ⱤoɀʣìɑԎ 15

Skirgiełło

Komnaty książęce, Zamek w Wilnie. Noc, 26 czerwca 1386 roku.

Krew zdarzyła zaschnąć na dłoniach księcia, gdy próbował ją wytrzeć w czyste płótno. Wejrzał ostatni raz na rannego, którego oczy zastygły i zmętniały. Uznając, iż nic więcej nie mógł dla niego zrobić, bo jego dusza już pewnie znalazła spokój u Velinasa, skinął na sługę, by zabrał ciało.

Może to i szpieg był, zdrajca parszywy, ale też człowiek i nie po myśli księcia było rzucać go psom na pożarcie, jakby to zapewne uczynił stary stryj Kiejstut. Ten to dopiero draniem był.

- A co z tym drugim? - burknął pod nosem Olgierdowicz.

- Uciekł, panie...

Książę przymknął oczy, bo gniew zaczął w nim rosnąć, ale podszedł do dzbana, który do dna opróżnił, co uczucie nieco przytępiło. Westchnął tylko i kazał słudze odejść.

Zmęczony i obolały zszywaniem rozprutego brzucha (od jego własnego miecza), z którego to wnętrzności wypadały jak monety z upuszczonej sakiewki, bo ledwie zszył skórę w jednym miejscu, to w drugim ludzkie flaki wychodziły, wrócił do swych komnat, obmył twarz lodowatą wodą i opadł na ławie przy oknie.

Zadumany siedział długo, bo świtało już prawie, gdy się ocknął. Ale wcale nie o tym nieszczęśniku myślał, którego jednym ciosem życia pozbawił, a o tym, co go czeka, gdy on kiedyś oczy zamknie na zawsze. Czy spłonie w ogniu piekielnym, przed którym ostrzegała go mateczka, czy ujrzy twarz ojca po drugiej stronie... Dusza jego, jak sądził, splamiona krwią i złymi postępkami już jest spisana na straty, a on kolejny grzech do listy przewinień dziś dorzucił.

Można rzec, że on sam oddał duszę czystą i niewinną w nieochrzczone, bezbożne ręce swego brata, którego miłował nad życie, ale któremu daleko było do jego cnotliwej i świętobliwej żony. Bo tylko to na myśl księciu przychodziło, gdy pomyślał o Jadwidze: święta.

Sumienie księcia Skirgiełło jeszcze cięższe się zrobiło, bo choć wiedział, że jego najmilszy brat krzywdy jej żadnej nie zrobi, to żal mu było biednej Jadwigi, która nikogo poza tym swoim pyszałkowatym Habsburgiem nie widziała. Słyszał przecie nie raz, z jaką czułością go wspominała i nawet złość go brała, że miłuje ducha.

Teraz też czuł wściekłość, że bratu się nie sprzeciwił i tak łatwo na to przystał, choć wiedział, że da tym królewnie kolejny powód do strapienia. Żywił jednak gorącą nadzieję, iż królewska córa nie zapała do niego nienawiścią, bo tego by nie zniósł i zdoła mu ten uczynek przebaczyć. Wierzył, że też Jogaiła mu w tym pomoże, wykazując się delikatnością i szlachetnymi obyczajami godnymi księcia, dając jej jak nie miłość, to chociażby szacunek...

Bo gdyby on był na jego miejscu...

- Panie... - Zamyślony, nie zauważył nadejścia swego sługi.

Skirgiełło otarł twarz i posłał pachołkowi zniecierpliwione spojrzenie, łypiąc na niego, by się streszczał.

- Wiadomość dla księcia...

Sługa podał swemu panu pęk ziół, który książę trocki obrzucił wzrokiem, ale wnet sobie przypomniał, co ten symbol oznacza.

Znów westchnął, tym razem z irytacji, bo dziś to było ostatnie, na co książę miał ochotę.

***

Chata Ragany, 26 czerwca, Roku Pańskiego 1386.

Chata była pusta, gdy wszedł. Być może nie powinien zapuszczać się wgłąb małej izby, tak bez zapowiedzi, w końcu była wiedźmą i mogła zastawić pułapki na intruzów tymi swoimi czarami.

Mógł też poszukać tego, po co przyszedł i odejść, ale nie był złodziejem, a wiedźmie należała się zapłata za usługi.

W gotowości trzymał swój topór, tak na zapas i rozglądał się po drewnianej chatynce. Niewiele sie tu zmieniło, od kiedy ostatni raz tu zajrzał, a było to wtedy, gdy po zatruciu miodem go wbrew jego woli leczyła. Obiecał sobie wtedy, że żadna siła go tu nie przyciągnie i noga tego progu więcej nie przekroczy, ale skądś musiał brać zioła na swe maści i lekarstwa, a jej skromne domostwo było całe nimi wystrojone, jakby wciąż był na zewnątrz.

W księcia uderzył przyjemny zapach rumianku, mięty, dziurawca i pokrzywy zmieszany z ostrą wonią czosnku oraz lekkim aromatem polnych kwiatów, wśród których czuł się niemal tak samo dobrze jak pośród gęstego lasu pachnącego żywicą i mokrym igliwiem.

Spoczął sobie wygodnie na ławie i czekał. Brał do ręki wszystko, co mu wpadło, to wąchając, to znów smakując na język, za co później się skarcił, ale wiedźma chyba na tyle głupia nie była, by trucizny zostawiać na widoku...

Poderwał się, słysząc za plecami kroki i uniósł topór nad głowę.

Ragana przystanęła i pisnęła ze strachu. Kosz, jaki trzymała w ręce upadł na ziemię, a wraz z nim naręcze świeżych kwiatów i ziół.

- Książę Skirgiełło... - wydyszała, wyrównując oddech.

- Wybacz...

Książę powoli opuścił swą broń i popatrzył przepraszająco na wiedźmę, której prawie nie poznał w błękitnej pelerynie nasuniętej aż na czoło. Gdy ukucnęła, chcąc podnieść kosz, kaptur zsunął się z jej głowy i książę zobaczył, że swe kasztanowe włosy uplotła w długi warkocz, który przystroiła kwiatami.

Wyglądała... inaczej niż ją zapamiętał.

W odruchu kucnął i pomógł jej nazbierać zioła, zawinięte w kilka pęków, z powrotem do wiklinowego kosza. Warkocz opadł na jej ramię, gdy tak pochylona koło niego siedziała na klęczkach i tak to księcia zainteresowało, czego sam nie rozumiał, iż chwycił jego koniec w dwa palce.

Zaskoczona uniosła głowę i popatrzyła księciu w oczy. Długo tak na siebie patrzyli, aż książę obniżył wzrok na kwiat stokrotki wepchnięty w warkocz.

- Ty i kwiatki? - spytał ze śmiechem.

Ragana zagryzła zęby i zabrała warkocz, zarzucając za plecy. Wzięła do ręki wielki kosz, wstając z kolan i niemal rzuciła na stół.

- Córki kowala zachorzały... Musiałam czymś je zająć - wytłumaczyła.

- I nie uciekły od ciebie, krzycząc: Wiedźma, wiedźma?!

Litewska kapłanka obejrzała się na księcia z wyrazem zniecierpliwienia na twarzy, gdy ten zanosił się głośnym śmiechem. Zrzuciła z siebie pelerynę i przewiesiła na krześle.

- Mów, czego chcesz książę i odejdź pókim dobra...

- Bo co? Przeklniesz mnie? Na mnie twoje czary nie dzia...

Skirgiełło zamrugał, gdy Ragana sypnęła czymś księciu w twarz. Po omacku chwycił się rogów stołu i usiadł.

- Coś ty znowu wymyśliła, wiedźmo? - syknął z gniewem.

Kobieta zaśmiała się w głos.

- To piach, książę - wyjaśniła i nachyliła się nad kudłatą głową litewskiego pana, gdy ten otwierał powoli jedno oko. - Następnym razem oczy wypalę - szepnęła groźnie z ustami przy jego uchu.

Dreszcz przeszedł po plecach księcia Skirgiełło, ale wzroku od niej nie oderwał. Te oczy... takie ciemne i głębokie były, jakby w studnie patrzył. Albo w otchłań oceanu, co go chce wciągnąć...

- Już gaciami trzęsę... o patrz - mruknął, wstając na chwilę od stołu i odwrócił głowę. - Daj mi to, po co przyszedłem. - Uderzył ręką w blat, by zakryć zakłopotanie.

Na twarzy Ragany zagościł kpiący uśmieszek.

- Jesteś pewny, książę? - spytała uwodzicielskim głosem i książę się zastanawiał, jak jego brat mógł się temu oprzeć.

Skirgiełło skrzywił się i ręką ją do siebie przywołał, by mu dała zioła, o jakie ją przez sługę poprosił. Wyciągnął z kieszeni sakiewkę i rzucił jej na stół, jak ochłap dla psa.

Kapłanka udawała, że nie zwraca na Skirgiełło uwagi, rozpalając ogień w palenisku. Książę podziwiał jej plecy i zaczynał tracić cierpliwość.

- Pospiesz się, kobieto... - burknął.

Ragana niespiesznie podeszła do szafki, wyciągnęła z niego małą fiolkę i położyła na stole. Książę już ją zabrać chciał, kiedy odsunęła ją od niego w ostatniej chwili.

- Nie po to tu jesteś, Skirgiełło... - mruknęła, patrząc księciu w oczy. - Twoje oczy wiele mówią, książę...

- Tak ci te twoje duszki klepią, a?

- Bogowie... - poprawiła go, na co kącik jego ust drgnął w uśmiechu.

- Przywołaj je! Pokaż, żeś prawdziwa wiedźma - rozkazał ironicznie.

- Nie spodoba ci się to, co ci powiem... - rzekła ciszej.

- Zobaczymy...

Kapłanka podeszła do paleniska z garścią ziół, które wsypała do ognia. W twarz buchnęła jej para, a nos księcia wyczuł zapach spalenizny połączony z mocnym, korzennym aromatem.

Książę Skirgiełło stanął za plecami niewiasty, która przy jego wzroście drobna się mu wydawała i zaglądał przez jej chude ramię, w duchu się zastanawiając, jak to się działo, że z ognia potrafi wyczytać wolę bogów, kiedy on widział jeno jasne płomienie.

- I co widzisz? - spytał z zainteresowaniem, którego nie zdołał ukryć, choćby chciał. - Bogowie mi sprzyjają?

- Chmury masz nad głową, w myślach mrok... A w sercu... -Kobieta umilkła i przełknęła ślinę. - W twoim sercu tłoczno się robi, książę... Ale wiem już czego pragniesz... - szepnęła i odwróciła się twarzą do książęcego brata.

- Nie drwij ze mnie. Mów, wiedźmo... - ledwie wycedził przez zęby ostatnie słowo i pochylił nad głową czarownicy, by jej się lepiej przyjrzeć. - Czego pragnę?

Ujrzeć chciał kłamstwo w jej błyszczących oczach, co by mu wreszcie dało argument, że próżno Jogaila szuka w niej rady i wsparcia. Już dawno ją przejrzał, jej łgarstwa i knowania, co zwodzą jego brata, który jej we wszystko ślepo wierzy.

- Pragniesz władzy? Miłości? Nie... Pragniesz wszystkiego, książę. - Lód spłynął do żołądka olgierdowego syna, a jego serce przyspieszyło z niepokoju. - Mórz, lasów... rzek. Pragniesz wszystkiego, co należy do twego brata...

Książę odsunął się od kobiety z szeroko otwartymi oczami.

- Co ty gadasz? - warknął ostrym tonem.

- Zły duch cię opęta, omami. Zazdrość na ciebie spłynie, ciemna i złowroga, z którą przegrasz... Ta zazdrość cię zaślepi. I przez nią zdradzisz tych, których kochasz. Zdradzisz Jogaiłę...

Rozsądek nie nadążył za czarnymi myślami księcia i w przypływie obezwładniającego gniewu, chwycił za gardło czarownicy jedną ręką, a drugą zrzucił wszystko ze stołu.

- Łżesz...

Ragana jęknęła, przywodząc długie palce do szyi. Szarpała za jego silną dłoń, próbując się uwolnić, ale uścisk księcia był mocny aż zaczął pozbawiać ją tchu.

- Książę... - syknęła, czując jak gardło ją w środku pali, a przed oczami zaczyna wirować. W uszach jej szumiało i krew w żyłach szybciej krążyła, bo strach jej zajrzał w oczy. - Puść!

- Nigdy nie zdradzę Jogaiły! - krzyknął, czując napływające, piekące łzy pod powiekami. - Nie mógłbym! Odszczekaj to!

Ragana, walcząc o oddech, uczepiła się ramienia księcia, błagając go spojrzeniem, by zwolnił dłoń. Siły powoli ją opuszczały, choć dzielnie się broniła. Ból w płucach zbyt silny się jednak stawał, gdy palce księcia zaciskały się na szyi jak imadło, blokując dopływ powietrza i czarownica niewiele już mogła zrobić.

- Prawdę... mówię... - wyjęczała z trudem, gdy przed oczami robiło się ciemno.

Książę Skirgiełło puścił ją i odsunął się, potykając o własne nogi. Runął na ziemię, oddychając szybko.

Ragana bez sił opadła na podłogę i wzięła głęboki wdech. Zaczęła kasłać głośno i masować obolałą szyję.

Wejrzała na księcia nienawistnym wzrokiem, przeklinając w duchu, ale jej spojrzenie złagodniało, gdy ujrzałą jak po udręczonej twarzy tego silnego i potężnego mężczyzny zaczęły płynąć słone łzy.

- Ja zdradzę Jogaiłę? - spytał z płaczem. - Jak?

- Nie wiem... Nie widzę. Ale... zabierzesz coś, co było jego.

Książę spojrzał w twarz kapłanki, ale jego wzrok pusty jakiś był i Raganie się wydawało, że patrzył nie na nią, a przez nią. Krzyknąć nawet nie zdążyła, gdy poderwał się na nogi, wziął do ręki swój topór i przystawił sobie do gardła.

- Stój... - pisnęła i zamarła w przerażeniu.

- Prędzej zdechnę niż zdradzę - wycedził z ostrzem skierowanym do szyi.

Chciał już pociągnąć, przejechać po skórze, jakby kroił jabłko, by męki swe zakończyć, zapobiec temu, co go czeka, ale... nie potrafił. Był za słaby. W chwili próby tchórzem się okazał, bojąc się śmierci, co po niej ujrzy. I wstyd się księciu trockiemu zrobiło, iż takim plugawym nasieniem był, niegodnym nosić imienia ojca swego, co tylko szkód więcej czyni niż pożytku i nawet jednej rzeczy nie potrafi zrobić jak należy.

Serce mu się ścisnęło z żalu i poczuł taki ból, że miał ochotę wyć. Cierpienie wykrzywiło mu twarz tak mocno, że nawet oczy Ragany się zeszkliły. Tej twardej Ragany, która uczuć żadnych nie okazywała.

Podszedł do niej na klęczkach, wręczył jej ostrze i skierował jej dłoń ponownie w górę.

- Zrób to... skończ - błagał płaczliwym tonem. - Ubij.

Serce Ragany waliło w piersi chyba jeszcze bardziej niż to księcia, gdy trzymała topór przy jego szyi, tuż przy pulsującej żyle. Czy bogowie zadrwili też z niej, nie ukazując tego, co właśnie się działo? Gdyby wiedziała, że książę będzie tak cierpiał, nigdy...

Coś zakłuło ją w dołku, prawie wyciskając z niej życie.

Spojrzała pierw w dół, na pierś księcia, która teraz unosiła się to znów opadała, tam, gdzie miał serce i zaczęła się zastanawiać, cóż by poczęła, gdyby to z jej ręki przestało bić.

- Dokończ... proszę - Ponowił prośbę tak cicho, że ledwie go usłyszała i znów spojrzała w te oczy, mokre od łez i smutne.

Nie mogąc znieść, że to ona stała się źródłem tej udręki, a chcąc mu ulżyć w męczarniach, co przebijały mu trzewia i zdrowych zmysłów pozbawiały, zrobiła coś, co obiecała, że nigdy od niej pierwszej nie wyjdzie i choćby sami bogowie ją swą magią zmuszali, nie podda się ich woli tak prędko...

Pocałowała go.

Uścisk księcia zelżał, więc wyrwała mu topór i rzuciła daleko za siebie, by nie tak łatwo można było go znaleźć. Ulga rozeszła się po jej napiętym ciele, gdy usłyszała rumot spadającej broni, zderzającej się z twardą podłogą.

Książę Skirgiełło zamrugał, skonfundowany. Został bez słowa i spoglądał na czarownicę w zdumieniu, ale nie odsunął się. Ona też nie uciekła, tylko odwzajemniła spojrzenie i chwyciła księcia za policzki.

Gdy tak mierzyli się spojrzeniami, jakby rzucali sobie nawzajem jakie wyzwanie, żar w ich oczach zapłonął, zagłuszający myśli, zacierający wątpliwości, i pożądanie w nich wybuchło, rozniecając płomienie wokół chaty.

Może oszalał z rozpaczy albo to wiedźma coś mu zrobiła, że rzucił się w ten ogień na oślep, ale sam chwycił ją za szczękę, przyciągnął do siebie i wbił się w jej usta z taką siłą, że oboje od tego upadli na siennik.

Jadwiga

Zamek wileński, komnata wielkiego księcia, 27 czerwca, Roku Pańskiego 1386.

Jadwiga pierwsza otworzyła oczy zaraz po tym, gdy pierwsze promienie słońca chciały wedrzeć się do komnaty jak niechciani goście do pańskiej izby. Nie wstała jednak od razu w obawie, iż nieumyślnie zbudzi księcia, który wczorajszej nocy wyglądał na wyczerpanego, jakby wrócił z wojny. Uznając, iż widocznie tego potrzebował, pozwoliła mu wylegiwać się do późnych godzin i sama przegapiła poranną mszę.

Sama nie pamiętała, kiedy zasnęła. Nie pamiętała nawet, czy w ogóle cokolwiek spała, bo wciąż patrzyła na śpiącego męża. Zachowała w pamięci za to jak poruszał się wolno, jakby nie spieszył się z opuszczeniem komnaty, gdy zgasła ostatnia świeca, a w księżnej po raz kolejny umarła nadzieja, że zostanie.

Czasem jej się zdawało, iż książę Jogaiła był jak dziki zwierz, którego próbowała oswoić. Swoją łagodnością i cierpliwą postawą do siebie chciała go przekonać, zbliżyć się do niego krok po kroku, poznać, by zrozumieć lepiej, a on, gdy wyczuwał zagrożenie, uciekał albo pazury wyciągał.

Zrobiła więc to, o co ją zwykł prosić. Położyła się i zamknęła oczy. Czekała na dźwięk zamykanych drzwi, które jej miały obwieścić, iż została sama, gdy nagle poczuła ruch pościeli.

Poderwała się i spojrzała w bok.

Jej mąż już opadł na poduszki, jakby zamiast głowy miał tam worek mąki.

- Śpij, Jadwigo... - mruknął przez sen i nie zdążyła odpowiedzieć, a książę już zasnął.

Zastygła i nie wiedziała, co czynić. Wyjść ostrożnie, by nie zbudzić księcia, czy zostać, choć ją o to nie poprosił wprost? Tylko jak miałaby się dostać do swych komnat, sama, bez świecy, w dodatku w sukni nocnej? Nocą zamek przypominał upiora z bajek, którego księżna w żadnym razie nie chciała spotkać.

Podniosła się delikatnie, wlepiając oczy w księcia, a gdy ten mruknął coś niezrozumiale i poruszył ręką, padła z powrotem na poduchy jak kłoda ścięta świeżo przez drwala. I leżała tak w ciemnościach, we wzrokiem utkwionym w suficie komnaty, aż nie usłyszała delikatnego chrapania.

Westchnęła i ułożyła ręce do modlitwy, ale urocze dźwięki, które wydostawały się z gardła jej męża nie pozwalały jej zebrać myśli. Próbowała je zagłuszyć, klepiąc pacierz z pamięci, ale słowa jej się plątały i traciła skupienie.

Przeżegnała się i oczy zamknęła, ale... nie mogła zasnąć. Nie, gdy był tu przy niej na wyciągnięcie ręki i czuła... pragnienie, by go dotknąć. Tak jej było wstyd za to i policzki ją zapiekły ledwie pomyślała, z jaką czułością celebrował ich intymne spotkanie w łożu. Nadal czuła jego gorące wargi na swych ustach, nienawykłych do pieszczot mężczyzny, na nagim ramieniu, gdy zsunął z niego suknię...

Wstrzymała oddech, czując rozgrzewające ciepło w podbrzuszu. Oddychała równo, by uspokoić galopujące serce.

Obróciła się lekko na bok, plecami do księcia i oparła policzek na złączonych dłoniach. Sen jednak i tym razem nie nadszedł, wierciła się, obracała i znów westchnęła. Spróbowała raz jeszcze i przekręciła się w drugą stronę. Bała się, że zaraz jej mąż się zbudzi, ale... on spał smacznie i nawet przestał pochrapywać.

Patrząc jak jego pierś unosiła się i opadała rytmicznie, na twarz snem zmorzoną, sama zamknęła oczy, aż w końcu zapadła w sen.

Jadwiga podniosła się na poduchach i oparła głowę o wezgłowie łoza. Przysunęła się nieco, by móc być bliżej księcia.

Spojrzała ponownie na twarz Jogaiły, której nie skrywał już mrok. Teraz wyraźnie dostrzegała jego rysy, które nieco łagodniejsze się stały. Sen je musiał wygładzić i złagodzić, bo twarz księcia potulniejsza się Jadwidze wydała, jak twarzyczka dziecięcia, które niczego złego jeszcze nie zrobiło, bardziej chłopięca niż męska i jej serce wypełniło się radością od tego uroczego widoku.

Zniknął gdzieś grymas, który często szpecił jego gładkie lica, a oczy, choć zamknięte, z łatwością mogła sobie wyobrazić. Duże, niebieskie oczy w kształcie migdałów, błyszczące i ciekawskie, jak i usta w uśmiechu rozciągnięte, od którego robią mu się w policzkach figlarne dołki, które tak rzadko widywała...

Kilka kosmyków ciemnobrązowych włosów księcia opadło na jego wysokie czoło, zasłaniając część powieki. Ale nawet to nie przerwało jego głębokiego snu, bo oddychał miarowo, jakby wcale nie zamierzał wstać z łoża przed nastaniem południa i nawet bicie dzwonów kościelnych, nawołujące wiernych do świątyni, nie byłoby w stanie jego błogiego stanu zakłócić.

Książna z trudem zwalczyła w sobie pokusę, by odgarnąć włosy z oczu księcia, które szorstkie w dotyku wcale nie były jak te jej ojca, gdy pokrywała je już znaczna siwizna. Już nawet wyciągnęła dłoń, by to uczynić, gdy książę się poruszył.

Przekręcił w końcu głowę, otworzył oczy, zamrugał i skrzywił się, jakby najmniejszej ochoty nie miał się zbudzić, ale gdy wzrok mu wrócił na tyle, że zdołał patrzeć przed siebie, Jadwiga zesztywniała.

Powinna teraz stać i wyjść? Czy zostać i poczekać, aż ją odeśle?

Słowa jednak żadne z jej ust nie wyszły, gdy mąż wodził wzrokiem po jej twarzy, jakby oczom swym nie dowierzał, a na jego ustach wkradł się beztroski uśmiech...

Czyżby ją z kimś pomylił, stąd to zadowolenie? Czy jeszcze śnił na jawie i to nie ją teraz widział?

Wtem chyba dotarło do księcia, iż to nie sen, bo podniósł się na łokciach i zaczął po komnacie rozglądać, jakby jej nie poznawał.

- Długo spałem? - spytał cicho, zachrypniętym głosem i księżna nie była pewna, czy pyta ją czy siebie samego.

- Już południe... - mruknęła zatem, nie patrząc na niego.

Książę Jogaiła odwrócił głowę w stronę królewny.

- I byłaś tu całą noc, pani?

Jadwiga usiadła i zamrugała, bo nie do końca pojmowała te słowa. Czy on sobie jednak życzył, żeby spała u siebie? Czy znów bezwiednie uczyniła coś nie po myśli księcia?

Chciała nawet spytać, a wtenczas wzrok jej męża padł na poduszkę, gdzie w nocy spoczywała jej głowa i na której wciąż odcisk pozostał. Ujrzawszy pojedynczy włos, wziął go między palce i zaczął obracać z poważną miną i uroczystą niemal zadumą*.

- Co robisz? - spytała zmieszana, zakłócając martwą ciszę, ale książę obejrzał się na swoją poduszkę, na której, dzięki Bogu, żadnego włosa nie było.

- To znak... - mruknął do siebie, a Jadwidze cały róż z policzków odpłynął.

- Znak?

Książę ocknął się, wreszcie sprawę sobie zdając z tego, iż nie był sam w komnacie, a obok siedziała jego wrażliwa i zapewne przestraszona żona.

- Nie lękaj się... To wróżba.

Młodziutka księżna zacisnęła usta w wąską linię i posłała mężowi niezadowolone spojrzenie.

- Nie chcę takich przesądów...

- To chrześcijanie nie wierzą w przesądy, tak? - zaśmiał się.

Jadwiga krzywo na niego wejrzała, więc książę spuścił głowę z zakłopotania i wstał z łoża. Od razu podszedł jednak do dzbana i wyjął z niej kilka kłosów. Przełamał na pół i rzucił sobie pod nogi.

Usta Jadwigi wygięły się w uśmiechu wbrew jej woli, ale zakryła je ręką, by księciu przykrości oszczędzić i by jej nietaktu nie zauważył.

- To też wróżba? - spytała łagodniej.

Książę obejrzał się na nią z nietęgą miną.

- Każe zawołać służbę... - rzekł, umyślnie zmieniając temat rozmowy. - Pomogą ci... się ubrać.

Jadwiga poczuła, jak oczy księcia prześlizgnęły się po jej koszulce nocnej i powiodła za jego spojrzeniem. Speszona, spuściła głowę, a policzki ją zapiekły.

Książę Jogaiła, okazując jej wyrozumiałość, odwrócił głowę, jednak nie dość szybko, by królewnie nie było niezręcznie. Wziął kaftan, który od wczoraj leżał, przewieszony przez oparcie krzesła, resztę odziania i zaczął się sam ubierać.

Andegawence niezręczność zaistniałej sytuacji też zaczęła doskwierać, bo dziwne to było dla niej i całkiem nowe, więc by jej jeszcze nie pogarszać, usiadła plecami do męża i nasłuchiwała.

- Nie wybieraj się dzisiaj na przejażdżki... - rzekł po chwilowej ciszy, kończąc ubieranie i Jadwiga usłyszała stukot buta o drewnianą podłogę.

- Dlaczego? - rzuciła, maszcząc czoło.

Jadwiga odważyła się spojrzeć w kierunku litewskiego księcia. Koszulę miał niezasznurowaną, niezapięty kaftan po bokach mu zwisał, co wyglądało... śmiesznie. Stłumiła jednak odruch, widząc poważną minę męża.

- Nie powinnaś opuszczać zamku... W lasach roi się od...

- Krzyżaków? - spytała.

Kącik jego ust drgnął.

- Nic się przed tobą nie ukryje, pani... - rzekł, przymrużając oczy i księżna nie była pewna czy drwi sobie z niej czy mówi z podziwem. - Którzy szpiedzy ci donieśli?

- Nie musieliby, gdyby mąż był ze mną szczery.

Jogaiła westchnął, ale odrzekł stanowczo:

- Nie chcę byś sobie tym zaprzątała głowę.

"O moją głowę się nie martw", rzekła do siebie w myślach, a zamiast tego odparła rzeczowo na głos:

- Wkrótce powinna dotrzeć odpowiedź z Awinionu... Papież Urban...

- Jadwigo... - przerwał jej łagodnie, by jej zapewne nie urazić, ale wyczuła w jego głosie narastające zniecierpliwienie.

Już usta układała, by przygadać mężowi do słuchu, bo uparty był gorzej niż osioł i jego zachowanie czasem doprowadzało księżną do szału, gdy z takim lekceważeniem traktował jej usilne starania w prowadzonej przez siebie polityce. Nic rzec jednak nie zdążyła, bo usłyszeli pukanie do drzwi...

- Panie... to pilne.

- Co się stało? - krzyknął, by sługa za drzwiami usłyszał.

- Chodzi o rannego...

Jadwiga niewiele rozumiała, bo też niewiele mogła wyciągnąć od służby czy strażników, więc swą wiedzę opierała jedynie na pogłoskach i strzępkach informacji, które do niej docierały. Próbowała coś więcej z oczu męża wyczytać, ale książę umyślnie żadną myślą się w jej obecności nie zdradzał...

- Jogaiła... - rzuciła, gdy książę zamierzał opuścić komnatę.

Obejrzał się na nią, chyba zaskoczony i rzekł tylko:

- Nie opuszczaj dziś zamku.

Jogaila

Zamek wileński, komnata wielkiego księcia, 26 czerwca, Roku Pańskiego 1386.

Znów był w wileńskim zamku.

Błąkał się długimi, ciemnymi korytarzami. Wodził zatroskanym wzrokiem w ciemnościach, szukając swej niewiasty bez twarzy, nawoływał ją, choć nie znał jej imienia. W sercu pustkę odczuwał i coraz większa rozpacz go ogarniała, gdy długo nie mógł jej znaleźć.

Serce uderzało mu w piersi coraz szybciej, gardło się zaciskało, choć miał ochotę krzyczeć, by go usłyszała. Gdy już nadzieję tracił, iż jego niewiasta się zjawi, ujrzał ją, jej ciemny kontur, oblepiony olśniewającym blaskiem.

Odwróciła się, pasma jej długim włosów na jej plecy się rozsypały i wielkiemu księciu się zdawało, iż już gdzieś takie widział.

Zaprowadziła go pod ciężkie, drewniane drzwi kaplicy, które nie mogły znajdować się w Wilnie, bo nikt tu takich świątyń nie stawia, ale tym razem się wahał, by tam wejść.

Wyciągnęła więc do niego rękę dla zachęty, którą przyjął. Oplótł jej małą dłoń palcami i poczuł ciepło krążącej w niej krwi, więc na pewno zjawą nie była, a żywą istotą. Dałby się jej poprowadzić, choćby i na szafot.

Jogaiłę oślepił błysk światła, gdy próg świątyni przekroczył, a gdy ponownie otworzył powieki, spostrzegł, iż już nie był w kaplicy, a w swojej komnacie.

Niewiasta bez twarzy zniknęła. A zamiast tego na łożu siedziała Jadwiga, w koszuli nocnej, gotowa do spoczynku.

- Gdzie ona jest? - spytał, choć być może nie powinien mówić o innej niewieście, gdy razem z nim w komnacie przebywała jego nieświadoma żona.

Już miał o wybaczenie błagać, gdy twarz Jadwigi rozjaśniała i posłała mu zachęcający uśmiech.

Litewski książę wciąż się jej z pewną rezerwą przyglądał, bo zawodna pamięć z niego zakpiła i nie wiedział jak dostała się do jego komnat, ale narzekać, bynajmniej, nie zamierzał. Zwłaszcza, gdy obdarzała go tak odważnym i kuszącym spojrzeniem, jakiego od niej wcześniej nie uświadczył.

Wciąż to jednak dla księcia za mało było, by swój własny opór przełamać i się do niej zbliżyć. Młoda księżna, bodajże wyczuwając jego niepewność, uniosła suknie nocą w górę i odsłoniła długie nogi. Podniosła się na łokciach i położyła głowę na poduszki, nie odrywając wzroku od swego męża.

Za to księciu gorąco się zrobiło, gdy śledził uważnym wzrokiem jej gładkie łydki i uda, aż po skraj sukni. Serce mu zabiło, poczuł jak pożądanie przesłania inne uczucia i nie bacząc na nic, podążył do łoża, po drodze rozluźniając węzeł przy koszuli.

Jadwiga przesunęła się, robiąc dla niego miejsce, gdy pochylił się nad nią i nakrył swoim ciałem. Tym razem bez wahania odnalazł drogę do jej ust, miękkich i kuszących, które chciał wziąć sobie w posiadanie jak ukochany miecz, ale przystawiła mu palec do ust, blokując jego śmiałe zapędy.

Wyciągnęła ręce nad jego głową i założyła na szyję księcia medalik. Jego medalik z krzykiem, który zaczął go parzyć w miejscu, gdzie osiadł. Srebrny krzyż przypiekał mu skórę, wypalając ranę i książę skrzywił się z bólu.

Chciał go ściągnąć, ale nie pozwoliła mu na to, ujmując jego twarz w dłonie i zbliżyła twarz księcia do swojej twarzy... Przymknął oczy bezwiednie, nasycając nos jej kwiatowym zapachem i choć wciąż czuł nieprzyjemne pieczenie, ból był już bardziej znośny...

- Jadwigo... - szepnął z ustami przy jej ustach, marząc by się w nie zatopić, poczuć je, zasmakować ich.

- Miły mój...

Ocknął się i zamrugał oczami.

Jadwiga wciąż tu była. Leżała koło niego i patrzyła na niego jak wtedy, gdy...

Uśmiechnął się, błogi i lekki jak skowronek, ale gdy ona nie odpowiedziała tym samym, tylko wciąż mu się przyglądała z niepokojem w rozbieganych oczach...

Poderwał się, gdy zrozumiał, iż to tylko sen był i tak naprawdę... nie było z nim tamtej Jadwigi. I pewno sam by w to nie uwierzył, gdyby nie włos, jaki na dowód zostawiła Jadwiga z jego snów...

Ale nie to zaprzątało myśli księcia tak bardzo, jak to, że... nie spał tak dobrze od wielu nocy. Nocy, które kończył zlany potem od ciężaru wizji, jakie podsyłali mu bogowie, a które z trwogą wspominał. Pierwszy raz od zbyt dawna przespał całą noc...

Po krótkiej rozmowie ubrał się, bo dziwnie było mu z żoną przebywać niemal w negliżu, choć w snach poznał ją już w całej okazałości i zawstydzenia czuć nie powinien, zważywszy, że jednak do czegoś minionej nocy między nimi doszło. Wolał jednak nie pobudzać nazbyt swej wyobraźni i zajął się sprawami państwa, które ostatnimi czasy nieco zaniedbał, powierzając wszystko Skirgielle, którego miłował nad życie, ale który czasem nie dotrzymywał słowa.

- Jogaiła... - Usłyszał za plecami swe imię i wpierw myślał, że się przesłyszał, a potem ciepło mu się na sercu zrobiło.

- Nie opuszczaj dziś zamku - rzekł na odchodne, posyłając żonie łagodne spojrzenie.

Nie chciał, by wzięła jego słowa jak kolejny zakaz, jakby do swych bojarów mówił, a prośbę, którą z troski o nią kierował.

Jadwiga nic nie rzekła, ale czuł, że jest zawiedziona.

***

W drodze do auli próbował się do porządku doprowadzić, pozapinać haftki, guziki docisnąć, sznurki dowiązać, ale gdy się okazało, iż samemu wcale tak łatwo nie jest to uczynić, zaczął się denerwować i zastanawiać jak to się działo, iż Opanaszowi szło to tak szybko i sprawnie. On co prawda nigdy nie musiał nawet pobierać nauk ubierania, bo wszystko za niego robili słudzy, ale w pewnym wieku, a bodajże to było, gdy skończył siedem wiosen, uznał, iż nie wypada, by tylko rozkładał ręce z bezradności i czekał. Uczył się więc sam, a najlepiej mu to szło, gdy przebywał z ojcem na polowaniach.

Ale co innego strój do jazdy konnej czy polowania, a odświętny, dobrze skrojony kaftan w najmodniejszych ciemnych barwach, jaki specjalnie wybrał, by... wyglądać dobrze, choćby na chwilę, zanim go z siebie zrzuci. Wszedł do sali, gdy stwierdził, iż możliwie się prezentuje i przywołał strażników, którzy wczoraj pochwycili szpiega razem z księciem Skirgiełło.

Zły był na wieść, iż umarł nie wyjawiwszy słowa, choć jego brat próbował go ratować. Podejrzewał, iż to sprawa ludzi Garbatego, który jak szczur się ukrywa w Moskwie albo w uwitym, bezpiecznym schronieniu gdzieś za Połockiem.

- A ten drugi? - spytał strażnika.

- Zdołał zbiec... - odrzekł z pokornie uniżoną głową, czekając na karę.

Ale książę był dziś w dobrym nastroju, więc tyko skinął na strażników, by odeszli.

- Sprowadźcie księcia Skirgiełło - rozkazał.

- Ale księcia nie ma na zamku, panie...

Twarz wielkiego księcia się pomarszczyła.

- Już w Trokach?

Wojownik zaprzeczył ruchem głowy.

- To gdzie jest?

Strażnicy spojrzeli po sobie.

- Nikt go od wczorajszej nocy nie widział...

- Na Perkuna! - krzyknął, uderzając w róg tronu. - W niewoli? - spytał, cały pobladły, jakby życie z niego uszło i ledwie z siebie wydusił: - Zabity?

- Boże, uchowaj! - krzyknął jeden ze strażników, ten wyznania prawosławnego, ale szybko w język się ugryzł.

- Każcie go szukać! Wszędzie, musi gdzieś być...

Strażnicy ukłonili się głęboko i ruszyli do wyjścia.

- Gdzie jesteś, bracie... Potrzebuję cię - mruknął do siebie wielki książę, gdy został sam.

Ragana

Chata Ragany, 26 czerwca, Roku Pańskiego 1386.

Stała nad ogniem, gotując ziołowe wywary i kątem oka obserwowała śpiącego księcia, pana na Trokach. Ją już dawno świt zastał i nawet poszła do lasu, mocząc stopy w porannej rosie,by umyć się w wileńskiej rzece i myśli oczyścić.

Ciągle w pamięci miała tę chwilę zapomnienia, jakiej się poddała ze Skirgiełłą. Miłowania w tym za dużo nie było, co czysta rządza i pragnienie zaspokojenia, a mimo to było jej z księciem dobrze w łożu, choć nie tak jak z jej ukochanym Jogailą, bo to jemu oddała swe serce. Jej ciało nieraz narzędziem jeno było, które sobie bogowie upodobali i za jego pośrednictwem przekazywali swoją wolę, ale teraz nie ranę na ciele czuła, co w sercu, która jej ducha rozrywała na strzępy.

Zdradziła Jogaile, oddając się jego bratu, czy tylko wypełniała wolę bogów, którym służyła wiernie? Nie wiedziała. Rozpamiętywać zaczęła te wszystkie ulotne momenty bliskości z wielkim księciem, to jak zarazem blisko niej był i daleko. Jak ją sobą wypełniał, a jednak nigdy nie został w niej do końca. Jego brat nie był tak powściągliwy i właśnie wówczas poczuła się jak niewiasta, a nie wieszczka, co tylko bogów ma słuchać i kniaziom służyć, czy to radą, czy swym ciałem.

Ostawiła ganek z paleniska i chwyciła lnianą suknię, w którą się odziała bez spodniej koszuli. Ta ciągle leżała obok siennika.

Jej łoże skromne było. Krzywo pozbijany dębowy stelaż i wór wypchany sianem, na które narzuciła skóry, jakie Jogaila podarował jej z licznych polowań.

Wzięła koszulę w dłonie do uprania, ale w odruchu nagłym przystawiła do nozdrzy, dziwiąc się, że ciągle pachniała księciem.

Długo spał, jakby całą noc czuwał, więc pochyliła sie, aby sprawdzić, czy oddycha, ale doskonale wiedziała, że kiedy był z nią o świcie, nie wypił ani kropli. Oboje wiedzieli, co czynili.

Litewska kapłanka pochyliła się nad Olgierdowiczem i dłoń do niego wyciągnęła, jakby chciała mu odgarnąć włosy z twarzy, które mu ją całą przesłaniały. Jego plecy unosiły się rytmicznie, gdy na brzuchu leżał.

Wówczas książę poderwał się nagle, jakby jaki karczmarz oblał go pijanego lodowatą wodą. Przystawił dłoń do włosów i sam je sobie zaczesał do tyłu.

- Jakie uroki na mnie rzucasz, wiedźmo? - odezwał się ochrypłym, nieprzyjemnym tonem.

Zaczął się ubierać w pośpiechu, a miał w tym niezłą wprawę.

Ragana nie zdążyła dłoni opuścić, gdy książę Skirgiełło ją pochwycił powyżej nadgarstka, ale, o dziwo, wcale nie po to, aby sprawić jej ból.

Wzrokiem powiodła od palców zaciśniętych na jej skórze po oczy księcia, które intensywnie się jej przypatrywały.

- Wracaj na zamek, książę - powiedziała łagodnym tonem. - Zapewne już cię szukają.

- Jakich czarów użyłaś? Jak? - zapytał tonem dziecka, nie rozumiejąc jak mogło dojść między nimi do zbliżenia, skoro oboje nie byli temu przychylni.

- Nie czarów się lękaj, tylko Jogaily - powiedziała, wyrywając rękę.

Złość poczuła w sobie, iż księcia trockiego musiała przekonywać, że posiadł ją z własnej woli.

Książę poderwał się z łoża odziany jeno w długą, ciemną koszulę. W bucie odnalazł mały sztylet i podszedł do Ragany z wyciągniętym ostrzem, przyciskając ją do ściany chaty.

- Prawdę mów...

Przystawił jej zimne ostrze do szyi, na której delikatne zasinienia od jego palców były wciąż widoczne. Zjechał nim w dół po skórze, zatrzymując się na zaczerwienieniu w zagłębieniu obojczyka.

Wzdrygnęła się od chłodu stali. Przesunął sztylet niżej aż do sznurowania jej sukni i rozciął sznurek nim pojął, co czyni.

Podrzucił rękojeść i wbił w ścianę tuż nad głową Ragany, a jego oczy ciemne się stały jak gradowe chmury.

- Sprawiłaś to! - krzyknął, odchodząc od niej i zebrał z podłogi resztę odzienia, w tym skórzany pas z bronią i niewielkich rozmiarów torbę. - Ja od początku wiedziałem! Chciałaś, abym zdradził Jogaile! Zabrał coś, co należało do niego! - krzyczał, bo wyrzuty sumienia rozbiły mu głowę jak kamienie zrzucane z murów w trakcie oblężenia.

W przerwach między wrzaskami zaczął zakładać na siebie skórzany kaftan.

- I tu się mylisz, książę... - Zaśmiała się gorzko. - Ja nigdy nie należałam do niego. Dobrze o tym wiesz.

- Zawiodłem zaufanie Jogaily, zdradziłem... A on jedyny wierzył, że coś ze mnie będzie. Zdradziłem... ukochanego brata. Zawiodłem wszystkich! - Skirgiełło w przypływie gniewu rozlał wywar z garnka.

- Użalasz się nad sobą - powiedziała ze złością, czym jeszcze bardziej go zezłościła.

Podszedł do niej ponownie z wyciągniętym palcem.

- Ostrzegam cię... - rzekł z zaciśniętymi zębami.

Do izby wparował strażnik z wileńskiego zamku.

- Tu jesteś, panie... - rzekł wojownik z ulgą, bo książę cały był i zdrów, ale krząknął głośno na widok wiedźmy, która się koło niego kręciła.

- Po cóż za mną lazłeś?

- Wielki książę cię szuka, myślał, żeś porwany, panie...

Skirgiełło się zaśmiał.

- Porwany? A może i tak... - rzekł, zerkając w stronę czarownicy, która plecami teraz do niego stała. - Powiedź, że... - Uniósł rękę w górę, jakby mu to miało pomóc z kłamstwem. - Że już idę. Nie, sam mu to powiem. Idź już.

Odprawił gestem strażnika, ale zanim sam wyszedł, spojrzał jeszcze raz w kierunku Ragany i niesiony nieczystym pragnieniem, by dłużej wahać zapach jej skóry, pochylił się nad jej ramieniem.

Kapłanka zesztywniała, wyczuł to, ale nie odsunęła się.

- Ani słowa Jogaile... - szepnął, drażniąc oddechem jej ucho. - Bo ubiję jak psa.

Odszedł, nie oglądając się za siebie.

- Ty mnie nie zabijesz, Skirgiełło... - szepnęła Ragana, czego książę już nie usłyszał i pod powiekami kobiety zaczęły zbierać się łzy.

Skirgiełło

Komnata wielkiego księcia, 26 czerwca, Roku Pańskiego 1386.

Wszedł do komnat brata, nie czekając, aż strażnicy go wpuszczą. Zastał go zamyślonego przy oknie, gdy siedział na ławie i podziwiał Wilno z góry. A uśmiechał się przy tym, jakby najlepsze wino sprzątnął mu sprzed nosa...

Coś ukłuło starszego Olgierdowicza, osa jaka czy co i książę poczuł złość, choć nie rozumiał skąd się do diabła wzięła.

- Takiś wesoły? Co... Węgry zdobyte?

Wielki książę spojrzał na brata, jakby go nie poznawał. Podszedł do niego i nim starszy z książąt zdążył słowo rzec, przyciągnął go do siebie i poklepał po plecach.

- Nigdy więcej tak nie znikaj, bracie...

Książę Skirgiełło zamrugał z niedowierzania i złość mu momentalnie przeszła. Zamiast tego poczuł miłość braterską, tak silną, że łańcuchy mógłby przerwać albo w ogień za brata wskoczyć.

Uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk, a gdy się od siebie oderwali, starszy z olgierdowych synów zaśmiał się, bo ckliwe momenty nie leżały w jego naturze.

- Chrześcijańskie miłosierdzie na ciebie spłynęło czy to sprawka Jadwigi? - spytał wesoło, ale nie patrzył bratu w oczy.

Nie potrafił po tym, co zrobił.

- To ja winieniem zapytać gdzieś tak przepadł.

Skirgiełło przełknął ślinę i schował oczy w podłogę.

- Nawet nie odpowiadaj, bo znam te twoje... kryjówki - rzekł Jogaila ze śmiechem. - Przyznaj się... Który karczmarz przyjdzie jutro po zapłatę?

Nie wiedząc co rzec, udał zdenerwowanie.

- Lepiej ty opowiadaj jak tam twoja Węgierka...

Książę trocki przygryzł policzek, karząc się w ten sposób za tak nieładne w brzemieniu słowa, ale czuł, że tylko w ten sposób uda mu się uniknąć niewygodnych pytań.

- Ciekawość cię bierze, co? - spytał chytrze młodszy Olgierdowicz. - Nic z tego.

Skirgiełło westchnął.

- To po coś mnie wezwał?

Jogaiła spoważniał i wejrzał nieśmiało w stronę brata.

- Czy... Ragana jest na Litwie?

Książę Skirgiełło poczuł wybuch gorąca pod skórą, jaką nosił zamiast kaftana.

- Tam, gdzie kazałeś... - rzekł cicho książę Skirgiełło, unikając wzroku młodszego.

Nie mógł spojrzeć bratu w oczy, bo jak zdrajca się czuł. Parszywy, niegodziwy, plugawy... zdrajca. To, co uczynił było niewybaczalne. Jogaiła mu nie daruje...

- Jest bezpieczna? - dodał.

- O co ci chodzi, Jogaila? - warknął Skirgiełło, bo uczucia z nim wygrały, a rozum znów zawodził. - Łoże jeszcze nie ostygło, a ty już lecisz do wiedźmy?

Słowa brata tak księcia trockiego zniesmaczyły, że aż kipiał z gniewu. Nie rozumiał postępków młodszego, choć wydawało mu się dotychczas, iż najlepiej go zna pośród wszystkich synów Olgierda.

- Nie lecę... - odparł wielki książę, krzywiąc się. - Muszę z nią... pomówić. Tylko... zajmij czymś Jadwigę.

- Mam cię kryć, przed żoną? Ta wiedźma mąci ci w głowie... - burknął, bawiąc się misą z owocami, która, gdy podniósł wzrok, przechyliła się, a owoce z niej wypadły, tocząc po stole.

Jeśli przed momentem podle mu było z tym, co zrobił i wyrzuty sobie z tego powodu czynił, teraz w najmniejszym nawet stopniu winny się nie czuł. I przez jedną myśl, drobną, ulotną, był rad, iż odebrał bratu coś, co należało do niego, nawet jeśli on nigdy się o tym nie dowie.

- Nie pojmiesz tego... - mruknął tylko książę Jogaila, zamyślony i błądzący gdzieś daleko myślami.

Ale Jogaila się mylił. On doskonale pojmował i wreszcie to do niego dotarło.

Jego brat nie miłuje swojej żony.

Miłuje wiedźmę, do której tak ucieka.

Ragana

Chata Ragany, 26 czerwca, Roku Pańskiego 1386.

- Co to może oznaczać? - spytał wielki książę, gdy skończył opowiadać swój sen.

Nie rzekł jej jednak wszystkiego. Pominął, co intymniejsze szczegóły, które dla siebie chciał zachować, choć dokładnie czuła, co on wtedy czuł, gdy weszła w jego sny.

Ragana odeszła od paleniska, nad którym się pochylała. Poczłapała ociężałym krokiem do szafki, na której stał moździerz i pocięte zioła. Zaczęła tłuc je i rozdrabniać, nie patrząc na dawnego kochanka, który stał przy jej sienniku, na którym wspólnie przeżyli tyle chwil, a który ona splamiła innym.

- A jak myślisz? - rzekła, przymykając oczy, bo doskonale wiedziała, co zaraz usłyszy.

Książę Jogaiła podszedł do belki, która biegła przez sam środek izby i wsparł się na niej.

- Czy kobieta bez twarzy i Jadwiga to ta sama niewiasta?

Odgłos tłuczenia się nasilił, aż w uszach czarownicy zaczęło dudnić.

- To Jadwiga była w moich snach?

Ragana zamilkła.

- Nie odpowiadasz?

- Zadaj właściwe pytanie, książę, a odpowiem - rzekła, nie zaprzestając stukania.

Wzrok największego pana na Litwie padł na jej plecy i czuła, jak na jego usta cisną się słowa... których ona słuchać nie chciała.

- Czy... - urwał, jakby pierwszy raz brakło mu odwagi. - Czy... niewiasta, którą miłuję będzie tą, która mnie zgubi?

Litewska kapłanka przymknęła oczy. Chciała kłamstwem odciągnąć przeznaczenie, odwlec w czasie to, co nieuniknione przecie było, ale wiedziała, iż jedynie rozłości bogów, a co ma się stać i tak się wydarzyć musi. Za jej zgodą lub bez.

- Tak... Niewiasta, którą miłujesz będzie twoją zgubą, ale... będzie też twoim wybawieniem.

Ragana wsypała rozdrobnione zioła do misy i zalała gotującą wodą z paleniska. Podeszła do litewskiego księcia i podała mu ją.

- Co to? - zapytał, mrużąc oczy.

- Ujrzysz to, co chcesz zobaczyć.

Książę wypił z misy w kilka łyków i poczuł jak mgła na niego spływa, która go otoczyła i zamroczyła. Wzrok tracił ostrość, księciu w głowie zaczęło wirować, aż oczy zamknął i zmorzył go sen.

- Bogowie wskażą ci drogę, miły - szepnęła i podeszła do paleniska rozmawiać z bogami.

Jogaila

Sam już nie wiedział, czy to Ragana sprawiła, czy bogowie, ale ledwie zamoczył usta w gorącym płynie, odpłynął gdzieś daleko.

Nie wiedząc dlaczego, przedzierał się przez litewską knieję w samej koszuli, a pod stopami czuł wilgoć porannej rosy.

Bór był gęsty i choć poranek był, to promienie słońca przedzierały się nieśmiało, rzucając srebrzyste nitki na chłodną ziemię i rozświetlając swym blaskiem niektóre konary i gałęzie.

Wówczas ujrzał rąbek długiej damskiej koszuli zaledwie, przybrudzonej błotem.

Torował sobie drogę ręką, odsłaniał gałęzie, aby nadążyć za niewiastą, którą miał nadzieję, okaże się Jadwiga.

Im szybsze kroki jednak robił, tym bardziej się od niego oddalała. Aż w końcu usłyszał wesoły perlisty śmiech.

Przystanął i odwrócił się, ale dochodził on teraz jakby zewsząd. Okręcił się w koło, szukając tego anioła, ale nigdzie jej nie było. W głowie mu się zakręciło, aż musiał oczy zamknąć, a kiedy je otworzył był już gdzie indziej.

Leżał na skórach na zwykłym sienniku w chacie, którą jakby znał, ale nie mógł sobie przypomnieć stąd. Ciemno było znowu, noc zapadła mroczna i czarna.

Oczy zmrużył, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.

Jadwiga siedziała obok niego na łożu, a swoje delikatne, długie palce wplotła w jego włosy, głaskała delikatnie i uśmiechała się do niego.

- Jadwiga?

Zamrugał, sprawdzając, czy aby nie zniknie.

Wówczas obraz niewiasty przed nim na chwilę nieostry się stał, aby zaraz zamienić się w postać Ragany.

To ona teraz z nim była, nie Jadwiga. To ona go dotykała tak jak nie powinna.

Podniósł się gwałtownie, a ona zaskoczona jego reakcją zaraz zabrała rękę. Podarował jej jeszcze zamroczone, ale bardziej srogie spojrzenie.

- I kogo ujrzałeś, książę? - zapytała, zniżając głos.

- Nie to, co mi obiecałaś - rzekł z wyrzutem.

- Igrasz z bogami. Ściągasz ich gniew, dlatego milczą.

- Ja igram? Czy ty ze mną? - powiedział zniecierpliwionym tonem, bo poczuł się głupio, że tak łatwo dał się zwieść czarom wiedźmy.

Ragana chciała wstać w ucieczce przed odpowiedzią, ale chwycił ją za nadgarstek i zatrzymał przy sobie, zmuszając, aby na niego spojrzała.

- Mów.

- Idź do tej, która jest ci przeznaczona - powiedziała słabym głosem i ledwie hamowała łzy, które piekły ją w oczy.

Książę wstał więc i zostawił litewską kapłankę bez słowa.

Kiedy wrócił na zamek ten był pogrążony we śnie. Szedł bez asysty strażników oświetlonym nielicznymi świecami korytarzem, prosto do komnaty swojej żony.

Jadwiga leżała sama w łożu, świece niemal zgasły, kiedy wszedł do środka. Usłyszał szelest pierzyny, więc wiedział, że nie śpi.

Kiedy tylko ściągnął z siebie wierzchnie odzienie, pozostając jedynie w koszuli, podszedł niepewnym krokiem w kierunku łoża. Nie mógł znaleźć słów odpowiednich na tę chwilę. Miał jedynie pragnienie, aby znaleźć się w tym miejscu i obok tej niewiasty.

Rozchylił nakrycie łoża i położył się na półsiedząco.

Jadwiga chwilę wpatrywała się w niego bez słowa, a wyraźniej widział jedynie białka jej dużych, pięknych oczu. Jej piersi unosiły się i opadały z każdym jej przyśpieszonym oddechem.

- Gerai miegok, Jadwiga**.

Uśmiechnęła się do niego, ale nie wiedział, czy pojęła jego słowa, cz tylko rada była, iż cokolwiek do niej rzekł.

On sam osunął się na poduszkę i choć sen od razu go zmorzył jak poprzedniej nocy w jej komnacie, teraz chwilę z nim walczył.

Poczekał, aż usłyszy równy oddech żony pogrążonej we śnie, po czym zapytał w języku swego ojca:

- Ar tu esi mano išsigelbėjimas, ar mano netektis?***

Jadwiga

Zamek wileński, komnata wielkiego księcia, koniec czerwca, Roku Pańskiego 1386.

- Jesteś taka piękna, pani - zachwycała się Erzsebet, kiedy czesała księżnej włosy.

Jadwiga spojrzała w zwierciadło, ale na krótko, bo zbyt długie przyglądanie się swojemu odbiciu uznawała za próżność niegodną majestatu władczyni.

Chociaż... Czy była nią tak naprawdę? Uczono ją pisma i języków, ojciec omawiał z nią ważne sprawy polityczne jak i uczył sztuki dyplomacji, ale na nic to, kiedy realnego wpływu na rządzenie nie miała. Ani na swojego męża...

Miała już podziękować swojej dwórce za pomoc w przygotowaniu, kiedy drzwi do komnaty się otworzyły i pojawił się w nich książę Jogaila i zaraz już ruszył w jej kierunku.

Przystanął dopiero kilka kroków od krzesła, na którym siedziała.

- Zostaw nas - rzekła po rusku do panny Lackfi.

Ta dygnęła przed księciem, nie odważając się nawet na niego spojrzeć i opuściła komnatę, jakby się bała jego gniewu.

Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy zostali sami, ale książę tego nie dostrzegł.

Kiedy ona udała się do łoża i schowała pod kołdrę, książę zajęty był odpinaniem swojego pasa.

Już nie czuła żadnego lęku, tylko wyczekiwała, aż usłyszy odgłos odkładanych sztyletów, które równo układał na stole, bo czynił tak co noc, od czasu, kiedy pierwszy raz się do siebie zbliżyli.

Za pierwszym razem, kiedy do niej przyszedł, myślała, że chciał dokończyć to, co zaczął poprzedniej nocy, ale szybko zorientowała się, że książę przychodził do niej wolny od nieczystych myśli i niczego od niej nie wymagał poza podzielaniem się z nim stroną łoża, które zajmował.

Teraz tak widok księcia w koszuli nie palił jej policzków rumieńcem, bo zdążyła do niego przywyknąć i wstydu się pozbyć, jakby obcowania tak blisko męża rzeczą powszechną się dla niej stało tak samo jak miłą sercu.

Książę powolnym krokiem zbliżył się do łożnicy małżonki i rozchylił pierzynę bez słowa. I jedynie tego księżna żałowała. Że Jogaila szczęści jej swej mowy, nie dzieli się troskami, czy radościami i jedynie czasem potrafi wyczytać, co nieco z jego postawy, oczu...

Jeśli już rozmowę zaczynają, jest ona bez znaczenia. Niby porozumiewają się w jednej mowie, ale ciągle wspólnego języka ze sobą znaleźć oboje nie potrafili.

Siedziała oparta o wezgłowie, nawet kiedy Jogaila położył głowę na poduszkę. Widziała, że książę już prawie oczy chciał oczy zamknąć i szybko pogrążyć się w śnie jak to miał w zwyczaju. Dziwiła się jak może zasnąć tak łatwo, kiedy jej serce biło szybciej, kiedy był tuż obok.

Kniaź pochwycił jej wzrok, kiedy myślała, że przygląda mu się niezauważenie.

- Połóż się już, pani - powiedział zmartwionym, ale miłym dla jej uszu głosem.

Wcześniej rzadko go z jego ust słyszała, a teraz coraz częściej. Słowa, które wypowiadał brzmiały bardziej miękko, kiedy do niej tylko mówił. Zwłaszcza w nocy.

- Nie jestem senna - rzekła, choć nie chciała tego wypowiedzieć na głos, jeno w swojej głowie.

Książę zmrużył oczy i wsparł się na łokciach.

- Coś cię trapi... Jadwigo? - Głos mu nieco w gardle ugrzązł, kiedy jej imię na języku poczuł.

- Nie kłopocz się tym, książę - Starała się uśmiechnąć, ale jakoś nie potrafiła. - W twojej głowie Litwa i to wystarczy - powiedziała ciszej, mając nadzieję, że go tym nie urazi.

Książę przyjrzał się jej dokładnie, jakby chciał ją całą wzrokiem obejrzeć jak medyk.

W końcu usiadł tak jak ona, oparł głowę o ramę łoża i popatrzył żonie głęboko w oczy.

- Twoje zmartwienie, moja rzecz.

Poczuła ciepło w środku na te słowa, które rozpłynęło się po całym jej ciele.Kąciki jej ust drgnęły w uśmiechu, aż w końcu poczuła się gotowa, aby wyznać, co czuła.

- Lękam się... - powiedziała słabym głosem. - Nie mam żadnych wieści o mojej matce i siostrze Marii.

Książę spuścił wzrok i Jadwiga początkowo myślała, iż zniechęciły go jej niewieście obawy. W końcu jednak westchnął głęboko. Nie mówił po próżnicy, nie szukał słów pocieszenia i rada była, że tak właśnie postąpił.

- Widziałem dzisiaj stado kruków - odparł i Jadwiga początkowo nie rozumiała o czym mówi. - Ale na Moskwę leciały, nie Budę. Matce twej i siostrze nic nie grozi.

- Królowej Matce niewiele zostało sojuszników - stwierdziła i zobaczyła ożywienie w oczach wnuka Giedymina.

Patrzył na nią tak, jakby nie potrafił pojąć jak to możliwe, iż tak dobrze orientuje się w polityce, bo przecie jest niewiastą.

- Masz rację, pani. Szpiedzy donieśli, że Zygmunt nie powrócił do Budy. Królowa Maria i twoja matka, pani, nie potrafią zjednać sobie przyjaciół nawet wśród węgierskich palatynów.

- Ale to moja matka! - powiedziała tonem ostrzejszym niż zamierzała i zaskoczony wzrok księcia przeszył ją na wylot jak ostrze miecza. - Boję się, że spotka je co złego... - dodała łagodniej i spuściła wzrok.

Choć widziała to jedynie kątem oka, książę wstał i Jadwiga była pewna, że gorzkim słowem zraziła go do siebie. Wszak książę litewski nie lubił, gdy ktoś go upominał, a już na pewno jego własna żona.

W oczach andegaweńskiej córy już pojawiły się lekkie łzy żalu na myśl, że Jogaila ją opuści, teraz, kiedy otworzyła przed nim swój kufer pełen trosk.

On jednak podszedł do pulpitu, jaki stał w jej komnacie i wziął do ręki pergamin.

- Każę zawołać kanclerza. Napiszesz list do matki. Wyślę gońca jeszcze dzisiaj.

- Sama to zrobię. - Odsunęła od siebie pościel i wstała z łoża.

Zobaczyła zaskoczenie na twarzy męża.

- Sama piszesz, pani?

Zdziwiona była tym pytaniem i to wielce. Czyżby wielki książę myślał, że wcześniejsze listy powstały ręką skryby?

- Wyuczono mnie nie tylko w sztuce czytania, ale też pisma - powiedziała i udało jej się zdobyć uznania w oczach księcia.

Usiadła przy stole, wzięła do ręki pióro i inkaust.

Jogaila pochylił się nico nad księżną, kiedy ta zaczęła kreślić pierwsze litery. Patrzył na to wszystko z zafascynowaniem.

Kiedy skończyła pisać, odłożyła pióro i uśmiechnęła się z zadowoleniem, czując, iż słowa przelane na papier uspokoiły ją w duchu.

Książę podał jej dłoń i zaprowadził do łóża. Nie mógł jednak ukryć przed żoną ciekawości, jaka go brała na myśl o słowach, które napisała własnoręcznie.

Litery zdążyły już wsiąknąć, kiedy wziął list do ręki i wszedł do łoża.

- Poczytasz mi?

- Ale to po węgiersku... - Zdziwiła się.

Książę już jednak złożył głowę na poduszkę i zamknął oczy.

Popatrzyła na męża łagodnym wzrokiem, po czym zaczęła czytać. Nim skończyła, pierś księcia unosiła się pod pierzyną, a on sam zapadł w błogi, spokojny sen.

____________________________________________________________

* wykorzystałyśmy w tekście podania jakoby historyczny Jagiełło był bardzo przesądny i miał swoje dziwactwa, które dostosowałyśmy według własnego pomysłu.

** Śpij spokojnie/Śpij dobrze, Jadwigo.

*** Jesteś moim wybawieniem, czy moją zgubą?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top