo zaskoczyło go, że królewna węgierska ma w sobie poczucie humoru.
Szybko jednak wesołość ją opuściła. Przypomniała sobie bowiem o tym, że nic praktycznie nie wiedziała o księciu Jogaile i nie dzielą oni nawet ani jednego wspomnienia, choćby takiego małego, jakie posiadała z jego bratem.
Skirgiełło wyczuł nagłą zmianę nastroju u księżniczki i poczuł do niej czysto ludzki żal. Zanim dokładnie to przemyślał, pytanie już wybrzmiało:
— Pani... Czy ty w ogóle chcesz tego ślubu? — po tym pytaniu jakiś niesmak pozostał w jego ustach, jakby wypił kwaśne wino.
Nie spodziewał się odpowiedzi, raczej nagany, więc już układał w głowie zdania przeprosin.
— Serce oddałam innemu — odpowiedziała Jadwiga, wpatrzona tępo w ołtarz.
Przypominała sobie jak modliła się przy nim po śmierci Wilhelma, w jak wielkiej rozpaczy się wówczas znajdowała. I jak trudno było jej opuścić to piekło rozłąki.
Skirgiełło, który znał dobrze historię jej nieudanego narzeczeństwa, był szczerze poruszony jej słowami.
— Wybacz śmiałość, pani, ale... Nie szkoda ci życia? Miłujesz ducha.
— Moje serce stale, książę — odpowiedziała z lekko ostrzejszym tonem niźli to początkowo miała w zamiarze.
Wstała w końcu, bo jakoś przeszła jej ochota na dalszą rozmowę.
Skirgiełło też automatycznie się podniósł, ze spuszczoną głową, wstydząc się za swoje słowa, które mogły urazić królewnę przeżywającą jeszcze swoją stratę.
— Proszę o przebaczenie, jeśli się w czymś uraziłem, pani.
— Oczekuję kogoś innego — powiedziała, co po części było prawdą, bo spodziewała się wizyty Marii w swojej komnacie, która być może będzie ciekawa jej przemyśleń na temat ślubu.
Chociaż odkąd wyszła za Zygmunta, w ogóle się nią nie interesowała i nie miała dla niej czasu.
— Pomodlisz się za mnie, książę? — zapytała z nutką złośliwości. — Poproś Pana Boga o dobrą pogodę przed wyprawą do twojego kraju.
Skirgiełło domyślając się, że taką mu pokutę wymierzyła, posłusznie skinął głową. I tak pozostał, bo nie odważył się podnieść głowy, póki królewna i jej dwórka nie zostawiły go samego.
Kiedy wrota kaplicy stanęły otworem, usłyszał za sobą węgierskie słowo "Podły!", ale może mu się tylko wydawało.
___________________________________________________________
Filmik na podstawie którego powstał fanfik już dostępny!
*fanfik spoilers
https://youtu.be/dFy5EuBvTaY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top