ⱤoɀʣìɑԎ 19
Jogaila
Zamek w Wilnie, kwiecień Roku Pańskiego 1388 roku.
Choć wielki książę tej nocy nie ugrzał prawicy łoża swej umiłowanej żony, wstał niezwykle rześki, jakby obudził go śpiew słowika i to ledwie świat nastał, czym zadziwił nawet samego Opanasza.
Kazał zapowiedzieć prędko swe przybycie do komnat Jadwigi i zastawić dla nich uroczyste śniadanie, które pragnął zjeść wspólnie, nie zapominając o białym pieczywie dla księżnej i pszennych rogalikach, które to dla niej specjalnie kuchmistrz miał nauczyć się wypiekać.
Sam odział się w świeżo uprany kaftan i nie tracąc chwili wyszedł z komnaty, aby zastać ją jeszcze w łożu, nim uda się na poranną mszę.
Gdy strażnicy otworzyli mu drzwi, na szczęście drogi nie zastąpiły mu dwórki Jadwigi, które cnoty swojej pani broniły bardziej niż swojej i nawet zabawne mu się to wydawało pod warunkiem, że cicho siedziały i były posłuszne.
Zakradł się do środka jak łowczy, powoli i spokojnie, widząc, iż siedzi przy stole, pochylona nad księgą. Włosy miała uplecione w warkocz, który przypominał mu kłos pszenicy.
Nim się zdążyła zorientować, pochylił się nad nią i ucałował w policzek.
Zaskoczona podskoczyła na krześle i odwróciła głowę, jakby chciała się odsunąć, ale przyciągnął żonę do siebie. Oplótł dłońmi w pasie i oparł podbródek na jej ramieniu.
— Jogaiła... — Zdołała jedynie wydusić z siebie, ale przyglądając się jej twarzy, zauważył delikatny rumieniec na jej licu i nieśmiały uśmiech.
— Ranek, a ty już w księgach — bardziej stwierdził niż zapytał.
— A ty nie w łożu, książę? — zapytała z przekąsem, kładąc swoje dłonie na dłoniach litewskiego kniazia, jakby chciała się wyswobodzić z jego objęć, choć wcale tego nie próbowała.
— Nie — rzekł ze śmiechem, wtulając się w jej szyję. — Czy to takie dziwne, że śpieszno mi od rana do żony? — zapytał przymilnym tonem, a miejsce w zagłębieniu jej szyi tak sobie upodobał, że nie miał ochoty podnosić głowy.
Łaskotał zapewne jej delikatną skórę włosami, ale zadrżała dopiero wówczas, gdy ucałował kość obojczyka, wystającą spod nocnej koszuli.
Jadwiga wstała gwałtownie i nie miał siły dłużej jej męczyć ani zawstydzać.
— Dobrze, że jesteś, książę... — Uśmiechnął się na te słowa. — Bo muszę z tobą pomówić.
Dalsza część wypowiedzi już mniej mu do gustu przypadła, bo Jadwiga stanęła do niego twarzą i przybrała poważną minę.
— Nie może to zaczekać do śniadania? — Zmrużył oczy, bo nie pora była dla niego na poważne rozmowy, bo umysł jego jeszcze trochę spał.
— To ważne... — dodała już nieco mniej pewnym siebie głosem.
Westchnął i rozsiadł wygodniej na krześle, które wcześniej zajmowała Jadwiga, ale stała na tyle blisko, iż z łatwością przyciągnął ją do siebie i na swych kolanach usadził.
Usłyszał syknięcie, ale jego żona uparta była i choć w trudnym położeniu ją postawił, ona zachowała się godnie i starała się swój wstyd maskować.
Kiedy ona nabierała oddechu, książę litewski wziął w palce końce jej warkocza i zaczął obracać go w palcach.
— Mów, co to za sprawa? — zapytał, choć w oczy jej nie patrzył, zajęty myślami, które krążyły w jego głowie.
O jej oczach pięknych, o ustach słodkich jak maliny. O ciele powabnym, co by chciał językiem swym....
— Dostałam list... Od biskupa Jana Radlicy — wyjaśniła, zabierając od niego warkocz.
— Aha — wydukał, zajęty tym razem badaniem szczegółów jej szyi i twarzy za pośrednictwem kciuka.
— To nadworny medyk mojego ojca, króla Ludwika — dodała, ale wyraźnie wyczuł urazę na jego brak zainteresowania rozmową, na którą nie mógł nic poradzić. — Skup się, panie!
Zirytowana Jadwiga zabrała dłoń księcia z twarzy i schowała w swoich.
— Pyta o zgodę na przyjazd. Jeszcze będąc w Budzie... — Jogaila, słysząc nazwę tego, nie wiedzieć czemu, znienawidzonego przez siebie miasta, spuścił wzrok, spoważniał. — Poprosiłam go o udzielenie mi nauk. Zgodził się.
— Biskup krakowski w Wilnie? — spytał z powątpiewaniem.
Na twarzy Jadwigi również pojawił się wyraz zaciętości.
"Tak łatwo nie będzie", pomyślał.
— Pragnę, aby został moim spowiednikiem. Spowiednik to taka osoba...
— Wiem kto to — wtrącił ostrzejszym tonem, bo choć może nieochrzczony był, ale nie tępy jak byle chłop.
— Zgodzisz się? — zapytała tonem niewinnego dziecka.
Popatrzył w jej błękitne jak przejrzyste niebo oczy i mógłby w nich się zgubić.
— A franciszkanie? Wybierz któregoś to każę po niego posłać.
Jadwiga spuściła wzrok i zaczęła lamentować ze smutkiem:
— Przeważnie to prości zakonnicy. A ja potrzebuję prawdziwego duchowego przewodnika.
Westchnął, bo jej smutny głos krajał mu serce.
— W Wilnie nie ma wielu uczonych w teologii... — dorzuciła jeszcze pochmurniejsza, ze wzrokiem wbitym w swe złączone dłonie.
W odruchu złapał za jej podbródek i skierował ku górze.
— Jesteś bez grzechu, Jadwigo — Uśmiechnął się do niej, by odrobinę załagodzić jej smutek. — Nie potrzebujesz ani spowiedników, ani teologów. Sama napisałabyś niejedną księgę i to taką, że wszyscy duchowni w Krakowie i w Budzie pogubiliby swoje ciżmy ze wstydu. — Prawie wybuchł śmiechem, widząc jej naburmuszoną minę.
Odwracając się od niego, wstała z jego kolan. Musiał szybko naprawić swój błąd, nim znowu mu ucieknie jak spłoszona łania.
Doskoczył do młodej żony, przyciągnął do siebie i mocno trzymał. Czuł jej opór, ale nie niechęć.
— Człowiek grzeszy każdego dnia... — rzekła z przekorą.
— Czym na przykład? — zapytał, uśmiechając się do niej i nasycając nos jej zapachem.
— Nieumiarkowaniem. Pychą... — wyliczała.
— Ty masz najczystsze serce — szepnął do jej ucha i przytulił policzek do jej policzka.
— Nieczystością... myśli — dodała, zabierając jego dłonie ze swojego brzucha.
Puścił ją, ale tylko po to, aby spojrzeć jej w oczy.
— To też grzech? Chęć bycia blisko z żoną? — Jego bezpośrednie słowa zawstydziły jego księżną.
Uciekła wzrokiem w podłogę i wstrzymała na chwilę oddech.
— Jest coś, czego nie zakazuje twój Bóg? — Tym pytaniem uwagi żony nie zwrócił, więc ubrał inaczej słowa. — Przecież wiesz, Jadwigo, że w Wilnie lud nie nawykły do widoku duchownych. — Starał się jej to łagodnie wytłumaczyć.
— Potrzebuję kogoś, kto wskaże mi drogę.
Upartą miał żonę musiał przyznać i w dyskusji równie zaciekłą, co on sam.
— Kogoś uczonego, obytego w świecie. Takiego jak biskup Radlica.
Zrobiła krok w jego stronę, spoglądając Jogaile prosto w oczy. Nim się spostrzegł, co czyni, położyła mu rozłożoną dłoń na klatce piersiowej.
Na Perkuna!
Serce mu podskoczyło.
— Zgodzisz się?
Jadwiga
Komnaty wielkiej księżnej, kwiecień 1388 roku.
Margit weszła do komnaty w samą porę i Jadwiga z ulgą przywitała jej lekko zgarbioną postać. A przyjmowała taką, jakby w obronie, tylko w towarzystwie księcia litewskiego.
Kiedy księżna już myślała, że będzie próbował zaciągnąć ją w głąb komnaty, weszła jej wierna dwórka, jakby odczytała jej myśli. Zastała wielkiego księcia pochylonego na nią z miną, która dla niej nie wróżyła nic dobrego.
Jadwiga szybko zabrała dłoń, która nadal spoczywała na piersi Jogaiły, co panna Lackfi od razu zauważyła. Naciągnęła koszulę, choć jej małżonek nawet nie zdążył jej dotknąć opuszkiem palca i uśmiechnęła się w kierunku Margit. Kątem oka widziała ogniste spojrzenie księcia, który gromy ciskał w jej biedną dwórkę.
— Kochana Margit — Odsunęła się od męża na dwa kroki. — Czekałam na ciebie — rzekła, posyłając księciu przepraszający uśmiech.
Margit, pojmując wnet, co księżna próbuje jej powiedzieć, podjęła jej grę.
— Przyszłam po... — Próbowała na szybko wymyślić powód wizyty.
— Po suknię — wtrąciła Jadwiga, ratując dwórkę z opresji i wskazała dłonią akurat na tę, która wisiała na wieszaku. — Zanieś ją do szwaczek. W rękawie puścił szew.
— Miła moja... — westchnął Jogaiła. — Niech szwaczka uszyje nową suknię.
Choć Jadwiga myślała, że wielki książę opanuje się w obecności Margit, przysunął się do niej bliżej, kładąc kciuk na jej policzku.
Biedna, poczciwa Margit stała jeno jak przysłowiowy słup soli i mogła tylko patrzeć jak księciu Jogaile zbiera się na miłowanie nawet w jej obecności. I choć może niedźwiedzia nie przypominał, zlękła się, bo jej królewna nie była w aż tak przednim nastroju co jej mąż.
— Nie ma w Wilnie niewiasty, która winna nosić się strojniej od ciebie. Nawet Anna Witoldowa — dodał ze śmiechem.
— Niepotrzebny zbytek — rzekła, obejmując się dłońmi w pasie i pod pretekstem pokazania uszkodzenia podeszła do wieszaka. — I to nie ty, książę, nie dalej jak przed niedzielą kazałeś oddać dziurawy płaszcz podróżny do krawca?
Książę uśmiechnął się w kąciku.
— Nic się przed tobą nie ukryje, pani.
Stanął za nią, nawet się nie zorientowała, kiedy dotknęła dłonią materiału sukni, barwnej i intensywnej od kolorów, wyszywanej złotą nicią w andegaweńskie lilie.
— Koniec z żałobą — szepnął jej do ucha. — Należy życiem się cieszyć, Jadwigo.
— Wiem — odpowiedziała i z trudem przełknęła gulę w gardle.
Ujął jej dłoń i już miał ucałować, gdy do komnaty wtargnął jeden ze sług.
— Panie...!
Odwrócił się, nagle niezadowolony, że znów ktoś wielkiemu księciu przerwał. Co innego cicha, przestraszona dwórka, niż posłaniec z wieściami.
Zacisnął szczękę i odsunął się od Jadwigi, co królewna z ulgą przyjęła i podparła się dłonią o wieszak, bo w głowie jej się zakręciło.
— Co znowu? Wilno się pali? Wody w studiach wyschły? — zapytał z niezadowoleniem, na co kąciki ust Margit drgnęły w uśmiechu i to jej posłał swoje drugie dziś, niezadowolone spojrzenie.
— Nie, panie... Przybył książę Skirgiełło.
— Niech czeka.
Miał już spławić biednego człeka, kiedy ten drżącym głosem dodał:
— Nie przybył sam.
— A z kim? — spytał, a Jadwiga dostrzegła na twarzy męża cień zainteresowania.
Nie patrzył już na sługę jak zirytowany mąż, a władca, który tylko złych wieści ciągle się spodziewa.
— Przywiózł ze sobą... księcia Andrzeja Olgierdowicza. W kajdanach.
Jogaila
Aula, kwiecień Roku Pańskiego 1388 roku.
Jogaila stał przy tronie Giedymina, gdy brat jego, książę Skirgiełło wprowadził księcia Andrzeja przed jego oblicze. Pan na Trokach pchnął go lekko w stronę wielkiego księcia, gdy syn Olgierda z pierwszego małżeństwa z Anną sam nie miał zamiaru ustąpić.
— No kłaniaj się Andruszka wielkiemu księciu... — rzekł do niego poirytowany Skirgiełło, wciąż trzymając go za tył kaftana.
— Lepiej od razu zabij, bo ukłonić się, nie ukłonie...
— Wolisz zginąć marnie w lochu? — szepnął mu do ucha.
Jogaila posłał ukochanemu bratu uspokajające spojrzenie i spojrzał na Andrzeja Garbatego. Był niemal w wieku ojca, gdy on przyszedł na świat. I książę mimowolnie szukał w nim podobieństw do wielkiego Olgierda, by choć na chwilę sobie jego twarz przypomnieć, ale Garbaty nic z ojca nie miał oprócz marnego wzrostu, masywnej postury oraz siwiejących włosów, które opadły na jego pomarszczoną gniewem i latami nienawiści twarz.
Jogaila zawsze zachodził w głowę, czym sobie na jego pogardę zasłużył, bo niczym mu nigdy nie uchybił poza wypełnianiem woli ojca, który to jego, jako najzdolniejszego z braci, na swojego następcę wyznaczył przed laty.
— Andrzej... — mruknął jedynie Jogaila, gdy wzrok przyrodniego brata padł na niego.
— Wielki Jogaila... Umiłowany syn, ulubieniec ojca.
— Ojciec wszystkich z nas kochał! — warknął, bo krew się w nim zagotowała na te obelżywe słowa.
Jogaila stanął naprzeciw starego Olgierdowicza i wymierzył w niego ostre spojrzenie, ale wolne od wzgardy.
— Jednakowo? — dodał cynicznie Andrzej. — Myślisz, że gdyby żyw był, kogo pierw by ratował, Ciebie czy twojego Skirgiełło?
Jogaila spuścił wzrok ze wstydem, bo zdaje się, znał odpowiedź i spojrzał przepraszająco na Skirgiełłę, który przełknął ślinę z trudem i zacisnął szczękę jeszcze mocniej.
— Zamilcz i o przebaczenie brata proś... — wycedził przez zęby Skirgiełło. — A może się ulituje...
— Prawdę mówię — rzekł, zerkając na księcia trockiego. — Ja nigdy ojca nie miałem, odkąd wasza matka zajęła łoże mojej mać! Ilu was miała? Suki mniej szczeniąt dają!
— Ale jednego ojca mieliśmy! — dodał Jogaila surowym tonem. — Gdzie byłeś, gdy umierał? Nawet stary stryj Kiejstut trwał przy ojcu do końca!
— Miałem przyjechać, byś mnie zabił jak potem jego?
Jogaila pokręcił głową z bezsilności.
— Twoja śmierć na nic mi potrzebna. Ojciec zostawił Litwę nam, Olgierdowiczom... Bez nas będzie słaba — wyjaśnił głosem pełnym żalu, która zamieniła się w złość. — Więc dlaczego zdradziłeś? Z zawiści? Pychy?
Mina Andrzeja zrzedła, ale na krótko czuć było w nim zmianę.
— Złóż hołd, a pójdzesz wolno...
— Ja, a na co? Teraz masz inne sojusze... poprzez łoże. Ale jakoś syna z tego nie ma... — zaśmiał się Garbaty.
Skirgiełło pacnął brata w ramię.
— Co, Jogaila? Nie uczyłeś się od ojca, jak się syna płodzi? A może twoja węgierska sucz jołowa...
Jogaila nie zdążył wrzasnąć na niego, gdy Skirgiełło uderzył przyrodniego brata z pięści w nos. Stary Olgierdowicz zatoczył się, ale to nie powstrzymało księcia trockiego od wymierzenia kolejnego razu z główki. Garbaty upadł na deski i krwią się zalał, gdy Jogaila pojmał brata iprzytrzymał za kaftan, a sił musiał w to włożyć więcej niż zwykle, bo Skirgiełło jak opętany się zachowywał, jakby w jakiś przedziwny amok wpadł.
— Dość! Zabrać go! — krzyknął do strażników, którzy jak na alarm wtargnęli do komnaty.
Jogaila puścił starszego księcia, który wrzasnął głośno, jakby z piersi coś wypuszczał i poprawił potargane włosy.
— Rozum postradałeś! — krzyknął na niego, gdy zostali sami.
Skirgiełło oddychał ciężko, pochylony nad stołem, którego się kurczowo trzymał, plecami do wielkiego księcia.
— Należało się psu...
— Coś ty narobił? Teraz to na pewno na naszą stronę nie przejdzie!
Skirgiełło wymierzył w wielkiego księcia oskarżycielskie spojrzenie, bo nie pojmował tego, co właśnie usłyszał.
— Żonę twoją obraził, a ty chcesz się z nim układać?
— Więc ty dałeś mu po gębie...
— Ktoś musiał, skoro ty honoru Jadwigi nie zamierzałeś bronić!
Jogaila zagryzł zęby, ale nie zdążył nic rzec, bo sługa się zjawił.
— Panie... Książęta Wigunt i Korygiełło obwieścili swoje przybycie na zamek.
— A oni tu czego? — mruknął wciąż poirytowany książę trocki.
— Milcz — rzucił do brata, nie patrząc na niego, bo w tej chwili najchętniej kopnąłby go w rzyć na dowidzenia. — A ty proś ich.
***
Jogaila zasiadł na tronie ociężale, bo takiej wieści się dziś nie spodziewał.
— Niedobrze... — rzekł jedynie i zamyślił się.
Jeśli wieść nie była krzyżacką plotką, Katarzyna zapragnęła po latach panowania przyłączyć Ruś Czerwoną do Korony, zgodnie z prawem, jakie nadał jej król Ludwik, do czego pewnie dążyli uparcie Polscy Panowie. Problem stanowili jedynie Węgrzy, którzy od lat te ziemie za swoje uważali i jak domyślał się, łatwo z przywilejów nie zrezygnują... To oznaczało wojnę między dwoma ukochanymi siostrami jego żony.
Ale czy to była szansa dla Litwy?
— A czemuż to? — spytał zdziwiony Korygiełło. — To nie nasza wojna... Nie nasze ziemie.
— Jak się baby za łby wezmą to nic z Rusi nie zostanie... — westchnął Wigunt i zagryzł kawałem mięsa, jaki podano do stołu.
— Dlatego je uprzedzicie — rzekł zamyślony Jogaila, patrząc na zdumione twarze swych młodszych braci.
— My? — Wigunt posłał wielkiemu księciu zimne spojrzenie.
— Sprzeciwiacie się?
— Czekaj, Jogaila...— wtrącił Skirgiełło, który całą ucztę wiedział zasępiony w kącie sali i nawet nie spojrzał w kierunku Jogaiły. Jeśli reszta z książąt to zauważyła, żaden z nich nie odważył się tego dosadnie skomentować.
— Chcesz je zdobyć dla siebie?
Od lat Litwa biła się o nią z Węgrami i ledwie udało się zażegnać konflikt układem małżeńskim z Jadwigą. To Opolczyk wywiózł z Bełza święty obraz, który tak ceniła jego matka gdzieś w głąb królestwa polskiego. Ale czy chciał ją z powodu urażonej dumy?
Nie. Chciał ją zdobyć dla Jadwigi. Jeśli dobrze rozumiał słowa Ragany, które zaszyły mu się pod skórę, jego żona nie odda mu się w pełni i nie obdarzy uczuciem, jeśli Litwa i Korona nie połączą się w jedno. Może właśnie to próbowała mu przekazać wiedźma?
Jogaila uśmiechnął się do siebie.
— Oszalałeś, bracie... — skwitował Wigunt.
— A co z Krzyżakami? — martwił się Korygiełło. — W każdej chwili mogą najechać Wiznę...
— Albo zabiorą nam całą Żmudź...
— Skirgiełło się nimi zajmie. Najdzielniejszy rycerz na Litwie — rzucił ze śmiechem Jogaila i poklepał brata po plecach, ale ten wyrwał się mu i posłał mu poirytowane spojrzenie.
Jogaila westchnął, bo nie chciał brata urazić, jeno przestrzec przed nieroztropnym postępowaniem, by ustrzec go przed śmiercią, do której zbyt mocno go ciągnęło.
— Tylko ciekawe co nasz książę Jadwidze powie, gdy się dowie, że chcesz wytoczyć wojnę przeciwko jej siostrom...
— Gdzie dwóch spór toczy, tam trzeci widzi korzyść — rzekł z uśmiechem w kąciku do Skirgiełły.
Oczyma wyobraźni już widział jak przywodzi na dziedziniec sztandar, dla Jadwigi zdobyty, aby odtąd mogła się nazywać jedyną Panią i Dziedziczką Rusi. Włączyłby wówczas Rus Czerwoną do Wielkiego Księstwa Litewskiego, uczynił księstwem, a Jadwiga mogłaby przestać być lenniczką Katarzyny. Na ziemi dobrzyńskiej mu nie zależało i mógłby ją nawet Krzyżakom oddać w zamian za chwilowy spokój na Żmudzi. Kiedyś i tak do niego wróci... Kiedy zada Państwu Krzyżackiemu cios tak dotkliwy, że już się z kolan nie podniosą.
— Będziesz mieć wojnę na północy, południu, wschodzie i zachodzie...
— Litwie nie straszny żaden wróg... — rzekł krótko, gdy umysł jego zapędził się w swych śmiałych snach o potędze.
Skirgiełło przyjrzał się bratu podejrzliwie, a że z księcia można było czytać jak z księgi, łatwo wysnuł swe wnioski. I złość w księcia trockiego uderzyła, podszeptywana zazdrością.
— Byłeś u Ragany... — dodał książę Skirgiełło, przypominając sobie, jak kazał po nagle nią posłać. — Na rany Chrystusa! Znów mąci ci we łbie czarami!
Młodsi książęta spojrzeli po sobie, czując w kościach narastającą awanturę i woleliby zejść z oczu starszych braci z obawy przed ich gniewem, ale to Jogaila jednym spojrzeniem ich odprawił.
— Zostawcie nas — rzekł do nich łagodnie, a ci posłusznie opuścili komnatę, choć, jak domyślał się, zapewne podsłuchiwali z uszami przyklejonymi do drzwi.
— Nie wspominaj przy braciach o Raganie... — ostrzegł wielki książę, patrząc z niezadowoleniem na starszego księcia.
Skirgiełło długo stał w milczeniu, jakby słów mu nie starczyło na brata, a minę miał zawziętą i wzrok zimny jak lód.
— Nie rozumiem cię już, Jogaila — mruknął zmęczonym głosem, jakby właśnie ubił wielkiego tura. — Najmądrzejszy z nas jesteś... a czasem jak głupi osioł.
Jogaila zaśmiał się w głos, bo choć przez brata pobrzmiewał gniew, czuł jego miłość i szczere oddanie, które cenił sobie bardziej niż wszystko inne na tym nędznym, parszywym świecie.
— Bo nie widzisz daleko... A ja tak.
— Oby tylko Jadwiga ci tych ślicznych oczu nie wydrapała.
Jogaila odwrócił głowę w stronę brata, tracąc na chwilę rezon. Gdyby Skirgiełło wiedział dlaczego pragnął zdobyć Ruś, na pewno by go wsparł. Ale Jogaila nie chciał jeszcze wspominać o tym, co prawiła kapłanka. Czuł, że powinien zostawić to tylko dla siebie. A gdy odbierze Węgrom Ruś, ci wesprą nową Andegawenkę na tych ziemiach, jego żonę i nawet Jadwiga nie będzie się mu sprzeciwiać.
— Ani słowa Jadwidze o tym wszystkim... Sam jej powiem w swoim czasie.
— Popełniasz błąd. Jeszcze wspomnisz moje słowa.
Wielki książę odprowadził księcia trockiego do wrót komnaty, ale nawet wtedy nie wycofał się ze swych śmiałych dążeń.
Skirgiełło
Korytarze zamkowe, Zamek w Wilnie, kwiecień Roku Pańskiego 1388 roku.
Skirgiełło szedł wzburzony, nie patrząc pod nogi, dlatego pierw poczuł, a dopiero potem ujrzał, że ktoś mu zaszedł drogę.
— Książę...
Pan litewski zamrugał, a ujrzawszy przed sobą Jadwigę, położył jej obie dłonie na ramionach i delikatnie od siebie odsunął.
— Wybacz, pani...
Jadwiga uśmiechnęła się niepewnie i bacznie zaczęła się twarzy księcia przyglądać. Chyba coś jej się w wyrazie księcia nie spodobało, ale nic nie rzekła.
— To pewnie twa gorąca chęć modlitwy cię zaślepiła. Zmierzałeś do kaplicy, prawda książę?
Skirgiełło wybałuszył oczy i zamarł, nie wiedząc co odpowiedzieć. Przecież do kaplicy jest w przeciwnym kierunku, pomyślał. Nie śmiał jednak księżnej w jej domysłach poprawiać.
— To się dobrze składa, bo ja również chcę się pomodlić. Możesz mi potowarzyszyć, jeśli zechcesz.
Książę westchnął, bo najmniejszą miał teraz ochotę na klepanie pacierzy w ciemnej kaplicy. Marzył o winie lub słodkim miodzie, które strumieniem rozgrzewałyby jego zaschniętą gardziel...
— Chyba mi nie odmówisz, prawda?
Domyślając się, iż to pewnie jakiś podstęp jego szwagierki, dał się poprowadzić w stronę kaplicy, gdzie wbrew swej woli klęknął przed krzyżem tuż obok Jadwigi. Co prawda przywoływał z pamięci ruskie psalmy, jakie udało mu się ku własnemu zdumieniu zapamiętać, ale mało w tym było szczerości.
Gdy zerknął na nią, czy ona też tylko udaje, że się modli jak on, zobaczył na jej twarzy takie skupienie, iż mowy nie było, by jej modlitwa nie szła z serca. Szeptała niezrozumiałe łacińskie słowa z zamkniętymi oczami, trzymając w ręku różaniec.
Książę odczekał, aż skończy i wstyd mu trochę było, że jego nie stać na pokorne modlenie. Wszystko słyszał, nawet piszczenie szczurów gdzieś w oddali, a w pewnej chwili kroki zadudniły mu w uszach, dobiegające z końca salki. Nie odwrócił głowy, ale czuł, że to Jogaila się im przyglądał, bo rozpoznawał jego prędki chód.
Gdy wyszli z kaplicy, książę spostrzegł pewną zmianę w Jadwidze i nie o odzienie chodziło, które przytłaczało szarością, a coś, czego nie potrafił do końca nazwać ani objąć rozumem. Była pogodniejsza niż zwykle, twarz miała lekko zaróżowioną po długim przebywaniu na słońcu. A oczy jej błyszczały niczym perły w jej naszyjniku z krzyżem, jaki nosiła na piersi.
— Dawno się tak nie uśmiechałaś... — stwierdził, choć może nie powinien swych myśli puszczać tak wolno.
— Modlitwa daje ukojenie, jeśli szukamy pocieszenia...
Skirgiełło spuścił wzrok, ale czuł na sobie baczne spojrzenie księżnej, które oblazło księcia jak mrówki.
— Czy i na ciebie ono spłynęło, książę? Martwisz się czymś.
Książę trocki przystanął, zdumiony.
Jadwiga czasem miała oko bystrzejsze niż medyk. I w głowie mu się nie mieściło jak niewiasta może być tak mądra, piękna i łaskawa jednocześnie.
— Znów się pokłóciliście... — rzekła z westchnieniem.
— Nie zawsze się z Jogailą zgadzamy... — rzekł jeno, by nie martwić Jadwigi.
Prędzej by sczezł niż wyjawił, co tym razem wymyślił wielki książę Jogaila, któremu chyba w zadzie od władzy się poprzewracało.
— Twój brat bywa uparty... — rzekła rozbawiona Jadwiga.
— Matka to samo mówiła. Wiecznie jej się sprzeciwiał. Z braćmi często się kłócił. Tylko ojciec zawsze mu ulegał... Nawet jak złamał palec u nogi, uparł się, by jechać na polowanie z ojcem. Matce się to nie spodobało... — Zaśmiał się, patrząc w kierunku Jadwigi, a gdy ujrzał jej zaciekawienie, zdziwił się. — Nie wspominał?
— Nie... nie mówiliśmy o tym — przyznała i ogarnął ją smutek, iż książę nie dzielił się z nią najprostszymi rzeczami.
Skirgielle żal się królewny zrobiło, więc dodał:
— Ojciec uwielbiał Jogaile. Od zawsze stawiał na niego, ledwie przerósł stołek. A gadał jak najęty, odkąd trzy wiosny skończył. Zadawał wiele pytań, którymi naprzykrzał się matce, ale ojciec był zadowolony...
Coś mocno zakuło księcia w dołku na wspomnienie tych nielicznych chwil z ojcem sam na sam, które udało mu się wyszarpać, choć w żadnym z nich nie udało się księciu podziwu ojca wywołać, czego mu nie raz brakowało, ale prędko czarcie myśli odegnał od siebie jak natrętną muchę od słodkości.
— To musiało być trudne... dorastać wśród tylu braci — zauważyła księżna, której twarz na moment sposępniała.
Książę litewski spojrzał na królewnę z uśmiechem.
— Wilno to nie Buda. Tutaj szybko nauczyłabyś jak się rozpychać łokciami. Walczyć o swoje. Raz nawet tak przyłożyłem Jogaile, że do dziś na bliznę na brodzie — dodał ściszonym głosem, pochylając się nad drobnym ramieniem Jadwigi, by przypadkiem nie zdradzić sekretu księcia przed służbą, bo Jogaila kazałby wygarbować mu skórę.
Jadwiga zaśmiała się wesoło, a w sercu Skirgiełło cieplej się zrobiło, że udało mu się znów królewnę rozśmieszyć.
— Tylko dalej nie pojmuję... Dlaczego ja się go tak boję, skoro ledwie sięga mi do brody — Sam się zaśmiał, choć jego wesołość była pozorna i Jadwiga zdawała się to dostrzegać.
— Bo go miłujesz — stwierdziła, patrząc księciu głęboko w oczy. — I on miłuje ciebie.
Książę Skirgiełło pozwolił sobie odwzajemnić spojrzenie. Jadwiga dojrzała wówczas w oczach książęcego brata te wszystkie cechy, za które brat od dawna go cenił i kochał: miłość, oddanie, wierność, lojalność. Dziki może był i nieokiełznany jak niespodziewany podmuch wiatru, ale... można było mu ufać. Jego poczciwość otwierała serce, które miał czyste, a intencje zawsze na wierzchu, bez oszustw i kłamstw.
Wówczas i jej serce się otworzyło i zrozumiała to co Jogaila wiedział już od dawna: jak łatwo było miłować księcia Skirgiełło.
Jogaila
Komnaty wielkiej księżnej, tego samego dnia, wieczór
Zmrok już zapadł, gdy wreszcie mógł widzieć się z małżonką. Czasem miał wrażenie, że łatwiej o posłuchanie u samego papieża niż u jego własnej żony, która zajęta była niczym pracowita mrówka. To przyjmowała dworzan ze skargą, to na rynek się udawała, by rozdać jadło i grosze dla biednych. To doglądała prac przy budowie kościoła w Wilnie. Złośliwie księciu niegdyś na myśl przeszło, iż umyślnie wynajdywała sobie sprawy, które wymagały jej interwencji, bo stroniła od jego towarzystwa.
Ale czy zdołałby winić ją za jej dobre i szlachetne serce, które wszystkim naokoło okazywała? Za to właśnie ją umiłował, czego coraz bardziej pewny był. I mógłby to całemu światu wykrzyczeć, gdyby Jadwiga, jego słodka, niewinna Jadwiga, mu na to pozwoliła.
Drzwi od komnaty sypialnianej były uchylone, gdy po cichu tam wszedł. Zastał ją, jak nie inaczej, na klęczniku, pogrążoną w głębokiej modlitwie.
Książę przystanął, zadumany i dziwne myśli go ogarnęły. Nigdy wcześniej nie widział jak się oddaje modlitwie z takim zapamiętaniem, zwykle przerywał je, zasypiał lub wychodził nim zaczynała. Teraz ten widok tak księcia za serce chwycił i swym pięknem zafascynował, iż rozkochanym wzrokiem patrzył jak Jadwiga wzywa swego Boga, choć słów żadnych nie rozumiał wcale.
Długo tak stał, wsparty o framugę drzwi. Jeno patrzył, a bał się przy tym nawet oddychać, by nie zakłócić jej spokojnej modlitwy. I on jakiś większe ukojenie poczuł, jakby zwierz, jakiego miał w sobie, nagle potulny się stał jak baranek.
Musiał chyba czymś się zdradzić, bo Jadwiga nagle odwróciła głowę w jego stronę.
— Jagiełło...
Uśmiechnął się w kąciku, bo słowo to wyszło z królewny przypadkiem, gdyż oblała się pokaźnym rumieńcem. Już wcześniej słyszał, jak jacyś polscy dworzanie, którzy przyjechali wraz z nią z Budy tak go ukradkiem nazywali, ale z ust Jadwigi znacznie ładniej ono brzmiało.
Posłał żonie pospieszne, ale ciepłe spojrzenie, a wtem jego wzrok sięgnął krzyża, jaki wisiał tuż przy jej łożu jak jakiś strażnik. Nie raz się zastanawiał, czy zasypiając, królewnie nie śniły się koszmary, gdy patrzyła na rany, jakie zadano temu biednemu człowiekowi.
Podszedł bliżej klęcznika, z którego ona nie zdążyła jeszcze zejść, nie mogąc oderwać oczu od tej tajemniczej postaci, przed którą nawet jego matka tak drżała, a nie znał dzielniejszej niewiasty.
Spodziewał się, iż stając z nim twarzą w twarz, pierwszy raz tak blisko, poczuje w sobie jakieś drgnięcie, światło, które go oślepi, co by w końcu uwierzył, iż Wszechmocnego Boga miał przed sobą, ale... nie czuł nic. Widział tylko dwa kawałki drewna i figurę z brązu.
— To do niego tak się modlisz? — spytał cicho, choć sam nie wiedział czy pyta siebie czy ją, jak i tego, czy to pytanie faktycznie opuściło jego głowę.
— Do jego ojca w niebie — odparła, a on nabrał pewności, że nie rozmawiał sam ze sobą.
— I o co go prosisz? — dodał, wciąż wpatrzony w wykrzywioną bólem twarz Chrystusa.
— O pomyślność naszych ojczyzn, o miłosierdzie dla wszystkich ludzi dobrej woli, o łaskę dla ubogich i cierpiących. O dobrego męża.
— I słucha? — rzekł z przejęciem, ale nieukrywanym powątpiewaniem.
Jadwiga wstała z klęczek i przyjęła dłoń księcia, którą do niej wyciągnął.
— Zawsze.
Niemożliwe, rzekł do siebie w myślach. Kto by chciał słuchać biadolenia chłopów, starych, zgorzkniałych bab i młodziutkich niewiast tak bez porządnej ofiary z bydła i płodów ziemi?
— A jak odpowiada? Piorunem? Deszczem?
Księżna się zaśmiała, przez co na twarzy księcia jawił się spory niepokój, iż coś źle powiedział. Nie chciał, by Jadwiga dworowała sobie z niego, ale śmiech żony tak mu do gustu przypadł, że wyjątkowo się nie obraził.
Węgierska królewna usiadła na łożu, ciągnąc księcia za sobą, bo żadne z nich nie wypuszczało swej dłoni z objęcia.
— Nie... Daje inne znaki. Ale nie zawsze chcemy ich słuchać — odparła zamyślona, spuszczając na chwilę wzrok na ich złączone dłonie. — Czasem nie odpowiada, byśmy sami znaleźni jego słowa.
— To skąd wiesz, że czynisz słusznie?
Spojrzenie Jadwigi spotkało się z tym księcia, który patrzył na nią teraz nie jak na miłą mu niewiastę, a mądrą głowę, nauczyciela, co mu odpowie na wszelkie zapytania.
— Wszystkie odpowiedzi masz tutaj — rzekła i położyła mu dłoń na piersi, tam, gdzie biło jego litewskie serce. — Boga nosi się w sercu. To ono wskazuje nam drogę.
— Wolę, gdy ty to czynisz... — odparł szeptem, a usta jego żony rozchyliły się bezwiednie. — Ty jesteś moją gwiazdą w ciemności, Jadwigo. Moim światłem. Moją Gyvatė...
Oczy jego pięknolicej Andegawenki rozbłysły, czyniąc ją jeszcze urodziwszą, ale na krótko, bo uciekły od wielkiego księcia, szukając pocieszenia w pościeli, a nie w mężu.
— To Boga winieneś szukać, nie mnie — rzekła posępnym głosem królewna.
Wielki książę, pojmując, iż nieświadomie tej anielskiej duszy jakiś ból zadał, spojrzał ostatni raz na Jezusa zwisającego ze ściany, jak na sprawcę tego, że jego umiłowana żona cierpiała, a potem znów na ukochaną Jadwigę i rzekł, nie bez zastanowienia czy jego czyn nie za prędki się wyda księżnej, niewłaściwy.
— Nauczysz mnie jak się modlić?
Jadwiga uniosła głowę, wyraźnie zdumiona.
— Do twojego Boga... — dodał niepewnie.
Na twarzy córki węgierskiego króla wyrósł uśmiech szczery i przepełniony nadzieją. Jej błyszczące źrenice jaśniły radośnie, ale innym światłem, ciepłym i otulającym jak płomyki świec w mroźny dzień, tak mocno, że księciu wstyd się zrobiło, że tak się pospieszył.
Pierwszy jednak zsunął się na podłogę, uklęknął i pomógł to samo uczynić Jadwidze. I tak klęczeli naprzeciw siebie pod czarnym krucyfiksem, wpatrzeni w siebie i sobie oddani.
Niemały to był dla księcia wysiłek, by skupić myśli na czymś innym niż żona, ale pragnął dziś jej szczęścia, że bodaj sto pacierzy by odmówił, byle w Jadwidze nigdy nie zgasła już ta radość, która ją całą wypełniła. Nie wiedząc co czynić, czekał, bo choć widział matkę i siostry przy modlitwie, niewiele z chrześcijaństwa tak naprawdę znał.
Uniósł ręce nieśmiało w górę i zamarł, bo naszła go wątpliwość, czy nie kradnie teraz czegoś, co święte dla jego żony było, ale przełamał się, czując na sobie ciepło jej dłoni.
To Jadwiga chwyciła jego ręce w swoje drobne rączki i złączyła je razem do modlitwy. Tak jak w jego śnie. Zląkł się na myśl o dalszej części sennej mary i chciał to szaleństwo, które sobie uroił przerwać, ale wystarczyło, że spojrzał na Jadwigę, w jej oczy szkliste od wzruszenia, czystym szczęściem przepełnione, że wytrwał, a trwoga wnet opuściła jego ciało.
Jadwiga nie zniknęła, trwała przy nim, bo żar z ich złączonych dłoni bił od niej jak rytm serc, które wspólnie niosły pieśń dla jej Boga. Czuł jej dobroć, opiekuńcze dłonie i ciepłe spojrzenie.
— Ojcze nasz, któryś jest w niebie... — Zaczęła słabym głosem w mowie ruskiej i przełknęła ciężko, jakby mowę coś jej odebrało.
Jogaila zawahał się, bo i jemu dziwna gula w gardle stanęła, a nie należał do osób nadto wrażliwych. Miał już powtórzyć słowa za żoną, bez głębszego przemyślenia, ale głowa sama podpowiedziała mu co powinien uczynić.
Przymknął na moment oczy, by nie stracić skupienia, które z takim trudem ledwie zbudował, po czym rzekł cicho:
— Tėve mūsų, kuris esi danguje... *— mówił po litewsku, tłumacząc słowa Jadwigi.
Jakoś łatwiej przez gardło mu modlitwa przechodziła, gdy używał litewskiej mowy. A też naiwnie sądził, iż bogów swoich nie urazi, gdy ten jeden raz pomodli się z żoną, bo przecie jej Bóg nie mógł znać jego języka, wszak kraj jego wciąż dziki był i nieochrzczony, więc i modlitwy Bóg nie usłyszy. I spokojniejsze miał przez to książęce sumienie.
Jadwiga zamrugała, nie do końca spodziewając się tego, co wypadło z ust księcia, ale uśmiechnęła się delikatnie, jeszcze bardziej wzruszona.
I tak odprawili modlitwę, książę po litewsku, Jadwiga po rusku, klęcząc naprzeciw siebie, niby oddaleni i sobie obcy, a jednak tak blisko ze sobą związani. Odtąd jednym stali się ciałem, jednym sercem i jedną myślą.
— To już? — spytał cicho książę, gdy oboje skończyli, a cisza niosła ze sobą słodką obietnicę. — Wystarczy cudze słowa klepać?
Przed katem by się nie przyznał, ale cisza, jaka po modlitwie zapadła i w nim nieopisane wrażenie wywołała, że bał się odezwać, by tej aury nie zakłócić zbędnymi słowami.
Głowa Jadwigi zabawnie przekrzywiła się na bok.
— Możesz używać własnych, jeśli tego pragniesz...
Jogaila przełknął głośno, wpatrując się w oczy swej żony, którą sam sobie wybrał.
Jedyne czego teraz pragnął...
I nim myśl wartka zdążyła zwolnić, książę pochylił się i przybliżył do ust Jadwigi, które chciał posiąść, a z czym walczył nie potrafiłby nawet, gdyby mu zakazała.
Serce uderzało mu w piersi jak młot, dech przyspieszał, bo pokusa zbyt wielka była, by ją w sobie zdusić. I nie prosząc o pozwolenie, wziął sobie je, kradnąc sobie ten pocałunek.
Jadwiga zesztywniała, ale nie odsunęła się. Pocałunku jednak nie oddała, więc sam odstąpił. Rozdzielił ich usta, westchnął cicho, przymykając oczy i oparł czoło o jej czoło. Oczu nie otwierał, wiedząc, iż ona swoje miała zamknięte. Bo choć teraz ciemność spowiła ich wzrok, widzieli się sercem, które we wspólnym rytmie zabiło.
— Jadwigo... — rzekł szeptem, niemal bezgłośnie, na co odpowiedziała.
— Jogaiła...
Choć mogliby tak trwać, jakby kto na nich czar rzucił i w kamienie zamienił, nadeszła chwila, w której książę litewski podniósł głowę, składając na czole żony pocałunek.
Przeniósł się z nią na łoże i usiadł na nim wygodnie. Jadwiga patrzyła na niego niepewnie, zawstydzona jego obecnością, do której nie zdążyła jeszcze należycie przywyknąć.
Wolał więc zapytać, czy nie sprawi jej przykrości, jeśli zostanie.
— Czy mógłbym tu spędzić noc, pani?
Oczy Jadwigi rozszerzyły się z lęku.
— Chcę zasnąć, mając cię u boku — wyjaśnił, by nie musiała się niepokoić, że ją dziś tknie.
Jadwiga uśmiechnęła się z wdzięcznością, ale zamiast coś rzec, przysunęła się i wyciągnęła ręce do księcia. Drżącą dłonią dotknęła guzika jego kaftana, który z trudem odpięła.
Zaskoczony książę powiódł tam wzrokiem, ale zignorował rubaszne myśli, do których daleko było jego księżnej. Jadwiga pomogła mu z kaftanem, pozostawiając go w koszuli, a z resztą poradził sobie sam, gdy jego żona nie patrzyła.
Usiadł na łożu i przyciągnął Jadwigę do siebie, obejmując tak, że położyła się i oparła głowę na jego ramieniu. Nakrył ją pierzyną, aby nie zmarzła, bo samemu ciepło mu było. Nie dbał o siebie, bo w tej chwili nie chciał przerywać tej ciszy, tego ciepła. Nic znaczenia nie miało jak to, że był tu teraz przy Niej i mógł spojrzeć te oczy nieziemskie. Na Jego anielice.
Wiedząc, iż na miłowanie przyjdzie czas, ogarnął go spokój i przyglądał się w ciszy jak bezwiednie jej czułe palce znaczą wędrówki po jego piersi, pod którą serce księcia uderzało jak kościelny dzwon.
— Jaka cisza... — rzekła Jadwiga rozmarzonym tonem. — Jaki spokój... — Pocałował ją opiekuńczo w czubek głowy. — Nie chce, aby cokolwiek go zniszczyło... — Poczuł, jak opiera policzek i wtula się niego mocniej.
Odnalazł jej dłoń i złączył razem.
Wtem przypomniał sobie o Katarzynie i Marii, i zapragnął wyznać prawdę. Jej szczere oczy zasługiwały na prawdę.
— Wybacz, najmilsza, że muszę go zburzyć... — rzekł, spuszczając głowę.
— Co się stało? — zapytała z przerażeniem tak potężnym, że i on je w sobie poczuł.
Wnet pożałował, że języka za zębami nie trzymał, że na szczerość mu się zebrało. Oddałby swój najlepszy miecz, aby to światło w jej oczach nie zgasło.
— Ruszam w objazd — rzekł po chwili, w której oboje oddech wstrzymali. — Osadzę Garbatego w Krewie.
Skłamał okrutnie, choć i tak planował tę podróż. Postanowił własnoręcznie odprowadzić Olgierdowicza do lochu jak to powinien był uczynić ze stryjem Kiejstutem, nim dopadł go skrytobójca. Może wówczas oskarżenia o zadanie mu śmierci, by nie było i nie splamiło jego honoru.
— Dobrze — odpowiedziała sennie.
Uśmiechnął się w kąciku.
— Tylko tyle? Nie będzie lekcji miłosierdzia? — zapytał zdumiony tym, że jego żona potrafiła być potulna jak baranek, kiedy tylko tak zdecydowała.
— To brat, racja to, ale... Wierzę, że postępujesz słusznie.
— Śpij, Jadwigo — szepnął, zwieszając głowę.
Wstyd go wielki ogarnął, bo przecież nie wiedział, czy postępuje słusznie, ale zdobędzie Ruś.
Dla Jadwigi, ale też po trochu dla siebie...
Jadwiga
Komnaty wielkiej księżnej, przełom maja i czerwca Roku Pańskiego 1388 roku.
— Biskupie... Co za radość! — szepnęła uradowana Jadwiga na widok konsekrowanej głowy w swojej komnacie i wyciągnęła ręce w kierunku kanonika. — Jak miło ujrzeć znajomą twarz...
— Ależ wyrosłaś, królewno... Księżno — poprawił się, otrzepując z zakłopotania i rozejrzał się wokół siebie. — A gdzie twój... drogi małżonek?
Jadwiga czuła, że biskupowi nie w smak było wspomnienie jej męża, ale gdyby miała znów się tym przejmować, nie byłaby w stanie wyjść z własnego łoża bez lęku, że grzeszy.
— Na polowaniu... — wyjaśniła, nie wchodząc w szczegóły. — Chodźmy do kaplicy, obejrzysz, jakie piękne dary przysłała Maria dla kościoła w Wilnie...
— O niej też pragnę z Tobą pomówić, pani...
Jadwiga zatrzymała się i pobladła z obawy przed złymi wieściami.
— Coś się stało Marii? Maria źle się czuje?
— Nie... nie — uspokoił Radlica, posyłając księżnej pogodne spojrzenie. — Ale może ty przemówisz siostrom do rozumu.
— W jakiej sprawie?
— Nic nie wiesz, pani? — zdziwił się. — W sprawie Rusi, o którą są w sporze z Katarzyną.
Biskup na spokojnie wyjaśnił królewskiej córce powody zwady, jaka zaszła między siostrami, dobierając łagodnych słów, gdyż jako medyk lękał się, iż wieść ta znów źle wpłynie na zdrowie królewny.
Przykro się Jadwidze zrobiło, że dwie królowe, jej dwie ukochane siostry, które darzyła olbrzymim szacunkiem postanowiły wejść w zatarg, zapominając czyjej krwi są.
— Maria i Katarzyna przeciwko sobie? — spytała, przechadzając się po komnacie raz w jedną, raz w drugą stronę. — Nie wierzę.
— Jeszcze wojna z tego będzie, jeśli nie powstrzymamy tego obłędu...
— Co radzisz zatem, biskupie?
— Napisałem już list do papieża z prośbą o boże wstawiennictwo i łaskę pojednania. A tobie radzę, byś zwróciła się do sióstr, by zaprzestały kłótni, bo przyniesie ono jeno nieszczęście...
— Tak zrobię —zgodziła się, zatrzymując. — Porozmawiać też z Jogaiłą?
Wzrok Radlicy w dół uciekł jak zawstydzonej panny na wydaniu, po czym spojrzał na nią jak na dziecinę, które jeszcze świata nie rozumie.
— Pani... nie sądzę, by w obecnej sytuacji książę zechciał...
Nie dokończył, bo u progu komnaty stanęła jedna ze służek.
— Pani... wielki książę właśnie zjechał na zamek. Jest na dziedzińcu.
— Nareszcie... — wyrwało się z ust królewny i nie mogąc powstrzymać uśmiechu, odwróciła się plecami do kanonika. — Wybacz biskupie, ale... dary będą musiały zaczekać. Prowadź do księcia — rzekła do sługi.
— Wybacz, pani, ale... Wielki książę zwołał wileńskich bojarów. Kazał ci przekazać, żebyś się go spodziewała po wieczornej mszy.
Księżna przełknęła ciężko, ale chcąc zachować kamienną twarz, uniosła głowę. Nie chciała dać poznać po sobie, iż nie znała powodu tego nagłego zjazdu.
— W takim razie pomodlę się za księcia. — Odeszła od sługi i uklękła na klęczniku.
Zacisnęła oczy, pod którymi zebrały się łzy tęsknoty. Szybko jednak przypomniała sobie, iż poślubiła litewskiego wielkiego księcia i nie zawsze może ją postawić na pierwszym miejscu. Cierpliwość jest cnotą, z którą ona musi nauczyć się żyć.
Złożyła ręce do modlitwy, ale nie zdążyła wypowiedzieć słów, bo zrobił to za nią biskup krakowski.
— A więc to prawda... — Przeżegnał się przelękniony. —... że Jagiełło zbiera wojska.
— Książę... — poprawiła go. — Nie zapominaj się, biskupie.
— Wybacz, królewno. — Radlica chwycił za poły swojego kaftana i przysiadł w ławie. — Ale wstrętną jest mi myśl, iż twój małżonek ostrzy sobie zęby na Ruś, kiedy moje dwie umiłowane królowe toczą ze sobą walki.
Jadwiga odwróciła się w stronę swojego spowiednika.
— Wojsko? Na Ruś?
Nagle zapomniała o modlitwie. Wstała, złożyła dłonie przed sobą i podeszła do biskupa.
— To nie ja winieniem to mówić, pani. Ale zasługujesz na prawdę. — Jan Radlica wziął głębszy wdech, zbierając się na odwagę, aby rzec, o czym prawiło się w Koronie i na granicy. — Książę Jogaiła planuje ruszyć zbrojnie na Ruś Czerwoną i Lwów.
— Zamilcz! — Podniosła ton, który odbił się echem od kamiennych murów komnaty — Znam mojego męża! To oszczerstwo!
Radlica nieco zlękniony buntowniczym zachowaniem swojej małej niegdyś, posłusznej królewny, spuścił wzrok. Któż to wiedział przecie, jakich bredni się nasłuchała królewna. Choć nie wątpił w jej szczerą wiarę, zaczynał mieć wątpliwości, czy małżeństwo z poganinem służy Jadwidze. Modlił się za nią codziennie, aby doznała łaski zbawiania, bądź też wybawienia od niesłusznego losu, jaki zgotowała jej własna matka.
— Wybacz, królewno — dodał ze skruchą.
— Księżno — poprawiła biskupa ponownie. — Wierzę, że to, co mówisz to prawda, ale też ufam Jogaile. Wiem, że nie zrobiłby nic przeciwko mnie i moim siostrom.
Radlica kręcił głową. Mógł się spodziewać, iż księżna da się omamić. Słyszał, iż miłowanie, nawet te szczere, które zsyła Pan, potrafi zmienić niektóre niewiasty, nawet te mądre, w bezwolne istoty. Miał jednak nadzieję, iż jego Jadwigę to nie spotkało. Że zachowała rozsądek i swój królewski majestat.
— Rad jestem, że przepełnia cię taka wiara w męża, ale... jako twój spowiednik i powiernik muszę to powiedzieć. Dla księcia Jogaiły znaczenie miał tylko tron, nie ty. Tron wielkiego księcia — rzekł, nim zdążył swoje słowa dwa razy przemyśleć.
Doceniał jednak mądrość Jadwigi, jedynej takiej andegaweńskiej lilii i wiedział, że może sobie pozwolić na więcej niż zwykły poddany, nawet na raniące słowa, które teraz zadały jej ukłucie w samo serce.
Księżna odwróciła głowę, ale biskup zdążył spostrzec łzy, które chowały się pod jej powiekami.
Księżna, miał rację Radlica, ceniła sobie jego szczerość i skłonność do udzielania rad, nawet kiedy o takowe nie prosiła. Dlatego właśnie chciała, aby został jej spowiednikiem. Bo tylko przy Bogu i przy nim mogła mówić o tym, czego najbardziej się bała, co ją bolało i czego pragnęła.
— Nie można mnie miłować jak niewiasty... — powiedziała płaczliwym tonem i ze wszystkich sił starała się nie rozpłakać.
Czuła w sercu wielką krwawiącą ranę, która jątrzyła się, piekła, aż nie mogła złapać tchu.
— Nie jesteś zwyczajną niewiastą, pani. Pochodzisz z wielkiego królewskiego rodu. Bóg wyznaczył ci inne cele niż miłowanie.
Słowa duchownego jeszcze mocniej zabolały węgierską królewnę. Ledwie trzymała się na nogach, ale udało jej się wrócić na klęcznik.
— Dziękuję za katechezę, biskupie. Teraz chcę zostać sama.
Posłuchał i bez zwłoki się oddalił.
— Boże miłosierny. Oddal od niej ten krzyż, który zrzuciłeś na jej ramiona...
Jogaila
Sala tronowa, tego samego dnia.
Jogaila skończył właśnie naradę z wileńskimi bojarami, którzy obiecali wesprzeć go zbrojnie w wyprawie na Ruś. Zbieranie oddziałów szło gładko i po myśli wielkiego księcia. Krzyżacy co prawda w każdej chwili mogli zaatakować, dlatego on postanowił zostać w Wilnie i w razie czego miasto obronić. Z oddziałami na Halicz planował wysłać Witolda i Sirputisa. To oni mieli obalić panującego w księstwie halicko-włodzimierskim Ścibora ze Ściborzyc i przyłączyć je do Wołynia i Podola. Choć Jogaila wiedział, że kuzyn nie jest mu do końca wierny, oddalenie go od Wilna było najlepszym pomysłem. Wiedział równie mocno, że z Jadwigą po swojej stronie może sobie rościć większe prawo do tych ziem. W końcu też była Andegawenką.
Katarzyna była w prawie, bo Traktat w Wyszehradzie mocował na Rusi Halicko-Włodzimierskiej jej panowanie, ale nie otworzono przed nią bram miast. Katarzyna utrzymywała przyjazne stosunki z Władysławem Opolczykiem, a jego jako byłego węgierskiego namiestnika nie poważano. Choć jak domyślał się Jogaila, nie popierał on wyprawy Katarzyny, widział w tym prywatny cel. Być może licząc, iż po włączeniu tych ziem do Korony, będzie mógł znowu tytułować się księciem ruskim. Lud Rusi tym bardziej nie był przychylny Marii i Lukemburczykowi, pamiętając jeszcze panowanie króla Kazimierza. Polscy Panowie również nie zamierzali drugi raz tych ziem ze swoich rąk wypuścić. Znany był ich konflikt z królową z Budy, która wcale nie rozumiała ich spraw, zażegnany jedynie na czas wyprawy. Choć rządziła nimi jako polska królowa, Węgierkę darzono mniejszym szacunkiem od nieobecnego króla Ludwika. Opolczyk, wydając odezwę do mieszkańców ruskich ziem z poparciem dla Katarzyny, wzbudził jeno ich niechęć i ci skłonni byli pozostawić status quo. Polskiej królowej nie udało się zaskarbić ich sympatii, a obawiali się jeszcze na to wszystko ekspansji litewskiej i wielkiego księcia, który choć zajęty wojną z Krzyżakami, mógł o ich tereny się pokusić. Litewskiego niedźwiedzia nikt tutaj nie chciał, bo plotki o tych barbarzyńcach nie milkły.
Bitwa pod Stubnem między siłami Marii i Katarzyny nie przyniosła rozstrzygnięcia. Mieszkańcy Gródka i Lwowa stawili opór, więc Katarzyna bojąc się gniewu bożego, kazała zaprzestać walk. Wojska polskie już od tygodni czekały na dalszy rozwój wypadków, rosło zniecierpliwienie.
Jogaila w tym właśnie upatrywał swoją szansę. Postanowił wysunąć pretensje Jadwigi do tych ziem jako córki króla Ludwika, która może zakończyć spór i stać się dla ludu ruskiego gwarantem stabilizacji. Trudne to jednako było, skoro Jadwiga nic o jego planach nie wiedziała i wiedzieć nie mogła, bo nigdy nie wystąpiłaby przeciwko swym siostrom.
Wielki książę zachodził teraz w głowę co ma czynić, aby swoich planów nie zdradzić, a zachęcić Jadwigę do działań dyplomatycznych. Wierzył w siłę jej rozumu i w to, że jednym listem przekonałaby lud ruski do siebie.
Krzątaninę jego myśli przerwało gwałtowne wtargnięcie do komnaty. Szczęk klamki go rozbudził, ale ledwie zdążył podnieść głowę, zaatakowały go słowa:
— Jak mogłeś?! — Nerwowy ton Jadwigi w głowie mu się nawet spodobał.
Początkowo nie spodziewał się, że sprawa, z którą do niego przyszła miała taką wagę. Wstał, uśmiechając się w kąciku i pokonał dzielącą ich odległość niespiesznie.
Spojrzał na żonę z góry, która wpatrywała się w niego spojrzeniem, którego nie znał.
— Jak mogłem co? — Już miał chwycić jej dłonie w swoje i zapytać o przyczynę tego wzburzenia, ale sama mu ją wyjawiła.
— Jak mogłeś wystąpić przeciwko mnie i moim siostrom. — Zacisnął szczękę ze złości, że jego tajemnica wyszła na jaw. — Ruś od zawsze należała do Korony. Jeszcze za panowania króla Kazimierza...
— Dość! — odpowiedział oschle, aż zmrużyła oczy, w których ujrzał autentyczny ból, jakby zadał jej cios.
Odwróciła się od niego i widział, z jakim trudem łapie oddech. Jej plecy unosiły się i opadały szybko.
— To nie tak...
Podszedł do niej ostrożnie, wyciągając do niej dłoń, ale bał się nawet położyć ją na ramieniu księżnej. Wyglądała tak krucho, że mogłaby się rozpaść pod jego palcami.
— Jadwigo... — szepnął uspokajająco tuż przy jej uchu.
Uniosła dłoń, którą zaraz zacisnęła w pięść i schowała, najwyraźniej w obawie przed samą sobą. Dopiero wówczas zdał sobie sprawę, jaki ból spowodował.
Poczuł wstyd, który palił go od środka.
— Wybacz, źle zrobiłem, że nic Ci nie rzekłem — dodał już głośnej, bo innych słów usprawiedliwienia nie miał.
Pragnął przyciągnąć Jadwigę do siebie, objąć całą i zabrać to cierpienie, którego był powodem.
— To Bóg daje nam ziemię. My mamy ją tylko uprawiać, nie grabić. — Jej głos drżał nieco, a w lekko szklistych oczach gdyby tylko mógł, ujrzałby całą dobroć i wierność, którą w sobie nosiła.
— Robię to dla ciebie, Jadwigo — szepnął ponownie i tym razem pozwolił sobie ją objąć za ramiona. — Rusini nie chcą Marii ani Katarzyny. Chcą prawdziwego władcy krwi piastowskiej. Ciebie.
— Zamilcz... — załkała, a wówczas objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
Oparła głowę o policzek wielkiego księcia, a on usłyszał jak wypuszcza powietrze. Wyswobodziła się z jego objęć i odwróciła się, gotowa stawić mężowi czoło.
— Nigdy nie zdradzę Marii ani Katarzyny. Nigdy tego nie zrobię — wypowiedziała z taką mocą, że teraz poczuł się, jakby sam przed nią na audiencji stał.
Oporu jej jednak nie rozumiał. Wszak to nie była zdrada, przynajmniej on jej tak nie pojmował. Jadwidze należała się ta ziemia, nie temu paskudnemu Opolczykowi, jej krewnemu.
— Te ziemie od wieków należały do Wielkiego Księstwa Litewskiego. Teraz mogą być nasze, bo jesteśmy w prawie. Zaprowadzimy tam pokój i zakończymy wojnę dwóch sióstr. Czyż nie tego chciałby Bóg?
— Nie popieram tego... — dodała, a smutny ton łamał księciu serce. — Ruś musi na powrót znaleźć się w granicach Królestwa Polskiego. Mój ojciec popełnił błąd, wcielając te ziemie do Węgier.
Jogaila westchnął zrezygnowany. Miał nadzieję, że Jadwiga przekona się do jego pomysłu, kiedy wyjaśni jej wszystko. Potrzebował jej wsparcia, bo zdania nie zamierzał zmieniać.
— Zapomniałaś już jak Węgrzy zaatakowali Bełz? Jak wywieźli stamtąd świętą ikonę? — dodał, nie potrafiąc ukryć swojej irytacji.
— Własny żal przez ciebie przemawia... — Pokręciła głową i spojrzała na męża z politowaniem.
Wówczas opanował własną złość i spuścił wzrok.
— Nie... — zaprzeczył, choć mało przekonująco, bo przy Jadwidze ujawniał to, co było głęboko skryte. — Poprzyj mnie, Jadwigo. To ty powinnaś zostać prawowitą dziedziczką Rusi.
— A układ w Krewie? — zapytała, spoglądając księciu śmiało w oczy.
Czyż nie po to było to wszystko — ich małżeństwo — w zamian za pokój między Litwinami a Węgrami? Czyż nie dlatego zgodziła się na to? Aby już żaden Litwin nie podniósł ręki na Węgra? Cóż ono teraz było warte? Książę nie był w stanie zobaczyć w żonie tych wątpliwości, ale spojrzenie, jakim go teraz obdarzyła, przeraziło go.
— To tylko słowa i papier. A słowa są jak liście na wietrze.
— "Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo" — rzekła, choć nie spodziewała się zapewne, że mąż zrozumie to co powiedziała. — A słowo dane mnie? — zapytała, czym jeszcze bardziej księcia zaskoczyła.
— Słowa danego tobie nigdy nie złamię, miła moja. — Uniósł jej dłoń i ucałował, choć wzrok jej nadal miał w sobie lód, który chciał skruszyć czułymi gestami.
Wiedział bowiem, że źle zrobił i jedyne czego pragnął było to, aby Jadwiga mu wybaczyła i wsparła.
— Wybaczysz mi? Wesprzesz mnie? — poprosił po raz kolejny.
Posłał jej czułe spojrzenie, dotknął kciukiem gładkiego policzka.
Chwile tak trwali wpatrzeni w siebie, aż w końcu chłód w jej błękitnych oczach stopniał, a Jadwiga spuściła wzrok.
Przytulił ją wówczas, bo nie tylko ona tego potrzebowała. Poczuł jej ciepło i to jak zapada się pod jego dotykiem.
— Potrzebuję cię, Jadwigo — rzekł cicho tak, aby tylko ona usłyszała.
Jadwiga nic już nie odpowiedziała.
Ale do czego mu ona była potrzebna, księżna już zastanawiała się w samotności, w otoczeniu swoich czarnych myśli i chłodnych murów.
_______________________________________
* "Ojcze nasz, któryś jest w Niebie".
Kilka słów od nas:
Po pierwsze musimy Was gorąco przeprosić za zwłokę. Rozdział szedł ciężko, może dlatego, że odwlekamy nieukniknione (kto wie, ten wie o co chodzi). Ale chyba nie nie wyszło najgorzej, chociaż nie ejsteśmy do końca zadowolone. Wy też pewnie znajdziecie sporo rzeczy, które nie przypadną Wam do gustu, ale chyba nie potrafimy pisać sielsko, anielsko o JJ ;) Emocje już opadły, przeszedł trochę spokojniejszy czas, więc rozdziały powinny być publikowane bardzej regularnie (postramy się wrócić do "raz w tygodniu", ale praca nie zawsze na to pozwala).
W każdym razie... jeśli ktoś dalej czeka, jesteśmy wdzięczne za okazane wsparcie i dziękujemy, że wciąż z Nami jesteście, chociaż historia JJ dobiegła końca ;)
Dziękujemy ♥♥ I spróbujemy się chociaż w częśći odwdzięczyć w kolejnym rozdziale.
A w nim... no chyba wiecie na co czekacie lol
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top